wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział VII-Przymierze część IV

       Cały dzień spędzili wewnątrz opuszczonej chaty, pomimo licznych warstw futer i kocy, którymi się okryli oraz rozpalonego z walających się po całej izbie szczątków mebli marznąc do szpiku kości. Prowizoryczne uszczelnienie okien zaczęło się poddawać pod huraganowymi podmuchami lodowatego wiatru, i co kilkanaście minut wymagało kolejnych napraw. Konie parskały nerwowo,  instynktownie wyczuwając gniew żywiołów, który rozpętał się na zewnątrz. Tylko Sigmund wdawał się całkowicie nieporuszony niekorzystnymi warunkami w jakich się znaleźli, i pomimo wyraźnie zniechęconych min swoich towarzyszy, postanowił uraczyć ich opowieściami o swoich przygodach. Poranek minął im na słuchaniu trzaskającego cicho ognia i głosu Smokobójcy, który wraz z upływem czasu coraz bardziej irytował pozostałą dwójkę.
Doceniali wysiłki ducha mające podtrzymać ich w dobrym nastroju, jednak śnieżna zadymka i trudna sytuacja w jakiej ich ona stawiała, nie sprzyjały raczej żartom i wesołym historyjkom. Ivar starał się nie myśleć o zimnie i kostniejących palcach, jednak zważywszy na okoliczności nie było to łatwe zadanie. Przed oczami stawały mu kuszące obrazy wypełnionych miodem dzbanów, które przyjemnie rozgrzewały ciało. Jego poprzednie przykre doświadczenia z alkoholem jakby zatarły się w pamięci chłopaka, i teraz oddałby niemal wszystko za kubek złocistego trunku. Nagle, przypomniał sobie, że na wozie, pomiędzy innymi zapasami, mają beczułkę miodu. Jedyny problem stanowiło dostanie się do niej.
 Panująca na zewnątrz zamieć ograniczała widoczność do zaledwie dwóch kroków, i każdy kto zaryzykowałby opuszczeniem bezpiecznego i w miarę ciepłego schronienia, bardzo łatwo mógł skończyć zgubiony pośród bieli, skazany na błąkanie się po bezlitosnych, smaganych lodowatym wiatrem równinach. Ivar nie musiał wcale wychowywać się w tych stronach by wiedzieć, że oznaczało to pewną śmierć. Wspomnienie olbrzymiego wilka, którego spotkał pierwszego dnia podróży dodatkowo przekonywało go, że nie warto się narażać. Kto wie, ile podobnych mu istot czyhało w tych okolicach? By oderwać umysł od nieprzyjemnych rozmyślań, Ivar postanowił zapytać kowala o cos, co ciekawiło go już od dłuższego czasu. Korzystając z chwilowej pauzy, którą zrobił Sigmund, spojrzał w stronę kulącego się pod futrami mężczyznę. Spod grubej warstwy ubrań niemalże nie było widać jego twarzy. Przypominał raczej stertę odzieży niż człowieka.
                -Powiedziałeś, że umiesz przeczytać znaki zapisane w księdze, którą znalazłem w grobowcu Sigmunda…Ale nie powiedziałeś o czym ona jest…Może pomogłoby nam to w powstrzymaniu smoków?
                Kowal, wpatrzony w migoczące płomienie, które pożerały kolejne fragmenty czegoś, co kiedyś było nogą od krzesła, a teraz stało się paliwem zasilającym ogień, uśmiechnął się tajemniczo. Jego oczy przybrały dziwny, zamglony wyraz, zupełnie jakby wpatrywały się w jakieś dawne i odległe wydarzenia, które koiły umysł.
                -A, tak…Spodziewałem się, że w końcu o to zapytasz. Swoją drogą, dziwię się, że nie zrobiłeś tego od razu gdy dowiedziałeś się, że znam treść księgi! Cóż…Wszyscy mieliśmy wtedy inne spraw na głowie, a ten moment jest równie dobry co każdy inny.
                Runolf szturchnął tlące się kawałki drewna grubym kijem, i wygodniej się usadowił. Widać było, że przygotowuje się do dłuższego wywodu. Nieświadomie podnosił napięcie wśród swoich słuchaczy. Nawet Smokobójca znieruchomiał na moment i skupił całą swoją uwagę na poważnym obliczu mężczyzny. W końcu, kowal wziął głęboki oddech.
                -Od dziecka opowiadano mi, że moja rodzina jest w posiadaniu sekretu, który może wpłynąć na dzieje całego znanego nam świata. Ojciec wpajał mi zarówno słowami jak i twardą ręką, każdy pojedynczy symbol do momentu, w którym potrafiłem narysować go z zamkniętymi oczami. Jednak do moich dwudziestych urodzin, nie pozwalał mi wziąć księgi do rąk, tłumacząc, że nie jestem jeszcze gotowy, by poznać jej tajemnice. Opowiadał mi za to pewną historię, która miała mnie przygotować do roli Powiernika woluminu. Pozwól, że od niej zacznę, aby nadać moim słowom odpowiedniego znaczenia.
                Pośrodku bezkresnego Oceanu, po którym rozrzucone były wyspy, leżał niewielki kawałek lądu, który za swe mieszkanie obrał sobie Człowiek. Chociaż jego ziemie były bogate i urodzajne, zamieszkałe przez różnokolorowe ptactwo i majestatyczne zwierzęta, które zapewniały mu jedzenie i odzież, Człowiek nie był szczęśliwy. Przez długie lata, które spędził na swojej Wyspie, zdążył zbadać ja wzdłuż i wszerz, a nawet w głąb. Poruszył każdy kamień, wspiął się na każdy szczyt i zobaczył wszystko co było do zobaczenia. Wspaniałe krajobrazy nie cieszyły go już tak bardzo jak za czasów jego młodości, woda nie smakowała tak jak dawniej. Pragnął przygód, wyzwań i nowych doznań, których jego ojczysta Wyspa nie mogła mu już zapewnić. Dlatego też z tęsknotą zaczął spoglądać na sąsiednie archipelagi, śniąc o wszystkich wspaniałych rzeczach, które tam na niego czekały, a które były daleko poza jego zasięgiem.
Przez kolejne lata, Człowiek rozmyślał. Starał się znaleźć sposób, który umożliwiłby mu odwiedzenie innych Wysp. Ich majaczące na horyzoncie brzegi kusiły go obietnicą nieznanego. W końcu, po długich latach pracy, udało mu się zbudować tratwę, którą opuścił na wodę. Niestety, była ona niedopracowana, w dodatku źle ocenił odległość pomiędzy lądami, i nie wziął ze sobą wystarczającej ilości zapasów. Musiał się zadowolić dobiciem do brzegów niewielkiej, pozbawionej roślinności połaci piasku, na której nie było nic poza kamieniami. Człowiek nie poddawał się jednak, bowiem zobaczył, że podróże po Oceanie są możliwe. Powrócił do swojego domu, i ponownie oddał się pracy, chcąc udoskonalić tratwę. Mijały kolejne lata, a on coraz bardziej pogrążał siew swoich badaniach. Tak był pochłonięty myślą o nieznanych lądach, że pozwolił by jego rodzinna Wyspa popadła w ruinę. Niegdyś bujne co prawda, lecz kontrolowane przez niego drzewa, zaczęły rozrastać się tak gęsto, że utrudniały poruszanie się. Wzniesione przez Człowieka budowle murszały i rozpadały się, ustępując miejsca roślinności, nad którą niegdyś panowały.
Potomstwo Człowieka zaczęło toczyć między sobą wojny, zabijając siebie nawzajem, i zamieniając kolejne fragmenty Wyspy w bezludne pustkowia, na które nie zaglądały nawet zwierzęta, a on sam nadal myślał i pracował. W końcu, udało mu się zbudować coś znacznie lepszego niż tratwa. Z niezliczonych pni powstał wspaniały okręt, który miał ponieść go przez bezkres Oceanu. Gdy tylko był gotowy, Człowiek wsiadł na pokład i popłynął ku horyzontowi. Jednak gdy tylko zapuścił się na głębsze wody, na które wcześniej nie dotarł tratwą, okazało się, że są one zimne i niebezpieczne. Ogarnął go pierwotny lęk, który zmusił go do powrotu do domu. Po raz kolejny był pokonany przez Wielką Pustkę. I znowu zaczął myśleć, próbując znaleźć rozwiązanie nowego problemu. Jego Wyspa niszczała coraz bardziej i bardziej, jego dzieci robiły się coraz bardziej okrutne i chciwe, a on siedział zamknięty w swojej samotni, i snuł plany podboju nowych ziem. Tak oto wpadł na pomysł, który miał przyspieszyć podróż, i zredukować tym samym skutki zimna i strachu, które odczuwał. Wyposażył swój okręt w setkę wioseł, i ponownie wyruszył.
Dotarł znacznie dalej niż poprzednio, niemal do brzegów kolejnej Wyspy. Jednak gdy Człowiek zaczął już świętować zwycięstwo, z zimnej otchłani wyskoczył potwór morski i potężnymi uderzeniami ogona zabił całą załogę. Okazało się, że Ocean zamieszkują prehistoryczne Bestie, znacznie starsze niż sam Człowiek czy jego Wyspa. Istoty te, były zaprzysiężonymi wrogami wszystkiego co żywe i obrały sobie za cel zniszczenie lub podporządkowanie sobie całego świata. Wzburzone fale wrzuciły Człowieka na jego rodzinny brzeg. Można by pomyśleć, że po tylu porażkach, ogarnie go rozpacz i zaprzestanie prób podbicia innych Wysp, jednak stało się wręcz odwrotnie. Jakby na przekór przeciwnościom losu, Człowiek znowu zaczął rozmyślać. Z jego pracowni dniem i nocą dochodziły uderzenia młotów i syk ognia. Nie robił przerw na odpoczynek czy posiłek, aż w końcu zaprezentował światu swoje nowe dzieło- Człowieka z Kamienia. Była to istota znacznie różniąca się od swojego stwórcy, odporna na zimno i strach, a przede wszystkim, ze względu na materiał, z którego byłą wykonana- niewidoczna dla Bestii.
 Człowiek obdarzył swojego sługę inteligencją tak wielką, że był on w stanie stworzyć Żelazne Golemy, mające bronić ludzi przed potworami zamieszkującymi Ocean. Istoty z kamienia, zbudowały całą flotę statków, i wyruszyły wraz ze swoimi sługami oraz potomstwem Człowieka, by zasiedlać nim nowe Wyspy. Tysiące nowych lądów zostało odkrytych i podbitych w imię ludzkości. Zaczęto na nich budować miasta, drogi, wszystko na wzór rodzinnej wyspy Człowieka. Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie stanąć na przeszkodzie rozwijającej siew coraz szybszym tempie ludzkiej cywilizacji, która stopniowo opanowała cały znany świat. Bestie z Oceanu wyły z wściekłości, bezsilne w konfrontacji z coraz to nowymi wynalazkami. Były jednak przebiegłe i cierpliwe, co dawało im przewagę nad popędliwymi ludźmi. Mijały wieki, a potomstwo Człowieka popadało w coraz większą arogancję i samouwielbienie. Wybuchały wojny o panowanie nad poszczególnymi Wyspami. Zdawałoby się, że wszyscy zapomnieli, że pochodzą z tego samego miejsca. Śmierć zbierała obfite żniwo w tamtych czasach, ale i to było za mało by zaspokoić apetyt Bestii. Po setkach lat prób, udało im się w końcu zwieść Żelazne Golemy, które zbuntowały się przeciwko swoim panom, wypowiadając im wojnę o panowanie nad światem.
Co prawda potomkowie Człowieka zjednoczyli się i udało im się zwyciężyć, jednak skutki konfliktu były przerażające. Setki Wysp zostało zniszczonych, kolejne setki odciętych od reszty przez gęste obłoki popiołu i pyłu uniemożliwiające komunikację…Każda z nich stała sie osobnym królestwem, które wyparło się swoich korzeni i rządziło po swojemu, zapominając o swoich braciach. Wszystkie wynalazki, które udało się stworzyć, zostały zniszczone, a sekrety ich budowy zapomniane bądź zagubione. Niedobitki ludzkości musiały zaczynać wszystko niemal od nowa. I wtedy pojawił się Bohater. Z dwudziestoma wiernymi sobie Legionami podobnych mu wojowników, wsiadł na ocalałe statki, i po kolei zaczął przedzierać się przez dymy i popioły, docierając do brzegów zagubionych Wysp. Niektóre z nich witały go jako Wybawiciela, który ponownie zjednoczył ich z utraconymi pobratymcami, inni jako uzurpatora, który chciał zagarnąć ich ziemie. Znowu wybuchły wojny, jednak dzięki swoim potężnym wojownikom, Bohater zdołał w końcu przywrócić większość Wysp pod jedno panowanie, tworząc potężne Imperium, które nazwał Nikaejskim, od imienia starożytnej bogini zwycięstwa. Od tamtego czasu, potomkowie Człowieka przemierzają Wielki Ocean, nadal poszukując zagubionych Wysp, lub nowych, jeszcze niezamieszkałych.
                Runolf umilkł na chwilę, pozwalając by jego słowa dotarły do słuchaczy i dając im czas na zrozumienie ich. Po wyrazach ich twarzy widział, że opowieść zrobiła na nich ogromne wrażenie. Ivar siedział z szeroko otwartymi ustami, i wytrzeszczonymi oczami pałającymi ciekawością. Chłopak nie zauważył nawet, że jedno z okrywających go futer ześlizgnęło się z jego ramienia. Całkowicie pochłonięty historią, nie zwracał uwagi na tak przyziemne sprawy jak chłód. Widząc to, kowal pochylił się nad nim, i ponownie dokładnie go otulił. Przez chwilę poczuł do młodzieńca niemal ojcowską czułość. Nie miał dzieci, i biorąc pod uwagę misję, której się podjął, prawdopodobnie nie będzie miał. Opowiadając Ivarowi wielokrotnie słyszaną od ojca opowieść, poczuł się zupełnie jakby teraz role zamieniły się, i to on był rodzicem przygotowującym syna do przejęcia roli Powiernika.
Współczuł chłopakowi okrutnego losu, który pozbawił go wszystkich bliskich i złożył na jego barki losy całego Midgardu w tak młodym wieku. Nawet nie wyobrażał sobie jakie to musi być trudne. Cieszył się, że choć na chwilę mógł oderwać myśli młodzieńca od nieprzyjemnych spraw i zwrócić je ku czemuś, co zaprzątało głowy jego rówieśników- opowieściom o bohaterach. „Z drugiej strony…Jeśli rzeczywiście jest tym, o którym mówi przepowiednia, to sam jest jednym z herosów. Za kilkadziesiąt lat, to o nim będą opowiadać legendy przy ogniskach”. Jednak patrząc na młodzieńczą, poznaczoną zaledwie cieniem zarostu twarz, nie mógł jakoś w to uwierzyć. Wciąż nie mógł pozbyć się naiwnego przekonania, że ludzie przeznaczenie do wielkich czynów, powinni odznaczać się wyjątkową tężyzną fizyczną, umiejętnościami we władaniu mieczem, lub wyjątkowo szlachetnym wyglądem, którego (przy wszystkich jego zaletach) Ivarowi nie można było przypisać.
Chłopak przypominał raczej typowego rozrabiakę, z wciąż dziecinnie zaokrąglonymi policzkami i wyrazem naiwnego zainteresowania w oczach, niezgaszonym nawet przez śmierć rodziców. Może właśnie o to chodziło? Może w byciu bohaterem nie chodziło o fizyczność, a o stan umysłu? Ciało to tylko skorupa, w której gnieżdżą się wszystkie dobre i złe cechy każdego człowieka. Dopiero umysł decyduje, czy swoje zdolności wykorzystuje on w dobrych czy złych celach. Z pewnością w chłopaku było coś, co wykraczało poza normę w opanowanym przez strach i cierpienie świecie rządzonym pospołu przez smoki i Orków, jakiś błysk w oczach, czy też ton w głosie, który czynił go wyraźnie odcinającym się pośród wszystkich innych. Jednak w tym momencie, był zwyczajnym dzieckiem, z uwagą słuchającym opowieści, nie zdającym sobie jeszcze sprawy, że któregoś dnia, sam będzie bohaterem jednej z nich. Nie chcąc nadużywać cierpliwości młodzieńca, i równie skupionego Sigmunda, kowal dołożył kolejny kawałek drewna do przygasającego powoli ognia.
                -Przez długi czas, myślałem, że to tylko legenda, mit wymyślony przez znudzonych szarym codziennym życiem ludzi, który miałby ich podnieść na duchu, i wzbudzić w nich nadzieję na lepsze jutro, pokazać, że ludzkość jest w stanie przetrwać każdy niemal kryzys… Jednak gdy po raz pierwszy było mi dane przeczytać księgę mojego ojca, ku swojemu zdziwieniu okazało się, że jest to streszczenie jej treści w przystępnej dla młodego umysłu wersji. Gdyby opowiedział mi to słowo w słowo zgodnie z tym co sam przeczytałem, wyśmiałbym to nawet jako legendę, tak niedorzeczne wydaje się za pierwszym razem. Według zapisków, wszystko w tej historii jest prawdą, z pewnymi różnicami…
                Mężczyzna zrobił dramatyczną pauzę, chcąc przygotować towarzyszy na niezwykłość tego co miał im właśnie powiedzieć, ale i też dać im do zrozumienia, że jest to cos, w co trudno im będzie uwierzyć. Przenosił wzrok z jednego na drugiego, upewniając się, że słuchają wystarczająco uważnie. Zadowolony z inspekcji podjął przerwany wątek.
                - „Wyspą” mój ojciec nazwał jedną z gwiazd noszącą miano „Terra”, co w starożytnym języku oznacza „Ziemia”. Książka wyjaśnia, że istniej niezliczona ilość gwiazd, część z nich jest zamieszkana przez ludzi. Są dwa rodzaje gwiazd- do pierwszego z nich należą słońca, które są olbrzymimi kulami płonących gazów…Widziałeś kiedyś Błędne Ogniki Ivarze?
                Chłopak pokiwał głową z mądrą miną.
                -Ojciec wyjaśnił mi, że tak naprawdę są to płonące gazy wydobywające się  z bagien. Słońca są pokryte bagnami?
                -Chciałem ci tym przybliżyć naturę zagadnienia, a widzę, że tylko namieszałem ci w głowie…Z tego co mi wiadomo, nie są. Nie znalazłem w księdze nic na temat pochodzenia gazów na słońcach, przykro mi. Może naprawdę są pokryte bagnami, któż to wie? Ale wracając do tego co mówiłem… Drugim rodzajem gwiazd, są planety, takie jak Terra lub…Midgard.
                -Chcesz powiedzieć, że…mieszkamy na gwieździe?? Ale nigdy nie widziałem żeby ziemia świeciła się tak jak robi to słońce! No i nawet ja wiem, że gwiazdy zmieniają swoje położenie, a my przecież cały czas jesteśmy w tym samym miejscu! Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek widział żeby drzewa czy góry się przesuwały…
                Kowal westchnął głęboko. Tak, zupełnie jakby miał syna. Wiedział teraz jak musiał czuć się jego ojciec gdy zadawał mu podobne pytania. Irytacja była dość lekkim słowem.
                -Planety zrobione są ze skał lub w niektórych przypadkach z gaz…-Runolf zdążył ugryźć się w język zanim powiedział coś, co sprowokowałoby kolejne pytania. A przynajmniej myślał, że zdążył.
                -Z gazów?? Mówiłeś, że na tych…pla-netach mieszkają ludzie…Jak mogą mieszkać na gazie?
                -Właśnie! W dodatku, za każdym razem gdy rozpalali by ogień, zamieniali by całą swoją pla-neta w słońce…A bez ognia…jak gotowaliby jedzenie?
                Kowal z szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami spojrzał w kierunku Sigmunda, który najwyraźniej miał te same wątpliwości co Ivar. Mężczyzna zaklął pod nosem, zdając sobie sprawę, że nie najlepiej to rozegrał. Spodziewał się jednak, że chociaż Smokobójca, po swoich pięciu tysiącach lat istnienia, będzie przejawiał więcej zrozumienia dla praw rządzących światem. Chrząknął głośno, by dać sobie trochę czasu na obmyślenie odpowiedzi.
                -Na tych zrobionych z gazów nikt nie mieszka. Zalicza się je do planet, ponieważ w przeciwieństwie do słońc, nie płoną. Jeśli pozwolicie…?
                Skinęli głowami.
                -Tak wiec… Na czym to ja…A, tak. Planety. Midgard to planeta. Z innej planety, widoczny jest jako świecąca plamka na nocnym niebie, ponieważ od jego powierzchni odbijają się promienia słoneczne. To chyba odpowiada na twoje pytanie, Ivarze. To tak tytułem wstępu, żebyśmy rozróżniali podstawowe pojęcia. Na początku, człowiek zdobył księżyc, jednak…Tak?
                -Który księżyc? Przez długi czas mieliśmy dwa!
                Ivar natychmiast skinął głową z aprobatą dla szybko reagującego umysłu swojego nieżywego przyjaciela.
                Runolf coraz bardziej zaczynał żałować, że dał się namówić na tą opowieść, która stawała się coraz bardziej uciążliwa. Jedno spojrzenie na tatuaże, którymi pokryte było jego ciało wystarczyło, by przypomnieć mu o powierzonym mu zadaniu. Nie było od niego ucieczki.
                -Księżyc Terry. Każda planeta ma swoje księżyce, Ziemia miała tylko jeden. I na niego właśnie udali się ludzi w swojej pierwszej podniebnej podróży. Później starali się zdobyć sąsiednią planetę, Mars, nazywany również Czerwoną Planetą ze względu na swoją barwę. To jednak okazało się znacznie trudniejsze. Napotkali niezliczone problemy, ale i z nimi w końcu się uporali tworząc specjalną kastę Wynalazców, którzy z kolei zbudowali Stalowych Ludzi- straszliwe machiny wojenne zrobione w całości z metalu. To one w końcu zbuntowały się przeciwko swoim panom, i wypowiedziały im posłuszeństwo. Ludzkość rozrzucona po niezliczonych planetach została odizolowana od swojej rodzinnej Terry. Dopiero kiedy pojawił się Regent, ponownie stało się możliwe zjednoczenie i powstanie Imperium. Księga opisuje dzieje wojen, oraz spotkania z istotami zbyt potwornymi by dało się wyrazić grozę, którą emanowały. To właśnie owe Bestie. Na pewno przypominacie sobie ryciny przedstawiające wojownika walczącego z piekielnymi istotami…To właśnie one czaiły się w Otchłani. To właśnie one dążyły, i dążą do upadku ludzkości. Przybierają różne formy, jednak ich cel jest zawsze taki sam…Nasz lud, od wielu pokoleń zna je pod nazwą, która budzi grozę wśród wiernych Odnowi wyznawców, i powoduje, że mrok czający się poza obrzeżami ogniska gęstnieje…Demony.
                Zduszone westchnienia grozy wywołały na twarzy kowala ponury uśmiech. Takiej właśnie reakcji oczekiwał. Może jednak ta opowieść i jemu zacznie się podobać?
                -Tak, Demony. Opowiadałeś mi swoją wizję Ivarze…Wiem co widziałeś, i ty wiesz, że one są prawdziwe. Tak samo jak to, co mówi księga. Zbroja i miecz, które nosisz, zostały zaprojektowane by pomóc ludziom w walce z tymi piekielnymi istotami. Jednak ich sekret nie tkwi w sposobie wykonania, a w metalu, z którego są zrobione. Ma on pewne właściwości, które częściowo chronią przed niektórymi z Demonów i pozwalają je odesłać z powrotem do Czeluści. Dziękuj bogom Sigmundzie! Twój przyjaciel jakimś cudem był w posiadaniu odpowiedniego materiału!
                Na twarzy Ivara niedowierzanie walczyło o lepsze z ekscytacją. Choć niektóre elementy historii były zbyt zagmatwane i niezbyt dokładne, w głębi duszy czuł, że to co mówił Runolf jest prawdą. Widział rogatą istotę przywołana przez Czarnego Maga, i nie potrafił znaleźć lepszego określenia dla tej bestii niż „demoniczna”. Tylko jeden kawałek nie pasował jeszcze do niczego. Księga.
                -Zakładając, że to prawda…Skąd księga wzięła się na naszej…planecie?

                -Jeden z niebiańskich statków Imperium rozbił się tutaj w czasach tak bardzo odległych, że wszelkie wspomnienia o tym wydarzeniu zatarły się w ludzkich umysłach. Tak właśnie człowiek przybył do Midgardu. Tak właśnie przybyli nasi przodkowie. 

Długo mnie nie było, ale praca na delegacji bez dostępu do internetu wszystko wyjaśnia...Ale "fear not!" albowiem już wszystko ok, laptopa mi naprawili, wszystko ładnie, pięknie, bezprzewodowy trochę słabo łapie, bo mnie wywieźli na totalne zadu**e, lasy, rzeki dookoła, ale przynajmniej widoczki fajne, i te rowy się zawsze przyjemniej kopie...Żartuję, nie kopię rowów...Przerzucam beton :D BTW. To opowiadanie zbliża się do końca...W następnym epizodzie...smok! A nawet dwa, ma się ten gest...:D

6 komentarzy:

  1. Już myślałem, że wątek podróży kosmicznych nie wróci. Gdy zaczął opowiadać o wyspach i ludziach z kamienia zacząłem przeczuwać, że chodzi o planety i roboty. XD Tylko zastanawia mnie czy ludzkość, w swojej eksploracji kosmosu nie napotkała się na inne inteligentne istoty? (takie które nie są demonami) Jakoś trudno mi uwierzyć, że tylko ludzie rozwinęli inteligencję i technologię.
    No, kowal miał nie lada problem z wyjaśnieniem im zasad astronomii LOL Więc ludzie natknęli się w kosmosie na demony? Dość nietypowe, ciekawe jak połączysz ze sobą wątki fantasy i SF.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym opowiadaniu nie będę ich łączył, bo historia o podróżach kosmicznych jest tylko tłem, wyjaśniającym skąd na Midgardzie wzięli się ludzie. Mam już w planach kolejne opowiadanie, całkowicie skupione na Imperium Nikaejskim, w którym będę wyjaśniał bardziej szczegółowo cały problem lotów kosmicznych. Co do kosmitów, to tak tylko zaspojleruję, że ludzkość owszem, osiągnęła wysoki poziom techniczny, jednak nadal byłą zdolna podróżować tylko wewnątrz własnej galaktyki. Jestem zwolennikiem teorii Jedna galaktyka- jedna inteligentna rasa, no ale tak jak mówię- to opowiadanie nie jest o tym.:P A Demony spotkali w kosmosie z prostej przyczyny...Podróże z prędkością nadświetlną rozerwały granice pomiędzy dwoma wymiarami- ludzkim i tym, należących do istot, które ludzie w swej niewiedzy nazwali "Demonami"...

      Usuń
    2. "Jedna galaktyka- jedna inteligentna rasa" - ja tego nie kupuję, galaktyka ma zbyt wiele planet żeby tylko jedni ludzi wykształcili rozum. No ale to twoje opowiadanie...

      Usuń
    3. W "Isthmus'ie" są kosmici :D To jednak chciałem żeby się troszeczkę różniło.Zresztą, jak najbardziej, mam w planie wprowadzić wątek obcej cywilizacji, ale to już w tym następnym opowiadaniu...

      Usuń
  2. Przed chwilą skończyłam sprawdzać tekst Neo ( dla waszej informacji jest to yaoi i robię to tylko dlatego, że chłopak jest moim przyjacielem), a nie za bardzo przepadam za taką tematyką. Tak więc dla równowagi (mojej) przeczytałam sobie o Ivarze.
    No więc, nie będę się z wami kłócić, ale jeżeli chcecie takie połączenie, to naprawdę polecam "Smoki z Pern". Też podróżnicy pochodzą z Ziemi, też muszą walczyć i też jest zapomniana legenda. Połączenie fantasy z s-f.
    Bardzo dobrze się czyta Twoje dzieło, ale dobija mnie słowo "siew". Wiem, wiem, spacja lubi czasem wariować.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba :) Wiem, to "siew" to połączony efekt wadliwej spacji i autokorekty...Postaram się to wyłapywać, ale to zależy od tego jak jestem styrany :P Tu mi się akurat wybitnie nie chciało ^^

      Usuń