poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział II-Ofiary wojny część IV



                Na początku spadał. Pamiętał doskonale to mrożące krew w żyłach uczucie pożerającej go pustki, i strachu, że lada moment na spotkanie jego opadającego ciała ruszy twarda skała, o którą się rozbije. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Nie odczuwał głodu, ani zmęczenia.  Zawieszony w ciemności, w której był jedynym jasnym punktem, chłopak stracił poczucie czasu. Mógł znajdować siew owej otchłani kilka minut, ale równie dobrze mogło to być całe życie. 
           Monotonia i wewnętrzna pustka pozbawionego wspomnień umysłu sprawiły, że w pewnym momencie Ivar zapragnął żeby owa skalna podłoga pojawiła się znikąd i zakończyła tą okropną podróż. Wtedy też usłyszał dochodzący jakby z oddali dźwięk. Z każdą chwilą przybierał on na sile, aż w końcu chłopak zrozumiał, że ów dźwięk jest tak naprawdę szeptem, powtarzającym jedno słowo: „Ivar”. Gdy tylko doszedł do tego wniosku, jego umysł przejaśnił się i przypomniał sobie, że to jego imię.
         Rozpoznał także głos, który je wymawiał. Nie mógł co prawda przypomnieć sobie gdzie i kiedy go słyszał, jednak było w nim cos znajomego, kojarzącego się z dawno zaginionym członkiem rodziny, spotkanym po latach. Jakby wyczuwając myśli Ivara, Głos przestał wypowiadać jego imię, i wyszeptał inne. „Bjoerg”. Przed oczami młodzieńca ukazała się postać olbrzymiego wojownika, dzierżącego długi, dwuręczny claymore. 
         Jego ojciec stał w blasku pochodni i wyciągał w jego kierunku dłoń, na której spoczywały cztery kawałki chleba. I wtedy, jakby ów obraz był kroplą, która przepełniła naczynie, po jego umyśle rozlała się fala światła, która z każdą sekundą przywracała mu pamięć niedawnych wydarzeń. Już po chwili był świadom tego kim jest, i co stało się z nim podczas bitwy o Astaroth. 
        Jednak nadal nie wiedział czym byłą owa tajemnicza „Aura”, którą kazał mu uwolnić Głos, oraz dlaczego akurat jemu przypadł obowiązek władania nią. Próbował wykrzyczeć pytanie, jednak w otaczającej go ciemności nie był w stanie nabrać oddechu. Nie dusił się jednak, jakby wzniósł się na wyższy poziom egzystencji, na którym takie potrzeby jak jedzenie czy powietrze stał się juz zbędne. Wówczas naszła go pewna myśl. 
        Myśl, która wydawała się obca w jego głowie, jakby nie pochodziła od niego, ale została tam umieszczona przez kogoś lub coś, co przez lata ukrywało się w zakamarkach jego umysłu. Licząc, że owa obca świadomość wie co robi, Ivar skupił się na pytaniu, które chciał wypowiedzieć: „Kim jesteś?”. Ku jego zdziwieniu Głos odpowiedział. 
       Tylko, że teraz to już nie był Glos, raczej chór głosów, stopionych w całość, wśród którego jednak można było wyróżnić kilka odrębnych barw. Był to najprzyjemniejszy dźwięk jaki chłopak w życiu słyszał. 

        -Jesteśmy duchami Midgardu. Strażnikami Bramy. Siewcami Aury. Mamy wiele imion. Dla ciebie jesteśmy tymi, którzy chcą ci pomóc. Twoja kraina padła ofiarą mrocznych sił, które od mileniów starały się objąć ją w posiadanie. Jednak my staliśmy im na drodze, krzyżując ich plany. Jednak tym razem nie możemy przeciwstawić się Ciemności osobiście. 
        Midgard potrzebuje bohatera. Midgard potrzebuje ciebie. My potrzebujemy ciebie. Czy zaakceptujesz swoją rolę kształtowaniu historii tej dumnej krainy? Wiedz, że na ścieżce tej czyhać będzie mnóstwo niebezpieczeństw i pułapek zgotowanych przez tych, którzy są sługami Mroku. Czy zgadzasz się Ivarze Bjoergsonnie?

          Chłopak zastanowił się. Co miał do stracenia? Mógł odmówić, ale czy wtedy duchy nie skazałyby go na wieczne potępienie w owej bezkresnej pustce, która go otaczała? Pomyślał o Midgardzie. O wszystkich ludziach, którzy go zamieszkiwali. 
          O kobietach, dzieciach i mężczyznach, którzy zostali zepchnięci przez Orków do roli zwierzyny łownej, zmuszonej do ukrywania się i pożerania wszystkiego co się nadawało do jedzenia, byleby tylko odroczyć wyrok śmierci o kolejny dzień. Jego myśli powędrowały także w kierunku Astarothu, gdzie przebywała cała jego rodzina. 
         Matka zapewne siedziała teraz nad jego łóżkiem i wlewała strumienie łez, niepewna losu swego jedynaka. A ojciec? Ivar nie robił sobie nadziei. Widział przecież wzniesiony topór Orka. Bjoerg był wspaniałym wojownikiem, i na pewno zasłużył na miejsce przy Długim Stole. Jednak nie pomagało to w odegnaniu żalu po stracie rodzica. Znowu poczuł wzbierającą w sobie energię, którą uwolnił na polu bitwy. Chciał zemsty. Odpowiedź na pytanie duchów mogła być tylko jedna.

           -A wiec zdecydowałeś-chłopak nie zdziwił się, że Strażnicy Bramy odczytali jego myśli- zatem patrz i zapamiętaj to co ujrzysz.

          Otaczająca Ivara ciemność nagle zniknęła, zastąpiona z kolei przez jasne, białe światło. Zacisnął mocno powieki, aby uniknąć oślepienia. Po chwili poświata zniknęła, pozwalając chłopakowi na rozejrzenie się dookoła. Patrzył na zieloną krainę, pełną wiosek i zamków. Nie były to jednak warownie ani twierdze, a pałace, zbudowane wyraźnie z myślą o wygodzie mieszkańców. 
        Również wioski nie przypominały tych, które Ivar widział w Midgardzie. Chaty były porządniejsze, wykonane z lepszych gatunkowo materiałów, zamiast strzech miały kamienne gonty. Surowe, drewniane ściany, do których przywykł zastąpione były przez pociągnięte wapnem, równo przycięte i heblowane deski. 
        Wśród budynków przechadzali się ludzie ubrani w szaty wykonane z nieznanego chłopcu materiału, które mieniły sie wszystkimi kolorami tęczy, dopatrzył się nawet kilku innych. Na pastwiskach leniwie pasły się stada tłustych krów, pilnowane przez roześmiane dzieci i psy pasterskie, wielkością przypominające wilki.  
        Krajobraz wyjęty z legend o złotych czasach, które czasami opowiadali starcy, podczas długich zimowych nocy przy trzaskającym ogniu. Mimo braku jakichkolwiek śladów wojny, cała kraina wydawała się Ivarowi dziwnie znajoma, jakby kiedyś, być może w innym życiu, był jej mieszkańcem.

        -Nie. Nie byłeś jej mieszkańcem.Ale twoi przodkowie byli. To co widzisz to ten sam Midgard, który znasz, jednak sprzed ponad pięciu tysięcy lat.
         Chłopak wzdrygnął się na niespodziewane pojawienie się duchów. Rozejrzał się, jednak tak jak poprzednim razem, nigdzie nie dostrzegł żadnej oznaki ich obecności. Odczekał chwilę, ale było to jedyne co miały do powiedzenia w tej chwili. Dzięki chwilowemu rozproszeniu, które sprawiło, że oderwał wzrok od sielankowych widoków, dotarło do niego z jakiej pozycji obserwuje krajobraz. 
        Unosił się nad kominami chat. Podniósł jedną rękę na wysokość oczu, a raczej spróbował to zrobić. Okazało się bowiem, że nie ma ciała. Jego umysł wyrwał się ze skorupy utworzonej z mięśni i kości, która uniemożliwiała mu swobodne szybowanie. Spodziewając się, że będzie to niemożliwe, spróbował przemieścić się do przodu. Jak się okazało, wystarczyło żeby o tym pomyślał, a niewidzialna siłą poniosła go niczym piórko pchane podmuchami wiatru. Przez chwilę zapomniał gdzie jest i kim jest. 
        Ogarnęła go dziecięca radość. Śmiejąc się zaczął wykręcać kółka wokół strzelistej wieży zamku z czarnego kamienia. Jednak duchom najwyraźniej nie podobało się jego zachowanie, ponieważ nagle obraz zaczął się rozmywać w szaleńczym tempie. 
         Pola lasy i rzeki pod jego stopami z zawrotną prędkością mknęły na spotkanie chłopaka. W sercu Ivara zrodziła się iskierka paniki, która jednak szybko zgasła po tym jak góra, o którą miał się rozbić rozpłynęła się pozwalając mu przeniknąć na drugą stronę. Przed nim pojawił się najwspanialszy pałac jaki w życiu widział.                      Wzniesiony z białego marmuru, przetykanego złotymi żyłkami i rzeźbiony w nieznane symbole, błyszczał w promieniach słońca niczym olbrzymia perła w świetle pochodni. Był to najwyraźniej cel jego podróży, bowiem pęd jego niematerialnego ciała sie zmniejszył, aż w końcu ustał.             Na dziedzińcu zebrała się spora grupka osób ubranych w szaty podobne do tych noszonych przez wieśniaków, jednak w przeciwieństwie do ich krzykliwych barw-białe. Na rękawach, złotymi nićmi, były wyszyte te same symbole, które zdobiły mury pałacu. 
          Jeden z mężczyzn, wyglądający na najstarszego, z długą, siwą brodą, którego rękawy zdobiła największa ilość run, stał przed resztą i w dziwnym, śpiewnym języku wygłaszał mowę, którą zgromadzeni kwitowali potakiwaniem. Od czasu do czasu, któryś z nich podnosił rękę i zadawał pytanie.
          Ivarowi kojarzyło się to z Johanem, jego nauczycielem walki, który w podobny sposób prowadził swoje zajęcia dla chłopców. Założył wiec, że budynek jest miejscem szkoleń. Jednak czego miało ono dotyczyć? Zagadka rozwiązała bardzo szybko. Po jednym z pytań od ucznia, starszy jegomość, który zapewne był nauczycielem, wskazał nastający za nim rząd słomianych kukieł, na które wcześniej Ivar nie zwracał uwagi. 
         Spojrzenia wszystkich skierowały się w stronę manekinów. Siwobrody mężczyzna wzniósł ręce do góry i z jego ciała wytrysnął strumień fioletowej energii, który po dotarciu do celu uniósł kukłę do góry. Następnie zaczął wycofywać się z powrotem do klatki piersiowej nauczyciela, ciągnąc za sobą swą zdobycz. Wśród słuchających przetoczyły się okrzyki podziwu. Dla unoszącego się nad tą scena chłopaka był to prawdziwy cios obuchem. A wiec byli inni tacy jak on! Nie był przeklęty ani pobłogosławiony przez bogów czymś czym nikt przed nim nie był. 
         Opowieści, które przed walka z Orkami wydawały się mu tylko bajką dla dzieci, okazał się być prawdziwe. Magia istniała, a on, Ivar, prosty chłopak z Astarothu był jej panem. Poczuł wagę odpowiedzialność, jaka niósł ze sobą ów dar. Teraz już wiedział, że duchy wybrały go nieprzypadkowo. Miał do wykonania misję, której tylko on mógł się podjąć, i zrobi wszystko żeby doprowadzić ją do końca, bez względu na cenę. Jego rozważania zostały przerwane przez ogromny cień, który przesłonił dziedziniec. 
          Choć nigdy wcześniej nie widział stworzenia, które go rzucało, nie musiał spoglądać w górę aby wiedzieć, że stanowi ono śmiertelne niebezpieczeństwo dla czarodziejów. Tym bowiem byli mieszkańcy pałacu- władającymi magią. Jednak nawet ona nie uchroni ich przed atakiem smoka, który powoli szybował w stronę budowli. 
         Ku zdziwieniu Ivara, zamiast uciekać do środka, lub próbować rzucać jakieś zaklęcia, które miałyby przegnać bestię, ubrani na biało ludzie zaczęli wznosić radosne okrzyki machając w kierunku gada rękami, jakby witając kogoś kogo znali. Ten jednak nie dał po sobie poznać, że w ogóle ich zauważył, całkowicie pochłonięty celem swego lotu. 
          Jakby uznając, że widział już dosyć, jego umysł zaczął opadać dół, w kierunku pałacu, przenikając przez jego mury i stropy, żeby w końcu zatrzymać się na najniższym poziomie budynku, znajdującym się głęboko pod ziemią. To co tam zobaczył napełniło go przerażeniem. 

4 komentarze:

  1. Co go napełniło przerażeniem... Ucinać w takim momencie xd Na moje szczęście, jest kolejny rozdział. :3 W takim razie, zabieram się za czytanie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A właśnie miałem wstawić zaraz po tymkontynuację wątku Grooka...:D Tak o...bo mogłem!:D Ale jednak niee:P

      Usuń
  2. Nareszcie powrót smoka, czekałem na to całkiem długo !!! Widzę, że wczoraj zamieściłeś nowy rozdział, ale dotarcie tam zajmie mi trochę czasu.
    Póki co umieszczam twój blog na mojej liście uznania,
    więcej na: http://smocza-kompania.blogspot.com/p/lista-uznania.html

    OdpowiedzUsuń