piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział II-Ofiary wojny część I


            Na równinie trwała gorączkowa krzątanina. Ludzie pracując grupkami, powoli usuwali ślady niedawnej potyczki pomiędzy armią Astarothu i orczą hordą. Najważniejsi oczywiście byli ranni, których można jeszcze było uratować. Gdy tylko wieść o niespodziewanym zwycięstwie dotarła do ukrytych w jaskiniach kobiet, nie czekając na pomoc ze strony swych mężów, wyruszyły na plac boju, obładowane opatrunkami. 
           Część z nich pobiegła w stronę najbliższego zagajnika, aby nazbierać ziół, niezbędnych do zdezynfekowania ran, zmniejszenia bólu czy zbicia gorączki. Z uwagi na brak koni, które mogłyby przetransportować niezdolnych do samodzielnego poruszania się wojowników do Astarothu, reszta zmuszona była założyć tymczasowy obóz na otwartym powietrzu. 
           Jednak rok zamknięcie w zatęchłych, kamiennych ścianach sprawił, że wszyscy przywitali ową niedogodność  z wdzięcznością, chcąc nacieszyć się promykami słońca tańczącymi na skórze, poczuć powiew wiatru we włosach i móc słuchać ptasich treli. Jednak aby zapobiec wybuchowi nowej zarazy, oprócz czystych namiotów dla rannych, należało także zorganizować wywóz trupów zalegających pobojowisko oraz w końcu zdobyć coś do jedzenia dla głodnych rzeszy. 
          Wycieńczeni walką i niedożywieniem mężczyźni zabrali się do mozolnej pracy. Najmłodszych zaopatrzono w łuki i strzały, oraz wędki i wysłano w każdym możliwym kierunku, przykazując im by uważali na siebie, gdyż w pobliżu mogą kręcić się jakieś niedobitki Orków. Już w godzinę po tym, pierwsi z nich zaczęli wracać, niosąc ze sobą kosze pełne ryb lub małych ptaków. Jednemu chłopcu udało się nawet upolować jelenia, którego musiał podzielić na części i przynosić po kawałku. Gdy pierwszy raz pojawił się w obozie, patrolujący teren wojownicy podnieśli alarm sądząc, że młodzieńca ktoś zaatakował. 
          Jego usta bowiem i kurta unurzane były we krwi. Jednak okazało się, że głód skłonił go do pożarcia sporej części mięsa na surowo. Z upolowanej zwierzyny natychmiast zaczęto gotować rosół, który następnie rozdawano wśród rannych. Również orczy obóz dostarczył wielu zapasów, tak potrzebnych wymizerowanym mieszkańcom Astarothu. Zielone potwory okazały się prawdziwymi żarłokami. W jednym z namiotów, najwyraźniej służącym za skład żywności, znajdowały się góry mięsa, wglądającego na końskie.                 Może i nie pachniało ono już najlepiej, a nad nim unosiły się chmary tłustych, zielonych much, ale dla ludzi, którzy od prawie pół roku żywili się wyłącznie ciągle zmniejszającymi się racjami jęczmiennego chleba, była to prawdziwa uczta. Po upieczeniu nad ogniem konina okazała się żylasta i sucha, jednak gdyby zapytać o opinię dowolnego kobietę, dziecko czy mężczyznę, bez wahania odpowiedzieliby, że jest to najlepszy posiłek w ich życiu.  
           W serca ludzi ponownie wstępowała nadzieja, dająca im siłę do pracy. Jednak mimo owej iskierki, umysły wszystkich pogrążone były w cieniu rzucanym przez koszt tego zwycięstwa. Starsi chodzili wśród stert ciał, z szacunkiem należnym bohaterom wyjmując swoich poległych towarzyszy i układając ich w równe rzędy. 
          Wtedy do pracy przystępowały kobiety, które zdejmowały z nich zbroje, a następnie za pomocą wilgotnych chustek wycierały ich twarze i dłonie z krwi. Nie było to przyjemne zajęcie. Większość zwłok była potwornie okaleczona, porąbana na kawałki lub zmiażdżona pod straszliwymi ciosami orczej broni. 
          Zgodnie z tradycją, matki wojowników, którzy zginęli w bitwie musiały własnymi rękami pozaszywać im wszystkie rany, aby byli gotowi do uczty w Długim Domu, na której przodkowie z dumą przyjmą ich w swoje szeregi. Siwowłose staruszki z miłością oddawały synom ostatnią posługę, jednak w ich oczach próżno było szukać łez. Już dawno opłakały stratę swoich dzieci, bowiem w swych matczynych sercach wiedziały, ze idą one na pewną śmierć.            U niektórych za to można było natrafić na spojrzenie, w którym błyszczała iskierka dumy, kiedy przesuwały wzrokiem po pokocie zielonych trupów leżących wokół miejsca, w którym znaleziono ciała ich synów, jakby chciały wykrzyczeć w twarz całemu światu, że zginęli oni śmiercią bohaterów.   Dziwnie było patrzeć na martwych Orków. Tylko część z nich nosiła jakiekolwiek ślady obrażeń. 
          Zdarzały się przypadki odciętych głów i kończyn, głównie tam gdzie walczył Bjoerg, kilka miało zmiażdżone czaszki..Ale zdecydowanie więcej niż połowa wglądała jakby nagle zmorzył ich sen, któremu nie bacząc na bitwę toczącą się wokoło, ulegli, kładąc się tam gdzie walczyli. Może właśnie to było powodem, dla którego wojownicy starali się omijać tych „nietkniętych” szerokim łukiem. To, lub tajemnicza moc, która ich uśmierciła. 
          W powietrzu nadal można było wyczuć resztki niebieskiej poświaty, która zdawała się nadawać mu metaliczny posmak i zapach kojarzący się z polnymi kwiatami. Nikt nie chciał podchodzić do zielonoskórch zabitych za jej sprawą, jakby bali się, ze jest to coś zaraźliwego, czyhającego tylko by ponownie eksplodować, tym razem zabijając ludzi by zaspokoić swój straszliwy apetyt. Jednak czas powoli mijał, słońce chyliło się ku zachodowi, i nadal nic się nie działo. 
           Ośmieleni tym mężczyźni w końcu zdecydowali się zbliżyć. W końcu pośród tych Orków również znajdowali się ludzie, którzy zasługiwali na pochówek. Jedna z grupek, po oględzinach miejsca, w którym leżało nadzwyczaj wiele bestii zaczęła wołać innych z wyraźnym podekscytowaniem. Nie czekając na reakcję reszty, zaczęli odrzucać ciężkie ścierwa na bok odkopując ciało człowieka znajdujące się pod nimi. 
           Wkrótce dołączyli do nich czterej inni i wspólnymi siłami udało się im odsłonić  zakutego w zbroję jarla Finna. Ku zdumieniu zebranych, starzec pomimo licznych ran i znacznego upływu krwi jeszcze żył. Kunsztownie wykonana zbroja wykonała dobrze swoja pracę, chroniąc swojego właściciela przed ciosami, które zabiłyby każdego innego. Jednak mimo potężnego pancerza, Finnowi nie można już było pomóc. Umierał. 
          Ostatnimi siłami otworzył skrwawione usta, rozbite czymś co musiało być młotem kowalskim…Lub pięścią Orka. Przez wybite zęby wypływał strumyczek jasnej krwi, ściekający po brodzie i tworzący kałużę na wspaniałym grawerunku przedstawiającym lwa, który wykuty był na napierśniku. Wyglądało to, jakby bestia chłeptała ciepłą jeszcze posokę swej ofiary, gotowa pożreć ją gdy tylko nastanie jej koniec. 
         Spomiędzy jego ust wydobył się cichy, jakby dobywający się spod ziemi głos:

        -Wygraliśmy?

        Ktoś z małego tłumku przycisnął mu do ust bukłak ze świeżą wodą, którą zmieszaną z własna krwią, Finn zaczął spiesznie połykać, biorąc duże hausty orzeźwiającego płynu.

        -Wygraliśmy panie! Spójrz tylko na te wszystkie orcze ścierwa leżące dookoła! Więcej niż dziesięć z nich nosi na sobie znak twojego miecza. Okryłeś się chwałą, która będzie podążać za tobą do kresu twego panowania i jeszcze dłużej!

          Głos należał do Alrika, sześćdziesięcioletniego wojownika, który służył w osobistej gwardii jarla przez ponad pół swojego życia i darzył swego władcę prawdziwą, szczerą miłością, którą wzbudza jedynie charyzma i oddanie poddanym. Finn spróbował się uśmiechnąć, jednak udało mu się tylko boleśnie skrzywić, co sprawiło, że jego twarz zmieniła się w potworną, zakrwawiona maskę.

          -Tylko… dziesięciu? Powinienem zostać…w jaskini..z kobietami, gdzie moje…miejsce. Założę się, że ty, Alriku…załatwiłeś resztę…tej  bandy.

          Oblicza wojowników stojących wokół umierającego rozjaśnił na chwilę szczery, niewymuszony uśmiech. To był ich jarl, ich towarzysz. Nigdy nie poddający się cierpieniu, silący się na żarty nawet w obliczu śmierci. Alrik, przybrawszy najpoważniejszy wyraz twarzy jaki mógł odpowiedział:

         - Bjoerg trochę mi pomógł. A jego chłopak….

          Na wspomnienie Ivara uśmiechy spełzły z twarzy wszystkich, a na ich miejscu pojawiły się grymasy niepewności i strachu. Spojrzenia wojowników skupiły się na Alriku, który zorientowawszy sie, że zapędził się na niewygodne tematy, umilkł nagle i lekko zbladł. Wśród Asgarotchczyków, którzy przeżyli bitwę została bowiem zawarta niewypowiedziana umowa, nakazująca nie poruszanie kwestii tajemniczych zdolności chłopaka. 
          Może i wzbudzał w nich strach, jednak to on, nikt inny uratował wszystkich przed pewna zgubą. Zapłacił za to własnym zdrowiem, a kto wie czy nie życiem. Jak by mu odpłacili, rozgłaszając wieści o magii, którą włada? Ludzie od zawsze podejrzliwie odnosili się do wszystkiego co obce. Zresztą nie było w tym nic dziwnego. 
          Obcy byli przecież Orkowie, którzy przetoczyli się po całej krainie, zostawiając za sobą śmierć i zniszczenie. To co znane, jest dobre. Wszelkie objawy odbiegających od normy działań czy umiejętności spotkały się z wrogością, a w najlepszym razie z odrzuceniem przez całą społeczność. Młody Ivar nie zasługiwał na życie wyrzutka. Jego ojciec, który był dzielnym i honorowym wojownikiem nie zasługiwał na utratę syna. 
          Każdy, kto był do tego zdolny, zaraz po opadnięciu bitewnej gorączki udał się na poszukiwanie Bjoerga, chcąc przekonać się o losie chłopca. Jednak olbrzymi wojownik przepadł jak kamień w wodę, zaraz po tym jak odniósł syna do jednego z namiotów dla rannych i przekazał go w ręce matki. Ta zaś, drobna blondynka o imieniu Guda, zbyt zajęta była troską o chłopca by być wstanie odpowiedzieć na pytania o męża. Nie chcąc dokładać jej kolejnego powodu do zmartwień, mężczyźnie przemilczeli udział Ivara w bitwie i odeszli do swoich obowiązków. 
           Teraz Alrik zastanawiał się, czy poinformować Finna co tak naprawdę się wydarzyło. Jednak los zdecydował za niego. Bowiem kiedy już nabierał powietrza aby zacząć opowieść, jarl dostał silnych drgawek. Jego oczy wywróciły się do wewnątrz, ukazując przekrwione białka, a z ust pociekła różowa ślina. Alrik wraz z jednym z pozostałych mężczyzn rzucili się aby przytrzymać starca. Pomimo wieku i osłabienia głodem, potrzebowali użyć wszystkich swoich sił by go utrzymać. 
         Po chwili rzucał się już coraz słabiej, aż w końcu znieruchomiał. Gwardzista przyłożył ucho do jego ust, chcąc sprawdzić oddech. Nie wyczuł niczego. Finn był martwy. Wyprostował się i sięgnął dłonią w kierunku oczu swego jarla aby zamknąć mu powieki.

4 komentarze:

  1. Wzruszyłam się pod koniec, a to baaardzo rzadko mi się zdarza.
    Ciekawi mnie teraz, jak rozwinie się wątek z tym chłopakiem oraz jego mocą.
    Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh jakie tu zawsze brutalne sceny są, w sumie nawet nieopisane, ale można sobie wyobrazić...ale ciekawe :) chyba się przyzwyczajam do Twojego sposobu pisania :D szkoda tylko, że takie smutne.
    Pozdrawiam
    http://always-be-where-you-are.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne opowiadanie! Tylko mogło by być trochę bardziej wesoło :)

    http://unnormall.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. No niestety, to dosć brutalne opowiadanie. Ale obiecuję,ze postaram się wprowadzic jakiś lzejszy wątek, mam nawet pewien pomysł :)

    OdpowiedzUsuń