Chłopcy stali jak oniemiali przed czymś ,co jak później się
okazało, było Bramą. Tą samą Bramą, której strzec było obowiązkiem Strażnika
Bramy. Zatrzaśnięta przez starożytnych wojowników, skrywała w sobie równie
starożytne Zło, które węsząc w powietrzu obecność żywych dusz, oraz
przeczuwając rychły koniec swej niewoli podnosiło łeb, gadzimi ruchami kołysząc
go na łuskowatej szyi.
Bogato inkrustowane wrota, zabezpieczone dodatkowo pieczęcią z wizerunkiem Jormungunda, węża opasającego świat, miały być nie tylko barierą odgradzającą świat zewnętrzny od tego co za sobą skrywały, ale także ostrzeżeniem dla nierozważnych wędrowców, którzy zapuściliby się tak daleko pod ziemię. Frothi pierwszy otrząsnął się z paraliżującego go strachu.
Wiedziony nieznanym mu uczuciem stanowiącym połączenie lęku i żądzy postąpił krok w kierunku Bramy i nieśmiało dotknął żelaznych inskrypcji. Jego bliskość spowodowała, że niebieska poświata stała się intensywniejsza. Ku zdumieniu chłopca, żelazo było ciepłe, a jego dotyk powodował delikatne mrowienie skóry. Gdy tylko oderwał opuszki palców od jego powierzchni, zza wrót dobiegły ich uszu potępieńcze wrzaski, jakby tysiące ludzi wrzeszczących na mękach. Dźwięk zamiast cichnąć, przybierał na sile, stając się nie do zniesienia.
Bogato inkrustowane wrota, zabezpieczone dodatkowo pieczęcią z wizerunkiem Jormungunda, węża opasającego świat, miały być nie tylko barierą odgradzającą świat zewnętrzny od tego co za sobą skrywały, ale także ostrzeżeniem dla nierozważnych wędrowców, którzy zapuściliby się tak daleko pod ziemię. Frothi pierwszy otrząsnął się z paraliżującego go strachu.
Wiedziony nieznanym mu uczuciem stanowiącym połączenie lęku i żądzy postąpił krok w kierunku Bramy i nieśmiało dotknął żelaznych inskrypcji. Jego bliskość spowodowała, że niebieska poświata stała się intensywniejsza. Ku zdumieniu chłopca, żelazo było ciepłe, a jego dotyk powodował delikatne mrowienie skóry. Gdy tylko oderwał opuszki palców od jego powierzchni, zza wrót dobiegły ich uszu potępieńcze wrzaski, jakby tysiące ludzi wrzeszczących na mękach. Dźwięk zamiast cichnąć, przybierał na sile, stając się nie do zniesienia.
-Co się dzieje?- zapytał ze strachem w oczach Gylfi- Co to
za hałas?
-Nie wiem, i nie mam zamiaru zostawać tu na tyle długo, żeby
się o tym przekonać! Musimy stad uciekać!
Nagle sklepienie jaskini zatrzęsło się, a na głowy chłopców
posypały się odłamki kamieni i kurzu. Na powierzchni meteory z rozbitego
księżyca bombardowały okolicę wzbijając w powietrze fontanny ziemi i skały. Potępieńczy
wrzask zmienił ton, stając się z gniewnego i przepełnionego bezsilnością coraz
bardziej radosny i nienawistny, jak gdyby torturowani więźniowie znaleźli nagle
sposób na zakończenie swoich mąk i wywarcie odwetu na swoich oprawcach.
***
Ostatnia
fala płomieni przelała się ponad głowami dwójki weteranów. Odczekawszy jeszcze
parę chwil, jakby w obawie, ze ogień spostrzeże swą pomyłkę i powróci, aby
zakończyć żywot swoich niedoszłych ofiar, mężczyźni wychylili się zza blanków i
spojrzeli na niegdyś zielone przedpole zamku, na którym wiosną pasło się bydło,
a dzieci goniły się pod czujnym okiem matek. Wszystko co mogło, spłonęło.
Została tylko naga ziemia i głazy wyrwane z wnętrzności przez bezlitosne pchnięcia rozgrzanych do czerwoności ostrzy. W miejscach, gdzie pod cienką warstwą gleby i skał ciągnęła się sieć jaskiń, ziały teraz otwory sięgające zdawałby się mogło samego wnętrza ziemi. Thorwald odwrócił się w kierunku fortecy. Z ulgą stwierdził, że większość budynków osady została jedynie lekko naruszona przez spadające głazy, tylko jeden, służący jako skład żywności, został niemalże zrównany z ziemią.
Została tylko naga ziemia i głazy wyrwane z wnętrzności przez bezlitosne pchnięcia rozgrzanych do czerwoności ostrzy. W miejscach, gdzie pod cienką warstwą gleby i skał ciągnęła się sieć jaskiń, ziały teraz otwory sięgające zdawałby się mogło samego wnętrza ziemi. Thorwald odwrócił się w kierunku fortecy. Z ulgą stwierdził, że większość budynków osady została jedynie lekko naruszona przez spadające głazy, tylko jeden, służący jako skład żywności, został niemalże zrównany z ziemią.
-A to co do diabła?- dobiegł go zza pleców głos Ulfa.
-Cóż jeszcze może cie zdziwić po dzisiejszej warcie?
-Bij na alarm, szybko!- w głosie jego towarzysza brzmiało
zaskoczenie ale i zdecydowanie.
Nie tracąc czasu na spoglądanie co też zobaczył Ulf,
Thorwald rzucił się w kierunku drzwi prowadzących do stróżówki. Chwycił za
zwisającą linę i pociągnął z całych sił. Powtórzył tą czynność pięciokrotnie,
jak nakazywał przepis. Umówiony sygnał oznaczający „wróg u bram”. Coś, co nie
zdarzyło się jeszcze za jego czasów. „Zawsze musi być ten pierwszy raz”,
pocieszył się w myślach.
Widząc przez okno stróżówki wojowników zbierających się w oddziały, w poczuciu spełnionego obowiązku wrócił na blanki. Zastał tam Ulfa, stojącego już w postawie bitewnej, jego dwa krótkie miecze wciągnięte z pochew i skierowane w kierunku nadciągającego przeciwnika. Przeciwnika, którego Thorwald w końcu miał okazję ujrzeć. W straszliwym tempie zbliżała się w ich kierunku fala zielonych ciał. Stworzenia, które wykrzykując w niezrozumiałym języku komendy oraz zawołania bojowe nie należały bowiem do gatunku ludzkiego.
Ponad dwumetrowe, zielone cielska, ozdobione barbarzyńskimi tatuażami wyglądały na stworzone z myślą o zabijaniu. Potężne ramiona wrastały z klatek piersiowych prawie dwa razy szerszych niż u dorosłego mężczyzny, i nawet Ulf wydawał się przy nich oseskiem. W dłoniach dzierżyli wszelkiego rodzaju broń, od wspaniałych mieczy, których nie powstydziłby się najlepszy kowal, po byle jak sklecone drewniane maczugi z kamienną głowicą. Jakkolwiek ich ciała przypominały budowa ludzkie, ich twarze przywodziły na myśl dzikie bestie.
Najgorsze były oczy. Czerwone i przepełnione żądzą mordu graniczącą z obłędem. Poniżej świńskiego nosa, z wąskich ust wyrastały zakrzywione w górę kły, chociaż trudno było znaleźć osobnika, który nie miałby jednego z nich chociażby ułamanego . Reszta zębów przypominała kły wilków, przystosowane do rozrywania surowego mięsa i miażdżenia kości.
Nad głowami zielonej armii powiewały sztandary wymalowane w jaskrawe barwy oraz tajemnicze symbole, jednoznacznie kojarzące się z bólem i śmiercią. W obliczu tak przerażającego wroga Thorwald sięgnął po swój topór. Czarna stal zalśniła w promieniach słonecznych przebijających się przez kurzawę wzniecaną przez nadciągającą hordę. Usłyszał jak za jego plecami na mur wpadają członkowie garnizonu w naprędce założonych fragmentach zbroi, za to z zawsze ostrymi mieczami i toporami.
Zaraz za zbrojnymi pojawili się strzelcy pewnie dzierżąc w swoich dłoniach ogromne łuki kompozytowe. Nie czekając na rozkaz, nałożyli strzały na cięciwy, a następnie wprawnymi ruchami przyciągnęli je do policzków. Wstrzymali na chwilę oddech, aby nie zaburzyć trajektorii lotu pocisku, a następnie wypuścili pierwszą salwę wprost w pierwszy szereg zielonoskórych. Poruszające się w zbitej masie bestie nie stanowiły trudnego celu dla doświadczonych żołnierzy jarla Hrodgiera.
Sam jarl, rozmiłowany w polowaniach, rzadko kiedy przepuszczał okazję do wypuszczenia strzały. Również i tym razem, stał na blankach razem ze swoimi ludźmi, z jedynie kolczą koszulą na piersi oraz swym ukochanym łukiem w dłoni. Zza pasa wystawał mu trzonek młota bojowego, nazwanego przez jego poddanych Mjolnirem, na cześć tego dzierżonego przez Thora. Zanim armia barbarzyńskich stworzeń dopadła murów, łucznicy zdążyli wysłać w ich stronę trzy salwy, po pięćdziesiąt strzał każda, z czego więcej niż czterdzieści na pięćdziesiąt pocisków dotarło do celu, grzęznąc po lotki w ciałach atakujących.
Jednak nawała hordy nawet nie została zwolniona. Zielonoskórzy, którzy padali byli szybko zastępowani przez innych. Ku przerażeniu obrońców, niektórzy z nich, po otrzymaniu rany, śmiertelnej dla zwykłego męża, nie zwalniając tempa wyrywali strzałę z rany i kontynuowali natarcie. Uszkodzony gorącem i uderzeniami meteorytów mur, wytrzymał z jękiem umierającego pierwsze ciosy mocarnych ramion uzbrojonych w żelazne młoty. Kolejne spowodowały, że od jego ścian zaczęły się odrywać kamienie wielkości pięści, aż w końcu runął najbardziej uszkodzony odcinek.
Przez powstałą wyrwę, na wewnętrzny dziedziniec wioski wlały się wrzeszczące gromady wojowników, które natychmiast ruszyły w kierunku schodów prowadzących na mur, aby zmierzyć się z czekającymi tam ludźmi. Pierwszy szereg, składał się z najmłodszych osobników, co można było poznać po rozmiarach kłów, które w głębi falującego tłumu potworów dosięgały wysokości oczu.
Niedoświadczeni, spragnieni przelewu krwi i wrzasków agonii przeciwników, rzucili się do szturmu wąskich schodów, na szczycie których czekała ich nieugięta ława błyszczącej stali trzymanej w rękach najtwardszych weteranów górskiej twierdzy. Wśród nich górowała postać Thorwalda, stojącego dokładnie pośrodku podestu, ze wzniesionym toporem. Wokół potężnej postaci, pozostali żołnierze pozostawili dość miejsca by mógł on bez przeszkód brać szerokie wymachy, tworząc wyrwy wśród nadchodzących bestii, z których pierwszą dzieliło od niego już tylko dwa stopnie.
Korzystając z przewagi wysokości, Thorwald wzniósł swą broń, i z całych sił uderzył w czaszkę nadbiegającego przeciwnika. Z ponurym uśmiechem poczuł, jak kość ustępuje pod ciężarem żelaza, brnąc przez szarą masę mózgu i zatrzymując się w okolicy nosa. Gorąca krew, śmierdząca zgnilizną, jakby jej właściciel był martwy na długo przed śmiertelnym ciosem, wytrysnęła wraz z fragmentami kości, skrapiając schody oraz najbliższych wojowników czerwoną mgiełką. Nie tracąc czasu na tryumfy, wyszarpnął ostrze z martwego ciała, przygotowując się do odparcia kolejnego potwora.
Pomimo łatwości z jaką zginął jego poprzednik, nie zdawał się on podejmować żadnych środków ostrożności, przekładając brutalną szarzę nad wszelkie taktyczne sposoby szturmów. Śmierć towarzysza kupiła mu jednak kilka cennych sekund, które bezwzględnie wykorzystał pokonując w tym czasie dystans dzielący go od podestu. Z szybkością i potęgą lawiny runął na wojownika stojącego po prawej stronie Thorwalda, i zamachnął się czymś, co wyglądało jak zaostrzona na krawędzi sztaba z litego żelaza, długa na około cztery stopy.
Prymitywny oręż z łatwością przeszedł przez postawioną błyskawicznie zastawę mężczyzny, i nie tracąc rozpędu zagłębił się w ciało na wysokości mostka, aby następnie pchany nieludzką siłą wynurzyć się skąpany we krwi po przeciwnej stronie rozcinając nieszczęśnika na dwie części. Ryk zwycięstwa, który wydobył się z gardła zielonoskórego szybko się urwał, wepchnięty tam z powrotem przez uderzenie wspaniałego młota wojennego, kierowanego ręką samego Hrodgiera.
Rzeźbiony runami obuch zmiażdżył twarz swojej ofiary, posyłając bękarta do królestwa umarłych, z którego nigdy nie powinien się wydostać. Wojownicy na murze mieli przewagę wysokości, byli jednak w mniejszości, podczas gdy liczba przeciwników zdawała się być nieskończona. Patrząc na mrowie ciał wylegających na dziedziniec nie mieli wątpliwości co do ostatecznego wyniku bitwy. Bez cienia strachu przyjęli decyzję losu, przysięgając sprzedać swoje życie za cenę krwi dziesiątek nieprzyjaciół.
Nauczeni przykładem swoich dwóch zaślepionych nienawiścią współbraci, pozostali zielonoskórzy wojownicy zamiast atakować pojedynczo, zbili się w szeregi po trzech w każdym aby w ten sposób zwiększyć swoje szanse. Jednak zaprawieni w bojach ludzie, w których sercach zgasła już nadzieja, oddając pole pragnieniu zemsty, walczyli jak opętani przez bogów. Cuchnąca krew spływała po kamiennych stopniach strumieniami, grożąc kolejnym grupkom atakujących poślizgiem. Martwe ciała, nie mając możliwości stoczenia się w dół, blokowane przez wspinające się masy dodatkowo utrudniały podejście.
Thorwald zapomniał wszystkiego czego uczył się całe życie. Lata treningów z bronią w ręku wymazały się z jego wspomnień. Nie było zresztą czasu na fechtunek, jedyne co się liczyło to utrzymanie się na nogach najdłużej jak się da. Jego topór wznosił się i opadał, każdy cios poprowadzony instynktem i wspomagany brutalną siłą ramion. Jego zbroja, skuteczna w walce z ludźmi, w starciu z zielonymi olbrzymami była bezużyteczna. Stalowe płyty nosiły ślady od kilku pchnięć, których nie zdążył zablokować.
Z ran sączyła się krew, jednak nie zwracał na nie uwagi. Jego organizm całą uwagę poświęcał stopniowej eliminacji wroga, wyłączając całkowicie czynniki takie jak ból czy zmęczenie. Obok niego, skąpany od stóp do głów we krwi, swojej i przeciwników, otoczony srebrną błyskawicą Mjollnira stał jarl Hrodgier. Każdy ruch starego wojownika był wyćwiczoną przez długie lata walk śmiertelną groźbą dla każdego, kto odważył się zbliżyć w pobliże zasięgu jego ramion.
Zza ich pleców co chwila wysuwały się ostrza włóczni, dźgając bestie, które korzystając z tego, że któryś z wojowników zajęty był pojedynkiem próbowały podstępnie zaatakować go z drugiej strony. Podczas gdy młodsi wykrwawiali się w próbie sforsowania schodów starszyzna zielonoskórych nie ustawała w próbach zawalenia kolejnych fragmentów muru. Ciosy młotów uderzających w kamień niosły się ponad szczęk oręża oraz krzyki rannych i umierających. Nadtopione przez potworną temperaturę bloki, z których wzniesiono fortyfikacje powoli ustępowały na całej długości.
Powstałe gruzowiska utworzył rampę, po której wznosząc okrzyki wojenne, elita krwiożerczych wojowników wdrapywała się na blanki. Widząc nadciągające zagrożenie, część sił jarla ruszyło im naprzeciw, wznosząc w poprzek muru ścianę tarcz najeżonych włóczniami. Był to ostateczny, desperacki akt obrońców, którzy tak naprawdę nie mieli już czego bronić. Pierwszy szereg nacierających rzucił się na barykadę nie bacząc na groty przebijające mięśnie. Ciężar ciał nabitych na piki był tak duży, ze wikingowie musieli wypuścić je z rąk aby uniknąć runięcia w dół wraz z nimi. Na to czekała reszta.
Miecze, topory i maczugi wzniosły się w wręcz idealnej harmonii by następnie zagłębić się w ludzkich ciałach. Nie minęła chwila, a ostatni obrońca został strącony z muru.
Widząc przez okno stróżówki wojowników zbierających się w oddziały, w poczuciu spełnionego obowiązku wrócił na blanki. Zastał tam Ulfa, stojącego już w postawie bitewnej, jego dwa krótkie miecze wciągnięte z pochew i skierowane w kierunku nadciągającego przeciwnika. Przeciwnika, którego Thorwald w końcu miał okazję ujrzeć. W straszliwym tempie zbliżała się w ich kierunku fala zielonych ciał. Stworzenia, które wykrzykując w niezrozumiałym języku komendy oraz zawołania bojowe nie należały bowiem do gatunku ludzkiego.
Ponad dwumetrowe, zielone cielska, ozdobione barbarzyńskimi tatuażami wyglądały na stworzone z myślą o zabijaniu. Potężne ramiona wrastały z klatek piersiowych prawie dwa razy szerszych niż u dorosłego mężczyzny, i nawet Ulf wydawał się przy nich oseskiem. W dłoniach dzierżyli wszelkiego rodzaju broń, od wspaniałych mieczy, których nie powstydziłby się najlepszy kowal, po byle jak sklecone drewniane maczugi z kamienną głowicą. Jakkolwiek ich ciała przypominały budowa ludzkie, ich twarze przywodziły na myśl dzikie bestie.
Najgorsze były oczy. Czerwone i przepełnione żądzą mordu graniczącą z obłędem. Poniżej świńskiego nosa, z wąskich ust wyrastały zakrzywione w górę kły, chociaż trudno było znaleźć osobnika, który nie miałby jednego z nich chociażby ułamanego . Reszta zębów przypominała kły wilków, przystosowane do rozrywania surowego mięsa i miażdżenia kości.
Nad głowami zielonej armii powiewały sztandary wymalowane w jaskrawe barwy oraz tajemnicze symbole, jednoznacznie kojarzące się z bólem i śmiercią. W obliczu tak przerażającego wroga Thorwald sięgnął po swój topór. Czarna stal zalśniła w promieniach słonecznych przebijających się przez kurzawę wzniecaną przez nadciągającą hordę. Usłyszał jak za jego plecami na mur wpadają członkowie garnizonu w naprędce założonych fragmentach zbroi, za to z zawsze ostrymi mieczami i toporami.
Zaraz za zbrojnymi pojawili się strzelcy pewnie dzierżąc w swoich dłoniach ogromne łuki kompozytowe. Nie czekając na rozkaz, nałożyli strzały na cięciwy, a następnie wprawnymi ruchami przyciągnęli je do policzków. Wstrzymali na chwilę oddech, aby nie zaburzyć trajektorii lotu pocisku, a następnie wypuścili pierwszą salwę wprost w pierwszy szereg zielonoskórych. Poruszające się w zbitej masie bestie nie stanowiły trudnego celu dla doświadczonych żołnierzy jarla Hrodgiera.
Sam jarl, rozmiłowany w polowaniach, rzadko kiedy przepuszczał okazję do wypuszczenia strzały. Również i tym razem, stał na blankach razem ze swoimi ludźmi, z jedynie kolczą koszulą na piersi oraz swym ukochanym łukiem w dłoni. Zza pasa wystawał mu trzonek młota bojowego, nazwanego przez jego poddanych Mjolnirem, na cześć tego dzierżonego przez Thora. Zanim armia barbarzyńskich stworzeń dopadła murów, łucznicy zdążyli wysłać w ich stronę trzy salwy, po pięćdziesiąt strzał każda, z czego więcej niż czterdzieści na pięćdziesiąt pocisków dotarło do celu, grzęznąc po lotki w ciałach atakujących.
Jednak nawała hordy nawet nie została zwolniona. Zielonoskórzy, którzy padali byli szybko zastępowani przez innych. Ku przerażeniu obrońców, niektórzy z nich, po otrzymaniu rany, śmiertelnej dla zwykłego męża, nie zwalniając tempa wyrywali strzałę z rany i kontynuowali natarcie. Uszkodzony gorącem i uderzeniami meteorytów mur, wytrzymał z jękiem umierającego pierwsze ciosy mocarnych ramion uzbrojonych w żelazne młoty. Kolejne spowodowały, że od jego ścian zaczęły się odrywać kamienie wielkości pięści, aż w końcu runął najbardziej uszkodzony odcinek.
Przez powstałą wyrwę, na wewnętrzny dziedziniec wioski wlały się wrzeszczące gromady wojowników, które natychmiast ruszyły w kierunku schodów prowadzących na mur, aby zmierzyć się z czekającymi tam ludźmi. Pierwszy szereg, składał się z najmłodszych osobników, co można było poznać po rozmiarach kłów, które w głębi falującego tłumu potworów dosięgały wysokości oczu.
Niedoświadczeni, spragnieni przelewu krwi i wrzasków agonii przeciwników, rzucili się do szturmu wąskich schodów, na szczycie których czekała ich nieugięta ława błyszczącej stali trzymanej w rękach najtwardszych weteranów górskiej twierdzy. Wśród nich górowała postać Thorwalda, stojącego dokładnie pośrodku podestu, ze wzniesionym toporem. Wokół potężnej postaci, pozostali żołnierze pozostawili dość miejsca by mógł on bez przeszkód brać szerokie wymachy, tworząc wyrwy wśród nadchodzących bestii, z których pierwszą dzieliło od niego już tylko dwa stopnie.
Korzystając z przewagi wysokości, Thorwald wzniósł swą broń, i z całych sił uderzył w czaszkę nadbiegającego przeciwnika. Z ponurym uśmiechem poczuł, jak kość ustępuje pod ciężarem żelaza, brnąc przez szarą masę mózgu i zatrzymując się w okolicy nosa. Gorąca krew, śmierdząca zgnilizną, jakby jej właściciel był martwy na długo przed śmiertelnym ciosem, wytrysnęła wraz z fragmentami kości, skrapiając schody oraz najbliższych wojowników czerwoną mgiełką. Nie tracąc czasu na tryumfy, wyszarpnął ostrze z martwego ciała, przygotowując się do odparcia kolejnego potwora.
Pomimo łatwości z jaką zginął jego poprzednik, nie zdawał się on podejmować żadnych środków ostrożności, przekładając brutalną szarzę nad wszelkie taktyczne sposoby szturmów. Śmierć towarzysza kupiła mu jednak kilka cennych sekund, które bezwzględnie wykorzystał pokonując w tym czasie dystans dzielący go od podestu. Z szybkością i potęgą lawiny runął na wojownika stojącego po prawej stronie Thorwalda, i zamachnął się czymś, co wyglądało jak zaostrzona na krawędzi sztaba z litego żelaza, długa na około cztery stopy.
Prymitywny oręż z łatwością przeszedł przez postawioną błyskawicznie zastawę mężczyzny, i nie tracąc rozpędu zagłębił się w ciało na wysokości mostka, aby następnie pchany nieludzką siłą wynurzyć się skąpany we krwi po przeciwnej stronie rozcinając nieszczęśnika na dwie części. Ryk zwycięstwa, który wydobył się z gardła zielonoskórego szybko się urwał, wepchnięty tam z powrotem przez uderzenie wspaniałego młota wojennego, kierowanego ręką samego Hrodgiera.
Rzeźbiony runami obuch zmiażdżył twarz swojej ofiary, posyłając bękarta do królestwa umarłych, z którego nigdy nie powinien się wydostać. Wojownicy na murze mieli przewagę wysokości, byli jednak w mniejszości, podczas gdy liczba przeciwników zdawała się być nieskończona. Patrząc na mrowie ciał wylegających na dziedziniec nie mieli wątpliwości co do ostatecznego wyniku bitwy. Bez cienia strachu przyjęli decyzję losu, przysięgając sprzedać swoje życie za cenę krwi dziesiątek nieprzyjaciół.
Nauczeni przykładem swoich dwóch zaślepionych nienawiścią współbraci, pozostali zielonoskórzy wojownicy zamiast atakować pojedynczo, zbili się w szeregi po trzech w każdym aby w ten sposób zwiększyć swoje szanse. Jednak zaprawieni w bojach ludzie, w których sercach zgasła już nadzieja, oddając pole pragnieniu zemsty, walczyli jak opętani przez bogów. Cuchnąca krew spływała po kamiennych stopniach strumieniami, grożąc kolejnym grupkom atakujących poślizgiem. Martwe ciała, nie mając możliwości stoczenia się w dół, blokowane przez wspinające się masy dodatkowo utrudniały podejście.
Thorwald zapomniał wszystkiego czego uczył się całe życie. Lata treningów z bronią w ręku wymazały się z jego wspomnień. Nie było zresztą czasu na fechtunek, jedyne co się liczyło to utrzymanie się na nogach najdłużej jak się da. Jego topór wznosił się i opadał, każdy cios poprowadzony instynktem i wspomagany brutalną siłą ramion. Jego zbroja, skuteczna w walce z ludźmi, w starciu z zielonymi olbrzymami była bezużyteczna. Stalowe płyty nosiły ślady od kilku pchnięć, których nie zdążył zablokować.
Z ran sączyła się krew, jednak nie zwracał na nie uwagi. Jego organizm całą uwagę poświęcał stopniowej eliminacji wroga, wyłączając całkowicie czynniki takie jak ból czy zmęczenie. Obok niego, skąpany od stóp do głów we krwi, swojej i przeciwników, otoczony srebrną błyskawicą Mjollnira stał jarl Hrodgier. Każdy ruch starego wojownika był wyćwiczoną przez długie lata walk śmiertelną groźbą dla każdego, kto odważył się zbliżyć w pobliże zasięgu jego ramion.
Zza ich pleców co chwila wysuwały się ostrza włóczni, dźgając bestie, które korzystając z tego, że któryś z wojowników zajęty był pojedynkiem próbowały podstępnie zaatakować go z drugiej strony. Podczas gdy młodsi wykrwawiali się w próbie sforsowania schodów starszyzna zielonoskórych nie ustawała w próbach zawalenia kolejnych fragmentów muru. Ciosy młotów uderzających w kamień niosły się ponad szczęk oręża oraz krzyki rannych i umierających. Nadtopione przez potworną temperaturę bloki, z których wzniesiono fortyfikacje powoli ustępowały na całej długości.
Powstałe gruzowiska utworzył rampę, po której wznosząc okrzyki wojenne, elita krwiożerczych wojowników wdrapywała się na blanki. Widząc nadciągające zagrożenie, część sił jarla ruszyło im naprzeciw, wznosząc w poprzek muru ścianę tarcz najeżonych włóczniami. Był to ostateczny, desperacki akt obrońców, którzy tak naprawdę nie mieli już czego bronić. Pierwszy szereg nacierających rzucił się na barykadę nie bacząc na groty przebijające mięśnie. Ciężar ciał nabitych na piki był tak duży, ze wikingowie musieli wypuścić je z rąk aby uniknąć runięcia w dół wraz z nimi. Na to czekała reszta.
Miecze, topory i maczugi wzniosły się w wręcz idealnej harmonii by następnie zagłębić się w ludzkich ciałach. Nie minęła chwila, a ostatni obrońca został strącony z muru.
Thorwald patrzył jak przez mgłę na miejsce, w którym kiedyś
była jego prawa ręka. Obecnie ział tam poszarpany krater, którego krawędzie
tworzył rozerwane mięśnie, żyły i ścięgna. Przed nim stał wyjątkowo wielki i
paskudny potwór, o małych czerwonych oczkach i zakręconych kłach. W swoich
dłoniach trzymał wyrwaną gołymi rękami kończynę Thorwalda.
U stóp weterana leżało w kałuży krwi ciało, które za życia było Ulfem. Teraz w niczym nie przypominało jego przyjaciela, zamienione w miazgę mięśni i kości pod uderzeniami ogromnej, drewnianej pałki. Na twarzy bestii, o ile w przypadku tych stworzeń można było mówić o twarzy, widniał szeroki uśmiech, przesycony pogardą i tryumfem. Mięsiste wargi poruszyły się i do uszu Thorwalda doszło jakby z oddali jakieś słowo w nieznanym języku. Ostatnim co zobaczył była szybko zbliżająca się pięść wielkości jego głowy.
U stóp weterana leżało w kałuży krwi ciało, które za życia było Ulfem. Teraz w niczym nie przypominało jego przyjaciela, zamienione w miazgę mięśni i kości pod uderzeniami ogromnej, drewnianej pałki. Na twarzy bestii, o ile w przypadku tych stworzeń można było mówić o twarzy, widniał szeroki uśmiech, przesycony pogardą i tryumfem. Mięsiste wargi poruszyły się i do uszu Thorwalda doszło jakby z oddali jakieś słowo w nieznanym języku. Ostatnim co zobaczył była szybko zbliżająca się pięść wielkości jego głowy.
Jak dla mnie opowiadanie okej ale nw nie znam się na opowiadaniach tylko troche razi mnie kolor tekstu :)
OdpowiedzUsuńhttp://mzmzycie.blogspot.com
Kolor tekstu zmieniony ^^
UsuńNigdy nie czytałam tego typu opowiadań, ale powiem szczerze, że nawet mnie wciągnęło. Gdy zobaczyłam link do twojego bloga w komentarzu u mnie na blogu od razu skojarzył mi się z moją ostatnią szkolną lekturom "Ostatnie Życzenie" ;)
OdpowiedzUsuńFilozoficzna xx
blogfajnejolki.blogspot.com/
No i Wy macie Sapkowskiego w kanonie lektur! :P A ja miałem Potop i Ogniem i Mieczem :( :)
Usuńzmień wygląd bloga,bo trochę mieni sie w oczach :d
OdpowiedzUsuńfajne opowiadanie ;> pisz dalej, pozdrawiam:) http://smoczexserce.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńKolor czcionki mi się nie za bardzo podoba..A co do samego tekstu bardzo dobrze piszesz! :)
OdpowiedzUsuńObserwujemy?
http://opinie-telefonow.blogspot.com/
Obserwuję już jako Wiktoria Anonim ^^
UsuńPodoba mi się, masz naprawdę talent :) Rozwijaj go.
OdpowiedzUsuńI taka mała rada- zmień trochę tło (może zamów sobie u kogoś szablon?) i kolor czcionki, gdyż jest nieco rażąca.
pozdrawiam http://please-niall-horan.blogspot.com/
Fajne opowiadanie, zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńhttp://magicbookblog.blogspot.com/
zgadzam się z powyższymi :D http://mamochotewyslaccienaksiezyc.blogspot.com/ -wpadniesz,skomnetujesz,oddasz głos,tylko szczerze proszę :D a może kom za kom :S
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz! Zapraszam do ciebie! http://blask-susan.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńAle Ci się spamu w komentarzach namnożyło ;p
OdpowiedzUsuńCzyli jednak draugry? :D
Okej, bardzo, bardzo, fajnie. Mimo właściwie ściany tekstu, wiesz, mało dialogów i tak dalej, czytało się super - zresztą, bardzo zazdroszczę ludziom, którzy potrafią w tak dynamiczny i jednocześnie przejrzysty sposób opisywać bitwy. Ja jeszcze nie wiem, czy umiem, zobaczy się :D
Okej, to może podsumowując cały prolog, to dla mnie super, obudzenie jakiegoś antycznego zła, szczególnie w postaci smoka i armii draugrów jak dla mnie jest super pomysłem. Skoro reszta ma się dziać te 50 lat później, to wnioskuję, że właściwi bohaterowie będą się mierzyć z tym, z czym Thorwald i kompani sobie nie poradzili. Super sprawa, iście nordycka opowieść się zapowiada :D A jak już mówimy o iście nordyckich rzeczach, to ja po cichu liczę sobie na smokobójcę, bo to wiadomo - nordycki bohater z krwi i kości.
A swoją drogą, to brak mi w tym całym morzu opowiadań w morzosferze jakichś brutalniejszych scen. Ech, dziewucha szuka wrażeń ;p No, ale zmierzam do tego, że skoro opowiadanie związane z wikingami, to pewnie coś się trafi. Bo póki co urwana ręka i stłuczony na miazgę Ulf zapowiadają, że mogę liczyć na brak ugrzeczniania takich scen, nie? :D
Na razie tyle, lecę jeszcze u innych trochę ponadrabiać zaległości, ale jak czas pozwoli, to jeszcze dziś wrócę :D
No wiem :D Jeszcze nie kasowałem takich :D Scen batalistycznych będzie sporo, tu się nie masz czym martwić :P a czy znowu opisuję je tak przejrzyście, no to już Twoja ocena :) Brutalnych scen też nie będzie brakować, gdyż iż, też jestem fanem :) I zgadłaś główny wątek fabularny! :P I jeszcze coś, ale o tym sza! W dodatku, to co zgadłaś, będzie nie do końca takie, jakiego się spodziewasz ^^
UsuńA, i to nie są Draugry no! :D Na początku, owszem, chciałem draugry, ale wpadłem na pewien pomysł,i sienie mogłem oprzeć :D Orkowie :) Z tego co mi wiadomo, również występują w mitologi nordyckiej :)
UsuńDOBRZE, bitwy zawsze spoko, latające mięso też :D No, dla mnie przejrzyście, grunt, że człowiek się nie zatrzymuje i nie zastanawia CO AUTOR MIAŁ NA MYŚLI, nie? :D
UsuńCzyli zgadłam, ale nie zgadłam, dobrze XD
Dlaczego nie draugry, ja się pytam? D: Ale dobra, okrowie też mogą być, nie marudzę ;p Z tego, co ja wiem, nie są nordyccy, ale w gruncie rzeczy, to nie wiem skąd się wzięli, wyguglowałam, że ORC to z łaciny, a i że w Beowulfie się pojawili, to znaczy, określenie się pojawiło, odnośnie Normanów, więc....
Nie żebym chamsko reklamował, ale jak chcesz latającego mięsa, to Isthmus :D Tam są flaki, krew i wszystko ^^ Ale tu też nie brakuje:) Nie draugry, bo chciałem zrobić część historii ze strony właśnie tych złych, a draugry mi nie pasowały do profilu ^^ Zresztą, dojdziesz do scen z Grookiem, to się przekonasz czemu Orkowie :)
OdpowiedzUsuń