Matowe, pozbawione blasku łuski, zdawały się pochłaniać
światło, zacierając kontury lewiatana, zlewajac jego ogromną sylwetkę z otaczającym
go mrokiem nocy. Jedyną świecącą częścią gada była para ogromnych ślepi,
przywodzących na myśl bliźniacze jeziora. Ich toń była równie zdradliwa,
grożąca szaleństwem każdemu, kto pozbawiony odpowiedniej ilości mocy ośmieliłby
się spojrzeć w te pałające żywym ogniem studnie bez dna.
Kryły się za nimi tak duże pokłady Aury, że sama obecność smoka, zagłuszała wszystko inne co znajdowało się w zasięgu jego wzroku, który zwrócił się powoli w kierunku Saladyna. Brązowy smok nie mógł wyczuć umysłem obecności swoich braci, którzy zgaśli niczym świeczki zalane przez falę przypływu, stając się niewidoczni dla jego magicznych zmysłów.
Uczucie dezorientacji sprawiło, że stary jaszczur, zadrżał od uczucia, którego nie zaznał od tysięcy lat. Po jego kościach przebiegł zimny dotyk lęku spowodowanego nagłym odcięciem od kojącego, zawsze będącego obok Źródła. Wpatrywał się swoim jedynym okiem w zbliżającą się bestię, niepewny czy ma przywitać swojego pobratymca, czy raczej rzucić się na niego z pazurami i licząc na łut szczęścia spróbować pozbyć się groźby, która wprost emanowała z całej jego postaci.
Jednak siła spojrzenia, które nad nim zawisło trzymała go mocno w miejscu, nie pozwalając na najmniejszy nawet ruch. Doświadczony weteran wielu bitew wiedział, że wystarczył jeden zamach obsydianowych pazurów młodzika, by rozpłatać go tak, jak on sam wiele razy rozpłatywał swoje ofiary. Bowiem jeśli legendy mówiły prawdę, czarny smok mógł mieć nie więcej niż pięćdziesiąt lat, co oznaczałoby, że wykluł się w pierwszym pokoleniu po zniszczeniu Febe. W przeciwnym wypadku Saladyn wiedziałby wcześniej o przyjściu na świat podobnego monstra. Według opowieści, które słyszał, Mroczni, albowiem tak ochrzczone zostały czarne pisklęta, zdarzały się niezmiernie rzadko.
Były wynaturzeniami, które rosły w zastraszającym tempie, dodatkowo posiadając nieomalże nieograniczone zasoby Aury, pozwalające im wypluwać z siebie potoki płynnego ognia przez całe godziny bez potrzeby zaczerpnięcia oddechu. Zbyt szybko zdobyta potęga, niepodparta mądrością i doświadczeniem, pozwalającymi na kontrolowanie tak wielkich pokładów mocy, sprawiała, że Mroczni łatwo zacierali granicę pomiędzy dobrem a złem, co prowadziło do rozlewu krwi i wojen.
Całe rasy i cywilizacje zamieniały się w popiół w wyniku gniewu tych potężnych istot. Saladyn znał podania o żyjącym na długo przed jego narodzinami Mrocznym, którego okrucieństwo doprowadziło niemal do wyginięcia wszystkich smoków. Potrzeba było całej mocy jaką dysponowały niedobitki, by obezwładnić, a następnie zabić tyrana, który omal nie spowodował katastrofy. W swej młodości, Saladyn udał się wraz ze swym ojcem do miejsca, w którym spoczywała czaszka olbrzyma.
Pamiętał do dziś potężne szczęki, w których z łatwością zmieściłby się w swoich obecnych rozmiarach, oraz wystające z nich kły, naruszone już co prawda upływem czasu, jednak nadal groźne. Stał teraz naprzeciw podobnemu stworowi, który choć nie osiągnął jeszcze rozmiarów swojego poprzednika, ale był na najlepszej drodze ku temu.
Z bliska wydawał się jeszcze większy. Okazało się, że jedno oko, to za mało by w pełni ocenić wzrost Mrocznego, który okazał się górować nad Saladynem tak, że niemogący oderwać spojrzenia od jego pałających źrenic, brązowy smok zmuszony był unieść łeb do góry. Woń bijąca od młodzika była po części wyzywająca, po części wyrażająca zaciekawienie istotą, która była zbliżonych rozmiarów.
Szerokie nozdrza poruszały się szybko chłonąc zapachy wydzielane przez jednookiego jaszczura, w których dominowało zdziwienie, nie mogące jednak zamaskować delikatnej nutki strachu. Uznając to najwidoczniej jako oznakę uległości wobec jego przywództwa, Mroczny skłonił lekko łeb, w czymś co zapewne miało być oznaka szacunku dla starszego osobnika, i przeniósł wzrok na resztę zgromadzonych.
Ponownie otworzył paszczę i wydał z siebie serię ryków wyrażających gniew i współczucie, które w uszach Saladyna brzmiało sztucznie i fałszywie. Następnie za pomocą zapachów, gigant rozesłał wśród słuchających obraz strzaskanych jaj i skrwawionych piskląt. Wśród zebranych smoków zapanowało poruszenie. Kilka osobników dało wyraz swojej furii w wpuszczanych w przestworza słupach ognia, inne wydawały z siebie wściekłe ryki.
Niektóre ryły i tak już stratowaną ciężarem dziesiątek cielsk trawę olbrzymimi pazurami, odsłaniając tkwiące w trzewiach ziemi głazy i krusząc je w mocarnych uściskach. Machnięciem skrzydeł, które sprawiło, że co mniejsze osobniki zmuszone zostały do cofnięcia się kilka kroków w tył, Mroczny ponownie przywołał wszystkie jaszczury do porządku. Poczekał aż zapanuje cisza i bezruch, a następnie podszedł do czerwonego lewiatana ze szramą na boku i warkocząc zachęcająco przekazał mu głos.
Saladyn wpatrzył się uważniej w mówcę, i rozpoznał w nim Balazara, syna jednego ze swoich kompanów, który zginął podczas wybuchu oswabadzającego smoki z ich więzienia-pułapki. Spadający fragment rozpadającego się księżyca przebił go na wylot, nie dając mu żadnych szans na przeżycie. Stał teraz przed nim jego potomek, którego Saladyn pamiętał jako podskakującego zabawnie na czterech patykowatych nóżkach pisklaka, z oczami przepełnionymi nienawiścią.
W umyśle starego smoka pojawił się obraz pięciu smoczątek i srebrnołuskiej samicy, opiekującej się trzema jajami. Poczuł miłość, którą emanował Balazar. Poprzez ową mentalną więź poczuł jego szczęście płynące z bycia wraz ze swoja rodziną. Nagle wizja się zmieniła. Ujrzał martwe ciało samicy, niegdyś pełne ognia, teraz zimne i milczące, leżące pośrodku pobojowiska, otoczone stertami martwych Orków. Błysk.
Rozcięty na pół pisklak o błękitnych łuskach. Kolejny, tym razem biały o powyrywanych skrzydłach. Rozbite jaja, małe kruche ciałka lezące bezradnie w kałuży żółtka. Saladyn poczuł jak w jego pozostałym oku zbierają się łzy, a w sercu wzbiera chłodna nienawiść. Orkowie byli rasą, która samą swoją egzystencją bluźnili przeciwko wszystkiemu co dobre i piękne. Jedyne do czego byli zdolni to rozlew krwi i tortury. Najwyższy czas się ich pozbyć. Zadanie to było zbyt długo odkładane na bok przez smoki, które były przecież strażnikami Midgardu i ponosiły odpowiedzialność za jego mieszkańców.
Zorientował się, że nie są to jego myśli, a refleksja tego co działo się w udręczonej żalem po stracie rodziny, głowie Balazara. Rozejrzał się dookoła i z ponurą satysfakcją zauważył, że wszystkie zgromadzone gady zdawały się uważać tak samo, najwyraźniej doświadczając tego samego co on.
Może i hordy są niezliczone, ale nawet zielonoskórzy powinni drżeć w strachu przed tym, co mogą im zgotować zjednoczone we wspólnej sprawie dziesiątki, a może i nawet setki, jeśli uda sie przekonać resztę, smoków. Saladyn nie znajdował w sobie ani jednej iskierki żalu płynącej z postanowienia wymazania z powierzchni krainy całej rasy.
Głęboko wierzył w słuszność sprawy, widząc Orków dokładnie tym czym byli- pomiotami Ciemności, które nigdy nie powinny postawić stopy na tej ziemi. Jednak Mroczny miał najwyraźniej inne plany, gdyż uznawszy, że pora uspokoić wzburzone nastroje ponownie wydał z siebie brzmiący jak huk uderzającej błyskawicy ryk. Kolejne obrazy pojawiające się przed wewnętrznymi oczami zebranych smoków. Zielona kraina widziana z lotu ptaka. W dole przesuwające się olbrzymie, prastare puszcze, w których aż roi się od zwierzyny.
Po szerokich równinach rozlewające się ogromne stada żubrów i łosi. Gniazda wypełnione jajami, z których wykluwają się gromadki piskląt…W miarę jak kolejne wizje ukazywały się w jego umyśle Saladyn zaczął odczuwać pewien niepokój, którego źródła nie umiał wskazać. Uczucie stopniowo potęgowało się, aż w końcu spadło na niego zrozumienie. Kraina, którą ukazywał im Mroczny była bez wątpienia Midgardem, jednak z pewną różnicą. W wizji, która zrodziła się w czeluściach umysłu czarnego smoka nie było ani śladu ludzkich osad, nigdzie nie było widać słupów dymu unoszącego się nad strzechami, nie słychać było stukotu końskich podków ani skrzypienia wozów.
Zupełnie jakby cała rasa..zniknęła. Wyczuwszy pytającą woń, którą roztaczał wokół siebie brązowy jaszczur, Mroczny wykrzywił swoje monstrualne wargi w czymś, co miało być uśmiechem i ukazał im ostatni obraz. Płonącą osadę, wypełnioną biegającymi we wszystkich kierunkach wieśniakami, nad którą unosił się zalewający ziemię nawałą płomieni kształt. Czarne skrzydła całkowicie przesłaniały słońce nad wioską oświetloną łuną pożarów.
Przesłanie było jasne: przed tysiącami lat, zanim pojawili się ludzie, to smoki rządziły Midgardem i czas najwyższy by im o tym przypomnieć za pomocą płynnego żaru. Czas pozbyć się wszelkich innych ras zamieszkujących tą krainę, i w ten sposób uchronić przyszłe pokolenia przed okropieństwami, których doświadczył Balazar.
Kryły się za nimi tak duże pokłady Aury, że sama obecność smoka, zagłuszała wszystko inne co znajdowało się w zasięgu jego wzroku, który zwrócił się powoli w kierunku Saladyna. Brązowy smok nie mógł wyczuć umysłem obecności swoich braci, którzy zgaśli niczym świeczki zalane przez falę przypływu, stając się niewidoczni dla jego magicznych zmysłów.
Uczucie dezorientacji sprawiło, że stary jaszczur, zadrżał od uczucia, którego nie zaznał od tysięcy lat. Po jego kościach przebiegł zimny dotyk lęku spowodowanego nagłym odcięciem od kojącego, zawsze będącego obok Źródła. Wpatrywał się swoim jedynym okiem w zbliżającą się bestię, niepewny czy ma przywitać swojego pobratymca, czy raczej rzucić się na niego z pazurami i licząc na łut szczęścia spróbować pozbyć się groźby, która wprost emanowała z całej jego postaci.
Jednak siła spojrzenia, które nad nim zawisło trzymała go mocno w miejscu, nie pozwalając na najmniejszy nawet ruch. Doświadczony weteran wielu bitew wiedział, że wystarczył jeden zamach obsydianowych pazurów młodzika, by rozpłatać go tak, jak on sam wiele razy rozpłatywał swoje ofiary. Bowiem jeśli legendy mówiły prawdę, czarny smok mógł mieć nie więcej niż pięćdziesiąt lat, co oznaczałoby, że wykluł się w pierwszym pokoleniu po zniszczeniu Febe. W przeciwnym wypadku Saladyn wiedziałby wcześniej o przyjściu na świat podobnego monstra. Według opowieści, które słyszał, Mroczni, albowiem tak ochrzczone zostały czarne pisklęta, zdarzały się niezmiernie rzadko.
Były wynaturzeniami, które rosły w zastraszającym tempie, dodatkowo posiadając nieomalże nieograniczone zasoby Aury, pozwalające im wypluwać z siebie potoki płynnego ognia przez całe godziny bez potrzeby zaczerpnięcia oddechu. Zbyt szybko zdobyta potęga, niepodparta mądrością i doświadczeniem, pozwalającymi na kontrolowanie tak wielkich pokładów mocy, sprawiała, że Mroczni łatwo zacierali granicę pomiędzy dobrem a złem, co prowadziło do rozlewu krwi i wojen.
Całe rasy i cywilizacje zamieniały się w popiół w wyniku gniewu tych potężnych istot. Saladyn znał podania o żyjącym na długo przed jego narodzinami Mrocznym, którego okrucieństwo doprowadziło niemal do wyginięcia wszystkich smoków. Potrzeba było całej mocy jaką dysponowały niedobitki, by obezwładnić, a następnie zabić tyrana, który omal nie spowodował katastrofy. W swej młodości, Saladyn udał się wraz ze swym ojcem do miejsca, w którym spoczywała czaszka olbrzyma.
Pamiętał do dziś potężne szczęki, w których z łatwością zmieściłby się w swoich obecnych rozmiarach, oraz wystające z nich kły, naruszone już co prawda upływem czasu, jednak nadal groźne. Stał teraz naprzeciw podobnemu stworowi, który choć nie osiągnął jeszcze rozmiarów swojego poprzednika, ale był na najlepszej drodze ku temu.
Z bliska wydawał się jeszcze większy. Okazało się, że jedno oko, to za mało by w pełni ocenić wzrost Mrocznego, który okazał się górować nad Saladynem tak, że niemogący oderwać spojrzenia od jego pałających źrenic, brązowy smok zmuszony był unieść łeb do góry. Woń bijąca od młodzika była po części wyzywająca, po części wyrażająca zaciekawienie istotą, która była zbliżonych rozmiarów.
Szerokie nozdrza poruszały się szybko chłonąc zapachy wydzielane przez jednookiego jaszczura, w których dominowało zdziwienie, nie mogące jednak zamaskować delikatnej nutki strachu. Uznając to najwidoczniej jako oznakę uległości wobec jego przywództwa, Mroczny skłonił lekko łeb, w czymś co zapewne miało być oznaka szacunku dla starszego osobnika, i przeniósł wzrok na resztę zgromadzonych.
Ponownie otworzył paszczę i wydał z siebie serię ryków wyrażających gniew i współczucie, które w uszach Saladyna brzmiało sztucznie i fałszywie. Następnie za pomocą zapachów, gigant rozesłał wśród słuchających obraz strzaskanych jaj i skrwawionych piskląt. Wśród zebranych smoków zapanowało poruszenie. Kilka osobników dało wyraz swojej furii w wpuszczanych w przestworza słupach ognia, inne wydawały z siebie wściekłe ryki.
Niektóre ryły i tak już stratowaną ciężarem dziesiątek cielsk trawę olbrzymimi pazurami, odsłaniając tkwiące w trzewiach ziemi głazy i krusząc je w mocarnych uściskach. Machnięciem skrzydeł, które sprawiło, że co mniejsze osobniki zmuszone zostały do cofnięcia się kilka kroków w tył, Mroczny ponownie przywołał wszystkie jaszczury do porządku. Poczekał aż zapanuje cisza i bezruch, a następnie podszedł do czerwonego lewiatana ze szramą na boku i warkocząc zachęcająco przekazał mu głos.
Saladyn wpatrzył się uważniej w mówcę, i rozpoznał w nim Balazara, syna jednego ze swoich kompanów, który zginął podczas wybuchu oswabadzającego smoki z ich więzienia-pułapki. Spadający fragment rozpadającego się księżyca przebił go na wylot, nie dając mu żadnych szans na przeżycie. Stał teraz przed nim jego potomek, którego Saladyn pamiętał jako podskakującego zabawnie na czterech patykowatych nóżkach pisklaka, z oczami przepełnionymi nienawiścią.
W umyśle starego smoka pojawił się obraz pięciu smoczątek i srebrnołuskiej samicy, opiekującej się trzema jajami. Poczuł miłość, którą emanował Balazar. Poprzez ową mentalną więź poczuł jego szczęście płynące z bycia wraz ze swoja rodziną. Nagle wizja się zmieniła. Ujrzał martwe ciało samicy, niegdyś pełne ognia, teraz zimne i milczące, leżące pośrodku pobojowiska, otoczone stertami martwych Orków. Błysk.
Rozcięty na pół pisklak o błękitnych łuskach. Kolejny, tym razem biały o powyrywanych skrzydłach. Rozbite jaja, małe kruche ciałka lezące bezradnie w kałuży żółtka. Saladyn poczuł jak w jego pozostałym oku zbierają się łzy, a w sercu wzbiera chłodna nienawiść. Orkowie byli rasą, która samą swoją egzystencją bluźnili przeciwko wszystkiemu co dobre i piękne. Jedyne do czego byli zdolni to rozlew krwi i tortury. Najwyższy czas się ich pozbyć. Zadanie to było zbyt długo odkładane na bok przez smoki, które były przecież strażnikami Midgardu i ponosiły odpowiedzialność za jego mieszkańców.
Zorientował się, że nie są to jego myśli, a refleksja tego co działo się w udręczonej żalem po stracie rodziny, głowie Balazara. Rozejrzał się dookoła i z ponurą satysfakcją zauważył, że wszystkie zgromadzone gady zdawały się uważać tak samo, najwyraźniej doświadczając tego samego co on.
Może i hordy są niezliczone, ale nawet zielonoskórzy powinni drżeć w strachu przed tym, co mogą im zgotować zjednoczone we wspólnej sprawie dziesiątki, a może i nawet setki, jeśli uda sie przekonać resztę, smoków. Saladyn nie znajdował w sobie ani jednej iskierki żalu płynącej z postanowienia wymazania z powierzchni krainy całej rasy.
Głęboko wierzył w słuszność sprawy, widząc Orków dokładnie tym czym byli- pomiotami Ciemności, które nigdy nie powinny postawić stopy na tej ziemi. Jednak Mroczny miał najwyraźniej inne plany, gdyż uznawszy, że pora uspokoić wzburzone nastroje ponownie wydał z siebie brzmiący jak huk uderzającej błyskawicy ryk. Kolejne obrazy pojawiające się przed wewnętrznymi oczami zebranych smoków. Zielona kraina widziana z lotu ptaka. W dole przesuwające się olbrzymie, prastare puszcze, w których aż roi się od zwierzyny.
Po szerokich równinach rozlewające się ogromne stada żubrów i łosi. Gniazda wypełnione jajami, z których wykluwają się gromadki piskląt…W miarę jak kolejne wizje ukazywały się w jego umyśle Saladyn zaczął odczuwać pewien niepokój, którego źródła nie umiał wskazać. Uczucie stopniowo potęgowało się, aż w końcu spadło na niego zrozumienie. Kraina, którą ukazywał im Mroczny była bez wątpienia Midgardem, jednak z pewną różnicą. W wizji, która zrodziła się w czeluściach umysłu czarnego smoka nie było ani śladu ludzkich osad, nigdzie nie było widać słupów dymu unoszącego się nad strzechami, nie słychać było stukotu końskich podków ani skrzypienia wozów.
Zupełnie jakby cała rasa..zniknęła. Wyczuwszy pytającą woń, którą roztaczał wokół siebie brązowy jaszczur, Mroczny wykrzywił swoje monstrualne wargi w czymś, co miało być uśmiechem i ukazał im ostatni obraz. Płonącą osadę, wypełnioną biegającymi we wszystkich kierunkach wieśniakami, nad którą unosił się zalewający ziemię nawałą płomieni kształt. Czarne skrzydła całkowicie przesłaniały słońce nad wioską oświetloną łuną pożarów.
Przesłanie było jasne: przed tysiącami lat, zanim pojawili się ludzie, to smoki rządziły Midgardem i czas najwyższy by im o tym przypomnieć za pomocą płynnego żaru. Czas pozbyć się wszelkich innych ras zamieszkujących tą krainę, i w ten sposób uchronić przyszłe pokolenia przed okropieństwami, których doświadczył Balazar.
Saladyn w osłupieniu wpatrywał się w stojącego przed nim
młodzika, tak skorego do złamania przysiąg, które jego przodkowie złożyli
ludziom. Próbując przemówić mu do rozsądku wraził swoją dezaprobatę rykiem, i
posłał w kierunku Mrocznego strumień wizji, które miały mu przypomnieć
zobowiązania, których powinien przestrzegać. Ten jednak potrząsnął tylko
ogromnym łbem, nie dopuszczając do siebie niechcianych obrazów, twardo
obstawiając przy swoim.
Stary smok, widząc, że nic nie wskóra z upartym młodzikiem, zwrócił się do pozostałych gadów, bez których pomocy Mroczny nie będzie w stanie zrealizować swoich planów. Jednak te wyglądały na zachwycone wizją Midgardu będącego wyłączną własnością ich rasy, jakby były w transie odbierającym im zdolność logicznego myślenia. Gdy się nad tym zastanawiał, doszedł do wniosku, że jest to w gruncie rzeczy bardzo możliwe. Wokół niego rozbrzmiewały ryki, z których wprost wypływała rządza walki i rozlewu ciepłej, ludzkiej krwi.
W tej sytuacji, nie mogąc liczyć na pomoc ze strony towarzyszy, Saladyn nie miał innego wyjścia- musiał samodzielnie powstrzymać opętanego własnym egoizmem Mrocznego, licząc na to, że jego śmierć źródła czaru uwolni pozostałe smoki spod jego wpływu. Wprawnym okiem ocenił swojego przeciwnika zastanawiając się nad jego słabymi punktami, które mógłby wykorzystać w walce. Był wprawdzie mniejszy, a jego siły były już nadszarpnięte przez wiek, jednak doświadczenie wyniesione z setek pojedynków dawało mu przewagę, nad młodzikiem, który zapewne jeszcze nigdy nie walczył z równym sobie rywalem.
Lecz ciało czarnego smoka okrywał pancerz obsydianowych łusek, twardszych od kilkakrotnie grubszych stalowych płyt, które nie ułatwiały zadania. Dodatkowo cały arsenał śmiercionośnych szponów, kolców i kłów sprawiał, że stary jaszczur nie był wcale taki pewny swojego zwycięstwa w tej potyczce. Był również świadom siły ognia, który może przywołać gigant, jednak jego własna skóra stanowiła ochronę przed każdym rodzajem płomieni. Moment wahania zgubiły Saladyna.
Mroczny, czy to za sprawą potęgi wewnętrznej Aury, czy też wyczuwając zapachy, które nieświadomie uwolnił z siebie brązowy smok, zorientował się, iż stary gad planuje zaatakować i postanowił go uprzedzić. Smolista, ledwo widoczna na tle delikatnej poświaty gwiazd, łapa błyskawicznie poderwała się do góry i zatoczywszy szeroki łuk, ze straszliwą siłą opadła na łeb Saladyna, powalając go na ziemię.
Onyksowe pazury przeorały brązowe łuski na głowie smoka, zostawiając za sobą głębokie, szkarłatne bruzdy, w których gdzieniegdzie przebłyskiwała perłowa kość czaszki. Mroczny nie trudząc się z dobijaniem swojej ofiary, odwrócił od leżącego swoje monstrualne cielsko, zamiatając długim ogonem ziemię, w której pojawiły się głębokie szramy, przypominające te na skalpie Saladyna, pozostawione przez zdobiące go kolce. Wydając z siebie okrutny, wojenny ryk, nowy przywódca jaszczurów przykucnął na silnie umięśnionych tylnych łapach i odbił się wysoko w powietrze. Uwolniona od jego potwornego ciężaru ziemia jęknęła z ulgą.
Za nim, w przestworza wystrzeliły pozostałe smoki, przysłaniając nocne niebo swoimi ogromnymi cieniami i niczym ćmy do światła, odleciały wszystkie w kierunku zachodzącego powoli księżyca. Oszołomiony tępym bólem, który mącił jego wzrok, Saladyn poczuł nagle w opustoszałym nagle po odejściu Mrocznego otoczeniu, czyjąś złowrogą obecność. Obecność, której dotyk był dla niego gorszy niż obcowanie ze świadomością czarnego smoka.
Lepki dotyk umysłu owej istoty sprawiał, że członki starego gada kostniały z zimna, a jego Aura gasła, pochłaniana przez Ciemność, która czaiła się w mroku. Wcześniej nie mógł jej wyczuć, gdyż onyksowy olbrzym całkowicie maskował jej pobyt na równinie. Nie wiedział czym było stworzenie, które odważyło się wkroczyć pomiędzy walczące smoki, ale nie mogło być niczym dobrym. Do powoli gasnącej świadomości Saladyna dotarł śmiech, który z całą pewnością nie pochodził z tego świata. Objęła go aksamitna ciemność pełna ohydnej obecności intruza.
Stary smok, widząc, że nic nie wskóra z upartym młodzikiem, zwrócił się do pozostałych gadów, bez których pomocy Mroczny nie będzie w stanie zrealizować swoich planów. Jednak te wyglądały na zachwycone wizją Midgardu będącego wyłączną własnością ich rasy, jakby były w transie odbierającym im zdolność logicznego myślenia. Gdy się nad tym zastanawiał, doszedł do wniosku, że jest to w gruncie rzeczy bardzo możliwe. Wokół niego rozbrzmiewały ryki, z których wprost wypływała rządza walki i rozlewu ciepłej, ludzkiej krwi.
W tej sytuacji, nie mogąc liczyć na pomoc ze strony towarzyszy, Saladyn nie miał innego wyjścia- musiał samodzielnie powstrzymać opętanego własnym egoizmem Mrocznego, licząc na to, że jego śmierć źródła czaru uwolni pozostałe smoki spod jego wpływu. Wprawnym okiem ocenił swojego przeciwnika zastanawiając się nad jego słabymi punktami, które mógłby wykorzystać w walce. Był wprawdzie mniejszy, a jego siły były już nadszarpnięte przez wiek, jednak doświadczenie wyniesione z setek pojedynków dawało mu przewagę, nad młodzikiem, który zapewne jeszcze nigdy nie walczył z równym sobie rywalem.
Lecz ciało czarnego smoka okrywał pancerz obsydianowych łusek, twardszych od kilkakrotnie grubszych stalowych płyt, które nie ułatwiały zadania. Dodatkowo cały arsenał śmiercionośnych szponów, kolców i kłów sprawiał, że stary jaszczur nie był wcale taki pewny swojego zwycięstwa w tej potyczce. Był również świadom siły ognia, który może przywołać gigant, jednak jego własna skóra stanowiła ochronę przed każdym rodzajem płomieni. Moment wahania zgubiły Saladyna.
Mroczny, czy to za sprawą potęgi wewnętrznej Aury, czy też wyczuwając zapachy, które nieświadomie uwolnił z siebie brązowy smok, zorientował się, iż stary gad planuje zaatakować i postanowił go uprzedzić. Smolista, ledwo widoczna na tle delikatnej poświaty gwiazd, łapa błyskawicznie poderwała się do góry i zatoczywszy szeroki łuk, ze straszliwą siłą opadła na łeb Saladyna, powalając go na ziemię.
Onyksowe pazury przeorały brązowe łuski na głowie smoka, zostawiając za sobą głębokie, szkarłatne bruzdy, w których gdzieniegdzie przebłyskiwała perłowa kość czaszki. Mroczny nie trudząc się z dobijaniem swojej ofiary, odwrócił od leżącego swoje monstrualne cielsko, zamiatając długim ogonem ziemię, w której pojawiły się głębokie szramy, przypominające te na skalpie Saladyna, pozostawione przez zdobiące go kolce. Wydając z siebie okrutny, wojenny ryk, nowy przywódca jaszczurów przykucnął na silnie umięśnionych tylnych łapach i odbił się wysoko w powietrze. Uwolniona od jego potwornego ciężaru ziemia jęknęła z ulgą.
Za nim, w przestworza wystrzeliły pozostałe smoki, przysłaniając nocne niebo swoimi ogromnymi cieniami i niczym ćmy do światła, odleciały wszystkie w kierunku zachodzącego powoli księżyca. Oszołomiony tępym bólem, który mącił jego wzrok, Saladyn poczuł nagle w opustoszałym nagle po odejściu Mrocznego otoczeniu, czyjąś złowrogą obecność. Obecność, której dotyk był dla niego gorszy niż obcowanie ze świadomością czarnego smoka.
Lepki dotyk umysłu owej istoty sprawiał, że członki starego gada kostniały z zimna, a jego Aura gasła, pochłaniana przez Ciemność, która czaiła się w mroku. Wcześniej nie mógł jej wyczuć, gdyż onyksowy olbrzym całkowicie maskował jej pobyt na równinie. Nie wiedział czym było stworzenie, które odważyło się wkroczyć pomiędzy walczące smoki, ale nie mogło być niczym dobrym. Do powoli gasnącej świadomości Saladyna dotarł śmiech, który z całą pewnością nie pochodził z tego świata. Objęła go aksamitna ciemność pełna ohydnej obecności intruza.
Sobie zaległości porobiłam. ;/
OdpowiedzUsuńTe orki... jak mogły zabić te smoczki :// xd
Ten ostatni moment... Tak się wczułam, że aż mi ciarki przeszły. :o
Widziałam, że w kolejnym rozdziale jest Ivar, dlatego od razu lecę czytać XD