Z ponurych wspomnień wyrwał Finna odgłos zbliżających się
kroków. Podniósł się ze swojego wykutego w skale tronu, który otrzymał po
śmierci Egila, w podzięce za odnalezienie ziarna, które uratowało mieszkańców
przed widmem głodu. Małą grotę wypełniał migotliwy blask sączący się z dwóch
pochodzi umieszczonych w żelaznych uchwytach. Jak na warunki panujące w
Astarothcie, graniczyło to z rozrzutnością. Kamienne ściany przyozdobione były
skórami zwierząt, aby nadać całemu pomieszczeniu przytulniejszego wrażenia.
Był to jednak jedyny element dekoracyjny ,cała reszta była równie surowa jak człowiek, który w niej rezydował. Finn czuł na karku każdy rok z siedemdziesięciu, które przeżył. Przygniatał go ciężar pozycji, która czyniła go odpowiedzialnym za los prawie czterech tysięcy ludzi. Jego wewnętrzny głos mówił mu, że swoim postępowaniem, a raczej brakiem postępowania skazuje ich wszystkich na zagładę.
Był to jednak jedyny element dekoracyjny ,cała reszta była równie surowa jak człowiek, który w niej rezydował. Finn czuł na karku każdy rok z siedemdziesięciu, które przeżył. Przygniatał go ciężar pozycji, która czyniła go odpowiedzialnym za los prawie czterech tysięcy ludzi. Jego wewnętrzny głos mówił mu, że swoim postępowaniem, a raczej brakiem postępowania skazuje ich wszystkich na zagładę.
-Jakieś wieści z zewnątrz?- zapytał zbliżającego się
wojownika w skórzanej zbroi.
-Nie mój panie. Zielonoskóre bydlaki nadal nie ruszyły się o
piędź. Jakby wiedziały, że tu jesteśmy.
Ta wymiana zdań stała się już codziennym rytuałem.
Codziennie Finn pytał zwiadowców o pozycję orczej armii, i codziennie
otrzymywał podobną odpowiedź- „wciąż na miejscu”. Tylko nadzieja podtrzymywała
go w dobrym stanie psychicznym. Horda
zielonoskórych, dorównująca prawie ilością liczbie mieszkańców Astarothu
rozbiła się obozem o dwa staje naprzeciw zamaskowanego wyjścia z jaskini, cudem
tylko chronionego jak dotąd przed odkryciem.
Początkowo będący dobrej myśli i ufający w bezpieczeństwo zapewnione przez pieczarę, ludzie nie przejmowali się zbytnio niechcianymi sąsiadami, ufając, że już wkrótce ruszą oni w swoją drogę. Jednak zamiar Orków były zgoła inne. Mijał już rok odkąd się pojawili i nadal nie wykazywali chęci opuszczenia swojej pozycji. Od czasu do czasu mniejsze lub większe grupki oddalały się w przeróżnych kierunkach, by powrócić po kilkunastu dniach wznosząc okrzyki zwycięstwa i unurzane we krwi nowych ofiar. Przez cały ten czas, niemożliwym było wymknięcie się z pieczary. Stada marniały z braku świeżej trawy, a zapasy siana szybko się kurczyły, Wkrótce ludzie zostali zmuszeni zaszlachtować wszystkie zwierzęta, a ich mięso wysuszyć. I tak zdechłyby z głodu, a tak przynajmniej mieli co jeść. Jednak i to zaczęło się kończyć. Ziarna zgromadzonego w spichlerzach nie przybywało, i wkrótce Finn zmuszony był do ogłoszenia racjonowania żywności.
Odkryte w czeluściach korytarzy jezioro zapewniało dostęp do świeżej wody, więc przynajmniej o to nie musieli się martwić. Nie mogło być mowy o walce z przeważającymi siłami wroga. Orkowie zmiażdżyliby ich w mgnieniu oka, a potem zabrali by się za ich kobiety i dzieci. Również próba wydostania się tunelami skazana byłą na niepowodzenie.
Lata dobrobytu sprawiły, że nie było już ludzi, którzy znali by drogę prowadzącą na drugą stronę masywu. Mimo to nie brakowało śmiałków, którzy pchani głodem lub troską o swoich bliskich odważyli się zapuścić w przepastne głębiny jaskiń. Jednak jak dotąd żaden z nich nie wrócił. W dziesiątym miesiącu przymusowego zamknięcia dzienna porcja przypadająca na jednego mieszkańca składała się z dwóch kromek jęczmiennego chleba. W jedenastym już tylko z jednej.
Zbliżała się połowa dwunastego miesiąca oblężenia, a zapasy były na wyczerpaniu. Po pieczarze snuli się wychudzeni ludzie, z obłędem w oczach. Niektórzy nie chcąc marnować energii na chodzenie, leżeli pogrążeni w beznadziejnych myślach. Słabsi, nie mając juz sił nawet by błagać o szklankę wody, umierali tam gdzie leżeli, poruszając spierzchniętymi wargami jak ryby wyrzucone na ląd. Od rozkładających się trupów, których nikt nie miał siły wynosić, rozniosła się wśród żywych zaraza.
Chorzy gorączkowali i zwijali się w bolesnych spazmach, jakby ich żołądek próbował się pozbyć swojej zawartości i odkrywszy, że żadnej nie ma, postanowił wydostać się na zewnątrz przez usta. Nie było już mowy o nadziei.
Początkowo będący dobrej myśli i ufający w bezpieczeństwo zapewnione przez pieczarę, ludzie nie przejmowali się zbytnio niechcianymi sąsiadami, ufając, że już wkrótce ruszą oni w swoją drogę. Jednak zamiar Orków były zgoła inne. Mijał już rok odkąd się pojawili i nadal nie wykazywali chęci opuszczenia swojej pozycji. Od czasu do czasu mniejsze lub większe grupki oddalały się w przeróżnych kierunkach, by powrócić po kilkunastu dniach wznosząc okrzyki zwycięstwa i unurzane we krwi nowych ofiar. Przez cały ten czas, niemożliwym było wymknięcie się z pieczary. Stada marniały z braku świeżej trawy, a zapasy siana szybko się kurczyły, Wkrótce ludzie zostali zmuszeni zaszlachtować wszystkie zwierzęta, a ich mięso wysuszyć. I tak zdechłyby z głodu, a tak przynajmniej mieli co jeść. Jednak i to zaczęło się kończyć. Ziarna zgromadzonego w spichlerzach nie przybywało, i wkrótce Finn zmuszony był do ogłoszenia racjonowania żywności.
Odkryte w czeluściach korytarzy jezioro zapewniało dostęp do świeżej wody, więc przynajmniej o to nie musieli się martwić. Nie mogło być mowy o walce z przeważającymi siłami wroga. Orkowie zmiażdżyliby ich w mgnieniu oka, a potem zabrali by się za ich kobiety i dzieci. Również próba wydostania się tunelami skazana byłą na niepowodzenie.
Lata dobrobytu sprawiły, że nie było już ludzi, którzy znali by drogę prowadzącą na drugą stronę masywu. Mimo to nie brakowało śmiałków, którzy pchani głodem lub troską o swoich bliskich odważyli się zapuścić w przepastne głębiny jaskiń. Jednak jak dotąd żaden z nich nie wrócił. W dziesiątym miesiącu przymusowego zamknięcia dzienna porcja przypadająca na jednego mieszkańca składała się z dwóch kromek jęczmiennego chleba. W jedenastym już tylko z jednej.
Zbliżała się połowa dwunastego miesiąca oblężenia, a zapasy były na wyczerpaniu. Po pieczarze snuli się wychudzeni ludzie, z obłędem w oczach. Niektórzy nie chcąc marnować energii na chodzenie, leżeli pogrążeni w beznadziejnych myślach. Słabsi, nie mając juz sił nawet by błagać o szklankę wody, umierali tam gdzie leżeli, poruszając spierzchniętymi wargami jak ryby wyrzucone na ląd. Od rozkładających się trupów, których nikt nie miał siły wynosić, rozniosła się wśród żywych zaraza.
Chorzy gorączkowali i zwijali się w bolesnych spazmach, jakby ich żołądek próbował się pozbyć swojej zawartości i odkrywszy, że żadnej nie ma, postanowił wydostać się na zewnątrz przez usta. Nie było już mowy o nadziei.
-Z czym zatem przychodzisz?
-Wracam właśnie z przeglądu spichlerza, mój jarlu. Przynoszę złe wieści. Żywności wystarczy już
tylko na trzy dni, nie dłużej. Jeśli szybko czegoś nie zrobimy, będzie już za
późno- padła odpowiedź.
-Prowadź mnie do zarządcy! Chcę osobiście policzyć zapasy!
-Zapewniam cię, że nie znajdziesz…-
-Nie będę powtarzał swojego rozkazu, młodziku! Wykonaj go,
lub zostaniesz stracony za nieposłuszeństwo!
Upór Finna najwyraźniej przekonał młodego wojownika, gdyż
nic już nie mówiąc, skinął z szacunkiem głową i ruszył przed siebie wolnym
krokiem, dostosowanym do wieku swojego władcy. Oświetlone co parędziesiąt
kroków korytarze wypełnione były wałęsającymi się bez ładu ludźmi, którzy na
widok jarla zatrzymywali się i cicho mamrotali słowa powitania.
Niektórzy robili to jednak z wyraźną niechęcią, ich prawdziwe emocje uzewnętrzniał jedynie wyrach oczu, w których płonęło oskarżenie i nienawiść. Nikt jednak nie odważył się jawnie wykrzyczeć swoich oskarżeń, ani tym bardziej podnieść ręki na swojego suwenera, z uwagi na obecność uzbrojonego żołnierza. Finn szedł sztywnym krokiem, z dumnie wyprostowaną głową, chcąc pokazać swym poddanym, że jeszcze nie stracił nadziei. Jednak widok wymizerowanych dzieci spoglądających na niego zobojętniałym przez głód wzrokiem, sprawiał, że jego dusza kurczyła się jak pod pchnięciami lodowych ostrzy.
W końcu wędrówka wśród ludzkich upiorów dobiegła końca i obaj mężczyźni znaleźli się przed solidnymi, dębowymi drzwiami strzegącymi wejścia do spichlerza. Obok nich stał siwowłosy staruszek, który na widok jarla zgiął siew pokłonie, a następnie wyjął z kieszeni brudnej szaty wielki, żelazny klucz i ostrożnie umieścił go w zamku. Rozległ się metaliczny zgrzyt, jakby ciężkie podwoje lamentowały nad tym co się za nimi znajduje.
A nie było tego wiele. Sporych rozmiarów pieczara, która służyła do składowania żywności świeciła pustkami. Pod przeciwległą ścianą stało około pięćdziesięciu glinianych dzbanów sięgających dorosłemu człowiekowi do kolan, wypełnionych resztkami ziarna. Staruszek, który otworzył drzwi smętnie rozejrzał się dookoła i pokiwał z rezygnacją pomarszczona głową i dał wyraz myślom, które błąkały się po głowie Finna:
Niektórzy robili to jednak z wyraźną niechęcią, ich prawdziwe emocje uzewnętrzniał jedynie wyrach oczu, w których płonęło oskarżenie i nienawiść. Nikt jednak nie odważył się jawnie wykrzyczeć swoich oskarżeń, ani tym bardziej podnieść ręki na swojego suwenera, z uwagi na obecność uzbrojonego żołnierza. Finn szedł sztywnym krokiem, z dumnie wyprostowaną głową, chcąc pokazać swym poddanym, że jeszcze nie stracił nadziei. Jednak widok wymizerowanych dzieci spoglądających na niego zobojętniałym przez głód wzrokiem, sprawiał, że jego dusza kurczyła się jak pod pchnięciami lodowych ostrzy.
W końcu wędrówka wśród ludzkich upiorów dobiegła końca i obaj mężczyźni znaleźli się przed solidnymi, dębowymi drzwiami strzegącymi wejścia do spichlerza. Obok nich stał siwowłosy staruszek, który na widok jarla zgiął siew pokłonie, a następnie wyjął z kieszeni brudnej szaty wielki, żelazny klucz i ostrożnie umieścił go w zamku. Rozległ się metaliczny zgrzyt, jakby ciężkie podwoje lamentowały nad tym co się za nimi znajduje.
A nie było tego wiele. Sporych rozmiarów pieczara, która służyła do składowania żywności świeciła pustkami. Pod przeciwległą ścianą stało około pięćdziesięciu glinianych dzbanów sięgających dorosłemu człowiekowi do kolan, wypełnionych resztkami ziarna. Staruszek, który otworzył drzwi smętnie rozejrzał się dookoła i pokiwał z rezygnacją pomarszczona głową i dał wyraz myślom, które błąkały się po głowie Finna:
-Jesteśmy zgubieni! Moglibyśmy ograniczyć i tak już skromne
racje o połowę, ale byłoby to tylko nic nie znaczącym odwleczeniem śmierci o
dwa, może trzy dni, niepotrzebnym przedłużeniem agonii.
Ponura przepowiednia zarządcy zawisła w stęchłym powietrzu
jaskini. Nikt nie ośmielił się przerwać panującej ciszy, podczas której ich
myśli podążyły w kierunku tysięcy mieszkańców Astarothu, których jedyna szansa
na przetrwanie mieściła się w owych pięćdziesięciu dzbanach. Nagle, Finn
obrócił się na piecie i wyraźnie podjąwszy jakąś decyzję, skinieniem ręki
nakazał młodemu wojownikowi podążać za sobą.
W milczeniu przemierzyli całą drogę powrotną do komnaty jarla. Tam, usiadłszy na tronie i przybrawszy na swej twarzy wyraz najwyższego majestatu Finn rozkazał:
W milczeniu przemierzyli całą drogę powrotną do komnaty jarla. Tam, usiadłszy na tronie i przybrawszy na swej twarzy wyraz najwyższego majestatu Finn rozkazał:
-Zwołaj naradę wojenną! Chcę żeby wszyscy dowódcy kompanii
stawili się tutaj najszybciej jak to możliwe! Każ otworzyć zbrojownię, każdy
mężczyzna, który ukończył szesnasty rok życia ma dostać pełną zbroję i solidny
oręż! Pokażemy tym śmierdzącym barbarzyńcom, że nawet osłabieni głodem
wikingowie twardo sprzedają swoje życie!
Młodzieniec z uśmiechem satysfakcji skłonił się, tym razem w
pas, i ruszył co tchu wypełniać otrzymane polecenia.
O rety. Szkoda tych ludzi, śmierć z wycieńczenia, głodu, taka bolesna i długawa śmierć. Nie wspominając o tych wszystkich trupach... Ciekawi mnie, co się dalej wydarzy. Czy dadzą radę z tymi barbarzyńcami, czy też polegną.
OdpowiedzUsuńOgółem, reprezentujesz wysoki poziom w pisaniu. Nie brak tutaj tych "trudniejszych" słów, powtórzeń częstych to ja nie wychwyciłam.
Czekaj na nowy rozdział. ;)
Dobrze wiedzieć,ze choć jedna osoba przeczytała całość :) To motywuje bardziej niż 50 komentarzy "fajne" :D jutro się przekonamy czy przeżyją czy nie...Wszystko w rękach Thora :))
UsuńMuszę przyznać, że już ten krótki opis pod tytułem bloga nasuwa wiele przypuszczeń ;D
OdpowiedzUsuńHmm, że też już w tamtych czasach ludzie myśleli o przytulności ;o Ogólnie treść nie jest w moim guście, bo nie gustuję w takiej tematyce, ale oceniając to obiektywnie, piszesz naprawdę fajnie i ciekawie, czyta się to przyjemnie, błędów też większych nie zauważyłam.
Myślę, że warto pokusić się o ładny nagłówek, treść bloga jest tego warta.
Pozdrawiam.
Zapraszam: konie-filmy-ksiazki.blogspot.com
Dążenie do przytulności jaskini miało na celu nie tyle poprawe warunków życia (choć po części też) co zatuszowanie rzeczywistosci, w której znaleźli się jej mieszkańcy :) Kamienne ściany codziennie przypominałyby im o utraconych domach:) ...Nie jestem zbyt...uzdolniony artystycznie więc nie wiem co wjdzie z tego nagłówka.. :) Ale za radę dziekuje ^^
OdpowiedzUsuńNo, ciekawe jak zamierzają pokonać orków, będąc w tak złej kondycji. Powinni byli wcześniej zareagować.
OdpowiedzUsuńZabieram się za dalsze fragmenty.