poniedziałek, 19 maja 2014

Frajerfajter

W życiu każdego mężczyzny, (i kobiety), od 1 września 1999 roku,  przychodzi taki czas, w którym opuszcza on ojca swego i matkę swoją, i łączy się z żoną swoją, gimnazjum. Porzucamy pluszowe zabawki i kolorowe książki, by zastąpić je butelkami piwa, pomiętymi papierosami, za pomocą misternych planów podprowadzonymi z niepilnowanych paczek dorosłych, oraz odkupionymi od starszych kolegów, a najczęściej dostarczanych przez przekupnych żuli, którzy kupują je za dodatkowe dwa złote na wysokoalkoholowe śniadanie, kolorowych pisemek z roznegliżowanymi króliczkami Playboya. Prosta czynność, którą jest zmiana klasy, w której przeprowadzone zajęcia, oraz kilka nowych przedmiotów takich jak chemia (w której uczymy się przede wszystkim o alkoholach, ponieważ jest to wiedza, w której każdy chce brylować, dlatego też zakuwa ją po nocach, byleby tylko nie wyjść na laika), biologia (pamiętana przez nas głównie dzięki powodującym wybuchy jednoznacznego śmiechu przy omawianiu tematów o rozmnażaniu, którymi większość z nas maskowała swoją wybitnie niską wiedzę na tematy, będące głównym przedmiotem rozmów na przerwach, i w czasie pomiędzy nimi), oraz fizyka (tam, większość czasu przeznaczonego na lekcję, poświęcamy na rysowaniu w książce „rakiet”, by odwrócić otępiały umysł od smutnego faktu, że nie rozumiemy absolutnie niczego z tego co się do nas mówi) wystarczy, by diametralnie zmienić sposób w jaki młody człowiek postrzega świat i swoje w nim miejsce.
 Z niewinnych dzieciaczków noszących w swoich kwadratowych tornistrach (nie wiem o co chodziło, ale w mojej podstawówce wszyscy takie mieli) starannie ułożone książki, zeszyty i drugie śniadania, stajemy się bandą rozwrzeszczanych, uważających się za pępek samego Latającego Potwora Spaghetti bachorów z manią wielkości oraz nabuzowanym testosteronem i estrogenem ego, bowiem to osobliwe przepoczwarzenie jest jednakowe u obu płci. Mówi się, że dziewczynki są zawsze grzeczniejsze od chłopców- gówno prawda, gimnazjum dowodzi, ze ten kto to wymyślił, nigdy nie miał do czynienia z umalowaną, wytipsowaną i wyszczekaną jak kłapciaty jamnik królewną, w wieku od 13 do 16 lat. Co ciekawe, po przejściu do szkoły średniej, następuje kolejny etap ewolucji społecznej młodego pokolenia, które ponownie odnajduje swoje utracone zdawałoby sie człowieczeństwo, i powraca na łono słodkiej normalności. Fenomen ten może mieć coś wspólnego z niezbadanymi jeszcze pływami ciemnej materii, czy też sezonowymi sztormami promieniowania Hawkinga, jak dotąd nikt nie podjął się tej syzyfowej pracy, którą byłaby próba wyjaśnienia tego zjawiska.
Niektórzy, w tym ja sam, za takie, a nie inne zachowanie tak zwanych „gimbów”, winią bardzo groźną bakterię, która przenika do krwioobiegu przez trujące miazmaty, unoszące się z pustych jak afrykańskie spichlerze głów zakażonych nastolatków. Zachodzące w nich procesy gnilne, w kontakcie z wiedzą, która próbuje przeniknąć przez zaciekłą obronę organizmu, zmasowane blokady białych krwinek i celowe ignorowanie słów nauczyciela, wystrzeliwują do atmosfery nowe formy życia, wyjątkowo złośliwe pasożytnicze amebo-bakterie Imbecilus stultus powodujące rzadką i nieodwracalną na czas trzech lat gimnazjum chorobę, zwaną pod pozornie niegroźną nazwą „Niedojebanie umysłowe”. Oczywiście, zdążają się osobnicy odporni na tą zarazę, jednak otoczeni przez hordę bezmózgich zombie, w jakie zamieniają się ich koledzy i koleżanki mają jedynie dwa wyjścia.
Każde z nich zakłada popełnienie samobójstwa, z tą różnicą, że opcja pierwsza przewiduje użycie wykałaczki, a druga maskotki Pana Kleksa. W każdym innym wypadku, zostają oni w końcu sprowadzeni do poziomu kurzu pod podłogą przez swoje otoczenie, i ponoszą klęskę w starciach z typowymi „gimbami”, którzy przewyższają ich nie tyle inteligencją, która jest u nich szczątkowa, a doświadczeniem w jej braku.
Podobno młodość musi się wyszaleć, ale kto i kiedy powiedział, że musi to robić bez umiaru i jakiejkolwiek refleksji nad swoimi działaniami? Sam przebrnąłem przez ten mroczny okres wieku dojrzewania, i nie jestem dumny ze swoich osiągnięć w tamtych smutnych czasach, choć oddając samemu sobie sprawiedliwość, starałem się zawsze i wszędzie zachowywać umiar we wszystkim, i nie dawałem zawładnąć sobą zgubnym wpływom tak zwanych „kolegów”. Może to dlatego, że od zawsze uważałem się za dość specyficznego przedstawiciela swojego gatunku, który cenił sobie towarzystwo jedynie podobnych sobie istot, gardząc mniej zaawansowanymi psychicznie i intelektualnie. Skazywało mnie to na wyalienowanie i niezrozumienie pośród rówieśników, którym to zupełnie sienie przejmowałem, uważając ich jak już wspomniałem za nie będących dla mnie partnerami do dyskusji. Nudziło mnie ciągłe omawiane modeli samochodów i motocykli, papierosy miały dla mnie zapach równie nieprzyjemny co duszący, a komentowanie wdzięków koleżanek miałem w głębokiej pogardzie ze względu na to, że uważałem podobne zachowanie za barbarzyńskie i pozbawione dobrego smaku.
 Nie to oczywiście, żeby mi się nie podobała jedna czy pięć, ale traktowanie ich przedmiotowo sprawiało, że coś się we mnie przewracało i burzyło. Nie, nie próbuję sie teraz podlizywać feministkom, i kobietom, po prostu opisuję swoje ówczesne odczucia, które zresztą zachowałem do dzisiaj. To samo tyczy się dość próżnego podejścia do mojej osoby, już mi przeszło, co oznacza, że powodowane to było moim rozbuchanym ego, a tym, że byłem otoczony przez idiotów. Wracając do poprzedniej myśli- z większością facetów z klasy nie miałem nic wspólnego i kompletnie mi to nie przeszkadzało. Co prawda już wówczas grałem w drużynie juniorskiej, ale i to pole do konwersacji było zamknięte, gdyż nie interesowałem się tak zwanym „Wielkim Footbollem”, uważając go za kpinę tego szlachetnego sportu. Już wtedy „gwiazdy” i gwiazdeczki pokroju Krystyny Ronaldo, przynoszącej hańbę wspomnieniom tego wspaniałego Brazylijczyka, czyniły z mojej ukochanej gry pośmiewisko, kierowane ku fanatykom, którzy gotowi byli zabijać się w imię ulubionej drużyny. Wyparował zasady fair play, zniknęła zdrowa rywalizacja. Pozostała zasada „niech wygra najlepszy”, tylko, że zmieniły się standardy, według których był on wyłaniany.
Piłka nożna, z pełnego pasji i emocji sportu została zepchnięta na pozycję spektaklu teatralnego, w którym pierwszorzędni aktorzy z tym maminsynkowatym Portugalczykiem na czele, symulowali faule, kontuzje i umiejętności, byle tylko wygrać, byle tylko zachować tanią sławę. Wielkie pieniądze psują każde, nawet najbardziej szlachetne przedsięwzięcia, i taki los nie ominął i footballu. Dlatego też grałem, spędzając każdą wolną chwile na treningach, sparingach i meczach tabelowych, jednak nie byłem w stanie oglądać transmisji. Chyba, że oczywiście występowała nasza reprezentacja. Wówczas jako gorliwy patriota siadałem przed telewizorem i łączyłem się w bólu z pozostałymi rodakami, którzy również spoglądali na tą tragedię. Co innego dziewczyny. Z nimi zawsze mogłem liczyć na normalną rozmowę o książkach, muzyce czy filmach. Co prawda rzadko kiedy mieliśmy podobne gusty, jednak zawsze było to pewne pole na którym mogliśmy dyskutować. Miałem dokładnie dwóch przyjaciół-facetów, których do dziś uważam za świetnych gości, i nadal spotkam się od czasu na czasu na wspólne piwo czy siedem, ale i tak wśród moich znajomych dominowała płeć piękna. Oczywiście, idąc logiką idiotów, rodziło to pewne podejrzenia co do mojej orientacji, ale czy człowiek powinien się przejmować opinią ameby?
A nawet jeśli odpowiedź brzmi „tak”, to pomiędzy amebą a typowym „gimbem” jest cały łańcuch pokarmowy inteligencji. Dodatkowo, moje dość trudne kontakty społeczne pogłębiał wzrost, którym od przedszkola wyróżniałem się spośród innych dzieciaków. Nie, nie nie chodzi tu o sytuację Tyriona Lannistera, raczej o sir Gregora Clagane, zwanego Górą, Która Jeździ. Może troszkę przesadzam ze skalą, ale, no widać mnie było całkiem jasno i wyraźnie. Niosło to za sobą pewne zgrzyty. Ludziom obdarzonym mizernym wzrostem połączonym dodatkowo z wrodzoną chuderlawością wydaje się zawsze, że gdyby byli wysocy i szerocy, to uniknęli by w ten sposób zaczepek ze strony różnego rodzaju szkolnych gnębicieli i innych osiłków, którzy swoją nieciekawą sytuację w domu odreagowują na słabszych. Błąd. Nic bardziej mylnego! Im człowiek wyższy, i , że się tak wyrażę potężniejsze wrażenie sprawia, tym częściej staje się obiektem ataków. Od niepamiętnych czasów, zarówno ludzi jak i zwierzęta walczyli o dominację w stadzie, samiec Alfa i te sprawy… Zawsze też, liderami zostawali albo najsilniejsi, którzy potrafili sprać na kwaśne jabłko wszystkich pozostałych, albo najmądrzejsi, którzy okpiwali osiłków, zajmując ich miejsce.
 Nie od dzisiaj wiadomo, że najszybsza droga do zapewnienia sobie poklasku i szacunku, to odnalezienie największego i najsilniejszego frajera, i spuszczenie mu lania. Wiem, że to brzmi idiotycznie, i większość z was uważa mnie teraz za kłamcę, albo w najlepszym razie kogoś kto mocno podkolorywuje sytuację, ale tak jest naprawdę. Brałem udział w sporej ilości bójek, zarówno w szkole, jak i po niej, i moje pokaźne rozmiary nie odstraszały kolejnych pretendentów. Tak przy okazji, przez „pokaźne rozmiary” nie mam na myśli, że byłem gruby, tak dla ścisłości. Nie byłem, i nie jestem zwolennikiem przemocy, choć daleko mi także do hipisów i noszenia pacyfki. Jak trzeba to trzeba, i przyparty do muru przez okoliczności używałem kilkakrotnie siły. Oczywiście będąc świadomy, w przeciwieństwie do większości tych, którzy wplątywali mnie w podobne walki kogutów, że komuś może stać się krzywda, starałem się zawsze unikać  uciekania się do przemocy.
Tym bardziej, że w zazwyczaj, nasza przewspaniała pani dyrektor, uznawała mnie jako tego większego za prowokatora, i to ja miałem potem największe problemy z tego tytułu, nawet jeśli tylko się broniłem. Medal ma jednak dwie strony. Moja wycofana natura przyciągała coraz to nowych „ochotników”, którzy niczym ćmy do żarówki zlatywali się aby żerować na, jak im się wydawało, strachliwym dziwaku. Dla jasności, przyznam, że faktycznie, jak na ich standardy byłem dziwny, znaczy normalny według wszelkich cywilizowanych skal. Szczytowym momentem była oczywiście trzecia klasa, kiedy to napięcie nagromadzone w ściskanych przez za ciasne spodnie jądrach imigrowało do mózgu w śmiertelnych niemal ilościach, wynosząc i tak już spaczonych „nimbów” na wyżyny skurwysyństwa i debilizmu, w czym i niżej podpisany miał swój skromny udział. Nie ma co czarować. Może nie byłem aż tak zdegenerowany co moi rówieśnicy, ale potrafiło ze mnie być złośliwe bydle, szczególnie zaś kierowałem swoją narastającą frustrację na jaśnie oświeconą panią dyrektor, którą z szatańskim wręcz umiłowaniem doprowadzałem do szewskiej pasji swoim jakże ciętym językiem.
Zaraz po wakacjach, moja dość ustatkowana pozycja w szkole została zagrożona przez nową imperialną „Gwiazdę Śmierci”, która okazała się później niczym innym jak pilotem Kamikaze, który zamiast otrzymać zwycięskie laury, publicznie popełnił sepuku. Może i nie byłem szczególnie lubiany przez męską część szkoły, ale już nikomu nie było tak śpieszno do wszczynania bójek. Miałem za sobą kilku „bossów”, którzy odeszli z nosem na kwintę, jeśli za „na kwintę” uznamy taki, z którego cieknie krew. I właśnie wtedy, gdy zaczynałem już powoli (O, zgrozo!) lubić gimnazjum, pojawił się nowy zawodnik. Koleś z mojej klasy. Niezbyt wyróżniający się pseudo-sportowiec, który dotychczas był za cienki w uszach, żeby komukolwiek podskoczyć. Jednak, jak opowiadał wszystkim, którzy chcieli, lub nie chcieli go słuchać, w wakacje chodził na siłownie, i „przykoksił”.
Biedny chłopak, być takim idiotą…Jego „treningi”, były tak intensywne, że przez całe dwa i pół miesiąca wolnego, spędził na ławce do wyciskania niecałe dwa dni liczone w godzinach, ale jakimś cudem widział w sobie Achillesa lub innego Pudziana. Chodził po korytarzach dumny niczym paw, z szeroko rozstawionymi ramionami, byle tylko wyglądać groźniej i…szerzej. Na pewno kojarzycie ten sposób poruszania się. Wyglądał jak pingwin, lub ktoś, kto narobił właśnie w gacie i ze wszystkich sił starał się donieść „ładunek” do łazienki, istne pośmiewisko. Podobno mierzył sobie obwód bicepsów przed i po każdym treningu, obwieszczając wszem i wobec, że za każdym razem przybywało mu po parę milimetrów. Mógłbym mu wytłumaczyć to „magiczne” zjawisko, ale po co? Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie wie, że po intensywnym treningu mięśnie zwiększają swoją objętość, ponieważ są lepiej ukrwione i w pewien sposób „napuchnięte” od wysiłku.
 Efekt ten wkrótce znika. Wakacyjny trening mógł co najwyżej nieznacznie podnieść jego kondycję, ale któżby ośmielił się wyprowadzić Rocky’ego z błędu. Nie miałbym z tą maskaradą żadnego problemu, gdyby nie pewien mankament. Osobnik ów, najwyraźniej eksperymentował ze sterydami, jak inaczej wyjaśnić bowiem ten nagły skok kretynizmu, który w jakiś sposób napchał jego maleńki móżdżek przeświadczeniem, że jest najważniejszą osobą w całej szkole? Jest jeszcze bakterio-ameba, ale przecież to miał już od dwóch lat, wiec skąd to nagłe pogorszenie? Już chyba nigdy się tego nie dowiem. W każdym razie, nasz bohater, (nazwijmy go dla porządku Herkules), uznał za punkt honoru, (o ile w ogóle coś takiego istniało obok kompletnej ignorancji, która kłębiła się pod jego sklepieniem czaszkowym) zrobienie sobie ze mnie swojej maskotki antyfrustracyjnej. Zawsze miał jakieś wielce dowcipne uwagi na mój temat, przez które oczywiście zamykałem się na całe dnie w pokoju wypłakując oczy od cebuli, którą w nie wcierałem, żeby przestać się śmiać ze skali jełopstwa, którą sobą reprezentował.
 Ewidentnie nie podobał mu się jego ówczesny stan uzębienia, i za wszelką cenę postanowił go zmienić, a najwidoczniej do dentysty iść się bał. Już tak bywa, że najwięksi szkolni macho śpią z mamą, lub przy zapalonym świetle ze strachu przed potworami. Starałem się ze wszystkich sił ignorować te mizerne prób zwrócenia na siebie uwagi, jednak każdy ma swoje granice, a i mi przecież, jak już wspomniałem, wtedy różne bzdury przychodziły do głowy. Skończyło się to dość ciekawie.
Siedziałem sobie nie przeszkadzając nikomu na ławce i rozmawiałem ze swoją kumpelą Klaudią. Specyficzna z niej osoba, strasznie wrażliwa i zamknięta w sobie, wystarczy jedno złe słowo, żeby była przybita przez cały dzień, a czasem nawet dłużej. Zupełnie nieprzystosowana do życia osobowość, ale właśnie chyba przez nią tak bardzo ja lubiłem. W pewnym sensie byliśmy nawet rodziną, ponieważ była, jest ona córką kuzyna mojego ojca, czułem się zatem za nią odpowiedzialny. Do dzisiaj podziwiam jej nietuzinkowe spojrzenie na świat. Ale do rzeczy. W pewnym momencie, na horyzoncie pojawił się Herkules, odziany w dresowe spodnie z napisem „JP’, o którym to nie miał absolutnego pojęcia, że głosi „Jestem Pedałem”, oraz za dużą przynajmniej o rozmiar bluzę z „trzema paskami”. Typowy wiejski parobek. Normalnie bym to olał, jednak zamiast wejść do łazienki, w której wraz ze swoimi przydupasami palił zazwyczaj połowę papierosa („oszczędzał”), skierował się w naszą stronę. Westchnąłem w duchu, choć nie dałem niczego po sobie poznać.
Klaudia wglądała za to na wyraźnie zaniepokojona, każdy wiedział o toksycznym związku, który miałem z Herkulesem. Byłem dla niego jak marchewka dla osła, która wabi durne zwierze.
-Wypierdalaj z tej ławki kutosie!
Tak, miał specyficzną manierę wymawiania tego słowa. Braki w edukacji, za dużo inhalowania się klejem w sztyfcie. Nie miałem najmniejszego zamiaru ustąpić przed równie nieuprzejmą „prośbą”, toteż wdałem z siebie jedynie pogardliwe prychnięcie, i jakby nigdy nic wróciłem doprze rwanej rozmowy, całkowicie ignorując karalucha. Klaudia jednak całą swoją osobą emanowała takim niepokojem, że nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Oczy najbliżej siedzących i stojących skierowane były na naszą trójkę. Wszyscy wietrzyli jakieś nadzwyczajne wydarzenia, a ja, na przekór zdrowemu rozsądkowi, zamierzałem spełnić ich oczekiwania. Jednak dziewczyna miała inne spojrzenie na całą sytuację. Wstała, i szarpnęła mnie za rękaw.
-Chodź Tomek, i tak chciałam iść do sklepiku po coś do picia.
Zamierzałem zaprotestować, zostać tam gdzie byłem ,jednak w końcu przyszedł do mnie rozsądek, który nakazał mi wstać i odejść. Żegnały nas oczywiście komentarze w stylu „uciekaj cykorze” itp., ale królik też ma się ma lepszego od lwa, który jest akurat najedzony i nie ma ochoty go pożreć. Wróciliśmy dopiero pod koniec przerwy. Herkules siedział na moim poprzednim miejscu i z pogardą przyglądał się jak zbliżamy się do klasy. Nauczyciele patrolujący korytarze schodzili z dyżurów i znikali w pokoju nauczycielskim, żeby przygotować dzienniki i co tam jeszcze robili jak ich nie było widać. Miałem nadzieję, że obejdzie się bez kolejnych incydentów. Opowiedz Bogu o swoich planach, a usłyszysz Jego śmiech…
-Patrzcie kto wrócił! Pedał i jego kurwa!
Oj…Nie jestem może idealny, nie jestem może wzorem do naśladowania, ale nienawidzę, gdy ktoś bezpodstawnie używa podobnego słowa w stosunku do dziewczyny, którą lubię. Nie, żaden tam rycerz w lśniącej zbroi, tu nie chodzi o żaden honor czy podobne rzeczy… Po prostu jestem zaprojektowany w ten sposób, że podobne obelgi podnoszą mi ciśnienie i przecinają hamulce. Zapomniałem o konsekwencjach, zapomniałem o wszystkim. Przez zaciśnięte zęby ledwo zdołałem wydusić pierwsze co przyszło mi do głowy.
-Nie widzę w pobliżu twojej matki.
Zapadła cisza. Herkules poczerwieniał na twarzy, zupełnie jakby ktoś oblał go sokiem buraczanym. Jego pięści zacisnęły się tak mocno, że zbielały mu kostki. Zgromadzony wokół nas krąg modlitewny towarzyszący wszystkim podobnym gimnazjalnym rytuałom religijnym zacieśnił się, a po chwili wybuchnął śmiechem. Żarty w stylu „twoja stara”, zawsze były wówczas w cenie. Szydercze pohukiwania, i komentarze w stylu „aaaaale ci powiedział!”, lub równie inteligentne, których celem była eskalacja konfliktu, posypały się na coraz bardziej wściekłego Herkulesa. „Gimby” zaczęły tupać i drzeć ryje, dodając „ceremonii walki” uroczystego charakteru. Wtedy żaden nauczyciel się nie pokazał. Później to oczywiście…. Czerwony jak przejrzały pomidor Herkules zamachnął się pięścią, jednak czy to z powodu nadmiaru wściekłości, czy też jego niedawno „wyćwiczone” muskuły nie chciały jeszcze całkowicie słuchać swojego pana, grunt, że zamiast w głowę, trafił mnie w ramię. Nie powiem, zabolało dość konkretnie, ale to dlatego, że trafił w mięsień.
 Ucieszyłem się, nie miałem najmniejszej ochoty łazić później z żółkniejącym sińcem na twarzy. Bez zastanowienia, wkładając w to całą swoją siłę, przedzwoniłem mu w brzuch. Zgiął się spazmatycznie chwytając powietrze. Chwyciłem go za ramiona i pchnąłem mocno na ścianę, tak, że osunął się na ławkę, i miał wyraźne problemy ze wstaniem. I to by było na tyle. Trochę się zawiodłem ,ale ważne, że wybiłem mu ze łba głupoty. Łatwość z jaką mu dołożyłem, wzbudziła we mnie zgubną pewność siebie. Stwierdziłem, że doskonałym pomysłem będzie zmuszenie Herkulesa do publicznych przeprosin. Sięgnąłem za siebie po Klaudię, która wpatrywała się w całą scenę szeroko otwartymi oczami, i pochyliłem się nad zgiętym na ławce „przeciwnikiem”:
-A teraz, przeproś ją za słowo, którego użyłeś.
Cholera, zaskoczył mnie. Dostałem z pieści w szczękę, przygryzając sobie przy tym język. Smak krwi w ustach ponownie rozpalił we mnie złość, więc z otwartej dłoni wymierzyłem Herkulesowi soczysty policzek. Plaśniecie było piękne, i głośne. Do następnej przerwy nosił na twarzy czerwony odcisk mojej ręki. Chwyciłem go ponownie za ramiona, i przygniotłem ciężarem ciała do ściany. Nagła cisza, która zapadła, wzbudziła we mnie złe przeczucia.
-Tomek! Natychmiast go puść bandyto! Rozejść się do klas, a wy dwaj za mną do pani dyrektor!
No i kurwa pięknie. Żeby to chociaż była jakaś normalna nauczycielka, to nie! Babka od polskiego zawsze miała do mnie jakieś uprzedzenia. Po prostu nie mogłem się doczekać wizyty w gabinecie dyrekcji. Po złości, przyszedł czas na chłodny spokój, który zupełnie przegnał uczucie strachu przed konsekwencjami bójki. W zamian za to, odczuwałem tylko zimną kalkulacje. Postanowiłem bronić się ze wszystkich sił, wiedziałem bowiem, że akurat w tym przypadku miałem rację. Jak się okazało, to nie wystarczyło.
Pani dyrektor. Pierwsza pośród równych. Ostoja sprawiedliwości…wróć…nadal pisze o dyrektorce z gimnazjum. Wredna larwa, negatywnie nastawiona do wszystkiego co nie jest jej równe pozycją. Nigdy nie okazywała wyrozumiałości dla naszych wybryków, a już mi w szczególności. Zdarzało mi się u niej bywać po poprzednich bójkach, i zawsze, przez swój wzrost, byłem stawiany w pozycji agresora. Nie ważne ilu świadków temu zaprzeczyło, dla niej, zeznania uczniów były tyle warte, ile światła i ciepła dawały spalone w kominku. Istnieje ogólne przekonanie mówiące, że starszych należy szanować. Większej bzdury nie słyszałem na uszy. Szacunek to nie jest coś, co można przyznać określonej grupie społecznej ot tak, z urzędu. Szacunek to coś, na co trzeba sobie zasłużyć. Dodatkowo, działa on w obie strony, i jeśli ktoś nie respektuje mojej osoby, ja również nie nadskakuję takiemu osobnikowi. Idąc tym stwierdzeniem, powinienem całować po rękach Jaruzelskiego, bo jest już dziewięćdziesięciu paro latkiem, zapominając o jego zbrodniczej przeszłości. Posuwając się do absurdu- jeśli Hitler przeżyłby II wojnę światową, i dotrwał do dziś- musiałbym go szanować! „Tomek, nie pluj na pana Adolfa, pamiętaj o jego siwych włosach!”. Śmiech na Sali i kpiny w żywe oczy. Mam respekt dla starszych, którzy swoim życiem udowodnili, że na niego zasługują. Dla tych, którzy postępują źle i nieuczciwie, mam tylko pogardę. Taki właśnie stosunek miałem do pani Dyrektor.
-Tomek, na miłość boską, ile razy ja cię tu jeszcze będę widzieć? Zachowujesz się jak jakiś bandyta! Dlaczego pobiłeś kolegę?
-Nie pobiłem go! To on zaczą…
-Przestań już kłamać! Pani Nowik wszystko widziała. Po prostu przyznaj się do tego, a oszczędzimy sobie czasu.
-NIE!- nie wytrzymałem i podniosłem nieco głos- Pół szkoły widziało, że to Herkules zaczął, ale pani im oczywiście nie uwierzy!
-Nie dyskutuj młody człowieku! Twoje zachowanie jest niedopuszczalne! Nie rozumiem jak twoi rodzice mogli cię tak wychować.
Myślałem, że zaraz mnie szlag trafi. Co to do cholery ma być? Szkoła czy dyktatura? Najwyraźniej dyrektorka kreowała się na najwyższego sędziego, który wydaje nieomylne wyroki bez wsłuchania wersji wszystkich stron zainteresowanych. Wyobraźmy sobie tego typu rozprawę sądową:
„Proszę wstać, sąd idzie!”
„Rozpoczynam posiedzenie Sądu Najwyższego w sprawie oskarżonego Takiego a Takiego. Sąd uznaje oskarżonego winnym zarzucanych mu czynów!”
„Ale Wysoki Sądzie, ja mam świadków, którzy potwierdzą moją niewinn…”
„Sąd wymierza oskarżonemu karę porządkową wysokości 1000 zł za próbę obrony! Wyprowadzić skazanego!”
No przecież to są praktyki wciągnięte rodem z carskiej Rosji! I pomyśleć, że to krówsko utrzymywało się z pieniędzy podatników, którym w przyszłości przecież będę! Państwo będzie odbierało mi moje ciężko zarobione pieniądze, żeby prawdopodobnie ta sama dyrektorka, w podobny sposób traktowała moje dziecko! Jej zakichanym obowiązkiem jest wysłuchanie tego co mam do powiedzenia, i jeszcze podziękowanie moim rodzicom, że dzięki nim ma co jeść! Ten chory system sprawia, że nauczyciele i dyrekcja szkoły mają się nie za przewodników młodzieży, którymi powinni być, a za jej nadzorców, którym wolno wszystko. Nie można nic z tym zrobić, ponieważ pieniądze są odbierane ludziom przymusowo, co ma właśnie takie a nie inne skutki.
 Gdyby zlikwidować podatki na szkolnictwo, rodzice mieli by więcej pieniędzy, które mogliby następnie przeznaczać na prywatne placówki, w których dobre traktowanie uczniów leży w interesie personelu. Ktoś mógłby stwierdzić, że godziłoby to w biedniejszych obywateli, którzy mieliby utrudniony dostęp do wykształcenia. Jednak do tego trzeba zrozumieć zasadę funkcjonowania obecnego systemu. Z pensji, odbiera się ludziom, powiedzmy 150 zł na placówki oświatowe. Ta kwota przechodzi przez całą zgraję urzędników, i kilka ministerstw, i w okrojonym stanie trafia dopiero do danej szkoły. Z tych 150 zł, po odliczeniu kosztów pracy wszystkich biurokratów, zostaje około 100. Więc czy nie lepiej samemu zanieść całą sumę do wybranej placówki? Gdy państwo przestanie ingerować w edukację, szkoły prywatne będą musiały konkurować ze sobą na rynku o klientów, co przyniesie w skutkach obniżenie kosztów, dzięki czemu każdy będzie w stanie wysłać dziecko na naukę. Proste i logiczne, jednak przez bzdurną propagandę podawana mediach, ludzie nie potrafią w to uwierzyć, w czego konsekwencji musze odbywać tą durną rozmowę.
-Proszę pani, ja nie dyskutuję tylko przedstawiam swoją wersje zdarzeń, której pani Nowik nie widziała, bo była w pokoju nauczycielskim! Jak inaczej mam się bronić? I byłbym wdzięczny, gdyby nie krytykowała pani moich rodziców, nic nie daje pani do tego prawa.
Sam nie wiem czemu to powiedziałem. Bycie uczniem to w większości sztuka panowania nad językiem. Czasami, jak w tym przypadku, nawet wiedząc, że ma się rację, lepiej jest zamknąć jadaczkę i słuchać pokornie, jak ktoś wyżej postawiony wyciąga na wierzch nasze brudy. Dyrektorkę prawie zatkało. Nabrała ogromny haust powietrza, a jej twarz przybrała niezdrowy, ceglasty odcień.
-Jeszcze masz czelność mnie pouczać!- tak, najlepiej jakbym bił brawo i przytakiwał wesoło, kiedy są łamane podstawowe prawa każdego człowieka, w tym to do „godności osobistej”. Kim była ta kobieta, by bezkarnie obrażać mnie lub kogoś z mojej rodziny? Nawet jej posada nie dawała jej takiego przywileju.-Zaraz wezwę twoich rodziców!
-Pani do nich zadzwoni, czy może ja mam to zrobić?
Uśmiechnąłem się z miną niewiniątka, zupełnie jakbym zapytał o pogodę za oknem. Tego było już chyba za wiele. Dyrektorka wybiegła z gabinetu, najwyraźniej by zadzwonić po rodziców. No to ją będzie czekała niespodzianka, ale po co jej psuć całą zabawę? Po kilku minutach wróciła, jeszcze bardziej czerwona i wściekła.
-Nikt nie odbiera!
Posłałem jej kolejny zimnokrwisty uśmiech Antychrysta.
-Gdyby dała mi pani dojść do głosu, powiedziałbym, że o tej porze moi rodzice są w pracy, i nie odbiorą telefonu domowego. Dlatego zapytałem czy chce pani żebym to ja do nich zadzwonił.
Niemal słyszałem trzask pękających zębów.
-Nie ma takiej potrzeby. Podaj mi ich numery komórkowe, sama się tym zajmę.
Udałem zasmucenie. Pokręciłem powoli głową, i podniosłem na panią Dyrektor niewinne spojrzenie.
-Obawiam się ,ze to niemożliwe. Moi rodzice podali szkole numer domowy, ponieważ nie życzą sobie telefonów do pracy. W przeciwieństwie do niektórych- specjalnie położyłem nacisk na ten wyraz-nie mają wtedy czasu na prywatne rozmowy. Nie wezmę na siebie odpowiedzialności za wyrzucenie któregoś z nich z pracy. Przykro mi.
Kobieta wyglądała jakby za chwilę miała eksplodować. Czułem, że przeginam bardziej niż kiedykolwiek, ale nie mogłem się powstrzymać. Gdzieś w głębi piersi budował się zalążek wybuchu szaleńczego śmiechu, którym w każdej chwili mogłem parsknąć prosto w jej czerwoną i nabrzmiała twarz. Zabawa byłą zaiste przednia.
-Ty…gówniarzu! Jesteś bezczelny, niewychowany i w dodatku zachowujesz się jak bandyta! Skoro nie mogę dodzwonić się do twoich rodziców, zadzwonienia policję!
Zaczynała mnie irytować. Jeśli ktoś był w tej rozmowie bezczelny, to właśnie ona. Ja starałem się zachować kulturę dyskusji, i na pewno jej nie obrażałem. Jedne co robiłem złego, to próba usprawiedliwiania swoich czynów.
-Proszę mnie nie obrażać! Ja w stosunku do pani nie używam podobnych sformułowań! Jestem pewny, że moi rodzice nie byliby zadowoleni słysząc podobne zwroty z pani ust…
Tomek, ty idioto…No cóż, fajnie się żyło, ale trzeba sie pakować. Ciekawe czy na moim grobie wyrosną stokrotki?
-Mogę cie nazywać jak mi się podoba, szczeniaku! Kim ty jesteś, żeby mówić do mnie w taki sposób?
                No, popatrz się popatrz…miałem właśnie pytać o to samo. Nie miałem okazji do jakiejś celnej riposty, bo ponownie wybiegła z gabinetu. Biedna kobieta. Tyle się obiega w tych szpilkach…Żeby sobie tylko czegoś nie skręciła, bo też będzie na mnie..
                -Zadzwoniłam po policję. Żarty się skończyły młody człowieku.
                „Żarty” dopiero się zaczęły, stara prukwo.

                Pan posterunkowy był dość ostrym w obyciu, ale wyrozumiałym człowiekiem, który w przeciwieństwie od dyrektorki dał mi dojść do głosu. Potem zgarnął kilka osób, które wskazałem jako świadków, i ich również poddał „przesłuchaniu”. Całą sprawa rozwiązała się w niecałą godzinę. Nikomu nie stała się trwałą krzywda, poza kilkoma siniakami wszystko było OK. Dostaliśmy co prawda z Herkulesem solidną porcję moralizatorstwa, no i oczywiście nagany, ale na tym sie skończyło. Tylko dyrektorka wyszła na idiotkę. Spojrzenie, które jej rzucił policjant gdy wychodził- bezcenne. 

8 komentarzy:

  1. Nadrabiam zaległości.
    1. Gimnazjum. Najgorsza reforma, no są jeszcze mundurki, które wchodziły rażenia z tym poronionym pomyslem.
    2. Diabeł. Zapowiada sie interesująco. Widziałam horror z tą postacią, rozwalila polowe autobusu.
    3. Kosmici. Przez dwa rozdziały nic tylko latały naokoło flaki, części ciala i krew zalewająca wszystko wokół. Ale trzynasty mi się podoba, taki cwaniaczek jak jeden z " Wojny swiatow" .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ten film to akurat głupi był :D Typowy tani horrorek. A flaki w opowiadaniach o Kosmicznych Marines? Standard ^^ Powinnaś się już przyzwyczaić po wywróconym na lewą stronę demonie :D

      Usuń
  2. Ja ogolnie, w przeciwieństwie do mojego faceta, nie przepadam za horrorami. I tak, zdążyłam juz zauważyć, że lubisz barwne, plastyczne opisy jatek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie ktoś gada tak jak jest! Gimnazjum to najgorszy okres, uczniowie mogą robić co chcą, a nauczyciele moa im gówno zrobić. I zgadzam się z AdaKroll, gimnazjum to zupełnie zbędna reforma, tylko wszystko komplikuje. Państwo nauczyciele, pedagodzy i ministrze edukacji (debilu bez matury :P) - a może by tak przygotować nas do życia, zamiast trzepać durnowaty program, którego jedynym celem jest rozwiązanie końcowego testu? Oraz przestańcie wymyślać coraz to nowe podręczniki - nie wiem kto na tym zarabia, ale ewidentnie ktoś robi to wyłącznie dla kasy. I niech nauczyciele w końcu zdadzą sobie sprawę, że oprócz posiadania wiedzy trzeba też umieć ją przekazywać!
    ...No to się wyżyłem za przeszłość X_x

    A teraz o opowiadaniu, zamierzasz je kontynuować? Bo bardzo mi się spodobało, główny bohater pod niektórymi względami przypomina mnie. Co do twoich teorii (spodobał mi się ten fragment) o "...ciemnej materii, czy też sezonowymi sztormami promieniowania Hawkinga" dodałbym jeszcze teorię strun oraz supersymetrii cząstek :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciężkie działa zachowuję na szczególne okazje ^^ Wiesz, to opowiadanie, bazuje na moich osobistych doświadczeniach, więc jeśli sobie przypomnę jakąś ciekawszą historię, to na pewno będzie kolejna część. Nawet już chyba wiem o czym. Z tym, że podłapałem pracę, niestety na wyjeździe, i tam za cholere nie łapie internetu więc nie do końca jestem pewien jakie będe miał możliwości w najbliższym okresie, postaram się jakoś to ogarnąć. Obecnie piszę z kawiarenki internetowej, no ale pisać w miejscu publicznym...Wiadomo ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. W znakomity sposób została ujęta prawda. Boże, nie mogłam pohamować śmiechu, jak to czytałam. Rewelacyjne. Dowcip masz obłędny.
    Z ulgą muszę przyznać, że mnie zaliczyć można raczej do mikrusów (i kto by pomyślał, że kiedyś docenię swoje wymiary). Łatwiej trzymać się z boku i chować po kątach ;) Nie widziałam jednak problemu osób o sporych gabarytach, aczkolwiek spokojnych i normalnych, w ten sposób. Chyba błędnie byłam przekonana, że takich osobników zostawiają w spokoju.
    Gimnazjum mam już na szczęście za sobą. Ciężki to był czas: wytrzymać wśród ludzi o wątpliwej inteligencji; ślepych na najoczywistrze sprawy, którym w głowie tylko rzeczy prymitywne i prymitywne zachowania. Ten etam edukacji jest niedosć, że zbędny, to dodatkowo wywołuje on niepotrzebne stresy i zmiany w dziecięcej, tak podatnej na nie, psychice.
    Trudno mi mówić o Twoich umiejętnościach po tym jednym opowiadaniu. Nie powiem, pierwsze wrażenie jest bardzo dobre.
    Myślę, że jeszcze wpadnę:)
    Pozdrawiam,
    roxette16

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam "Disco w rytmie polo" :P Podobny styl, tym razem o pewnej grupie ludzi, których wprost nie dzierżę :D Widzisz, wszyscy tak właśnie myślą ^^ Ale to jest tak- jesteś duży i nie wymachujesz pięściami na każdego dookoła, tylko siedzisz spokojnie i robisz swoje- zaraz ktoś pomyśli, że jesteś jakiś opóźniony, bo mało mówisz :D A co ja poradzę, że przez większą część gimnazjum, jedne słowa jakie mi przychodził do głowy w kontekście zachowań rówieśników, niechybnie sprowokowałyby bójkę :P A nauczyciele tylko czekali ^^

      Usuń
    2. To współczuję. Zwłaszcza, że to jak najbardziej mylna opinia o Tobie:) Ja nie zliczę, ile razy mi mówiono, że powinnam wyluzować, zaszaleć, etc. Ale czy to źle, że wolałam siedzieć spokojnie, nie rzucać się w oczy i trzymać się ze swoją grupką znajomych?
      Część uczniów zmaga się ze złą opinią nauczylieli. Ja mam odwrotny problem i to nie koniecznie dobrze na mnie wpływa ;P

      Usuń