wtorek, 4 marca 2014

Rozdział V-Historie część II

Segment Speraris, sektor Gamma XI, 367 rok 12go tysiąclecia, za panowania regenta Massarda Parennisa.
Pokład Scientia Nobilitat, flagowego statku IV Ekspedycji Badawczej Federacji Nikejskiej , dzień 1211.
                Coś było nie tak. Gottard otworzył oczy, tylko po to by zaraz je zamknąć. Jego przyzwyczajone do absolutnego mroku kabiny kriogenicznej źrenice, nie były w stanie znieść wąskiej smugi światła przebijającego się przez ściany wykonane ze wzmocnionej pleksy. Czuł resztki oszołomienia spowodowanego gwałtownym ocknięciem się ze stanu hibernacji. Do jego otumanionego umysłu docierały powoli odległe dźwięki klaksonów alarmowych, jednak wciąż nie był w stanie skojarzyć gdzie jest, ani co też może oznaczać ów hałas.
           Jednego był pewien- potwornie bolała go głowa. Tępe pulsowanie z tyłu czaszki przypominało mu niejasno o pewnym dniu, kiedy to podczas przepustki w jednym z gwiezdnych portów na pustynnej planecie zwanej Ziemią, udał się wraz z innymi oficerami do podejrzanego lokalu, w którym serwowano napój ze sfermentowanych owoców. 
         Miejscowi nazwali to „prymuchą”, jednak Gottard był skłonny używać w stosunku do palącej substancji bardziej dosadnych określeń. Płynne piekło. Pierwszy łyk był najgorszy, następne okazały się już łatwiejsze do przełknięcia, aż w końcu młody zastępca kapitana obudził się twarzą w kałuży wymiocin i potwornym bólem głowy, który zdawał się rozsadzać jego czaszkę.
Zabawne, jak jego mózg potrafił w tym momencie wygrzebywać z dna pamięci wspomnienia, które absolutnie nie miały nic wspólnego z obecną sytuacją. Sięgnął dłonią w kierunku panelu wbudowanego w ścianę komory i ostrożnie wymacał odpowiedni przycisk. 
Natychmiast, z wiszącego nad nim urządzenia, przypominającego kształtem ogromnego owada, z dziesiątkami zwisających odnóży, wysunęły się cienkie rurki, zakończone wenflonami. Ruchliwe macki zbliżyły się do odsłoniętych ramion mężczyzny i już po chwili przylgnęły do jego bladej od miesięcy spędzonych z dala od promieni słonecznych skóry. 
Poczuł lekkie ukłucie, a następnie przyjemne ciepło rozlewające się po ciele, kiedy wzbogacona mieszanką witamin i pobudzających narkotyków krew zaczęła krążyć po jego organizmie. Powoli zapalały się przytłumione świetliki, które miały za zadanie przygotowanie jego wzroku do wyjścia z mroku. 
Do jego uszu doszło delikatne brzęczenie, kiedy zamocowany na stalowych szynach skaner przesuwał się nad nim od stóp do głów, badając wybudzonego w poszukiwaniu anomalii lub chorób. Wprawdzie gruby pancerz Scienta Nobilitat powinien stanowić wystarczającą ochronę przed szkodliwym promieniowaniem kosmicznym, jednak ostrożność nigdy nie zawadzi.
 Nieraz zdarzały sie przypadki, gdzie w wyniku drobnych nieszczelności w abtystowej powłoce wtopionej w mythrilową bryłę jednostki, zabójcza radiacja przenikała do środka i uśmiercała wystawioną na jej działanie załogę. Wraz z odżywczym koktajlem, w jego żyły zostały wstrzyknięte miniaturowe, neuralne nośniki danych, które po dotarciu do kory mózgowej przekażą mu wszelkie niezbędne informacje o stanie i położeniu olbrzymiej fregaty. 
Z wolna zaczął sobie przypominać cel swojej misji. Był najwyższym rangą oficerem Floty Astralnej Jego Wysokości regenta Massarda, znajdującym się na tej jednostce, której przeznaczeniem było dotarcie do nowych, niezbadanych jak dotąd części Wszechświata, aby dostarczyć informacji czekającej już na sygnał flocie kolonizacyjnej. 
Liczba ludności zamieszkującej setki nadających się do życia planet ciągle rosła, co zmuszało Federację do wysyłania setek ekspedycji naukowych, których zadaniem było przetarcie szlaków dla nowych osadników. Gottard zastanawiał się, czy dźwięki klaksonów, które nadal dzwoniły mu w uszach, oznaczają, że system wykrył na radarze jakąś planetę. 
A może było to coś innego? Może w końcu, po tylu latach nieustannej ekspansji rodzaju ludzkiego w kierunku tajemniczych zakątków kosmosu, udało się nawiązać kontakt z inną cywilizacją? Mężczyzna zadrżał.
Scientia nie była jednostką wojskową, i mimo ogromnych rozmiarów jej uzbrojenie ograniczało się do ośmiolufowej kanonierki służącej do rozbijania nadlatujących meteorytów, których nie sposób było uniknąć i kilku stanowisk miotaczy hadronów, zdolnych wytworzyć niewielkie ilości antymaterii, jednak nie był to arsenał, którym można było się pokusić o walkę z innym statkiem. 
Gdyby rzeczywiście zbliżali się do obcego pojazdu, który okazałby wrogie zamiary najprawdopodobniej zostaliby zniszczeni w przeciągu kilku sekund. Ciągnący się na długość niemal dwóch kilometrów kadłub, wykonany był z dość lichego stopu mythrilu, na ten lepszy bowiem, monopol posiadała flota inwazyjna i obronna. Bezdenne ładownie barki, wypełnione były wszelkiego rodzaju sprzętem pomiarowym i geologicznym, służącym do badań na nowoodkrytych planetach.
 Znajdował się w nich gigantyczne maszyny wiertnicze, i opancerzone pojazdy wyposażone w filtry powietrzne, umożliwiające poruszanie się w zanieczyszczonej atmosferze. Na pokładzie znajdowało się około pięć tysięcy ludzi, w przeważającej części naukowców z przeróżnych uniwersytetów rozsianych po wszystkich zakątkach cywilizowanego kosmosu. 
Towarzyszył im jedynie niewielki, składający się z około pięciuset gwardzistów oddział żołnierzy z Gwiezdnego Garnizonu, byli oni jednak słabo uzbrojeni, i w niczym nie dorównywali osławionym Astralnym Komandosom, którzy odziani w mythrilowe kombinezony siłą rażenia przypominali jednoosobowe czołgi.
Niestety, ich ekspedycja była zbyt mało znacząca, by Naczelny Tetrarcha przydzielił im tak prestiżową obstawę. Nagły impuls elektryczny w mózgu przerwał chaotyczny bieg myśli Gottarda. Neuralna drona dotarła w końcu do jego synapsów, i podpięła się do zakończenia nerwów, przesyłając wprost do mózgu informacje o statku. 
Natychmiast po przetworzeniu danych, wcisnął przycisk awaryjnego wybudzenia. Ciasną komorę wypełnił matowy blask czerwonych diod ostrzegawczych, kiedy system przeprowadzał przyspieszone czynności, mające przygotować kapitana do opuszczenia kapsuły. Równocześnie, na wszystkich dziewięciu pokładach, identyczna procedura odbywała się w każdej kabinie, wyrywając z hibernacyjnego snu pozostałych członków załogi, oraz cywilów. 
Wszyscy musieli być gotowi i świadomi tego co sie dzieje. On sam nie chciałby umierać pogrążony w kriogenicznych snach, wolałby móc po raz ostatni usłyszeć ludzkie głosy i ujrzeć znajome twarze. A wszystko wskazywało na to, że właśnie nadchodziły ostatnie godziny Scienti Nobilitati.
Według tego, co dostarczyła mu sztuczna inteligencja statku, przebijali się właśnie przez pas asteroid, kiedy nagle pojawiła się gwałtowna burza promieniowania, odcinając wszelką elektronikę znajdującą się na zewnątrz jednostki, w tym automatyczną kanonierkę, która miała za zadanie oczyszczać drogę. 
Wyglądało na to, że sporych rozmiarów odłamek, uderzył w tylną część okrętu, uszkadzając główny napęd fuzyjny, redukując tym samym prędkość statku do minimum. Praktycznie stali w miejscu, a szalejąca wokół nawałnica radiacji i słonecznych wiatrów, miotała we wszystkie strony kolejne kosmiczne okruchy, których rozmiary dorównywały małym budynkom. 
Doszło także do wycieku chłodziwa, co groziło przegrzaniem się reaktora, co paradoksalnie mogło być najgorszym co może ich spotkać, pośród wściekłego sztormu. Gottard wiedział, że ich sytuacja jest niemalże beznadziejna. Jedyną szansę ratunku stanowiła nieznana planeta znajdująca się przed nimi. 
Nic jednak o niej nie wiedział, nie mógł wiec mieć pewności, że będzie ona zdatna do życia, i czy nie okaże się kolejną śmiertelną pułapką losu, w którą szukający ocalenia ludzie rzucą się tylko po to, by umrzeć z braku tlenu, lub zostać rozszarpanymi przez nieznane drapieżniki. Cóż innego jednak pozostało?
Kapitan Usłyszał głośny syk, i zobaczył kłęby pary wydobywające się z pracujących podnośników. Kiedy klapa komory uniosła się w górę, poczuł jakby jego bębenki miały zaraz pęknąć. Chwilę trwało zanim przyzwyczaił się do zmiany ciśnienia, ruszył jednak bezzwłocznie w kierunku mostka, wciągając po drodze pośpiesznie mundur Gwiezdnej Marynarki. 
Błękitny gołąb, osobisty symbol samego regenta błyszczał dumnie na piersi mężczyzny, gdy przemierzał szerokie, puste korytarze Scienti Nobilitati. Jego wychudzona miesiącami śpiączki, pokryta siatką zmarszczek twarz skrywała w sobie szlachetność i dumę, tak charakterystyczną dla oficerów floty Federacji, płynących z przynależności, do największej i najbogatszej organizacji utworzonej przez ludzkość. 
Skupiała w sobie miliardy zdolnych, głodnych przygód mężczyzn i kobiet, którzy bez strachu przemierzali lodowate pustkowia Wielkiej Przestrzeni, w poszukiwaniu większej chwały dla swojej rasy, ale także dla umiłowanego władcy, który otaczał swe umiłowane dzieci szczególną łaską. 
Powoli, z bocznych korytarzy wychylali się pozostali członkowie załogi, gorączkowo zapinający ostatnie guziki uniformów, i rzucający pajace spojrzenia w stronę swojego kapitana. Gottard pozdrawiał każdego z nich krótkim kiwnięciem głowy, nakazując im jak najszybsze zajęcie wyznaczonych stanowisk. 
Miarą ich wartości było to, że z dyscypliną i bez zbędnych pytań, wykonywali rozkazy swojego przełożonego- była to cecha, która sprawiała, że Gwiezdna Marynarka działała niczym świetnie naoliwiona machina, w której każdy, nawet najmniejszy trybik z oddaniem wypełniał swoje obowiązki.
Ściany statku były nagie, ciemnogranatowe, wykonane z tego samego materiału co zewnętrzny pancerz. Ich powierzchnię pokrywały wyryte za pomocą plazmowego palnika inskrypcje, opisujące chwalebne dokonania tej jednostki, oraz oddające cześć tym, którzy nią dowodzili na przestrzeni lat. 
Wszędzie jak okiem sięgnąć, matowe promyki białych pochodni kwantowych, odbijały się w wypolerowanej tafli metalu, jedynie podłogi wyłożone były marmurowymi płytami, co wielu uważało za przesadną ekstrawagancję. Gottard czuł moc płynącą z tego wspaniałego okrętu, i nie mógł uwierzyć, że być może jest właśnie świadkiem jego ostatnich chwil. 
Potarł sękatą dłonią swoje zarośnięte policzki. Skóra pod krótką, szczeciniastą brodą koloru jasnego złota, swędziała go niemiłosiernie i oddałby wszystko by zdążyć się jeszcze ogolić przed śmiercią. Czuł jednak, że nie będzie mu dane zrealizować swego marzenia. Ponaglające dźwięki klaksonów zmusiły go do przyspieszenia kroku. Przed nim majaczył okrągły właz, prowadzący na mostek, w którym znajdowały sie wszystkie urządzenia kontrolujące lot. 
Nagły wstrząs wprawił w drżenie cały statek. Podłoga pod jego obutymi w wysokie, oficerskie buty stopami zakołysała się nieprzyjemnie. Stracił równowagę i upadł do przodu, lądując na marmurowej posadzce. Kolejny ruch pokładu posłał go turlającego się w kierunku ściany i rzucił nim brutalnie o metalową podporę, niemal łamiąc mu przy tym żebra. Falowanie ustało, jednak obolały mężczyzna, przez chwilę zwlekał z podniesieniem się, zapominając na chwilę o zagrożeniu i skupiając się na własnym cierpieniu.
-Zawsze wiedziałem, że jest pan leniwy, kapitanie, ale wylegiwać się podczas targającej nami burzy kosmicznej?
Ironia w głosie mówiącego, z trudem maskowała kryjące się pod nią emocje, które dowódca statku od razu rozpoznał jako strach i niepewność. Poczuł silne ręce chwytające go pod ramiona i podnoszące do pionu. Nieco oszołomiony uderzeniem, otrzepał drobinki kurzu z galowego munduru, i zwrócił się twarzą w kierunku przybysza.
-Gdyby nie to, że najpewniej za chwilę się rozbijemy, i wszyscy zamarzniemy na śmierć w pustce kosmosu, rozkazałbym twoim własnym ludziom wrzucić cię przez zsyp, żebyś nauczył się szacunku do starszego rangą, sierżancie Xento.
-Gdyby nie to, że najpewniej za chwilę się rozbijemy –żołnierz z wyraźnym rozbawieniem prowadził tą rozmowę-nie było by tego wstrząsu, i nie musiałbym zbierać cię z podłogi, sir!
Obaj mężczyźni wybuchnęli naraz śmiechem, który niósł się po wypełniającym się ludźmi korytarzu, na przekór wieszczącym śmierć klaksonom. Gottard rzucił przyjacielowi długie krytyczne spojrzenie. 
Sylwetka krępego, przysadzistego sierżanta wydawała się rozsadzać wojskowy kombinezon z granatowego polimeru, wzmacnianego włóknami nanowęglowymi, który niemal zlewał go z otoczeniem. Jego kredowobiałą twarz silnie kontrastowała z kruczoczarnymi włosami i finezyjnym wąsikiem, opadającym zawadiacko po obu stronach ust. 
Poznali się wiele lat temu, podczas wspólnej misji, której celem było zbadanie sygnału ratowniczego dochodzącego z jednej ze słabo zaludnionych planet segmentu Mezaris. Okazało się wówczas, że tamtejsi rolnicy padli ofiarą napaści rebeliantów, buntujących się przeciw jedynej słusznej władzy regenta Massarda. Ramię w ramię stoczyli ciężką walkę, w której kilkukrotnie ratowali sobie życie. Po tych wydarzeniach jeszcze wiele razy uczestniczyli we wspólnych operacjach, jak dotąd zawsze wychodząc obronną ręką z największych, jakby sie zdawało, tarapatów. 
Gottard wątpił by tym razem los okazał się dla nich równie łaskawy. Cieszył się jedynie, że będzie mu dane umrzeć w towarzystwie przyjaciela. Ktoś mógłby pomyśleć, że podobne myśli świadczą o egoizmie, ale on wiedział, że Xento uważał podobnie, i nie widział nic złego w znajdowaniu drobnych powodów do radości, w obliczu zbliżającej się zagłady.
Mężczyźnie ze śmiechem padli sobie w ramiona, a następnie ruszyli ostrożnie w stronę mostka, spodziewając się w każdej chwili kolejnego wstrząsu. Ten jednak nie nastąpił i stanęli w końcu przed automatycznymi drzwiami, które z cichym sykiem otworzyły się przed nimi, pozwalając im wejść do środka. 
Wnętrze pokoju sterowania było małe w porównaniu do rozmiarów całego okrętu. Każdy cal wolnej powierzchni zagospodarowany był przez komputery oraz całe mile kabli, plączących się ze sobą i tworzących istny galimatias barw. Część kadry oficerskiej stała już przy swoich pozycjach, z uwagą śledząc na migocących ekranach kolumny danych, które dla niewprawnego oka wglądały jak nic nie znaczące rzędy cyfr, jednak dla wyszkolonych absolwentów Akademii Artiańskiej, stanowiły źródło bezcennej wiedz na temat stanu okrętu. 
Twarze mężczyzn, oświetlone bladozielonym światłem monitorów wyglądały niczym upiory pochylające się nad swoimi ofiarami, gotowe zanurzyć spragnione krwi kły w ciałach niczego niespodziewających się śmiertelników. Całe pomieszczenie migotało od alarmowych diod, i pełne było ryku klaksonów, który zdawał się rozdzierać bębenki. 
Przedzierając się przez tą kakofonię mechaniczny głos komputera oznajmujący pojawienie się na mostku kapitana, wcale nie polepszał sytuacji.
-Wszyscy oficerowie uwaga! Chcę jak najszybciej dostać szczegółowy raport o mocy działających silników, stanie rdzeni reaktora i do jasnej cholery, niech ktoś końcu wyłączy ten przeklęty alarm! Nie możemy pracować w tym piekielnym hałasie! Przydałoby się również przywrócić normalne oświetlenie, ruszać się, ale już!
Znając swojego dowódcę i jego nieugięty charakter, obecni rzucili się wypełniać polecenia i już po chwili wycie głośników było jednie przykrym wspomnieniem, a migoczące światło zamieniło się na kojąc, żółty blask pochodni kwantowych. 
Gdyby tylko można było w podobnie łatwy sposób rozwiązać ich poważniejsze problemy. Gottard rozejrzał się szybko po zebranych, starając się wyczytać z ich twarzy jakiekolwiek informacje, które powiedziałyby mu o ich samopoczuciu. Być może i był twardy w obyciu, nie zmieniało to jednak faktu, że swoją załogę traktował prawdziwie po ojcowsku i zależało mu na ich dobru. 
Również teraz chciał powiedzieć im, że wszystko będzie dobrze i, że nie mają się czym martwić, ale wszystko co przychodziło mu do głowy brzmiało zbyt trywialnie, by obrażać tym inteligencję jego podwładnych, którzy równie dobrze jak on orientowali się w sytuacji. Podbiegł do niego adiutant, niosący ze sobą plik papierów pokrytych ciasno drobnymi runami, które były zestawieniem danych, będących być może aktem zgonu ich wszystkich. Przeniósł wzrok na długie kolumny, uważnie studiując ich treść. 
W miarę czytania jego mina coraz bardziej posępniała, a pod koniec wyglądała jakby za chwilę kapitan miał się zamienić w burzę, podobną do tej, która szalała na zewnątrz okrętu. Jedyne dwa pracujące silniki działały jedynie na czterdzieści procent mocy, co spowodowane było awarią systemu chłodniczego. Przekroczenie ilości energii przepływającej przez potężne maszyny, mogłoby doprowadzić do katastrofalnej eksplozji, która siłą dorównywałaby nowopowstałej gwieździe. 
Ich jedyną szansą na wydostanie się z oka cyklonu było jak najszybsze dokonanie napraw i przywrócenie pełnego ciągu. Jednak aby tego dokonać należało wysłać kogoś do uszkodzonej części statku, niechronionej przez powłokę antyradiacyjną.
Była to misja samobójcza i Gottard nie chciał podejmować decyzji o tym, który z jego podwładnych ma zginąć. Przez wzmocnioną nanowłóknami przednią szybę barki, widać było doskonale ciągnące się przed Scientią pole asteroidów, rzucanych we wszystkie strony niczym zgarniane przez podmuchy wiatru liście. 
Ciągnęło się ono jakieś kilkanaście minut świetlnych w każdym kierunku i nawet najdoskonalszy nawigator gwiezdny, nie byłby w stanie wymanewrować olbrzymiego statku poprzez tą śmiertelną pułapkę. W oddali lśniła błękitnie niewielka sfera nieznanej planety, która być może stanowiła jedyną szansę ocalenia. Jeśli udałoby im się przywrócić moc silników, wówczas mogliby z pełną prędkością przemknąć przez latające wszędzie odłamki skał, licząc, że jedynie nieliczne w nich uderzą. W obecnym położeniu, niemal stojąc w miejscu narażeni byli na stopniowe rozerwanie na strzępy. 
Nie mogąc znieść bezczynności, Gottard podjął błyskawiczną decyzję. Był kapitanem, człowiekiem, który jest odpowiedzialny za losy załogi i pasażerów. Tysiące istnień zależało od niego i nie zamierzał pozwolić im zginąć. Odwrócił się do Xento i rzucił przyjacielowi spokojne, zdeterminowane spojrzenie, w którym zawierała się cała desperacja sytuacji.
-Sierżancie, natychmiast przyprowadź do mnie techników z odpowiednimi narzędziami do niezbędnych napraw. Będę również potrzebował kombinezonu ochronnego, jeśli mam tam wytrzymać dość długo, by załatać przeciek…Gdyby udało ci się zgarnąć po drodze butelkę qusawy, byłbym bardziej niż zobowiązany. Przyda mi się coś na pozbycie się tego cholernego bólu głowy.
-Kapitanie, nie możesz tam pójść sam! Jestem dowódcą garnizonu tego statku, i jako taki mam obowiązek dbać o bezpieczeństwo jego pasażerów, w tym także twoje. Lepiej żebym to ja tam poszedł!
Gottard uśmiechnął się smutno widząc szczere chęci malujące się na twarzy starego kompana. Był pewien, że Xento naprawdę gotów był do poświęcenia własnego życia, jednak nie mógł pozwolić by w tym zadaniu wyręczył go ktoś inny. Z uporem potrząsnął głową i położył dłoń na ramieniu sierżanta.
-Zapominasz, że nie masz bladego pojęcia o inżynierii kosmicznej. Nie poradziłbyś sobie z dokonaniem napraw, a wysłanie z tobą dodatkowego człowieka zwiększyłoby tylko niepotrzebnie liczbę ofiar. Moja wiedza, którą nabyłem w Akademii jest wystarczająca bym mógł podjąć się tej misji. Podjąłem decyzję, a ty, jako lojalny żołnierz musisz ją uszanować. A teraz idź, nie każ mi powtarzać rozkazów!

Xento patrzył w milczeniu na swojego przełożonego, który przez tyle lat był jego najbliższym towarzyszem, i odczuwał na przemian smutek z powodu rychłej starty przyjaciela, oraz dumę, że ma zaszczyt służyć pod równie odważnym dowódcą. Trzasnął podkutymi butami o marmurową posadzkę, zasalutował, a następnie odwrócił się i niemalże pędem pobiegł wypełniać polecenia. 

3 komentarze:

  1. Czy ja czytam właściwe opowiadanie?
    Motywy SF - tego się nie spodziewałem :O . Na razie nie wiem co o tym myśleć, poczekam aż akcja się dalej rozwinie.
    ...to znaczy, że w tym świecie ludzkość przybyła w statku kosmicznym z innej planety? I później nikt by o tym nie pamiętał? Trochę to dziwne.
    Ciekaw jestem jaka będzie zależność między magią, a nauką. Takie połączenia fantasy z science fiction nie zawsze wychodzą, ale mam nadzieję, że tobie się uda XD. Tylko postaraj się nie zepsuć tego klimatu fantasy, nadmiernie stosując elementy SF, bo ten klimat jest super.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze, nóż do skalpiwania był przygotowany.
    Po drugie, dobre.
    Nazwe metalu podprowadziles chyba z " Gwiezdnych Wrót", ale to nic, przecież nie ma zastrzezonego znaku. Haha.
    Czytałes " Smoki z Pern"? Tam wladnie jest taki przeskok z wydarzen teraźniejszych do przeszlosci. Osobiście czytałam kilka powiesci, gdzie właśnie jest polaczenie fantasy z sf, wiem więc, że jest wykonalne.
    Na koniec dadam, że z niecierpliwością czekam na nn.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy z "Gwiezdnych Wrót", na pewno z gry "Evil's Island", bo stamtąd wziąłem :) Jak mnie najdzie wena, to zmienię na własną nazwę, na razie nic nie mogłem wymyślić. :/ Nie czytałem niestety ;P I nie, nie będzie połączenia fantasy z sf, zobaczycie czemu :) Po prostu chciałem opisać początki ludzkości na Midgardzie, a że jestem fanem wielkich, intergalaktycznych tworów państwowych...No ogólnie, odkryłem, że świetnie się mi pisze sf, jak to skończę, biorę się za coś o Federacji Nikejskiej ^^

      Usuń