środa, 29 stycznia 2014

Rozdział II-Ofiary wojny część VI


             Przez resztę dnia z namiotu Grooka dochodziły głośne przekleństwa i odgłosy tłuczonego szkła, które świadczyło nieomylnie o intensywnych procesach myślowych zachodzących w głowie dowódcy. Kilka razy wychylił się na majdan, tylko po to by zgarnąć przechodzącego mimochodem Orka i zaciągnąwszy do środka sprać go na kwaśne jabłko, która to czynność wyraźnie zwiększała ilość pomysłów, które przychodziły mu do czerepu.                     Przez cały ten czas jego pułkownicy wysyłali fala za falą, kolejne szturmy, które rozbijały się o kamienną ścianę muru bronioną przez zakutych w stalowe zbroje płytowe ludzi. Już teraz, w zaledwie kilka godzin po pierwszym sygnale do ataku, obok kamiennej fortyfikacji, wznosiła się druga, składająca się ze stosów zielonych ciał spychanych z blanków przez obrońców. Nikt nie przejmował się poległymi, bowiem liczebność hordy była na tyle duża, że nawet strata  kilkunastu tysięcy zwykłych wojowników nie była odczuwalna. 
             Jedyne co się liczyło to czas potrzebny do zdobycia twierdzy, a tego Orkowie nie mieli, gdyż ich Pan domagał się jak najszybszego unicestwienia rasy ludzkiej. Dlatego też smok był idealnym rozwiązaniem. Należało tylko rozwiązać kwestię logistyki i już nikt nie będzie mógł zaprzeczyć potędze umysłu Grooka, a jego władca z pewnością nie będzie mu szczędził zaszczytów. Zachodzące słońce skąpało już oblężony zamek w różowym świetle kiedy w końcu przekleństwa zostały zastąpione przez ochrypły, pijacki śmiech. 
           Tym razem rozwiązanie problemu przyszło do Grooka wcześniej niż się spodziewał. Najwyraźniej jego umysł, poddany ciężkiemu treningowi zaczął powoli wykształcać zalążki inteligencji. Siedząc na skraju łóżka i trzymając w ręku pustą już butelkę po winie, orczy dowódca z lubością rozmyślał o nagrodzie, którą otrzyma za wierną służbę. Jego nieprzeciętne jak na Orka ambicję podsuwały mu obrazy smażonego, kobylego udźca i kilku dzbanów kwaśnego trunku. 
          Jedyne co stało na drodze do osiągnięcia celu, to realizacja jego planu. Wymagało to zwołania kolejnej narady z pułkownikami. Podniósł się więc powoli na nogi i lekko chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z namiotu. Na jego widok, przechodzący obok wielki Ork zwiesił ponuro łeb i zrezygnowanym krokiem podszedł do swego dowódcy. Spodziewając się kolejnego napadu furii ze strony zwierzchnika stanął przed nim wyprostowany i zadarł głowę do góry odsłaniając podbródek. Postawa jasno sugerowała gotowość do przyjęcia ciosu. 
          Nieco zdziwiony jego zachowaniem Grook, w przypływie dobrego humoru, chcąc pokazać jak bardzo dba o podwładnych, wziął potężny zamach i znokautował nieszczęśnika. Gdy ten leżał na ziemi, wypluwając krew i kawałki zębów, uśmiechnął się do niego i rzekł:

         -Potraktuj to jako nagrodę za wierność!

          Po czym skierował się w stronę szeregu namiotów zajmowanych przez pułkowników. Wszedł do pierwszego z brzegu, jednak nikogo w nim nie zastał. Podobnie w kolejnym, jak i we wszystkich pozostałych. Poczuł jak dobry humor go opuszcza, a w jego miejsce pojawia się ślepa furia, spowodowana tym jawnym brakiem szacunku. 
          To byli jego podwładni i mieli być na każde jego zawołanie, a tymczasem postanowili zignorować jego osobę. Pluli na wspaniały pomysł, który zrodzić sie mógł tylko w umyśle lepszego od nich. Bez wątpienia przemawiała przez nich zazdrość. A skoro tak… Podejrzenie przemknęło przez zmąconą alkoholem czaszkę Grooka.            Co jeśli jego pułkownicy postanowili ukraść jego chwałę, i sami sprowadzić smoka? Później przywłaszczyli by sobie zasługę za każde zwycięstwo odniesione z udziałem bestii. Takie postępowanie było zdradą, a zdradę należało karać. Zraniona duma Grooka nie pozwoliła przebić się na wierzch żadnym innym wyjaśnieniom nieobecności podwładnych. 
          Postanowił zaczekać w gnieździe buntu, do którego spiskowcy niechybnie wrócą, aby knuć przeciwko jego władzy. Przypomniał sobie, że w jednym z namiotów widział wino. Uznał to za dowód, że jest to kwatera główna rebelii i to właśnie tam zastawi pułapkę na wichrzycieli. Usiadł ciężko na drewnianej skrzyni stojącej w rogu i rozpoczął pierwszą fazę zemsty na zdrajcach- wypił ich wino. 
          Spiskowanie wysusza gardła, które będą chcieli zwilżyć, jednak nie znajdą nic do picia. Śmiejąc się z własnej perfidii i okrutnego losu jaki im zgotował otworzył kolejne naczynie i rozsiadł się wygodniej, czekając na pułkowników.

         Dwie godziny później, na wytartej przez tysiące orczych stóp ścieżce oświetlanej blaskiem księżyca, w kierunku namiotu, w którym czekał Grook, pojawiły się cztery wysokie i szerokie w barach postacie. Orczy pułkownicy wracali właśnie z ostatniego szturmu, który zakończył się wyjątkowo krwawo. 
         Każdy z nich nosił na sobie ślady walki, ponieważ w przeciwieństwie do naczelnego wodza, brali czynny udział w bitwach toczonych przez hordę. Wycieńczeni i obolali zmierzali w stronę kwatery najmłodszego z nich, który miał jeszcze parę dzbanów wina i chciał podzielić się nimi z kompanami. Nic bowiem nie zmywało lepiej bitewnego kurzu z opuchniętych gardeł jak kwaśny trunek produkowany przez Orków. 
         Nie spodziewając się niczego weszli do środka namiotu i zastali tam Grooka śpiącego na podłodze. Wszędzie wokół niego leżały skorupy opróżnionych dzbanów. Jeden z pułkowników pochylił się nad wodzem i mocno potrząsnął jego ramieniem. Nie widząc efektów sięgnął po drastyczniejsze metody i z całych sił uderzył go otwartą dłonią w policzek. Grook otworzył nagle oczy, w których malowało się zdezorientowanie i podejrzliwość.                             Zobaczywszy nad sobą tych, których uważał za zdrajców, zerwał się na równe nogi i sięgnął po swój topór, przewieszony przez plecy. Alkoholowe zamroczenie ulotniło się w mgnieniu oka. Widząc to pułkownicy dobyli swoja własną broń, aby w razie konieczności odeprzeć atak. Uznając to widocznie za otwarty bunt, Grook wydał z siebie okrzyk bojowy i runął na najbliższego przeciwnika, który widząc szarżę wodza zastawił się dwuręcznym mieczem. 
            Jednak klinga wykonana z byle jakiego materiału, nie mogła się równać z czarną stalą, z  której zrobiona była głowica topora. Z brzękiem setek dzwoneczków ostrze rozpadło się na kilka kawałków, z których jeden poszybował w kierunku twarzy dzierżącego przed chwila miecz Orka, i wbił się w jego prawe oko. Oślepiony, podniósł dłoń do góry, aby usunąć tkwiący w oczodole odłamek. Grook nie dał mu szansy na naprawienie błędu.
           Ruchem powrotnym rozpłatał brzuch podwładnego. Z rany wylały się strumienie krwi oraz fioletowe wstęgi wnętrzności. Umierający wydał z siebie ryk bólu i upadł na kolana, nadaremnie próbując powstrzymać wypływające organy na miejscu. Nie czekając na swoją kolej, drugi z pułkowników ruszył ze wzniesionym toporem. 
           Był to zaprawiony w bojach weteran, najstarszy z całej czwórki, wyższy od Grooka o głowę, którego kły sięgały wysokości oczu i zakrzywiały się ku dołowi. Szybkim ruchem nadgarstka skierował swoją broń w stronę głowy ofiary, licząc na przewagę wysokości. Jednak jego ostrze trafiło w próżnię, i ciągnięte impetem ciosu zaryło głęboko w drewnianą skrzynię przed którą jeszcze chwilę temu stał jego oponent. 
           Nie mogąc wydobyć ostrza, nie stanowił już zagrożenia dla Grooka, który pojawił się szybko za jego plecami i zagłębił własny topór w czaszkę swego pobratymca. Zostało już tylko dwóch. Jednak postanowili oni działać wspólnie, żeby zwiększyć swoje szanse przeciwko najwyraźniej oszalałemu dowódcy. Zaczęli go okrążać, jeden z prawej, a drugi z lewej. 
           Kiedy już znajdowali się dostatecznie blisko zaatakowali jednocześnie, mierząc w brzuch i głowę. Wiedząc, że nie może zablokować obu ciosów naraz, Grook wzniósł broń ponad czerep, zatrzymując maczugę, która roztrzaskałaby mu czaszkę. Równocześnie obrócił swoje ciało tak, aby przyjąć pchnięcie klingą na grube kości żeber. 
            Uderzenie dosięgło go, jednak nie poczyniło żadnych znaczących szkód. Naparł z całych sił na trzymającego maczugę Orka, przewracając go na podłogę, a następnie wykonał półobrót tułowiem i skrócił tego, który go zranił o głowę. Zdekapitowany korpus utrzymywał się przez jakiś czas wyprostowany, a tryskająca z przeciętej tętnicy gorąca krew spadała kaskadą na pozostałe trupy, tworząc na podłodze namiotu niewielki strumyczek.
          Dysząc ciężko i krwawiąc obficie ze skaleczonego boku, Grook wbił nienawistne spojrzenie w ostatniego pułkownika.

          -Nie udał się wasz plan pozbawienia mnie należnych mi zaszczytów! Przejrzałem was! Myśleliście, ze jesteście tacy sprytni ,co?

           Pozostały przy życiu Ork powoli zaczął podnosić się na nogi, świadom losu, który go czeka. Dowódcą hordy nie zostaje się bez przyczyny. Tego honoru dostąpić może jedynie najlepszy z najlepszych, wojownik, który nie ma sobie równych na polu bitwy. A Grook dowodził już od prawie trzydziestu lat, kiedy to jako młody jeszcze Ork, wyzwał na pojedynek pokonał swojego poprzednika. 
         Jak widać z wiekiem,  mimo braku treningu na placu boju, jego umiejętności nie zanikły. Nadal był śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem. Jednak zielonoskórzy nie znali strachu. Nie cofali się przed walką. Dlatego też wstał i sięgnął po upuszczony miecz. Z okrzykiem nienawiści runął na dowódcę, któremu całe życie był wierny.

          Z jakiegoś powodu Grook uznał, że powinien dodatkowo poznęcać się nad swoją ofiarą.
        -Wypiłem wasze wino!

2 komentarze:

  1. Ten "zły" Grook... Tego typu bohaterów lubię.
    Dobry rozdział. ;3
    Na moje szczęście, jest jeszcze jeden. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko mnie zaczęło boleć jak to czytałam :D nie wiem czemu, ale lubię Grooka, Zawsze jak tu wchodzę podoba mi się ta muzyka w tle :) jest genialna.
    Pozdrawiam i gratuluje weny ;)
    http://always-be-where-you-are.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń