środa, 12 lutego 2014

Rozdział IV-Zapłata część III





Wysoko ponad pierzastymi koronami chmur powietrze było przerzedzone i zimne, jednak przystosowany do dużych pułapów organizm smoka z łatwością radził sobie w tak nieprzyjaznych warunkach. Jego silnie ukrwione płuca przed wypuszczeniem oddechu kilkakrotnie filtrowały życiodajną mieszaninę gazów, wyłapując z niej cały dostępny tlen, tak niezbędny do napędzania potężnych mięśni poruszających skrzydłami. Bez tej zdolności ogromne gady skazane byłyby na niskie przeloty, które odbierałyby im element zaskoczenia, spowodowany błyskawicznym spadnięciem na niczego nie spodziewającą się ofiarę lub przeciwnika. 
Opływowa budowa pyska tych majestatycznych, choć śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, pozwalała na rozcinanie napierających na sunącego lewiatana mas powietrza, które przy innym układzie czaszki, mogłyby go spowalniać. Smoki były również doskonałymi nawigatorami, dzięki wewnętrznemu źródłu Aury doskonale orientowały się w swoim położeniu i kierunku, w którym zmierzały, nawet podczas znikomej widoczności. Przydawało się to szczególnie w przypadku pościgu za uciekającą zwierzyną.


Uderzając miarowo błoniastymi płachtami skrzydeł, Saladyn kierował się wszechobecnymi w otaczających go prądach pozostałościami potężnej mocy magicznej, które zostawiał za sobą ten, którego chciał dogonić. Olbrzymie pokłady energii, którymi dysponował czarny smok były nie tylko jego siłą. Obecność tak znacznych zasobów Aury, pozostawiała trwałe ślady w materii, z którą się zetknęły. Były one równie widoczne jak odciśnięte w świeżym błocie tropy zwierzyny, oczywiste dla każdego kto potrafił i chciał je dostrzec. Niewielu jednak było takich, którzy odważyliby się podążać za istotą, która posiadała tak wielką moc, a jeszcze mniej chciałoby ją spotkać. 
Saladyn natomiast należał do trzeciej grupy, najmniej licznej, z której jak dotąd żadne stworzenie pojedynczo nie dożyło chwili, w której mogłoby się chwalić swoim czynem- zamierzał dopaść i stoczyć walkę z Mrocznym. Szramy zostawione na jego łbie przez potężne pazury bestii nadal dawały o sobie znać pulsującym bólem, który mimo zaskakujących zdolności regeneracyjnych, charakteryzujących smoki, nie zamierzał zniknąć. Jednooki gad podejrzewał, że ma to jakiś związek z owym przepełnionym Ciemnością umysłem jaki wykrył na moment przed utratą świadomości, a którego obecność zostawiła w jego duszy ziarenka zepsucia, niczym zarodniki pasożytniczego grzyba, tylko czekającego na przejecie kontroli nad swoim gospodarzem. 
Od czasu do czasu czuł, że te odrobiny mroku wypływają na powierzchnię i próbują wpłynąć na jego myśli, jakby chcąc znaleźć najsłabsze miejsce w murach stawianych przed nimi przez jaźnie Saladyna.


Jak dotąd, każdy fragment  podejmował te wysiłki samodzielnie, co ułatwiało brązowemu smokowi odpychanie ich, jednak wraz z upływem czasu ataki przybierały na sile, i potężny jaszczur obawiał się co może zajść jeśli owe okruchy odkryją sposób na połączenie się w całość. Miał tylko nadzieję, że zanim to nastąpi, zdoła pozbyć się zagrożenia jakie stanowił Mroczny, i zawrócić pozostałe smoki z krwawej ścieżki, na którą je wprowadził omotany najwyraźniej przez siły Zła umysł potwora.
 Unosząc się ponad chmurami nie widział znajdującego się poniżej krajobrazu, jednak nie musiał obniżać lotu by wiedzieć, co mógłby tam ujrzeć. Obok ciągnących za czarnym gadem nitek mocy, w niematerialnym świecie odkrytym przed pojedynczym okiem Saladyna przez uwolnioną Aurę, wyczuwał gdzieniegdzie potężne wiry uczuć, które swoją intensywnością powodowały, że łuski na jego grzbiecie dygotały jak pod uderzeniami tysięcy młotów. 
W jego głowie ukazywały się wizje palonych wiosek, których przerażeni mieszkańcy ginęli wrzeszcząc z bólu i strachu. Przelotom stada smoków, które tropił towarzyszyły śmierć i zniszczenie, nieodłączni kompanii, którzy uczepieni obsydianowego pancerza spoglądali z uciechą na wyczyny Mrocznego. Stary gad  ze smutkiem myślał o wszystkich tych niewinnych istnieniach, które padły ofiarą niepohamowanej żądzy mordu jego pobratymców, pomimo przysiąg, które ich przodkowie składali ludziom, i które jak dotąd wydawały się być święte dla każdego z ich gatunku. 
Chcąc uhonorować ich męczeństwo, złożył w swoim sercu uroczystą obietnicę, w której zobowiązywał się do zemsty na oprawcy.


Od wydarzeń na płaskowyżu minęło jedynie dwa dni, a pożoga szerzona przez oszalałe z nienawiści smoki rozlała się już po kilkunastu osadach, powodując olbrzymie starty w i tak już uszczuplonej wojną z Orkami i wcześniejszym kataklizmem populacji ludzkości. Jeśli nie zostaną podjęte żadne kroki, całej rasie grozi zagłada. Taki właśnie był plan Mrocznego, plan który jedynie Saladyn mógł pokrzyżować. 
Przez łuskowate usta lewiatana przebiegł cień uśmiechu. Zaiste biedną istotą jest człowiek, jeśli jego los spoczywa na barkach jednookiego jaszczura,  który był świadkiem tego jak pierwsi z jego przodków stawiali stopę na ziemiach Midgardu. Czuł się samotny w swojej misji, niemalże przytłoczony przez jej ciężar i konsekwencje niepowodzenia. Gdyby tylko udało mu się znaleźć choć jednego sojusznika.

                
        Jednocześnie z tą myślą jego szerokie nozdrza uderzyła woń dymu. Nie był to rozrzedzony przez wiatr, ledwo wyczuwalny ślad sprzed kilku godzin, lecz świeży i intensywny swąd spalenizny, niezbicie świadczący, że gdzieś w pobliżu płonie jakaś osada. Jednak zamiast znajomego zapachu trawionego ogniem drewna, unoszącego się nad wszystkimi pozostałymi wioskami, wyczuwał w docierającym do niego powietrzu obce nutki, których nie mógł rozpoznać. 
       Jednego był pewien- dym oznaczał , że w pobliżu niedawno były smoki, być może nadal tam były, a z nimi jego zwierzyna. Kierując się powonieniem, zaczął powoli obniżać lot, powstrzymując jednocześnie cisnący się mu do gardła wyzywający ryk, który zdradziłby jego obecność. Liczył, że uda się mu spaść na zaskoczonego Mrocznego i jednym, starannie wymierzonym ciosem potężnych szczęk zakończyć jego żywot. 
        Opuścił na swoje jedyne oko grubą, przezroczysta powiekę, chroniąc je w ten sposób przed naporem powietrza i jednocześnie zapewniając sobie lepszą widoczność. Wpadł w sporych rozmiarów śnieżnobiałą chmurę, czując jak drobinki wody skraplają się na jego łuskach, chłodząc przyjemnie rozpalone szramy na jego czaszce. Zniknął na w gęstym obłoku, by chwilę później pojawić się pod nim. Widział teraz doskonale całą równinę nad którą się unosił. 
        Po jego prawej znajdował się masyw górski, z którego wąska ścieżka wiodła na płaski teren, zasłonięty częściowo przez grubą kurtynę dymu. Ponad sczerniałą ziemią, na której wcześniej musiała stać wioska lub obóz, wisiało jeszcze kilka smoków, jednak nie było pośród nich tego, którego szukał. Daleko, niemalże na linii horyzontu dostrzegał oddalające się punkty, które musiały być reszta stada.


Saladyn poczuł wściekłość. Po raz kolejny Mroczny zdążył uciec, a w dodatku sądząc po rozmiarach pokrytego popiołem terenu, spopielił kilka tysięcy ludzi, dokładając kolejne dusze do szybko rosnącej listy swoich win. Zaślepiony furią, brązowy jaszczur postanowił z ponurą determinacją wziąć odwet na tych, na których mógł. Wbił wzrok w pozostałą dwójkę maruderów, którzy kręcili się jeszcze po zwęglonej i zrytej śladami pazurów ziemi u podnóża góry, najwyraźniej nie zaspokoiwszy jeszcze swojego pragnienia krwi. 
Ich zachłanność zostanie ukarana, i z myśliwych staną sie ofiarami. Szykując się do czekającej go walki, Saladyn oczyścił swój umysł z wszelkich myśli, które mogłyby go rozproszyć podczas pojedynku i sięgnął do swojego źródła Aury, znajdując w nim spokój i skupienie. Wiedział, że będzie ono bezużyteczne podczas starcia z innymi smokami, ze względu na ich niewrażliwość na magiczne ataki, jednak obecność wypełniającej jego członki mocy, dodawała mu otuchy i pewności. Złożył szerokie skrzydła i bezszelestnie runął w dół.


Jego uszy natychmiast wypełnił śpiewny gwizd opływających jego ogromne ciało mas powietrza oraz łopot poruszanych nimi błon, dźwięki które nieodzownie kojarzyły mu się z radością polowania. Jego przeciwnicy, nadal nieświadomi pikującego na nich przeznaczenia, przygotowywali się właśnie do dołączenia do swoich braci. 
Mniejszy z nich, młodzik o szmaragdowozielonych łuskach szykował się właśnie do wzbicia siew przestworza, podczas gdy większy, żółty smok, nadal wpatrywał się w przeciwległą ścianę lasu, jakby spodziewając się, że w każdej chwili wypadną z niej kolejni ludzie, których mógłby usmażyć w piekielnym gorącu swego oddechu. Saladyn doskonale wyczuwał ich energię, dokładnie maskując swoja własną, której to sztuczki nauczył się przed tysiącami lat od swego nieżyjącego już ojca. 
Jednak oprócz obecności dwóch płonących gwiazd, jakimi były umysły obu gadów, i tysięcy iskierek pochodzących od żyjących dookoła insektów i małych ssaków, brązowy smok wyraźnie odbierał coś, czego nie doświadczył od mileniów, i tym bardziej nie spodziewał się doświadczyć w podobnych okolicznościach. Do żółtego jaszczura w szybkim tempie, emanując jasnym niczym blask dziesiątek pochodni światłem, zbliżał się Obdarzony.


Poświata, która go otaczała, zdawała się być słaba, jakby zazwyczaj była o wiele silniejsza, jednak z niewiadomych przyczyn zblakła. Saladyn zamarł na chwilę, zapominając o tym, że znajdował się w powietrzu, opadając w przerażającym tempie. Wyostrzył swój wzrok, chcąc dokładniej przyjrzeć się człowiekowi, który jako pierwszy od wielu pokoleń został obdarzony Darem. 
Przez kłębiące się kolumny gęstego dymu, przebijał się, otoczony stworzonym z zagęszczonego powietrza klinem, kilkunastoletni chłopak o długich, jasnych włosach okalających zaciętą w grymasie nienawiści twarz. Najwyraźniej był nieobecny w obozie podczas ataku smoków. Jednak ten szczęśliwy dla niego zbieg okoliczności już wkrótce zostanie naprawiony przez szpony i kły żółtego gada, gdy ten tylko wykryje obecność człowieka. Jedynym powodem dla którego jeszcze tego nie zrobił było to, że nie korzystał ze swoich pozacielesnych zmysłów. 
W przeciwnym wypadku, młodzieniec już dawno zamieniłby się w parę wodną. Jednooki jaszczur rozumiał uczucia, które targały młodym Obdarzonym, i współczuł mu z całego serca, nie mógł jednak pozwolić, by ogarnięty rządzą zemsty zginął na próżno, poświęcając swoje życie w skazanej na niepowodzenie próbie zabicia smoka. 
Doceniał odwagę, która kierowała jasnowłosym. Patrzył z podziwem, jak próbuje skierować w stronę znacznie większego przeciwnika kamień. Zastanawiał się, czy to możliwe by chłopak wiedział, że bezpośredni atak nie przyniósłby żadnych skutków, szybko jednak odrzucił tą myśl, jako niedorzeczną, bowiem wszyscy ludzie, którzy o tym wiedzieli już dawno opuścili ten świat. Saladyn był już dostatecznie blisko by ujrzeć jak żółty smok cofa swój gadzi łeb, przygotowując się do wypuszczenia strumienia ognia.


Zrobił kilka potężnych wymachów skrzydłami i znalazł się pomiędzy nim a jego ofiarą w samą porę by zasłonić swoim potężnym ciałem wątłą sylwetkę Obdarzonego przed falą płomieni, która zabiłaby go w ułamku sekundy. Jego łuski doskonale uchroniły znajdujące się pod nimi ciało przed skutkami ogromnej temperatury smoczego oddechu. Buzujący ogień rozbijał się o brązowy pancerz, nie czyniąc mu żadnej krzywdy, i nie zostawiając po sobie nawet śladu. 
Zaskoczony niespodziewanym pojawieniem się nowego przeciwnika, żółty gad zamkną paszczę, przerywając napływ żaru i ze zdziwieniem wpatrywał się w stojącego przed nim jaszczura. Wykorzystując moment nieuwagi rywala, Saladyn rozwarł potężne szczęki i wykonując błyskawiczny wyrzut szyi, wgryzł się w jedno z rozłożonych, żółtych skrzydeł, czując jak w dół jego przepastnej gardzieli spływają strumienie gorącej krwi. 
Fala bólu otrzeźwiła drugiego smoka, który wydając z siebie rozdzierający ryk zamierzył się w odsłonięty kark przeciwnika, jednak szerokość jego paszczy nie pozwoliła mu na poważne zagrożenie potężnym mięśniom, z których składał się Saladyn. Szpilki bólu przeszyły umysł starego gada, gdy rząd ostrych jak sztylety kłów znalazł drogę pomiędzy łuskowatym pancerzem i zagłębił się w znajdujące się pod nim ciało. Gniewnym szarpnięciem zaciśniętych ciągle szczęk wyrwał skrzydło mniejszego jaszczura ze stawu, ciągnąc za sobą strumień posoki, tryskającej ze straszliwego krateru, który pozostał w boku bestii.


Szkarłatne mięso wystawało z rany pośród fragmentów powykręcanych kości. Oszalały z bólu żółty lewiatan, zwolnił uścisk na szyi rywala, pozwalając się mu wyrwać. Wydając z siebie pełen bólu ryk, zamachnął się uzbrojoną w długie pazury łapą w kierunku piersi przeciwnika, zostawiając w niej głębokie, czerwone wstęgi, przy okazji pozbawiając ochrony twardych łusek spory płat skóry jednookiego smoka. 
Obie bestie krwawiły, zalewając litrami wrzącej posoki pokrytą popiołem ziemię płaskowyżu, tworząc szkarłatne błoto, chlupiące pod ich potężnymi łapami. Saladyn wiedział, że musi jak najszybciej skończyć walkę i zabrać stąd Obdarzonego, zanim reszta zbuntowanego stada zorientuje się o nieobecności swojego żółtego towarzysza. Odrzucił na bok wyrwane skrzydło, które przypominało teraz podartą przez wiatr, ogromna płachtę płótna, zupełnie pozbawione szlachetności istoty, do której kiedyś należało.  
Przypominając sobie noc, w której Mroczny zostawił na jego potężnym łbie ślady swoich onyksowych szponów, Saladyn wzniósł ciężką łapę, i opuścił ją na zbliżający się błyskawicznie łeb rywala. Zanim żółty smok zdążył wgryźć się ponownie w jego szyję, brązowy gad przyszpilił mu czaszkę do kamienistej ziemi. Impet uderzenia wzbił w powietrze kłęby zalegającego wszędzie popiołu ze spalonych zabudowań, który drażnił jedyne zdrowe oko Saladyna i łaskotał go w nozdrza. 
Otaczający jego pysk pył, niósł ze sobą świadectwo śmierci i cierpienia mieszkańców tej osady, którzy nie spodziewając się niczego, zostali napadnięci przez jego dawnych braci. Czując do nich jedynie obrzydzenie i nienawiść, brązowy olbrzym błyskawicznie pochylił się w kierunku uziemionego przeciwnika, i z mocą imadła wielkości małego zamku zacisnął kły u podstawy czaszki żółtego jaszczura. 


Jasna krew z przegryzionej tętnicy chlusnęła we wszystkich kierunkach, obryzgując Saladyna i spływając potokami do jego ust. Z lubością rozkoszował się jej metalicznym smakiem na języku, czując jak napełnia go nowymi siłami. Przepełniony mocą Aury płynącej niegdyś w żyłach pokonanego, wzniósł w górę ubarwiony szkarłatem łeb i zaryczał zwycięsko. 
Nie obchodziło go w tej chwili czy towarzysze umierającego smoka go usłyszą. Każdy mięsień w jego ciele rzucał im wyzwanie do walki na śmierć i życie. Wbił spojrzenie w dogasające ślepia żółtego gada. Straciły cały swój wewnętrzny blask, pochodzący ze pokładów energii, jakimi dysponował każdy smok. Teraz, jej światła rozjaśniały pojedyncze,  czerwonego od nagłego skoku mocy oko Saladyna. 
Sączący się coraz wolniej ze straszliwych ran strumień krwi zabierał ze sobą ostatnie iskierki życia, aż w końcu żółte cielsko zadygotało po raz ostatni. Zwycięzca odwrócił się powoli w stronę stojącego cały czas za jego plecami Obdarzonego, który przypatrywał się toczącej się przed jego oczami walką gigantów, niepewny, któremu z gadów powinien kibicować. Jednooki jaszczur zniżył swój pokryty krzepnącą już posoką łeb, i wypuścił z nozdrzy strumień powietrza prosto w twarz młodzieńca. 
Jego jasne włosy rozwiały się jak pod wpływem huraganowego wiatru, a on sam cofnął się o kilka kroków pod siłą smoczego oddechu, jednak zaraz potem stanął wyprostowany, jakby rzucając lewiatanowi wyzwanie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, człowiek i istota o wiele starsza i potężniejsza niż najwspanialszy przedstawiciel ludzkiej rasy. Nagle szponiasta łapa wystrzeliła w kierunku chłopaka i zamknęła się wokół niego. 
Saladyn przykucnął na tylnych łapach i odbił się potężnie od podłoża. Kilka wymachów potężnych skrzydeł wystarczyło by wzniósł się wysoko ponad szczyt masywu górskiego z szarego kamienia, pod którym zostawiał za sobą żółte cielsko swojej ofiary. 


3 komentarze:

  1. Lepiej, o niebo, lepiej. I chyba nam racje, ze Ivar i Saladyn zostaną sojusznikami. Ciekawe jak sie będą dogadywać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie sobie zrobiłem zagwozdkę, bo przecież opisałem jak to cudownie smoki się porozumiewaja miedzy sobą, jak jednak Saladyn miałby rozmawiać z Ivarem? :P Nie chcę za bardzo zżynać z Eragona i rozmów w umyśle :) i dlaczego największa wena, i najbarwniejsze porównania napadaja mnie o 1 nad ranem.. :D

      Usuń
  2. Jest leeepiej. :D
    Ivar i Saladyn jako sojusznicy? Mnie odpowiada taka rzecz. :D Byłoby w sumie nieźle xD
    Rozmowy w umyśle mogłyby być dobrym pomysłem. Gdzie tam od razu ściąganie z Eragona. ;D
    Ja to w ogóle nie mam ostatnio chęci ani weny na pisanie. Oby minęło. ;/
    No nic, lecę czytać dalej. :3

    OdpowiedzUsuń