środa, 22 stycznia 2014

Rozdział I-Astaroth część V



              Niecałą godzinę później, w sali tronowej zebrało się wszystkich dwudziestu kapitanów armii Astarothu. Mieli już na sobie pełne zbroje, które maskowały ich wychudzone kończyny, i gdyby nie zapadnięte policzki, nikt nie mógłby przypuszczać, że ci ludzie przygotowują się właśnie do śmiertelnego boju. Ich oczy rozpalone były chęcią działania, jaką wzbudzić mogły tylko miesiące bezczynności i wyczekiwania. W końcu mieli przed sobą konkretny cel. 
          W gorączce poprzedzającej potyczkę zdawali się zapominać o fizycznym głodzie, który został zastąpiony przez głód walki i przelewu krwi bestii, które zagrażały ich rodzinom i przyjaciołom.  Pomieszczenie wypełnione było gwarem rozmów, których tematyką była strategia pozwalająca na zadanie przeciwnikom jak najdotkliwszych strat. Jednak wszelkie słowa ucichły wraz z pojawieniem się Finna, który pomimo podeszłego wieku zdecydował sie wziąć udział w walce, aby swą obecnością podnieść morale żołnierzy. 
          Wszystkie głowy pochylił się z szacunkiem, gdy przechodził przez środek komnaty w kierunku swego tronu zakuty we wspaniałą zbroję, która niegdyś musiała należeć do potężnego władcy, o czym świadczyły bogate zdobienia. W dłoniach trzymał rękojeść półtoraręcznego miecza, w którego głowni tkwił ogromny, czarny kamień. Dotarłszy do stóp kamiennego tronu, odwrócił się twarzą do swoich podwładnych. Stał tak przez chwilę, wodząc oczyma po znajomych obliczach, które być może oglądał już po raz ostatni. Gdy upewnił się, że wszyscy skupili swoją uwagę na jego osobie rozłożył szeroko ramiona i rzekł:

          -Nie jestem mówcą. Nigdy nie byłem. Bogowie wiedzą, ze nigdy też nie pożądałem zaszczytu, który na mnie spadł po śmierci szlachetnego Egila! Wiedzą też, że na niego nie zasługuję!

          Wśród zebranych poniosły się szmery sprzeciwu, które uciszył wyciągnięciem ręki.

         -Nie byłem i nie jestem lepszy od któregokolwiek z was. Jesteście dla mnie niczym bracia. Pięćdziesiąt lat temu połączyła nas wspólna niedola. Wasi przodkowie, a moi przyjaciele z tamtych czasów nie poddali się w obliczu klęski jaka nawiedziła nasz ukochany Midgard. Stworzyli dla was miejsce, które możecie nazwać domem, dziedzictwem waszych ojców! Jakże byśmy się im odpłacili, pozwalając by to miejsce przepadło? By nasze kobiety i dzieci konały z głodu, bo my-mężczyźni boimy się paru śmierdzących zielonoskórych?

          Kolejne szmery, tym razem głośniejsze i wrażające sprzeciw oraz chęć walki.

          -Jak się okazało- Finn podniósł głos aby przekrzyczeć falę podekscytowanych szeptów- legendy o smokach są prawdziwe. A więc prawdą musi być, że w zamierzchłych czasach nasi przodkowie walczyli i zabijali te potwory! Czymże w porównaniu z nimi jest parę Orków? Czy Orkowie zieją ogniem? Czy ich skóra jest odporna na żelazo? Nie! 
          Można ich zranić, sprawić by krwawili i zmusić do krzyków bólu! Pytam zatem ponownie: czy gdy przyjdzie nasza kolej, aby dołączyć do przodków w Walhalli, będziemy dla nich powodem do dumy, czy wstydu? Czy pozwolimy tym diabelskim pomiotom bezkarnie deptać ziemię, w której spoczywają kości naszych ojców?

            Zebrani kapitanowie jak jeden mąż wyciągnęli swoje miecze i zaczęli rytmicznie uderzać nimi o drewniane tarcze, skandując przy tym imię swojego władcy. Finn z dumą popatrzył na swoich ludzi, w których sercach na nowo odżyła wola życia. Jaka szkoda, że sam daleki był od ich entuzjazmu.

          - Wyjdźmy zatem z tej podziemnej nory i pokażmy im, że jeszcze nie są panami tej krainy! Rozejść się do swoich kompani i przygotować wojowników do wymarszu!

          
          Ivar pewnym krokiem podążał w kierunku kąta jaskini, który zajmował wraz z rodziną. Jego dziecięce jeszcze, szesnastoletnie serce przepełniała duma, płynąca z trochę za dużej zbroi, w którą był zakuty oraz ostrego jak brzytwa miecza zwisającego wzdłuż lewego biodra. Do wymarszu z Astarothu zostało jeszcze około godzin, i dowódcy pozwolili swoim żołnierzom na ostatnią chwilę spędzoną z bliskimi. Młodzieniec mijał po drodze mężczyzn przytulających swoje dzieci i żony, z których oczu płynęły łzy. Nie rozumiał ich. 
         Powinni się cieszyć, że już wkrótce nadejdzie kres ich przymusowego ukrycia i będą mogli wyruszy na polowania by uzupełnić zapasy. Nie dopuszczał do siebie myśli o porażce z pewnością każdego młodego człowieka, przekonanego o swojej nieśmiertelności i ufającego w siłę towarzyszy. Przystanął na chwilę pod pochodnią i ostrożnie, jakby bał się go uszkodzić wyjął miecz z pochwy. Refleksy płomieni tańczyły na srebrnej klindze, przez co wyglądała ona na skąpaną we krwi, jakby przepowiadając rychłą potyczkę. 
          Zafascynowany tą myślą Ivar nie zauważył cienia podkradającego się do niego z ciemnego korytarza. Poczuł nagle dużą, silną dłoń zaciskającą się na jego ramieniu.

          -Uważaj z tym chłopcze, to nie zabawka.

           Szorstki głos dochodzący zza pleców należał do Bjoerga- jego ojca. Był on olbrzymim mężczyzną, z postury przypominającym Orka. Jednak jego oczy błyszczały zawsze figlarnymi iskierkami i ojcowską miłością. Jednak nie tym razem. Odwróciwszy się, Ivar zobaczył, że oczy potężnego wojownika wyrażały uczucie, którego nigdy u niego nie widział. Strach. 
           Jednak było to coś więcej niż zwykła obawa o swoje życie. Gdy wzrok mężczyzny skierował się na miecz dzierżony przez jego syna, oraz na zbroję, w której był zamknięty, obok strachu w jego spojrzeniu pojawił się ból. „A wiec to o mnie się boi” pomyślał Ivar „myśli pewnie, że jestem słaby i nie przeżyję bitwy!”. 
         Chcąc uspokoić ojca, przywołał na swoje usta lekceważący uśmieszek.

         -Wiem, że to nie zabawka. Ćwiczyłem władanie mieczem każdego ranka od dwóch lat. Johan chwalił moje postępy. Nie mogę się doczekać, aż wypróbuję swoje umiejętności na tych potworach!

Po twarzy Bjoerga przebiegł cień wesołości. Swoją szorstką dłonią zmierzwił długie blond włosy chłopca.

         - Nie wątpię, że zaczną uciekać, kiedy zobaczą takiego rozczochranego wojownika w za dużej zbroi! Pamiętaj, żeby zostawić kilku zielonoskórych dla swojego staruszka. Nie chcę żeby jarl Finn wygnał mnie z obozu za obijanie się na polu bitwy. Mam coś dla ciebie.

          Z kieszeni swojej skórzanej kurtki Bjoerg wciągnął cztery kromki jęczmiennego chleba, wyglądające jakby leżały tam od dłuższego czasu. Wcisnął je w dłoń chłopaka, który patrzył na nie ze zdziwieniem.

         -Zachowałem je na czarną godzinę. Niewiele tego, ale lepsze to niż nic. Musisz mieć siłę żeby władać tym mieczykiem.

„Rzeczywiście- mieczykiem”- pomyślał Ivar. A w każdym razie w porównaniu z ostrzem, który dzierżył jego ojciec. Był to ogromny, dwuręczny claymore rozmiarami dorównujący wysokości młodzieńca. Potrzeba było potężnych mięśni żeby chociażby dźwignąć go w górę, a co dopiero wziąć zamach. 

          -A co z tobą? Ty nie potrzebujesz siły?

           -Myślisz, że zachowałem tylko cztery kawałki? Swoją porcję już zjadłem.

          Jednak coś w jego głosie kazało Ivarowi myśleć, że było to kłamstwo.

           -Chodź synu, czas pocieszyć twoją biedną matkę, która nie mając pojęcia jakiego potężnego wojownika urodziła płacze na myśl o pożegnaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz