niedziela, 23 marca 2014

Isthmus część II

Dziesiątki migających, czerwonych kropek znaczyło na ekranie hologramowej mapy pozycje wrogich jednostek. Xendor ze zdziwieniem obserwował rzutnik, nie mogąc zrozumieć jakim cudem tak wielu z obmierzłych obcych zdołało wyjść cało z katastrofy. Statek musiał byś naprawdę olbrzymi, co zresztą w przypadku Eldarów nie było aż tak nietypowe. Byli oni rasą, która już od mileniów porzuciła osiadły tryb życia, zostawiając swoje ojczyste planety jako pomnik swojej kultury i sztuki, i przenosząc się na pokłady ogromnych okrętów, zwanych przez ludzi „światostatkami”. Każde pojawienie się takiej jednostki w pobliżu systemów gwiezdnych należących do Imperium stanowiło potencjalną groźbę- mogły one przewozić ze sobą dziesiątki tysięcy żołnierz, gotowych rzucić się na ludzkie ośrodki handlu i kultury. Obcy zdawali się czerpać bestialską radość z niszczenia dorobku cywilizacyjnego człowieka.
Złoty Tron Terry nie pozostawał im dłużny, co skutkowało tym, że ilekroć obie nacje weszły sobie w drogę, kończyło się to całkowitą zagładą którejś ze stron. Nikt nie okazywał litości, nikt też o nią nie prosił. Z tego co Kestah widział, czekała ich trudna walka. Eldarowie mogli wdawać się krusi i nieszkodliwi przez swoje smukłe, przywodzące na myśl poduchy wiosennego wiatru ciała, jednak byli śmiertelnie niebezpiecznymi wrogami. Braki w tężyźnie fizycznej nadrabiali z powodzeniem wyposażeniem i potężną magią Osnowy, którą władali o wiele lepiej niż którykolwiek z ludzkich psioników. Niewielki oddział Imperium mógł jednie liczyć na osłabienie przeciwników i rany, które odnieśli podczas twardego lądowania. Kapitan Abiddus w skupieniu śledził chaotyczne z pozoru ruchy czerwonych kropek, starając się wychwycić w nich jakiś ślad schematu. Inkwizytor ufał doświadczeniu weterana i zdolnościom bojowym jego podwładnych. Pomimo przewagi liczebnej w stosunku trzy do jednego, siły Imperium wcale nie były z góry skazane na porażkę.
Boltery lśniły złowieszczo w promieniach słońca. Cienkie smugi światła tańczyły płochliwie na wypolerowanych ostrzach mieczy łańcuchowych, a masywne, odziane w pancerze sylwetki Kosmicznych Marines, dawały poczucie pewności zwycięstwa. Jak bowiem cokolwiek mogło przedstawiać groźbę dla tych herosów walczących w imię Boga-Imperatora, całkowicie oddanych służbie Jego majestatowi? Inkwizytor zauważył kątem oka ruch na tle ciemnej ściany dżungli, i zaalarmowany odwrócił siew tamtym kierunku. Wyraz napięcia zniknął z jego twarzy, gdy ujrzał dwóch braci zakonnych, rozkładających w gęstych zaroślach ciężki bolter, który mógł zredukować pojazd opancerzony do poziomu płonącego wraku w przeciągu kilku sekund. Ziejąca chłodem śmierci lufa wyciągała swój czarny otwór w kierunku oczekujących gdzieś z przodu Eldarów. Xendor zanotował sobie w głowie, by podczas walki omijać ten perymetr. Jeden strzał z przyjacielskiej broni mógł go uczynić równie martwym, co tysiąc pocisków od przeciwników.
Nie wątpił, że obsługa boltera wie co robi, jednak podczas potyczki, gdy umysł wojownika spowija bitewna gorączka, nietrudno o pomyłkę lub nieszczęśliwy wypadek. Nagle Kestah poczuł na sobie czyjś wzrok. Włoski na karku Inkwizytora uniosły się jakby przez jego ciało przebiegł ładunek elektryczny. Po plecach przebiegło stadko enosjańskich mrówek, a stara blizna z czasów młodości zaczęła świerzbić niczym świeża rana. Jego umysł wypełniła obca, nieludzka obecność, która szeptała mu o porażce i śmierci. Tajemnicza świadomość z łatwością przełamała niewprawną obronę jaką naprędce udało się mu postawić, i wdarła się w jego myśli, niemal całkowicie go dekoncentrując. Czuł napierającą na sam rdzeń swego jestestwa zimną, potężną wolę Eldara, nie mógł bowiem być to nikt inny, która dosłownie go zalewała. Tonął w niej, walcząc o panowanie nad własnym ciałem niczym rozbitek dryfujący na targanym sztormem morzu, bijący wściekle rękami i nogami o utrzymanie głowy ponad powierzchnią toni.
Resztkami świadomości zganił się za swe rozpasanie, które kosztować go miało życie. Może i nie był psionikiem, jednak bycie Inkwizytorem polegało na stawianiu czoła pomiotom Osnowy. Specjalne szkolenie umożliwiały mu szczelna ochronę umysłu przed mentalnym atakiem, jednak tym razem dał się wziąć z zaskoczenia. Czuł ogarniającą go ciemność, w której czaił się przeklęty po trzykroć Eldar. Pomyślał o swojej misji, którą powierzył mu marszałek Vales. Oto nadchodził dla niego jej kres, i umierał ze świadomością, że poniósł klęskę. Zawiódł swego dowódcę, zawiódł Imperium. Jednak nie to było najgorsze. Był ktoś, kto z jeszcze większym żalem i smutkiem spoglądał na porażkę Inkwizytora. Wspomnienie Władcy Ludzkości było niczym miecz przeszywający serce Kestaha. Nie mógł Go zawieść. Przyznanie się do porażki, to bluźnierstwo przeciw Imperatorowi. Skupił resztki przytomności, które mu zostały i przelał w ich utrzymanie cały zapas energii jaki został w jego odrętwiałym ciele.
Zacisnął z wysiłku zęby. Zimny pot spływał strumieniami po jego twarzy, jednak Xendor nie zwracał na to uwagi, całkowicie pochłonięty wypychaniem intruza ze swego umysłu. Z całych sił starał się uchwycić w mentalnym uścisku obcą świadomość, jednak pozostawała ona nieuchwytna, za każdym razem wyślizgując się z jego objęć. Wydawała się zrobiona z przedziwnej mieszaniny lodu i powietrza, niematerialna, lecz dość prawdziwa by sprawiać Inkwizytorowi ból. Jego usta bez woli mózgu otwarły się szeroko i spokojne powietrze przeciął wrzask bezsilności i cierpienia. Nagle poczuł, że Eldar wycofuje się w popłochu z jego umysłu, spychany do odwrotu przez jaśniejący niczym słońce punkt, który zdawał się Kestahowi ostoją spokoju pośród oceanu szaleństwa. Z wdzięcznością pozwolił swemu duchowi dryfować w kierunku złocistego blasku, w którym po chwili rozpoznał świadomość brata Nestora, Bibliotekarza, którego nie był w stanie polubić. Do jego uszu dobiegł melodyjny, ciepły głos Szkarłatnej Pięści, który wydawał się dochodzić zewsząd i znikąd. Zupełnie jakby potężny wojownik stał się jednością z tym nawiedzanym falami upałów, porośniętym gęstą dżunglą światem.
-Imperator czuwa, Bracie Inkwizytorze. Jego łaska jest dla tych, którzy wiernie Mu służą
Xendor w podzięce skłonił głowę znacznie niżej niż zrobiłby to w pozostałych okolicznościach. Najwyraźniej pomylił się w ocenie Bibliotekarza. Znał dotyk Osnowy, i nie wyczuwał go w aurze otaczającej Nestora. Była ona zupełnym przeciwieństwem ohydnego, lepkiego dotyku spaczonych przez Empireum umysłów. Była ciepła, i przynosiła ukojenie, działała na wycieńczony grozą mentalnego pojedynku umysł Inkwizytora niczym balsam, odnawiając jego siły i napełniając go nową energią. Taka moc, nie mogła pochodzić od Mrocznych Bóstw, których domeną był ból i śmierć, mogło być tylko jedno źródło podobnej potęgi.
-Moja wiara jest moją tarczą. Dziękuję ci, Bracie-Bibliotekarzu za twoją pomoc. Dałem się zaskoczyć temu sukinsynowi. To się więcej nie powtórzy.
Na usta Nestora wypłynął delikatny uśmiech, który można by uznać za kpiący, gdyby nie śmiertelna powaga emanująca z jego następnych słów.
-Dobrze to słyszeć Inkwizytorze. Musisz pozostać w pełni skupionym przed nadchodzącą bitwą. Czuję ich chęć walki. Właśnie szykują się do ataku. Zdaje się, że ich szturm na fortecę twojego umysłu był zaledwie próżną próbą okazania swojej potęgi.
-Sądzę, że udało ci się wbić im tą pychę z głów. Bez wątpienia teraz są mocno zaniepokojeni niepowodzeniem. Miejmy nadzieję, że da im to do myślenia. Nie chciałbym aby nasi goście umierali w przeświadczeniu o swojej wyższości.
Bibliotekarz skinął tylko głową, i powrócił do swojego ciała, odsyłając również ducha Kestaha. Inkwizytor zaczerpnął głośno powietrza i natychmiast rozejrzał się dookoła. Nie zauważył nawet kiedy upadł na ziemię. Leżał teraz na warstwie zgniłych liści, a nad nim pochylali się jego zaniepokojeni ochroniarze. Na twarzach otaczających go Lucyferów malował się szczery niepokój, i Xendor nie sądził, żeby miał on coś wspólnego z kłopotami jakie mieliby gwardziści, gdyby wrócili do bazy z jego zwłokami. Zanotował sobie w umyśle, by po powrocie postawi każdemu z nich szklaneczkę czegoś mocniejszego. Uspokajająco skinął głową i ostrożnie zaczął podnosić się na nogi. Natychmiast chwyciły go dwie par silnych rąk i błyskawicznie postawiło do pionu. Wyglądało na to, że tylko on sam był obiektem zainteresowania Eldarów, nikt inny, poza żołnierzem, który ucierpiał podczas używania przez brata Nestora psionicznych energii, nie wydawał się ranny.
Wszyscy natomiast byli spięci i czujni. Wydawało się, że wystarczy, że spadnie choć jeden listek, by zalali niewielką polanę gradem ołowiu. To dobrze. Przynajmniej będą gotowi na atak, który według słów Bibliotekarza miał nadejść wkrótce. Inkwizytor poszukał wzrokiem kapitana Abiddusa. Znalazł go w otoczeniu sierżanta Hesmonda i brata Sepiona. Cała trójka była pogrążona w cichej rozmowie, która najwyraźniej dotyczyła wyświetlonej przed nimi mapie holograficznej, jarzącej się dziesiątkami czerwonych punkcików. Ruszył w ich stronę sprawdzając po drodze czy jego miecz gładko wysuwa się z pochwy. Obejrzał również swój pistolet plazmowy, podziwiając jego misternie rzeźbioną rękojeść. Wyryte na niej były imiona wszystkich jej poprzednich właścicieli, oraz niewielkie ornamenty, przedstawiające ich największe dokonania.
Być może, któregoś dnia jego własne nazwisko zostanie wygrawerowane na lśniącej powierzchni metalu, tuż obok wielkiej sceny batalistycznej. Możliwe nawet, że będzie ona opisywać to, co wydarzy się dzisiaj. Astartes przerwali na chwilę rozmowę widząc jego nadejście. Każdy z nich przyglądał mu się z odrobiną ciekawości, próżno jednak było szukać na ich twarzach śladów współczucia czy troski. Byli zaprawionymi w bojach weteranami, obrażenia i śmierć były dla nich nieodłącznymi towarzyszami, i uważali je za naturalny porządek życia wojownika. Kosmiczni Marines byli wyjątkowo twardzi. Potrzeba było naprawdę ciężkiej broni by ich zabić. Ich wzmocnione za pomocą inżynierii genetycznej organizmy, były w stanie przetrzymać więcej niż zwykły człowiek był w stanie sobie wyobrazić. Znane były przypadki braci walczących pomimo oderwanych szrapnelami rąk, nóg lub potwornych dziurach w piersiach. Byli ostateczną, doskonałą formą człowieka. W ich obecności, Xendor przestał odczuwać niepokój związany z czającymi się gdzieś przed nimi Eldarami. Nie sądził, by plugawi obcy, byli w stanie pokonać trzydziestu zakonników Szkarłatnych Pięści.
-Kapitanie Abiddus. Czy wszyscy ludzie zajęli już swoje stanowiska?
-Kogoś innego osobiście rozsiekałbym na kawałki swoim ostrzem, Inkwizytorze. Mówimy tutaj o Kosmicznych Marines, nie o jakichś wymuskanych gwardzistach w kolorowych mundurach, niewiedzących gdzie jest ich miejsce na polu bitwy. Czekamy już tylko na ciebie i twoich Lucyferów.
Głos kapitana pozbawiony był gniewu czy urazy, jednak spokojny ton, jakim wygłosił swoją wypowiedź, sprawiał, że była ona jeszcze bardziej przerażająca. Kestah nie miał wątpliwości, że Astartes nie rzuca słów na wiatr, i rzeczywiście byłby skłonny spełnić swoja groźbę.  Nie oznaczało to jednak, że przestraszył się słów Abiddusa. Jako Inkwizytor odpowiadał wyłącznie przed Wielkim Mistrzem swojego zakonu, który z kolei podlegał jedynie jurysdykcji samego Imperatora. Podniesienie ręki na jego osobę, byłoby równoznaczne ze zdradą wobec Złotego Tronu i Władcy Ludzkości. Mało kto ważył się na podobne bluźnierstwo, a już wśród Adeptus Astartes, wyjątkowo rzadko. Ich oddanie i miłość czyniło z nich najwierniejsze sługi Imperium. Gotowi byli na największe poświęcenia w imię swego Pana i Stwórcy. Zignorował więc całkowicie prztyk kapitana i wpatrzył się w mapę. Eldarzy zaczynali właśnie ustawiać się w szyku bojowym. Nie zostało zbyt wiele czasu.
-Którą pozycję mamy obsadzić?
Sierżant Hesmond wstąpił do przodu i suchym, pozbawionym emocji głosem, który brzmiał jak dudnienie lawiny poinformował go o planie odparcia ataku.
-Wasze siły Inkwizytorze, zostały przydzielone do obrony lewej flanki naszego naprędce założonego obozu. Rozstaw swoich ludzi w odstępach co dwa metry, tak by mogli osłonić ten perymetr-tu wskazał na holograficznej mapie jeden z kwadratów, na jakie była podzielona.-Większa część sił Eldarów ulokowana jest naprzeciw prawej flanki, jednak gdyby nastąpiła zmiana szyków, lub napotkałbyś jakieś nieprzewidziane problemy, brat Sepion wraz z oddziałem odwodów wyruszy ci na pomoc. Zawiadomiliśmy już marszałka Valesa o zagrożeniu, z bazy mają wyruszyć dwa Stormbirdy wypełnione Imperialną Gwardią. Musimy jedynie utrzymać tą pozycję do czasu przybycia posiłków, czyli około czterdzieści minut. Zakodujcie swoje odbiorniki VOX na kanał gamma IV, meldujcie gdy zobaczycie coś podejrzanego, i starajcie się nie zaśmiecać łącza.
Xendor przyjął postawiony w ten sposób plan bez wprowadzania żadnych poprawek, nie sądził nawet by jakiekolwiek byłyby wskazane. Schemat obrony wydawał się dobry, wszystko było przemyślane i dokładnie wcielone w życie. Pozostawało jedynie przeżyć do czasu dotarcia na miejsce kolejnych kontyngentów, z których pomocą na pewno uda się im zniszczyć Eldarów. Skinął głową potwierdzając, że zrozumiał.
-Jeśli nikt nie ma żadnych pytań, uważam, że czas najwyższy udać się na swoje pozycje. Imperator strzeże!
Kapitan zaczął odwracać się w kierunku swoich ludzi, kiedy zatrzymał go głos Inkwizytora.
-Niemniej jednak, załadowany bolter i ostry miecz, nie zawadzą! Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze Abiddusie! Nie daj się zabić.
Marines zaprezentował Xendorowi najbardziej drapieżny uśmiech ze wszystkich znajdujących się w jego arsenale. Przez chwilę jego twarz zamieniła się w maskę szaleńca, który pragnie jedynie rozlewu krwi.
-Lepiej umrzeć w Jego służbie, niż żyć dla samego siebie!
Inkwizytor obserwował przez chwilę oddalające się plecy wojownika, a później odwrócił się i ruszył w kierunku grupki swoich Lucyferów, by przekazać im rozkazy. Zapowiadała się wspaniała bitwa.
                Nie zdążył jeszcze znaleźć wygodnej pozycji kucając na wpół skulonym przy szerokim pniu wysokiego drzewa, kiedy padł pierwszy strzał. Na początku nic nie dostrzegał, jednak chwilę później zobaczył jakieś poruszenie na przeciwległym skraju dżungli. Wyglądało to tak, jakby sam las ożył i ruszył do boju . Wysokie, smukłe sylwetki odziane w ciemnozielone zbroje wyroiły się na polanę oddając kolejne salwy w kierunku obrońców. Było ich naprawdę dużo, być może ponad setka. Biegli szeroką ławą pośród plątaniny korzeni i nisko zwisających lian, rozmazane cienie na tle półmroku panującego pod rozłożystymi koronami olbrzymich roślin. Gdy tylko pierwsza kula opuścił lufę boltera jednego z wojowników Szkarłatnych Pięści, nacierający natychmiast rzucili się w poszukiwaniu osłony, zostawiając za sobą ciało jednego ze swoich. Wielokalibrowy pocisk uzbrojony w mikroładunki wybuchowe, wbił się w klatkę piersiową obcego, zostawiając w niej poszarpany krater, przez który wylały się strumienie krwi i oślizgłe, bladoniebieskie sploty wnętrzności. Karmazynowa posoka zrosiła świeżą zieleń trawy, wsiąkając w rozpaloną słońcem ziemię i plamiąc zbroję Eldara.
Jego podłużna, wąska broń wypadła z martwych dłoni, nie oddawszy nawet jednego strzału, i leżała teraz obok swego poprzedniego właściciela, niczym zwierze pozbawione kłów, nadal piękne, lecz całkowicie niegroźne. Nie minęła sekunda walki, a już po raz pierwszy została przelana krew. Krew Obcego. Niektórzy mogliby uznać to za dobry znak, jednak Xendor nie wierzył w omeny. Sądził, że ta bitwa jest jeszcze daleka od rozstrzygnięcia. Jakby na potwierdzenie jego podejrzeń, od strony nacierających dobiegł suchy trzask dziwacznej broni, i w stronę sił imperialnych pomknęła chmara pocisków, kosząc po drodze wysokie źdźbła trawy i odrywając spore kawałki kory z pni drzew, za którymi kryli się ludzie. Nie były to zwyczajne kule, jak te których używali Astartes czy Imperialni Gwardziści.
Kestah ostrożnie wychylił się zza osłony i wyciągnął jeden z nich, tkwiący w drewnie na wysokości serca człowieka. Trzymał w dłoni czarny, lśniący matowo dysk o poszarpanych krawędziach, zdolnych do przebicia się nawet przez grube pancerze siłowe Kosmicznych Marines. Pocisk wykonany był z jakiegoś nieznanego Inkwizytorowi materiału, tego samego, z którego zrobione były fragmenty rozbitego statku. Przypominał nieco w strukturze czarny kryształ, a przecinające go słoje nadawały mu wygląd naturalnego tworu, zupełnie jakby nie został stworzony, a „wyrośnięty”. Nie czas jednak było się zastanawiać nad tajemniczą technologią. Zza jednego z pni wychylił się eldarski wojownik. Miał na sobie ciemnozieloną, wykonaną z lśniącego metalu zbroję, która zakrywała całe jego ciało.
Z nałokietników pancerza, wrastały długie ostrza, zrobione z jakiegoś rodzaju kości lub chityny. Hełm wojownika, lub wojowniczki- zarówno mężczyźni jak i kobiety Eldarów były śmiertelnie groźnymi wojownikami, był wąski i podłużny, nadawał głowie dziwaczny, eliptyczny kształt. Z jego szczytu wstawała przez wycięty specjalnie w tym celu otwór, długa, stercząca kita kruczoczarnych włosów, przewiązanych w połowie fioletową opaską. Wizjer lśnił niebieskim światłem, za którym kryła się twarz Obcego. Xendor wymierzył starannie swój plazmowy pistolet i uchwyciwszy klatkę piersiową kosmity w urządzenie namierzające, pociągnął za spust. Kula rozgrzanego do temperatury miniaturowego słońca gazu pomknęła w kierunku swojej ofiary, zapalając swym ognistym oddechem trawę, nad którą przelatywała.
Eldar w porę dostrzegł niebezpieczeństwo i ponownie ukrył się za zwalonym pniem, jednak nie powstrzymało to zwaporyzowanego ognia przed odebraniem mu życia. Super-gorąca chmura z łatwością przedarła się przez zmurszałe drewno i uderzyła w skulonego za nią wojownika, rozlewając się po całym jego ciele. Wybuch zamienił jedną, zwartą kulę z kilka mniejszych, które po rozdzieleniu się, pomknęły każda w inna stronę, podpalając przy okazji trzech innych Eldarów, i spor kawałek dżungli. Wrzaski bólu i ohydny, skwierczący dźwięk płonącego mięsa stanowił słodka muzykę dla każdego adepta Ordo Malleus. Również Kosmiczni Marines wydawali się uradowani zniszczeniami poczynionymi przez strzał Inkwizytora. Kilku z nich pozwoliło sobie nawet na obsceniczne uwagi na temat Obcych, lub na wzniesienie pełnych tryumfu okrzyków. Tak, z pewnością kochali walkę. Kestah patrzył z satysfakcją jak smukłe ciało odzianego w ciemną zieleń wojownika poddaje się trawiącym je płomieniom. Fragmenty zbroi zamieniały się w potoki płynnej lawy, a ukryta pod nimi tkanka topiła się odsłaniając białe kości, które wkrótce zamieniły się w zwęglone szczątki. W powietrze wzbił się smród spalonego mięsa, i gęsty dym pochodzący z płonącej dżungli. Czarne obłoki pełzały nisko przy ziemi, ograniczając widoczność, i zamieniając i tak nieprzyjemne pole bitwy w prawdziwy festiwal chaosu i zdezorientowania.
 Do lejącego się z nieba żaru, dołączyło gorąco buzującego ognia, tworząc istne piekło, w którym śmierć nie wydawała się wcale takim złym pomysłem. Jednym pocieszeniem było to, że Eldarowie znajdowali się w takim samym położeniu. Jeden z Lucyferów nieopatrznie wystawił głowę zza osłony i przypłacił swój błąd życiem. Suchy trzask broni, świst powietrza przecinanego ostrymi, krystalicznymi dyskami… Nieszczęśnik nie wiedział nawet z której strony nadeszła śmierć. Impet uderzenia zmiótł górną część jego czaszki, dolną niemal całkowicie pozbawiając skóry. Perłowa biel zębów przebłyskiwała w krwawej parodii uśmiechu spomiędzy szkarłatnych kawałków mięśni. Bezkształtna masa oderwanych tkanek opadła na miękką trawę, niczym resztki pozostawione przez myśliwego po oprawianiu zwierzyny. Mózg żołnierza, pociągnięty pędem, wystrzelił z rozerwanej czaszki i z przerażającą szybkością uderzył w stojące z tyłu drzewo, rozbryzgując się na tysiące małych, szaro-fioletowych, oślizgłych ochłapów, które rozbryzgnęły na wszystkie strony pokrywając od stóp do głów zastygłych z grozy kompanów zmarłego.
Chwila nieuwagi wystarczyła, by kolejnych dwóch poszło w jego ślady, poszatkowanych przez dziwaczną amunicję Eldarów. Coraz więcej krwi zbierało się na lewej flance, którą miał za zadanie bronić Inkwizytor. Śmierć trzech ludzi zdawała się być jakimś niemym rozkazem, ponieważ zanim jeszcze ich martwe ciała uderzyły o ziemię, rozległ się połączony terkot wszystkich karabinów strzelających jednocześnie. Boltery Kosmicznych Marines szczekały głucho, wyrywając w pancerzach wrogów szkarłatne kratery. Strzelby laserowe, w które wyposażeni byli Lucyferzy, ostrym sykiem oznajmiały swoim ofiarom zbliżającą się śmierć. Smugi jasnego światła przecinały zadymione powietrze i wypalały sobie drogę w zbrojach Eldarów. Zadane w ten sposób rany nawet nie krwawiły, ogromna temperatura wiązek natychmiast je kauteryzowała. Gdzieś z prawej dobiegało miarowe dudnienie ciężkiego boltera, którego salwy przedzierały się przez grube pnie drzew, zamieniając je w miazgę, i nieomal ścinając.
Obcy nie pozostawali dłużni. Chociaż trzask ich pistoletów był skutecznie zagłuszany przez odgłosy głośniejszych Imperialnych karabinów, owoc ich pracy był równie krwawy. Szybkie spojrzenie pomiędzy kolejnymi strzałami dało Xendorowi niejaki pogląd na przebieg potyczki. Na swoim skrzydle widział już cztery trup, co zostawiało mu jedynie trzech żołnierzy. Jego pozostali przy życiu ludzie zmieniali właśnie baterie przy swoich laserach, skuleni za osłonami. Dalej na prawo, leżał pierwszy martwy Astartes jakiego widział. Ciemnoniebieski pancerz był dosłownie rozpruty ostrą amunicją Obcych. Pokrywały go ciemne plamy zakrzepłej krwi i oleju pochodzącego ze wzmacniających zbroję serwomotorów. Nadal ściskany w zakutej w plastalową rękawicę dłoni bolter, również nosił ślady uszkodzeń. Było więcej trupów, jednak Kestah zmuszony był zwrócić swą uwagę na pole bitwy. Odczuwał poirytowanie za każdym razem gdy musiał czekać aż jego pistolet się naładuje. Broń plazmowa miała ogromną siłę rażenia kosztem szybkostrzelności. Potrzebowała trochę czasu na ponowne nagromadzenie dostatecznej ilości rozpalonego gazu. Nagle ponad bitewny zgiełk, szczęk broni i jęki rannych wybił się potężny głos kapitana Abiddusa zachęcającego swych wojowników do walki.
-Pokażmy tym sukinsynom jak smakuje furia Dzieci Imperatora!  Nie będzie pokoju, dopóki ostatni z Jego wrogów nie padnie martwy u naszych stóp!

Ogłuszający ryk aprobaty przetoczył się przez ukryte za pniami drzew szeregi Kosmicznych Marines. Xendor w zdumieniu obserwował jak ten sam człowiek, który przed rozpoczęciem bitwy mówił mu, że muszą utrzymać pozycję do czasu przybycia posiłków, wskakuje zza bezpiecznej osłony, skąd mógłby się bronić przez wystarczającą ilość czasu, i szarżuje na strzelających do niego nieprzyjaciół z fanatycznym wyrazem twarzy i głośnym okrzykiem wojennym na ustach. Zdążył tylko pomyśleć o szaleństwie, które odciska swe piętno na każdym mężczyźnie, który zostaje zamieniony w Kosmicznego Marines, zamieniając go w maszynę do zabijania, a chwilę później pędził już na czele swoich ocalałych Lucyferów ze wzniesionym wysoko mieczem.

4 komentarze:

  1. Dobre, plastyczne i w moim guście. Czekam na nn, nie żebym Cię poganiala.

    OdpowiedzUsuń
  2. przywodzące na myśl poduchy wiosennego wiatru ciała, - podmuchy
    zaalarmowany odwrócił siew tamtym kierunku. - się w
    ==Czuł napierającą na sam rdzeń swego jestestwa zimną, potężną wolę Eldara, nie mógł bowiem być to nikt inny, która dosłownie go zalewała. - to zdannie jest po prostu totalnie nie bardzo, w sensie, chociaż gdyby "nie mógł bowiem być to nikt inny" było oddzielone od reszty myślnikami a nie przecinkami, a tak, to po prostu nie bardzo D:
    Xendor w podzięce skłonił głowę znacznie niżej niż zrobiłby to w pozostałych okolicznościach. - to brzmi tak, jakby była jakaś skończona pula tych okoliczności. Ja myslę, że lepiej odmiennych niż pozostałych.
    DLACZEGO ONI WSZYSCY SIĘ ZACHOWUJĄ JAKBY MIELI KIJ Z DUPIE D: Wiem, że to taki fandom, a nie Twoja kreacja postaci, NOALE D:
    Ich wzmocnione za pomocą inżynierii genetycznej organizmy, były w stanie przetrzymać więcej niż zwykły człowiek był w stanie sobie wyobrazić. - były, był
    Zignorował więc całkowicie prztyk kapitana - przytyk
    Hełm wojownika, lub wojowniczki- zarówno mężczyźni jak i kobiety Eldarów były śmiertelnie groźnymi wojownikami, był wąski i podłużny, - albo dwa przecinki, albo dwa myślniki :)
    kryła się twarz Obcego - to nie Alien z Nostromo, nie trzeba z wielkiej :P
    Kula rozgrzanego do temperatury miniaturowego słońca gazu - ????????? trochę masło maslane, bo słońce to gaz założenia, więc to trochę tak, jakbyś pisał "kula mokrej niby ocean wody". Mniej więcej.
    w którym śmierć nie wydawała się wcale takim złym pomysłem. - wydaje mi się, że lepiej by zabrzmiało "złą perspektywą"
    Napiszę opko. Ale o Arlekinie. Poczytałam trochę. Wprowadź mnie w fandom, Senpai.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz, od początku kochałam Arlekiny XD

      Usuń
    2. Zobacz, od początku kochałam Arlekiny XD

      Usuń