wtorek, 25 marca 2014

Isthmus część III

 Sam nie wiedział co skłoniło go do podobnej brawury, nie czuł jednak strachu, jedynie dziką radość czynu. Obok siebie widział i słyszał opancerzonych gigantów, którzy wyprzedzali go w swym ślepym biegu ku pozycjom nieprzyjaciela. Ostrza ich łańcuchowych mieczy wirowały i wyły złowieszczo, niczym horda demonów spuszczona ze smyczy, zwiastując śmierć każdemu, przeciw komu zostaną skierowane. Twarze wojowników były zwierzęcymi maskami fanatyzmu i nienawiści. Nic nie mogło ich powstrzymać.
W powietrzu świszczały pociski Eldarów, trzask ich smukłej broni w końcu zapanował ponad polaną, niezagłuszany już przez szczęk bolterów. Kilku strzelców dosięgło swoich celów, pojedyncze postacie w ciemnoniebieskich zbrojach zwaliły się z cichym jękiem na ziemię, jednak to było za mało by zatrzymać nawałnicę ołowiu i stali, która nacierała na Obcych. Pierwsze szeregi, przed które wybiła się nieco trójka oficerów-  Abiddus, Sepion i Hesmond, docierały już do przeciwległej linii dżungli i wpadały z impetem na czekających tam wrogów.
Rozpoczęła się rzeź. Energetyczne ostrze kapitana wznosiło się i opadało, rozdając na prawo i lewo swe mordercze pocałunki. Za każdym razem zostawiało za sobą krwawy ślad prowadzący od odciętej kończyny lub głowy. Martwe korpusy ścieliły się gęsto pod jego stopami, a jego pokryta warstewką krwi twarz przypominała oblicze jakiegoś zapomnianego boga wojny, który odrodził się z bólu i śmierci by zebrać swe straszliwe żniwo.
Wbijał się głębiej w masy Eldarów zostawiając za sobą rozczłonkowane zwłoki, plamy szkarłatu i wstęgi wnętrzności. Ciepłe jeszcze organy wewnętrzne Obcych drżały lekko gdy lądowały na pokrytej warstwą zgniłych liści glebie, niczym płochliwe zwierzątka w obliczu drapieżnika. Gdy napór przeciwników sie zwiększył, Abiddus zaczął jedną ręką zadawać ciosy mieczem ,a drugą zaciśniętą w pięść wielkości głowy normalnego człowieka, tłukł na oślep, rozbijając czaszki i łamiąc żebra. Obserwujący jego boki adiutanci również wydawali się ogarnięci żądzą krwi.
Sepion walczył niczym sama śmierć, zabijał wyważonymi, pewnymi ruchami, niesprawiającymi więcej wysiłku niż zgięcie palca. Każdy sztych, każde cięcie czy piruet był uosobieniem oszczędności czasu i energii. Hesmond natomiast, w jednej dłoni wciąż ściskał bolter, którym niemal z przystawienia eliminował kolejnych Obcych. Druga ręka sierżanta uzbrojona była w długie, adamantowe szpony iskrzące się wyładowaniami energii, którymi rozdzierał na pół każdego kto mu się nawinął. Pozostali braci również radzili sobie całkiem nieźle, choć miejscami, obok trupów Eldarów przebijały się zwłoki Szkarłatnej Pięści, noszące na sobie ślady nieludzkich ostrzy. Xendor zauważył jednego z Kosmicznych Marines pojedynkujących się z uzbrojonym w podwójne ostrze wojownikiem.
Nieznany metal wydawał się rozmywać we wprawnych dłoniach szermierza, jednak zmodyfikowany refleks Astartes pozwalał mu na parowanie ciosów. Mimo to Eldarowi udało się znaleźć lukę w obronie przeciwnika i wbić klingę pomiędzy złączenie płyt chroniących prawą nogę Szkarłatnej Pięści. Z rany trysnęła krew, a uszkodzona kończyna ugięła się pod ciężarem wojownika, który upadł na jedno kolano. Obcy ciął straszliwie od góry, przebijając się przez hełm Marines  i wyrzucając w górę fragmenty kości i mózgu.  Zwycięzca pozwolił sobie na chwilę tryumfu, co kosztowało go życie. Jeden z towarzyszy poległego zatopił wirujące ostrze w plecach Eldara, mszcząc tym samym brata. Krople krwi rozprysły się na wszystkie stron, kiedy wyjące dziko zęby miecza wynurzyły się po przeciwległej stronie, w klatce piersiowej smukłego szermierza.
Kolejne szeregi odzianych z ciemnozielone zbroje wojowników wysypywały się z dżungli, uzupełniając dotkliwe straty zadane przez Kosmicznych Marines. Zdawało się, że są ich tysiące. Kestah wdusił przycisk zasilania na rękojeści miecza, i poczuł jak przez klingę przepływa fala energii. Był już zaledwie parę kroków przed najbliższym Eldarem. Obcy zdążył go już zauważyć i wpatrywał się w niego z oczekiwaniem, wyzywająco unosząc przed siebie własny oręż. Było to identyczne podwójne ostrze jak to, którym przed chwilą zabito jednego z braci zakonnych. Dzierżący je osobnik trzymał je z pewnością znamionującą wprawnego szermierza. Inkwizytor wiedział wiele o tego typu broniach oraz ich posiadaczach. Była to specjalna kasta, zwana Kasun’Taas szczycąca się mistrzostwem we władaniu wszelkiego rodzaju ostrzami.
Xendor nie był głupi, nie odczuwał też potrzeby „honorowego” pojedynku z istotą, która nie miała najmniejszego pojęcia o honorze. Dobry kosmita to martwy kosmita, i nieważne czy został zabity w walce twarzą w twarz, czy też podstępem. Bez cienia skrupułów sięgnął wolną ręką po swój pistolet, i wymierzył w stojącego w pozycji szermierczej przeciwnika. Kula rozgrzanego gazu dosłownie rozsadziła Eldara, posyłając jego płonące szczątki we wszystkich kierunkach. Zamieszanie, które wywołał strzał pozwoliło Kestahowi na zatopienie własnego ostrza w klatce piersiowej kolejnego Obcego. Energetyczny czubek broni z łatwością przedarł się przez zbroję, i wyszedł z tyłu na dobrą stopę.
 Krople gęstej, ciemnej krwi spływały wzdłuż wyżłobienia biegnącego przez środek klingi. Inkwizytor wprawnym ruchem wyciągnął miecz i rzucił się na następną ofiarę. Tym razem nie udało mu się jej zaskoczyć. Pierwsze cięcie zostało błyskawicznie sparowane. Niemal nie dostrzegł ruchu nadgarstka, który miał mu wytrącić broń z ręki. Niemal. Nie mogąc jeszcze ponownie użyć pistoletu, wymacał rękojeść srebrnego sztyletu, który zwisał mu przy pasie, i pchnął silno w wizjer hełmu. Ostry czubek przeniknął przez osłonę i ugrzązł w czaszce Eldara, posyłając go na kolana, z krwią zalewającą twarz. Nie miał nawet czasu by odzyskać nóż, ponownie musiał się bronić. Cholerni Obcy! Niech Imperator przeklnie ich imię! Nie mogli po prostu zdechnąć? Zmuszali wierne sługi Imperium do i tak z góry skazanej na sukces walki, tylko po to, by zachować resztki godności. Cóż bowiem dałoby im zwycięstwo w tej potyczce?
Przybyłaby kolejna ludzka armia, silniejsza, lepiej uzbrojona. Zostałyby wezwane Legiony wraz z całą potęgą Marsa. Ludzkość była jak Hydra- odetnij jedną głowę, odrosną dwie, każda silniejsza od poprzedniej. I to właśnie czyniło człowieka władcą Wszechświata. Uniósł rękojeść czując jak jego ramie przebiega drżenie spowodowane siłą ciosu. Ryzykując życiem w starciu z silniejszym przeciwnikiem, puścił jedną ręką miecz, i sięgnął po pistolet. Przyłożył lufę do torsu atakującego go Eldara, i nadal parując jego ostrze, pociągnął za spust. Impet odrzucił ciało Obcego daleko do tyłu, zwalając nim z nóg kolejnego wojownika kosmitów.
Wszędzie dookoła Kosmiczni Marines zdobywali przewagę. Pomimo kilku trupów po stronie sił Imperium, ludzie rozpoczynali stopniową rzeź. Kropelki krwi wzbijały się w nieruchome powietrze, przysłaniając obraz pobojowiska szkarłatną mgiełką. Odcięte kończyny śmigały dookoła, opadając na przerażające stosy. Krzyki rannych i konających zagłuszały nawet szczęk oręża. Gdzieś z przodu dobiegał głos kapitana Abiddusa wykrzykującego słowa zachęty do swoich ludzi. Bitwa zbliżała się ku końcowi. Nagle powietrzem targnął wstrząs wybuchu. Coś wielkiego i ciemnego wyłaniało się kołyszącym krokiem z gęstwiny dżungli. Tajemniczy kształt lśnił matowo, i wydawał z siebie dziwne, warkoczące dźwięki, przypominające warkot silnika. Metalowy konstrukt przypominający Eldara, powoli wyszedł na polanę. Jego czarna, błyszcząca powierzchnia była najeżona lufami działek i laserowych lanc.
Pośrodku głowy wysokiej, niemal czterometrowej machiny, błyszczał wielki, opalizujący kamień, w którym poruszały się jakieś zamglone kształty. Inkwizytor ze zgrozą uświadomił sobie, że wie co to jest. Piewca Upiorytu. Potężna maszyna wojenna stworzona na bazie plugawej technologii Eldarów, koszmarna parodia majestatycznego Drednota. Stalowym ciałem konstrukta, poruszała uwięziona w owym opalizującym kamieniu dusza wojownika, który zasłużył sobie szczególnymi uczynkami na ten zaszczyt. Piewcy Upiorytu byli potężnymi przeciwnikami i niełatwo było ich zniszczyć. Potrzeba było do tego co najmniej wyrzutni rakiet, a tej nie mieli ze sobą.
 Xendor zaklął szpetnie. A było tak dobrze. Z podobnym wsparciem, Eldarowie mogli jeszcze odwrócić losy bitwy na swoją korzyść. Jeśli w pobliżu było więcej tych machin, oddział Imperium będzie zmuszony się wycofać by uniknąć anihilacji. Jakby na potwierdzenie tych niewesołych myśli, Piewca wypalił naraz ze wszystkich dział, zakrywając walczących kurtyną dymu i pyłu. Gdy opadła, oczom Kestaha ukazało się prawdziwe pobojowisko. Sześciu braci zakonnych leżało martwych lub nieprzytomnych pośród głębokich wyrw w ziemi, a kolejnych trzech było rannych. Należało podjąć szybką akcję, w przeciwnym razie nie ma co liczyć na zwycięstwo.
Nagle niebo nad polaną przeciął ogromny cień, który zawisł dokładnie nad walczącymi, niczym gigantyczny kruk, czekający by ucztować na trupach poległych. Ryk silników zagłuszał wszystko, zresztą odgłosy bitwy ucichły. Przeciwnicy byli zbyt zaskoczeni nagłym pojawieniem się samolotu, by myśleć o potyczce. Klapa w tylnej części pojazdu otworzyła się i wyleciał z niej skrzynkowaty, ciemny kształt, który zaczął opadać ku obu niewielkim armiom, na ogromnych spadochronach. Gdy tylko wielkie pudełko dotknęło ziemi, jedna z jego ścian odpadła, wyrzucona w powietrze potężnym kopnięciem lub uderzeniem. Z wnętrza wydobył się huraganowy grad pocisków, wypluwanych przez wielkokalibrowe działko szturmowe. Ciężki kroki uderzyły o metalową podłogę kapsuły zrzutowej i na polanę wyszedł w pełni swej chwały potężny mech.
Szeroka, baryłkowata sylwetka w barwach Szkarłatnych Pięści dodała Inkwizytorowi otuchy. Drednot był sarkofagiem, wyposażonym w system podtrzymywania życia oraz ciężkie uzbrojenie, pozwalające sterującemu nim człowiekowi na samodzielne podtrzymywanie i zwyciężanie bitew. Zamiast prawego ramienia miał zamontowane sześciolufowe działko, które obracało się błyskawicznie, zalewając przerażonych Eldarów potokami ołowiu, i wyrywając w ich i tak już przetrzebionych siłach ogromne wyrwy. Pociski zamieniały ich ciała w krwawą, bezkształtną masę, która zbryzgiwała wszystkich i wszystko dookoła. Lewa dłoń natomiast była wyposażona w ogromną rękawicę energetyczną, która trzeszczała od wyładowań.
 Ponad zbiornikiem, w którym znajdował się pilot Drednota, wstawały złowrogo głowice ośmiu rakiet typu Hellfire, które mogły bez trudu zniwelować powłokę superciężkiego czołgu. Całość w połączeniu z solidnym, niemal nieprzebijalnym pancerzem, tworzyła śmiertelnie skuteczną machinę wojenną. Tylko nieliczni i najbardziej zasłużeni pośród Kosmicznych Marines mogli dostąpić zaszczytu stania się częścią tego doskonałego połączenia człowieka i maszyny. Gdy odpowiednia osoba zostawała ciężko ranna, i nie było już sposobów by przywrócić ją do czynnej służby, Kapłani Marsa, używając swych świętych olejów i litanii do Ducha-Maszyny, zespalali ciało z elektroniką sterującą ruchomym sarkofagiem, tworząc Drednota, ostateczne narzędzie woli Imperatora. Jedyni potężne legiony Tytanów przewyższały je siłą rażenia.
Z wyrzutni wystrzeliła smuga dymu, i pomknęła w stronę Piewcy Upiorytu, trafiając go prosto w opancerzoną pierś. Maszyna zachwiała się, ale nie upadła. Namierzyła nowego napastnika, i ponownie wypaliła z wszystkich dział. Jednak efekt był znikomy, jeśli w ogóle jakiś był. Pancerz Drednota wydawał się nienaruszony, podobnie jak jego uzbrojenie. Kolejne torpedy namierzyły swój cel i nowe wybuchy rozkwitły wokół Piewcy. Tym razem upadł i już się nie podniósł. Stojący najbliżej niego kapitan Abiddus podbiegł do poległego giganta, i ciosem opancerzonej pieści rozbił opalizujący kamień, upewniając się, że duch, który sterował konstruktem został zniszczony na dobre. Gdy okruchy posypały się we wszystkich kierunkach, powietrze przeszył upiorny jęk umierającej duszy.
Morale Eldarów zostało ostatecznie podkopane. Poszczególnie wojownicy zaczęli wymykać się z pola bitwy, lub opuszczali miecze, pozwalając Kosmicznym Marines zatopić łańcuchowe ostrza w swoich odsłoniętych ciałach. Gdy ostatni z nich padł, Szkarłatne Pięści pod dowództwem Abiddusa popędziły w stronę dżungli, w pościgu za uciekinierami. Czy im nigdy nie było dość krwi? Wykonawszy swoje zadanie, Drednot wyłączył zasilanie działka, i powolnym krokiem poruszanych za pomocą potężnych tłoków nóg, podszedł do Inkwizytora.
-Dobrze jest widzieć, że przybyłem na czas. Ufam Inkwizytorze, że nic wam się nie stało?
Głos pilota był nieludzki i pozbawiony emocji. Wnętrze sarkofagu wypełnione było płynem owodniowym, co zmuszało pływającego w nim człowieka do komunikowania się przez komputer. Nie był to najprzyjemniejszy na świecie dźwięk, jednak biorąc pod uwagę fakt, że przed chwilą uratował im życie, można było się do niego przyzwyczaić.
-Jestem Brat Ayzeel. Wróciłem do bazy wraz z III kontyngentem dokładnie dwadzieścia sześć minut i trzynaście sekund po waszym wylocie. Marszałek Vales wysłał mnie jako wsparcie gdy tylko dowiedział się o waszych kłopotach. Cieszy mnie, że zdążyłem na czas. Piewca Upiorytu to nie lada przeciwnik.
Xendor skinął w podzięce głową.
-Doceniamy twoją pomoc bracie. To jednak nie koniec naszej misji, i obawiam się, że muszę cię prosić o towarzyszenie nam w jej dalszej części.

-Obawiasz? Inkwizytorze, jestem narzędziem woli samego Imperatora, stworzonym by nieść zagładę pomiotom Osnowy i Obcym. Z chęcią przyłączę się do waszej wyprawy. I zniszczę każdego, kto stanie nam na drodze. 

1 komentarz:

  1. Ludzkość była jak Hydra- odetnij jedną głowę, odrosną dwie, każda silniejsza od poprzedniej - trzy, a nie dwie ;)
    i wydawał z siebie dziwne, warkoczące dźwięki, przypominające warkot silnika. - chyba sam widzisz co jest z tym nie tak :)
    Same Merysójki z tych marinesów ;P
    PRZECINKI D:
    idem dalej :D

    OdpowiedzUsuń