Ranni, wśród których dominowali
skazańcy, zostali wyprowadzeni z wnętrza wraku i skierowani do namiotów
medycznych, gdzie poddano ich powierzchownym oględzinom, oceniając ich
zdolności bojowe, i odsyłając na służbę wszystkich tych, którzy byli w stanie
ustać na własnych nogach. Resztę, specjalny zespół złożony z wykwalifikowanych
członków bractwa Adeptus Medicae oceniał pod kątem ewentualnej rehabilitacji,
natychmiast wykonując Coup de grace na tych, którzy odnieśli zbyt poważne
obrażenia, by ich przyszłe losy mogły wiązać się z jakimikolwiek działaniami
wojskowymi. Jeden strzał z lasera jest tańszy niż utrzymywanie żołnierza
niezdolnego do dawania odporu wrogom Imperium. Nikt nie odczuwał żalu czy
wyrzutów sumienia kiedy blisko dwudziestu więźniów z przestrzelonymi
kręgosłupami, oderwanymi kończynami i wypalonymi oczami rzucano martwych na
pogrzebowe stosy.
Pojedyncze dziury pośrodku czoła
patrzyły milcząco na dawnych towarzyszy, gdy pożądliwe płomienie ogarniały
ciała nieszczęśników. Mdły zapach palonego mięsa zatruwał atmosferę nad
pospiesznie rozbitym obozem sił imperialnych. Promienie wstającego słońca
rzucały białe lance światła na czające się w ostatnich mrokach nocy
drapieżniki, zwabione wonią krwi i śmierci. Powietrze było ciężkie od poczucia
straty i krzyków szczęśliwców, którzy pozytywnie przeszli przez rygorystyczne
testy Adeptus Medicae, a teraz poddawani byli terapiom. Nikt nie chciał
marnować cennych środków znieczulających na Karny Batalion, dlatego też
wszelkie operacje przeprowadzano na przytomnych pacjentach. Ich potępieńcze
wrzaski niosły się przez budzącą się do życia dżungle niczym groteskowa
karykatura ptasich treli.
Do wtóru jęków towarzyszy,
skazańcy, którzy jakimś cudem wyszli cało z dramatycznej walki, która rozegrała
się na zniszczonym światostatku, kręcili się niewzruszeni pośród sterty rzeczy
zabranych zarówno zmarłym jak i dogorywającym i rannym. Na swój sposób
honorowali przez to ich pamięci, zachowując jakąś ich część, by nadal mogła
służyć Batalionowi, nawet jeśli jej właściciel nie może już tego robić. Od
czasu do czasu można było wyłowić potężną sylwetkę któregoś z wojowników
Astartes kręcących się po całym obozowisku, czujnymi oczami przesłoniętymi
wizorami hełmów patrolując teren w poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa. W ich
postawie dało się wyczuć jakieś niezwykłe dla nich poruszenie. Ich zazwyczaj
nieludzkie opanowanie w obliczu nieprzyjaciela, chłodną kalkulację i
nieporuszoną odwagę, przyćmiewało teraz coś, co u innych ludzi można by nazwać
niepokojem. Nie było to jednak spowodowane obecnością Eldarów cz ich piekielnej
technologii.
Dzieci Imperatora były zbyt
potężnymi wojownikami by odczuwać tak żałosne emocje jak strach czy niepewność.
Ich dziwaczne zachowanie wiązało się z wygraną bitwą, w której zginął jeden z
ich braci, a dwóch kolejnych zostało rannych. Wiedźmowa magia obcych była potężną
bronią, której nie mogli się oprzeć nawet potężni Astartes, zwłaszcza, że
stracili wcześniej brata Nestora, Bibliotekarza, jednego członka ich oddziału,
który mógł mierzyć się z eldarskimi Prorokiniami. Poczucie wspólnoty i
braterstwa były wśród Kosmicznych Marines bardzo silne i każda strata była dla
nich ciosem, gorszym niż uderzenia mieczy i toporów. Zwłoki poległego,
pozbawione już potężnego pancerza siłowego, który tym razem okazał się za małą
ochroną przed niebezpieczeństwami czyhającymi na obrońców ludzkości, leżały na
szkarłatnej pelerynie ofiarowanej przez samego kapitana Abiddusa, wraz z
pozostałymi Astartes, którzy zginęli we wcześniejszych potyczkach poprzedniego
dnia. Otaczał je kordon straży honorowej.
Czterech stojących dumnie Marines, ze wzniesionymi
do góry mieczami i bolterami przyciśniętymi do piersi, spoglądało w każdą
stronę świata, grożąc straszliwą śmiercią każdemu, kto bez ich pozwolenia
chciałby podkraść się do ciał. Słońce wydobywało złote refleksy z ich
wypolerowanych specjalnie do pełnienia tej honorowej służby zbrojach, nadając
im wygląd wykutych ze stali posągów pilnujących wejścia do grobowca. Ich
obecność, choć nikt nie wspominał o tym głośno, miała też inne cele,
niekoniecznie związane z żałobą. Z obecnością Eldarów zawsze wiązała się wysoka
aktywność mocy Otchłani, która miała straszliwy wpływ na umysły zarówno żywych
jak i martwych, czego przykładem było pojawienie się demona. Oprócz tego, w
ciałach martwych Astartes wciąż znajdowały się geno-ziarna, które były
podwaliną istnienia całego Zakonu Szkarłatnych Pięści, i gdyby zostały
zniszczone, lub co gorsza- skradzione, byłoby to niepowetowaną stratą.
Niewielkie, przypominające
kosmate nasiona organy, były wszczepiane pod skórę każdego suplikanta do
szeregów Kosmicznych Marines. Powodowały one w ciałach młodzieńców szereg
mutacji i zmian, które czyniły z nich pół-bogów, odpornych na choroby, brak
snu, wyczerpanie, zdolnych przyjąć rany, śmiertelne dla zwykłych ludzi.
Geno-ziarna były spuścizną Prymarchów, założycieli pierwszych Legionów Adeptus
Astartes, ich materiałem genetycznym, pochodzącym w prostej linii od samego
Imperatora, dającym jego posiadaczom cząstkę jego boskiej mocy. Zazwyczaj każdy
oddział Marines posiadał w swoich szeregach Konsyliarza, który zajmował się
rannymi, ale także dbał o to, by po śmierci któregoś z braci, ten cenny organ
został należycie pobrany i zabezpieczony przed skażeniem lub uszkodzeniem. Jednostka
kapitana Abiddusa straciła jednak swojego medyka, i nadal czekała aż w fortecy
Zakonu zostanie wyszkolony i przysłany im kolejny. Do tego czasu sami musieli
dbać o swoich zmarłych.
Inkwizytor przypatrywał się obozowisku,
studiując jego zalety i wady obronne, obmyślając z góry taktykę na wypadek
kolejnego ataku, i rozmyślając nad swoimi kolejnymi krokami. Nadal zakuty był w
swoją starożytną niebieską zbroję, wciąż noszącą ślady krwi. Widział dookoła
Marines czyszczących swoje pancerze, ale również i własnych skazańców w
uwalanych od stóp do głów uniformach, przesiąkniętych posoką, sadzą i Imperator
wie czym jeszcze. Bijący od nich smród był tak intensywny, że Xendor zdecydował
się założyć swój naprawiony już i oczyszczony przez serwitora hełm, by choć
trochę odizolować się od ich wyziewów. Gdyby nie pewne detale, wśród których
najważniejszy był wzrost i szerokość barów, można by go uznać za jednego z
Marines. Uśmiechnął się pod nosem na tą myśl, zastanawiając się jakby to było.
Być elitą, trzonem potężnej armii Imperium, spadkobiercą samego boskiego
Imperatora…. Niewątpliwie nadludzka siła, i przedłużone niemal do granicy
nieśmiertelności życie były ogromnymi zaletami, jednak… Bycie Inkwizytorem było
czymś, co dawało więcej władzy i poczucia celu.
Astartes byli stworzeni jako
doskonałe maszyny do zabijania, zbrojne ramię Imperium, podczas gdy
Inkwizytorzy, byli tymi, którzy kierowali tym ramieniem, mając za sobą
autoryzację samego Złotego Tronu Terry. Jeśli Marines byli instrumentami woli
Imperatora, Xendor i jemu podobni byli jej ucieleśnieniem. Nic nie budziło
takiej grozy wśród heretyków i zdrajców jak inkwizytorskie śledztwo, nawet cały
oddział Astartes. Kestah miał w swoich rękach losy całych planet, gdyż
wystarczyło jedno jego słowo, by rozpoczęto Exterminatus i by cały świat
zamienił się w jałową pustynię, pozbawioną powietrza, wody i życia. Xendor przypomniał
sobie ostatnią sytuację, gdy zmuszony był użyć Broni Ostatecznej. Przemysłowa
planeta Vrask z czterdziesto miliardową populacją zamieszkującą olbrzymie
miasto-ul, pokrywające niemal całą powierzchnię globu. Metalowe iglice wież
odwiertniczych wznosiły się na niebotyczną wysokość i sięgały pustki kosmosu. W
blasku odległego słońca, stalowa skorupa planety lśniła niczym klejnot w
koronie Imperium.
Olbrzymie zapasy promethium,
które spoczywały głęboko w trzewiach Vrask sprawiały, że byłą ona sercem systemu,
zapewniającym dopływ życiodajnego paliwa do wciąż pulsującego życiem organizmu
imperialnego. Zasilała olbrzymie kontyngenty Gwardii i równie ogromne flotylle
handlowe. Każdego dnia monstrualnych rozmiarów tankowce, wypełnione milionami
litrów paliwa, napełniały niebo nad planetą warkotem silników i hukiem
pracujących pomp. To właśnie dlatego siły Chaosu wybrały właśnie ten świat do
inwazji. Agenci Mrocznych Bóstw przedostali się do społeczeństwa Vrask, i za
pomocą podszeptów i obietnic bogactwa i nieśmiertelności, stopniowo zaczynali
zdobywać coraz większe szeregi popleczników. Herezja szerzyła się niczym
pożoga, zaraza pożerająca nie ciała lecz serca, umysły i dusze poddanych
Imperatora. Wkrótce niemal połowa populacji zwróciła się przeciwko Złotemu Tronowi.
Na powierzchnię wysyłano kolejne
i kolejne statki z Gwardią Imperialną, potężne krążowniki bitewne Kosmicznych
Marines, jednak wszystko na próżno. Zbuntowanych obywateli było po prostu za
dużo. Kapsuły zrzutowe nie miały nawet szansy by dosięgnąć górnych warstw
atmosfery, zestrzeliwane przez gęsto rozstawione działa przeciworbitalne. Inkwizytor
przypomniał sobie, jak starał się dostać na Vrask, by osobiści przekonać się o
skali zagrożenia, ocenić, czy na planecie zostali jeszcze wierni obywatele, czy
też wszyscy zwrócili się ku Chaosowi. Jego pilot zginął, a jemu samemu ledwo
udało się sprowadzić uszkodzony statek z powrotem na pokład krążownika. Długo
zastanawiał się nad swoją decyzją, jednak fakty były zbyt oczywiste. Jeśli
heretycy zyskają kontrolę nad Vrask, będą mieli znakomitą, silnie bronioną bazę
zaopatrzeniową, która posłuży im do inwazji na kolejne imperialne światy, a do
tego nie można było dopuścić. W końcu, stało się jasne co musi zrobić.
Skontaktował się z Mistrzem Inkwizytorem, i wprowadził go w szczegóły, prosząc
o przysłanie Czarnego Statku. Jego przełożony bez wahania udzielił autoryzacji.
Wkrótce przybył. Ciemniejszy niż
pustka kosmosu, niewidoczny na radarach, olbrzymi cień sunący w kierunku Vrask.
Tylko jeden przekaz VOX dotarł do znajdującego się wówczas na pokładzie
krążownika „Pax Imperium”. Pozbawiony wszelkich emocji, niemal mechaniczny
głos, który zdawał się rozlewać po całym statku niczym mroczny cień polującego
drapieżnika: „Alia enim est gloria Imperatoris”. Chwile później, powierzchnię
statku, który można było dostrzec wyłącznie jako plamę głębszej czerni na tle
gwiazd, rozświetliły tysiące rozbłysków. Z odległości jaka dzieliła oba okręty,
wyglądały niczym niegroźne świetliki migoczące w bezksiężycową noc. Jednak
Inkwizytor doskonale wiedział jaki potencjał zawierają ze sobą te maleńkie
drobinki. Rakiety typu Cyklon. Potężne, cylindryczne torpedy o długości dwustu
metrów, wypełnione zabójczym wirusem, który w ciągu kilkunastu minut zamieni
całą populację Vrask w miliardy potwornie okaleczonych trupów. Pożeracz Życia.
Kestah patrzył w milczeniu przez
szerokie gotyckie okno w mostku „Pax Imperium”, jak smugi pocisków zbliżają się
do powierzchni planety. Nie czuł żalu, ani wrzutów sumienia. Zrobił to, czego
wymagał od niego obowiązek. Dopuszczał do siebie myśl, że być może skazał na
zagładę zarówno heretyków, jak i wiernych obywateli Imperium, ale ich życie
musiało zostać poświęcone na ołtarzu większej sprawy. Imperator osądzi ich
dusze. Jeśli byli wobec niego uczciwi, przygarnie ich do swego boku. Jeśli
nie…Niech gniją w piekle. W ślad za pierwszą falą, poszła kolejna, tym razem
złożona z torped typu „Hellfire”. Kolejne kształty ruszyły w stronę
wymierającego już świata. Rakiety detonowały w górnych warstwach otaczających
glob. Zawarta w nich mieszanina chemikaliów wytworzyła tak potworną
temperaturę, że sama atmosfera zajęła się ogniem, w mgnieniu oka przeradzając
się w piekielną pożogę, która z okropnym wyciem wysysała do sucha wszystkie
zbiorniki wodne, spopielała wszystko co stanęło na jej drodze, i wypalała cały
zapas tlenu.
Nie trzeba było zbyt długo czekać
by ogień dostał się do odwiertów, a stamtąd do pokładów promethium. Planeta
zamieniła się w gigantyczny granat, który eksplodował wysyłając we wszystkie
strony fragmenty skał wielkości księżyców. Będąc przygotowanymi na taki rozwój
wypadków, Imperialna flota rozpoczęła odwrót, i już po chwili umknęła do
Osnowy. Ostatnim widokiem jaki Xendor zapamiętał ze zniszczonej planety, była
pustka, która drażniła oko niczym drzazga niedająca o sobie zapomnieć. Tego
dnia stracili również wielu Nawigatorów Osnowy. Śmiertelny krzyk miliardów
ludzi stworzył niewyobrażalną falę mentalnej mocy, która niczym włócznia
złożona z czystej energii psychicznej przedarła się przez Empyreum, i była
słyszalna wśród psioników na wszystkich zamieszkałych światach. Ci słabsi
przypłacili to życiem, lub losem gorszym od śmierci. Mimo to, Kestah gotów
byłby ponownie wydać identyczny rozkaz. Uratował dzięki temu znacznie więcej
istnień, niż zniszczył.
Ta trudna decyzja usunęła kolejną
groźbę, która stała na drodze rozwoju Imperium. Obiecał sobie, że i tym razem
nie pozwoli, by coś stanęło mu na przeszkodzie w głoszeniu chwały Złotego
Tronu. Nigdy na to nie pozwoli. Nadal miał zadanie do wykonania, ale najpierw
jego służbista mentalność nakazała mu sprawdzić stan swoich ludzi. W tym celu
ruszył w kierunku namiotu medycznego, w którym jak wiedział leżał Trzynasty,
zszywany przez zespół medyków. Już od progu powitał go głos podwładnego
ciskającego bluzgi na odzianych w zielone, poplamione krwią fartuchy adeptów,
próbujących go połatać. Jeden z nich stał z boku trzymając się za krwawiący,
wyraźnie złamany nos. Inny podejrzanie kulał na jedną nogę. Kilku silniejszych,
przytrzymywało ręce i nogi olbrzymiego skazańca, podczas gdy ich towarzysze
zakładali mu szwy. Krew w wielkich ilościach pokrywała białe prześcieradła,
podłogę, medyków i samego Trzynastego.
Paskudnie wyglądające rozcięcie
na klatce piersiowej odsłaniało znajdujące się pod skórą węźlaste mięśnie
kapitana. Tuż pod nim, niemal całkowicie niewidoczny pod skorupą krwi, czerniał
z wprawą zrobiony tatuaż, zbyt estetyczny jak na pamiątkę z wiezienia lub gangu
w jakimś niezrozumiałym dla Inkwizytora języku.
Powodowany ciekawością skorzystał z wbudowanego w sensory hełmu systemu,
by przetłumaczyć inskrypcję na imperialny. „Gdy wszyscy inni uciekają, jesteśmy
skałą, o którą rozbija się wróg”. Kestah zamarł na chwilę. Skąd motto
Karskinów, elity Imperialnej Gwardii wzięło się wytatuowane na piersi skazańca?
Imperium miało wiele znakomitych oddziałów wywodzących się z pośród zwykłych
ludzi, jednak Karskini byli rdzeniem każdej armii, jednostkami do zadań
specjalnych, komandosami ustępującymi pola jednie samym Kosmicznym Marines. Czy
to możliwe, by Trzynasty należał do tej formacji?
A jeśli tak…Co sprawiło, że upadł
tak nisko? Najpewniej zdezerterował i został schwytany...Mrugająca ikonka
połączenia od kapitana Abiddusa przerwała rozmyślania Inkwizytora. Postanowił,
że później zajmie się sprawdzeniem przeszłości swojego podwładnego, w tym
momencie i tak nie był on w stanie udzielić mu żadnych informacji, bowiem po
wyjątkowo bolesnym ukłuciu, i ogłuszającym wrzasku bólu, Trzynasty stracił
przytomność. To może poczekać.
-Tak, kapitanie?
-Lordzie Inkwizytorze. Sądzę, że
znaleźliśmy coś, co powinno cię zainteresować. Wysyłam po ciebie brata
Nephiusa, który wskaże ci drogę. Myślę, że tego właśnie szukaliśmy.
Połączenie urwało się bez
pożegnania, jednak Xendor nie miał najmniejszego żalu do dosyć trudnego w
obyciu kapitana. Zdążył się już przyzwyczaić do jego nietypowego spojrzenia na
świat, i specyficznego poczucia humoru. Szczerze mówiąc, odczuwał do potężnego
wojownika coś w rodzaju sympatii. Machnął ręką na medyków, którzy przyglądali
mu się pytająco, i wszedł z namiotu na spotkanie z bratem Nephiusem. Z tego co
wiedział, był to najmłodszy członek oddziału Szkarłatnych Pięści, dlatego też
używano go często jako posłańca. Widział już jego szeroką sylwetkę wynurzającą
się z gęstej roślinności dżungli. Pospiesznie do niego dołączył, i wspólnie
skierowali się z powrotem w stronę wraku.
Kestah przekroczył próg
niewielkiego włazu, zastanawiając się jakim cudem przecisnęli się przez niego
Kosmiczni Marines. Znalazł się w sporych rozmiarów pomieszczeniu, obwieszonym
olbrzymimi ekranami monitorującymi, zapewne pokoju nawigacyjnym całego statku.
W tej chwili były wyłączone i czarne. W komnacie panowała niemal niezmącona
cisza, przerywana jedynie przez szum generatorów mocy wbudowanych w pancerze
siłowe. Nie było tu żadnych śladów walki, co sądząc po zawiedzionych twarzach
niektórych wojowników nie było dla nich szczęściem. Inkwizytor poszukał
wzrokiem kapitana Abiddusa, i znalazł go w otoczeniu adiutantów, stojącego
plecami do wejścia i przyglądającego się czemuś z niezwykłą uwagą. Kestah nie
był w stanie dostrzec cóż to takiego było, bowiem widok zasłaniały mu sylwetki
Marines. Widział tylko plątaninę przewodów biegnących w górę od tego miejsca,
pnących się niczym liany po ścianach statku, pełzających po suficie i
znikających w jakichś nieznanych mu urządzeniach.
Zaciekawiony zbliżył się do
Abiddusa, który gdy tylko go zobaczył, skinął z szacunkiem głową i zrobił mu
trochę miejsca. Xendor w końcu ujrzał co przykuło uwagę kapitana. Przy jednej
ze ścian znajdowało się metalowe podwyższenie ukształtowane w jakiś dziwaczny
symbol, niepasujący do eleganckich runów eldarów, zupełnie jakby ta część
pochodziła z innego statku, innej rasy. Lśniący, przypominający fioletowe
żelazo metal zakrzywiony był w zawiłe łuki i figury, i promieniował aurą mocy.
Kestah od pierwszego spojrzenia był pewien, że oto znalazł ceł swojej misji. Niewątpliwie
było to coś ważnego dla Eldarów, a skoro tak, jego obowiązkiem jako Inkwizytora
było zniszczyć to urządzenie lub cokolwiek innego to było, by nie dostało się
ponownie w ręce plugawych obcych. Skupiony na piedestale, przez chwile nie
dostrzegał tego, co na nim spoczywało. Dopiero spokojny głos kapitana zwrócił
jego uwagę.
-Co to na święte imię Imperatora
za diabelstwo?
Inkwizytor podniósł wzrok i
zobaczył to. Dziwaczna, emanująca białym światłem kostka rozmiarów jego głowy,
wirowała zamknięta w czymś co wyglądało na pole statyczne. Jej gładka
powierzchnia pokryta była pochyłym, pajęczym pismem Eldarów, w którym niemal
natychmiast wychwycił kilka wyrazów, które wzbudziły jego zainteresowanie, ale
także grozę. „Przesmyk”. „Mroczni”. „Segmentum Obscurum”. Czego eldarski
światostatek mógł szukać w niezamieszkałym przez żadne żywe stworzenie systemie
gwiezdnym?
-Kapitanie, każ sprowadzić
technika, który wyjąłby to urządzenie z pola statycznego. Niech sprawdzi, czy
to na pewno bezpiecz…
Zanim zdążył dokończyć, Abiddus
wciągnął dłoń, i beztrosko zanurzył ją w połyskliwą taflę zmaterializowanej
energii. Opancerzona rękawica napotkała opór. Niezniechęcony kapitan wziął
zamach, i potężnym uderzeniem pięści rozbił w drzazgi otaczającą sześcian
powłokę. Następnie ostrożnie ujął go w dłoń, i z uśmiechem na ustach podał
Kestahowi.
-Nie bój się Lordzie
Inkwizytorze! Parzy tylko odrobinkę!
Xendor zajął się studiowaniem
zapisków, podczas gdy Abiddus i jego wojownicy rozeszli się po wraku w
poszukiwaniu ocalałych Eldarów, nie mogąc uwierzyć, że cała zabawa już się
skończyła. Tylko jeden członek Szkarłatnych Pieści, brat Nephius został z
Inkwizytorem jako straż osobista, z surowym nakazem od kapitana, by strzegł
życia Inkwizytora za wszelką cenę. Młodzieniec, choć w przypadku Astartes
trudno było używać takiego słowa, Nephius miał bowiem dziewięćdziesiąt cztery
lata,( jednak jak na standardy Marines, był zaledwie nowicjuszem), nie wydawał
się zbytnio zadowolony tą perspektywą, jednak okazał niezbędny szacunek zarówno
swojemu dowódcy jak i nowemu podopiecznemu. Stanął w milczeniu, plecami do
pracującego mężczyzny, czujnie rozglądając się w poszukiwaniu wrogów.
Przedzierając się przez kolejne wiersze wyryte
na kostce, skupiając całą swoją uwagę na wydobywanie z otchłani pamięci
wyuczonych jeszcze za czasów uczęszczania do Schola Progenia, eldarskich słów,
Xendor odkrywał kolejne mroczne sekrety statku, i coraz bardziej żałował, że
został przydzielony akurat do tego świata. Wglądało na to, że są w poważnych
tarapatach. Inskrypcje były jakiegoś rodzaju kroniką, historią upadku jednego z
ostatnich eldarskich wielkich miast, zanim całkowicie porzucili swoje planety,
i zaczęli żyć na olbrzymich światostatkach. Zaiste był to starożytny przedmiot,
datowany zapewne jeszcze na czasy sprzed powstanie Imperium, lub nawet samej
rasy ludzkiej. Wspominano w nich o tajemniczym urządzeniu, zwanym Isthmus, co
oznaczało „przesmyk”. Doskonale oddawało to naturę artefaktu, który w istocie
był bramą dającą jej posiadaczowi możliwość niemal błyskawicznego podróżowania do
najdalszych nawet zakątków Wszechświata.
Kestah ze zgrozą pomyślał, co by się
stało, gdyby Isthmus wpadł w ręce Eldarów. Oczami wyobraźni widział setki światostatków
wypełnionych hordami żądnych ludzkiej krwi wojowników, najeżdżające należące do
Imperium planety. Widział Terrę pod oblężeniem. Nie mógł do tego dopuścić.
Szukał jednak dalej, w nadziei, że znajdzie jakieś szczegółowe informacje o
położeniu potężnego urządzenia. Segmentum Obscurum było rozległym systemem,
liczącym dwadzieścia planet wielkości Vrask i większych. Przeszukiwanie ich po
kolei byłoby bezsensowną stratą czasu, podczas gdy każda minuta była teraz
ważna. Niestety, nie mógł natrafić na żadne ślady koordynatów. Zaklął pod
nosem, przeklinając Eldarów i ich skrytość. Jego spojrzenie padło na wychodzące
z podium zwoje kabli, biegnących w kierunku jednego z wielkich ekranów.
Być może jednak jest sposób by dowiedzieć
się gdzie znajduje się Isthmus. Wstał, i podbiegł do monitora. Znalazł się przed
szerokim panelem pokrytym dywanem przytłumionych, świecących run. Przez pewien
czas przeszukiwał klawisze, w poszukiwaniu tego, który uruchamia cały system.
Jego wysiłki zostały nagrodzone, i już po chwili ekran wyświetlał rzędy cyfr i
symboli. Kestah rozpoznał czerwone ikony odpowiadające za pracę silników, teraz
oczywiście martwych, stan paliwa, i wiele wiele innych niezbędnych do
zorientowania się w sytuacji statku. Postukał ponownie w klawiaturę, i otworzył
okno nawigacji. Jego głośny okrzyk radości zwrócił uwagę brata Nephiusa. Młody
Marines podszedł do Inkwizytora.
-Coś się stało Lordzie
Inkwizytorze?
-Tak, bracie! Znalazłem
współrzędne planety, na której znajduje się niebezpieczny artefakt Obcych.
Musimy jak najszybciej wysłać je do Cytadeli. Mój Mistrz musi się o tym
dowiedzieć.
-Otworzę kanał łącznościowy z
komandorem Absforthem na pokładzie „Mors Indecepta”. Stamtąd Astropaci wyślą
przekaz do twoich przełożonych.
Xendor skinął głową w podzięce.
Wpatrywał się w lśniący na zielono, trójwymiarowy glob, na którym spoczywała
być może zagłada całej ludzkości. Pokryty bezkresnymi pustyniami, całkowicie
pozbawiony fauny, zamieszkały jedynie przez karykatury roślin, jedyne
organizmy, które przystosowały się do życia w niekorzystnych warunkach. Symbolum
Iota. Jej martwe krajobrazy wdawały się wręcz idealne do bycia tłem walki,
która się na nich odbędzie. Jej stawką będzie los świata w jego obecnej formie.
Kestah wiedział, że nie mogą zawieść. Jego uwagę przykuła jarząca się na
zielono ikona, która symbolizowała systemy bojowe okrętu. Wprowadził odpowiednią
sekwencję, i już po chwili odnalazł raport na temat gotowości głównej baterii
lasera oraz pomniejszych stanowisk strzeleckich. Jednak z raportów, które
otrzymał wynikało, że światostatek nie oddał w kierunku „Mors Indecepta” ani
jednego wstrzału. Skąd zatem podobne sygnatury?
Zaczął szperać w systemie, aż w
końcu natrafił na obiecująco wyglądający zapis. Było to nagranie lotu pojazdu,
w tym walki w wyniku, której został on uszkodzony. Inkwizytor przewinął spory
fragment nic nie wnoszącego materiału, i zatrzymał się w momencie, w którym skaner
okrętu ożyły, informując o zbliżającym się obcym okręcie. Nagranie
przedstawiało ostatnie momenty potężnego pojazdu kosmicznego. Kestah z zapartym
tchem obserwował pojawienie się na ekranie olbrzymiej flotylli statków, których
identyfikacja umykała jego możliwościom. Z pewnością nie były to siły
Imperialne, te bowiem rozpoznałby z całą pewnością. Patrzył jak olbrzymia
jednostka, większa nawet od „Pax
Imperium”, który uważał za prawdziwego molocha, niszczy pojedynczą salwą główne
silniki napędowe światostatku, na którego wraku właśnie sie znajdował.
Eldarowie sterujący okrętem zdołali co prawda uciec w Osnowę, jednak z powodu
awarii nie mogli przebywać w niej zbyt długo. Na swoje nieszczęście, a raczej,
jak uważał Kestah- z woli Imperatora, wyłonili się z Empyreum wprost pod lufy
imperialnego krążownika, który ich dobił i posłał płonących w kierunku Elpidy.
Mogło to oznaczać tylko jedno- w grze był jeszcze jeden uczestnik, równie mocno
pragnący zdobyć Isthmus. Musieli mieć się na baczności.
Po zakończeniu transmisji na „Mors
Indecepta”, Inkwizytor wyłączył komunikator i odwrócił się tyłem do ekranu z
zamiarem opuszczenia wraku. Nagle jednak doznał nieprzyjemnego uczucia, że nie
są sami w komnacie nawigacyjnej. Czuł na sobie złowrogie spojrzenia oraz lufy
wycelowanych w siebie broni. Brat Nephius najwyraźniej miał podobnie wyćwiczony
instynkt, gdyż momentalnie spiął się, i przeładował swój bolter. Chwilę później
pchnął mocno Xendora za metalowe podium, a sam przywarł plecami do filaru.
Powietrze ożyło trzaskami broni Eldarów, na które natychmiast odpowiedziało
ostre szczekanie boltera Marines. Każdemu wystrzałowi z broni Nephiusa
towarzyszył odległy jęk bólu i odgłos padającego ciała.
Kestah skulił się za osłoną, i dołączył się do
wymiany ognia. Kule z jego pistoletu plazmowego przecinały z wizgiem przestrzeń
komnaty, oświetlając wszystko po drodze piekielnym ogniem płonących gazów. Satysfakcjonujący
odgłos trafienia zmieszał się z sykiem topiącego się pancerza i znajdującego
się pod nim ciała. Inkwizytor ostrożnie wychylił się zza osłony by sprawdzić
jak radzi sobie jego towarzysz. Jak przystało na wojownika Astartes, Nephius
miał wymalowany na twarzy wyraz dzikiej radości. Zmieniał właśnie magazynek w
swoim bolterze. Xendora nagle uderzyła pewna myśl.
-Bracie Nephiusue! Będziemy
potrzebować przynajmniej jednego żywego! Chciałbym zadać kilka pytań!
Marines skinął ze zrozumieniem
głową, i bez zbędnych pytań schował swój pistolet. Z przeraźliwym rykiem rzucił
się do szarży w stronę napastników, w mgnieniu oka pokonując dzielący ich dystans.
Kule odbijały się niegroźnie od jego pancerza, odsłonięta głowa jakimś cudem
nie stanęła na drodze pociskom. Po chwili, do uszu Kestaha dotarły odgłosy
krótkiej szamotaniny. Mokry odgłos stalowej rękawicy uderzającej w miękkie ciało,
zduszony jęk, kolejna seria uderzeń, i w końcu spokojne kroki odbijające się echem
od metalowej posadzki. Inkwizytor wyszedł zza osłon, teraz już pewny, że
niebezpieczeństwo minęło. Brat Nephius wyłonił pojawił się w jego polu
widzenia, niosąc na ramieniu trzy bezwładne ciała odziane w pomarańczowe
pancerze z taką łatwością, jakby nie byli to zakuci w stal Eldarzy, a
plastikowe kukły. Marines bezceremonialnie rzucił nieprzytomnych kosmitów na
podłogę, i uśmiechnął się do Xendora.
-Pozostałych siedmiu…nie przeżyło
aresztowania.
Szybkie spojrzenie na pokryte
krwią postacie upewniło Kestaha, że cudem było iż przetrwało je aż trzech
obcych. Jeśli chodzi o sprawy, które wymagają delikatności, nie należy zwracać
sieo pomoc do Astartes. Zmaltretowane pancerze Eldarów był powgniatane, a w
paru miejscach nawet rozerwane potężnymi ciosami pięści. Jeśli chciał wydobyć z
nich jakieś zeznania, musiał się spieszyć, wątpił, że skończyło się na
połamanych kościach. Mógł mieć tylko nadzieję, że uda mu się jeszcze ocucić tą
trójkę. Tymczasem, zwabieni odgłosami wystrzałów, ze wszystkich stron zbiegali
się pozostali Marines pod dowództwem kapitana Abiddusa. Doświadczony wojownik z
zawodem spoglądał na leżące w komnacie trupy około trzydziestu kosmitów, jakby
żałując, że jego podwładny nie zostawił nic dla jego rozrywki. Nie czuł jednak
zawiści.
Wręcz przeciwnie, z ojcowskim
niemal uśmiechem uścisnął dłoń młodego Nephiusa gratulując mu dobrej walki. Gdy
odwrócił się w kierunku więźniów, jego wzrok łakomie taksował ich bezwładne sylwetki.
Wyraźnie widać było, że ma ochotę dostać ich w swoje ręce. Widząc tańczące w
oczach kapitana Astartes ognie, Inkwizytor postanowił działać szybko, zanim
straci cenne informacje, które mogli mieć Eldarzy.
-Wszystko w swoim czasie
kapitanie! W tej chwili najważniejszą rzeczą jest wydobycie z tych Xenos
informacji o wielkiej wartości dla Imperatora.
Wzmianka o Władcy Ludzkości
sprawiła, że wzrok porywczego Marines złagodniał i wypełnił się nieprzebraną miłością
i oddaniem. Rozluźnił zaciśnięte pięści, i skinął na swoich podwładnych
wskazując im na leżących u ich stóp kosmitów. Wojownicy podnieśli Eldarów, i za
pomocą potrząśnięć i solidnych policzków, wymierzanych z lubością w oczach,
starali się przywrócić ich do świata żywych. Przez chwilę wydawało się, że brat
Nephius w szale bitewnym pobił ich zbyt mocno, jednak gdy Kestah zaczynał juz tracić
cierpliwość, jeden z więźniów otworzył zakaszlał cicho.
Pozostali dwaj oddychali co
prawda, jednak nie dało się ich wybudzić z przypominającego śpiączkę stanu. Z
wyrazem pogardy na twarzach, podtrzymujący ich wojownicy z trzaskiem łamanych
kości skręcili im karki, okazując w ten sposób więcej łaski niż na to
zasługiwały podobne im Xenoskie ścierwa. Pozostały przy życiu Eldar dochodził
do siebie. Abiddus pochylił się nad nim, i zerwał mu hełm z głowy. Twarz Obcego
była owalna i smukła przypominająca ludzką. Jednymi różnicami były wielkie,
emanujące srebrnym światłem oczy oraz szpiczasto zakończone uszy, nadające mu
drapieżnego wyglądu. Te ocz patrzyły teraz na otaczających go gigantów bez
cienia lęku, niemal z pogardą, jakby nawet najlepsi wojownicy ludzkości nie
zasługiwali na ich szacunek. Tak też było w istocie.
Eldarowie uważali się za istoty o
duchowości, której poziom dalece przekraczał ludzką, co w ich mniemaniu czyniło
ich lepszymi, bardziej godnymi władcami Wszechświata. Kestah poprzysiągł sobie,
że jeśli będzie trzeba, zetrze ten wyraz arogancji z plugawej twarzy kosmity, a
jego zdartą skórę wyśle na Terrę przed oblicze samego Imperatora. Kosmiczni
Marines wyglądali natomiast jakby po głowach chodziły im rzeczy znacznie gorsze
niż obdzieranie ze skóry. Spoglądali na podtrzymywanego przez dwóch braci
Eldara jak kot obserwujący kulącą się pod jego łapami mysz.
-Wasz los jest przypieczętowany! Zagłada
zbliża się do waszego żałosnego Imperium!
Jak na pobitego przez Astartes
obcego, więzień miał zadziwiająco cięty język. Inkwizytor postanowił mu go
przyciąć.
-Twój światostatek został
zniszczony. Wszyscy wojownicy twojego klanu są martwi. Jesteś ostatnim ze swego
plemienia, a wkrótce nie pozostanie po was żaden ślad. Imperium jest olbrzymie,
większe niż takie Xenoskie ścierwo jak ty może sobie wyobrazić. Na każdy rozkaz
boskiego Imperatora legiony Astartes i nieprzebrane rzesze Imperialnej Gwardii
są gotowe walczyć do upadłego na zgliszczach waszej upadającej cywilizacji.
Czas Eldarów przeminął z chwilą gdy opuściliście swoje złote miasta i
wybraliście tułacze życie na latających kontynentach. Śmierć twojej rasy wywoła
uśmiech na twarzy Imperatora. A teraz mów, czym jest Isthmus, zanim oddam cię w
ręce tych, którzy są bardziej niż gorliwi, aby wydobyć te zeznania siłą!
Wojownik oklapł nieco w twardym uścisku
marines doskonale zdając sobie sprawę z prawdziwości słów Inkwizytora. Jego
rasa miała już za sobą lata swej świetności, i zaczynała już ustępować miejsca
młodszej, sprawniejszej, i dalece bardziej brutalniejszej w działaniach
ludzkości. Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar z nią współpracować.
-Śmierć wyciąga ku wam swe
mroczne ramiona. Patrzy wam w oczy, a wy jeszcze nie zdążyliście nawet podnieść
powiek. Może i zniszczyliście nasz światostatek, ale za nami podążają ci,
którzy zmiotą was z powierzchni tej planety, i zedrą waszą skórę jako trofea. Posłańcy
zguby, heroldzi zagłady…Nic nie jest w stanie zaspokoić ich rządzy krwi.
Przetoczą się przez ten system niczym plaga, zostawiając za sobą jednie krzyki
torturowanych i spalone miasta. Nawet wasz dumny Imperator nie jest w stanie
ich powstrzyma…
Z rykiem wściekłości kapitan
Abiddus wymierzył Eldarowi potężny cios. Słuchać gróźb pod swoim adresem to
jedno, ale być świadkiem bluźnierstwa przeciwko boskiemu Imperatorowi- tego
było dla niego za wiele. Święty gniew rozpalał duszę wojownika, a ugasić go
mogła tylko krew bluźniercy. Inkwizytor nie zdążył w porę powstrzymać furii
Marines. Eldar poleciał z jękiem kilka metrów do tyłu, jego wyrwane ręce
zostały w mocnym uścisku braci, którzy go przytrzymywali. Świeża krew zbryzgała
wszystkich stojących w pobliżu. Kestah podbiegł do zbroczonego szkarłatem
ciała. Ku jego zdumieniu obcy jeszcze żył. Jego twarz wykrzywiał przerażający
uśmiech. Poplamione czerwienią zęby błyskały złowrogo.
-Mroczni…nad…nadchodzą.
Z grymasem nienawiści, Xendor
nastąpił ciężkim butem na głowę Xenos.
-Zmiażdżymy ich tak samo jak was!
Ku chwale Imperatora!
Jego okrzyk został natychmiast
podchwycony przez zebranych Astartes. Ich twarze rozświetlała czysta radość z
nadchodzącej możliwości ponownego udowodnienia swojej lojalności dla Złotego
Tronu. O niczym innym nie marzyli, nie było bowiem większej chwały niż zginąć w
Jego służbie. „Nikt kto oddaje swe życie w imię Imperatora, nie ginie na próżno”,
a czegóż innego można sobie życzyć, jak tego, by nasza śmierć nie poszła na
marne? Nagle, atmosferę ogólnej radości przerwał ostry dźwięk alarmu. Milczące
do tej pory ekrany ożyły, wyświetlając dziesiątki punktorów oznaczających zbliżające
się statki. Jeden z nich, wyjątkowo wielki, znajdował się w centrum chmary
mniejszych, niczym kwoka w otoczeniu kurcząt. Pomiędzy nimi a planetą, świeciły
się tylko cztery zielone punkciki, oznaczające położenie Imperialnych okrętów,
w tym „Mors Indecepta”. Kestah ze zgrozą wpatrywał się w monitor. Mroczni.
Przybyli.
To się robi coraz ciekawsze. Chyba Trzynasty ma jeszcze niejedną tajemnicę w zanadrzu. Coś mi zazgrzytało w dwóch miejscach, ale nie chce mi się tego szukać.
OdpowiedzUsuńW sumie, to na początku miałem nie wspominać o jego przeszłości. Miał być bardzo tajemniczy i skryty. Ale tak jakoś w trakcie pisania tej części zmieniłem zdanie i po troszeczku będziemy się dowiadywali o nim coraz więcej. :) Teraz będzie naprawdę dużo scen walki, nowe rasy kosmitów a także kilka nowych postaci. Jak tylko znajdę czas :D
Usuń