Szarość przedświtu powoli zaczęły przebijać pierwsze
promienie słońca, które natrafiwszy na żelazne napierśniki i głowice mieczy,
zdradzały obecność ludzi wydostających się po raz pierwszy od prawie roku, poza
obręb jaskini. Jednak w obliczu i tak nadchodzącego konfliktu nie miało to już
żadnego znaczenia. Był to ostateczny zryw, podobny do ostatniego ciosu pazurów
konającej bestii, mający na celu zadanie przeciwnikom jak największych strat. Kompania za kompanią, blisko dwa tysiące mężczyzn w wieku od szesnastu do
siedemdziesięciu lat ustawiało się przed wejściem do groty, twarzami w stronę
równiny, na której leżało obozowisko Orków. Również tam panowała wzmożona
aktywność, gdyż obecność ludzi nie uszła uwadze zielonoskórych. W ciszy
wczesnego poranka poniósł się ryk bestii, najwyraźniej cieszących się z
nadchodzącego przelewu krwi.
Mimo znikomej inteligencji charakteryzującej te istoty, Orkowie wiedzieli, ze zwycięstwo musi być po ich stronie. Przed byle jak sklecone namioty z niewprawionych skór wtoczyła się nierówna linia zielonych ciał, głęboka na dwadzieścia szeregów. Jednak jakby na przekór swej wojennej naturze, zamiast rzucić się do brutalnej szarży-czekała. Widząc to Finn, wyszedł przed swoich żołnierzy i wznosząc ponad głowę miecz, ruszył w kierunku czekającej armii.
Ława ludzi rozciągnęła się na szerokość tej utworzonej przez Orków, aby nie dać się złapać w półksiężyc. Jednak ta linia głęboka była jedynie na dziesięciu mężczyzn. Horda dorównująca liczebnością wojownikom Astarothu byłaby ciężkim przeciwnikiem, w przewadze dwóch do jednego nie mogło być mowy o zwycięstwie. Jedyne co pozostało to modlitwa o cud. Finn z pewnym rozbawieniem pomyślał o podobnej sytuacji sprzed pół wieku.
Może i teraz z nieba spadnie smok i spopieli wyjącą rzeszę zielonoskórych? Jednak od wielu lat nikt nie widział w okolicy żadnego jaszczura. Po pierwszych miesiącach po wybuchu Febe, smoki po prostu zapadły się pod ziemie i nie było o nich żadnych wieści. Ta kraina należała do ludzi. I to do nich należała jej obrona przed najeźdźcami. Bronili się sami przez setki lat, i nie potrzebowali pomocy od mitycznych stworzeń. Teraz nie będzie wyjątku.
Stary jarl otrząsnął się z rozpraszających myśli. Miał tu bitwę do wygrania, musiał być skupiony.
Mimo znikomej inteligencji charakteryzującej te istoty, Orkowie wiedzieli, ze zwycięstwo musi być po ich stronie. Przed byle jak sklecone namioty z niewprawionych skór wtoczyła się nierówna linia zielonych ciał, głęboka na dwadzieścia szeregów. Jednak jakby na przekór swej wojennej naturze, zamiast rzucić się do brutalnej szarży-czekała. Widząc to Finn, wyszedł przed swoich żołnierzy i wznosząc ponad głowę miecz, ruszył w kierunku czekającej armii.
Ława ludzi rozciągnęła się na szerokość tej utworzonej przez Orków, aby nie dać się złapać w półksiężyc. Jednak ta linia głęboka była jedynie na dziesięciu mężczyzn. Horda dorównująca liczebnością wojownikom Astarothu byłaby ciężkim przeciwnikiem, w przewadze dwóch do jednego nie mogło być mowy o zwycięstwie. Jedyne co pozostało to modlitwa o cud. Finn z pewnym rozbawieniem pomyślał o podobnej sytuacji sprzed pół wieku.
Może i teraz z nieba spadnie smok i spopieli wyjącą rzeszę zielonoskórych? Jednak od wielu lat nikt nie widział w okolicy żadnego jaszczura. Po pierwszych miesiącach po wybuchu Febe, smoki po prostu zapadły się pod ziemie i nie było o nich żadnych wieści. Ta kraina należała do ludzi. I to do nich należała jej obrona przed najeźdźcami. Bronili się sami przez setki lat, i nie potrzebowali pomocy od mitycznych stworzeń. Teraz nie będzie wyjątku.
Stary jarl otrząsnął się z rozpraszających myśli. Miał tu bitwę do wygrania, musiał być skupiony.
Kiedy obie armie dzieliło od siebie nie więcej niż pół
stajania, Finn wzniósł potężny, pełen nienawiści okrzyk bojowy i puścił sie biegiem,
nie oglądając się za siebie, pewny, że jego ludzie podążą za nim. Również
Orkowie, dotąd stojący w miejscu ruszyli do szarży. Ziemia dudniła pod
uderzeniami tysięcy zakutych w stal stóp, oraz ciężkich cielsk bestii. Z hukiem
przypominającym grzmot wypuszczony z ręki samego Thora, obie nacierające siły
zderzyły się z siłą, która pierwsze szeregi zwaliła z nóg.
Leżące ciała natychmiast zostały stratowane, zarówno przez pobratymców jak i wrogów. Nad równiną wzniosła się kurzawa przysłaniająca pole bitwy, które zmieniło się w plątaninę kończyn i stali. Poranna, górska mgła zabarwiła się krwisto. Gdy pierwszy impet został wytracony, regularna potyczka zamieniła się w kilka mniejszych. Zarówno ludzie jak i Orkowie podzielili się na kilkunastoosobowe oddziały, które ścierały się ze sobą w brutalnych zawodach, w których nikt nie prosił o litość ani jej nie oczekiwał. Jedną takich grupek dowodził Bjoerg.
Jego olbrzymi miecz siał spustoszenie wśród otaczających go zielonoskórych. Sama waga klingi sprawiała, ze był on niezwykle trudny do zatrzymania, zwłaszcza wprawiony w ruch wprawna i umięśnioną ręką, nawet dla takich stworzeń jakimi byli Orkowie. Po obu stronach wojownika leżały okaleczone, pozbawione głów lub kończyn ciała wrogów. W tej grupie znalazł się również Ivar. Początkowe podekscytowanie chłopca stopniowo, wraz z zmniejszającą się odległością pomiędzy obiema stronami, ustępowało miejsca strachowi, a później panice.
Teraz, walcząc po lewej od swojego ojca zmagał sienie tylko z Orkami, ale także z własnym umysłem, który zmuszał go do porzucenia broni i ucieczki. Zmusił się by myśleć o matce, której los w razie przegranej byłby przypieczętowany. Z nową werwa, dźgnął nadbiegającego zielonoskórego w klatkę piersiową. Nie musiał wkładać w to zbyt dużo siły, impet stworzenia zrobił swoje. Miecz zagłębił się aż po rękojeść w sercu napastnika.
Chłopiec odsunął sie na bok, unikając przygniecenia przez padające ciało. Nie miał czasu na próbę wydostania swojej broni z trupa, chwycił więc oręż, który wypadł z ręki martwego wojownika z jego oddziału. Kolejna bestii zmierzała w jego kierunku, widząc w nim łatwego przeciwnika. Jednak jego młodość i niewielki rozmiary były również atutem. Dzięki nim miał przewagę szybkości i zwinności nad ociężałym Orkiem. Zanurkował pod wzniesionym do ciosu ramieniem potwora i znalazł sięga jego plecami.
Odbijając się mocno od ziemi wskoczył mu na grzbiet i jedna ręką trzymając się splątanych kudłów, drugą poderżnął zielonoskóremu gardło. Spadając na ziemię zwinął się w kulkę aby złagodzić uderzenie. Podniósł nieszybko na nogi gotowy do odparcia kolejnego ataku. Jednak podczas jego potyczki, front bitwy przesunął się o parę kroków do przodu, zostawiając go w tyle. Miał chwilkę czasu aby przyjrzeć się postępom swoich towarzyszy. Ludzie, choć walczyli dzielnie, powoli byli wybijani. Brało górę zmęczenie spotęgowanie niedożywieniem. Kilka oddziałów było otoczonych i desperacko odpierało zacieśniające się kręgi zielonych ciał. Grupa jego ojca nadal jakoś się trzymała. Inna, w której znajdował się sam jarl Finn, pomimo sporych strat w ludziach również nie dawała się złapać w kleszcze.
Jednak widać było, że zwycięstwo Orków jest kwestią czasu. Ivar poczuł wzbierającą w sercu ślepą furię. Było to uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. I nagle całe zmęczenie, które odczuwał ulotniło się, zastąpione nową, zdałoby się niespożytą siłą. Wydając z siebie gniewny okrzyk ruszył w kierunku najbliższego przeciwnika.
Jednak zanim zdążył do niego dobiec zobaczył coś co zmroziło mu krew w żyłach. Był to widok zaiste potworny dla młodego chłopaka. Bjoerg, jego ojciec stojąc bez broni przed wielkim Orkiem, wznoszącym do ciosu brzydki, szczerbaty topór ociekający krwią. Poczuł, że siła która go wypełniała zaczyna przepływać przez jego ciało z potężną mocą, zdolną przenosić góry. Nie mogąc znieść napięcia, upadł na kolana.
Chciał pozbyć się tej dziwacznej energii. „Więc zrób to”- wyszeptał Głos w jego głowie-„uwolnij Aurę”. Ivar zrobił jak nakazał mu Głos. Pociemniało mu przed oczami i zaczął opadać w pustkę.
Leżące ciała natychmiast zostały stratowane, zarówno przez pobratymców jak i wrogów. Nad równiną wzniosła się kurzawa przysłaniająca pole bitwy, które zmieniło się w plątaninę kończyn i stali. Poranna, górska mgła zabarwiła się krwisto. Gdy pierwszy impet został wytracony, regularna potyczka zamieniła się w kilka mniejszych. Zarówno ludzie jak i Orkowie podzielili się na kilkunastoosobowe oddziały, które ścierały się ze sobą w brutalnych zawodach, w których nikt nie prosił o litość ani jej nie oczekiwał. Jedną takich grupek dowodził Bjoerg.
Jego olbrzymi miecz siał spustoszenie wśród otaczających go zielonoskórych. Sama waga klingi sprawiała, ze był on niezwykle trudny do zatrzymania, zwłaszcza wprawiony w ruch wprawna i umięśnioną ręką, nawet dla takich stworzeń jakimi byli Orkowie. Po obu stronach wojownika leżały okaleczone, pozbawione głów lub kończyn ciała wrogów. W tej grupie znalazł się również Ivar. Początkowe podekscytowanie chłopca stopniowo, wraz z zmniejszającą się odległością pomiędzy obiema stronami, ustępowało miejsca strachowi, a później panice.
Teraz, walcząc po lewej od swojego ojca zmagał sienie tylko z Orkami, ale także z własnym umysłem, który zmuszał go do porzucenia broni i ucieczki. Zmusił się by myśleć o matce, której los w razie przegranej byłby przypieczętowany. Z nową werwa, dźgnął nadbiegającego zielonoskórego w klatkę piersiową. Nie musiał wkładać w to zbyt dużo siły, impet stworzenia zrobił swoje. Miecz zagłębił się aż po rękojeść w sercu napastnika.
Chłopiec odsunął sie na bok, unikając przygniecenia przez padające ciało. Nie miał czasu na próbę wydostania swojej broni z trupa, chwycił więc oręż, który wypadł z ręki martwego wojownika z jego oddziału. Kolejna bestii zmierzała w jego kierunku, widząc w nim łatwego przeciwnika. Jednak jego młodość i niewielki rozmiary były również atutem. Dzięki nim miał przewagę szybkości i zwinności nad ociężałym Orkiem. Zanurkował pod wzniesionym do ciosu ramieniem potwora i znalazł sięga jego plecami.
Odbijając się mocno od ziemi wskoczył mu na grzbiet i jedna ręką trzymając się splątanych kudłów, drugą poderżnął zielonoskóremu gardło. Spadając na ziemię zwinął się w kulkę aby złagodzić uderzenie. Podniósł nieszybko na nogi gotowy do odparcia kolejnego ataku. Jednak podczas jego potyczki, front bitwy przesunął się o parę kroków do przodu, zostawiając go w tyle. Miał chwilkę czasu aby przyjrzeć się postępom swoich towarzyszy. Ludzie, choć walczyli dzielnie, powoli byli wybijani. Brało górę zmęczenie spotęgowanie niedożywieniem. Kilka oddziałów było otoczonych i desperacko odpierało zacieśniające się kręgi zielonych ciał. Grupa jego ojca nadal jakoś się trzymała. Inna, w której znajdował się sam jarl Finn, pomimo sporych strat w ludziach również nie dawała się złapać w kleszcze.
Jednak widać było, że zwycięstwo Orków jest kwestią czasu. Ivar poczuł wzbierającą w sercu ślepą furię. Było to uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. I nagle całe zmęczenie, które odczuwał ulotniło się, zastąpione nową, zdałoby się niespożytą siłą. Wydając z siebie gniewny okrzyk ruszył w kierunku najbliższego przeciwnika.
Jednak zanim zdążył do niego dobiec zobaczył coś co zmroziło mu krew w żyłach. Był to widok zaiste potworny dla młodego chłopaka. Bjoerg, jego ojciec stojąc bez broni przed wielkim Orkiem, wznoszącym do ciosu brzydki, szczerbaty topór ociekający krwią. Poczuł, że siła która go wypełniała zaczyna przepływać przez jego ciało z potężną mocą, zdolną przenosić góry. Nie mogąc znieść napięcia, upadł na kolana.
Chciał pozbyć się tej dziwacznej energii. „Więc zrób to”- wyszeptał Głos w jego głowie-„uwolnij Aurę”. Ivar zrobił jak nakazał mu Głos. Pociemniało mu przed oczami i zaczął opadać w pustkę.
Bitwa była przegrana. Wszędzie dookoła leżały trupy jego
towarzyszy. Napełniało go dumą to, że żaden z nich nie próbował nawet uciekać,
wszyscy walczyli do końca. Dowodem tego były zielone ścierwa leżące w
niektórych miejscach całymi stosami wokół wojowników, którzy otoczeni, nadal
się nie poddali, aż do ostatniego tchu. Widział śmierć Finna. Stary jarl w
ogóle nie powinien brać udziału w bitwie.
Jednak pokazał, ze wiek nie stępił jego umiejętności bojowych. Ale nawet on nie mógł nic poradzić przeciwko kilku przeciwnikom atakującym naraz. Teraz, Bjoerg stał rozbrojony przez straszliwie cuchnącego Orka, spoglądając na wznoszący się topór. Zza pleców dobiegł go krzyk bólu. Krzyk jego syna. Pozbawiając się możliwości uchylenia przed ciosem, odwrócił się i zobaczył Ivara klęczącego pośród przesiąkniętej krwią ziemi. Chłopak przyciskał obie dłonie do skroni, jakby powstrzymując głowę przed rozerwaniem od środka.
I wtedy z całej postaci młodzieńca zaczęła emanować błękitna poświata, przybierająca na sile i rozrastająca się we wszystkich kierunkach. Jego plecy wygięły siew łuk a palce zakrzywiły na podobieństwo szponów drapieżnego ptaka. Wydał z siebie kolejny wrzask, który zamiast cichnąć, wzbierał przetaczając się po całej równinie. Jakby zachęcona owym dźwiękiem, dziwaczna energia rozeszła się kręgiem. Gdy pierwszy Ork znalazł się na jej drodze, zmieniła kolor na czerwony.
Wyraz zdziwienia pojawił się na twarzy zielonoskórego, szybko jednak zastąpił go grymas bólu. Po chwili potwór zwalił się martwy na ziemię. Błękitny krąg nabierał prędkości. Przetoczył się przez całe pole bitwy, uśmiercając wszystkich Orków. Ludziom nie czynił żadnej krzywdy. Bjoerg odwrócił się w stronę swojego niedoszłego zabójcy i przekonał się, ze leży on bez życia u jego stóp.
Zaskoczeni wojownicy, powoli opuszczali wzniesione jeszcze przed chwilą do ciosu miecze i topory, rozglądając się niepewnie wokół siebie i szukając potwierdzenia wśród towarzyszy, że to co widzieli wydarzyło sie naprawdę. Czy właśnie byli świadkami magii?
Jednak pokazał, ze wiek nie stępił jego umiejętności bojowych. Ale nawet on nie mógł nic poradzić przeciwko kilku przeciwnikom atakującym naraz. Teraz, Bjoerg stał rozbrojony przez straszliwie cuchnącego Orka, spoglądając na wznoszący się topór. Zza pleców dobiegł go krzyk bólu. Krzyk jego syna. Pozbawiając się możliwości uchylenia przed ciosem, odwrócił się i zobaczył Ivara klęczącego pośród przesiąkniętej krwią ziemi. Chłopak przyciskał obie dłonie do skroni, jakby powstrzymując głowę przed rozerwaniem od środka.
I wtedy z całej postaci młodzieńca zaczęła emanować błękitna poświata, przybierająca na sile i rozrastająca się we wszystkich kierunkach. Jego plecy wygięły siew łuk a palce zakrzywiły na podobieństwo szponów drapieżnego ptaka. Wydał z siebie kolejny wrzask, który zamiast cichnąć, wzbierał przetaczając się po całej równinie. Jakby zachęcona owym dźwiękiem, dziwaczna energia rozeszła się kręgiem. Gdy pierwszy Ork znalazł się na jej drodze, zmieniła kolor na czerwony.
Wyraz zdziwienia pojawił się na twarzy zielonoskórego, szybko jednak zastąpił go grymas bólu. Po chwili potwór zwalił się martwy na ziemię. Błękitny krąg nabierał prędkości. Przetoczył się przez całe pole bitwy, uśmiercając wszystkich Orków. Ludziom nie czynił żadnej krzywdy. Bjoerg odwrócił się w stronę swojego niedoszłego zabójcy i przekonał się, ze leży on bez życia u jego stóp.
Zaskoczeni wojownicy, powoli opuszczali wzniesione jeszcze przed chwilą do ciosu miecze i topory, rozglądając się niepewnie wokół siebie i szukając potwierdzenia wśród towarzyszy, że to co widzieli wydarzyło sie naprawdę. Czy właśnie byli świadkami magii?
Haaa, w końcu!
OdpowiedzUsuńA końcówka najlepsza, załatwił wszystkich nieświadomą (?) mocą. ;D
Genialne, takie opowiadania lubię. ;3
Czekam na kolejny rozdział. :>
Szczerze przyznam, że takiego zakończenia się nie spodziewałem. Zresztą, trudno było nie uważać tych ludzi za martwych, gdy tylko podjęli decyzję o walce. Ciekawi mnie, czy dzisiaj napisałbyś to tak samo. W sensie fabularnie - zachowanie postaci, ich kroki, wydarzenia, problemy... Głównie chodzi mi o tę część. Czy podoba Ci się to, co stworzyłeś pod tym kątem patrząc.
OdpowiedzUsuńA tak poza tym chciałem tylko zauważyć, że już na tym etapie widać olbrzymi postęp w stosunku do pierwszych wpisów - chaos w samym tekście się rozwiewa. A to przecież wciąż styczeń...
Sorry, że dopiero teraz odpisuję, kajam się za opieszałość, ale co zrobić - sesja is comming... Choć tak naprawdę to tylko fajna wymówka, kto by się tam już uczył :D Anyway...
UsuńMyślę, że tak... Zwierze przyparte do muru kąsa najzajadlej, więc i ludzie, nie mając innego wyjścia, zachowaliby się w podobnej sytuacji analogicznie. Może ewentualnie bym dopisał, że jakaś część Orków odłączyła się od głównego obozu, co mogłoby być jakimś bodźcem do rozpoczęcia ataku... I może też skróciłbym czas spędzony w jaskini... Rok to przesada ^^ Co do reszty - jestem całkiem zadowolony, nie wplotła mi się żadna poważna gafa...:P CHYBA... Szczerze, to nie czytałem "Wojny..." od czasu, w którym ją zacząłem pisać... Może by pasowało...
Dzięki! :) Mam nadzieję, że dalej nie napisałem niczego, co zmieni Twoje zdanie...;D Takie słowa zawsze motywują, jeśli już nie do tego opka, to do nowego, które czeka teraz tylko na sprawdzenie przez betę...:P