poniedziałek, 9 czerwca 2014

Isthmus XIII


Ranni, wśród których dominowali skazańcy, zostali wyprowadzeni z wnętrza wraku i skierowani do namiotów medycznych, gdzie poddano ich powierzchownym oględzinom, oceniając ich zdolności bojowe, i odsyłając na służbę wszystkich tych, którzy byli w stanie ustać na własnych nogach. Resztę, specjalny zespół złożony z wykwalifikowanych członków bractwa Adeptus Medicae oceniał pod kątem ewentualnej rehabilitacji, natychmiast wykonując Coup de grace na tych, którzy odnieśli zbyt poważne obrażenia, by ich przyszłe losy mogły wiązać się z jakimikolwiek działaniami wojskowymi. Jeden strzał z lasera jest tańszy niż utrzymywanie żołnierza niezdolnego do dawania odporu wrogom Imperium. Nikt nie odczuwał żalu czy wyrzutów sumienia kiedy blisko dwudziestu więźniów z przestrzelonymi kręgosłupami, oderwanymi kończynami i wypalonymi oczami rzucano martwych na pogrzebowe stosy.
Pojedyncze dziury pośrodku czoła patrzyły milcząco na dawnych towarzyszy, gdy pożądliwe płomienie ogarniały ciała nieszczęśników. Mdły zapach palonego mięsa zatruwał atmosferę nad pospiesznie rozbitym obozem sił imperialnych. Promienie wstającego słońca rzucały białe lance światła na czające się w ostatnich mrokach nocy drapieżniki, zwabione wonią krwi i śmierci. Powietrze było ciężkie od poczucia straty i krzyków szczęśliwców, którzy pozytywnie przeszli przez rygorystyczne testy Adeptus Medicae, a teraz poddawani byli terapiom. Nikt nie chciał marnować cennych środków znieczulających na Karny Batalion, dlatego też wszelkie operacje przeprowadzano na przytomnych pacjentach. Ich potępieńcze wrzaski niosły się przez budzącą się do życia dżungle niczym groteskowa karykatura ptasich treli.
Do wtóru jęków towarzyszy, skazańcy, którzy jakimś cudem wyszli cało z dramatycznej walki, która rozegrała się na zniszczonym światostatku, kręcili się niewzruszeni pośród sterty rzeczy zabranych zarówno zmarłym jak i dogorywającym i rannym. Na swój sposób honorowali przez to ich pamięci, zachowując jakąś ich część, by nadal mogła służyć Batalionowi, nawet jeśli jej właściciel nie może już tego robić. Od czasu do czasu można było wyłowić potężną sylwetkę któregoś z wojowników Astartes kręcących się po całym obozowisku, czujnymi oczami przesłoniętymi wizorami hełmów patrolując teren w poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa. W ich postawie dało się wyczuć jakieś niezwykłe dla nich poruszenie. Ich zazwyczaj nieludzkie opanowanie w obliczu nieprzyjaciela, chłodną kalkulację i nieporuszoną odwagę, przyćmiewało teraz coś, co u innych ludzi można by nazwać niepokojem. Nie było to jednak spowodowane obecnością Eldarów cz ich piekielnej technologii.
Dzieci Imperatora były zbyt potężnymi wojownikami by odczuwać tak żałosne emocje jak strach czy niepewność. Ich dziwaczne zachowanie wiązało się z wygraną bitwą, w której zginął jeden z ich braci, a dwóch kolejnych zostało rannych. Wiedźmowa magia obcych była potężną bronią, której nie mogli się oprzeć nawet potężni Astartes, zwłaszcza, że stracili wcześniej brata Nestora, Bibliotekarza, jednego członka ich oddziału, który mógł mierzyć się z eldarskimi Prorokiniami. Poczucie wspólnoty i braterstwa były wśród Kosmicznych Marines bardzo silne i każda strata była dla nich ciosem, gorszym niż uderzenia mieczy i toporów. Zwłoki poległego, pozbawione już potężnego pancerza siłowego, który tym razem okazał się za małą ochroną przed niebezpieczeństwami czyhającymi na obrońców ludzkości, leżały na szkarłatnej pelerynie ofiarowanej przez samego kapitana Abiddusa, wraz z pozostałymi Astartes, którzy zginęli we wcześniejszych potyczkach poprzedniego dnia. Otaczał je kordon straży honorowej.
 Czterech stojących dumnie Marines, ze wzniesionymi do góry mieczami i bolterami przyciśniętymi do piersi, spoglądało w każdą stronę świata, grożąc straszliwą śmiercią każdemu, kto bez ich pozwolenia chciałby podkraść się do ciał. Słońce wydobywało złote refleksy z ich wypolerowanych specjalnie do pełnienia tej honorowej służby zbrojach, nadając im wygląd wykutych ze stali posągów pilnujących wejścia do grobowca. Ich obecność, choć nikt nie wspominał o tym głośno, miała też inne cele, niekoniecznie związane z żałobą. Z obecnością Eldarów zawsze wiązała się wysoka aktywność mocy Otchłani, która miała straszliwy wpływ na umysły zarówno żywych jak i martwych, czego przykładem było pojawienie się demona. Oprócz tego, w ciałach martwych Astartes wciąż znajdowały się geno-ziarna, które były podwaliną istnienia całego Zakonu Szkarłatnych Pięści, i gdyby zostały zniszczone, lub co gorsza- skradzione, byłoby to niepowetowaną stratą.
Niewielkie, przypominające kosmate nasiona organy, były wszczepiane pod skórę każdego suplikanta do szeregów Kosmicznych Marines. Powodowały one w ciałach młodzieńców szereg mutacji i zmian, które czyniły z nich pół-bogów, odpornych na choroby, brak snu, wyczerpanie, zdolnych przyjąć rany, śmiertelne dla zwykłych ludzi. Geno-ziarna były spuścizną Prymarchów, założycieli pierwszych Legionów Adeptus Astartes, ich materiałem genetycznym, pochodzącym w prostej linii od samego Imperatora, dającym jego posiadaczom cząstkę jego boskiej mocy. Zazwyczaj każdy oddział Marines posiadał w swoich szeregach Konsyliarza, który zajmował się rannymi, ale także dbał o to, by po śmierci któregoś z braci, ten cenny organ został należycie pobrany i zabezpieczony przed skażeniem lub uszkodzeniem. Jednostka kapitana Abiddusa straciła jednak swojego medyka, i nadal czekała aż w fortecy Zakonu zostanie wyszkolony i przysłany im kolejny. Do tego czasu sami musieli dbać o swoich zmarłych.
 Inkwizytor przypatrywał się obozowisku, studiując jego zalety i wady obronne, obmyślając z góry taktykę na wypadek kolejnego ataku, i rozmyślając nad swoimi kolejnymi krokami. Nadal zakuty był w swoją starożytną niebieską zbroję, wciąż noszącą ślady krwi. Widział dookoła Marines czyszczących swoje pancerze, ale również i własnych skazańców w uwalanych od stóp do głów uniformach, przesiąkniętych posoką, sadzą i Imperator wie czym jeszcze. Bijący od nich smród był tak intensywny, że Xendor zdecydował się założyć swój naprawiony już i oczyszczony przez serwitora hełm, by choć trochę odizolować się od ich wyziewów. Gdyby nie pewne detale, wśród których najważniejszy był wzrost i szerokość barów, można by go uznać za jednego z Marines. Uśmiechnął się pod nosem na tą myśl, zastanawiając się jakby to było. Być elitą, trzonem potężnej armii Imperium, spadkobiercą samego boskiego Imperatora…. Niewątpliwie nadludzka siła, i przedłużone niemal do granicy nieśmiertelności życie były ogromnymi zaletami, jednak… Bycie Inkwizytorem było czymś, co dawało więcej władzy i poczucia celu.
Astartes byli stworzeni jako doskonałe maszyny do zabijania, zbrojne ramię Imperium, podczas gdy Inkwizytorzy, byli tymi, którzy kierowali tym ramieniem, mając za sobą autoryzację samego Złotego Tronu Terry. Jeśli Marines byli instrumentami woli Imperatora, Xendor i jemu podobni byli jej ucieleśnieniem. Nic nie budziło takiej grozy wśród heretyków i zdrajców jak inkwizytorskie śledztwo, nawet cały oddział Astartes. Kestah miał w swoich rękach losy całych planet, gdyż wystarczyło jedno jego słowo, by rozpoczęto Exterminatus i by cały świat zamienił się w jałową pustynię, pozbawioną powietrza, wody i życia. Xendor przypomniał sobie ostatnią sytuację, gdy zmuszony był użyć Broni Ostatecznej. Przemysłowa planeta Vrask z czterdziesto miliardową populacją zamieszkującą olbrzymie miasto-ul, pokrywające niemal całą powierzchnię globu. Metalowe iglice wież odwiertniczych wznosiły się na niebotyczną wysokość i sięgały pustki kosmosu. W blasku odległego słońca, stalowa skorupa planety lśniła niczym klejnot w koronie Imperium.
Olbrzymie zapasy promethium, które spoczywały głęboko w trzewiach Vrask sprawiały, że byłą ona sercem systemu, zapewniającym dopływ życiodajnego paliwa do wciąż pulsującego życiem organizmu imperialnego. Zasilała olbrzymie kontyngenty Gwardii i równie ogromne flotylle handlowe. Każdego dnia monstrualnych rozmiarów tankowce, wypełnione milionami litrów paliwa, napełniały niebo nad planetą warkotem silników i hukiem pracujących pomp. To właśnie dlatego siły Chaosu wybrały właśnie ten świat do inwazji. Agenci Mrocznych Bóstw przedostali się do społeczeństwa Vrask, i za pomocą podszeptów i obietnic bogactwa i nieśmiertelności, stopniowo zaczynali zdobywać coraz większe szeregi popleczników. Herezja szerzyła się niczym pożoga, zaraza pożerająca nie ciała lecz serca, umysły i dusze poddanych Imperatora. Wkrótce niemal połowa populacji zwróciła się przeciwko Złotemu Tronowi.
Na powierzchnię wysyłano kolejne i kolejne statki z Gwardią Imperialną, potężne krążowniki bitewne Kosmicznych Marines, jednak wszystko na próżno. Zbuntowanych obywateli było po prostu za dużo. Kapsuły zrzutowe nie miały nawet szansy by dosięgnąć górnych warstw atmosfery, zestrzeliwane przez gęsto rozstawione działa przeciworbitalne. Inkwizytor przypomniał sobie, jak starał się dostać na Vrask, by osobiści przekonać się o skali zagrożenia, ocenić, czy na planecie zostali jeszcze wierni obywatele, czy też wszyscy zwrócili się ku Chaosowi. Jego pilot zginął, a jemu samemu ledwo udało się sprowadzić uszkodzony statek z powrotem na pokład krążownika. Długo zastanawiał się nad swoją decyzją, jednak fakty były zbyt oczywiste. Jeśli heretycy zyskają kontrolę nad Vrask, będą mieli znakomitą, silnie bronioną bazę zaopatrzeniową, która posłuży im do inwazji na kolejne imperialne światy, a do tego nie można było dopuścić. W końcu, stało się jasne co musi zrobić. Skontaktował się z Mistrzem Inkwizytorem, i wprowadził go w szczegóły, prosząc o przysłanie Czarnego Statku. Jego przełożony bez wahania udzielił autoryzacji.
Wkrótce przybył. Ciemniejszy niż pustka kosmosu, niewidoczny na radarach, olbrzymi cień sunący w kierunku Vrask. Tylko jeden przekaz VOX dotarł do znajdującego się wówczas na pokładzie krążownika „Pax Imperium”. Pozbawiony wszelkich emocji, niemal mechaniczny głos, który zdawał się rozlewać po całym statku niczym mroczny cień polującego drapieżnika: „Alia enim est gloria Imperatoris”. Chwile później, powierzchnię statku, który można było dostrzec wyłącznie jako plamę głębszej czerni na tle gwiazd, rozświetliły tysiące rozbłysków. Z odległości jaka dzieliła oba okręty, wyglądały niczym niegroźne świetliki migoczące w bezksiężycową noc. Jednak Inkwizytor doskonale wiedział jaki potencjał zawierają ze sobą te maleńkie drobinki. Rakiety typu Cyklon. Potężne, cylindryczne torpedy o długości dwustu metrów, wypełnione zabójczym wirusem, który w ciągu kilkunastu minut zamieni całą populację Vrask w miliardy potwornie okaleczonych trupów. Pożeracz Życia.
Kestah patrzył w milczeniu przez szerokie gotyckie okno w mostku „Pax Imperium”, jak smugi pocisków zbliżają się do powierzchni planety. Nie czuł żalu, ani wrzutów sumienia. Zrobił to, czego wymagał od niego obowiązek. Dopuszczał do siebie myśl, że być może skazał na zagładę zarówno heretyków, jak i wiernych obywateli Imperium, ale ich życie musiało zostać poświęcone na ołtarzu większej sprawy. Imperator osądzi ich dusze. Jeśli byli wobec niego uczciwi, przygarnie ich do swego boku. Jeśli nie…Niech gniją w piekle. W ślad za pierwszą falą, poszła kolejna, tym razem złożona z torped typu „Hellfire”. Kolejne kształty ruszyły w stronę wymierającego już świata. Rakiety detonowały w górnych warstwach otaczających glob. Zawarta w nich mieszanina chemikaliów wytworzyła tak potworną temperaturę, że sama atmosfera zajęła się ogniem, w mgnieniu oka przeradzając się w piekielną pożogę, która z okropnym wyciem wysysała do sucha wszystkie zbiorniki wodne, spopielała wszystko co stanęło na jej drodze, i wypalała cały zapas tlenu.
Nie trzeba było zbyt długo czekać by ogień dostał się do odwiertów, a stamtąd do pokładów promethium. Planeta zamieniła się w gigantyczny granat, który eksplodował wysyłając we wszystkie strony fragmenty skał wielkości księżyców. Będąc przygotowanymi na taki rozwój wypadków, Imperialna flota rozpoczęła odwrót, i już po chwili umknęła do Osnowy. Ostatnim widokiem jaki Xendor zapamiętał ze zniszczonej planety, była pustka, która drażniła oko niczym drzazga niedająca o sobie zapomnieć. Tego dnia stracili również wielu Nawigatorów Osnowy. Śmiertelny krzyk miliardów ludzi stworzył niewyobrażalną falę mentalnej mocy, która niczym włócznia złożona z czystej energii psychicznej przedarła się przez Empyreum, i była słyszalna wśród psioników na wszystkich zamieszkałych światach. Ci słabsi przypłacili to życiem, lub losem gorszym od śmierci. Mimo to, Kestah gotów byłby ponownie wydać identyczny rozkaz. Uratował dzięki temu znacznie więcej istnień, niż zniszczył.
Ta trudna decyzja usunęła kolejną groźbę, która stała na drodze rozwoju Imperium. Obiecał sobie, że i tym razem nie pozwoli, by coś stanęło mu na przeszkodzie w głoszeniu chwały Złotego Tronu. Nigdy na to nie pozwoli. Nadal miał zadanie do wykonania, ale najpierw jego służbista mentalność nakazała mu sprawdzić stan swoich ludzi. W tym celu ruszył w kierunku namiotu medycznego, w którym jak wiedział leżał Trzynasty, zszywany przez zespół medyków. Już od progu powitał go głos podwładnego ciskającego bluzgi na odzianych w zielone, poplamione krwią fartuchy adeptów, próbujących go połatać. Jeden z nich stał z boku trzymając się za krwawiący, wyraźnie złamany nos. Inny podejrzanie kulał na jedną nogę. Kilku silniejszych, przytrzymywało ręce i nogi olbrzymiego skazańca, podczas gdy ich towarzysze zakładali mu szwy. Krew w wielkich ilościach pokrywała białe prześcieradła, podłogę, medyków i samego Trzynastego.
Paskudnie wyglądające rozcięcie na klatce piersiowej odsłaniało znajdujące się pod skórą węźlaste mięśnie kapitana. Tuż pod nim, niemal całkowicie niewidoczny pod skorupą krwi, czerniał z wprawą zrobiony tatuaż, zbyt estetyczny jak na pamiątkę z wiezienia lub gangu w jakimś niezrozumiałym dla Inkwizytora języku.  Powodowany ciekawością skorzystał z wbudowanego w sensory hełmu systemu, by przetłumaczyć inskrypcję na imperialny. „Gdy wszyscy inni uciekają, jesteśmy skałą, o którą rozbija się wróg”. Kestah zamarł na chwilę. Skąd motto Karskinów, elity Imperialnej Gwardii wzięło się wytatuowane na piersi skazańca? Imperium miało wiele znakomitych oddziałów wywodzących się z pośród zwykłych ludzi, jednak Karskini byli rdzeniem każdej armii, jednostkami do zadań specjalnych, komandosami ustępującymi pola jednie samym Kosmicznym Marines. Czy to możliwe, by Trzynasty należał do tej formacji?
A jeśli tak…Co sprawiło, że upadł tak nisko? Najpewniej zdezerterował i został schwytany...Mrugająca ikonka połączenia od kapitana Abiddusa przerwała rozmyślania Inkwizytora. Postanowił, że później zajmie się sprawdzeniem przeszłości swojego podwładnego, w tym momencie i tak nie był on w stanie udzielić mu żadnych informacji, bowiem po wyjątkowo bolesnym ukłuciu, i ogłuszającym wrzasku bólu, Trzynasty stracił przytomność. To może poczekać.
-Tak, kapitanie?
-Lordzie Inkwizytorze. Sądzę, że znaleźliśmy coś, co powinno cię zainteresować. Wysyłam po ciebie brata Nephiusa, który wskaże ci drogę. Myślę, że tego właśnie szukaliśmy.
Połączenie urwało się bez pożegnania, jednak Xendor nie miał najmniejszego żalu do dosyć trudnego w obyciu kapitana. Zdążył się już przyzwyczaić do jego nietypowego spojrzenia na świat, i specyficznego poczucia humoru. Szczerze mówiąc, odczuwał do potężnego wojownika coś w rodzaju sympatii. Machnął ręką na medyków, którzy przyglądali mu się pytająco, i wszedł z namiotu na spotkanie z bratem Nephiusem. Z tego co wiedział, był to najmłodszy członek oddziału Szkarłatnych Pięści, dlatego też używano go często jako posłańca. Widział już jego szeroką sylwetkę wynurzającą się z gęstej roślinności dżungli. Pospiesznie do niego dołączył, i wspólnie skierowali się z powrotem w stronę wraku.
Kestah przekroczył próg niewielkiego włazu, zastanawiając się jakim cudem przecisnęli się przez niego Kosmiczni Marines. Znalazł się w sporych rozmiarów pomieszczeniu, obwieszonym olbrzymimi ekranami monitorującymi, zapewne pokoju nawigacyjnym całego statku. W tej chwili były wyłączone i czarne. W komnacie panowała niemal niezmącona cisza, przerywana jedynie przez szum generatorów mocy wbudowanych w pancerze siłowe. Nie było tu żadnych śladów walki, co sądząc po zawiedzionych twarzach niektórych wojowników nie było dla nich szczęściem. Inkwizytor poszukał wzrokiem kapitana Abiddusa, i znalazł go w otoczeniu adiutantów, stojącego plecami do wejścia i przyglądającego się czemuś z niezwykłą uwagą. Kestah nie był w stanie dostrzec cóż to takiego było, bowiem widok zasłaniały mu sylwetki Marines. Widział tylko plątaninę przewodów biegnących w górę od tego miejsca, pnących się niczym liany po ścianach statku, pełzających po suficie i znikających w jakichś nieznanych mu urządzeniach.
Zaciekawiony zbliżył się do Abiddusa, który gdy tylko go zobaczył, skinął z szacunkiem głową i zrobił mu trochę miejsca. Xendor w końcu ujrzał co przykuło uwagę kapitana. Przy jednej ze ścian znajdowało się metalowe podwyższenie ukształtowane w jakiś dziwaczny symbol, niepasujący do eleganckich runów eldarów, zupełnie jakby ta część pochodziła z innego statku, innej rasy. Lśniący, przypominający fioletowe żelazo metal zakrzywiony był w zawiłe łuki i figury, i promieniował aurą mocy. Kestah od pierwszego spojrzenia był pewien, że oto znalazł ceł swojej misji. Niewątpliwie było to coś ważnego dla Eldarów, a skoro tak, jego obowiązkiem jako Inkwizytora było zniszczyć to urządzenie lub cokolwiek innego to było, by nie dostało się ponownie w ręce plugawych obcych. Skupiony na piedestale, przez chwile nie dostrzegał tego, co na nim spoczywało. Dopiero spokojny głos kapitana zwrócił jego uwagę.
-Co to na święte imię Imperatora za diabelstwo?
Inkwizytor podniósł wzrok i zobaczył to. Dziwaczna, emanująca białym światłem kostka rozmiarów jego głowy, wirowała zamknięta w czymś co wyglądało na pole statyczne. Jej gładka powierzchnia pokryta była pochyłym, pajęczym pismem Eldarów, w którym niemal natychmiast wychwycił kilka wyrazów, które wzbudziły jego zainteresowanie, ale także grozę. „Przesmyk”. „Mroczni”. „Segmentum Obscurum”. Czego eldarski światostatek mógł szukać w niezamieszkałym przez żadne żywe stworzenie systemie gwiezdnym?
-Kapitanie, każ sprowadzić technika, który wyjąłby to urządzenie z pola statycznego. Niech sprawdzi, czy to na pewno bezpiecz…
Zanim zdążył dokończyć, Abiddus wciągnął dłoń, i beztrosko zanurzył ją w połyskliwą taflę zmaterializowanej energii. Opancerzona rękawica napotkała opór. Niezniechęcony kapitan wziął zamach, i potężnym uderzeniem pięści rozbił w drzazgi otaczającą sześcian powłokę. Następnie ostrożnie ujął go w dłoń, i z uśmiechem na ustach podał Kestahowi.
-Nie bój się Lordzie Inkwizytorze! Parzy tylko odrobinkę!
Xendor zajął się studiowaniem zapisków, podczas gdy Abiddus i jego wojownicy rozeszli się po wraku w poszukiwaniu ocalałych Eldarów, nie mogąc uwierzyć, że cała zabawa już się skończyła. Tylko jeden członek Szkarłatnych Pieści, brat Nephius został z Inkwizytorem jako straż osobista, z surowym nakazem od kapitana, by strzegł życia Inkwizytora za wszelką cenę. Młodzieniec, choć w przypadku Astartes trudno było używać takiego słowa, Nephius miał bowiem dziewięćdziesiąt cztery lata,( jednak jak na standardy Marines, był zaledwie nowicjuszem), nie wydawał się zbytnio zadowolony tą perspektywą, jednak okazał niezbędny szacunek zarówno swojemu dowódcy jak i nowemu podopiecznemu. Stanął w milczeniu, plecami do pracującego mężczyzny, czujnie rozglądając się w poszukiwaniu wrogów.
 Przedzierając się przez kolejne wiersze wyryte na kostce, skupiając całą swoją uwagę na wydobywanie z otchłani pamięci wyuczonych jeszcze za czasów uczęszczania do Schola Progenia, eldarskich słów, Xendor odkrywał kolejne mroczne sekrety statku, i coraz bardziej żałował, że został przydzielony akurat do tego świata. Wglądało na to, że są w poważnych tarapatach. Inskrypcje były jakiegoś rodzaju kroniką, historią upadku jednego z ostatnich eldarskich wielkich miast, zanim całkowicie porzucili swoje planety, i zaczęli żyć na olbrzymich światostatkach. Zaiste był to starożytny przedmiot, datowany zapewne jeszcze na czasy sprzed powstanie Imperium, lub nawet samej rasy ludzkiej. Wspominano w nich o tajemniczym urządzeniu, zwanym Isthmus, co oznaczało „przesmyk”. Doskonale oddawało to naturę artefaktu, który w istocie był bramą dającą jej posiadaczowi możliwość niemal błyskawicznego podróżowania do najdalszych nawet zakątków Wszechświata.
Kestah ze zgrozą pomyślał, co by się stało, gdyby Isthmus wpadł w ręce Eldarów. Oczami wyobraźni widział setki światostatków wypełnionych hordami żądnych ludzkiej krwi wojowników, najeżdżające należące do Imperium planety. Widział Terrę pod oblężeniem. Nie mógł do tego dopuścić. Szukał jednak dalej, w nadziei, że znajdzie jakieś szczegółowe informacje o położeniu potężnego urządzenia. Segmentum Obscurum było rozległym systemem, liczącym dwadzieścia planet wielkości Vrask i większych. Przeszukiwanie ich po kolei byłoby bezsensowną stratą czasu, podczas gdy każda minuta była teraz ważna. Niestety, nie mógł natrafić na żadne ślady koordynatów. Zaklął pod nosem, przeklinając Eldarów i ich skrytość. Jego spojrzenie padło na wychodzące z podium zwoje kabli, biegnących w kierunku jednego z wielkich ekranów.
Być może jednak jest sposób by dowiedzieć się gdzie znajduje się Isthmus. Wstał, i podbiegł do monitora. Znalazł się przed szerokim panelem pokrytym dywanem przytłumionych, świecących run. Przez pewien czas przeszukiwał klawisze, w poszukiwaniu tego, który uruchamia cały system. Jego wysiłki zostały nagrodzone, i już po chwili ekran wyświetlał rzędy cyfr i symboli. Kestah rozpoznał czerwone ikony odpowiadające za pracę silników, teraz oczywiście martwych, stan paliwa, i wiele wiele innych niezbędnych do zorientowania się w sytuacji statku. Postukał ponownie w klawiaturę, i otworzył okno nawigacji. Jego głośny okrzyk radości zwrócił uwagę brata Nephiusa. Młody Marines podszedł do Inkwizytora.
-Coś się stało Lordzie Inkwizytorze?
-Tak, bracie! Znalazłem współrzędne planety, na której znajduje się niebezpieczny artefakt Obcych. Musimy jak najszybciej wysłać je do Cytadeli. Mój Mistrz musi się o tym dowiedzieć.
-Otworzę kanał łącznościowy z komandorem Absforthem na pokładzie „Mors Indecepta”. Stamtąd Astropaci wyślą przekaz do twoich przełożonych.
Xendor skinął głową w podzięce. Wpatrywał się w lśniący na zielono, trójwymiarowy glob, na którym spoczywała być może zagłada całej ludzkości. Pokryty bezkresnymi pustyniami, całkowicie pozbawiony fauny, zamieszkały jedynie przez karykatury roślin, jedyne organizmy, które przystosowały się do życia w niekorzystnych warunkach. Symbolum Iota. Jej martwe krajobrazy wdawały się wręcz idealne do bycia tłem walki, która się na nich odbędzie. Jej stawką będzie los świata w jego obecnej formie. Kestah wiedział, że nie mogą zawieść. Jego uwagę przykuła jarząca się na zielono ikona, która symbolizowała systemy bojowe okrętu. Wprowadził odpowiednią sekwencję, i już po chwili odnalazł raport na temat gotowości głównej baterii lasera oraz pomniejszych stanowisk strzeleckich. Jednak z raportów, które otrzymał wynikało, że światostatek nie oddał w kierunku „Mors Indecepta” ani jednego wstrzału. Skąd zatem podobne sygnatury?
Zaczął szperać w systemie, aż w końcu natrafił na obiecująco wyglądający zapis. Było to nagranie lotu pojazdu, w tym walki w wyniku, której został on uszkodzony. Inkwizytor przewinął spory fragment nic nie wnoszącego materiału, i zatrzymał się w momencie, w którym skaner okrętu ożyły, informując o zbliżającym się obcym okręcie. Nagranie przedstawiało ostatnie momenty potężnego pojazdu kosmicznego. Kestah z zapartym tchem obserwował pojawienie się na ekranie olbrzymiej flotylli statków, których identyfikacja umykała jego możliwościom. Z pewnością nie były to siły Imperialne, te bowiem rozpoznałby z całą pewnością. Patrzył jak olbrzymia jednostka, większa nawet od  „Pax Imperium”, który uważał za prawdziwego molocha, niszczy pojedynczą salwą główne silniki napędowe światostatku, na którego wraku właśnie sie znajdował. Eldarowie sterujący okrętem zdołali co prawda uciec w Osnowę, jednak z powodu awarii nie mogli przebywać w niej zbyt długo. Na swoje nieszczęście, a raczej, jak uważał Kestah- z woli Imperatora, wyłonili się z Empyreum wprost pod lufy imperialnego krążownika, który ich dobił i posłał płonących w kierunku Elpidy. Mogło to oznaczać tylko jedno- w grze był jeszcze jeden uczestnik, równie mocno pragnący zdobyć Isthmus. Musieli mieć się na baczności.
Po zakończeniu transmisji na „Mors Indecepta”, Inkwizytor wyłączył komunikator i odwrócił się tyłem do ekranu z zamiarem opuszczenia wraku. Nagle jednak doznał nieprzyjemnego uczucia, że nie są sami w komnacie nawigacyjnej. Czuł na sobie złowrogie spojrzenia oraz lufy wycelowanych w siebie broni. Brat Nephius najwyraźniej miał podobnie wyćwiczony instynkt, gdyż momentalnie spiął się, i przeładował swój bolter. Chwilę później pchnął mocno Xendora za metalowe podium, a sam przywarł plecami do filaru. Powietrze ożyło trzaskami broni Eldarów, na które natychmiast odpowiedziało ostre szczekanie boltera Marines. Każdemu wystrzałowi z broni Nephiusa towarzyszył odległy jęk bólu i odgłos padającego ciała.
 Kestah skulił się za osłoną, i dołączył się do wymiany ognia. Kule z jego pistoletu plazmowego przecinały z wizgiem przestrzeń komnaty, oświetlając wszystko po drodze piekielnym ogniem płonących gazów. Satysfakcjonujący odgłos trafienia zmieszał się z sykiem topiącego się pancerza i znajdującego się pod nim ciała. Inkwizytor ostrożnie wychylił się zza osłony by sprawdzić jak radzi sobie jego towarzysz. Jak przystało na wojownika Astartes, Nephius miał wymalowany na twarzy wyraz dzikiej radości. Zmieniał właśnie magazynek w swoim bolterze. Xendora nagle uderzyła pewna myśl.
-Bracie Nephiusue! Będziemy potrzebować przynajmniej jednego żywego! Chciałbym zadać kilka pytań!
Marines skinął ze zrozumieniem głową, i bez zbędnych pytań schował swój pistolet. Z przeraźliwym rykiem rzucił się do szarży w stronę napastników, w mgnieniu oka pokonując dzielący ich dystans. Kule odbijały się niegroźnie od jego pancerza, odsłonięta głowa jakimś cudem nie stanęła na drodze pociskom. Po chwili, do uszu Kestaha dotarły odgłosy krótkiej szamotaniny. Mokry odgłos stalowej rękawicy uderzającej w miękkie ciało, zduszony jęk, kolejna seria uderzeń, i w końcu spokojne kroki odbijające się echem od metalowej posadzki. Inkwizytor wyszedł zza osłon, teraz już pewny, że niebezpieczeństwo minęło. Brat Nephius wyłonił pojawił się w jego polu widzenia, niosąc na ramieniu trzy bezwładne ciała odziane w pomarańczowe pancerze z taką łatwością, jakby nie byli to zakuci w stal Eldarzy, a plastikowe kukły. Marines bezceremonialnie rzucił nieprzytomnych kosmitów na podłogę, i uśmiechnął się do Xendora.
-Pozostałych siedmiu…nie przeżyło aresztowania.
Szybkie spojrzenie na pokryte krwią postacie upewniło Kestaha, że cudem było iż przetrwało je aż trzech obcych. Jeśli chodzi o sprawy, które wymagają delikatności, nie należy zwracać sieo pomoc do Astartes. Zmaltretowane pancerze Eldarów był powgniatane, a w paru miejscach nawet rozerwane potężnymi ciosami pięści. Jeśli chciał wydobyć z nich jakieś zeznania, musiał się spieszyć, wątpił, że skończyło się na połamanych kościach. Mógł mieć tylko nadzieję, że uda mu się jeszcze ocucić tą trójkę. Tymczasem, zwabieni odgłosami wystrzałów, ze wszystkich stron zbiegali się pozostali Marines pod dowództwem kapitana Abiddusa. Doświadczony wojownik z zawodem spoglądał na leżące w komnacie trupy około trzydziestu kosmitów, jakby żałując, że jego podwładny nie zostawił nic dla jego rozrywki. Nie czuł jednak zawiści.
Wręcz przeciwnie, z ojcowskim niemal uśmiechem uścisnął dłoń młodego Nephiusa gratulując mu dobrej walki. Gdy odwrócił się w kierunku więźniów, jego wzrok łakomie taksował ich bezwładne sylwetki. Wyraźnie widać było, że ma ochotę dostać ich w swoje ręce. Widząc tańczące w oczach kapitana Astartes ognie, Inkwizytor postanowił działać szybko, zanim straci cenne informacje, które mogli mieć Eldarzy.
-Wszystko w swoim czasie kapitanie! W tej chwili najważniejszą rzeczą jest wydobycie z tych Xenos informacji o wielkiej wartości dla Imperatora.
Wzmianka o Władcy Ludzkości sprawiła, że wzrok porywczego Marines złagodniał i wypełnił się nieprzebraną miłością i oddaniem. Rozluźnił zaciśnięte pięści, i skinął na swoich podwładnych wskazując im na leżących u ich stóp kosmitów. Wojownicy podnieśli Eldarów, i za pomocą potrząśnięć i solidnych policzków, wymierzanych z lubością w oczach, starali się przywrócić ich do świata żywych. Przez chwilę wydawało się, że brat Nephius w szale bitewnym pobił ich zbyt mocno, jednak gdy Kestah zaczynał juz tracić cierpliwość, jeden z więźniów otworzył zakaszlał cicho.
Pozostali dwaj oddychali co prawda, jednak nie dało się ich wybudzić z przypominającego śpiączkę stanu. Z wyrazem pogardy na twarzach, podtrzymujący ich wojownicy z trzaskiem łamanych kości skręcili im karki, okazując w ten sposób więcej łaski niż na to zasługiwały podobne im Xenoskie ścierwa. Pozostały przy życiu Eldar dochodził do siebie. Abiddus pochylił się nad nim, i zerwał mu hełm z głowy. Twarz Obcego była owalna i smukła przypominająca ludzką. Jednymi różnicami były wielkie, emanujące srebrnym światłem oczy oraz szpiczasto zakończone uszy, nadające mu drapieżnego wyglądu. Te ocz patrzyły teraz na otaczających go gigantów bez cienia lęku, niemal z pogardą, jakby nawet najlepsi wojownicy ludzkości nie zasługiwali na ich szacunek. Tak też było w istocie.
Eldarowie uważali się za istoty o duchowości, której poziom dalece przekraczał ludzką, co w ich mniemaniu czyniło ich lepszymi, bardziej godnymi władcami Wszechświata. Kestah poprzysiągł sobie, że jeśli będzie trzeba, zetrze ten wyraz arogancji z plugawej twarzy kosmity, a jego zdartą skórę wyśle na Terrę przed oblicze samego Imperatora. Kosmiczni Marines wyglądali natomiast jakby po głowach chodziły im rzeczy znacznie gorsze niż obdzieranie ze skóry. Spoglądali na podtrzymywanego przez dwóch braci Eldara jak kot obserwujący kulącą się pod jego łapami mysz.
-Wasz los jest przypieczętowany! Zagłada zbliża się do waszego żałosnego Imperium!
Jak na pobitego przez Astartes obcego, więzień miał zadziwiająco cięty język. Inkwizytor postanowił mu go przyciąć.
-Twój światostatek został zniszczony. Wszyscy wojownicy twojego klanu są martwi. Jesteś ostatnim ze swego plemienia, a wkrótce nie pozostanie po was żaden ślad. Imperium jest olbrzymie, większe niż takie Xenoskie ścierwo jak ty może sobie wyobrazić. Na każdy rozkaz boskiego Imperatora legiony Astartes i nieprzebrane rzesze Imperialnej Gwardii są gotowe walczyć do upadłego na zgliszczach waszej upadającej cywilizacji. Czas Eldarów przeminął z chwilą gdy opuściliście swoje złote miasta i wybraliście tułacze życie na latających kontynentach. Śmierć twojej rasy wywoła uśmiech na twarzy Imperatora. A teraz mów, czym jest Isthmus, zanim oddam cię w ręce tych, którzy są bardziej niż gorliwi, aby wydobyć te zeznania siłą!
Wojownik oklapł nieco w twardym uścisku marines doskonale zdając sobie sprawę z prawdziwości słów Inkwizytora. Jego rasa miała już za sobą lata swej świetności, i zaczynała już ustępować miejsca młodszej, sprawniejszej, i dalece bardziej brutalniejszej w działaniach ludzkości. Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar z nią współpracować.
-Śmierć wyciąga ku wam swe mroczne ramiona. Patrzy wam w oczy, a wy jeszcze nie zdążyliście nawet podnieść powiek. Może i zniszczyliście nasz światostatek, ale za nami podążają ci, którzy zmiotą was z powierzchni tej planety, i zedrą waszą skórę jako trofea. Posłańcy zguby, heroldzi zagłady…Nic nie jest w stanie zaspokoić ich rządzy krwi. Przetoczą się przez ten system niczym plaga, zostawiając za sobą jednie krzyki torturowanych i spalone miasta. Nawet wasz dumny Imperator nie jest w stanie ich powstrzyma…
Z rykiem wściekłości kapitan Abiddus wymierzył Eldarowi potężny cios. Słuchać gróźb pod swoim adresem to jedno, ale być świadkiem bluźnierstwa przeciwko boskiemu Imperatorowi- tego było dla niego za wiele. Święty gniew rozpalał duszę wojownika, a ugasić go mogła tylko krew bluźniercy. Inkwizytor nie zdążył w porę powstrzymać furii Marines. Eldar poleciał z jękiem kilka metrów do tyłu, jego wyrwane ręce zostały w mocnym uścisku braci, którzy go przytrzymywali. Świeża krew zbryzgała wszystkich stojących w pobliżu. Kestah podbiegł do zbroczonego szkarłatem ciała. Ku jego zdumieniu obcy jeszcze żył. Jego twarz wykrzywiał przerażający uśmiech. Poplamione czerwienią zęby błyskały złowrogo.
-Mroczni…nad…nadchodzą.
Z grymasem nienawiści, Xendor nastąpił ciężkim butem na głowę Xenos.
-Zmiażdżymy ich tak samo jak was! Ku chwale Imperatora!

Jego okrzyk został natychmiast podchwycony przez zebranych Astartes. Ich twarze rozświetlała czysta radość z nadchodzącej możliwości ponownego udowodnienia swojej lojalności dla Złotego Tronu. O niczym innym nie marzyli, nie było bowiem większej chwały niż zginąć w Jego służbie. „Nikt kto oddaje swe życie w imię Imperatora, nie ginie na próżno”, a czegóż innego można sobie życzyć, jak tego, by nasza śmierć nie poszła na marne? Nagle, atmosferę ogólnej radości przerwał ostry dźwięk alarmu. Milczące do tej pory ekrany ożyły, wyświetlając dziesiątki punktorów oznaczających zbliżające się statki. Jeden z nich, wyjątkowo wielki, znajdował się w centrum chmary mniejszych, niczym kwoka w otoczeniu kurcząt. Pomiędzy nimi a planetą, świeciły się tylko cztery zielone punkciki, oznaczające położenie Imperialnych okrętów, w tym „Mors Indecepta”. Kestah ze zgrozą wpatrywał się w monitor. Mroczni. Przybyli.

2 komentarze:

  1. To się robi coraz ciekawsze. Chyba Trzynasty ma jeszcze niejedną tajemnicę w zanadrzu. Coś mi zazgrzytało w dwóch miejscach, ale nie chce mi się tego szukać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie, to na początku miałem nie wspominać o jego przeszłości. Miał być bardzo tajemniczy i skryty. Ale tak jakoś w trakcie pisania tej części zmieniłem zdanie i po troszeczku będziemy się dowiadywali o nim coraz więcej. :) Teraz będzie naprawdę dużo scen walki, nowe rasy kosmitów a także kilka nowych postaci. Jak tylko znajdę czas :D

      Usuń