poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział III-Pożoga część IV




            Grook zbliżał się wraz z dwójka swoich przybocznych do szczytu góry, nieświadomy dramatu rozgrywającego się u jego stóp. Słyszał wprawdzie ryk bestii oraz okrzyki pełne bólu i przerażenia, pochodzące niewątpliwie z gardeł jego rozrywanych na strzępy wojowników, jednak nie przywiązywał do nich żadnej wagi, całkowicie pochłonięty realizacja swojego marzenia. 
          Pod koniec, kamienista droga prowadząca na górę stawała się mniej stroma, przechodząc w łagodne podejście, a następnie w szeroki, równy, pozbawiony roślinności szczyt. Skała pod jego stopami poznaczona była głębokimi szramami pozostawionymi niewątpliwie przez smocze pazury, wokół których walały się wszelkiego rodzaju kości i kosteczki pozostawione przez ucztujące bestie.
            Podłoże było dziwacznie pofalowane, przypominało pofałdowany delikatnym wiatrem ocean, który za sprawą magicznej sztuczki został zamieniony w kamień. Jednak drobinki sadzy pokrywające niemal każdy centymetr powierzchni terenu, świadczyły o zgoła innych przyczynach powstania tego zjawiska. Smoczy ogień. Broń, która zegnie kolana każdego, przeciwko komu zostanie użyta, główny powód wyprawy podjętej przez Grooka. Jednak aby osiągnąć swój cel, musiał się spieszyć, nie wiedział bowiem ile czasu zajmie dorosłemu gadowi rozprawienie się z jego armią. 
           Ostrożnie stawiając kroki, aby nie zdradzić swojej obecności nieopatrznym stąpnięciem na wyblakłe od słońca pozostałości zwierząt, ruszył w kierunku widocznego po przeciwległym krańcu szczytu czarnemu otworowi pieczary, w której jak podejrzewał znajdowało się smocze leże, dając znak swoim towarzyszom, by ruszyli za nim. Na zwierzęcej i pozbawionej współczucia twarzy Grooka, malował się wyraz niecierpliwego oczekiwania, mieszającego się z nadzieją na rychłe powodzenie misji. Kiedy od wejścia do jaskini dzieliło go juz tylko parę kroków, dostrzegł w jej wnętrzu jakiś ruch.
         Jednocześnie po swojej lewej stronie ujrzał kątem oka promienie słoneczne odbijające się od czegoś koloru błękitnego nieba. Wydając z siebie delikatne warczenie, młody smok zaatakował pierwszego z towarzyszących Grookowi Orków. Zacisnął swoje niewielki, ale za to ostre, przystosowane do rozrywania mięsa ofiary zęby na nodze zielonoskórego i szarpnięciem wyrwał z niej spory kawałek mięśnia.
            Zaskoczony i zaślepiony bólem Ork, sięgnął po przewieszony przez plecy olbrzymi topór, dostosowany do jego rozmiarów, i nie namyślając się długo, potężnym cięciem znad głowy rozpłatał pisklaka na pół. Ostrze pchane niewiarygodną siłą z łatwością przeszło przez miękkie łuski, rozrywając mięśnie i rozszczepiając kości. W powietrze trysnęło tysiące kropel gorącej, czerwonej krwi, która w kontakcie ze skórą zielonoskórego powodowała na niej poparzenia.
           Zabójca wypuścił z rąk topór, i spanikowanymi ruchami zaczął wycierać posokę ramion i twarzy, pogarszając tylko sprawę. Grook wydał z siebie okrzyk i rzucił się na wyjącego z bólu towarzysza z pięściami.

          -Głupcze! Zabiłeś pisklaka, po którego przyszliśmy!

          Dysząc z wściekłości znokautował podwładnego i przestąpił nad jego leżącym ciałem. Pochylił się nad martwym smoczęciem, wpatrując jakichkolwiek oznak życia, jednak w rozpołowionym korpusie nie mógł dostrzec żadnych. 
          Wyprostował się, i już sięgał po swój oręż, aby pomścić porażkę swojego genialnego planu, kiedy z wnętrza groty wypadły z przyciśniętymi do ciała skrzydłami cztery kolejne pisklaki, wydobywające z siebie głośne syki, które mogły być powodowane zarówno strachem jak i ostrzeżeniem. Uśmiechając się obrzydliwie, Grook szturchnął leżącego Orka czubkiem buta, nakazując się mu podnieść, nie zwracając uwagi na kałużę krwi, tworzącą się pod nogą rannego. 
         Po chwili wszyscy trzej ruszyli ostrożnie w kierunku maluchów, bacząc by zbyt gwałtownym ruchem nie sprowokować ich do ucieczki. Wystarczył jeden fałszywy krok by cała gromadka wzbiła się w powietrze i odleciała. Nagle, ranny zielono skóry potknął się i upadł, wzbudzając panikę wśród pisklaków. Jednak zamiast odlecieć, podskakiwały tylko bezradnie w miejscu i machały rozpaczliwie skrzydłami. 
         Do Grooka zaczęło docierać, że nie potrafią wznieść się w powietrze-” no cóż, drobny defekt, ale jakoś to przeżyję” pomyślał „najważniejszy jest przecież ogień!”. Zbliżył się do fioletowego smoka i wciągnął rękę by go pochwycić za szyję. Ten jednak postąpił parę kroków do tyłu i wydał z siebie kolejne głośne syknięcie, tym razem niewątpliwie mające być groźbą, skierowaną do istoty, która chciała za nadto się do niego zbliżyć. 
         Grook nie przejął się jednak niebezpieczeństwem ze strony małego gada, który sięgał mu ledwo do wysokości kolan i nadal próbował podejść do niego na odległość wyciągniętej ręki. Tego najwyraźniej było za wiele dla pisklaka, który otworzył nagle paszczę, i  szaleńczo zamiatając ogonem wrzucił szyję do przodu, najwyraźniej zamierzając zalać swojego przeciwnika falą płomieni.                Uprzedzając wypadki, Grook uskoczył na bok, nie mając ochoty na bycie przysmażonym przez swój własny plan, jednak ku jego zaskoczeniu, z gardła malucha nie wydostało się nic prócz kolejnego syku i małego obłoczka gryzącego w oczy dymu. Dotarła do niego straszliwa prawda o gnieździe, które znalazł jego zwiadowca- tutejsze smoki były najwyraźniej jakimiś odmieńcami, skazanymi na wygnanie przez swój własny gatunek, z powodu braku wewnętrznego ognia i zdolności latania. 
            Przypomniał sobie teraz widok srebrzystołuskiej smoczych spadającej na jego armię, którego był świadkiem podczas wspinaczki. Gdy się na tym głęboko zastanowił, stwierdził ku swemu zdziwieniu, że samica nie leciała, a raczej opadała na czekających w dole Orków. Poczuł, że ogarnia go wściekłość. Oszukano go! 
            Cały misterny plan, którego uknucie zajęło mu tak dużo czasu i pochłonęło ogromne ilości wina, oraz nerwów, został zniszczony przez głupotę jego podkomendnych, którzy nie potrafili sprostać prostemu zadaniu, znalezienia prawdziwych, ziejących ogniem smoków. Jedyne co udało się im osiągnąć to odkrycie gniazda przerośniętych jaszczurek, które do niczego się mu nie przydadzą. Dzika furia pchnęła go do działania. 
           Wystrzelił prawą rękę w kierunku pisklaka, nie, nie pisklaka- jaszczurki, i zacisnął dłoń wokół jej szyi. Siła zdolna zmiażdżyć czaszkę, zaczęła wyduszać życie z coraz słabiej walczącego smoczęcia. Gdy Grook poczuł, że jego ofiara wydała już ostatnie tchnienie zwrócił się do dwójki swoich czekających towarzyszy, którzy biorąc przykład ze swojego wodza rozprawili się w tym czasie z pozostałą trójką. Dwójka piskląt leżała zaszlachtowana bezlitosnymi uderzeniami toporów, trzecie natomiast nie miało tyle szczęścia. 
          Dwaj oprawcy, zanosząc sie okrutnym śmiechem, chwycili młode za skrzydła i próbowali je rozerwać. Biedactwo wydawało z siebie pełne bólu piski, które zostawały bez echa ze strony katów. W końcu znudzeni zabawą, włożyli w swoje wysiłki więcej siły, i delikatne łuski koloru kości słoniowej rozerwały się, odsłaniając mięśnie, bezlitośnie rozrywane gołymi rękami. Z obrzydliwym dźwiękiem rwącego się materiału, obie kończyny pisklęcia zostały wyrwane ze stawów, pozostawiając je krwawiące, lecz wciąż żywe, leżące w kałuży własnej krwi, niezdolne do podniesienia się na nogi.             Nie poświęcając swojej zabawce więcej uwagi, Orkowie pozostawili młode własnemu losowi, pewni, że wcześniej czy później skona. Patrzyli w milczeniu na Grooka, którego twarz zamieniła się w maskę gniewu i nienawiści. Wiedzieli, że w takich sytuacjach należy pozostawić dowódcę jego własnym myślom, i pod żadnym pozorem sienie odzywać, by nie prowokować jego furii, kilkakrotnie bowiem byli świadkami tego, co zgotowała ona tym, którzy byli na tyle głupi, by rozdrażnić drzemiącą w Grooku bestię.

          -Przeszukajcie jaskinię, sprawdźcie czy nie ukrywa się tam żadna jaszczurka! Ruszać się!

          Zielonoskórzy skłonili się pokornie i ruszyli wykonać rozkaz. Po chwili z wnętrza groty wydostał się grzmiący głos jednego z nich.

            -Nie ma żadnych jaszczurek, ale za to są jaja!

           Grook ruszył w stronę pieczary, by zobaczyć znalezisko na własne oczy. Początkowo nic nie widział w ciemnościach panujących we wnętrzu góry, ale szybko jego oczy przyzwyczaiły się do niedostatku światła, pozwalając mu dostrzec kamienny krąg, w którym złożone były trzy sporych rozmiarów owalne kształty. 
          Ich srebrna powłoka lśniła przytłumionym światłem, które ukazywało znajdujące się wewnątrz jaj cienie niewyklutych jeszcze piskląt. Nie wypowiedziawszy ani słowa Grook zamachnął się pięścią i z całych sił uderzył w najbliższą skorupę, rozlewając naokoło jasne żółtko, wraz z którym wypłynął maleńki, pokryty śluzem i delikatną, przeźroczystą skórą, na której nie zaczęły się nawet formować łuski, pisklak. 
          Maleństwo otworzyło parę razy pyszczek, jakby w szoku po tym nagłym przyjściu na świat próbowało złapać pierwszy oddech, jednak najwyraźniej jego płuca nie były jeszcze w pełni gotowe, bowiem wkrótce znieruchomiało. Bez śladu wyrzutów sumienia, które równie potworna zbrodnia wzbudziłaby w każdej innej istocie żywej, Grook rozbił pozostałe dwa jaja, a następnie odwrócił się plecami do zdewastowanego gniazda i nie oglądając się za siebie ruszył w kierunku powrotnym.

1 komentarz:

  1. Biedny smoczeek, dlaczego go rozcięło...
    Ale na szczęcie ten ork został "ukarany".
    Jak oni mogą robić to tym smoczkom, jejku. ;/
    To takie chamskie xd
    Mam słabość do małych zwierzątek. :D

    OdpowiedzUsuń