poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział III-Pożoga część III


             Pęd napierających na nią mas powietrza był tak ogromny, że smoczyca zmuszona była zasłonić ślepia grubymi, przezroczystymi powiekami aby nie stracić swojego celu z pola widzenia. Jej błoniaste skrzydła trzepotały wściekle, niczym proporce wstawione na działanie wichury. Nic nie słyszała ani nie czuła, nie mogła więc być świadoma wrażenia jakie wywarło jej niespodziewane pojawienie się. 
          Wśród zgromadzonych zielonoskórych wybuchł popłoch. Te nieprzywykłe do strachu stworzenia, traciły zmysły na widok ogromnego gada szybującego z niesamowita szybkością w ich kierunku, z wyraźnie wrogimi zamiarami. Jednak żelazna dyscyplina Orków dała o sobie znać powodując, że jak zwykle karna horda zaczęła uciekać w zwartym szyku, co było najgorszym z możliwych rozwiązań. 
         W przypadku ataku smoka, należało się rozproszyć tak, by stanowić jak najmniejsze cele, zwiększając tym samym szanse na przeżycie sporej części sił. Lecz pozbawieni dowódcy, przerażeni i wciąż wyjątkowo głupi zielonoskórzy nie mieli najmniejszego pojęcia o czymś takim jak taktyka. Dla nich walka była walką- brutalnym starciem dwóch przeciwników, z którego zwycięsko wychodził silniejszy, a ucieczka, ucieczką, w której życie unosił ten, kto potrafił biegać szybciej niż reszta. Wcielając te poglądy w życie horda, niczym jeden organizm cwałowała przez płaskowyż, zostawiając za sobą stratowane trupy tych, którzy mieli nieszczęście upaść aby nigdy więcej się nie podnieść. 
            Każde leżące ciało stanowiło przeszkodę, która powodowała lawinę kolejnych upadków. Masa i ilość biegnących ciał sprawiała, że w trupach trudno było się doszukać jakichkolwiek cech gatunkowych, stanowiły one bowiem jedynie krwawe błoto, z którego wstawały gdzieniegdzie białe fragmenty potrzaskanych kości. Dawni towarzysze nie zwracali uwagi na ciała swoich zmaltretowanych pobratymców, przebierając zakrwawionymi do wysokości kolan nogami, aby jak najszybciej wydostać się z pola widzenia atakującej bestii. Zapach świeżej posoki drażnił powonienie Variel, którą od swoich ofiar dzieliło już jedynie kilka sekund opadającego lotu. 
           Niewiele myśląc ponownie oddała się Aurze, czując znajomy przepływ mocy i delikatne mrowienie w przełyku, będące następstwem budzącego się ognia. Otworzyła paszczę najszerzej jak potrafiła i spomiędzy jej szczęk wypłynęła powódź płynnego ognia, porywająca ze sobą uciekających Orków. Przesunęła się nad całą długością biegnącej hordy, ani na chwilę nie przerywając strumienia ognia, spopielając za jednym przelotem blisko jedną dziesiątą sił zielonoskórych, którzy zamienili się w warstwę popiołu pokrywającą wypaloną ziemię. 
          W niektórych miejscach gorąco, wydobywające się z gardzieli samicy stopiło piasek, tworząc jeziorka rozpalonej do białości cieczy, która następnie twardniała, i zamieniała się w szkło, na zawsze przeistaczając krajobraz. Variel przechyliła się przez lewe skrzydło, i potężnymi wymachami przeleciała nad czołem wycofującej się hordy, a następnie obróciła się o kolejne dziewięćdziesiąt stopni, i lotem zwrotnym podpaliła kolejne szeregi. Zaczęła odczuwać powoli, że jej Aura, osłabiona po złożeniu jaj, zaczyna się jej wymykać, zmniejszając tym samym efektywność szalejącego interno, które zsyłała na swoje ofiary. 
           Zrobiła więc kolejny nawrót, tym razem ponad środkiem armii, i korzystając z resztek mocy posłała kolejne setki wyjących z przerażenia wojowników do królestwa umarłych, a następnie zwijając skrzydła, wylądowała ciężko pomiędzy pozostałymi, wzbijając w powietrze chmurę popiołu i ziemi, oraz rozrzucając nieszczęśników, którzy mieli pecha znaleźć się pod jej łapami, na wszystkie strony. Teraz dopiero rozpoczęła się prawdziwa masakra. Potężnymi ciosami pazurów wyrywała ogromne dziury w cielsku hordy, miażdżąc tych, którzy byli w jej zasięgu. 
         Długi, kolczasty ogon, młócił na wszystkie strony nabijając na swoje szpikulce kolejnych zielonoskórych, którzy następnie ześlizgiwali się z nich martwi, pod wpływem impetu z jakim się poruszał. Podtrzymywany przez długą szyję łeb Variel co chwilę wystrzeliwał w plątaninę orczych ciał, krusząc ich mięśnie i kości pomiędzy straszliwym arsenałem zębisk. Smoczyca czułą na języku wstrętny smak krwi zielonoskórych, który był dla niej tak obrzydliwy, że nawet głód, który odczuwała, nie był w stanie skłonić jej do przełknięcia ich śmierdzących ścierw. 
          Wokół srebrnego cielska ziemia przesiąknięta była krwią tak dużym stopniu, że nie mogła już jej wchłaniać, co doprowadzało do tworzenia się sięgającego kostek czerwonego, cuchnącego jeziora. Łuski smoczych, lśniące oślepiająco w promieniach słońca, powoli zaczynały gasnąć, pokrywane z każdą sekundą grubszą skorupą szybko twardniejącej posoki. Jednak mimo wysiłku jaki wkładała w eksterminację hordy, Orków wciąż było wielu. Zaczęło do niej docierać, że zbyt wielu, nawet jak na jej siły. Przełamując początkowy strach, do głosu w końcu doszła ich wojenna natura, która kazała im przestać uciekać i podjąć walkę przeciwnikiem, nawet tak ogromnym jak smok. 
          Zielonoskórzy zaczęli tworzyć krąg wokół smoczych, coraz bardziej go zacieśniając. Ta jednak daleka jeszcze byłą od zmęczenia i nie pozwalała im zbliżyć się na odległość, z której mogliby stanowić dla niej jakieś zagrożenie. W końcu była smokiem. Mogła w każdej chwili wzbić się w powietrze, wydostając się poza zasięg mieczy i toporów. Roztrąciła szponami kolejną grupkę , która ośmieliła się podejść za blisko jej lewego skrzydła, przecinając większość z nich w pół na wysokości brzucha. W ślad za jej pazurami ciągnęły się długie, błękitne wstęgi wnętrzności, wypruwane z martwych już ciał. 
          Kątem oka dostrzegła ruch z przodu, i błyskawicznie wyrzuciła szyję w tamtym kierunku, za jednym zamachem zgarniając do paszczy pół tuzina wierzgających zielonoskórych. Przerzuciła ich językiem pod białe żarna kłów i szybkim ruchem żuchwy zamieniła w przeżutą papkę, którą następnie wypluła w stojące przed nią szeregi. Brała właśnie kolejny zamach łapą, kiedy nagle poczuła przeszywający ból w prawym skrzydle.
         Odwróciła głowę w stronę źródła cierpienia i zobaczyła ze zgrozą, że z mięśnia wstawała wbita do połowy czarna włócznia ciśnięta ręką jednego z Orków. Spróbowała chwycić drzewce broni zębami i wyrwać je z rany, jednak natychmiast zrezygnowała, gdy przed jej oczami zatańczyły iskierki potwornego bólu. Przez umysł Variel przemknęła pierwsza fala strachu, która skłaniała ją do poderwania siew górę i ucieczki. Jednak gdy już miała odbić się od skrwawionej ziemi, kolejne włócznie rzucone z zacieśniającego się kręgu uszkodziły jej skrzydła. 
           Kilka z nich przebiło delikatną błonę, pozostałe natomiast utkwiły w mięśniach pozwalających potężnemu zwierzęciu na utrzymanie się w powietrzu. Smoczyca ze zgrozą zrozumiała, że nie będzie w stanie uciec w zbawienne przestworza. Jej jedyna szansą było walczyć, i zabić wszystkich atakujących ją Orków. Wydając z siebie ryk nienawiści, runęła na najbliższych przeciwników i rozpoczęła rozpaczliwą rzeź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz