Dziesiątki migających, czerwonych
kropek znaczyło na ekranie hologramowej mapy pozycje wrogich jednostek. Xendor
ze zdziwieniem obserwował rzutnik, nie mogąc zrozumieć jakim cudem tak wielu z
obmierzłych obcych zdołało wyjść cało z katastrofy. Statek musiał byś naprawdę
olbrzymi, co zresztą w przypadku Eldarów nie było aż tak nietypowe. Byli oni
rasą, która już od mileniów porzuciła osiadły tryb życia, zostawiając swoje
ojczyste planety jako pomnik swojej kultury i sztuki, i przenosząc się na
pokłady ogromnych okrętów, zwanych przez ludzi „światostatkami”. Każde
pojawienie się takiej jednostki w pobliżu systemów gwiezdnych należących do
Imperium stanowiło potencjalną groźbę- mogły one przewozić ze sobą dziesiątki
tysięcy żołnierz, gotowych rzucić się na ludzkie ośrodki handlu i kultury. Obcy
zdawali się czerpać bestialską radość z niszczenia dorobku cywilizacyjnego
człowieka.
Złoty Tron Terry nie pozostawał
im dłużny, co skutkowało tym, że ilekroć obie nacje weszły sobie w drogę,
kończyło się to całkowitą zagładą którejś ze stron. Nikt nie okazywał litości,
nikt też o nią nie prosił. Z tego co Kestah widział, czekała ich trudna walka.
Eldarowie mogli wdawać się krusi i nieszkodliwi przez swoje smukłe, przywodzące
na myśl poduchy wiosennego wiatru ciała, jednak byli śmiertelnie
niebezpiecznymi wrogami. Braki w tężyźnie fizycznej nadrabiali z powodzeniem
wyposażeniem i potężną magią Osnowy, którą władali o wiele lepiej niż
którykolwiek z ludzkich psioników. Niewielki oddział Imperium mógł jednie
liczyć na osłabienie przeciwników i rany, które odnieśli podczas twardego
lądowania. Kapitan Abiddus w skupieniu śledził chaotyczne z pozoru ruchy
czerwonych kropek, starając się wychwycić w nich jakiś ślad schematu.
Inkwizytor ufał doświadczeniu weterana i zdolnościom bojowym jego podwładnych.
Pomimo przewagi liczebnej w stosunku trzy do jednego, siły Imperium wcale nie
były z góry skazane na porażkę.
Boltery lśniły złowieszczo w
promieniach słońca. Cienkie smugi światła tańczyły płochliwie na wypolerowanych
ostrzach mieczy łańcuchowych, a masywne, odziane w pancerze sylwetki
Kosmicznych Marines, dawały poczucie pewności zwycięstwa. Jak bowiem cokolwiek
mogło przedstawiać groźbę dla tych herosów walczących w imię Boga-Imperatora,
całkowicie oddanych służbie Jego majestatowi? Inkwizytor zauważył kątem oka
ruch na tle ciemnej ściany dżungli, i zaalarmowany odwrócił siew tamtym kierunku.
Wyraz napięcia zniknął z jego twarzy, gdy ujrzał dwóch braci zakonnych,
rozkładających w gęstych zaroślach ciężki bolter, który mógł zredukować pojazd
opancerzony do poziomu płonącego wraku w przeciągu kilku sekund. Ziejąca
chłodem śmierci lufa wyciągała swój czarny otwór w kierunku oczekujących gdzieś
z przodu Eldarów. Xendor zanotował sobie w głowie, by podczas walki omijać ten
perymetr. Jeden strzał z przyjacielskiej broni mógł go uczynić równie martwym,
co tysiąc pocisków od przeciwników.
Nie wątpił, że obsługa boltera
wie co robi, jednak podczas potyczki, gdy umysł wojownika spowija bitewna
gorączka, nietrudno o pomyłkę lub nieszczęśliwy wypadek. Nagle Kestah poczuł na
sobie czyjś wzrok. Włoski na karku Inkwizytora uniosły się jakby przez jego
ciało przebiegł ładunek elektryczny. Po plecach przebiegło stadko enosjańskich
mrówek, a stara blizna z czasów młodości zaczęła świerzbić niczym świeża rana. Jego
umysł wypełniła obca, nieludzka obecność, która szeptała mu o porażce i
śmierci. Tajemnicza świadomość z łatwością przełamała niewprawną obronę jaką
naprędce udało się mu postawić, i wdarła się w jego myśli, niemal całkowicie go
dekoncentrując. Czuł napierającą na sam rdzeń swego jestestwa zimną, potężną
wolę Eldara, nie mógł bowiem być to nikt inny, która dosłownie go zalewała.
Tonął w niej, walcząc o panowanie nad własnym ciałem niczym rozbitek dryfujący
na targanym sztormem morzu, bijący wściekle rękami i nogami o utrzymanie głowy
ponad powierzchnią toni.
Resztkami świadomości zganił się za
swe rozpasanie, które kosztować go miało życie. Może i nie był psionikiem,
jednak bycie Inkwizytorem polegało na stawianiu czoła pomiotom Osnowy.
Specjalne szkolenie umożliwiały mu szczelna ochronę umysłu przed mentalnym
atakiem, jednak tym razem dał się wziąć z zaskoczenia. Czuł ogarniającą go
ciemność, w której czaił się przeklęty po trzykroć Eldar. Pomyślał o swojej
misji, którą powierzył mu marszałek Vales. Oto nadchodził dla niego jej kres, i
umierał ze świadomością, że poniósł klęskę. Zawiódł swego dowódcę, zawiódł
Imperium. Jednak nie to było najgorsze. Był ktoś, kto z jeszcze większym żalem
i smutkiem spoglądał na porażkę Inkwizytora. Wspomnienie Władcy Ludzkości było
niczym miecz przeszywający serce Kestaha. Nie mógł Go zawieść. Przyznanie się
do porażki, to bluźnierstwo przeciw Imperatorowi. Skupił resztki przytomności,
które mu zostały i przelał w ich utrzymanie cały zapas energii jaki został w
jego odrętwiałym ciele.
Zacisnął z wysiłku zęby. Zimny
pot spływał strumieniami po jego twarzy, jednak Xendor nie zwracał na to uwagi,
całkowicie pochłonięty wypychaniem intruza ze swego umysłu. Z całych sił starał
się uchwycić w mentalnym uścisku obcą świadomość, jednak pozostawała ona
nieuchwytna, za każdym razem wyślizgując się z jego objęć. Wydawała się
zrobiona z przedziwnej mieszaniny lodu i powietrza, niematerialna, lecz dość
prawdziwa by sprawiać Inkwizytorowi ból. Jego usta bez woli mózgu otwarły się
szeroko i spokojne powietrze przeciął wrzask bezsilności i cierpienia. Nagle
poczuł, że Eldar wycofuje się w popłochu z jego umysłu, spychany do odwrotu
przez jaśniejący niczym słońce punkt, który zdawał się Kestahowi ostoją spokoju
pośród oceanu szaleństwa. Z wdzięcznością pozwolił swemu duchowi dryfować w
kierunku złocistego blasku, w którym po chwili rozpoznał świadomość brata
Nestora, Bibliotekarza, którego nie był w stanie polubić. Do jego uszu dobiegł
melodyjny, ciepły głos Szkarłatnej Pięści, który wydawał się dochodzić zewsząd
i znikąd. Zupełnie jakby potężny wojownik stał się jednością z tym nawiedzanym
falami upałów, porośniętym gęstą dżunglą światem.
-Imperator czuwa, Bracie
Inkwizytorze. Jego łaska jest dla tych, którzy wiernie Mu służą
Xendor w podzięce skłonił głowę
znacznie niżej niż zrobiłby to w pozostałych okolicznościach. Najwyraźniej
pomylił się w ocenie Bibliotekarza. Znał dotyk Osnowy, i nie wyczuwał go w
aurze otaczającej Nestora. Była ona zupełnym przeciwieństwem ohydnego, lepkiego
dotyku spaczonych przez Empireum umysłów. Była ciepła, i przynosiła ukojenie,
działała na wycieńczony grozą mentalnego pojedynku umysł Inkwizytora niczym
balsam, odnawiając jego siły i napełniając go nową energią. Taka moc, nie mogła
pochodzić od Mrocznych Bóstw, których domeną był ból i śmierć, mogło być tylko
jedno źródło podobnej potęgi.
-Moja wiara jest moją tarczą.
Dziękuję ci, Bracie-Bibliotekarzu za twoją pomoc. Dałem się zaskoczyć temu
sukinsynowi. To się więcej nie powtórzy.
Na usta Nestora wypłynął delikatny
uśmiech, który można by uznać za kpiący, gdyby nie śmiertelna powaga emanująca
z jego następnych słów.
-Dobrze to słyszeć Inkwizytorze.
Musisz pozostać w pełni skupionym przed nadchodzącą bitwą. Czuję ich chęć
walki. Właśnie szykują się do ataku. Zdaje się, że ich szturm na fortecę
twojego umysłu był zaledwie próżną próbą okazania swojej potęgi.
-Sądzę, że udało ci się wbić im
tą pychę z głów. Bez wątpienia teraz są mocno zaniepokojeni niepowodzeniem.
Miejmy nadzieję, że da im to do myślenia. Nie chciałbym aby nasi goście
umierali w przeświadczeniu o swojej wyższości.
Bibliotekarz skinął tylko głową,
i powrócił do swojego ciała, odsyłając również ducha Kestaha. Inkwizytor
zaczerpnął głośno powietrza i natychmiast rozejrzał się dookoła. Nie zauważył
nawet kiedy upadł na ziemię. Leżał teraz na warstwie zgniłych liści, a nad nim
pochylali się jego zaniepokojeni ochroniarze. Na twarzach otaczających go
Lucyferów malował się szczery niepokój, i Xendor nie sądził, żeby miał on coś
wspólnego z kłopotami jakie mieliby gwardziści, gdyby wrócili do bazy z jego
zwłokami. Zanotował sobie w umyśle, by po powrocie postawi każdemu z nich
szklaneczkę czegoś mocniejszego. Uspokajająco skinął głową i ostrożnie zaczął
podnosić się na nogi. Natychmiast chwyciły go dwie par silnych rąk i
błyskawicznie postawiło do pionu. Wyglądało na to, że tylko on sam był obiektem
zainteresowania Eldarów, nikt inny, poza żołnierzem, który ucierpiał podczas
używania przez brata Nestora psionicznych energii, nie wydawał się ranny.
Wszyscy natomiast byli spięci i
czujni. Wydawało się, że wystarczy, że spadnie choć jeden listek, by zalali
niewielką polanę gradem ołowiu. To dobrze. Przynajmniej będą gotowi na atak,
który według słów Bibliotekarza miał nadejść wkrótce. Inkwizytor poszukał
wzrokiem kapitana Abiddusa. Znalazł go w otoczeniu sierżanta Hesmonda i brata
Sepiona. Cała trójka była pogrążona w cichej rozmowie, która najwyraźniej
dotyczyła wyświetlonej przed nimi mapie holograficznej, jarzącej się
dziesiątkami czerwonych punkcików. Ruszył w ich stronę sprawdzając po drodze
czy jego miecz gładko wysuwa się z pochwy. Obejrzał również swój pistolet
plazmowy, podziwiając jego misternie rzeźbioną rękojeść. Wyryte na niej były
imiona wszystkich jej poprzednich właścicieli, oraz niewielkie ornamenty,
przedstawiające ich największe dokonania.
Być może, któregoś dnia jego
własne nazwisko zostanie wygrawerowane na lśniącej powierzchni metalu, tuż obok
wielkiej sceny batalistycznej. Możliwe nawet, że będzie ona opisywać to, co
wydarzy się dzisiaj. Astartes przerwali na chwilę rozmowę widząc jego
nadejście. Każdy z nich przyglądał mu się z odrobiną ciekawości, próżno jednak
było szukać na ich twarzach śladów współczucia czy troski. Byli zaprawionymi w
bojach weteranami, obrażenia i śmierć były dla nich nieodłącznymi towarzyszami,
i uważali je za naturalny porządek życia wojownika. Kosmiczni Marines byli
wyjątkowo twardzi. Potrzeba było naprawdę ciężkiej broni by ich zabić. Ich
wzmocnione za pomocą inżynierii genetycznej organizmy, były w stanie
przetrzymać więcej niż zwykły człowiek był w stanie sobie wyobrazić. Znane były
przypadki braci walczących pomimo oderwanych szrapnelami rąk, nóg lub
potwornych dziurach w piersiach. Byli ostateczną, doskonałą formą człowieka. W
ich obecności, Xendor przestał odczuwać niepokój związany z czającymi się
gdzieś przed nimi Eldarami. Nie sądził, by plugawi obcy, byli w stanie pokonać
trzydziestu zakonników Szkarłatnych Pięści.
-Kapitanie Abiddus. Czy wszyscy
ludzie zajęli już swoje stanowiska?
-Kogoś innego osobiście rozsiekałbym
na kawałki swoim ostrzem, Inkwizytorze. Mówimy tutaj o Kosmicznych Marines, nie
o jakichś wymuskanych gwardzistach w kolorowych mundurach, niewiedzących gdzie
jest ich miejsce na polu bitwy. Czekamy już tylko na ciebie i twoich Lucyferów.
Głos kapitana pozbawiony był
gniewu czy urazy, jednak spokojny ton, jakim wygłosił swoją wypowiedź,
sprawiał, że była ona jeszcze bardziej przerażająca. Kestah nie miał
wątpliwości, że Astartes nie rzuca słów na wiatr, i rzeczywiście byłby skłonny
spełnić swoja groźbę. Nie oznaczało to
jednak, że przestraszył się słów Abiddusa. Jako Inkwizytor odpowiadał wyłącznie
przed Wielkim Mistrzem swojego zakonu, który z kolei podlegał jedynie
jurysdykcji samego Imperatora. Podniesienie ręki na jego osobę, byłoby
równoznaczne ze zdradą wobec Złotego Tronu i Władcy Ludzkości. Mało kto ważył
się na podobne bluźnierstwo, a już wśród Adeptus Astartes, wyjątkowo rzadko.
Ich oddanie i miłość czyniło z nich najwierniejsze sługi Imperium. Gotowi byli
na największe poświęcenia w imię swego Pana i Stwórcy. Zignorował więc
całkowicie prztyk kapitana i wpatrzył się w mapę. Eldarzy zaczynali właśnie
ustawiać się w szyku bojowym. Nie zostało zbyt wiele czasu.
-Którą pozycję mamy obsadzić?
Sierżant Hesmond wstąpił do
przodu i suchym, pozbawionym emocji głosem, który brzmiał jak dudnienie lawiny
poinformował go o planie odparcia ataku.
-Wasze siły Inkwizytorze, zostały
przydzielone do obrony lewej flanki naszego naprędce założonego obozu. Rozstaw
swoich ludzi w odstępach co dwa metry, tak by mogli osłonić ten perymetr-tu
wskazał na holograficznej mapie jeden z kwadratów, na jakie była
podzielona.-Większa część sił Eldarów ulokowana jest naprzeciw prawej flanki,
jednak gdyby nastąpiła zmiana szyków, lub napotkałbyś jakieś nieprzewidziane problemy,
brat Sepion wraz z oddziałem odwodów wyruszy ci na pomoc. Zawiadomiliśmy już
marszałka Valesa o zagrożeniu, z bazy mają wyruszyć dwa Stormbirdy wypełnione
Imperialną Gwardią. Musimy jedynie utrzymać tą pozycję do czasu przybycia
posiłków, czyli około czterdzieści minut. Zakodujcie swoje odbiorniki VOX na
kanał gamma IV, meldujcie gdy zobaczycie coś podejrzanego, i starajcie się nie
zaśmiecać łącza.
Xendor przyjął postawiony w ten
sposób plan bez wprowadzania żadnych poprawek, nie sądził nawet by jakiekolwiek
byłyby wskazane. Schemat obrony wydawał się dobry, wszystko było przemyślane i
dokładnie wcielone w życie. Pozostawało jedynie przeżyć do czasu dotarcia na
miejsce kolejnych kontyngentów, z których pomocą na pewno uda się im zniszczyć
Eldarów. Skinął głową potwierdzając, że zrozumiał.
-Jeśli nikt nie ma żadnych pytań,
uważam, że czas najwyższy udać się na swoje pozycje. Imperator strzeże!
Kapitan zaczął odwracać się w
kierunku swoich ludzi, kiedy zatrzymał go głos Inkwizytora.
-Niemniej jednak, załadowany
bolter i ostry miecz, nie zawadzą! Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze
Abiddusie! Nie daj się zabić.
Marines zaprezentował Xendorowi
najbardziej drapieżny uśmiech ze wszystkich znajdujących się w jego arsenale.
Przez chwilę jego twarz zamieniła się w maskę szaleńca, który pragnie jedynie
rozlewu krwi.
-Lepiej umrzeć w Jego służbie,
niż żyć dla samego siebie!
Inkwizytor obserwował przez chwilę oddalające się plecy
wojownika, a później odwrócił się i ruszył w kierunku grupki swoich Lucyferów,
by przekazać im rozkazy. Zapowiadała się wspaniała bitwa.
Nie
zdążył jeszcze znaleźć wygodnej pozycji kucając na wpół skulonym przy szerokim
pniu wysokiego drzewa, kiedy padł pierwszy strzał. Na początku nic nie
dostrzegał, jednak chwilę później zobaczył jakieś poruszenie na przeciwległym
skraju dżungli. Wyglądało to tak, jakby sam las ożył i ruszył do boju .
Wysokie, smukłe sylwetki odziane w ciemnozielone zbroje wyroiły się na polanę
oddając kolejne salwy w kierunku obrońców. Było ich naprawdę dużo, być może
ponad setka. Biegli szeroką ławą pośród plątaniny korzeni i nisko zwisających
lian, rozmazane cienie na tle półmroku panującego pod rozłożystymi koronami
olbrzymich roślin. Gdy tylko pierwsza kula opuścił lufę boltera jednego z
wojowników Szkarłatnych Pięści, nacierający natychmiast rzucili się w
poszukiwaniu osłony, zostawiając za sobą ciało jednego ze swoich.
Wielokalibrowy pocisk uzbrojony w mikroładunki wybuchowe, wbił się w klatkę
piersiową obcego, zostawiając w niej poszarpany krater, przez który wylały się
strumienie krwi i oślizgłe, bladoniebieskie sploty wnętrzności. Karmazynowa
posoka zrosiła świeżą zieleń trawy, wsiąkając w rozpaloną słońcem ziemię i
plamiąc zbroję Eldara.
Jego podłużna, wąska broń wypadła
z martwych dłoni, nie oddawszy nawet jednego strzału, i leżała teraz obok swego
poprzedniego właściciela, niczym zwierze pozbawione kłów, nadal piękne, lecz
całkowicie niegroźne. Nie minęła sekunda walki, a już po raz pierwszy została
przelana krew. Krew Obcego. Niektórzy mogliby uznać to za dobry znak, jednak
Xendor nie wierzył w omeny. Sądził, że ta bitwa jest jeszcze daleka od
rozstrzygnięcia. Jakby na potwierdzenie jego podejrzeń, od strony nacierających
dobiegł suchy trzask dziwacznej broni, i w stronę sił imperialnych pomknęła
chmara pocisków, kosząc po drodze wysokie źdźbła trawy i odrywając spore
kawałki kory z pni drzew, za którymi kryli się ludzie. Nie były to zwyczajne
kule, jak te których używali Astartes czy Imperialni Gwardziści.
Kestah ostrożnie wychylił się zza
osłony i wyciągnął jeden z nich, tkwiący w drewnie na wysokości serca
człowieka. Trzymał w dłoni czarny, lśniący matowo dysk o poszarpanych
krawędziach, zdolnych do przebicia się nawet przez grube pancerze siłowe
Kosmicznych Marines. Pocisk wykonany był z jakiegoś nieznanego Inkwizytorowi
materiału, tego samego, z którego zrobione były fragmenty rozbitego statku.
Przypominał nieco w strukturze czarny kryształ, a przecinające go słoje
nadawały mu wygląd naturalnego tworu, zupełnie jakby nie został stworzony, a „wyrośnięty”.
Nie czas jednak było się zastanawiać nad tajemniczą technologią. Zza jednego z
pni wychylił się eldarski wojownik. Miał na sobie ciemnozieloną, wykonaną z
lśniącego metalu zbroję, która zakrywała całe jego ciało.
Z nałokietników pancerza,
wrastały długie ostrza, zrobione z jakiegoś rodzaju kości lub chityny. Hełm
wojownika, lub wojowniczki- zarówno mężczyźni jak i kobiety Eldarów były
śmiertelnie groźnymi wojownikami, był wąski i podłużny, nadawał głowie
dziwaczny, eliptyczny kształt. Z jego szczytu wstawała przez wycięty specjalnie
w tym celu otwór, długa, stercząca kita kruczoczarnych włosów, przewiązanych w
połowie fioletową opaską. Wizjer lśnił niebieskim światłem, za którym kryła się
twarz Obcego. Xendor wymierzył starannie swój plazmowy pistolet i uchwyciwszy
klatkę piersiową kosmity w urządzenie namierzające, pociągnął za spust. Kula
rozgrzanego do temperatury miniaturowego słońca gazu pomknęła w kierunku swojej
ofiary, zapalając swym ognistym oddechem trawę, nad którą przelatywała.
Eldar w porę dostrzegł
niebezpieczeństwo i ponownie ukrył się za zwalonym pniem, jednak nie
powstrzymało to zwaporyzowanego ognia przed odebraniem mu życia. Super-gorąca
chmura z łatwością przedarła się przez zmurszałe drewno i uderzyła w skulonego
za nią wojownika, rozlewając się po całym jego ciele. Wybuch zamienił jedną,
zwartą kulę z kilka mniejszych, które po rozdzieleniu się, pomknęły każda w
inna stronę, podpalając przy okazji trzech innych Eldarów, i spor kawałek
dżungli. Wrzaski bólu i ohydny, skwierczący dźwięk płonącego mięsa stanowił
słodka muzykę dla każdego adepta Ordo Malleus. Również Kosmiczni Marines
wydawali się uradowani zniszczeniami poczynionymi przez strzał Inkwizytora.
Kilku z nich pozwoliło sobie nawet na obsceniczne uwagi na temat Obcych, lub na
wzniesienie pełnych tryumfu okrzyków. Tak, z pewnością kochali walkę. Kestah
patrzył z satysfakcją jak smukłe ciało odzianego w ciemną zieleń wojownika
poddaje się trawiącym je płomieniom. Fragmenty zbroi zamieniały się w potoki
płynnej lawy, a ukryta pod nimi tkanka topiła się odsłaniając białe kości,
które wkrótce zamieniły się w zwęglone szczątki. W powietrze wzbił się smród
spalonego mięsa, i gęsty dym pochodzący z płonącej dżungli. Czarne obłoki
pełzały nisko przy ziemi, ograniczając widoczność, i zamieniając i tak
nieprzyjemne pole bitwy w prawdziwy festiwal chaosu i zdezorientowania.
Do lejącego się z nieba żaru, dołączyło gorąco
buzującego ognia, tworząc istne piekło, w którym śmierć nie wydawała się wcale
takim złym pomysłem. Jednym pocieszeniem było to, że Eldarowie znajdowali się w
takim samym położeniu. Jeden z Lucyferów nieopatrznie wystawił głowę zza osłony
i przypłacił swój błąd życiem. Suchy trzask broni, świst powietrza przecinanego
ostrymi, krystalicznymi dyskami… Nieszczęśnik nie wiedział nawet z której
strony nadeszła śmierć. Impet uderzenia zmiótł górną część jego czaszki, dolną
niemal całkowicie pozbawiając skóry. Perłowa biel zębów przebłyskiwała w
krwawej parodii uśmiechu spomiędzy szkarłatnych kawałków mięśni. Bezkształtna
masa oderwanych tkanek opadła na miękką trawę, niczym resztki pozostawione
przez myśliwego po oprawianiu zwierzyny. Mózg żołnierza, pociągnięty pędem,
wystrzelił z rozerwanej czaszki i z przerażającą szybkością uderzył w stojące z
tyłu drzewo, rozbryzgując się na tysiące małych, szaro-fioletowych, oślizgłych
ochłapów, które rozbryzgnęły na wszystkie strony pokrywając od stóp do głów
zastygłych z grozy kompanów zmarłego.
Chwila nieuwagi wystarczyła, by
kolejnych dwóch poszło w jego ślady, poszatkowanych przez dziwaczną amunicję
Eldarów. Coraz więcej krwi zbierało się na lewej flance, którą miał za zadanie
bronić Inkwizytor. Śmierć trzech ludzi zdawała się być jakimś niemym rozkazem,
ponieważ zanim jeszcze ich martwe ciała uderzyły o ziemię, rozległ się
połączony terkot wszystkich karabinów strzelających jednocześnie. Boltery
Kosmicznych Marines szczekały głucho, wyrywając w pancerzach wrogów szkarłatne
kratery. Strzelby laserowe, w które wyposażeni byli Lucyferzy, ostrym sykiem
oznajmiały swoim ofiarom zbliżającą się śmierć. Smugi jasnego światła
przecinały zadymione powietrze i wypalały sobie drogę w zbrojach Eldarów. Zadane
w ten sposób rany nawet nie krwawiły, ogromna temperatura wiązek natychmiast je
kauteryzowała. Gdzieś z prawej dobiegało miarowe dudnienie ciężkiego boltera,
którego salwy przedzierały się przez grube pnie drzew, zamieniając je w miazgę,
i nieomal ścinając.
Obcy nie pozostawali dłużni.
Chociaż trzask ich pistoletów był skutecznie zagłuszany przez odgłosy
głośniejszych Imperialnych karabinów, owoc ich pracy był równie krwawy. Szybkie
spojrzenie pomiędzy kolejnymi strzałami dało Xendorowi niejaki pogląd na
przebieg potyczki. Na swoim skrzydle widział już cztery trup, co zostawiało mu
jedynie trzech żołnierzy. Jego pozostali przy życiu ludzie zmieniali właśnie baterie
przy swoich laserach, skuleni za osłonami. Dalej na prawo, leżał pierwszy
martwy Astartes jakiego widział. Ciemnoniebieski pancerz był dosłownie rozpruty
ostrą amunicją Obcych. Pokrywały go ciemne plamy zakrzepłej krwi i oleju
pochodzącego ze wzmacniających zbroję serwomotorów. Nadal ściskany w zakutej w
plastalową rękawicę dłoni bolter, również nosił ślady uszkodzeń. Było więcej
trupów, jednak Kestah zmuszony był zwrócić swą uwagę na pole bitwy. Odczuwał
poirytowanie za każdym razem gdy musiał czekać aż jego pistolet się naładuje.
Broń plazmowa miała ogromną siłę rażenia kosztem szybkostrzelności.
Potrzebowała trochę czasu na ponowne nagromadzenie dostatecznej ilości
rozpalonego gazu. Nagle ponad bitewny zgiełk, szczęk broni i jęki rannych wybił
się potężny głos kapitana Abiddusa zachęcającego swych wojowników do walki.
-Pokażmy tym sukinsynom jak
smakuje furia Dzieci Imperatora! Nie
będzie pokoju, dopóki ostatni z Jego wrogów nie padnie martwy u naszych stóp!
Ogłuszający ryk aprobaty przetoczył się przez ukryte za
pniami drzew szeregi Kosmicznych Marines. Xendor w zdumieniu obserwował jak ten
sam człowiek, który przed rozpoczęciem bitwy mówił mu, że muszą utrzymać
pozycję do czasu przybycia posiłków, wskakuje zza bezpiecznej osłony, skąd
mógłby się bronić przez wystarczającą ilość czasu, i szarżuje na strzelających
do niego nieprzyjaciół z fanatycznym wyrazem twarzy i głośnym okrzykiem
wojennym na ustach. Zdążył tylko pomyśleć o szaleństwie, które odciska swe
piętno na każdym mężczyźnie, który zostaje zamieniony w Kosmicznego Marines,
zamieniając go w maszynę do zabijania, a chwilę później pędził już na czele
swoich ocalałych Lucyferów ze wzniesionym wysoko mieczem.
Dobre, plastyczne i w moim guście. Czekam na nn, nie żebym Cię poganiala.
OdpowiedzUsuńprzywodzące na myśl poduchy wiosennego wiatru ciała, - podmuchy
OdpowiedzUsuńzaalarmowany odwrócił siew tamtym kierunku. - się w
==Czuł napierającą na sam rdzeń swego jestestwa zimną, potężną wolę Eldara, nie mógł bowiem być to nikt inny, która dosłownie go zalewała. - to zdannie jest po prostu totalnie nie bardzo, w sensie, chociaż gdyby "nie mógł bowiem być to nikt inny" było oddzielone od reszty myślnikami a nie przecinkami, a tak, to po prostu nie bardzo D:
Xendor w podzięce skłonił głowę znacznie niżej niż zrobiłby to w pozostałych okolicznościach. - to brzmi tak, jakby była jakaś skończona pula tych okoliczności. Ja myslę, że lepiej odmiennych niż pozostałych.
DLACZEGO ONI WSZYSCY SIĘ ZACHOWUJĄ JAKBY MIELI KIJ Z DUPIE D: Wiem, że to taki fandom, a nie Twoja kreacja postaci, NOALE D:
Ich wzmocnione za pomocą inżynierii genetycznej organizmy, były w stanie przetrzymać więcej niż zwykły człowiek był w stanie sobie wyobrazić. - były, był
Zignorował więc całkowicie prztyk kapitana - przytyk
Hełm wojownika, lub wojowniczki- zarówno mężczyźni jak i kobiety Eldarów były śmiertelnie groźnymi wojownikami, był wąski i podłużny, - albo dwa przecinki, albo dwa myślniki :)
kryła się twarz Obcego - to nie Alien z Nostromo, nie trzeba z wielkiej :P
Kula rozgrzanego do temperatury miniaturowego słońca gazu - ????????? trochę masło maslane, bo słońce to gaz założenia, więc to trochę tak, jakbyś pisał "kula mokrej niby ocean wody". Mniej więcej.
w którym śmierć nie wydawała się wcale takim złym pomysłem. - wydaje mi się, że lepiej by zabrzmiało "złą perspektywą"
Napiszę opko. Ale o Arlekinie. Poczytałam trochę. Wprowadź mnie w fandom, Senpai.
Zobacz, od początku kochałam Arlekiny XD
UsuńZobacz, od początku kochałam Arlekiny XD
Usuń