poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział IV-Zapłata część I


              Opadające ze śpiewnym sykiem przecinanego powietrza ostrze szerokiego, dwuręcznego miecza, dzierżonego przez przysadzistego wojownika o zaciętym wyrazie twarzy, minęło wyprężone ciało Ivara o dobrą stopę. Impet ciosu poniósł atakującego do przodu, jednak nie był to pierwszy lepszy szermierz, który w takiej sytuacji wystawiłby nieosłonięte plecy na łaskę przeciwnika. 
            Nie zatrzymując klingi ani na sekundę, wykonał zręczny obrót wokół własnej osi, wyprowadzając boczne cięcie, które szerokim łukiem wymierzone było w nogi rywala. Jednak i tym razem cel pozostał nieuchwytny, ulotny jak powietrze, z którego zdawało się być zbudowane jego ciało. 
             Był słoneczny poranek jednego z pierwszych dni midgardzkiego lata, choć trwało krótko, rekompensowało to intensywnością upałów. Wiał letki, ciepły wiatr, który rozwiewał rozpuszczone włosy wojowników, dając im chwilową ulgę w panującym skwarze i wysuszając krople potu, które obficie rosiły ich czoła. 
         Dookoła Ivara i jego przeciwnika rozbrzmiewał szczęk zderzającego się żelaza oraz bitewne zawołania zagrzewające do walki. Na równinie, na której toczyła się walka, rozrzucone w nieładzie grupki mężczyzn ścierały się ze sobą, wzbijając obutymi w ciężkie, żołnierskie buty stopami chmury pyłu unoszącego się z wiatrem i lecącego w stronę szpitalnych namiotów, od których dochodziły dopingujące okrzyki. 
             Ci spośród mieszkańców Astarothu, którzy byli niezdolni do walki wylegli na przedpole obozowiska i przyglądali się pełni emocji zmaganiom toczącym się przed ich oczami. Spojrzenia większości z nich skierowane były na chłopaka, zarówno w obawie jak i w nadziei na ponowne ujrzenie jego niezwykłych mocy, których świadectwo dał w bitwie z Orkami. 
           Jednak Ivar, nie potrzebował uciekać się do dziwnej, błękitnej poświaty czy innych czarów by wyjść zwycięsko ze swojego pojedynku. Jego wyczulone zmysły, będące efektem nowoodkrytego talentu, pozwalały mu z łatwością przewidywać każdy kolejny ruch przeciwnika, którego umysł stanowił teraz dla niego otwartą księgę. 
             Z uśmiechem pomyślał o czasach, wydawałoby się tak odległych, a przecież od bitwy o Astaroth nie minął nawet miesiąc, w których poruszał się przez życie ślepy na jego subtelne wskazówki, niczym nowonarodzone szczenię, nie mogące jeszcze otworzyć powiek. Teraz wystarczyło mu zaledwie jedno spojrzenie, by z łatwością przewidzieć kąt, siłę i szybkość z jaką zostanie wyprowadzone uderzenie. 
           Jego oponent zdradzał się dziesiątkami drobnych gestów i ruchów, czasami tak drobnych, że prawie niedostrzegalnych dla ludzkiego oka. Jednak Ivar był czymś więcej niezwykłym człowiekiem. Był władającym magią. Każde drgniecie gałek ocznych, każda zmiana ustawienia stóp czy delikatny skręt torsu- wszystko to sprawiało, że ostrze jego rywala nie potrafiło znaleźć drogi do jego ciała, za to jego własna klinga mogła w każdej chwili zagłębić się w mięśnie oponenta. 
          Jednak czysta radość płynąca z walki, z tego, że ponownie, po tygodniach spędzonych w łóżku, mógł chwycić w dłoń miecz i zrobić z niego właściwy użytek, sprawiała, iż przeciągał pojedynek, bawiąc się ze swoja ofiarą. W ustach czuł suchość spowodowana gorącem, a po czole i policzkach spływały mu już prawdziwe strumienie potu, który nieznośnie piekł go w oczy. 
          Zaryzykował spojrzenie w stronę linii namiotów, szukając tam swojej matki, pełen dziecięcego pragnienia uznania ze strony tych, których kochał. Jego wzrok szybko prześlizgiwał się po znajomych twarzach, niektórych do połowy ukrytych w bandażach, innych, poznaczonych nowymi, świeżo zagojonymi bliznami.
            Czuł, że każdy po kim przesuwało się spojrzenie jego błękitnych niczym górski lodowiec oczu, sztywniał na moment, jakby spodziewając się ,że za chwilę wystrzeli z nich płomienna błyskawica, która zamieni go w popiół. Powoli przyzwyczajał się już do podobnych reakcji, które pomimo tego, że ludzie starali się je maskować, zapewniając go o swojej wdzięczności za uratowane im życie, sprawiały, że w jego duszy zaczynało kiełkować zwątpienie dotyczące władania Aurą. 
           Jego młody umysł był na tyle podatny na sugestie starszych, że widząc iż uważają oni jego talent za coś, co może stanowić niebezpieczeństwo, powoli sam zaczynał w to wierzyć. Wierzył jednak, że potrafi kontrolować swoją moc i przysięgał sobie iż będzie jej używał wyłącznie do czynienia dobra. Nagle wyłowił wśród zgromadzonych twarzy, tą której szukał. 
         Jego matka stała pomiędzy innymi kobietami i wpatrywała się w niego pełnym troski wzrokiem, jakby nie do końca ufając jego niedawno odzyskanym siłom. Nieco urażony w swej męskiej dumie Ivar, postanowił pokazać jej, że nie ma najmniejszych powodów do obaw. Odwrócił się w kierunku swojego przeciwnika, który chcąc wykorzystując nieuwagę chłopaka, przymierzał się do śmiertelnego pchnięcia, które przebiłoby go na wylot. 
         Młodzieniec widział zaciśnięte szczęki wojownika, kiedy ten poprawiał chwyt na rękojeści miecza, niemal niedostrzegalnie zginając nadgarstek ku dołowi, ustawiając klingę prostopadle do ziemi. Niemal. Ivar błyskawicznie skierował swoje własne ostrze sztychem ku ziemi i odczekawszy aż oba miecze otrą się o siebie, z całych sił odbił uderzenie, które ześlizgnęło się po krawędzi jego broni i nieszkodliwie dźgnęło powietrze obok lewego boku chłopaka. Zaskoczony tym, że jego zdawałoby się pewny cios został sparowany, mężczyzna cofnął się o kilka kroków do tyłu, i zaczął okrążać swojego rywala, kupując sobie trochę czasu na obmyślenie taktyki. 
          Nie było mu jednak dane wprowadzić swoich przemyśleń w życie, gdyż wykorzystując powstałe w ten sposób miejsce, Ivar ruszył do ataku, zdeterminowany do zakończenia pojedynku. Zamarkował niskie uderzenie w kolano, specjalnie dostatecznie wolno wyprowadzając cios, by przeciwnik zdążył go zauważyć i zablokować. Na twarzy wojownika pojawił się pobłażliwy uśmiech gdy z łatwością sparował ostrze. 
         Chłopak odwzajemnił uśmiech, osiągnąwszy dokładnie to co zamierzał- dłonie rywala, które dzierżyły miecz, znalazły się na wysokości jego butów. Potężnym kopnięciem w nadgarstek wtrącił broń z odrętwiałych rąk wojownika. Lśniąca w promieniach słońca, srebrna klinga poszybowała łukiem w stronę walczącej niedaleko pary i z brzękiem upadła na kamienistą ziemię. Ivar podniósł swój miecz i przyłożył go do gardła rozbrojonego przeciwnika, który na znak poddania odchylił głowę do tyłu. 
           Ostry sztych dotykał delikatnej skóry, pod którą chłopak wyraźnie widział pulsującą szybko w skutek intensywnej potyczki tętnicę. Mężczyzna dyszał ciężko próbując złapać oddech i kurczowo trzymał się za prawą dłoń, która puchła w przerażającym tempie- najwyraźniej cios uszkodził którąś z kości. Młodzieniec przez chwilę napawał się smakiem zwycięstwa oraz głośnymi wiwatami dochodzącymi od strony widowni. Powoli opuścił miecz i włożył go powrotem do skórzanej pochwy. 
         Podszedł do rannego przeciwnika i uśmiechając się do niego przyjaźnie oferując dłoń.

          -Dobrze dziś walczyłeś Ragnarze. Pamiętaj jednak, że wyprowadzając sztych, nie powinieneś zmieniać chwytu na rękojeści. To cię zdradziło teraz, i być może zdradzi cię w przypadku prawdziwej walki.

          Wojownik z wyrazem przyjacielskiej frustracji na twarzy przysłuchiwał się radom udzielanym mu przez nieopierzonego młodzika, który zaznał tylko jednej bitwy, w dodatku zemdlał nie zabiwszy nawet pięciu przeciwników. 
        Umiał jednak docenić zdolności bojowe, a tych chłopakowi nie brakowało. Wyciągnął zdrową dłoń i na ile pozwalał mu pulsujący w niej świeży ból, uścisnął rękę Ivara. Przez chwilę panującą pomiędzy nimi ciszę przerwały tylko odgłosy innych par ćwiczących szermierkę.

           -Następnym razem najpierw podbiję ci oczy, a dopiero potem stłukę na kwaśne jabłko. Na pewno nie zapomnę złamać ci kilku palców u dłoni!

         Chłopak z troską zerknął na opuchniętą i wściekle czerwoną rękę Ragnara, czując wyrzuty sumienia za lekkomyślny, spowodowany gorączka bitewna czyn, za który jego przyjaciel będzie teraz musiał płacić. Wiele oddałby teraz za dostęp do choć części z energii, której pokłady wyczuwał w swoim ciele, by móc uleczyć zranionego kompana. Jednak mimo usilnych starań, nadal był równie daleki od używania swoich mocy, jak był zanim jeszcze dowiedział się o ich istnieniu. 
        Przypomniał sobie o przyrzeczeniu, które sobie złożył leżąc w łóżku, niezdolny do najmniejszego ruchu. Czuł, że odzyskał już wszystkie siły, najwyższy wiec czas by wyruszyć w poszukiwaniu starożytnych ruin zamku władających Aurą, by spróbować dowiedzieć się czegoś o władaniu magią. Nie rozmawiał jeszcze o tym z rodzicami, jednak był pewien, że zrozumieją jego potrzebę wiedzy i nie będą stawiać na drodze żadnych przeszkód. 
         Twardo postanawiając, że dziś wieczorem powie im o swoich planach, Ivar skupił się ponownie na  Ragnarze.

          -Zaprowadzę cię do Eryka, powinien zająć się twoją ręką. Nie chcę żeby krzywo się zrosła i pozbawiła mnie partnera do fechtunku.

         Wojownik uśmiechnął się szeroko, odsłaniając szereg białych zębów kontrastujących z czarną, zmierzwiona brodą, miejscami przerzedzony przez liczne bitwy, pojedynki i bójki, w których brał udział ich właściciel. Zdrową dłonią klepnął chłopaka w plecy. Siła uderzenia niemal pozbawiła Ivara tchu. 
          Spodziewał się wprawdzie tego przyjacielskiego ciosu, jednak poczucie winy sprawiło, że przyjął je niemal radośnie, uznając go jako częściową pokutę za złamane kości. Ragnar zdawał się nie zauważać skutków jakie jego pieszczota wywołała na jego młodym przyjacielu i niezrażony ruszył w stronę namiotów medycznych. Po chwili jednak przystanął jakby do głowy wpadł mu jakiś nowy pomysł i odwrócił głowę w stronę chłopaka.

         -Z jedną ręką czy dwoma…Następnym razem nie dam ci się podejść tak łatwo! Będę pamiętał tą twoja sztuczkę i drugi raz nie dam się na nią złapać!

         Odzyskawszy zdolność oddychania, Ivar dołączył do przyjaciela i zarzucił mu rękę na ramiona.

         -Na pewno tak będzie staruszku, a teraz chodź, podtrzymam cię żebyś się nie przewrócił. Sądząc z tego co wygadujesz, twoja głowa również ucierpiała podczas pojedynku. Zdecydowanie musisz odwiedzić Eryka.

Śmiejąc się i rozmawiając skierowali się ku wejściu do najbliższego namiotu.

                Po odeskortowaniu towarzysza pod opiekę medyka, Ivar miał cały dzień dla siebie. Nie chciał już wracać na plac ćwiczebny, czuł bowiem, że już nigdy więcej nie będzie musiał prowadzić udawanych pojedynków w celu zwiększenia swoich umiejętności, te bowiem były już na najwyższym poziomie. 
        Nie były to myśli spowodowane czczą dumą i samouwielbieniem, po prostu chłodna realizacja, oparta na wewnętrznym ognisku Aury, które wsączało w jego umysł obraz świata dokładnie takiego jakim był, bez powodowanych przez ludzką naturę zniekształceń czy niedomówień. 
        Każdy człowiek, nawet ten, którego serce wolne jest od wszelkiego fałszu, poprzez niedoskonałość percepcji swoich zmysłów wypacza otaczającą go rzeczywistość, tak, by pasowała ona do jego własnych ram postrzegania jej. Ludzie, jako istoty posiadające rozwinięty umysł, są zdolni do wyciągania nieraz błędnych wniosków, opartych na własnych doświadczeniach. Ivar przypomniał sobie legendę, której często słuchał gdy był mały.                    Opowiadała ona o człowieku imieniem Sven, który był pasterzem mieszkającym w małej, górskiej wiosce. Pewnego dnia, wszedł on jak co dzień ze swoim niewielkim stadkiem owiec na pobliską polanę i usiadł na ogromnym kamieniu, by doglądać trzódki. Nagle z lasu wypadło stado wygłodniałych wilków, które rzuciły się na zwierzęta i zatopił lśniące kły w miękkich gardłach swoich ofiar. 
           Uzbrojony jedynie w długi, pasterski kij Sven nie mógł nawet marzyć o walce z drapieżnikami, zmuszony został do ucieczki w celu ratowania własnego życia. Gdy wrócił na pastwisko, szczątki jego owiec leżały porozwlekane dookoła, a cała polana zmieniła kolor ze świeżej zieleni na krwistą czerwień. Ogryzione kości jego stadka walały się pod stopami zrozpaczonego mężczyzny. Te zwierzęta były całym jego majątkiem, bez którego nie miał jak utrzymać rodziny. Ludzie wioski zlitowali się nad nieszczęśnikiem i każdy z nich oddał mu po jednej owcy. Jednak od tego czasu, Sven nigdzie nie ruszał się bez kuszy, z której zabijał każdego napotkanego wilka. 
         Kilka lat później, w wiosce pojawił się Odyn pod postacią potężnego, śnieżnobiałego basiora. Uszczęśliwieni wieśniacy składali przed bogiem półmiski z najsmaczniejszymi kąskami, chcąc zapewnić sobie jego przychylność, w zamian za co ogromny wilk, uzdrowił tych spośród nich, którzy dotknięci byli kalectwem. Zwierzę nie czyniło nikomu krzywdy, mimo to Sven nie mógł znieść myśli o bogu wcielającym się w ciało krwiożerczej bestii.
          Poczekał na dogodny moment i wypuścił ze swojej kuszy bełt, który miał pozbawić wilka życia. Jednak zanim dotarł on do celu, basior odwrócił siew kierunku swojego niedoszłego zabójcy i przybrał swoją normalna postać. Jednooki starzec o siwej brodzie złapał zręcznie nadlatujący pocisk. 
          Widząc potworność czynu, którego się dopuścił, pasterz padł na kolana, jednak gniew Odyna był nieprzejednany. Zamienił Svena w zwierzę, którego tak bardzo nienawidził, skazując go na spędzenie reszty życia na czterech łapach. Aura była zabezpieczeniem przed takiego rodzaju błędnymi osądami, pozwalając widzieć rzeczy takimi jakie są, bez przesadnej gloryfikacji czy deprecjonowania. 

           Ivar skierował się w kierunku wejścia do Astarothu, pragnąc pobyć przez chwilę samotności. Przechadzka po opustoszałych korytarzach miejsca, w którym spędził całe swoje dotychczasowe życie stwarzała ku temu idealne warunki. Chociaż większość rannych wróciła już do zdrowia, nikomu nie było śpieszno opuścić rozgrzewanych promieniami letniego słońca otwartych przestrzeni równiny na rzecz ciemnych i ciasnych labiryntów jaskini. 
          Po prawie roku spędzonym w jej czeluściach, ludzie spragnieni byli powietrza, i trudno było się im dziwić. Tam, gdzie jeszcze kilka tygodni temu rozciągał sie obóz zielonoskórch, pełen ich krwiożerczego wycia, roztaczając wokół siebie zapach rozkładu, niczym ogarnięta gangreną kończyna w zielonym organizmie krainy, teraz stały rzędy schludnych namiotów, wśród których przechadzali się tocząc niefrasobliwe rozmowy, roześmiani ludzie. Ivar zdecydowanie wolał ten nowy krajobraz. 
          Stanął przed wejściem do pieczary, za którym rozciągała się absolutna, niczym nie rozjaśniana ciemność. W środku nie paliła się ani jedna pochodnia, ponieważ nikt tam nie zaglądał od dłuższego czasu. Na szczęście tuż obok ziejącego w ścianie góry otworu stał rząd wbitych równo w ziemię świeżych, nieużywanych jeszcze żagwi, czekających na każdego, kto chciałby zapuścić się w czające się przed nim mroki po zapasy, czy jakiś zostawiony przy szybkim opuszczaniu pieczary drobiazg. 
          Chłopak wyciągnął z kieszeni krzesiwo i hubkę. Wprawnymi ruchami przeciągnął kamieniem po stalowym ostrzu noża, krzesząc kilkanaście małych iskierek, z których kilka spadło na podstawiona hubkę, wzbudzając delikatne na początku smużki dymu, ostrożnie rozdmuchiwane przez młodzieńca. Gdy pojawiły się pierwsze płomyczki, przystawił do nich nasączoną olejem szmatę, którą obwiązana byłą pochodnia.
            Po chwili, karmiąc się tłuszczem, ogień rósł, otaczając  patyk złotą aureolą światła. Ivar ruszył w głąb góry pogrążony w rozmyślaniach na temat swojej niejasnej przyszłości. Mijał znane korytarze, które pozbawione czujnej ręki gospodarzy, ponownie zamieniały się w pokryte pyłem, kamieniami i odchodami nietoperzy pustkowie. Tak zapewne musiały wyglądać kiedy zostały odkryte przez pierwszych mieszkańców Astarothu prowadzonych przez legendarnego już Egila. 
            Jedynymi śladami jakiejkolwiek obecności ludzi, były gdzieniegdzie porozrzucane drobne przedmioty, skorupy glinianych naczyń i malunki na ścianach, wykonywane przez dzieci za pomocą barwników produkowanych z owoców. Gdzieniegdzie można też było dostrzec smugi sadzy, znaczące miejsca, w których kiedyś paliły się pochodnie. Chłopak zastanawiał się, jak trafi do ruin pałacu, który ukazały mu duchy. 
             Nigdy nie oddalał się od bezpiecznego schronienia Astarothu dalej niż na odległość kilku mil. Ganił się teraz za swoją pochopność, i brak myślenia, przez które nie zapytał Strażników Bramy o miejsce położenia szkoły magii, jednak nie przypuszczał wtedy, że do czegokolwiek się mu to przyda. Z błyskawicznego lotu pamiętał niewiele, krajobraz przed jego oczami przesuwał się w tak niewiarygodnie szybkim tempie, że zanotowanie w pamięci całej trasy było niemożliwe. 
            Kojarzył tylko olbrzymi masyw górski, przetykany nitkami głębokich wąwozów, ale wiedza ta do niczego go nie zbliżała. Miał nadzieję, że może ktoś spośród starszych mieszkańców Astarothu będzie w stanie mu pomóc i wskaże właściwa drogę. Wiedział, że jego pobratymcy pochodzili z niemalże wszystkich zakątków Midgardu, stanowili zbieraninę ludzi, którzy zmuszeni zostali przez nacierające hordy zielonoskórych do porzucenia swoich domostw i szukania schronienia wśród obcych.
          Możliwe, że któryś nich mijał podczas swojej wędrówki ruiny z białego kamienia wznoszące się na zboczy olbrzymiej góry. Z rozmyślań wyrwał go nagły koniec korytarza, rozrastającego siew sporych rozmiarów pieczarę, na której końcu ledwo widoczne w chybotliwym świetle płomieni, znajdowały się dębowe, okute żelazem drzwi. Nie zwracając uwagi na to gdzie kieruje swoje kroki, Ivar instynktownie wybierał drogę, która doprowadziła go do spichlerza, w którym trzymano ziarno. 
           Chłopak podszedł do ścian i umieścił płonącą żagiew w stalowym uchwycie i usiadł w jej blasku, krzyżując nogi. Wpadł na pewien pomysł, który w razie powodzenia mógłby mu oszczędzić wielu kłopotów związanych z poszukiwaniem resztek pałacu. Postanowił spróbować ponownie skontaktować się z Duchami.                     Zamknął oczy, odcinając się od świata zewnętrznego, skupiając spojrzenie swoich wewnętrznych oczu na jarzące się jaskrawo skupisko Aury znajdujące się w jego klatce piersiowej. Jego pozostałe zmysły, jakby chcąc zrekompensować chwilowe oślepienie, zaczęły pracować ze zdwojoną mocą.
            Czuł każdy, najdelikatniejszy nawet ruch powietrza muskający jego skórę, czuł zapach każdego stworzenia znajdującego się w pieczarze, od latających insektów, po parę wiszących na suficie nietoperzy. Słyszał…Do jego uszu dochodził odległe krzyki setek ludzi, przepełnione bólem i przerażeniem, nad którymi wznosił się głośniejszy dźwięk, kojarzący się chłopakowi z hukiem spadającej lawiny. 
             Zmienił się również zapach, który wychwytywały jego wyczulone nozdrza. Woń, którą poczuł sprawiła, że natychmiast otworzył oczy i błyskawicznie podniósł się na nogi, wyciągając z uchwytu pochodnię. Niemal biegnąc ruszył w stronę, z której dochodził duszący odór dymu i spalenizny. W stronę namiotów, w których mieszkali ludzie.



2 komentarze:

  1. Co z tego, że długie, czyta się błyskawicznie szybko. ;D
    Ta legenda, o której przypomniał sobie Ivar jest cudowna. Jest taka... realna xd
    No i oczywiście walka! Genialnie opisana, zwracasz uwagę na szczegóły, co po prostu uwielbiam. :P
    Czekam na next. ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. świetnie opisane, genialna akcja. wciągnęło i przeczytałam całego bloga od początku. masz talent !! :)
    zapraszam, też blog z opowiadaniem:
    http://sectofdragon.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń