poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział VI- Grobowiec Sigmunda

Ivar zobaczył, że obraz ponownie się zmienił. Widział teraz Sigmunda stojącego naprzeciw jednookiego smoka, tego samego, którego miał teraz przed sobą. Tym razem chłopak był bez zbroi. Oboje byli pogrążeni w rozmowie, przed nimi lśniła blado tafla szklanego jeziora. Nagle jaszczur zniżył łeb, niby w pokłonie i dotknął swoim łuskowatym pyskiem czoła młodzieńca. Kilkunastoosobowa grupka ludzi obojga płci, zebrana wokół wielkiego, białego jaszczura, z którego pyska wydobywały się obłoki lśniącej Aury. 
Jakiś rudowłosy mężczyzna używający po raz pierwszy magii, ku uciesze pozostałych adeptów, obdarzony pełnym uznania skinięciem ze strony gada. Kolejna wizja. Odziany w ciemnogranatowy pancerz, teraz odnowiony i ozdobiony kunsztownymi grawerunkami przedstawiającymi wizerunki smoków, siwowłosy mężczyzna leżący na marach. 
Czterech żołnierzy podnoszących ciało i niosących je w kierunku mrocznego wejścia do jaskini. Zgromadzenie smoków, oddające cześć zmarłemu ze starości bohaterowi.
Tajemnicze zaklęcia pieczętujące wejście do grobowca, tak by nikt nigdy nie mógł zakłócić zasłużonego odpoczynku Sigmunda Smokobójcy.  Ivar nie miał wątpliwości, że to był on. Od dzieciństwa słuchał legend o dawnych herosach, uzbrojonych w potężne miecze, którzy chodzili pomiędzy ludźmi, okryci płaszczem chwały, niczym potomkowie samych bogów. 
Wśród nich wszystkich największą czcią cieszył się pewien uczeń kowalski z małej wioski, który samotnie wyruszył by stawić czoła smokom. Jeszcze do niedawna uważał mity jedynie za opowieści, mające na celu pokrzepić podupadłego ducha ludzi, którzy zmuszeni byli patrzeć na zniszczenie, ogarniające ich ukochaną ojczyznę.
Wiedział, jakie znaczenie mają mity w kulturze człowieka. Pozwalają karmić się zgłodniałym wyzwolenia rzeszom nadzieją, że kiedyś nadejdzie odziany w lśniącą zbroję bohater, i tak jak za dawnych czasów uratuje ich wszystkich. Inwazja Orków i niespodziewany atak ze strony smoków zupełnie wbiły Ivarowi z głowy dziecinne mrzonki, jednak po tym czego właśnie był świadkiem, zaczął ponownie wierzyć w możliwość odmiany losu. Nagle w jego umyśle rozbłysło zrozumienie.
-Chcesz żebym odnalazł Huggtand’a oraz zbroję Sigmunda i wykorzystał je przeciwko czarnemu smokowi, który zaatakował moja rodzinę?
W jedynym zdrowym oku jaszczura zabłysło zadowolenie. Najwyraźniej spodziewał się, że będzie musiał spędzić długie godziny, zanim dojdzie do porozumienia z chłopakiem. Powoli skinął potężnym łbem i wydał z siebie pomruk aprobaty. Ivar również poczuł jak ogarnia go ekscytacja. Nareszcie był na tropie czegoś, co może mu pomóc zemścić się na zabójcy rodziców, oraz w wypełnieniu zadania powierzonego mu przez duchy. Nie mogąc powstrzymać drżenia rąk podniósł głowę i wyprostował się dumnie.
-Wiesz gdzie znajduje się grobowiec Sigmunda?
Brązowy smok ponownie skinął łbem. Ugiął kolana i szeroko rozłożył skrzydła, tworząc swego rodzaju niezbyt stromą rampę, po której można było wspiąć się na jego grzbiet. Ivar z niedowierzaniem przyjrzał się swemu olbrzymiemu towarzyszowi. Przypomniał sobie niedawne doświadczenia z lotu wewnątrz szponiastej łapy, i na samą myśl żołądek opadł mu w okolice pięt a w gardle zrobiło się sucho jak na pustyni. 
Przeczesywał potężną sylwetkę w poszukiwaniu jakichś zaczepów, których mógłby się przytrzymywać w czasie podróży jednak nie widział nic co by się do tego celu nadawało. Wszędzie roiło się od wysokich, kościanych kolców, które nie sprawiały wrażenia zachęcających. Ostre krawędzie łusek mogłyby jedynie poranić jego dłonie, one też nie wchodziły w grę.
Nagle, jego wzrok zatrzymał się na wieńczących gigantyczną czaszkę poskręcanych rogach. Tworzyły one pewnego rodzaju osłonę przed napierającym wiatrem, a jednocześnie były dość wąskie, by był je w stanie objąć ramionami. Ostatni raz zastanowił się nad słusznością swojej decyzji, po czym niepewnym krokiem ruszył w stronę błoniastej rampy. 
Jej powierzchnia nieprzyjemnie uginała się pod jego stopami, jednak twarde postanowienie pchało go naprzód. Gdy dotarł do grzbietu smoka, zaczął piąć się w górę, przytrzymując się kościanych wypustek. W końcu, po kilku minutach powolnej wspinaczki, i strumieniach wylanego potu, doczołgał się do wypatrzonego miejsca i spróbował wygodnie się tam ulokować. Nie było to łatwe, jednak po kilku próbach udało mu się znaleźć pozycję, która była najmniej bolesna.
Objął mocno ramionami błyszczące rogi i rozejrzał się po okolicy. Widok z góry był imponujący. Przez chwilę czuł się jak gdyby sam był gigantycznym gadem, który spogląda na wszystko z góry. Poczuł płynące z takiego punktu widzenia wrażenie potęgi i niezwyciężalności i zwątpił na moment w powodzenie swojej misji. Jednak postanowił, że mimo wszystko spróbuje.
-Jestem gotowy! Możesz lecieć!
Poczuł wstrząs, gdy umięśnione łapy odbiły się mocno od ziemi, a po chwili uderzenie powietrza, przeganianego przez mocarne wymachy skrzydeł. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył, byli już wysoko nad lasem. Lecieli ku grobowcowi Sigmunda.
Wylądowali z głuchym łomotem przed wysoką ścianą skalną, utworzoną z szarego, poprzecinanego wyżłobionymi przez wiatr szczelinami kamienia. U jej podstawy przycupnęły karłowate drzewka i gęste kępy jakichś nieznanych Ivarowi krzaczków, przez których zieleń przebijały się gdzieniegdzie słodko pachnące, niebieskie kwiaty. 
Na lewo od masywu górskiego znajdowało się niewielkie jeziorko, w którego czystej wodzie przeglądała się złocista tarcza słońca. Ławice drobnych rybek pływały leniwie pod jej spokojną powierzchnią, usiłując pochwycić w pyszczki unoszone powolnymi prądami owady.
 Krajobraz sprawiał przyjemne wrażenie, kojarzył się chłopakowi z bezpieczeństwem. Wyobrażał sobie życie w tym miejscu, z dala od okropieństw wojny i głodu, wieczory spędzane z rodziną na porośniętych wysoką trzciną brzegach, wprawy na środek jeziora w niewielkiej łódeczce…
Oczami umysłu widział żyzną glebę poruszaną ciągniętymi przez woły pługami, ziarno opadające w jej czarne łono i wydające obfity plon. Zdecydowanie była to okolica, która mogła się podobać. Nic dziwnego, że starożytni mieszkańcy Midgardu postanowili uczcić swojego bohatera, urządzając mu pochówek pośród tego sielankowego pejzażu. Poznawał to miejsce, widział je w ostatniej wizji ukazanej mu przez brązowego smoka.
Na samą myśl, że już wkrótce będzie mu dane wkroczyć do grobowca Smokobójcy i być może wziąć w dłonie jego miecz, po plecach młodzieńca przebiegł dreszcz ekscytacji. Zsunął się ostrożnie z grzbietu olbrzymiego jaszczura, dziękując w duchu Thorowi, że w końcu może postawić stopę na stałym podłożu. Lot nie należał do najprzyjemniejszych. 
W górze panował okropny chłód, co przeczyło logice, biorąc pod uwagę, że sunąc ponad obłokami, znajdowali się bliżej jaśniejącego na niebie słońca. Ivar przemarzł do szpiku kości, a jego ubranie pokryło się grubą warstwą szronu, który teraz topniał i ściekał po ciele chłopaka wywołując u niego dreszcze. Miał nadzieję, że nie dostanie od tego gorączki. 
Wykonał kilka wymachów chcąc rozprostować obolałe od obejmowania smoczego rogu ramiona, które zdążył mu porządnie zdrętwieć. Gdy poczuł, że zaczyna odzyskiwać w nich czucie, zrobił kilka niepewnych kroków w stronę jeziorka. Uklęknął na podmokłym piasku i zanurzył spierzchnięte od podmuchów silnego wiatru usta w orzeźwiającej wodzie. Chłodny płyn cudownie nawilżał jego spuchnięte gardło.
Czuł jakby spędził całą poprzednią noc na wyśpiewywaniu w niebogłosy. Gdy skończył pić, odchrząknął próbując oczyścić krtań i zaczął się rozglądać, licząc na dostrzeżenie jakichkolwiek wskazówek co do umiejscowienia wejścia do grobowca. Jednak jak okiem sięgnąć nie było nic, co choć trochę przypominałoby wrota lub bramę. 
Wiedział, że miejsce pochówku Sigmunda znajduje się wewnątrz wznoszącej się wysoko ponad jego głową góry, jednak wdawała się ona zwarta i pozbawiona wszelkich jaskiń czy szczelin, w których mogłaby się znajdować nekropolia. Nie zniechęcał się jednak , logicznie rozumując, że smoki musiały dobrze zabezpieczyć wejście, by uniemożliwić rabusiom, którzy nie mieli poszanowania dla zmarłych, dostęp do złożonego w środku herosa.
Miał już zamiar zwrócić się do swojego gadziego przyjaciela, jak zaczął nazywać w myślach brązowego jaszczura, który już dwukrotnie uratował mu życie, kiedy zobaczył, że lewiatan zbliża się do skały i dotyka jej chropowatej powierzchni swoim pyskiem, tak samo jak zrobił to z ciałem chłopaka, kiedy uleczył jego rany. 
Powietrze wokół ogromnego łba stworzenia zawirowało od nagromadzonej w nim energii magicznej i uformowało nieznany Ivarowi symbol przypominający odwrócony trójkąt z przecinającymi go ukośnymi błyskawicami. Tajemnicza runa jarzyła się przez chwilę niebieskich blaskiem, a następnie zaczęła gęstnieć, przybierając coraz bardziej materialną formę. 
Gdy była już gotowa, smok wydał z siebie donośny ryk, który wprawił całą górę w drżenie. Jakby czekając na ten znak, lśniący symbol uderzył w kamienną ścianę i na przekór oczekiwaniom chłopaka, nie wybił w niej otworu, lecz przeniknął do środka, ponownie zamieniając się w eteryczną mgiełkę.
Dygotanie ustało, i przed zdumionymi oczami młodzieńca pojawiło się wysokie, łukowate przejście w głąb góry. Podtrzymujące je kolumny były rzeźbionymi w złocie i szlachetnych kamieniach wizerunkami smoków. Podstawy stanowiły tylne łapy, na których opierały się potężne bestie, natomiast głowice podtrzymywały masywne, spłaszczone łby otwarte w niemym ryku. 
Oba filary połączone ze sobą były rozłożonymi skrzydłami jaszczurów, wykutymi całkowicie z mieniącego się czerwonymi żyłkami, niebieskiego kryształu, o którego istnieniu Ivar nawet nie zdawał sobie sprawy. Jak wiele jeszcze cudów jego ojczystego świata było przed nim ukrytych? Przytłoczony oszałamiającym pięknem portyku wpatrywał się w nie jak urzeczony, całkowicie zapominając o swoim zadaniu i o tym, że powinien ruszyć w głąb przejścia.
Wodził oczami po delikatnych, misternie rzeźbionych łukach, pożerał wzrokiem wiernie oddane w kamieniu tarcze łusek i sztyletowate kły gadów. Zastanawiał się, czy możliwym jest, by to arcydzieło pochodziło spod dłuta jakiegokolwiek człowieka, czy też było kolejnym dowodem na potęgę smoczej magii. Dopiero zniecierpliwiony warkot wyrwał go z tego rodzaju rozmyślań i sprowadził na ziemię. 
W jednej chwili przypomniał sobie o swoich martwych rodzicach i czarnym jaszczurze, którego musiał pokonać by uwolnić mieszkańców Midgardu od gadziego terroru. Doskonale zdawał sobie sprawę z szybkości z jaką jego przeciwnik i jemu podobni potrafią się poruszać, nie miał wiec zbyt dużo czasu. Być może właśnie w tej chwili, stado łaknących krwi, latających potworów niszczy kolejną wioskę, a on, jedyna osoba, która mogła powstrzymać tą rzeź, stoi i wpatruje się niczym głupiec w kolorowe wizerunki swoich wrogów. 
Ile jeszcze niewinnych istnień musi zostać zgładzonych, by zaspokoić bestialstwo jaszczurów? Nieważne czy będzie to jedno życie, czy tysiąc…One wszystkie będą ciążyć na jego sumieniu, i wołać go przepełnionymi bólem głosami. Musiał zacząć działać. Ruszył w stronę ogromnego portalu ze zdecydowaniem odciśniętym na twarzy. Cokolwiek czeka go za tymi wrotami, stawi temu czoła i wróci z mieczem Sigmunda. Żołądek chłopaka zacisnął się w węzeł, a jego serce zaczęło uderzać o klatkę piersiową niczym ranny ptak, próbujący wydostać się z zamknięcia.
Na czoło wystąpiły mu kropelki potu, i poczuł, że pomimo przemoczonego ubrani ogarnia go dziwna fala gorąca. Wydawało mu się, że widzi jakieś rozmyte kształty, czające się w mroku panującym tuż za progiem nekropolii, jednak próbował się przekonać, że są to tylko podstępne sztuczki jego własnego umysłu, który próbuje odwieść go od podjętej decyzji, kierując się strachem przed nieznanym. 
Jeśli naprawdę zamierzał wypełnić powierzone mu przez duchy zadanie, musiał przezwyciężyć własną słabość. Wziął głęboki oddech i spróbował uspokoić łomoczące serce. Powoli, stosując technikę, której nauczył się dawniej od swego nauczyciela szermierki, doprowadził swój oddech do normalnego stanu i kołatanie w klatce piersiowej znacznie zwolniło.
Powróciła mu jasność umysłu, i teraz widział doskonale, że ciemności jaskini wcale nie były takie nieprzeniknione. W zasadzie mógł dość wyraźnie zobaczyć ciągnący się w głąb góry korytarz. Od dziecka wychowywał się w skalnej grocie, kojarzyła się mu ona z wieloma dobrymi wspomnieniami i teraz, kiedy opanował pierwszą falę strachu, nie potrafił sobie przypomnieć co wcześniej tak go przerażało. 
Tajemnicze kształty, które wziął za ciemnie jakichś mrocznych bestii, były w istocie wysokimi posągami zakutych we wspaniale zdobione pancerze wojowników, które strzegły drogi do grobowca najpotężniejszego spośród nich. Obecność nieruchomych strażników napełniła Ivara otuchą. W grobowcu największego bohatera ludzkości nie mogło przecież czaić się żadne zło. Spojrzał po raz ostatni na brązowego smoka i pomyślał o tym wspaniałym stworzeniu. Miał oto przed sobą gada, z którym walczył Sigmund, i który w tym pojedynku stracił oko.
 Niejednemu człowiekowi wystarczyłoby to aby do końca życia znienawidzić tego, który go pokonał i okrył hańbą, lecz olbrzymi jaszczur nie tylko wybaczył swojemu rywalowi- ofiarował jemu i jego braciom wolność, czyniąc ich panami własnego losu. Podzielił się z ludźmi swą sekretną wiedzą ucząc ich władania Aurą, a gdy Sigmund umarł, sprawił mu godny króla pochówek, zapewniając mu wieczny spokój i cześć. 
Teraz, gdy jego potomkom ponownie zagraża groźba ze stron smoków, sprzeciwił się swoim pobratymcom, i pomaga tym, których niegdyś miał jedynie za niewolników. Honor i szlachetność takich uczynków niemal odebrały Ivarowi mowę. 
Nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, chłopak przyklęknął na jedno kolano i skłonił nisko głowę przed potężną istotą. Jaszczur wydał z siebie zdumiony pomruk, nie będąc świadom myśli, które kłębiły się w umyśle młodzieńca. W końcu ściśnięte gardło Ivara rozluźniło się.
-Nie mam pojęcia jak się nazywasz, nie wiem nawet czy smoki w ogóle mają imiona…Chcę jednak żebyś wiedział, że jestem ci wdzięczny za to co robisz dla mnie i dla moich pobratymców. To nie twoja walka, i równie dobrze mogłeś zostawić nas na pastwę tego czarnego diabła. Dobrze jest wiedzieć, że są na tym świecie istoty, które znają znaczenie słowa „honor”.
Gad pochylił nisko łeb, tak b znalazł się on na wysokości głowy chłopaka. Żółte, pojedyncze ślepie wpatrywało się uważnie w twarz młodzieńca, jakby szukając w niej oznak, że to co właśnie powiedział, było jakimś żartem lub kpiną. Jednak nic takiego nie znalazło, gdyż słowa, które opuściły jego usta były szczere. 
Nagle Ivar poczuł, że na powierzchnię jego umysłu wypływa jedno, obco brzmiący wyraz. Saladyn. Z natychmiastową pewnością, wiedział, że było to imię. Poczuł emanującą z niego siłę, jakby było ono tak naprawdę jakimś potężnym zaklęciem, dającym siłę każdemu kto zostanie nim nazwany. Ponownie skłonił z szacunkiem głowę.
-Ja jestem Ivar. Cieszę się mając cię po swojej stronie, Saladynie.
                Podniósł się z klęczek i odwrócił w kierunku wejścia do grobowca. Wziął ostatni, głęboki wdech świeżego powietrza, przygotowując się na zaduch, który na pewno panował w środku grobowca i przeszedł przez portyk. W ostatniej chwili, gdy miał już zniknąć w panujących wewnątrz ciemnościach, smok wyciągnął szyję i dotknął pleców chłopaka czubkiem pyska, przelewając w niego część swojej magicznej energii. 
Przez ciało młodzieńca przepłynęła potężna fala mocy, zupełnie jakby został trafiony przez błyskawicę, jednak zamiast zginąć, pochłonął całą jej potęgę i zmusił ją do podporządkowania się swojej woli. Jego magicznie wyczulone zmysły wzmocniły się jeszcze bardziej i nie miał teraz najmniejszych problemów z przenikaniem wzrokiem mroków korytarza.
Mógł rozróżniać szczegóły pokrywających pancerze kamiennych wojowników ornamentów i słyszeć odległy szum wiatru, świszczącego w od dawna zamkniętych dla ludzkiego oka komnatach grobowca. Nagły dreszcz przebiegł jego skórę, gdy wyczuł potężne zaklęcia nałożone na to miejsce. 
Może jednak nie było tu tak bezpiecznie jak przypuszczał. Jednak tańczące w jego piersi płomienie, podsycone przez Aurę przekazaną mu przez smoka podpowiadały chłopakowi, że cokolwiek napotka na swojej drodze, da sobie z tym radę. Podbudowany tą myślą ruszył przed siebie, nie oglądając się na jaszczura wpatrującego się w jego znikające w mrokach nekropolii plecy.
W środku grobowca było o wiele zimniej niż się spodziewał. Przemoczone ubranie dodatkowo wyziębiało jego ciało, powodując u chłopaka niekontrolowane drgawki, od których zęby dzwoniły mu niczym malutkie młoty kowalskie uderzające w sztaby metalu. Czuł, że lada chwila jego mięśnie zamienią się w lód i zamarznie na śmierć. Nawet o tym nie myśląc, sięgnął do swojego ogniska Aury i zaczerpnął z niego odrobinę ciepła, które natychmiast rozlało się po całym jego ciele, wypędzając z odrętwiałych kończyn nieprzyjemny chłód.
Część energii skierował na zewnątrz by osuszyć przesiąknięte wodą ubranie. Już po chwili jego tunika i spodnie były jak świeżo zdjęte znad ognia. Ucieszony tym małym sukcesem młodzieniec podjął swój marsz ze zdwojonym zapałem. Mijał kolejne posągi trzymających straż, bezimiennych rycerzy. 
Każdy z nich był wyrzeźbiony z tego samego, matowo-czarnego kamienia, który ze względu na swoją drobnoziarnistą budowę, był doskonałym materiałem na posągi, jeśli artysta chciał, by wyglądały jak żywe. Ich ukryte za opuszczonymi wizurami spojrzenia, czujnie śledziły każdy kolejny krok intruza zakłócającego spokój grobowca Sigmunda. Zaciśnięte na rękojeściach długich mieczy dłonie, wydawały się gotowe w każdej chwili wykonać potężny zamach i pozbawić Ivara głowy.
Nic takiego jednak się nie stało i pod spojrzeniem ich martwych, zimnych oczu, chłopakowi udało się spokojnie dotrzeć do szerokiej komnaty, z której we wszystkich czterech kierunkach rozchodziły się otoczone kolumnadami korytarze. Pośrodku pieczary wykuta była płytka wnęka, wypełniona nieruchomą wodą, lśniącą delikatnie tajemniczą, zieloną poświatą. 
Z jej mętnej toni wyrastało kamienne podwyższenie, ozdobione wizerunkami smoków i ludzi, żyjących w idealnej harmonii. Podium podpierało szeroki, metalowy pulpit, na którym spoczywała otwarta księga w skórzanej oprawie. Ivar mógłby przysiąc, że gdzieś już ją widział. Żelazne okucia rogów zakurzonego tomiszcza były lekko zardzewiałe, ale był to jedyny, poza grubą warstwą osadu, znak upływającego czasu w tym starożytnym grobowcu. Niepewny czy postępuje właściwie, młodzieniec ruszył w stronę basenu.
Gdy dotarł w pobliże jego kamiennych brzegów poczuł, że powietrze wokół niego zaczyna gęstnieć i błyszczeć, zupełnie jakby pływał w rozświetlonym uderzeniami błyskawic miodzie. Ostrzegawcze brzęczenie w jego głowie dało mu do zrozumienia, że właśnie próbuje przekroczyć jakiegoś rodzaju magiczną barierę, stworzoną dokładnie po to, by zapobiec tego typu działaniom. 
Poczuł jak jego wewnętrzna Aura zaczyna wypływać przez miejsca, w których jego skóra stykała się z niewidoczną zaporą. Sięgnął po wymykającą się mu energię i wysiłkiem woli zamienił ją w trzonek młota, którym uderzył w magiczną przeszkodę, rozbijając ją na setki odłamków, znikających natychmiast po odłączeniu się od całości.
 Nacisk na jego ciało zelżał, a po chwili całkowicie zniknął. Chłopak bez dalszych przeszkód zaczął brodzić w sięgającej mu kostek wodzie, kierując się w stronę podwyższenia. Gdy już się na nie wdrapał, stanął naprzeciwko pulpitu, zostawiając na marmurowej posadzce podium mokre plamy z przeciekających butów. Wpatrywał się w otwarty tom, rozpoznając w nim manuskrypt, który stary kowal pokazał Sigmundowi, i z którego nauczył się on sztuki wykuwania mieczy i pancerzy. 
Przesuwał wzrokiem po misternych rysunkach przedstawiających rycerza walczącego z rogatym demonem, tych samych, które tak bardzo zafascynowały przed ponad pięcioma tysiącami lat Smokobójce. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Stał oto przed namacalnym dowodem, potwierdzającym prawdziwość opowieści, które każdy mieszkaniec Midgardu uważał jedynie za mity. Zastanawiał się jakim cudem księga nie uległa zniszczeniu, jednak przypomniał sobie natychmiast barierę, przez którą musiał się przedrzeć i uświadomił sobie, że w grę zapewne wchodzi jakiś rodzaj magii.
A może po prostu bogowie chcąc uczcić pamięć herosa, zatrzymali w tym miejscu czas, nie pozwalając mu wpływać na znajdujące się tutaj przedmioty. Zafascynowany chłopak wyciągnął drżącą dłoń w kierunku tomu, chcąc na własnej skórze poczuć dotyk historii. Jego palce napotkały na kolejną, twardą jak skała barierę, unoszącą się zaledwie kilka centymetrów nad powierzchnią pergaminu.
 A więc jednak to magia, a nie działanie bóstw. Pomyślał przez chwilę nad wyjściem z sytuacji. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł, nie miał jednak pewności czy zadziała. Ponownie sięgnął do swojej Aury, i skierował jej przepływ do swojej zaciśniętej pięści. Z zachwytem patrzył, jak wokół jego kłykci zaczyna powstawać fosforyzująca mgiełka. Gdy uznał, że już wystarczy, wziął potężny zamach i z całych sił uderzył w niewidzialną ścianę otaczającą księgę.
 I tym razem zapora ustąpiła z brzękiem tysięcy tłuczonych szyb. Ivar z czcią pogładził pergaminową kartę, nie mogąc zapanować nad zdumieniem, jakie go ogarnęło, gdy przekonał się w jak bardzo dobrym jest stanie. Przewrócił stronicę i ujrzał tą samą scenę, którą widział w szklanej tafli, w wizji zesłanej mu przez Saladyna. Przypomniało mu to o celu w jakim nawiedził to uświęcone miejsce. 
Zganił się za marnowanie czasu nad głupią księgą i odwrócił się, by ruszyć w dalszą drogę. Jednak po chwili namysłu zawrócił i schował skórzany tom za pazuchę, starannie zaciskając pas, by cenny manuskrypt nie wypadł i nie uległ zniszczeniu. Jego chłodny ciężar dodawał mu nieco otuchy. Nawet jeśli nie uda się mu zdobyć miecza, jego podróż nie pójdzie na marne. Stanął teraz przed wyborem pomiędzy trzema dostępnymi korytarzami. Wszystkie wyglądały identycznie, i żaden nie dawał najmniejszej wskazówki co do położenia grobowca Sigmunda. 
Nie chcąc tracić czasu na zbędne rozmyślania, Ivar skręcił w najbliższą, prawą odnogę, pozostałe zostawiając do późniejszej eksploracji. Korytarz był krótki i kończył się masywnymi, dębowymi drzwiami osadzonymi w solidnej, stalowej ramie, która nie nosiła żadnych śladów rdzy, zupełnie jakby została wstawiona poprzedniego dnia. Podszedł do drewnianego skrzydła i naparł na nie z całych sił, spodziewając się zastać je zamknięte. Ku jego zaskoczeniu, uchyliło się lekko i bez skrzypienia.
Ze środka dobiegł go zgniły zapach stęchłego powietrza, które nie było wymieniane od tysięcy lat. Nieprzyjemna woń drażniła gardło młodzieńca i wciskała z jego oczu łzy. Przez chwilę nic nie widział, jednak wkrótce jego organizm przyzwyczaił się do smrodu podziemi i ujrzał skromną, pozbawioną wszelkich ozdób komnatę, wyłożoną prostymi, marmurowymi płytami. 
W obu ścianach pomieszczenia wykute były głębokie wnęki, w których ustawiono kamienne podwyższenia. Po prawej, na podium wyściełanym delikatną, czerwono-złotą tkaniną, spoczywał nieforemny hełm. Wykonany przez starego kowala, Fabera z owego ciemnogranatowego metalu szyszak nie należał może do najpiękniejszych elementów pancerza jakie chłopak widział, jednak bijąca od niego aura bohaterskich czynów, i historia stojąca za jego powstaniem, czyniły go iście królewskim przedmiotem. Ivar podszedł powoli do podwyższenia, i ostrożnie, bojąc się uszkodzić cenny artefakt, podniósł garnczkowaty hełm by móc się mu lepiej przyjrzeć.
Kwadratowa wizura nadawała mu dość groteskowy kształt, ale jak na pierwszy egzemplarz wykuty przez człowieka w Midgardzie, był naprawdę niesamowity. Drżącymi z podekscytowania dłońmi, młodzieniec założył go na głowę. Wyściółka nadal spełniała swoje zadanie i chłopak niemal nie czuł, że ma go na sobie. 
Pomimo masywnego wyglądu, wykonany z księżycowego metalu hełm prawie nic nie ważył, zapewniając jednocześnie doskonałą ochronę. Ivar już czuł się w stanie pokonać smoka, a przecież jeszcze nie odnalazł całego pancerza. Ta myśl przypomniała mu o drugim podium, znajdującym się we wnęce naprzeciwko.
Odwrócił się w tamtą stronę i odebrało mu dech. Na drewnianej podpórce służącej jako stojak na broń, stał najwspanialszy oręż jaki chłopak w życiu widział. Szeroka na dłoń klinga lśniła złowrogo ciemnym granatem, podczas gdy wykuta na podobieństwo rozkładającego skrzydła smoka rękojeść mieniła się mieszanką złota i srebra. 
Jakiś nieznany młodzieńcowi, krwistoczerwony kamień wielkości gołębiego jaja tkwił mocno osadzony w głowni. Miecz godny króla. Miecz godny Smokobójcy. Huggtand. Ivar rzucił się biegiem przez komnatę, chcąc jak najszybciej poczuć w dłoni ciężar ostrza. Zacisnął w pieści zdobioną rękojeść i wzniósł klingę wysoko nad głowę, przypatrując się zafascynowanym wzrokiem jej ostrym jak brzytwa krawędziom. Czuł potęgę i siłę płynącą z posiadania tak potężnej i majestatycznej broni.

Teraz miał pewność, ze uda się mu powstrzymać czarnego smoka. Nie mógł wprost uwierzyć, że został wybrany spośród tysięcy mieszkańców Midgardu, na spadkobiercę samego Sigmunda. Był to zaszczyt, który niósł ze sobą wielka odpowiedzialność, jednak Ivar wiedział, ze jest gotowy aby przyjąć jej ciężar na swoje barki i nie zawieść. Zamachnął się na próbę mieczem. Gładki metal ze śpiewnym świstem przeciął nieruchome powietrze komnaty. 
Klinga była doskonale wyważona i znakomicie układała się w ręce młodzieńca, zupełnie jakby została specjalnie dopasowana do jego własnych warunków fizycznych. Zadowolony ze swoich „zdobyczy” sięgnął po leżącą obok stojaka na broń skórzaną pochwę zwisającą na szkarłatnym pendencie i przewiesił ją sobie przez ramię, tak, by w razie potrzeby móc  łatwo dobyć miecza. Miał już wsunąć ostrze do pokrowca, kiedy za jego plecami rozległ się głuchy trzask. 
Ivar odwrócił się błyskawicznie, gotów stawić czoła każdemu przeciwnikowi, który będzie chciał go zaatakować. Jego wzmocniony przez magię wzrok wyłowił z otaczających go ciemności chmurę pyłu, który wzbił się w powietrze w wyniku zawalenia się jednej ze ścian, co odsłoniło ukryte za nią pomieszczenie. Przez zasłonę pyłu, przedzierał się powoli jakiś ciemny kształt, wymykający się definicji. 
Najwyraźniej smoki przygotowały na ewentualnych złodziei kilka powitalnych niespodzianek, niekoniecznie będących kuflem dobrego ale na przepłukanie wysuszonego gardła.

3 komentarze:

  1. Ciekawe co na niego wylazlo. Pewnie nic przyjaznego.
    Z takim poszukiwaniem orężu spotkalam sie u dwoch pisarzy. U Feista i Lawheada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ręką na sercu Ci powiem, że ich nie znam, wgooglowałem, i pierwsze słyszę o ich książkach, ale to dobrze, może warto przeczytać ^^ Bardziej się kierowałem grami komputerowymi, tam się ciągle lata po grobowcach i plądruje groby :D Może właśnie stąd podobieństwo, bo z tego co widzę, to Feist ma coś wspólnego z Dungeons and Dragons :)

      Usuń
    2. Nie czytales? To polecam, szczegolnie Feista, w koncu pojawiaja sie tam Twoje ukochane smoki i to z tej gorszej strony.

      Usuń