poniedziałek, 13 stycznia 2014

Prolog część II


          Górska forteca jarla Hrodgiera nie bez przyczyny miała opinię miejsca, które byłoby w stanie powstrzymać marsz wielotysięcznej armii. Położona na wysokim, płaskim pagórku, do którego droga wiodła przez wąwóz, wąski na tyle by obok siebie mogło nim przejechać jedynie trzech jeźdźców, była niczym skała, o którą rozbijała się każda fala ataków pogranicznych władców. Szaleniec, który ważył się na próbę sforsowania murów twierdzy, stawał przed wyzwaniem, które jak dotąd każdego rzucało na kolana. 
          Napierająca armia, uwieziona w wąwozie narażona jest nie tylko na lawiny kamieni i chmary strzał, wypuszczanych przez obrońców z jego ścian. Sieć jaskiń ciągnąca się całymi milami pod powierzchnią i wewnątrz gór, śmiertelnie niebezpieczna dla niedoświadczonych, lub głupich na tyle, by zapuścić się w nie bez znajomości ich rozkładu, stanowiła ogromny atut sił jarla, które przemieszczając się nimi mogły zachodzić niczego nie spodziewających się najeźdźców od tyłu, powodując wśród nich chaos i przerażenie. Wzięci w ten sposób w grad pocisków od góry, oraz bezlitośnie rozpłatywani toporami z przodu i z tyłu, bez możliwości wycofania się, czy ukrycia kończyli jako uczta dla padlinożerców, lub też, gdy Hrodgier był w dobrym humorze, jako niewolnicy, zmuszani do uprawiania nieurodzajnej, górskiej ziemi, wypasu bydła oraz wznoszenia budynków. 
           Sama forteca, wzniesiona z ogromnych kamiennych bloków nie prezentowała się zbyt okazale. Toporna bryła, jakże charakterystyczna dla budynków wikingów, których przeznaczeniem nie była wygoda jej mieszkańców ani upiększanie krajobrazu, ale sprawowanie kontroli nad okolicznymi ziemiami. Władcy tego miejsca, od niepamiętnych czasów nosili tytuł Strażników Bramy, jednakże czym była Brama, oraz czego strzegła zostało zapomniane, pozostała tylko funkcja, obecnie traktowana jako urząd honorowy, nadawany przez króla Magnusa ludziom, którzy w szczególny sposób zasłużyli się dla krainy. 
           Wokół twierdzy, podobne grzybom wyrosłym w cieniu gałęzi potężnej sosny, w regularnych szeregach wznosiły się chaty cieśli, płatnerzy, kowali, szynkarzy i innych rzemieślników, którzy byli niezbędni do funkcjonowania zamku oraz baraki dla stałego garnizonu, składającego się z sześciuset twardych, zaprawionych w bojach weteranów, którzy walczyli wraz z Hrodgierem w niejednej bitwie. Wszystko wykonane były z tego samego kamienia, wydobywanego z wnętrza skały, na której zostały zbudowane. 
            W myśl militarnego charakteru osady, dachy każdego domostwa pokryte były glinianymi gontami, ponieważ w przeszłości wróg za pomocą płonących strzał oduczył jej mieszkańców używania słomianych strzech. Po brukowanych uliczkach poruszali się pospiesznie ludzie, którzy całą swoją postawą wrażali stałą gotowość do walki, pomimo, że ukształtowanie terenu powinno w nich ową czujność osłabić. Jednak jarl Hrodgier rządził twardą ręką i surowo karał wszelkie uchybienia. Osobiście, nieraz w środku nocy obchodził wartowników, sprawdzając czy żaden z nich nie ucina sobie drzemki podczas sprawowania obowiązków. 
            Zaraz po swoim mianowaniu na urząd Strażnika Bramy, sprowadził do warowni armie robotników kamieniarskich i rozkazał wybudować solidny mur wokół swojego małego królestwa, czyniąc je jeszcze bardziej nie do zdobycia. Poza murem, na płaskim szczycie wzgórza ciągnęły się pola owsa, z którego wieśniacy wypiekali cienkie placki, stanowiące obok mięsa z hodowanej rogacizny podstawę wyżywienia mieszkańców. Krajobraz przecinała tam również wysoka sylwetka wieży strażniczej, stojącej przed gardłem wąwozu, w której przez całą dobę  czuwało dwóch zwiadowców, wypatrując śladu zbliżającego się nieprzyjaciela.
          W podziemiach wieży znajdowało się wejście do sieci jaskiń, z którego w razie oblężenia korzystali jarl i jego ludzie. Żaden z nich nie był na tyle nierozważny, aby twierdzić, że zna cały labirynt korytarzy, potrafili jednak wydostać się w kilku miejscach porozrzucanych w całym masywie górskim. Nikt nie miał pojęcia jak daleko sięga pajęczyna rozwidleń i skrzyżowań, ani też co się w niej kryje. 
          Ludzie, którzy zabłądzili w ich przepastnych głębinach i trafiali w końcu z powrotem na powierzchnię opowiadali później przerażające historię o duszach zmarłych uwięzionych za żelaznymi wrotami otoczonymi niebieska poświatą. Zmarli ci, mieli wyczuwszy obecność żywej istoty, wzywać ją do siebie potępieńczymi wrzaskami, pełnymi nienawiści. Jednak nie przywiązywano wagi do tych historii, kładąc je na karb szaleństwa ludzi błąkających się bez chleba i wody w całkowitych ciemnościach. Mimo to, niewielu miało odwagę zapuszczać się w mroczne tunele po zmroku. 
           Dlatego też, obserwatora znającego sposób myślenia miejscowych, zdziwiłby widok dwóch z wyglądu kilkunastoletnich chłopców, zakradających się we wczesnych godzinach rannych, kiedy górskie mgły pokrywały jeszcze okolicę, po cichu do wieży. Poruszając się od strony wioski dotarli nie niepokojeni przez zwiadowców, których wzrok utkwiony był w czeluść wąwozu, bowiem żadne niebezpieczeństwo nie miało prawa nadejść od osady. Wślizgnąwszy się przez uchylone drzwi, zeszli po stopniach do piwnicy, trzymając ręce przy chłodnej ścianie, aby nie upaść w czarną pustkę klatki schodowej. 
          Gdy znów poczuli pod stopami równą powierzchnię kamienia, wyższy z chłopców wyciągnął zza pazuchy pochodnię i po niezręcznie długiej chwili udało mu się rozniecić za pomocą hubki i krzesiwa malutki ognik, który następnie żywiąc się tłuszczem, którym nasączona była szmata począł rosnąć, aż w końcu wydobył z ciemności fragment pomieszczenia oraz dwie skulone sylwetki. Starszy chłopiec- Frothi, obracał się dookoła trzymając pochodnię i chłonął błyszczącymi  oczami świat, o którym wcześniej jedynie słyszał z opowieści starszych kolegów. Młodszy natomiast, czuł się widocznie nieswojo pośród migoczącego światła palącej się żagwi i zimnych ciemnościach czających się poza nim. 
           Nerwowo podskakiwał na każdy dźwięk, który przeszywał jaskinię. Z pozoru martwa, pieczara pełna była odgłosów pokroju kapiącej wody, chrobotu szczurzych łapek, przebierających po warstwie kurzu pokrywającej podłogę oraz pisku żerujących nietoperzy.
             –Powinniśmy wracać... Matka będzie się niepokoić. Zresztą zgłodniałem i nie mam ochoty włóczyć się po tych zatęchłych krecich norach z pustym brzuchem!.
           -Oh, przestań marudzić, Gylfi ! Przyjęliśmy to wyzwanie, i niech mnie Jormungand połknie, jeśli przez twoje dziecinne trzęsienie kolanami ośmieszę się przed Jonem i jego bandą! Jeśli chcesz to wracaj, jeszcze masz czas, zanim rodzice sie zorientują, ze nas nie ma. Ja zostaję!
           Gylfi, zawstydzony prztykiem brata poczuł, że na jego policzki wypływa szkarłatny rumieniec. Nie! Nikt nie będzie nazywał go „dzieciakiem”!
           -Zostanę z tobą!
Dla potwierdzenia swoich słów, wyjął pochodnie z ręki Frothiego i ruszył zdecydowanym krokiem w głąb najbliższego tunelu. Starszy chłopiec, ruszył za nim z delikatnym uśmiechem na ustach. „Będzie z niego prawdziwy wojownik” – pomyślał z dumą. Maszerowali w ciszy, jakby jaskinia byłą zbyt tajemniczym miejscem, żeby jego spokój zakłócić czymś tak trywialnym jak rozmowa, czy choćby westchnienie. 
            Ściany zdobił kropelki wody, wytrąconej przez chłód podziemi. Światło pochodni załamywało się w nich, tańcząc na rysunkach wykonanych przez tysiące ludzi, którzy przez stulecia poruszali się tymi korytarzami. Oczywiście wojownicy sprawdzili je wszystkie, wymazując te, które miały na celu wskazywać drogę do wyjścia, aby nie ułatwiać przeciwnikowi ataku. W miarę odległości i kolejnych skrętów, rysunków robiło się coraz mniej. Stawały się bardziej wyblakłe, mniej staranne. 
            Niektóre wyglądały jakby zostały wydrapane przez człowieka za pomocą paznokci. Te przykuwały uwagę chłopców, równocześnie powodując u nich podnoszenie się włosów na karku. Wrota. Żelazne, masywne wrota, ozdobione symbolem węża Jormunganda- symbolu królestwa zmarłych. Czas spędzony pod powierzchnią trudno było określić. Dogasała właśnie czwarta pochodnia. Mogło to oznaczać, że od chwili zejścia w głębiny wieży minęło około półtorej godziny. Na górze właśnie świtało.
-Jeśli chcemy zdążyć do domu przed porannymi obowiązkami, powinniśmy zawracać- zarządził Forthi. Młodszy chłopiec skinął głową na znak zgody, i obaj odwrócili się aby podążyć drogą, którą przyszli.


2 komentarze:

  1. Sam z pewnością nie zdecydowałbym się na taką wyprawę do jaskiń. Może w towarzystwie kilku osób, ale pojedynczo nigdy. Jestem zbyt strachliwym człowiekiem, jeśli chodzi o takie sytuacje i oglądanie czy granie w horrory. Moja bogata wyobraźnia ma tendencję do budzenia się w najmniej odpowiednich momentach.
    Za akapity naprawdę ślicznie dziękuję. Przez to tekst jest bardziej przejrzysty i czyta się przyjemniej ; )
    Żadnych nielogiczności nie znalazłem.
    A.J.

    OdpowiedzUsuń
  2. To znów ja! Dzisiaj trochę poczytam i pokomentuję :D
    Jejku jejku, jak mi się podoba klimacik tej Twojej Wojny o Midgard, naprawdę, aż chyba sobie znów po Eddę sięgnę :D
    Kocham łażenie po takich ciemnych miejscach - okej, w jaskini to wiadomo, nigdy nie miałam przyjemności, zresztą, akurat tam pewnie bym się bała, ale wszelkie opuszczone domostwa i tego typu rzeczy, których w mojej okolicy jest dostatek, przetrzepujemy ze znajomymi w ramach naszej prywatnej eksploracji terenu. Po nocy jest najlepiej, jak znajomi wiedzą, że jestem strachliwa i przyprawiają mnie głupimi żartami niemalże o atak serca D: Ale dobra, w sumie, to miałam o tekście mówić, a nie o moich wycieczkach terenoznawczych :D
    Dużo mniej tu jest błędów, wiesz? Także tego, no, approval :D Jak publikowane bez poprawek, to bym powiedziała, że jest naprawdę bardzo ładnie.
    I w ogóle te niby duchy, czy co to tam, to mi od razu nasuwają skojarzenia z graniem w Skyrima i plątaniem się po grobowcach, i tak dalej. Ale btw, mam taką cichutką nadzieję, że może draugry się pojawią? No nic, pożyjemy-zobaczymy, lecę dalej :D

    OdpowiedzUsuń