Sam nie wiedział co skłoniło go do podobnej
brawury, nie czuł jednak strachu, jedynie dziką radość czynu. Obok siebie
widział i słyszał opancerzonych gigantów, którzy wyprzedzali go w swym ślepym
biegu ku pozycjom nieprzyjaciela. Ostrza ich łańcuchowych mieczy wirowały i
wyły złowieszczo, niczym horda demonów spuszczona ze smyczy, zwiastując śmierć
każdemu, przeciw komu zostaną skierowane. Twarze wojowników były zwierzęcymi
maskami fanatyzmu i nienawiści. Nic nie mogło ich powstrzymać.
W powietrzu świszczały pociski
Eldarów, trzask ich smukłej broni w końcu zapanował ponad polaną, niezagłuszany
już przez szczęk bolterów. Kilku strzelców dosięgło swoich celów, pojedyncze
postacie w ciemnoniebieskich zbrojach zwaliły się z cichym jękiem na ziemię,
jednak to było za mało by zatrzymać nawałnicę ołowiu i stali, która nacierała
na Obcych. Pierwsze szeregi, przed które wybiła się nieco trójka oficerów- Abiddus, Sepion i Hesmond, docierały już do
przeciwległej linii dżungli i wpadały z impetem na czekających tam wrogów.
Rozpoczęła się rzeź. Energetyczne
ostrze kapitana wznosiło się i opadało, rozdając na prawo i lewo swe mordercze
pocałunki. Za każdym razem zostawiało za sobą krwawy ślad prowadzący od
odciętej kończyny lub głowy. Martwe korpusy ścieliły się gęsto pod jego
stopami, a jego pokryta warstewką krwi twarz przypominała oblicze jakiegoś
zapomnianego boga wojny, który odrodził się z bólu i śmierci by zebrać swe
straszliwe żniwo.
Wbijał się głębiej w masy Eldarów
zostawiając za sobą rozczłonkowane zwłoki, plamy szkarłatu i wstęgi
wnętrzności. Ciepłe jeszcze organy wewnętrzne Obcych drżały lekko gdy lądowały
na pokrytej warstwą zgniłych liści glebie, niczym płochliwe zwierzątka w
obliczu drapieżnika. Gdy napór przeciwników sie zwiększył, Abiddus zaczął jedną
ręką zadawać ciosy mieczem ,a drugą zaciśniętą w pięść wielkości głowy
normalnego człowieka, tłukł na oślep, rozbijając czaszki i łamiąc żebra.
Obserwujący jego boki adiutanci również wydawali się ogarnięci żądzą krwi.
Sepion walczył niczym sama
śmierć, zabijał wyważonymi, pewnymi ruchami, niesprawiającymi więcej wysiłku
niż zgięcie palca. Każdy sztych, każde cięcie czy piruet był uosobieniem
oszczędności czasu i energii. Hesmond natomiast, w jednej dłoni wciąż ściskał
bolter, którym niemal z przystawienia eliminował kolejnych Obcych. Druga ręka
sierżanta uzbrojona była w długie, adamantowe szpony iskrzące się wyładowaniami
energii, którymi rozdzierał na pół każdego kto mu się nawinął. Pozostali braci
również radzili sobie całkiem nieźle, choć miejscami, obok trupów Eldarów
przebijały się zwłoki Szkarłatnej Pięści, noszące na sobie ślady nieludzkich
ostrzy. Xendor zauważył jednego z Kosmicznych Marines pojedynkujących się z
uzbrojonym w podwójne ostrze wojownikiem.
Nieznany metal wydawał się
rozmywać we wprawnych dłoniach szermierza, jednak zmodyfikowany refleks
Astartes pozwalał mu na parowanie ciosów. Mimo to Eldarowi udało się znaleźć
lukę w obronie przeciwnika i wbić klingę pomiędzy złączenie płyt chroniących
prawą nogę Szkarłatnej Pięści. Z rany trysnęła krew, a uszkodzona kończyna
ugięła się pod ciężarem wojownika, który upadł na jedno kolano. Obcy ciął
straszliwie od góry, przebijając się przez hełm Marines i wyrzucając w górę fragmenty kości i
mózgu. Zwycięzca pozwolił sobie na
chwilę tryumfu, co kosztowało go życie. Jeden z towarzyszy poległego zatopił
wirujące ostrze w plecach Eldara, mszcząc tym samym brata. Krople krwi
rozprysły się na wszystkie stron, kiedy wyjące dziko zęby miecza wynurzyły się po
przeciwległej stronie, w klatce piersiowej smukłego szermierza.
Kolejne szeregi odzianych z
ciemnozielone zbroje wojowników wysypywały się z dżungli, uzupełniając dotkliwe
straty zadane przez Kosmicznych Marines. Zdawało się, że są ich tysiące. Kestah
wdusił przycisk zasilania na rękojeści miecza, i poczuł jak przez klingę
przepływa fala energii. Był już zaledwie parę kroków przed najbliższym Eldarem.
Obcy zdążył go już zauważyć i wpatrywał się w niego z oczekiwaniem, wyzywająco
unosząc przed siebie własny oręż. Było to identyczne podwójne ostrze jak to,
którym przed chwilą zabito jednego z braci zakonnych. Dzierżący je osobnik
trzymał je z pewnością znamionującą wprawnego szermierza. Inkwizytor wiedział
wiele o tego typu broniach oraz ich posiadaczach. Była to specjalna kasta,
zwana Kasun’Taas szczycąca się mistrzostwem we władaniu wszelkiego rodzaju
ostrzami.
Xendor nie był głupi, nie
odczuwał też potrzeby „honorowego” pojedynku z istotą, która nie miała
najmniejszego pojęcia o honorze. Dobry kosmita to martwy kosmita, i nieważne
czy został zabity w walce twarzą w twarz, czy też podstępem. Bez cienia
skrupułów sięgnął wolną ręką po swój pistolet, i wymierzył w stojącego w
pozycji szermierczej przeciwnika. Kula rozgrzanego gazu dosłownie rozsadziła
Eldara, posyłając jego płonące szczątki we wszystkich kierunkach. Zamieszanie,
które wywołał strzał pozwoliło Kestahowi na zatopienie własnego ostrza w klatce
piersiowej kolejnego Obcego. Energetyczny czubek broni z łatwością przedarł się
przez zbroję, i wyszedł z tyłu na dobrą stopę.
Krople gęstej, ciemnej krwi spływały wzdłuż
wyżłobienia biegnącego przez środek klingi. Inkwizytor wprawnym ruchem
wyciągnął miecz i rzucił się na następną ofiarę. Tym razem nie udało mu się jej
zaskoczyć. Pierwsze cięcie zostało błyskawicznie sparowane. Niemal nie
dostrzegł ruchu nadgarstka, który miał mu wytrącić broń z ręki. Niemal. Nie
mogąc jeszcze ponownie użyć pistoletu, wymacał rękojeść srebrnego sztyletu,
który zwisał mu przy pasie, i pchnął silno w wizjer hełmu. Ostry czubek
przeniknął przez osłonę i ugrzązł w czaszce Eldara, posyłając go na kolana, z
krwią zalewającą twarz. Nie miał nawet czasu by odzyskać nóż, ponownie musiał
się bronić. Cholerni Obcy! Niech Imperator przeklnie ich imię! Nie mogli po
prostu zdechnąć? Zmuszali wierne sługi Imperium do i tak z góry skazanej na sukces
walki, tylko po to, by zachować resztki godności. Cóż bowiem dałoby im
zwycięstwo w tej potyczce?
Przybyłaby kolejna ludzka armia,
silniejsza, lepiej uzbrojona. Zostałyby wezwane Legiony wraz z całą potęgą
Marsa. Ludzkość była jak Hydra- odetnij jedną głowę, odrosną dwie, każda
silniejsza od poprzedniej. I to właśnie czyniło człowieka władcą Wszechświata.
Uniósł rękojeść czując jak jego ramie przebiega drżenie spowodowane siłą ciosu.
Ryzykując życiem w starciu z silniejszym przeciwnikiem, puścił jedną ręką
miecz, i sięgnął po pistolet. Przyłożył lufę do torsu atakującego go Eldara, i
nadal parując jego ostrze, pociągnął za spust. Impet odrzucił ciało Obcego
daleko do tyłu, zwalając nim z nóg kolejnego wojownika kosmitów.
Wszędzie dookoła Kosmiczni
Marines zdobywali przewagę. Pomimo kilku trupów po stronie sił Imperium, ludzie
rozpoczynali stopniową rzeź. Kropelki krwi wzbijały się w nieruchome powietrze,
przysłaniając obraz pobojowiska szkarłatną mgiełką. Odcięte kończyny śmigały
dookoła, opadając na przerażające stosy. Krzyki rannych i konających zagłuszały
nawet szczęk oręża. Gdzieś z przodu dobiegał głos kapitana Abiddusa
wykrzykującego słowa zachęty do swoich ludzi. Bitwa zbliżała się ku końcowi.
Nagle powietrzem targnął wstrząs wybuchu. Coś wielkiego i ciemnego wyłaniało
się kołyszącym krokiem z gęstwiny dżungli. Tajemniczy kształt lśnił matowo, i
wydawał z siebie dziwne, warkoczące dźwięki, przypominające warkot silnika.
Metalowy konstrukt przypominający Eldara, powoli wyszedł na polanę. Jego
czarna, błyszcząca powierzchnia była najeżona lufami działek i laserowych lanc.
Pośrodku głowy wysokiej, niemal
czterometrowej machiny, błyszczał wielki, opalizujący kamień, w którym
poruszały się jakieś zamglone kształty. Inkwizytor ze zgrozą uświadomił sobie,
że wie co to jest. Piewca Upiorytu. Potężna maszyna wojenna stworzona na bazie
plugawej technologii Eldarów, koszmarna parodia majestatycznego Drednota.
Stalowym ciałem konstrukta, poruszała uwięziona w owym opalizującym kamieniu
dusza wojownika, który zasłużył sobie szczególnymi uczynkami na ten zaszczyt. Piewcy
Upiorytu byli potężnymi przeciwnikami i niełatwo było ich zniszczyć. Potrzeba
było do tego co najmniej wyrzutni rakiet, a tej nie mieli ze sobą.
Xendor zaklął szpetnie. A było tak dobrze. Z
podobnym wsparciem, Eldarowie mogli jeszcze odwrócić losy bitwy na swoją
korzyść. Jeśli w pobliżu było więcej tych machin, oddział Imperium będzie
zmuszony się wycofać by uniknąć anihilacji. Jakby na potwierdzenie tych
niewesołych myśli, Piewca wypalił naraz ze wszystkich dział, zakrywając
walczących kurtyną dymu i pyłu. Gdy opadła, oczom Kestaha ukazało się prawdziwe
pobojowisko. Sześciu braci zakonnych leżało martwych lub nieprzytomnych pośród
głębokich wyrw w ziemi, a kolejnych trzech było rannych. Należało podjąć szybką
akcję, w przeciwnym razie nie ma co liczyć na zwycięstwo.
Nagle niebo nad polaną przeciął
ogromny cień, który zawisł dokładnie nad walczącymi, niczym gigantyczny kruk,
czekający by ucztować na trupach poległych. Ryk silników zagłuszał wszystko,
zresztą odgłosy bitwy ucichły. Przeciwnicy byli zbyt zaskoczeni nagłym
pojawieniem się samolotu, by myśleć o potyczce. Klapa w tylnej części pojazdu
otworzyła się i wyleciał z niej skrzynkowaty, ciemny kształt, który zaczął
opadać ku obu niewielkim armiom, na ogromnych spadochronach. Gdy tylko wielkie
pudełko dotknęło ziemi, jedna z jego ścian odpadła, wyrzucona w powietrze
potężnym kopnięciem lub uderzeniem. Z wnętrza wydobył się huraganowy grad
pocisków, wypluwanych przez wielkokalibrowe działko szturmowe. Ciężki kroki
uderzyły o metalową podłogę kapsuły zrzutowej i na polanę wyszedł w pełni swej
chwały potężny mech.
Szeroka, baryłkowata sylwetka w
barwach Szkarłatnych Pięści dodała Inkwizytorowi otuchy. Drednot był
sarkofagiem, wyposażonym w system podtrzymywania życia oraz ciężkie uzbrojenie,
pozwalające sterującemu nim człowiekowi na samodzielne podtrzymywanie i
zwyciężanie bitew. Zamiast prawego ramienia miał zamontowane sześciolufowe
działko, które obracało się błyskawicznie, zalewając przerażonych Eldarów
potokami ołowiu, i wyrywając w ich i tak już przetrzebionych siłach ogromne
wyrwy. Pociski zamieniały ich ciała w krwawą, bezkształtną masę, która
zbryzgiwała wszystkich i wszystko dookoła. Lewa dłoń natomiast była wyposażona
w ogromną rękawicę energetyczną, która trzeszczała od wyładowań.
Ponad zbiornikiem, w którym znajdował się
pilot Drednota, wstawały złowrogo głowice ośmiu rakiet typu Hellfire, które
mogły bez trudu zniwelować powłokę superciężkiego czołgu. Całość w połączeniu z
solidnym, niemal nieprzebijalnym pancerzem, tworzyła śmiertelnie skuteczną
machinę wojenną. Tylko nieliczni i najbardziej zasłużeni pośród Kosmicznych
Marines mogli dostąpić zaszczytu stania się częścią tego doskonałego połączenia
człowieka i maszyny. Gdy odpowiednia osoba zostawała ciężko ranna, i nie było
już sposobów by przywrócić ją do czynnej służby, Kapłani Marsa, używając swych
świętych olejów i litanii do Ducha-Maszyny, zespalali ciało z elektroniką
sterującą ruchomym sarkofagiem, tworząc Drednota, ostateczne narzędzie woli
Imperatora. Jedyni potężne legiony Tytanów przewyższały je siłą rażenia.
Z wyrzutni wystrzeliła smuga
dymu, i pomknęła w stronę Piewcy Upiorytu, trafiając go prosto w opancerzoną
pierś. Maszyna zachwiała się, ale nie upadła. Namierzyła nowego napastnika, i
ponownie wypaliła z wszystkich dział. Jednak efekt był znikomy, jeśli
w ogóle jakiś był. Pancerz Drednota wydawał się nienaruszony, podobnie jak jego
uzbrojenie. Kolejne torpedy namierzyły swój cel i nowe wybuchy rozkwitły wokół
Piewcy. Tym razem upadł i już się nie podniósł. Stojący najbliżej niego kapitan
Abiddus podbiegł do poległego giganta, i ciosem opancerzonej pieści rozbił
opalizujący kamień, upewniając się, że duch, który sterował konstruktem został zniszczony na dobre. Gdy okruchy posypały się we wszystkich kierunkach,
powietrze przeszył upiorny jęk umierającej duszy.
Morale Eldarów zostało
ostatecznie podkopane. Poszczególnie wojownicy zaczęli wymykać się z pola
bitwy, lub opuszczali miecze, pozwalając Kosmicznym Marines zatopić łańcuchowe
ostrza w swoich odsłoniętych ciałach. Gdy ostatni z nich padł, Szkarłatne
Pięści pod dowództwem Abiddusa popędziły w stronę dżungli, w pościgu za
uciekinierami. Czy im nigdy nie było dość krwi? Wykonawszy swoje zadanie,
Drednot wyłączył zasilanie działka, i powolnym krokiem poruszanych za pomocą
potężnych tłoków nóg, podszedł do Inkwizytora.
-Dobrze jest widzieć, że
przybyłem na czas. Ufam Inkwizytorze, że nic wam się nie stało?
Głos pilota był nieludzki i
pozbawiony emocji. Wnętrze sarkofagu wypełnione było płynem owodniowym, co
zmuszało pływającego w nim człowieka do komunikowania się przez komputer. Nie
był to najprzyjemniejszy na świecie dźwięk, jednak biorąc pod uwagę fakt, że
przed chwilą uratował im życie, można było się do niego przyzwyczaić.
-Jestem Brat Ayzeel. Wróciłem do
bazy wraz z III kontyngentem dokładnie dwadzieścia sześć minut i trzynaście
sekund po waszym wylocie. Marszałek Vales wysłał mnie jako wsparcie gdy tylko
dowiedział się o waszych kłopotach. Cieszy mnie, że zdążyłem na czas. Piewca
Upiorytu to nie lada przeciwnik.
Xendor skinął w podzięce głową.
-Doceniamy twoją pomoc bracie. To
jednak nie koniec naszej misji, i obawiam się, że muszę cię prosić o
towarzyszenie nam w jej dalszej części.
-Obawiasz? Inkwizytorze, jestem
narzędziem woli samego Imperatora, stworzonym by nieść zagładę pomiotom Osnowy
i Obcym. Z chęcią przyłączę się do waszej wyprawy. I zniszczę każdego, kto
stanie nam na drodze.
Ludzkość była jak Hydra- odetnij jedną głowę, odrosną dwie, każda silniejsza od poprzedniej - trzy, a nie dwie ;)
OdpowiedzUsuńi wydawał z siebie dziwne, warkoczące dźwięki, przypominające warkot silnika. - chyba sam widzisz co jest z tym nie tak :)
Same Merysójki z tych marinesów ;P
PRZECINKI D:
idem dalej :D