Kamienne ściany przesuwały się po obu stronach pędzącego
chłopaka, kryjąc się w mroku równie szybko jak się z niego wyłaniały,
oświetlane tańczącym blaskiem pochodni, której płomień chwiał się pod wpływem
pędu powietrza niczym pijany człowiek, nie mogący ustać na nogach. W każdej
chwili groziła zgaśnięciem, jednak owładnięty złymi przeczuciami Ivar nie
zważał na to, nie zwalniając ani na chwilę.
Kilka razy omal nie upadł, gdy jego stopy zawadzały o porozrzucane po podłodze jaskini kamienie, jednak wyostrzone zmysły pozwalały mu za każdym razem odzyskiwać równowagę. Początkowo odległe wrzaski stawały się coraz głośniejsze, cierpienie, którym były przepełnione przebijało serce chłopaka tysiącami igiełek strachu o bezpieczeństwo najbliższych. Wśród tysięcy głosów, nawet ze swoimi magicznymi zdolnościami nie mógł wyłowić tych, które były mu najbliższe.
Mógł mieć tylko nadzieję, że jego rodzice znajdowali się z dala od tajemniczego niebezpieczeństwa, które zawisło nad mieszkańcami Astarothu. Modląc siew duchu aby okazało się to prawdą, zdwoił wysiłki, zmuszając niedawno przywrócone do pełnej sprawności mięśnie do jeszcze cięższej pracy, nie przejmując się pierwszymi oznakami skurczu, które powoli dawały o sobie znać. Nie musiał patrzeć by wybrać właściwy zakręt, przez labirynt pieczary prowadził go węch, który bezbłędnie wskazywał kierunek, z którego dochodził swąd spalenizny.
Czuł już wyraźnie poszczególne składniki dymu, które dla zwykłego człowieka byłyby nie do wychwycenia. Jego nozdrza uderzała gorąca woń topionej pod wpływem ogromnej temperatury skały, ponad którą wznosiła się inna, subtelniejsza, nieco gryząca, płynąca z tlących się płóciennych namiotów. Trzeciej, która kojarzyła mu się z nocami spędzonymi przy ognisku nie chciał rozpoznawać, choć jego bezlitosny, przepełniony Aurą umysł podsuwał mu obrazy, które były jej przyczyną.
Widział wykrzywione z bólu twarze kobiet, dzieci i mężczyzn, trawionych przez pomarańczowe płomienie, które wznosiły się ku niebu, jakby ginący w nich ludzie byli ofiarami dla jakiegoś krwiożerczego boga. Potworne wizje zmuszały go do oglądania całego procesu ich bolesnej śmierci. Przed oczami umysłu tańczył mu wizerunek mężczyzny, który palił się jak żywa pochodnia, biegając w nadziei, że uda się mu ugasić pożerający go żywioł.
W miarę wzrostu temperatury jego ciało pokrywało się nabiegłymi przeźroczystą surowicą bąblami, które pękając wydawały z siebie cichy syk, gdy znajdujący się w nich płyn zetknął się z ogniem. Następnie skóra wojownika, który ku przerażeniu Ivara wyglądał zupełnie jak jego ojciec, zaczęła czernieć odsłaniając ukryte pod nią mięśnie, oddając je na pastwę wiecznie głodnych płomieni. Po chwili nieszczęśnik upadł i przestał się poruszać, jego ciało zaś zamieniło się w wypuszczający w górę kłęby czarnego, tłustego dymu stos.
Chłopak nie miał czasu na zastanawianie się nad przyczyną wybuchu pożaru, czuł jednak, że nie było to zwyczajne niedopatrzenie spowodowane lekkomyślnością. Coś wiszącego w nadciągającym wraz z dymem powietrzu sprawiało, że przez plecy młodzieńca przechodziło dziwne mrowienie, kojarzące się mu z niewiadomych przyczyn z Aurą. Jednak to przecież niemożliwe, Duchy powiedziały mu, że był jednym jak do tej pory władającym magią!
Chyba , że było coś o czym same nie wiedziały, lub z nieznanych mu powodów postanowiły zataić. Jego umysł, choć odbierał rzeczywistość taką jaka jest, nie potrafił nadal dostrzec tego, co znajdowało się poza zasięgiem wzroku chłopaka. On sam natomiast nie pomyślał o jednym z rozwiązań, które było tak absurdalne, że nawet nie przemknęło się przez jego świadomość. Powietrze rozdarł kolejny grom, tym razem o wiele głośniejszy, jakby zwielokrotniony.Nagle wokół Ivara zapadłą ciemność. Pochodnia poddała się naporowi powietrza i zgasła, stanowiąc teraz jedynie niepotrzebny balast.
Cisnął ją na ziemię, ledwo zanotowawszy jej stratę i ruszył w kierunku wyjścia, które według intensywności swądu i powiewów świeżego powietrza, znajdowało się niedaleko. Wpadł zza kolejnego zakrętu i znalazł się przed jasnym otworem jaskini, przez który wlewały się do środka kłęby gęstego dymu, zasłaniające widok i niepozwalające mu na ocenienie sytuacji w dole.
Wypadł na oświetloną jasnym blaskiem letniego słońca górska dróżkę i pobiegł w jej dół na złamanie karku, czując jak setki drobnych kamyczków osuwają się mu spod nóg, grożąc w każdej chwili upadkiem. Silniejszy podmuch wiatru przerzedził trochę czarne chmury wydobywające się z płonących namiotów, pozwalając Ivarowi ujrzeć co tak naprawdę się tam wydarzyło. Widok, który roztoczył się przed jego oczami odebrał mu dech w piersiach, jednocześnie napełniając mu serce lodowatym strachem, kontrastującym z ognistym piekłem, które rozpętało się wokół obozowiska. Stanął jak wryty, powodując małą lawinę żwiru. Myśli chłopaka nabrały błyskawicznego tempa. Nie mógł uwierzyć, choć Aura nie pozwalała mu odwrócić się od prawdy.
Magiczna moc niosła za sobą odpowiedzialność, dlatego też władający nią powinni być świadomi tego co ich otacza, jednak w pewnych chwilach ta umiejętność była okrucieństwem, które nie pozwalało im na złudną nadzieję. Młodzieniec miał ochotę krzyczeć z rozpaczy, bluźnić przeciwko bogom, o ile jacyś istnieli, za niesprawiedliwość, której się dopuszczali.
Czy po to Astarotchczcy przetrwali tyle lat w swoim bezpiecznym zdawałoby się schronieniu, czepiając się z całych sił delikatnej niteczki życia, przeciwstawiali się widmu głodu, a w końcu hordzie zielonoskórych, by ich los zakończył się w taki sposób? Czymże zasłużyli sobie na bycie igraszką w rękach tych, którzy mieli się nimi opiekować i dbać o ich bezpieczeństwo?
Całe to poświecenie, krew przelana na polach, na których teraz rozgrywała się masakra jego pobratymców- to wszystko nie mogło być na marne! A mimo to, miał przed sobą widok, który będzie ostatnim, jaki zobaczą jego bliscy i przyjaciele, zanim połączą się ze swoimi przodkami. Zaiste będą mieli o czym opowiadać gdy zasiądą do uczty w Walhalli.
Nad obozowiskiem, wylewając z szeroko otwartych paszcz strumienie płynnego ognia wisiało kilkadziesiąt smoków, zajętych całkowicie niszczeniem wszystkiego, co znajdowało się w ich zasięgu. Olbrzymie gady lśniły w promieniach słońca niczym najwspanialsze kamienie szlachetne, choć Ivar wątpił by istniały klejnoty mogące swoim wyglądem przyprawić wojownika o gęsią skórkę.
Pośrodku tego śmiercionośnego stada unosił się za pomocą miarowych zamachów błoniastych skrzydeł największy jaszczur, najwyraźniej przywódca grupy. Jego czarne, matowe łuski zdawały sie być zrobione z otaczającego go dymu, jednak chłopak instynktownie wiedział, że są one zdolne powstrzymać każde, które próbowałoby dostać się do ukrytego pod nimi ciała. Jednak to nie rozmiary, które dorównywały niektórym szczytom górskim, otaczającym Astaroth, były tym, co najbardziej przerażało chłopaka.
Najgorsza była roztaczająca się wokół lewiatana fala strachu, tak pierwotnego, że jego korzenie sięgały do początków istnienia ludzkości, i zabobonnych lęków przed ciemnością, z której zdawał się być stworzony. Patrząc na potężna sylwetkę czarnego smoka, łatwo było zapomnieć o obecności pozostałych gadów krążących nad pogorzeliskiem, w które zamienił się obóz. Potworne ryki, słyszane w promieniu dziesiątek mil, unosiły się nad równiną, przeszkadzając młodzieńcowi w zebraniu skołatanych myśli. Nigdzie nie można się było dopatrzeć śladów namiotów, gdyż cały teren ,na którym niegdyś stały przeistoczył się w pokryte grubą warstwą popiołu martwe pustkowie. Nie widział również żadnych zwłok, ale nie dawało mu to żadnych złudzeń. Poddane tak wysokiej temperaturze ciało po prostu paruje, nie zostawiając po sobie żadnych materialnych szczątków. Jedyne pocieszenie, które przychodziło mu na myśl to to, że ci, których znał od urodzenia przynajmniej przesadnie nie cierpieli.
Rozejrzał się po równinie, szukając wzrokiem ludzkich sylwetek, jednak żadnych nie mógł dostrzec. Nie było już obozowiska, nie było ludzi…Nie było już Astarothu. Przerażająca prawda dotarła do otępiałego umysłu Ivara, powodując, że ogarnięty rozpaczą osunął się na kolana. Nie czuł ostrych krawędzi otoczaków, przebijających cienki materiał jego spodni i kaleczących ukrytą pod nim skórę.
Błękitne oczy chłopaka zamgliły się, a kiedy podniósł do nich rękę by je przetrzeć, zorientował się, że w ich kącikach zgromadziły się łzy. Wszyscy których znał i kochał, jego rodzice, przyjaciele, padli ofiarą niczym niezawinionego gniewu latających jaszczurów, które zakończywszy dzieło zniszczenia zaczęły zataczać nad pogorzeliskiem szerokie kręgi i wykonywać w locie przeróżne akrobacje, jakby świętowały zwycięstwo. Ivar nie mógł zrozumieć jak istoty o tak szlachetnym wyglądzie, mogły uznawać zamordowanie tysięcy niewinnych wieśniaków za powód do radości.
Poczuł, jak rośnie w nim żal i poczucie starty, które powoli zaczynało go dławić. Do ogłuszających ryków przecinających ciężkie od dymów i drgające od gorąca spowodowanego smoczym ogniem powietrze, dołączył cichszy, przepełniony jednak taką mocą, że zdawał się od niego drżeć cały świat. Przeraźliwy wrzask, przepojony smutkiem, który powaliłby na kolana samego Thora, wydobywający się z gardła chłopaka, nagle umilkł. Przez jego głowę przemknęło, że tak właśnie musieli się czuć jego rodzice, czuwając przy nim gdy leżał w śpiączce po zwycięskiej bitwie. Wspomnienie rodziny spowodowało, że młodzieniec poderwał się z klęczek. W jego wnętrzu dokonała się błyskawiczna zamiana, i cały żal, który odczuwał, ustąpił miejsca palącej nienawiści. Wbił mordercze spojrzenie w obiekty swojego gniewu, które szykowały się właśnie do odlotu, uznając swoje zadanie za wykonane. Nie mógł pozwolić im bezkarnie uciec, chciał by cierpiały, by zapłaciły za zbrodnię, której się dopuściły. Ponownie ruszył w dół ścieżki, biegnąc ile sił, by zdążyć dosięgnąć choćby jednego smoka, zanim te znajdą się poza jego zasięgiem.
Suche, przesycone dymem powietrze drapało go w gardło i utrudniało sprint, jednak żelazna wola i pogarda, z jaką teraz odnosił się do swojego życia sprawiły, że nie zważając na nic parł do przodu. Jego skórzane buty wzbijały tumany kurzu, który wpadał pod szeroko otwarte powieki, utrudniając mu orientację. Ogarnęła go frustracja. Jeśli miał zmierzyć się z jaszczurami, musiał mieć czyste pole widzenia.
Niewiele myśląc sięgnął do swojego ogniska Aury, nie dopuszczając do siebie nawet myśli, że tym razem również nie osiągnie żadnych efektów. Jego umysł zamienił się w ciężki taran, który z mocą dziesięciu mężczyzn uderzył w mury otaczające źródło mocy, rozbijając je w mgnieniu oka na tysiące drobnych kawałków. Ogarnęło go dziwne uczucie, które było dla niego tak kompletnie obce, że zgubił krok, i o mały włos się nie potknął. Poczuł, że każdą komórkę jego ciała zalewa fala ciepła, dająca mu poczucie władzy nad otaczającą go materią.
Z łatwością jaka płynęłaby z lat doświadczenia, Ivar przekierował część swojej energii na zewnątrz, za pomocą myśli podporządkowując ją swojej woli. Otaczające go powietrze zagęściło się, tworząc przed nim szeroki klin, który rozpędzał obłoki dymu, pozwalając mu widzieć wszystko jasno i wyraźnie.
Teraz kiedy Aura ugięła się w końcu do jego woli, nie był już bezbronny w obliczu ogromnego przeciwnika, na którego zamierzał się porwać. Pamiętał wprawdzie co Duch mówiły o niewrażliwości smoków na magię, ale nie mógł nie spróbować, czuł, że jest winny swoich bliskim przynajmniej próbę dokonania zemsty. Być może jeśli uda się mu się z odpowiednią szybkością cisnąć kamieniem, i napędzić go dodatkowo czarodziejska energią tak, by trafił w oko bestii, uda się ja zabić.
Wiedział, że szanse powodzenia tego planu są niewielkie, jednak było to jedyne co przychodziło mu do głowy, musiało więc wystarczyć. Ścieżka się kończyła, ustępując pozbawionej trawy równinie. Do miejsca, w którym kiedyś znajdował się obóz, dzieliło chłopaka jeszcze jakieś pół mili. Napór dymu wydobywającego się z poczerniałej ziemi wzmógł się, i młodzieniec poczuł, że coraz więcej energii musi zużywać na utrzymanie powietrznej tarczy, jednak nie przejmował się tym.
Nagle ku jego wściekłości, czarny olbrzym odwrócił się od miejsca masakry, i machając potężnymi skrzydłami zaczął się oddalać na północ. Pozostałe gady, które nadal zdawały się nie zauważać obecności Ivara dwójkami podążały za swoim przywódcą. Chłopak przyspieszył jeszcze, choć przed chwilą uznałby, że to niemożliwe, za wszelka cenę chcąc dopaść choć jednego z odlatujących jaszczurów.
Nadludzki wysiłek sprawił, że zanim ostatnia para wzbiła się ku niebiosom, znalazł się w odległości, która pozwalała na wcielenie jego planu w życie. Nie musiał szukać daleko, wszędzie dookoła pełno było wszelkiego rodzaju kamieni, usuniętych podczas rozkładaniu obozu, by nie przeszkadzały przy stawianiu namiotów. Wybrał jeden z nich, wielkości swojej głowy i sięgnął ku niemu, podobnie jak to zrobił z powietrzem, tym razem jednak zamiast przyciągać materię do siebie, nadał jej pędu i skierował w jedno z czarnych ślepi żółtego smoka, który znajdował się najbliżej. Druga bestia o zielonych łuskach odbijała się właśnie od podłoża, nie było więc mowy o wybraniu jej na cel.
Poderwany z ziemi głaz zachwiał się na wysokości piersi Ivara, jakby niepewny co ma dalej robić, by po kilku sekundach poszybować szerokim łukiem ku czaszce gada. Szybkość, z którą sie poruszał sprawiła, że nadzieje młodzieńca zgasły jak płomień świecy pod podmuchami zimowego wiatru.
Mimo iż ze wszystkich sił starał się przyspieszyć pęd pocisku, czuł, że nie jest w stanie nic więcej zrobić, a jego siły są na wyczerpaniu. Jakby wyczuwszy jego myśli, kamień przestał się wznosić, a uderzenie serca później spadał już w dół. Energia, którą jeszcze przed chwilą tak pewnie władał, wyślizgnęła się z rąk Ivara, pozostawiając w miejsce mocy, uczucie pustki.
Najwyraźniej węsząc powietrzu użytą Aurę, żółty smok skierował gorejące ślepia na chłopaka, który stał nieruchomo, przybity do podłoża siłą tego spojrzenia, pewny, że za chwilę spotka go los jego rodziców. Ogromny jaszczur otworzył paszczę, ukazując młodzieńcowi lśniące bielą kły, każdy długości jego przedramienia, zdolne przegryzać się przez stalowe zbroje jakby były zrobione z płótna.
W ciemnym otworze gardzieli pojawił się delikatny rozbłysk, świadczący o wzbierających tam płomieniach, gotowych w każdej chwili wytrysnąć na zewnątrz i spopielić wszystko na swej drodze. Ivar nie czuł jednak strachu, niemal szczęśliwy, że wkrótce ponownie spotka swoich rodziców, postąpił krok naprzód dumnie podnosząc głowę.
Kilka razy omal nie upadł, gdy jego stopy zawadzały o porozrzucane po podłodze jaskini kamienie, jednak wyostrzone zmysły pozwalały mu za każdym razem odzyskiwać równowagę. Początkowo odległe wrzaski stawały się coraz głośniejsze, cierpienie, którym były przepełnione przebijało serce chłopaka tysiącami igiełek strachu o bezpieczeństwo najbliższych. Wśród tysięcy głosów, nawet ze swoimi magicznymi zdolnościami nie mógł wyłowić tych, które były mu najbliższe.
Mógł mieć tylko nadzieję, że jego rodzice znajdowali się z dala od tajemniczego niebezpieczeństwa, które zawisło nad mieszkańcami Astarothu. Modląc siew duchu aby okazało się to prawdą, zdwoił wysiłki, zmuszając niedawno przywrócone do pełnej sprawności mięśnie do jeszcze cięższej pracy, nie przejmując się pierwszymi oznakami skurczu, które powoli dawały o sobie znać. Nie musiał patrzeć by wybrać właściwy zakręt, przez labirynt pieczary prowadził go węch, który bezbłędnie wskazywał kierunek, z którego dochodził swąd spalenizny.
Czuł już wyraźnie poszczególne składniki dymu, które dla zwykłego człowieka byłyby nie do wychwycenia. Jego nozdrza uderzała gorąca woń topionej pod wpływem ogromnej temperatury skały, ponad którą wznosiła się inna, subtelniejsza, nieco gryząca, płynąca z tlących się płóciennych namiotów. Trzeciej, która kojarzyła mu się z nocami spędzonymi przy ognisku nie chciał rozpoznawać, choć jego bezlitosny, przepełniony Aurą umysł podsuwał mu obrazy, które były jej przyczyną.
Widział wykrzywione z bólu twarze kobiet, dzieci i mężczyzn, trawionych przez pomarańczowe płomienie, które wznosiły się ku niebu, jakby ginący w nich ludzie byli ofiarami dla jakiegoś krwiożerczego boga. Potworne wizje zmuszały go do oglądania całego procesu ich bolesnej śmierci. Przed oczami umysłu tańczył mu wizerunek mężczyzny, który palił się jak żywa pochodnia, biegając w nadziei, że uda się mu ugasić pożerający go żywioł.
W miarę wzrostu temperatury jego ciało pokrywało się nabiegłymi przeźroczystą surowicą bąblami, które pękając wydawały z siebie cichy syk, gdy znajdujący się w nich płyn zetknął się z ogniem. Następnie skóra wojownika, który ku przerażeniu Ivara wyglądał zupełnie jak jego ojciec, zaczęła czernieć odsłaniając ukryte pod nią mięśnie, oddając je na pastwę wiecznie głodnych płomieni. Po chwili nieszczęśnik upadł i przestał się poruszać, jego ciało zaś zamieniło się w wypuszczający w górę kłęby czarnego, tłustego dymu stos.
Chłopak nie miał czasu na zastanawianie się nad przyczyną wybuchu pożaru, czuł jednak, że nie było to zwyczajne niedopatrzenie spowodowane lekkomyślnością. Coś wiszącego w nadciągającym wraz z dymem powietrzu sprawiało, że przez plecy młodzieńca przechodziło dziwne mrowienie, kojarzące się mu z niewiadomych przyczyn z Aurą. Jednak to przecież niemożliwe, Duchy powiedziały mu, że był jednym jak do tej pory władającym magią!
Chyba , że było coś o czym same nie wiedziały, lub z nieznanych mu powodów postanowiły zataić. Jego umysł, choć odbierał rzeczywistość taką jaka jest, nie potrafił nadal dostrzec tego, co znajdowało się poza zasięgiem wzroku chłopaka. On sam natomiast nie pomyślał o jednym z rozwiązań, które było tak absurdalne, że nawet nie przemknęło się przez jego świadomość. Powietrze rozdarł kolejny grom, tym razem o wiele głośniejszy, jakby zwielokrotniony.Nagle wokół Ivara zapadłą ciemność. Pochodnia poddała się naporowi powietrza i zgasła, stanowiąc teraz jedynie niepotrzebny balast.
Cisnął ją na ziemię, ledwo zanotowawszy jej stratę i ruszył w kierunku wyjścia, które według intensywności swądu i powiewów świeżego powietrza, znajdowało się niedaleko. Wpadł zza kolejnego zakrętu i znalazł się przed jasnym otworem jaskini, przez który wlewały się do środka kłęby gęstego dymu, zasłaniające widok i niepozwalające mu na ocenienie sytuacji w dole.
Wypadł na oświetloną jasnym blaskiem letniego słońca górska dróżkę i pobiegł w jej dół na złamanie karku, czując jak setki drobnych kamyczków osuwają się mu spod nóg, grożąc w każdej chwili upadkiem. Silniejszy podmuch wiatru przerzedził trochę czarne chmury wydobywające się z płonących namiotów, pozwalając Ivarowi ujrzeć co tak naprawdę się tam wydarzyło. Widok, który roztoczył się przed jego oczami odebrał mu dech w piersiach, jednocześnie napełniając mu serce lodowatym strachem, kontrastującym z ognistym piekłem, które rozpętało się wokół obozowiska. Stanął jak wryty, powodując małą lawinę żwiru. Myśli chłopaka nabrały błyskawicznego tempa. Nie mógł uwierzyć, choć Aura nie pozwalała mu odwrócić się od prawdy.
Magiczna moc niosła za sobą odpowiedzialność, dlatego też władający nią powinni być świadomi tego co ich otacza, jednak w pewnych chwilach ta umiejętność była okrucieństwem, które nie pozwalało im na złudną nadzieję. Młodzieniec miał ochotę krzyczeć z rozpaczy, bluźnić przeciwko bogom, o ile jacyś istnieli, za niesprawiedliwość, której się dopuszczali.
Czy po to Astarotchczcy przetrwali tyle lat w swoim bezpiecznym zdawałoby się schronieniu, czepiając się z całych sił delikatnej niteczki życia, przeciwstawiali się widmu głodu, a w końcu hordzie zielonoskórych, by ich los zakończył się w taki sposób? Czymże zasłużyli sobie na bycie igraszką w rękach tych, którzy mieli się nimi opiekować i dbać o ich bezpieczeństwo?
Całe to poświecenie, krew przelana na polach, na których teraz rozgrywała się masakra jego pobratymców- to wszystko nie mogło być na marne! A mimo to, miał przed sobą widok, który będzie ostatnim, jaki zobaczą jego bliscy i przyjaciele, zanim połączą się ze swoimi przodkami. Zaiste będą mieli o czym opowiadać gdy zasiądą do uczty w Walhalli.
Nad obozowiskiem, wylewając z szeroko otwartych paszcz strumienie płynnego ognia wisiało kilkadziesiąt smoków, zajętych całkowicie niszczeniem wszystkiego, co znajdowało się w ich zasięgu. Olbrzymie gady lśniły w promieniach słońca niczym najwspanialsze kamienie szlachetne, choć Ivar wątpił by istniały klejnoty mogące swoim wyglądem przyprawić wojownika o gęsią skórkę.
Pośrodku tego śmiercionośnego stada unosił się za pomocą miarowych zamachów błoniastych skrzydeł największy jaszczur, najwyraźniej przywódca grupy. Jego czarne, matowe łuski zdawały sie być zrobione z otaczającego go dymu, jednak chłopak instynktownie wiedział, że są one zdolne powstrzymać każde, które próbowałoby dostać się do ukrytego pod nimi ciała. Jednak to nie rozmiary, które dorównywały niektórym szczytom górskim, otaczającym Astaroth, były tym, co najbardziej przerażało chłopaka.
Najgorsza była roztaczająca się wokół lewiatana fala strachu, tak pierwotnego, że jego korzenie sięgały do początków istnienia ludzkości, i zabobonnych lęków przed ciemnością, z której zdawał się być stworzony. Patrząc na potężna sylwetkę czarnego smoka, łatwo było zapomnieć o obecności pozostałych gadów krążących nad pogorzeliskiem, w które zamienił się obóz. Potworne ryki, słyszane w promieniu dziesiątek mil, unosiły się nad równiną, przeszkadzając młodzieńcowi w zebraniu skołatanych myśli. Nigdzie nie można się było dopatrzeć śladów namiotów, gdyż cały teren ,na którym niegdyś stały przeistoczył się w pokryte grubą warstwą popiołu martwe pustkowie. Nie widział również żadnych zwłok, ale nie dawało mu to żadnych złudzeń. Poddane tak wysokiej temperaturze ciało po prostu paruje, nie zostawiając po sobie żadnych materialnych szczątków. Jedyne pocieszenie, które przychodziło mu na myśl to to, że ci, których znał od urodzenia przynajmniej przesadnie nie cierpieli.
Rozejrzał się po równinie, szukając wzrokiem ludzkich sylwetek, jednak żadnych nie mógł dostrzec. Nie było już obozowiska, nie było ludzi…Nie było już Astarothu. Przerażająca prawda dotarła do otępiałego umysłu Ivara, powodując, że ogarnięty rozpaczą osunął się na kolana. Nie czuł ostrych krawędzi otoczaków, przebijających cienki materiał jego spodni i kaleczących ukrytą pod nim skórę.
Błękitne oczy chłopaka zamgliły się, a kiedy podniósł do nich rękę by je przetrzeć, zorientował się, że w ich kącikach zgromadziły się łzy. Wszyscy których znał i kochał, jego rodzice, przyjaciele, padli ofiarą niczym niezawinionego gniewu latających jaszczurów, które zakończywszy dzieło zniszczenia zaczęły zataczać nad pogorzeliskiem szerokie kręgi i wykonywać w locie przeróżne akrobacje, jakby świętowały zwycięstwo. Ivar nie mógł zrozumieć jak istoty o tak szlachetnym wyglądzie, mogły uznawać zamordowanie tysięcy niewinnych wieśniaków za powód do radości.
Poczuł, jak rośnie w nim żal i poczucie starty, które powoli zaczynało go dławić. Do ogłuszających ryków przecinających ciężkie od dymów i drgające od gorąca spowodowanego smoczym ogniem powietrze, dołączył cichszy, przepełniony jednak taką mocą, że zdawał się od niego drżeć cały świat. Przeraźliwy wrzask, przepojony smutkiem, który powaliłby na kolana samego Thora, wydobywający się z gardła chłopaka, nagle umilkł. Przez jego głowę przemknęło, że tak właśnie musieli się czuć jego rodzice, czuwając przy nim gdy leżał w śpiączce po zwycięskiej bitwie. Wspomnienie rodziny spowodowało, że młodzieniec poderwał się z klęczek. W jego wnętrzu dokonała się błyskawiczna zamiana, i cały żal, który odczuwał, ustąpił miejsca palącej nienawiści. Wbił mordercze spojrzenie w obiekty swojego gniewu, które szykowały się właśnie do odlotu, uznając swoje zadanie za wykonane. Nie mógł pozwolić im bezkarnie uciec, chciał by cierpiały, by zapłaciły za zbrodnię, której się dopuściły. Ponownie ruszył w dół ścieżki, biegnąc ile sił, by zdążyć dosięgnąć choćby jednego smoka, zanim te znajdą się poza jego zasięgiem.
Suche, przesycone dymem powietrze drapało go w gardło i utrudniało sprint, jednak żelazna wola i pogarda, z jaką teraz odnosił się do swojego życia sprawiły, że nie zważając na nic parł do przodu. Jego skórzane buty wzbijały tumany kurzu, który wpadał pod szeroko otwarte powieki, utrudniając mu orientację. Ogarnęła go frustracja. Jeśli miał zmierzyć się z jaszczurami, musiał mieć czyste pole widzenia.
Niewiele myśląc sięgnął do swojego ogniska Aury, nie dopuszczając do siebie nawet myśli, że tym razem również nie osiągnie żadnych efektów. Jego umysł zamienił się w ciężki taran, który z mocą dziesięciu mężczyzn uderzył w mury otaczające źródło mocy, rozbijając je w mgnieniu oka na tysiące drobnych kawałków. Ogarnęło go dziwne uczucie, które było dla niego tak kompletnie obce, że zgubił krok, i o mały włos się nie potknął. Poczuł, że każdą komórkę jego ciała zalewa fala ciepła, dająca mu poczucie władzy nad otaczającą go materią.
Z łatwością jaka płynęłaby z lat doświadczenia, Ivar przekierował część swojej energii na zewnątrz, za pomocą myśli podporządkowując ją swojej woli. Otaczające go powietrze zagęściło się, tworząc przed nim szeroki klin, który rozpędzał obłoki dymu, pozwalając mu widzieć wszystko jasno i wyraźnie.
Teraz kiedy Aura ugięła się w końcu do jego woli, nie był już bezbronny w obliczu ogromnego przeciwnika, na którego zamierzał się porwać. Pamiętał wprawdzie co Duch mówiły o niewrażliwości smoków na magię, ale nie mógł nie spróbować, czuł, że jest winny swoich bliskim przynajmniej próbę dokonania zemsty. Być może jeśli uda się mu się z odpowiednią szybkością cisnąć kamieniem, i napędzić go dodatkowo czarodziejska energią tak, by trafił w oko bestii, uda się ja zabić.
Wiedział, że szanse powodzenia tego planu są niewielkie, jednak było to jedyne co przychodziło mu do głowy, musiało więc wystarczyć. Ścieżka się kończyła, ustępując pozbawionej trawy równinie. Do miejsca, w którym kiedyś znajdował się obóz, dzieliło chłopaka jeszcze jakieś pół mili. Napór dymu wydobywającego się z poczerniałej ziemi wzmógł się, i młodzieniec poczuł, że coraz więcej energii musi zużywać na utrzymanie powietrznej tarczy, jednak nie przejmował się tym.
Nagle ku jego wściekłości, czarny olbrzym odwrócił się od miejsca masakry, i machając potężnymi skrzydłami zaczął się oddalać na północ. Pozostałe gady, które nadal zdawały się nie zauważać obecności Ivara dwójkami podążały za swoim przywódcą. Chłopak przyspieszył jeszcze, choć przed chwilą uznałby, że to niemożliwe, za wszelka cenę chcąc dopaść choć jednego z odlatujących jaszczurów.
Nadludzki wysiłek sprawił, że zanim ostatnia para wzbiła się ku niebiosom, znalazł się w odległości, która pozwalała na wcielenie jego planu w życie. Nie musiał szukać daleko, wszędzie dookoła pełno było wszelkiego rodzaju kamieni, usuniętych podczas rozkładaniu obozu, by nie przeszkadzały przy stawianiu namiotów. Wybrał jeden z nich, wielkości swojej głowy i sięgnął ku niemu, podobnie jak to zrobił z powietrzem, tym razem jednak zamiast przyciągać materię do siebie, nadał jej pędu i skierował w jedno z czarnych ślepi żółtego smoka, który znajdował się najbliżej. Druga bestia o zielonych łuskach odbijała się właśnie od podłoża, nie było więc mowy o wybraniu jej na cel.
Poderwany z ziemi głaz zachwiał się na wysokości piersi Ivara, jakby niepewny co ma dalej robić, by po kilku sekundach poszybować szerokim łukiem ku czaszce gada. Szybkość, z którą sie poruszał sprawiła, że nadzieje młodzieńca zgasły jak płomień świecy pod podmuchami zimowego wiatru.
Mimo iż ze wszystkich sił starał się przyspieszyć pęd pocisku, czuł, że nie jest w stanie nic więcej zrobić, a jego siły są na wyczerpaniu. Jakby wyczuwszy jego myśli, kamień przestał się wznosić, a uderzenie serca później spadał już w dół. Energia, którą jeszcze przed chwilą tak pewnie władał, wyślizgnęła się z rąk Ivara, pozostawiając w miejsce mocy, uczucie pustki.
Najwyraźniej węsząc powietrzu użytą Aurę, żółty smok skierował gorejące ślepia na chłopaka, który stał nieruchomo, przybity do podłoża siłą tego spojrzenia, pewny, że za chwilę spotka go los jego rodziców. Ogromny jaszczur otworzył paszczę, ukazując młodzieńcowi lśniące bielą kły, każdy długości jego przedramienia, zdolne przegryzać się przez stalowe zbroje jakby były zrobione z płótna.
W ciemnym otworze gardzieli pojawił się delikatny rozbłysk, świadczący o wzbierających tam płomieniach, gotowych w każdej chwili wytrysnąć na zewnątrz i spopielić wszystko na swej drodze. Ivar nie czuł jednak strachu, niemal szczęśliwy, że wkrótce ponownie spotka swoich rodziców, postąpił krok naprzód dumnie podnosząc głowę.
-Jestem gotowy na śmierć!
Nie chcąc by rogaty pysk smoka był ostatnia rzeczą jaką
zobaczy, chłopak zamknął oczy i przywołał w umyśle obraz matki i ojca. Na jego
usta wypłynął spokojny, pełen szczęścia uśmiech. „Już wkrótce!”
Po przeczytaniu tego rozdziału nie mam bladego pojęcia, jak go skomentować xD Po pierwsze chciałabym doradzić zastosowanie innego stylu pisania, niż tzw. "scalanie każdej linijki w jedną długą treść". Stosowanie akapitów na pewno przyciągnęłoby tutaj o wiele wiele więcej osób zainteresowanych czytaniem opowiadań o tej tematyce, bo muszę przyznać, że naprawdę ciekawie tworzysz opisy.
OdpowiedzUsuńJeśli najdzie ochota, zapraszam do siebie ^^
http://cursed-psychopath.blogspot.com/
Niestety, zupełnie pozbawiony jestem zmysłu estetycznego :) No i akapity powinny zaczynać nową myśl, czyli musiałbym tworzyć pewne przeskoki czasowe czy coś...W każdym razie postaram się to jakoś ogarnąć :)
UsuńHej.
OdpowiedzUsuńBędę wpadać od czasu, do czasu, powód - brak czasu, notoryczny. Wciągające to opowiadanie i zastanawiam się, czy Ivar nie zewrze szeregów z Saladynem. Mają wspólnego wroga.
Popracuj nad tymi akapitami, proooszę, łatwiej będzie czytać. I robisz ten sam błąd co ja, nie sprawdzasz prawdopodobnie tekstu, tylko idziesz na żywioł. Dlatego robisz powtórzenia i literówki.
Pozdrawiam.