niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział III-Pożoga część X


                Ivar ostrożnie poruszył ręką, sprawdzając czy jest w stanie zrobić to bez iskierek bólu tańczących mu przed oczami. Skupił całą dostępna w swojej sytuacji siłę woli, starając się zmusić swój otępiały po blisko dwóch tygodniach zamroczenia umysł, do pracy. Jego wysiłki zostały wynagrodzone delikatnym zgięciem palca wskazującego, lecz chwilowa radość szybko zamieniła się w grymas bólu, którym okupione było to drobne zwycięstwo. Wyczerpany chłopak rozluźnił napięte mięśnie i spróbował wygodniej ułożyć się na miękkich skórach, którymi wyścielone było łóżko szpitala polowego. 
          Jednak stan, w którym znajdowało się jego ciało sprawiał, że nawet one uwierały go jakby były zrobione z kamienia. Niemal czuł rozległe sińce tworzące się na jego wrażliwej jak u niemowlaka skórze. Każdy jej skrawek, każdy miesień i każda kość tworzące jego osobę zdawały się być zrobione z płynnego ognia, jakby jego nerwy pracowały na najwyższych obrotach, aby powstrzymać go przed opuszczaniem posłania, co jak dotąd się im udawało. Poprzedniego dnia odzyskał świadomość, jednak początkowo był tak słaby, że nie był w stanie dać po sobie tego poznać. 
         Jedyne co mógł, to wsłuchiwać się w miarowy oddech ojca czuwającego przy jego łóżku, przerywany jedynie cichymi słowami matki, która szeptała mu do ucha słowa otuchy oraz zaklinała go aby do niej wrócił, grożąc chłostą w razie nieposłuszeństwa. Jego serce zamarło na chwilę ze zgrozy, kiedy uświadomił sobie, że nadal jest nieprzytomny. Widział przecież jak jego ojciec stoi bezbronny przed zadającym cios Orkiem, jakże więc mógł teraz słyszeć jego westchnienia? 
          Dopiero gdy poczuł pierwszą falę bólu uświadomił sobie, że w końcu sie obudził i znajdował się w realnym świecie, a jego ojciec nie zginał. Chciał się uśmiechnąć, aby uspokoić rodziców, jednak od dłuższego czasu nieużywane mięśnie odmówiły posłuszeństwa, a sama próba niemalże ponownie pchnęła jego umysł w ciemność. Myśli młodzieńca błądziły nieskładnie wokół snów, które przychodziły do niego w czasie śpiączki, jednak były tak skołowane, że nie mógł sobie przypomnieć żadnych szczegółów. Pamiętał tylko, że ma do wykonania ważne zadanie, od którego zależą losy całej krainy. 
         Nie mógł sie doczekać kiedy opowie o tym ojcu, pragnąc ujrzeć dumę na twarzy olbrzymiego wojownika, lecz aby to zrobić, musiał najpierw odzyskać mowę. „Należy zaczynać od małych kroków”- słowa nauczyciela fechtunku wypłynęły nie wiadomo skąd na powierzchnię umysłu chłopaka. Pierwsza próba podniesienia powiek zakończyła się fiaskiem. Ledwo je uchylił, a światło panujące w namiocie natychmiast zmusiło go do ponownego zamknięcia oczu, powodując przeraźliwe pieczenie.                                        Przyzwyczajone do miękkiego mroku, w którym unosił się przez dłuższy czas, źrenice Ivara potrzebowały więcej czasu na przystosowanie się do, wydawałoby się obcego środowiska. Jedynym efektem, jaki przyniosły starania były stłumione okrzyki Bjoerga i Gudy, którzy wpatrzeni ciągle w twarz śpiącego syna zauważyli nieznaczne poruszenie powiek. 
          Matka, łkając głośno i wzywając łamiącym się głosem imion wszystkich bogów i bogiń, rzuciła się na jego obolałe ciało obsypując go mokrymi od łez pocałunkami. Ojciec, zazwyczaj bardziej powściągliwy w okazywaniu uczuć, tym razem dał się ponieść emocjom i również rzucił się swojemu synowi na szyję, choć trzeba przyznać, że darował sobie całusy. Nie wiedząc ile cierpienia sprawiają swoim dotykiem swojej latorośli, nieposiadający się ze szczęścia rodzice jednocześnie starali się dać upust wszystkim tym godzinom,  które spędzili w niepewności, czuwając przy łóżku chorego. 
           Kakofonia dźwięków, która docierała do uszu Ivara w niczym nie przypominała ludzkiej mowy, stanowiła raczej zbitek wysokich i niskich tonów, z których nic nie rozumiał. Nacieszywszy się w końcu odzyskaniem swojego dziecka, Bjoerg i Guda odsunęli się od niego, dając mu chwilę wytchnienia. Nadal nie potrafiący otworzyć oczu Ivar usłyszał ciężkie kroki opuszczające namiot, świadczące o odejściu ojca, który zapewne otrzymał jakieś polecenie od małżonki i teraz spieszył je wykonać. 
           Zostawszy z synem sama, Guda przystawiła do spierzchniętych warg chłopaka kubek z ciepłą, zmętniałą wodą i przechyliła go delikatnie, uważając by nie utopić go w cieczy. Dopóki orzeźwiający płyn nie dotknął jego języka, Ivar nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo był spragniony. Łapczywie opróżnił całe naczynie czując z ulgą jak część zawartości cieknie mu strumyczkiem po brodzie. Matka sięgnęła po kawałek szmatki i zanurzywszy ją w pozostałościach wody, delikatnie przetarła chłopakowi twarz z potu. 
            Chwilę później wrócił Bjoerg z Erykiem, który w Astarothcie pełnił funkcję medyka. Po obejrzeniu leżącego, i wymianie opatrunku na ranie, o której istnieniu Ivar nawet nie zdawał sobie sprawy, Eryk orzekł, że młodzieniec potrzebuje kilku dni na odzyskanie sił, a póki co zalecił podanie mu gorącego bulionu dla wzmocnienia organizmu. Na samo wspomnienie cienkiej zupy, do ust Ivara nabiegła ślinka. 
           Mimo iż wcześniej nie przepadał za bulionem, blisko czternaście dni głodówki sprawiło, że tego dnia wydawał się mu on najwspanialszym posiłkiem na świecie, godnym królewskiego stołu. Nie zważając na parzący usta ukrop, pochłonął całą porcję w kilka sekund, czując przyjemne ciepło spływające w dół przełyku.                         Wkrótce potem poczuł ogromną senność, która spowodowała, że niemal natychmiast usnął, odpływając w zdrowy, pozbawiony majaków sen, po którym obudził się następnego ranka wypoczęty i pełny nowych sił tak niezbędnych w procesie rehabilitacji. Udało mu się w końcu otworzyć oczy, choć na tym skończyły się jego sukcesy. 
          Każdy inny ruch powodował kolejne fale bólu rozchodzące się po jego zmaltretowanym ciele.  Zastanawiał się co było przyczyną stanu, w którym się znalazł, o ile przecież pamiętał żaden z zielonoskórych nie postanowił zrobić sobie z niego worka treningowego. 
          Po głowie kręciły mu się wprawdzie niejasne obrazy dziwacznej, błękitnej poświaty wydostającej się z jego ciała, ale uznawał je za kolejny sen wytworzony przez jego walczący z osłabieniem umysł. Mimo niezdolności do poruszania się, Ivar odkrył, że jego odbiór otaczającego go świata zmienił się, jakby zmysły chcąc zrekompensować konieczność unieruchomienia, wyostrzyły się, pozwalając mu na dokładniejszy odbiór bodźców.                 Nie umiał dokładnie zrozumieć na czym polegała różnica, gdyż nadał słabo pamiętał swoje odczucia sprzed zapadnięcia w śpiączkę, jednak czuł, że był teraz bardziej świadomy, jakby otarcie się o śmierć wyniosło go na nowy poziom percepcji. Potrafił rozpoznać po krokach, kto przechodził obok jego namiotu, lub na podstawie Aury czyjejś osoby, określić w jakim jest ona nastroju. Aura. 
            Zdziwiony Ivar spróbował sobie przypomnieć skąd zna to słowo, jednak było to poza jego możliwościami. Nie umiał również określić, czym tak naprawdę jest owa „Aura”,  potrafił za to ją dostrzec. Widział ją jako ognik wielkości pieści, znajdujący się w ciele każdego człowieka, na prawo od serca. Pulsował on zazwyczaj delikatnym, złotym światłem, jednak pod wpływem emocji zmieniał się, przybierając różne barwy i rozmiary. 
            Aury jego rodziców, gdy spoglądali na niego były rozdmuchane i żółte, choć na ich obrzeżu czaiły się granatowe plamki, świadczące, że pomimo radości z odzyskania przez syna przytomności, nadal martwili się o jego zdrowie. Ivar sam przed sobą przyznał słuszność ich obawom, bowiem ból, który odczuwał przy każdym ruchu ani na chwilunie słabł. 
          Chłopakowi wydawało się, że oto w tym łóżku doczeka swoich dni, już na zawsze pozbawiony możliwości poruszania się o własnych siłach. Nie potrafił dać sobie czasu, o którym mówił Eryk, jego niecierpliwa natura domagała się czynów, i domagała się ich natychmiast. Nie potrafił jednak wygrać walki z własnym ciałem, i z cichą rezygnacją poddał sie zbawiennemu upływowi godzin, czekając na odzyskanie sił, wykorzystując te chwile bezczynności na systematyczne uporządkowywanie swoich myśli. 
         Coraz to nowe wspomnienia odżywały w jego głowie, początkowo wyblakłe, stopniowo nabierały żywych barw, układając się w spójną całość. Zaczynał sobie przypominać swój pobyt w dziwacznej pustce, gdzie zawieszony pomiędzy życiem i śmiercią przysłuchiwał się słowom duchów Strażników Bramy. Mówiły o czekającym go zadaniu, którego miał się podjąć ze względu na swoje wyjątkowe zdolności. Ze względu na drzemiącą nim magię.                  Gdy jego rodzice zostawiali go samego, leżącego bezwładnie w ciszy namiotu, chłopak ze wszystkich sił starał się przywołać ponownie ową siłę, która zabiła atakujących Orków, ratując życie nie tylko jego ojca, ale również setek innych mężczyzn, którzy dzięki temu mogli teraz cieszyć się bliskością swoich rodzin. Miał nadzieję, że ta potężna energia pomoże mu szybciej odzyskać zdrowie, zapominając o tym, że to właśnie ona była powodem jego opłakanego stanu. 
           Czuł się zagubiony. Nie było nikogo poza nim, kto potrafiłby posługiwać się Aurą, żadnego nauczyciela, który wyjaśniłby mu zasady, którymi rządził sie świat magii i nauczył kontrolowania swoich zdolności, co zostawiało Ivara może i otoczonego przez rodzinę i przyjaciół, ale mimo to samotnego. Postanowił, że gdy tylko stanie na nogi, uda się na poszukiwania owego białego pałacu, w którym widział władających magia, w nadziei, że w jego murach znajdzie choć część odpowiedzi na nurtujące go pytania.
          Decyzja ta zmotywowała go do jeszcze usilniejszych prób odzyskania dawnej sprawności, jednak te, skazane na tradycyjne metody nie dawały oczekiwanych efektów. Dla chłopaka nastały ciężkie dni, w których rozpacz mieszała się z rozpaczliwą nadzieją na odmianę losu, jednak nic takiego nie następowało.

           W drugim tygodniu po wybudzeniu, Ivara zbudziło głośne brzęczenie wydawane przez tłustą muchę, która wleciała przez uchyloną klapę namiotu i najwyraźniej uznała, że twarz młodzieńca będzie doskonałym miejscem do lądowania. Wykonawszy kilka zgrabnych kółek, owad lekko osiadł na nosie leżącego, łaskocząc go swoimi włochatymi odnóżami. 
          Oburzony chłopak niewiele myśląc zamachnął się leżącą na kocu ręką, chcąc przegonić intruza. Ku ogromnemu zaskoczeniu Ivara, jego kończyna posłusznie, choć może nieco ospale i chaotycznie, wykonała polecenie dostarczone jej przez mózg. Spodziewając sie igiełek bólu, młodzieniec zacisnął zęby, jednak nic się nie wydarzyło. 
          Ośmielony powodzeniem spróbował szczęścia z drugim ramieniem, które ku jego zachwytowi, również podniosło się w górę. Ponad brzęczenie muchy wzbił się cichy, bełkotliwy śmiech, w którym zaskoczony Ivar rozpoznał własny śmiech, jednak mocno zniekształcony. Godzinę później w progu pojawił się jego ojciec, niosąc ze sobą śniadanie. Jednak gliniana taca wypełniona owsianką wypadła mu z rąk i z hukiem rozbiła się o podłogę, gdy spojrzał na uśmiechnięta twarz swojego syna, który siedział wyprostowany na łóżku. 
           Wojownik podbiegł do niego i teraz już nie kryjąc łez radości, które wypływały z jego otoczonych siateczką zmarszczek oczu, rzucił się chłopakowi na szyję, zapewniając go jednocześnie, że już wkrótce znów będzie mógł trzymać miecz. Kilka chwil później do radosnego świętowania przyłączyła się Guda, obdarzając Ivara swoim niedźwiedzim uściskiem. 

             Przez kolejne dni, chłopak dokonywał coraz większych postępów w rehabilitacji, stopniowo przygotowując się do opuszczenia łóżka. Okazało się, że musiał uczyć się wielu rzeczy, takich jak jedzenie łyżką, od nowa jednak nauka szła mu szybko, z każdą chwilą przypominał sobie coraz więcej codziennych czynności. W końcu po całym poranku rozgrzewek polegających na zginaniu obu nóg, podtrzymywany z obu stron przez rodziców, Ivar opuścił stopy na ziemię, i chwiejnie przeniósł swój ciężar na podłoże. 
          Pierwszy krok był najtrudniejszy. Nie pamiętał co prawda wieku niemowlęcego, ale tak zapewne musiał się czuć, kiedy po raz pierwszy przestał raczkować i w końcu stanął na dwóch kończynach. Powoli, podniósł lewą nogę do góry i opierając się na szerokich ramionach Bjoerga pochylił całe ciało do przodu, przenosząc ją o kilkanaście centymetrów w przód. Gdy podeszwa jego wykonanego z podwójnej skóry łosia buta dotknęła ziemi, poczuł dziecięcą radość wypełniającą serce. 
         Kolejne kroki były już łatwiejsze i wkrótce nie potrzebował pomocy w poruszaniu się w obrębie namiotu. Znów czuł się wolny i na chwilę zapomniał o powadze czekającego go zadania, pozwalając sobie na ostatnie chwile bycia dzieckiem. 
           Czuł  ciągłą obecność Aury, która nadal była poza jego zasięgiem, jednak teraz nie pragnął już tak desperacko poznania jej sekretów, doszedłszy do wniosku, że los, który skierował go na ścieżkę wiodącą ku uratowaniu Midgardu, znajdzie sposób by nauczyć go korzystania z jej potęgi.  
         Nie wiedział, że przeznaczenie już zaplanowało w jaki sposób miał poznać tajniki sztuki magicznej, a cena jaką przyjdzie mu za to zapłacić jest ogromna.

3 komentarze:

  1. Piękny rozdział.
    Tyle na to czekałam xd
    I te momenty, gdy uczył się wszystkiego na nowo, jak rodzina mu z tym pomagała... cudowne. :3
    Ostatnie zdanie jest po prostu... nie mam pojęcia jak to opisać. "Cena, jaką przyjdzie mu za to zapłacić jest ogromna." - tylko mi go nie uśmiercaj XD mój ulubiony bohater nie może zginąć, nie tak szybko xd
    No dobra, to teraz pisz nexta. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokoojnie, Ivar jest moim głównym bohaterem ^^ A ktoś madry powiedział kiedyś, że śmierć nie jest najgorszym co moze spotkać człowieka :)

      Usuń
  2. Czytając poprzednie fragmenty, o Grooku, o smokach zupełnie zapomniałem o Ivarze ^^. Wracając jeszcze do poprzednich fragmentów to mam nieodparte wrażenie, że czarny smok pracuje dla tego demona, który przywołał orków...
    Swoją drogą ludzkość ma teraz przerąbane skoro i smoki chcą się jej pozbyć.

    OdpowiedzUsuń