środa, 25 czerwca 2014

Rozdział VII-Przmierze część V

Już niedaleko! Przed południem dotrzemy na miejsce!
                Głos Runolfa, zazwyczaj dudniący niczym echo uderzającego gromu, brzmiał teraz wątło i niewyraźnie, wpychany z powrotem do szeroko otwartych w krzyku ust kowala przez smagające całą równinę podmuchy mroźnego wiatru. Potężna sylwetka mężczyzny bladła na tle bezkresnych zdawałoby się, śnieżnych pustkowi, które przemierzali. Był zaledwie niezdarnie poruszającym się przez ocean bieli punktem, za którym podążały dwa inne. Runolf i Ivar byli zakutani w ciężkie, włochate futra, mające ochronić ich przed zimnem, ale nawet one nie były w stanie powstrzymać lodowatych igieł wiatru, które z łatwością przedzierały się nawet przez najgrubsze warstwy ubrań, i zjadliwie kąsały znajdujące się pod nią kończyny.
Zamieć śnieżna, która przetoczyła się tędy poprzedniego dnia, całkowicie odmieniła krajobraz. Wszystko, od potężnych, rozłożystych iglaków, po wytyczony jeszcze przed wiekami trakt, było pokryte miękką, puchową kołderką, niemal całkowicie pochłaniającą wszelkie kolory. Odbijające się bezlitośnie od podłoża promienie słoneczne, zmuszały wędrowców do mrużenia oczu, i wpatrywania się we własne, w ślimaczym tempie poruszające się stopy. Wysokie, skórzane buty na grubych podeszwach, z przymocowanymi do nich uplecionymi z wikliny rakietami śnieżnymi, tylko trochę ułatwiały stawianie kolejnych kroków. Od zadymki temperatura nie ulegała zmianie, i naniesione przez szalejący wicher zaspy, grube nawet na półtora metra, zapadały się pod ciężarem dwójki ludzi. Sypki, grząski puch wciągał nieostrożnych podróżników niczym ruchome piaski, spowalniając ich i grożąc katastrofalnym w skutkach zastoju w wędrówce.
 Przy takim mrozie, ważne było by pozostać w ciągłym ruchu. Nie można było sobie pozwolić na moment wytchnienia czy nieuwagi. Konie nie poradziłyby sobie w podobnych warunkach, dlatego też po krótkiej naradzie, uzgodnili, że najlepszym wyjściem będzie okrycie ich kocami i zamknięcie w chacie, po uprzednim przygotowaniu im zapasów owsa i wody, na wypadek gdyby nieobecność ludzi się przedłużyła. Mimo to, Ivar nie mógł powstrzymać się od marzeń, w których pędził przez ten odludny zakątek świata na grzbiecie rumaka, aby jak najszybciej dotrzeć na miejsce i z powrotem do domu. Jego spodnie, futro, a nawet uszyta z wilczego łba czapa, wszystko co miał na sobie, było oblepione śniegiem, który powoli, acz nieubłaganie topniał w kontakcie z ciepłem wydzielanym przez jego ciało. Czuł jak futro staje się coraz cięższe i sztywniejsze, w miarę jak wsiąkająca w nie woda zamieniała się w skorupę lodu. Chłopak rzucił zazdrosne spojrzenie Sigmundowi, którego blada, nieziemska sylwetka przesuwała się beztrosko ponad zdradzieckimi zaspami.
Pozbawiony fizycznego ciała, Smokobójca nie odczuwał niedogodności tej od samego początku niezbyt zachęcającej podróży, wręcz przeciwnie, wyglądał na niezwykle zajętego pochłanianiem otaczających go pejzaży, jakby chciał wynagrodzić sobie tysiące lat zamknięcia w grobowcu poprzez pożeranie wzrokiem wszystkiego, co dla Ivara było przeciętne i całkowicie pozbawione wartości estetycznych. Być może było to związane z przenikliwym zimnem, które odczuwał, lub oślepiającymi go promieniami słonecznymi, ponieważ widoki, które rozpościerały się przed nimi, były zaiste wspaniałe. Na horyzoncie majaczyły odległe łańcuchy górskie, zabarwione błękitnym lodowcem. Tu i tam z zakopanej pod licznymi warstwami starego i nowego śniegu ziemi, wyrastał pień ogromnej, prastarej sosny, który piął się na niebotyczne wysokości, rzucając na przechodzących w pobliżu swój ogromny cień. Roztaczając się w takich miejscach zapach igliwia i żywicy był wszechogarniający.
Jedynym co można by zarzucić owej równinie, była nienaturalna wręcz cisza i bezruch. Jeśli nie liczyć wycia wiatru i targanych jego oddechem gałęzi, wszędzie jak okiem sięgnąć panowała absolutna pustka. Żadnych zwierząt. Tylko trzej wędrowcy i otaczający ich bezkres. Chłopak z rozrzewnieniem pomyślał o wesoło trzaskającym kominku i kubku solidnie rozgrzewającego miodu. Po krótkim zastanowieniu, uznał, że nawet opuszczona, nieszczelna chata, w której przeczekali śnieżycę, byłaby lepsza niż przebywanie na zewnątrz. Musiał jednak zacisnąć zęby i przeć naprzód, świadom okropieństw, które przetaczały się, nawet w chwili obecnej, przez Midgard. Zaryzykował szybkie spojrzenie na słońce, żeby określić jego położenie. Stało w zenicie. Zgodnie ze słowami Runolfa, powinni dotrzeć na miejsce lada moment. Z nową nadzieją w sercu i siłą w zdrętwiałych od mrozu mięśniach, kontynuował uciążliwą wędrówkę mając w myślach wizje jej rychłego końca. Jak się okazało, prognozy kowala były niezbyt dokładne.
 Tarcza słoneczna osiągnęła zenit, a potem zaczęła przesuwać się coraz wyżej i wyżej w swej niezmordowanej tułaczce po nieboskłonie, a oni nadal brnęli przez zaspy. Dopiero po kolejnych dwóch godzinach, mężczyzna zatrzymał się i dał znak pozostałym, by zrobili to samo. Ivar wsparł dłonie na kolanach i dyszał ciężko, czując jak jego płuca płoną żywym ogniem, gdy boleśnie lodowate powietrze rozrywa je swymi szponiastymi palcami. Sigmund wyglądał jak ktoś, kto właśnie wstał z łóżka, po doskonale przespanej nocy. Rozglądał się uważnie po okolicy wypatrując jakichkolwiek wskazówek, które umożliwiłyby im odnalezienie celu podróży. Chłopaka nawiedziła nagle okropna myśl. A co jeśli nie uda im się znaleźć niczego, co mogłoby okazać się pomocne? Księga, którą przetłumaczyła rodzina Runolfa owszem, byłą niezwykle ciekawa, ale pod względem historycznym, a nie militarnym. Potrzebowali czegoś, co ułatwi im zwycięstwo nad Mrocznym i jego smoczymi zastępami, a nie dowodu na prawdziwość kolejnej legendy.
Ostrożnie wyprostował plecy i również zaczął studiować okolicę. W końcu to on był wybrańcem i może tylko on mógł dostrzec to, co umknęło uwadze kowala, gdy po raz pierwszy odwiedzał to miejsce. Szybko jednak przekonał się, że albo Duchy pomyliły się co do niego, albo było to po prostu zwyczajne pustkowie, być może teren, na którym ten, kto skopiował księgę, lubił polować na śnieżne zające, czy też inną zwierzynę. Mapa nie mówiła wyraźnie do czego prowadzi. Równie dobrze mogą to być bazgroły jakiegoś dziecka. Podobna perspektywa napełniła młodzieńca palącym strachem. Pochłonięty poszukiwaniami, nawet nie zauważył kowala, który zbliżył się do niego. Gdy w końcu skierował na niego wzrok, zorientował się, że jest pod badawczym spojrzeniem mężczyzny. W jego oczach mógł dostrzec mieszaninę nadziei i rezygnacji, zupełnie jakby Runolf był przekonany, że nic tu nie znajdą, ale mimo wszystko pojawienie się Ivara i to, że miał ze sobą kopię księgi będącej w jego rodzinie od pokoleń nie pozwalało mu całkowicie odrzucić marzeń o spełnieniu się przepowiedni. Chłopak poczuł jak ściska się mu serce, kiedy pomyślał, że będzie musiał zawieść pokładane w sobie nadzieje.
Otwierał już usta, by przeprosić kowala za zmarnowany czas, gdy dostrzegł za jego plecami jakiś delikatny ruch. Niemal niewidoczny na tle zaśnieżonej równiny, jakieś sto metrów od miejsca, w którym znajdował się chłopak, stał olbrzymi basior, który uratował mu życie owej pamiętnej nocy w lesie, na samym początku podróży. Jego biała sierść całkowicie zlewała go z otoczeniem, i młodzieniec zupełnie by go zignorował, gdyby nie jego złociste oczy, które miał utkwione prosto w nim. Wmawiał sobie, że to niemożliwe by z tej odległości i przy odbijających się od wszystkiego refleksach słońca był w stanie je dostrzec, ale coś w głębi jego duszy szeptało mu, że tak właśnie było. Zwierze stało nieruchomo, niczym lodowa rzeźba. Młodzieniec również nie był w stanie wykonać ani jednego kroku.
Wpatrywali się w siebie, człowiek i bestia, skuci spojrzeniami niczym stalowymi łańcuchami. Ivar usłyszał, że Runolf coś do niego mówi, jednak sens słów zupełnie do niego nie dotarł, dlatego też całkowicie je zignorował. W końcu, po kilku sekundach, które w napiętej, i jakby odrobinę cięższej atmosferze, wydawały się całymi latami, wilk pochylił swój potężny łeb ku ziemi i zaczął węszyć w śniegu. Kręcił się w miejscu, jakby chciał wskazać je chłopakowi, aż w końcu, gdy już upewnił się, że ten skupia całą swoją uwagę na nim, zagarnął nieco miękkiego puchu i wyrzucił go w powietrze. Ivar nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przesłanie było jasne- kopać. Cokolwiek niegdyś tutaj było, znajdowało się teraz pod przykrywającą wszystko, grubą warstwą śniegu.
Basior ponownie wyprostował się na całą wysokość, i posłał młodzieńcowi ostatnie, pełne nieziemskiej mądrości spojrzenie, po czym po prostu zniknął, wtapiając się w biel. Ivar stał jeszcze przez chwilę, nie mogąc oderwać oczu od miejsca, w którym przed momentem znajdował się jego tajemniczy opiekun. Teraz już miał pewność, że wyprawa nie pójdzie na marne i rzeczywiście coś znajdą. Wydawało mu się to nienaturalne, że w podejmowaniu decyzji kieruje się wskazówkami zwierzęcia, choćby niewiadomo jak potężnego, ale w sercu czuł, że tak właśnie powinien postąpić.
                -Ivar! Słyszysz co mówię? Co się stało?
                Teraz już stali nad nim we dwoje, Sigmund i Runolf, obaj z minami wyrażającymi najwyższe zmartwienie. Wpatrywali się w jego twarz niczym myśliwi doglądający piekącego się nad ogniskiem mięsa, baczący żeby go nie przypalić.
                -Co to za miejsce, Runolfie?
Kowal popatrzył na niego jakby był niespełna rozumu. Wymienił ze Smokobójcą zmartwione spojrzenie. Najwyraźniej powziął w stosunku do swojego młodego towarzysza niezbyt miłe podejrzenia.
                -Miejsce, do którego podróżowaliśmy. Nie pamiętasz?
Ivar machnął ręką ze zniecierpliwieniem, niezadowolony, że musi tłumaczyć swoje myśli.
                -Chodzi mi o to, co znajduje się pod tym całym śniegiem? Były tu może jakieś ruiny, a może ułożone w symbole kamienie? Cokolwiek, co mogłoby świadczyć, że w pobliżu ukryto coś, co może nam się przydać…
                Runolf w zamyśleniu potarł skrzącą się od drobinek szronu brodę w zamyśleniu. Zmarszczył czoło, zastanawiając się nad pytaniem.
                -Tutaj? Nie, nie sądzę by ktokolwiek mógł ukryć cokolwiek w tych okolicach. No, chyba, że nie chciał już tego odzyskać…
                -Co masz na myśli?
                -Cóż-kowal wzruszył ramionami, wyraźnie nie sądząc, by to co miał do powiedzenia posiadało jakąkolwiek wartość- stoimy mniej więcej pośrodku gigantycznego, zamarzniętego jeziora. Jeśli wrzucisz coś do wody, i to równie głębokiej, jak głosi legenda mówiąca o tym miejscu, a nie masz skrzeli, szanse, że to coś odzyskasz, są znikome, a nawet równe zeru.
                Entuzjazm chłopaka, jeszcze przed chwilą przepełniający go od stóp do głów, natychmiast osłabł. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie zobaczył tego czego sobie życzył. Z pewnością miło byłoby gdyby ktoś, lub coś wskazało mu kolejny krok w drodze do oswobodzenia Midgardczków, jednak były to czyste mrzonki. Czekanie na zesłany przez bogów znak, w nadziei, że rozwiążą oni wszystkie problemy z jakimi spotyka się człowiek, czyni go słabym i leniwym. Prawda jest taka, że jest on skazany na swoje własne przeczucia, doświadczenie i mądrość. Nie ma łatwego sposobu na przejście przez życie, i nie można było marnować cennego czasu na rozpaczanie nad tym faktem. Musiał wziąć się w garść i znaleźć inne rozwiązanie, takie, które nie uwzględnia pomocy białego wilka czy innych magicznych stworzeń.
Gdy tylko ta myśl przyszła mu do głowy, ponownie to zauważył. Pojawił się równie nagle i niespodziewanie jak zniknął. Znowu zdradzały go jedynie płonące jasno latarnie ślepi. Tym razem spojrzenie basiora było twardsze, nie znoszące sprzeciwu. Tak właśnie patrzył na niego ojciec gdy chciał wymusić na nim posłuszeństwo. Ten wzrok mówił: „Rób co mówię, zobaczysz, że tak będzie dla ciebie najlepiej”. Chłopak jeszcze raz przeanalizował sytuację. Wilk już raz okazał się pomocny, tamtej nocy kiedy ocalił mu życie…Powrócił wspomnieniami do owej chwili. Stał pośrodku absolutnej ciemności, gdy nagle przebił ją blask światła, z którego wyłoniło się ogromne zwierzę. Wpatrywał się w jego gorejące oczy, i nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa.
Wilk natomiast przemówił. Przemówił…Nagłe olśnienie rozbłysło w umyśle młodzieńca. Uśmiechnął się szeroko, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wtedy wydawało mu się, że to po prostu dziwacznie dobrana kombinacja słów, ale teraz, mogła ona nabrać całkiem innego znaczenia…” Musisz dostrzec to co ukryte pod powierzchnią, albowiem tylko wtedy będziesz mógł uratować swoich rodaków przed pewna zgubą”. Pod powierzchnią. Skoro już tutaj byli, nie zaszkodzi spróbować. Kiwnął głową potężnemu basiorowi, dając mu do zrozumienia, że pojął przesłanie. Będą kopać.
                Oczywiście łatwiej było podjąć decyzję niż ją zrealizować. Gdy wyłuszczył swój plan, strategicznie pomijając udział jaki miał w jego tworzeniu gigantyczny wilk, niewidoczny dla wszystkich poza nim samym, Ivar napotkał na mur gorącego sprzeciwu zarówno ze strony Runolfa jak i Sigmunda.
                -Istnieje wiele powodów, dla których to o co prosisz, jest niewykonalne. Po pierwsze, nie wzięliśmy ze sobą odpowiednich narzędzi. Dotarcie tutaj zajęło nam mnóstwo czasu, a to waluta, na której marnowanie nie możemy sobie obecnie pozwolić. A nawet gdybyśmy przytargali tutaj najlepsze łopaty, kilofy i oskardy, i tak dokopanie się chociażby do powierzchni jeziora, byłoby niemożliwe. Śnieg pada na tej równinie od niepamiętnych czasów, lata są tu zaledwie znośne, a zimy zamieniają to miejsce w śmiertelną pułapkę. Wiesz ile metrów może mieć zaspa, na której stoimy? Do twardego, ubitego podłoża, może z metr, a niżej? Warstwa po warstwie, przez setki lat zgromadziły się tutaj nawet i dziesiątki metrów skamieniałego śniegu. Przekopywanie się przez niego byłoby pracą ponad siły, a pod spodem czeka jeszcze lód z jeziora. To zajęłoby miesiące! Nawet ognie piekieł nie dałby rady dotrzeć do czegoś co zostało wrzucone do tej wody…To szaleństwo!
                Kowal robił co mógł by odwieść chłopaka od jego niedorzecznego pomysłu, jednak młodzieniec był przekonany, że postępuje słusznie. Był w końcu wybrańcem, a biały wilk nie dawałby mu wskazówki, gdyby nie był przekonany, że będzie umiał ją wykorzystać.
                -Ognie piekieł może i nie, a zresztą trudno je zdobyć w dzisiejszych czasach-  rozbawiony głos Sigmunda wyrwał pozostałą dwójkę ze sprzeczki, która mogła wybuchnąć w każdej chwili.- Ale znam inne, których w tej krainie jest aż za dużo. Miałeś już z nimi do czynienia, Ivarze.
                Przed oczami chłopaka stanęła gigantyczna, obleczona pokrytą żółtymi łuskami skórą paszcza, rozdziawiona szeroko i wypluwająca z siebie kaskady płynnej pożogi, która paliła wszystko na swojej drodze. Przypomniał sobie ogień, którym Saladyn błyskawicznie stopił piasek. Uśmiech zniknął z jego twarzy zupełnie jakby zmyła go niewidzialna gąbka. Zastąpił go wyraz strachu pomieszanego z ponurą determinacją. Kowal stał pomiędzy dwójką przyjaciół, przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego, nie rozumiejąc o czym rozmawiają.
                -Zatem postanowione…Ale jak zmusimy smoka, by nam pomógł?
                -Zdziwiłbyś się ile potrafi zdziałać uprzejma rozmowa, przyjacielu!
                Sigmund wyszczerzył szelmowsko zęby. Jego uśmiech wlał otuchę w serce Ivara, i już po chwili gościł on również na twarzy chłopaka. Tylko Runolf miał minę jakby już został pożarty przez olbrzymiego gada. Był jednak zbyt przerażony samą perspektywą spotkania z jaszczurem, by odezwać się choćby słowem.
                Nie tracąc czasu, Smokobójca i Ivar skierowali się z powrotem do chaty, by omówić szczegóły planu i po starożytny rynsztunek, który chłopak zostawił na wozie, a bez którego próba zbliżenia się do jednego z łuskowatych lewiatanów byłaby samobójstwem. Kowal niemalże biegł, próbując dotrzymać im kroku i jednocześnie wyrzucał z siebie potoki słów, płynących ze świeżo rozwiązanego supła na języka, będących w jego mniemaniu głosem rozsądku. Opowiadał o różnorakich okrucieństwach, których dopuściły się smoki, oraz próbował wymyślić inny plan, za pomocą którego mogliby dostać się do powierzchni jeziora, jednak wszystko co przychodziło mu do głowy było zbyt chaotyczne i nieskładne by można było zrobić z tego prawdziwy użytek.
Ivar uprzejmie kiwał głową i wymieniał z nim uwagi, jednak podjął już decyzję, i nic nie było go w stanie od niej odwieść. Popatrywał od czasu do czasu na Sigmunda, licząc w duchu, że jego doświadczenia w kontaktach z tymi bestiami ułatwią mu zadanie, którego się podjął. Duch wydawał się teraz całkowicie inną osobą. Spoważniał i przestał rozglądać się dookoła, jakby sama perspektywa zbliżającego się działania stawiała go w stan gotowości do walki. Sunął obok młodzieńca milczący i pogrążony we własnych rozważaniach. Ivar nie miał mu tego za złe, o ile dzięki temu wyjdzie cało z opresji, w jaką miał zamiar się wpakować. Zaczął się zastanawiać jakiego koloru będzie potwór, którego spotkają, i czy będzie większy od Saladyna. Szybko jednak porzucił podobne myśli, ponieważ sprawiały, że zaczynał odczuwać strach, a to mogło być fatalne w skutkach. Starał się skupić na tym, jak wiele dobra może zdziałać jeśli znajdzie coś, czym będzie w stanie pokonać Mrocznego.
Ilu ludzi uratuje. Ilu pomści. Wspomnienie zabitych w smoczym nalocie rodziców podsyciło w nim chęć zemsty i działania. Nie był jeszcze w pełni przygotowany mentalnie na walkę z kolejnym jaszczurem, ale wiedział, że gdy nadejdzie czas, zrobi to, co do niego należało. Nie pozwoli by tchórzliwe podszepty mieszkającego w jego duszy egoisty przeszkodziły mu w wymierzeniu sprawiedliwości.
                Było już ciemno gdy dotarli do chaty. Zmarznięte konie zarżały radośnie na ich widok przeżuwając powoli owies. Woda, którą im zostawili, zamieniła się w bryłę lodu, i gdyby ich nieobecność się przedłużyła, biedne zwierzęta skazane byłyby na pragnienie. Milczący, niezadowolony z podjętej przez towarzyszy decyzji kowal, rozpalił nikłe ognisko i zagotował wody, do której dorzucił skrawki suszonego mięsa i odrobinę owsa. Niedługo potem siedzieli z Ivarem i zajadali gorący posiłek. Tymczasem Sigmund nadal rozmyślał nad planem.
                -Są tu w pobliżu jaskinie lub ruiny? Oczywiście musiały by być dość duże by pomieścić smoka, być może nawet dwa jeśli założyły gniazdo, to nawet i więcej…
                Runolf spokojnie dokończył swój gulasz, wpatrzony w trzaskające płomienie.
                -Kilka kilometrów na zachód od mojej wioski stoi opuszczony zamek, którego jarl zginął w walce z Orkami. Nie zwracaliśmy na niego szczególnej uwagi, bo został niemal całkowicie zniszczony, zostały tylko walące się mury… Jakiś czas temu, jeden z moich sąsiadów zakradł się tam, by poszukać wejścia do lochów. Młody głupiec, zapragnął przeżyć przygodę życia. Nie wiedział, że go ona pozbawi… Gdy nie wracał, zaniepokojeni krewni zaczęli prosić pozostałych mieszkańców by pomogli go szukać… Pamiętali jak mówił, że idzie do zamku, wiec to tam zaczęliśmy…Na miejscu znaleźliśmy brukowany dziedziniec zryty ostrymi pazurami, ogromne kamienie, którymi był wykładany, wyrwane z potężną siłą i rozbite na pył. Wszędzie widniały ślady sadzy i potwornej temperatury. Przy jednej ze ścian leżała równo ułożona sterta kości, wysoka jak dwóch dorosłych mężczyzn…
Na jej szczycie znaleźliśmy odgryzioną w połowie rękę, noszącą ślady małych zębów. Przerażeni odkryciem, ale zbyt głupi żeby uciekać, kontynuowaliśmy „zwiedzanie”. Skorupy kilku jaj walały się po fragmencie podwórza czarnego od zakrzepłej krwi. Nagle, usłyszeliśmy rozdzierający niebo ryk, od którego nasze serca podskoczyły nam do gardeł. Zaczęliśmy biec w stronę dalekiej ściany lasu…Tyrl, najszybszy z nas wszystkich, wyforsował się przed resztę grupy. Z góry spadł olbrzymi cień, który złapał Tyrla w szpony i porwał go do ociekającej śliną paszczy uzbrojonej w przerażająco długie zęby. Słyszałem krzyk, gdy wgryzały się w ciało. Spadły na nas strumienie gorącej krwi i wijących się wnętrzności, jak w jakiejś groteskowej karykaturze deszczu…
Potem nic nie pamiętam. Wiem tylko, że biegłem ile sił w nogach, aż w końcu zorientowałem się, że jestem głęboko w lesie. Gdy dotarłem do wioski, spotkałem tam resztę tych, którzy przeżyli spotkanie z bestią. Na poszukiwania wyruszyło nas dwudziestu. Wróciło sześciu, w tym jeden, który później zmarł od oparzeń. Tylko strach przed potworną śmiercią w paszczy smoka utrzymywał go przy życiu na tyle długo, by mógł dotrzeć do domu. Od tamtego czasu, regularnie widywaliśmy dwa ogromne kształty sunące pod obłokami. Ostatnio pokazały się na tydzień przed waszym przybyciem. Nie wiem czy nadal tam są. Szczerze mówiąc, nie chcę by tak było…
                Zapadła ciężka cisza. Zarówno Ivar jak i Sigmund nie wiedzieli co mogliby dodać do opowiedzianej przez kowala historii. Sami przeżyli podobne, i doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że łuskowate jaszczury są śmiertelnie niebezpiecznymi drapieżnikami. Jednak Mroczny był znacznie gorszy, i ciągle rósł w siłę. Jeśli ktoś go nie powstrzyma, szybka śmierć w paszczy innego gada może wcale nie być czymś aż tak złym.
                -Są. Smoki wybierają miejsce na gniazdo, i mieszkają w nim przez całe życie. To tam znajdziemy to, czego szukamy… I będzie to śmierć, albo chwała.
                Skradali się ostrożnie ku bliskiemu już skrajowi lasu. Drzewa rosły tu rzadziej, i bez trudu mogli dostrzec skąpany promieniami słońca płaskowyż, na którego środku majaczyła czarna sylwetka pochylonych murów z ciemnego kamienia. Nigdzie nie było widać śladów smoków, ale odległe porykiwania niezbicie świadczyły o ich bliskiej obecności. Ivar przełknął nerwowo ślinę i wziął głęboki oddech. Gdy do jego nozdrzy doszedł smród maści, którą kazał się mu wsmarować Runolf, chłopak skrzywił się okropnie. Nie zdążył jeszcze przyzwyczaić się do „maskującej” mazi, której składników wolał nie znać. Smoki dysponowały doskonałym węchem, i gdyby za wcześnie zwietrzyły zbliżających się ludzi, z pewnością by zaatakowały. Młodzieniec mógł tylko się modlić, by jaszczury nie połakomiły się na coś co śmierdziało jak gnijące mięso, i pozwolą mu podejść pod same mury.
Pomyślał, że będzie to najlepsze miejsce na walkę, z uwagi na ograniczoną przestrzeń, która dla olbrzymiego lewiatana będzie utrudnieniem, oraz liczne wyłomy, za którymi można się skryć by uniknąć ciosu. Chłopak zakuty był w swoją ciemnogranatową zbroję, której dziwaczna lekkość wcale nie dodawała mu pewności siebie. Nie mógł się pozbyć niedorzecznego przeświadczenia, że cięższy pancerz stanowiłby lepszą ochronę w zbliżającej się walce. Próbował się przekonać do porzucenia tych bezsensownych lęków przywołując w pamięci potężne ciosy Orków, które przetrzymywał niezwykle solidny materiał, z którego została wykonana. Pomimo panującego chłodu, pocił się obficie, słone strumyki zalewały mu oczy, a on nie mógł nawet ich przetrzeć przez hełm, który miał na głowie. Zerknął w kierunku stojącego obok Runolfa.
Kowal zgodził się być ich przewodnikiem i wskazać miejsce położenia zamku, jednak nie znalazł w sobie odwagi by stawić czoła smokom. Ivar nie winił go za to, wręcz przeciwnie, uważał, że jest to najbardziej rozsądna decyzja o jakiej słyszał. Gdyby nie to, że to wszystko było jego planem, z pewnością wolałby trzymać się jak najdalej od gniazda ziejących ogniem gadów. Powiał silny wiatr, który zamienił korony drzew w kiwające zachęcająco palce. „Nie bój się, chodź!”. Chłopak sięgnął ku rękojeści miecza, i ścisnął ją mocno, tylko po to, by przekonać się, że on tam jest. Obecność Huggtand’a dodawała mu pewności, jakby sam fakt posiadania magicznego miecza przesądzał o wygranej walce. Skarcił sam siebie, że tak to nazywa. Nie miał za zadanie walczyć ze smokiem. Miał go przekonać do udzielenia im pomocy. Rozlew krwi był ostatecznością.
                -Jesteś pewny, że chcesz to zrobić?
                Kowal patrzył na niego ze szczerą troska, i Ivar był pewny, że gdyby zrezygnował z tego szaleństwa, mężczyzna cieszyłby się zamiast mieć do niego żal. I właśnie to jeszcze bardziej utwierdziło go w podjętej decyzji. Nie ufając swojemu głosowi, kiwnął tylko głową. Runolf wciągnął dłoń, i położył ją łagodnie na ramieniu chłopaka.
                -Zatem…Powodzenia.
                Zabrzmiało to nieco sztucznie i dziwacznie, zwłaszcza w sytuacji, gdy słowa te zostały skierowane do kogoś kto zamierzał walczyć z kilkunastometrowym jaszczurem, ale cóż więcej można było rzec? Młodzieniec doskonale to rozumiał i dlatego ponownie skinął głową. Przeniósł wzrok na czekającego Sigmunda, jedynego, który cieszył się z nadchodzącej przygody. Był w końcu duchem i nie groziła mu straszna i nagła śmierć. Jednak to właśnie to podnosiło Ivara na sercu. Smokobójca był idealnym partnerem w walce z każdego rodzaju przeciwnikiem. Jego obecność znacząco zwiększała szanse chłopaka na przeżycie.
                -Ruszamy?
Młodzieniec po raz ostatni spojrzał przez ramie, na ciemną gęstwinę drzew, za którymi leżała wioska, do której miał nadzieję wrócić. Gdzieś tam, pomiędzy drzewami, coś drgnęło nieznacznie. Do jego uszu dobiegł cichy dźwięk, coś jakby szelest miękkiego ogona sunącego po opadłych liściach. Jakaś zabłąkana gwiazda błysła przez krótką chwilę pośród rzucanych przez wysokie korony cieniach. Ivar uśmiechnął się. Wstąpiła w niego nadzieja.
-Dziękuję, że przybyłeś- wyszeptał.
Gwiazda powróciła, tym razem z siostrą bliźniaczką. Młodzieniec zamrugał, i jarzące się punkty zgasły. Wszystko przebiegło tak szybko, że zdawało mu się, iż było to tylko przywidzenie. Potrząsnął głową w zamyśleniu.
-Ruszamy.
Na szczęście dla nich, cały płaskowyż pokryty był porozrzucanymi głazami, za którymi mogli się przyczaić by nie zostawać zbyt długo na otwartej przestrzeni. Przebiegając od jednego do drugiego, Ivar starał się oczyścić swój umysł ze wszystkich myśli, tak jak to radził mu Sigmund, ale okazało się to zadaniem ponad jego siły. Sam fakt, że próbował, sprawiał, że myślał. To było nie do zatrzymania. Mocował i bił się ze swoim nadgorliwym umysłem, ale przegrywał. Smród zgniłego mięsa, który wokół siebie roztaczał, wcale nie ułatwiał sprawy. Trudno jest oczyścić świadomość, kiedy wyobraźnia podsuwa obrazy samego siebie gnijącego na stosie kości poprzednich ofiar smoków. Próbował się pocieszyć, przekonując samego siebie, że jaszczury na pewno nie pozwolą mu zgnić, marnując tym samym spory kawałek mięsa, jednak nawet to nie było w stanie podnieść go na duchu. Próbował skupić spojrzenie jednocześnie na błękicie nieba, spodziewając się spadającego stamtąd w każdej chwili ogromnego cienia, i na zbliżających się szybciej niżby sobie tego życzył murach zamku. Fortyfikacja pełna była dziur wybitych przez orcze tarany.
Ułatwiało to wślizgniecie się na dziedziniec. Od czasu do czasu, gady dawały o sobie znać sporadycznymi rykami, najwyraźniej ostrzegając każde ewentualne zagrożenie o swojej śmiertelnie niebezpiecznej obecności. Chyba nie spodziewały się, że ktoś zignoruje ich groźby. Zwłaszcza ktoś tak mały i niepozorny jak człowiek. Nawet jeśli był z nim przyjaciel-duch. Nie niepokojeni dobiegli do ostatniego przed zamkiem głazu. Kamienna ściana wznosiła się niecałe dziesięć metrów przed nimi. Ivar oparł się ciężko plecami o skałę i próbował uspokoić oddech. Najciszej jak mógł, wydobył z pochwy Huggtand’a. Ostrze zalśniło złowieszczo w promieniach słońca. Chłopak nawet nie próbował aktywować drzemiącej w broni magii, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przeciwko przepełnionym wręcz Aurą bestiom, nie będzie ona skuteczna.
 Musiał polegać na zwykłym, choć ostrym jak brzytwa metalu. Zmówił w duchu krótką modlitwę błagalną do Thora, boga wojowników. Po zastanowieniu, dodał jeszcze jedną do Odyna, o mądrość. Gdzieś zza jego pleców dobiegło długie, zawodzące wycie. Nie wypowiadając ani jednego słowa, ani nawet nie czekając na Sigmunda, chłopak ruszył w kierunku najbliższej wyrwy w murze. Teraz okaże się, czy zasługiwał na miano Wybrańca i Zbawcy Midgardu.
Przywarł plecami do ciemnego kamienia, i ostrożnie, krok po kroku zakradł się na dziedziniec, uważając by pozostać w rzucanym przez ścianę cieniu. Gdy dotarł do krawędzi, wychylił się odrobinę, by zobaczyć, co czeka przed nim. Zwrócony do niego tyłem zakończonym długim, nabijanym kolcami ogonem, stał smok. Bestia była koloru ciemnoniebieskiego, a jej łuski lśnił niczym klejnoty. Ich kształt odbiegał od tego, który widział u Saladyna. Były stożkowate, przez co gad wglądał jakby nosił kolcowaną zbroję. Chłopakowi wcale nie spodobało się podobne porównanie. Choć jeszcze przed chwilą był pewien, że jego miecz jest wystarczająco ostry, by przebić jaszczurze łuski, teraz wydawało mu się to niemożliwym. Spojrzał na Sigmunda, wpatrzonego w stojącą przed nimi bestię z niekłamanym podziwem w oczach.
Przynajmniej on jeden czerpał radość z tego co robią. Lewiatan zajęty był obgryzaniem truchła wielkiego bizona. Szpony, paszczę i szeroką pierś ochlapane miał szkarłatną krwią ściekającą z ogromnych fragmentów mięsa, które odrywał. Potwór nie należał do największych jakie młodzieniec widział, przy Saladynie wglądałby jak pies przy koniu, ale i tak górował nad przecież dość wysokim chłopakiem o dobre trzy metry. Ivar westchnął głęboko, i starając się nie myśleć o tym co robi, zrobił krok naprzód, całkowicie się odsłaniając. Od strony jaszczura nie było żadnej reakcji. Nie wiedząc co powinien zrobić w takiej sytuacji, chłopak stał w miejscu i bezmyślnie wpatrywał się w plecy potwora. Spodziewał się, że gad odkryje jego obecność o wiele wcześniej. Nagle, stojąc na dziedzińcu, którym władał teraz błękitny lewiatan, młodzieniec poczuł się strasznie głupio. Zupełnie niczym człowiek, który twierdzi, że uda mu się zeskoczyć z dwudziestometrowego klifu wprost do kłębiącej się poniżej wody. Sigmund odchrząknął lekko, dając mu do zrozumienia, by coś zrobił. Przełknął ślinę.
-Przepraszam…-zrozumiał jak głupio próbował przenieść ludzkie uprzejmości do kontaktów ze smokiem-Potrzebujemy twojej pomocy!
Nawet w jego uszach zabrzmiało to żałośnie i nieprzekonywująco. Gdyby był pięciometrowej wysokości jaszczurem potrafiącym pluć ogniem, raczej nie byłby zainteresowany podobnie przedstawioną ofertą. Najwyraźniej myśląc tak samo, gad wykonał błyskawiczny obrót i bez najmniejszego ostrzeżenia wypuścił z paszczy strumień płomieni. Na szczęście zrobił to za wysoko, i piekielny potop przetoczył się nieszkodliwie ponad głową chłopaka. Wystarczyło to jednak by oblał się potem, gdy podniosła się temperatura. Czuł się jak pieczona nad ogniskiem kaczka. Rzucił się na ziemię, chcąc zwiększyć odległość pomiędzy sobą a gorącem.
-Dokładnie o taką pomoc nam chodzi, przyjacielu! Cieszy mnie twoje pozytywne nastawienie do współpracy, ale musisz to zrobić gdzieś indziej…Może mógłbyś podrzucić nas tam na swoim grzbiecie?
Sigmund doskonale się bawił w swojej roli negocjatora. Smok natomiast miał zupełnie inne zdanie. Gdy zobaczył, że drugi z niechcianych gości nie jest zwykłym człowiekiem ,a duchem, cofnął się krok w tył wydając przy tym z siebie dziwaczny syk, który można było zinterpretować tylko jako wyrażając odrazę. Wokół jego głowy zaczęła się zbierać złota poświata, która przybrała kształt świetlistej kuli. Gdy zgromadzonej energii było już tak dużo, że otaczające ją powietrze zaczęło drgać i trzaskać od nadmiaru mocy, bestia posłała sferę w kierunku Smokobójcy.
 Kula zaczęła się rozszerzać, i stopniowo, wraz z przebywaną odległością, rosła i rosła. Gdy fala świetlistej energii zbliżyła się do Ivara, zaczął panicznie uciekać, nie chcąc mieć do czynienia z magią, co do której wiedział, że jest śmiertelnie niebezpieczna. Był jednak zbyt wolny, i  złocista mgiełka przeniknęła przez jego ciało, nie czyniąc mu żadnej krzywdy i parła dalej naprzód. Gdy dotarła do Sigmunda, stało się coś dziwnego. Duch został odepchnięty do tyłu, aż poza obręb murów. Chłopak rozejrzał się dookoła. Znajdował się pod olbrzymią, złotą kopułą, która najwyraźniej była barierą nie do przebycia dla zjaw, takich jak Smokobójca. Był teraz sam. Przerażając ryk, niemal pozbawił go słuchu. Oczywiście, był jeszcze smok.
Bestia rzuciła się naprzód, wznosząc wysoko jedną z potężnych łap, i zamierzając się na wciąż rozpłaszczonego na brukowanym dziedzińcu Ivara. Widząc zbliżającą się śmierć, chłopak desperacko zaczął się turlać, by wyrwać się z jej uścisku. W ostatniej chwili udało mu się umknąć spod opadających szponów, które uderzyły w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem leżał. Pazury zaryły się głęboko w kamienie i chłopak nawet nie próbował sobie wyobrazić, co zrobiłyby z jego ciałem gdyby w nie trafiły. Błyskawicznie zerwał się na nogi, i uniósł miecz w postawie ataku. Nie chcąc tracić czasu na zamach, pchnął w wycofującą się łapę. Czubek ostrza uderzył w stożkowate łuski, i ześlizgnął się po nich. Na szczęście- wprost w miejsce, w którym stykały się dwie sąsiednie płytki. Ciemnogranatową powierzchnię klingi zrosiły szkarłatne krople. Chłopakowi przez chwile wydawało się, że broń zalśniła wewnętrznym blaskiem, jakby ciesząc się, że znowu jest jej dane skosztować smoczej krwi. Taki był jej cel, dla którego została stworzona.
Gdy już znalazł przerwę w pancerzu przeciwnika,  Huggtand’a z łatwością przedarł się głębiej, tnąc mięśnie i ścięgna, aż w końcu zatrzymując się na kości. Przez chwilę, chłopak obawiał się, że nie będzie w stanie wyciągnąć orężu, ale zrobił to za niego jaszczur, który zaryczał z bólu i szarpnął zranioną kończyną. Więcej krwi pociekło z rozcięcia, kiedy tamujące ją ostrze opuściło ciało. Kilka kropel wpadło przez wizurę hełmu parząc policzek młodzieńca. Gdy tylko łapa znalazła się w bezpiecznej odległości, lewiatan ponownie rzygnął ogniem. Tym razem, chłopak nie miał czasu by paść na ziemię. Zdążył jedynie odwrócić się plecami, by ochronić twarz przed spopieleniem. Wiedział, że taki manewr jest niedopuszczalny na polu bitwy, ale nie miał czasu na nic innego. Na jego szczęście, struga płomieni, która uderzyła go w naplecznik była tak silna, że cios posłał go rozkładającego bezradnie ręce w powietrze. Przeleciał tym sposobem trzy metry i wylądował na bruku. Zbroja zadźwięczała o twarde kamienie.
Słyszał przelewające się nad głową jęzory ognia, które huczały niczym miechy w kuźni. Czuł bijące od nich gorąco. Do ust dostała mu się garść kurzu i piasku, zaczął więc pluć żeby się jej pozbyć. Pożoga ucichła. Już drugi raz został zmuszony do podrywania się z pozycji lezącej. Odwrócił się twarzą do przeciwnika, tylko po to, żeby przekonać się, że ten znajduje się tuż za nim. Szeroko otwarta paszcza sunęła błyskawicznie w jego stronę. Garnitur ostrych, pożółkłych kłów błyszczał w słońcu. Przez chwilę zastanawiał się czy nie powinien zaryzykować i spróbować wepchnąć bestii miecza w podniebienie, jednak stwierdził, że ryzyko jest zbyt wielkie. Nie chciał sprawdzać, czyjego zbroja wygra starcie z gadzimi szczękami, które wglądały jakby były w stanie zmiażdżyć pień drzewa grubości młodzieńca. Zamiast tego odskoczył w bok, a gdy łeb potwora znalazł się na jego poziomie, ponownie pchnął mieczem. Nie wymierzył zbyt dokładnie, dlatego nie udało mu się zagłębić klingi w oku jaszczura jak to planował, ale i tak pozbawił lewiatana ślepia.
 Zmiażdżona gałka oczna krwawiła obficie, a stwór ryczał wściekle i darł pazurami kamienie. Przez głowę Ivara przemknęła myśl, że oto powtórzył czyn samego Sigmunda. Nic jednak nie wskazywało na to, że smok uzna się teraz za pokonanego i przystanie na przymierze. Ten pojedynek mógł skończyć się tylko śmiercią. Nieco zbyt pochłonięty myślą o swoim sukcesie, chłopak nie zauważył mknącego ku niemu ogona. Siła ciosu była ogromna. Młodzieniec poczuł jak z jego płuc uchodzi całe powietrze, a nogi odrywają się od podłoża. Miecz wypadł mu z dłoni, a on sam poleciał lotem ślizgowym w kierunku najbliższej ściany i uderzył w nią z głuchym łoskotem. Posypały się kurz, odłamki kamieni i resztki zaprawy. Gdyby nie miał na sobie zbroi Smokobójcy, taki wstrząs z pewnością pogruchotałby mu wszystkie kości. Przed oczami młodzieńca tańczyły kolorowe plamki bólu, który promieniował zdawałoby się z całego ciała.
 Każdy nerw wołał o pomoc jakby był przypiekany ogniem. Osunął się na ziemię i leżał tam z rozrzuconymi nogami i ramionami, jak drewniana kukła. Nie mógł się poruszyć. Na jego szczęście, smok był zbyt zajęty swoimi własnymi ranami, by w tym momencie myśleć o dobijaniu swojego przeciwnika. Dawało mu to trochę czasu na pozbieranie się, jednak nie było tego zbyt dużo. Jaszczur nadal miał drugie oko, którym lada chwila mógł dostrzec wciąż żyjącego przeciwnika i poczuć żądzę zemsty. Ivar jęknął przeciągle, i ku swojemu własnemu zaskoczeniu przekonał się, że nadal żyje. Chwile później, dowiedział się również, że zbyt głębokie oddychanie może sprawić potworny ból. Ostrożnie spróbował poruszyć poszczególnymi kończynami i palcami, by przekonać się, jak poważne są jego obrażenia. Ku ogromnej uldze, stwierdził, że będzie w stanie podnieść się na nogi i utrzymać miecz. O ile zdoła do niego dotrzeć.
 Ze swojego miejsca na bruku, widział odbijającą promienie rękojeść Huggtand’a, która leżała niemal dokładnie pomiędzy smoczymi łapami. Bestia kręciła się nieustannie, tupała i ryła pazurami. Odzyskanie broni nie będzie łatwe. Żeby jednak o tym myśleć, musiał najpierw wstać. Najostrożniej jak umiał, uważając by nie urazić potłuczonych członków, chłopak zaczął podnosić się na nogi. Zajęło mu to dłużej niż się spodziewał, ale w końcu mu się udało. Ku jego uldze, jaszczur nadal nie zwracał na niego uwagi, zbyt pochłonięty wydawaniem z siebie pełnych bólu porykiwań. Zupełnie jakby kogoś wołał. Młodzieniec był zbyt poobijany by zaprząc swój skołowany umysł do pracy na cięższych obrotach, dlatego też złożył brak zainteresowania walką ze strony przeciwnika na karb szczęścia. Ruszył chwiejnie w stronę błękitnołuskiego, z oczami utkwionymi w mieczu. Stawiał żałośnie małe kroki, a co jakiś czas zataczał się jak pijany.
W końcu, stanął w odległości dwóch metrów od rzucającego się wściekle gada. Bestia w końcu go dostrzegła, i plunęła w jego stronę ogniem, jednak mając tylko jedno oko, nie dostrzegała głębi, co znacznie utrudniało trafienie w cel, zwłaszcza dla niedoświadczonego jeszcze w tej materii osobnika. Kolumna płomieni przetoczyła się na lewo od Ivara. Wykorzystując wszystkie zgromadzone w ciele zapasy energii, chłopak rzucił się biegiem w kierunku miecza. Smok próbował jeszcze uderzyć go łapą, jednak znowu chybił. Młodzieniec rzucił się na kolana i podniósł z ziemi ciemnogranatową klingę. Czując się pewniej z bronią w dłoni, wstał, najszybciej jak mu na to pozwalało błagające o odpoczynek ciało. Rycząca bestia kłapnęła paszczą, próbując odgryźć mu ramie, ale zdążył się w porę uchylić. Impet ciosu poniósł łeb jaszczura do przodu, odsłaniając długą, smukłą szyję.
Wiedząc, że cięciem nic nie wskóra i licząc na łut szczęścia, Ivar pchnął z całej siły w wężowaty kark lewiatana. Huggtand z chrzęstem uderzył w łuski i znalazł drogę pomiędzy nimi. Chłopak poczuł delikatny opór, a chwilę później zobaczył czubek miecza skąpany we krwi, wynurzający się z drugiej strony. Cofnął się o krok, i wyszarpnął oręż. Ze śmiertelnej rany natychmiast trysnęła fontanna krwi, która zbryzgała starożytny pancerz od stóp do głów. Parząca, metaliczna ciecz oblepiła ciało młodego wojownika. Pod jego stalowymi butami zbierała się szybko rosnąca kałuża posoki. Smok, nieświadomy jeszcze tego, że jego los został już przesądzony, spróbował jeszcze zaatakować, jednak osłabiony utratą krwi, i w połowie oślepiony, ponownie chybił. Ivar odwrócił się do niego plecami i odbiegł na odległość, którą uznał za bezpieczną. Obserwował stamtąd, jak bestia wykrwawia się na śmierć. W końcu, jaszczur po raz ostatni rzucił łbem, i złożył go na wyciągniętych łapach. Wielgachne cielsko z łomotem zwaliło się na ziemię. Zniknęła również złocista półkula, i wkrótce na dziedziniec wbiegł Sigmund, z bardzo zaniepokojoną miną i gotowym do ataku mieczem. Gdy zobaczył, że jego pomoc nie jest już potrzebna, uśmiechnął się szeroko i z dumą w oczach podszedł do przyjaciela.
-Teraz może nas obu będą nazywali Smokobójcami.
Ivar nie zdążył mu odpowiedzieć, ponieważ nagle rozległ się głośny ryk, a z nieba spadł skrzydlaty cień. Przybyła smoczyca.
Jej jasnozielone łuski świeciły miękko, jakby nie były zrobione z twardych płytek, a z liści. Była mała, miała około trzech metrów wysokości. Otwarła szeroko paszczę i trysnęła ostrzegawczo płomieniami. Gdy zauważyła martwe ciało swojego partnera, w jej oczach zalśniły ból i strach. Zaryczała dziko i zamiotła ogonem. Chłopak poczuł, że ogarnia go śmiertelne zmęczenie i zniechęcenie. Nie chciał walczyć z kolejnym gadem. Był zbyt obolały. Na szczęście Sigmund zachował trzeźwy umysł.
-Nie chcemy z tobą walczyć! Twój samiec nas zaatakował, zginął w uczciwym pojedynku, jak przystało na wojownika! Przyszliśmy prosić o waszą pomoc…Nie chcemy przelewać krwi! Chodzi o powstrzymanie Zła, które pustoszy te ziemie! Nawet potężne smoki, nie mogą od niego uciec. Pomóż nam, a nie będziesz musiała uciekać!
Smoczyca przyglądała mu się niepewnie, jakby oceniając, czy może mu zaufać. Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, rozległ się rozdzierający pisk, i mały, pomarańczowy kształt zaczął pikować na Ivara. Chłopak ze zdumieniem wpatrywał się w niewiększego od konia pisklaka, który najwyraźniej chciał bronić gniazda przed intruzami. Nie miał ochoty go zabijać, ale wiedział, że zrobi to jeśli będzie musiał. Smoczyca wydała z siebie przerażony ryk i rzuciła się w stronę swojego dziecka, chcąc je uratować, ale nie zdążyła. Młody jaszczur wyhamował tuż przed Ivarem i spróbował go ugryźć. Chłopak pozwolił mu na zaciśnięcie kłów na metalowym karwaszu zbroi, a następnie ciosem rękojeści  miecza, posłał go kwilącego na ziemię. Pisklak leżał tam przez chwilę, zbyt ogłuszony by się podnieść.
„NIE!”
Młodzieniec rozejrzał się dookoła, ale nie znalazł nikogo kto mógłby wydać z siebie ten okrzyk. Jego wzrok przesunął się po smoczycy, i po wyrazie jej pełnych przerażenia oczu, poznał, że to ona się odezwała. Ale jak?
„My, smoki, potrafimy komunikować się ze wszystkimi istotami za pomocą myśli. Nie krzywdź mojego dziecka, błagam! Zrobię wszystko czego zażądacie, ale nie róbcie mu nic złego! Jest jeszcze pisklakiem”
Głos rozbrzmiewał bezpośrednio w głowie Ivara. Był jak szpilka wbijana w ciało, towarzyszyło mu nieprzyjemne poczucie obcej obecności. Mimo to, młodzieniec uśmiechnął się ponuro.
-Twojemu młodemu nic nie grozi pod warunkiem, że nie zaatakuje mnie ponownie. A co do twojej pomocy…Na pewno się przyda.

Chwilę później poczuł, że siły go opuszczają i zapadł się w błogą ciemność nieświadomości. Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień. Ostatnim co usłyszał, było odległe, pełne tryumfu wycie wilka.

Nie robiłem sprawdzania, także pewnie dużo literówek itp. (tylko SIEW zostało wyeliminowane ^^), zrobię to jutro, jak wstanę po robocie :D Strasznie na szybko, bo obiecałem Dragonowi, a tu jak zawsze coś wypadło i wogle... Wrzucam i wychodzę, miłej lektury :)

6 komentarzy:

  1. Strasznie długie, ale tak przyjemnie się czytało, że długość wcale nie przeszkadzała :) Nareszcie jakieś nowe smoki^^ czy ta smoczyca przyłączy się na stałe do Ivara? Chociaż wątpię by chciała się do niego przyłączyć, skoro zabił jej chłopa. Jedno mnie zastanawia. Po co im smok, skoro miecz Ivara potrafi miotać ogniem? Nie mogliby nim stopić tego lodu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No masz rację, nie przyłączy się na stałe. Ale okaże się pomocna. A miecz Ivara nie potrafi miotać ogniem, on tylko płonie :D Trudno by było przepalać się przez grube warstwy śniegu za pomocą ostrza, które ma może, no miecz ma z 6 cm szerokości wiec przyjmijmy tyle, a grubość to milimetry :) Rękę by może zmieścili w takiej dziurze przy dobrych wiatrach:P A smok to wiadomo..

      Usuń
  2. Na to lodowe pustkowie szli, szli i szli, a z powrotem byli jakoś podejrzanie szybko. No i smoki jednak gadają w myślach, za pomocą luster byłoby to co nieco utrudnione. Poza tym śmiesznie wyglądałoby przekazywanie subtelniejszych informacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, co, wszystko sie zgadza ^^ Z chaty na miejsce, w którym pokazał się wilk szli od świtu aż do dwóch godzin po tym, jak słońce stanęło w zenicie, czyli plus minus 6h, na miejsce dotarli o 2:P A wracali od około 3 do zmierzchu- 6 godzin to będzie 21 ^^ A, że do wioski, no to przeskok czasowy, po co opisywać drogę powrotną, miały być smoki! :D

      Usuń
    2. Ale mi chodziło tylko o to, że brakuje jednego- dwóch wersów przerwy między pustkowiem a ruinami, takiego zaznacznika, że akcja się przeniosła.

      Usuń
    3. A, o to...No w sumie racja, powinienem tam po prostu machnąć nowy rozdział, bo tytuł odnosi się do przymierza z Runolfem, a nie smokiem...No ale chciałem wrzucić całość ^^ No nie ma co tego przedłużać bardziej niż to konieczne :D

      Usuń