sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział II-Ofiary wojny część II


           Grook z całej siły uderzył ogromną, zielona dłonią w byle jak zbity z sosnowych desek stół.  Zalegające na nim resztki jedzenia i puste dzbany po winie zwaliły się na podłogę gdy drewno z suchym trzaskiem pękło, sypiąc dookoła deszczem drzazg. Nie zauważając nawet efektów swojej siły, chwycił najbliżej stojącego Orka za kudły, i trzasnął go pięścią w twarz, łamiąc mu nos i wybijając kilka kłów. 
          Ofiara furii dowódcy wydając z siebie gniewny pomruk zamachnęła się na odwet. Był to głupi czyn, nawet jak na Orka. Nie tracąc czasu na unikanie ciosu, Grook wyciągnął zza pleców swój ogromny topór z czarnej stali, który zdobył na wyjątkowo wielkim jak na ludzkie standardy wojowniku, podczas upadku górskiego zamku, i trzymając go w jednej ręce wziął zamach. 
         Ostrze poszybowało śmiercionośnym łukiem w kierunku gardła atakującego, w mgnieniu oka pozbawiając go głowy. Reszta członków delegacji stałą nieporuszona, wpatrując się przed siebie, jakby śmierć towarzysza byłą naturalną koleją rzeczy. Bo też była.           Wśród Orków, każdy miał możliwość rzucenia swojemu wodzowi wyzwania, jednak musiał się wówczas liczyć z najsurowszym wymiarem, kary w przypadku przegranej. A nie była nią śmierć. Zielonoskórzy od tysięcy lat z lubością oddawali się sztuce tortur, toteż doszli w tej dziedzinie do niespotykanej perfekcji. Była to jedyna rzecz, na której znali się porządnie. 
         Resztę zdobywali podbojami, grabieżami i mordem. Teraz, po tylu wiekach niewoli nadrabiali stracony czas, podbijając, grabiąc i mordując na masową skalę.  Dlatego też pechowiec, który ośmielił się podnieść rękę na Grooka, mógł mówić o szczęściu. A raczej mógłby, gdyby jego głowa nadal trzymała się reszty ciała.

         -Znowu przynosicie złe wieści! – głos Grooka brzmiał niczym trące o siebie kamienie, a jego oddech śmierdział tak paskudnie, że nawet z odległości kilki kroków dało się czuć odór gnijącego mięsa wydobywający się z jego paszczy.

         -Ile mam czekać na zdobycie tej twierdzy? Nasz pan kazał nam zniszczyć każde gniazdo żałosnych ludziów, a wy co? Nie macie krzepy żeby skruszyć te mury? Może powinienem kazać nabudować katapultów i wystrzelić całą hordę na tamtą strone?

          Zebrani Orkowie zbledli, co przy ich zielonej skórze było widoczne tylko dla wprawnego oka. Jednak strach malujący się w ich ślepiach był aż nadto widoczny. Zielonoskórzy byli berserk erami w walce, nie znali strachu ni bólu. Mogli stanąć naprzeciw przeciwnika kilkakrotnie większego lub liczniejszego i z radością zaatakować. Jednak mieli pewną słabość.  
         Tym słabym punktem był lęk wysokości. Jako rasa, która od przeszło pięciu tysięcy lat zamieszkiwała podziemny kompleks pieczar, mieli głęboko zakorzeniony wstręt do otwartych przestrzeni, a sama nawet myśl o wspinaniu się na wysoką górę czy lataniu, wywoływała u nich dygotanie kolan. 
         Dodatkowo nie należąc do istot obdarzonych wysoką inteligencją, co rekompensowała ich niebywała tężyzna fizyczna i grube kości, byli bardzo podatni na manipulację, którą to cechę bez skrupułów wykorzystywali wodzowie klanów. Również teraz, bez wahania uwierzyli, że Grook jest w stanie spełnić swoja groźbę. 

          -Wodzu-odezwał się najstarszy z orczych pułkowników- atakujemy te mury już od…-tu rozcapierzył wszystkie pięć palców u lewej dłoni i dodał dwa u prawej- trzech dni, a ludziowie nadal nie chcą zginąć! Robimy wszystko co możemy…

           -Więc możecie za mało! Wynosić mi się stad i nie wracać póki ostatni z obrońców tej stojącej kupy gruzów nie będzie martwy!

         Pułkownicy pospiesznie ruszyli w stronę wyjścia z namiotu, i już po chwili ostatni z nich zniknął za cuchnącą skórą niewiadomego pochodzenia, służącą za drzwi. Grook został sam. Zrobił krok w kierunku kąta pomieszczenia skrytego w mroku, którego nie zdołało rozproszyć światło jednej pochodni palącej się obok roztrzaskanego stolika. 
         Stało tam kilka dzbanów, z rodzaju tych, które opróżnione, walały się teraz po podłodze z ubitej ziemi. Sięgnął po jeden z nich, zerwał pieczęć i pociągnął solidny łyk, czując jak kwaśny trunek spływa mu do gardła. Jeśli miał zrobić to co zamierzał, potrzebował jednak więcej. Złapał więc jeszcze trzy naczynia i ruszył w kierunku kloca drewna służącego mu za krzesło. Przystawił dzbanek do ust i opróżnił go paroma haustami. 
        To samo zrobił z kolejnym. Gdy trzecie naczynie, rozbiło się z brzękiem o ścianę, Grook poczuł, ze jest gotowy. Przyjemne ciepło rozlewało się po jego wnętrznościach, a w głowie jakby mu przejaśniało. Przybierając minę, kojarzącą się z problemami żołądkowymi, oparł głowę na pieści, podpierając łokieć na kolanie. Tak. Zdecydowanie był gotowy.
        Mógł zacząć myśleć.

        W godzinę później udało mu się dojść do przełomowego wniosku. Potrzebował pomocy. Sami Orkowie może i są potężną siłą, ale nie dość potężną by zdobywać każdą twierdzę z marszu. Jedynie w pierwszych dniach kampanii udawało im się tego dokonać, głównie dzięki zaskoczeniu, zarówno niespodziewanym pojawieniem się, jak i wyglądem wojowników. 
          Jednak później, gdy wieść o hordach rozeszła się, ludzie byli już przygotowani na widok zielonoskórych bestii. Mogli też zawczasu przysposobić się do obrony. Obecnie armia, którą dowodził Grook stała już prawie miesiąc, wbrew zapewnieniom orczego pułkownika, pod murami zamku, którego garnizon składał się z około trzech tysięcy ludzi, zdeterminowanych do stawiania oporu do ostatniego oddechu. Mimo wypuszczania szturmu po szturmie, Orkowie nie byli w stanie złamać ani ich ducha, ani szyków. Potrzebowali pomocy.
           „Ale od kogo? Ludziowie chyba nie zechcą się do nas przyłączyć?”. Nie znosił myśleć. Chciałby po prostu wykonywać rozkazy i rozlewać krew jak zwykły Ork. Z westchnieniem cierpienia sięgnął po kolejny dzban wina. Opróżnił go i postawił wraz pozostałymi ośmioma. Zapowiadała się długa noc „A wiec…    Kto nam pomoże?”

          Ranek zastał Grooka pochrapującego na podłodze swojego namiotu, wśród poprzewracanych dzbanów po winie. Orczy wódz poruszał się niespokojnie we śnie, dręczony pijackimi koszmarami. Śniły mu się jego szeregi palone przez spadający z nieba żar. Uciekał. Biegł prosto przed siebie, nie mając odwagi spojrzeć górę, na ową straszliwą istotę, która sprowadziła zagładę na jego armie.               Lecz w pewnym momencie potknął się o coś niewidocznego w wysokiej trawie i padł na twarz. Odwrócił się na plecy, i zdążył zobaczyć tylko gigantyczną, otwartą paszczę zbliżającą się do niego w błyskawicznym tempie. W tym momencie się obudził. Pomimo potwornego bólu głowy uśmiechnął się krzywo, co wcale nie sprawiło, że wydawał się przystojniejszy. 
         Jednak takie drobnostki jak wrażenia estetyczne nie zaprzątały nigdy głowy Grooka. Zwłaszcza teraz, gdy wpadł na pewien pomysł. Genialny pomysł, który przyniesie mu chwałę i sprawi, że każdy zamek, miasto czy wieś wpadnie w jego ręce bez konieczności nużących oblężeń. Rozwiązanie jego kłopotów było tak proste, że aż chciało mu się śmiać. Wszystko co musiał zrobić to schwytać smoka. Wyciągnął rękę po ostatni pełny jeszcze dzban wina. Taką myśl należało uczcić.



                Około południa, kiedy skończył świętować, wysłał pierwszego napotkanego Orka by ten sprowadził wszystkich pułkowników na naradę. Jednak ci, pomni na słowa, którymi ostatnio ich żegnał nie chcieli sie pojawić, sądząc, że to jakiś podstęp, mający na celu pozbawienie ich życia. Musiał osobiście pofatygować się do ich namiotów i kopniakami oraz pięściami zagonić ich do swojej kwatery głównej. 
             Tam też przedstawił im znakomity plan, który został mu zesłany przez potężnego Ducha Alkoholu. Pułkownicy stali z rozdziawionymi paszczami, wpatrując się z niemym podziwem w swego genialnego dowódcę. Wszyscy, poza jednym, który wyglądał jakby rozbolał go brzuch. 
         Był to ogromnych rozmiarów stwór, szerszy w barach od wszystkich zgromadzonych w namiocie dowództwa. Dwoma palcami pocierał zmarszczone czoło, wyraźnie z trudem próbując coś zrozumieć. W końcu, doszedłszy do jakiegoś wniosku, zabrał głos:

         -Ale jak zaciągniemy smoka pod zamek? Nie mamy tak wielkiego łańcucha!

         -Przywiążemy kawał mięsa do sznura, a bestia pójdzie za nami. Jak widzicie wszystko dokładnie przemyślałem!- nuty dumy w głosie Grooka słychać było na drugim końcu obozu orczej armii.            Znowu na twarzach pułkowników ukazał się wraz uwielbienia dla wnikliwości wodza. I znowu, ten sam wielki zielonoskóry przybrał postawę bolesnego skupienia. Po kilku chwilach ponownie dał upust swoim wątpliwościom.

          -Nie mamy aż tak wielkiego kawałka mięsa. Smok jest większy niż Ork, a Ork je dużo. Ile musi jeść smok?

          Zapadła cisza, w której pytające spojrzenia przemykały pomiędzy twarzami obu dyskutantów. Nagle została przerwana przez syk dobywanego ostrza. Grook wciągnął z pochwy przy pasie krótki, zakrzywiony sztylet i wbił go po rękojeść w czaszkę swojego podwładnego. Z grymasem nienawiści wynikającej z obnażenia słabości jego planu, wrzasnął na pozostałych:

            -Wynocha stąd psy! Mówiłem wam, że macie się mi nie pokazywać, dopóki zamek nie zostanie zdobyty! Tak kończą głupcy, którzy nie słuchają rozkazów!- tu wskazał na lezące w jeziorku krwi ciało- zabierzcie to ścierwo ze sobą!

            Chwytając martwego towarzysza, pozostali przy życiu pułkownicy pospiesznie opuścili namiot wodza. Grook powoli się uspokajał. Plan był dobry, należało go tylko dopracować. Tymczasem wychylił się na zewnątrz i wrzasnął do oddalających się:

            -Szykować wojsko kundle! Macie szturmować mury, a nie obżerać się koniną i nabierać sadła!

           Wrócił do swojego namiotu i skierował w stronę łóżka, które było tak naprawdę szeroką, drewnianą ławą przykrytą skórami. Spod niego wciągnął skrzynkę, która zawierała jego zapasy na czarna godzinę. Chwycił pierwszą butelkę. „ A wiec jak zaciągnąć smoka do obozu?”

4 komentarze:

  1. Obiecałem coś lżejszego- a więc proszę bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. "a jego oddech śmierdział tak paskudnie, że nawet z odległości kilki kroków dało się czuć odór gnijącego mięsa wydobywający się z jego paszczy." - hahah nie mogę z tego, za pierwszym razem wybuchnęłam śmiechem. xD

      Coś lżejszego, eh. Osobiście jestem, jakby to ująć, zwolenniczką krwawych scenek. Uwielbiam takie rzeczy, wiesz, morderstwa, zabijanie się, krew etc, więc mnie ta drastyczność w ogóle nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - to właśnie urozmaica opowiadanie. ;D
      Podoba mi się ten Grook, zabija innych orków tak o, bo ma taki kaprys. Takich ludziów lubię xD
      No to czekam na kolejny rozdziaał. :)

      Usuń
    2. To tak samo jak ja :) Uwielbiam klimaty Warhammera, gdzie krew radośnie zbryzguje ściany :D Ale i tak, musiałem wprowadzić ten wątek, ponieważ jest dosć znaczący dla fabuły. Korzystajac z tego, że Orkowie nie są zbyt...światli, pozwoliłem sobie na pewne elementy humoru :) A o sceny drastyczne się proszę nie martwić ^^ Będzie pełno.

      Usuń