piątek, 7 marca 2014

Rozdział V-Historie część III

Kilka minut później na mostku pojawili się odziani na szaro mechanicy, niosący skrzynkę z narzędziami i zawinięty w folię ochronną kombinezon wykonany z abtystu. Cienki, iskrzący metal wydawał się emanować słabym, zielonym blaskiem, który nieprzyjemnie drażnił oczy każdego kto zbyt długo zatrzymał na nim wzrok. 
Był to jednak jedyny znany ludzkości materiał, który mógł ustrzec przed zabójczym promieniowaniem kosmicznym. Według wykładowców Akademii Artiańskiej, owa tajemnicza siła szerząca się we wszystkich zakątkach kosmosu, gotowa bezlitośnie zgładzić każdą żywą istotę wystawioną na jej działanie została stworzona przez człowieka. 
Trwająca milenia kolonizacja kosmosu wymagała ciągłych postępów technicznych. Głód wiedzy i podbojów sprawiał, że kolejni śmiałkowie zapuszczali się coraz dalej i dalej w odległe rubieże galaktyki, aż w końcu dotarli do granicy, której nie byli w stanie przekroczyć, zatrzymani w swej ekspansji przez zdradliwą naturę własnych organizmów, które poddawały się zgubnemu upływowi czasu.
 Zwykłe napędy były zbyt powolne,i przemierzenie jednego segmentu mogło trwać w zależności od jego rozmiarów, nawet całe życie ludzkie, które pomimo postępów w dziedzinie medycyny, nadal było kruche i krótkie. Rozwiązanie przyniosło ósme tysiąclecie, kiedy to wynaleziono silniki pozwalające osiągać prędkość światła, jednak ilość paliwa, którą zużywały była tak ogromna, że podróże na wyposażonych w nie statkach były bezpowrotne. 
Wysyłane w głąb Wielkiej Przestrzeni ekspedycje, na zawsze żegnały się ze swymi macierzystymi planetami, i zmuszane były na znajdywanie nowych, na których mogły założyć nową kolonię, szerząc wspaniałe osiągnięcia cywilizacyjne Federacji. Na jednym z nowoodkrytych światów, badacze natknęli się na złoża tajemniczej substancji, która po głębszej analizie okazała się być wzbogaconym plutonem paliwem, tysiąckrotnie wydajniejszym od stosowanego dotychczas promethium.
Zafascynowani możliwościami płynącymi ze swego odkrycia, nie poświęcili zbyt wiele uwagi konsekwencjom wynikającym z użytkowania nieznanej cieczy, masowo produkując nowe reaktory, przystosowane do spalania cennego źródła energii.
 Już wkrótce, po całym kosmosie zaczęły krążyć miliony jednostek, w niesamowitym tempie osiągających prędkość światła i zdolnych do podróżowania pomiędzy coraz dalszymi punktami Wszechświata. Na skutki uboczne trzeba było czekać prawie tysiąc lat. Skumulowane, radioaktywne chmury zanieczyszczeń, zbijały się w ogromne wiry, wewnątrz których powstawały dziwaczne anomalie magnetyczne, powodujące gwałtowne zmiany położenia zabójczych obłoków, w wyniku czego tworzyło się zjawisko nazwane „burzami kosmicznymi”.
Początkowo występowały one jedynie lokalnie, przeważnie w miejscach, w których ruch okrętów odbywał się regularnie, takich jak szlaki handlowe pomiędzy poszczególnymi systemami, czy główne punkty przeładunkowe i zaopatrzeniowe. Gwoździem do trumny było jak na ironię, przełomowe odkrycie genialnego konstruktora, Mawena Opta, który w swym ogromnym laboratorium, ukrytym głęboko pod powierzchnią planety Decima, wynalazł generatory fuzyjne, wykorzystujące cudowny olej napędowy niemalże w stu procentach, umożliwiając tym samym osiągnięcie prędkości nadświetlnej. 
Wielokrotnie filtrowane, wyciskane do ostatniego dżula energii paliwo, produkowało spaliny o tak nieprawdopodobnie wysokiej promieniotwórczości, że zaczęto się poważnie zastanawiać nad zakazem używania urządzenia Opta. Jednak jak wiele razy w historii ludzkości, tak i wówczas, nad dobrem ogółu przeważyły egoistyczne zachcianki kilku osobników, zaślepionych rządzą wzbogacenia się.
Potężna, intergalaktyczna Gildia Handlowa, dysponująca siłą zdolną przeciwstawić się samej Federacji, z której olbrzymiego cielska się wywodziła, nie mogąc pogodzić się z perspektywą utraty tak lukratywnego sposobu transportu, za pomocą korupcji i szantaży, zmusiła Geruzję do zaniechania podobnych rozważań. Gigantyczne jednostki kupieckie, przewożące w swych przepastnych ładowniach miliardy ton towarów, rozdzierały materię Kosmosu, wypluwając z siebie chmury skondensowanych gazów, które krążyły po Wielkiej Przestrzeni, łącząc się po drodze i zamieniając spokojne jak dotąd trasy w niebezpieczne przeprawy. Dodatkowo, według badań naukowców, wszystko wskazywało na to, że podróże z wykorzystaniem prędkości nadświetlnej zaburzają naturalną równowagę Wszechświata na poziomie kwantowym, powoli, acz nieubłaganie zmieniając prawa fizyki rządzącej materialnym światem. 
Skoki masy powstające przy silnych przeciążeniach towarzyszących zamianie cząsteczek tworzących ciało w tachiony, powodowały u pasażerów takich okrętów zaburzenia w łańcuchu DNA, doprowadzając do potwornych mutacji.
W łagodnych przypadkach, następowała degradacja ewolucyjna, która niejako cofała człowieka do fazy rozwoju małpy. U pacjentów z tą dolegliwością występowało silne owłosienie całego ciała i częściowy zanik niektórych z funkcji mózgu, takich jak te odpowiedzialne za narządy mowy czy posługiwanie się najprostszymi przedmiotami codziennego użytku. 
W skrajnych sytuacjach, ciało degenerowało, stopniowo zamieniając się w aminokwasową breję, która występowała w oceanach kiedy kształtowały się pierwsze organizmy. Początkowo objawiało się to zmianą zabarwienia paznokci, które blakły, zamieniając się z przezroczystych w mlecznobiałe, a następnie odpadały, odsłaniając ukryte pod nimi ciało. Skóra zaczynała się łuszczyć, odchodziła wielkimi płatami, odkrywając pulsujące lekko pod spodem mięśnie. Ze straszliwych ran nie wypływała ani jedna, najmniejsza kropla krwi. 
Wszystkie tkanki robiły się potwornie blade, dając wrażenie gnieżdżących się w ciemnych jaskiniach białych, tłustych robaków, żerujących na martwych zwłokach. Tęczówki i włosy traciły pigment, jakby w akcie solidarności z resztą organizmu, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, przykuwając ofiarę do łóżka, skazując ją na powolne dogorywanie w bezruchu.
Po kolei wyłączały sie wszystkie zmysły, całkowicie odcinając człowieka od świata zewnętrznego, czyniąc z niego bezwolne warzywo, zamknięte w klatce własnego ciała i czekające na śmierć. Ta jednak nie nadchodziła tak szybko jakby sobie życzył. Obumieranie mózgu przypominało stopniowe wygaszanie światła w wielopokojowym budynku- zaczynało się od małych funkcji, takich jak mowa czy słuch, przechodziło do poruszania się i trawienia, a kończyło na kontrolowaniu pracy serca. 
Cierpienie mogło trwać całymi tygodniami, gdyż ów straszliwy proces wyłączał wszelkie procesy zachodzące w komórkach, eliminując potrzebę uzupełniania składników pokarmowych, jednak utrzymując ofiarę przy życiu. Skóra i mięśnie dosłownie rozpadały się w oczach, a kości miękły i rozpuszczały się w galaretowatą maź. Była to paskudna śmierć, zupełnie pozbawiona majestatu i godności. Również Kosmos zaczął się rozpadać. 
Powstawały Czarne i Białe Dziury, a wiatry słoneczne wzmagały się, rozpędzając chmury zanieczyszczeń po najdalszych zakątkach Wielkich Przestrzeni. Wkrótce dla wszystkich okazało się jasne, że jeśli szybko nie zostaną podjęte żadne środki zaradcze, ludzkość czeka zagłada, lub rozrzucenie po tysiącach planet, skazanych na samotność, bez możliwości kontaktu z innymi.
 Kolejne posiedzenie Geruzji jednogłośnie zadecydowało o zakazie stosowanie visthium- tak bowiem nazwano owe szkodliwe paliwo- i zagroziło karą śmierci każdemu, kto nie będzie przestrzegał jej ustaleń. 
Konferencja odbyła się na planecie Speros. Nie spodobało się to członkom Gildii Handlowej, którzy postanowili zignorować Edykt Sperosiński, i nadal używali statków kosmicznych, wyposażonych w reaktory fuzyjne spalające radioaktywną substancję. Do zmiany zachowania, nie przekonały ich nawet wybuchające co chwila na pokładach okrętów kupieckich bunty załóg, które nie chciały ryzykować życiem dla zysku swoich pracodawców. 
Jednak specjalnie wyszkoleni i poddani  praniu mózgów żołnierze Gildii uzbrojeni w miotające ostrą amunicją karabiny teutralne, skutecznie radzili sobie z niezadowoloną tłuszczą, dając im do wyboru pewną śmierć od pewnie mierzonych strzałów, lub możliwą zgubę spowodowaną napromieniowaniem.
 Postawieni przed takim wyborem nie mieli innego wyjścia jak powrócić do sowich zajęć. Z pomocą obsłudze statków przyszła Federacja, która nie mogła tolerować równie otwartej niesubordynacji i zmuszona byłą zareagować w najostrzejszy z dostępnych sposobów. 
Do głównej siedziby Gildii wysłano ultimatum, w którym żądano wdania odpowiedzialnych za przeciwstawienie się bezpośrednim rozkazom, a gdy nie nadeszła żadna odpowiedź, do akcji wkroczyła Flota Inwazyjna. Rozpętał się trwający setki lat konflikt, który do annałów Federacji przeszedł jako Mythrilowa Wojna, mythril bowiem był materiałem, którym Gildia handlowała w największych ilościach, i to on był jej największym źródłem dochodów. 
W zmaganiach wzięły udział miliardy żołnierzy, setki tysięcy statków i dziesiątki planet. Ludność cywilna padała ofiarą zawieruchy równie często co regularne wojsko, w oczy mieszkańców Kosmosu zaglądało widmo głodu i śmierci, jednak żadna z obu potęg militarnych nie dopuszczała do siebie myśli o porażce.
W końcu, po przeszło czterystu latach nieustannych potyczek, mniejszych i większych bitew, oraz całych układach zmiecionych z przestrzeni wszechświata i zamienionych w ławice kosmicznych śmieci, doszło do epickiej bitwy o układ Tartarus. 
Niewiadomo, czy był to przedziwny zbieg okoliczności, czy też celowe zagranie ze strony dowódców Federacji, chcących nadać specjalnej symboliki akcji, którą uważali za pewne zwycięstwo, jednak nazwa pochodząca od krainy zmarłych, z wierzeń starożytnego narodu helleńskiego, w pełni oddawała istotę dramatycznych wydarzeń, które tam się rozegrały. 
W trwającej cztery dni wyniszczającej walce, w której uczestniczyło po obu stronach dwadzieścia cztery tysiące jednostek, siły Federacji rozbiły podupadającą powoli flotyllę Gildii Handlowej, rozpraszając niedobitków po najdalszych zakątkach Wielkiej Przestrzeni. Nie udało się jednak zniszczyć wszystkich nieprzyjaciół. 
Wielu z nich na przestrzeni tysiącleci dokonywało rajdów na najdalej wysunięte planety, rabując i mordując miejscową ludność. Karne ekspedycje ścigały rebeliantów, jednak zadanie wyeliminowania wszystkich, przewyższało nawet zdolności oficerów Marynarki Gwiezdnej.
 Wśród podnoszącej się po okropieństwach wielopokoleniowego konfliktu ludzkości ponownie narodziła się nadzieja na lepsze jutro. Nadworny inżynier Jego Wysokości ówcześnie panującego regenta Kosmana Floerda, skonstruował prototyp katalizatora, który potrafił zamieniać radioaktywne spaliny w biodegradalne odpady, które po poddaniu recyklingowi można było ponownie spożytkować jako paliwo. 
Wyposażone w ten sposób statki Federacji mogły bez przeszkód używać visthium, pozostawał jednak problem skoków nadświetlnych. Lecz nie na darmo mottem Wielkiej Akademii Nauk jest fraza: „Impossibile nihil est”. Już w cztery lata po wznowieniu koncesji na wykorzystanie wzbogaconego oleju napędowego, światu ukazała się specjalna komora fotonowa, która była w stanie uodpornić organizm ludzki na szkodliwe działanie skoków masy.
 W tym samym roku opracowano również nową formułę przetapiania mythrilu, wykorzystującą Teorię Strun. Dzięki temu można było dostosować stan kwantowy statku tak, by podczas gwałtownego przyspieszenia pozostawał niezmienny, i tym samym nie wpływał na budowę materii, z której zbudowany jest Wszechświat. Nie można było jednak cofnąć szkód, które zostały już wyrządzone. 
Całe sektory wyłączono z uczęszczanych szlaków, ze względu na niebezpieczeństwo podróży poprzez te nawiedzane silnymi sztormami obszary, a mnóstwo tras stało się prawdziwymi slalomami, przez które jedynie doświadczenie Nawigatorzy byli w stanie się przedrzeć bez szwanku. Najgorsze w tym wszystkim było to, że burze kosmiczne cały czas się przemieszczały, nigdy więc nie można było być pewnym, kiedy się natknie na jedną z nich. Taki los właśnie spotkał Scientię Nobilitati.
Gottard sięgnął po kunsztownie wykonany kombinezon z cienkiego metalu, i unikając patrzenia w oczy pozostałym członkom kadry oficerskiej zaczął zakładać na siebie poszczególne jego części, zwracając szczególną uwagę na szczelne zapięcie hermetycznych zamków. 
Gdy wciągał właśnie połyskujące szmaragdowo rękawice, za jego plecami z cichym sykiem otworzył się właz i na mostek wkroczył Xento, popijając drobnymi łyczkami ciemnożółty napój z pękatej, ozdobionej kolorowymi runami butelki. Pomieszczenie natychmiast wypełniło się ostrym owocowym zapachem qusawy, ulubionego napoju kapitana. Pociągając ostatni raz z naczynia, wręczył je dowódcy i zaczął z uwagą przypatrywać się jego przygotowaniom do samobójczej misji.
-Jest pan pewien, że chce to zrobić? Możemy przeczekać jeszcze chwilkę, może sztorm ucichnie i dolecimy do tej planety na obecnym ciągu.
Gottard przystawił szyjkę butelki do ust i mocno odchylił głowę, pozwalając palącemu trunkowi wlać się do jego gardła. Alkohol pozostawiał po sobie na języku przyjemny posmak cytrusów, który kojarzył się mu z domem i owocowym sadem, który uprawiał jego ojciec. 
Nuty goryczy doskonale komponowały się z całością, tworząc idealną harmonię. Błogie ciepło spływało po przełyku kapitana docierając do żołądka, a stamtąd rozchodząc się po całym ciele, spiętym w oczekiwaniu na czekające go zadanie. Wiedział doskonale, że wśród jego załogi znalazłoby się wielu chętnych, którzy z radością wyruszyliby za niego, by poświecić swe życie w zamian za jego własne, jednak to właśnie ta wiedza sprawiała, że podjął taką a nie inną decyzję. 
Czuł, że ludzie, którymi dowodził są mu szczerze oddani i darzą go niekłamanym uczuciem, które może sie zrodzić jedynie wśród tych, którzy wielokrotnie znajdowali się w sytuacjach zagrożenia i zawsze wychodzili z nich cało, tylko dzięki wspólnemu wysiłkowi. Był im wdzięczny, i szczerze odwzajemniał ich lojalność, nie mógł więc pozwolić, by któryś z nich zginął za niego.
Nie miał zresztą żadnych wątpliwości co do losów uszkodzonego statku- nawet jeśli uda się mu dotrzeć w pobliże nieznanej planety, awaryjne lądowanie nie będzie łagodne dla wysłużonej jednostki. 
Najprawdopodobniej okręt ulegnie zniszczeniu, które uniemożliwi już jego odbudowę. Z danych przekazanych mu przez adiutanta wynikało, że uszkodzeniu uległa dolna powłoka pancerza, co przy przechodzeniu przez atmosferę doprowadzi do stopienia się zewnętrznego pokrycia, i znajdujących się pod nim systemów sterujących i stabilizujących lot. 
Scientia Nobilitati była skazana na destrukcje, a on jako jej wieloletni dowódca, nie chciał, nie mógł patrzeć na smutny koniec, który spotka jego ukochaną fregatę. Przypomniał sobie wszystkie te ckliwe opowieści, które słyszał będąc młodym adeptem Akademii, o kapitanach morskich okrętów, którzy szli ze swoimi statkami na dno, nie korzystając z możliwości ratunku. Wówczas wydawał się mu one romantycznymi bajkami, którymi można oczarować kobiety, jednak dzisiaj, po latach służby na potężnym pokładzie Scienti, doskonale rozumiał co mogło nimi kierować. 
Ta jednostka byłą jego pierwszą nominacją po ukończeniu szkoły, i już sam ten fakt wystarczał by pokochał ją całym sercem. Nigdy nie znalazł czasu na małżeństwo, jednak nigdy też nie żałował poświęcenia swojego życia Marynarce Gwiezdnej, mając za żonę smukłą sylwetkę okrętu, który wydawał mu się najpiękniejszą konstrukcją na świecie. Jeśli los postanowił mu ją teraz odebrać, proszę bardzo, jednak on odejdzie razem z nią.
Oblizał ostatnie krople alkoholu ze spierzchniętych warg i wyciągnął dłoń po przezroczysty hełm. Natychmiast opadła go chmara techników podłączających specjalny filtr powietrza do butli, którą powiesili na jego plecach. Czuł lekkość w głowie i obawiał się przez chwilę, że przesadził z qusawą, jednak po chwili skojarzył owo uczucie z wdychaniem wzbogaconego tlenu. Rzucił Xento ostatni uśmiech przez pleksową maskę, na której skraplał się jego przyspieszony nieco oddech.
-Nie mogę powiedzieć, że sprawiłeś się dobrze. Wypiłeś połowę mojej cholernej qusawy! Masz szczęście, że nie mam czasu zgłosić tego występku twoim przełożonym na Agoge, ponieważ miałbyś poważne kłopoty! W życiu nie słyszałem o sierżancie, który przebywał na mostku oficerskim pod wpływem alkoholu, i nie został surowo ukarany!
Xento spróbował się uśmiechnąć, ale wyglądało to tak jakby dostał nagłego ataku bólu, a jego oczy pozostały pełne smutku. Wyciągnął rękę w stronę przyjaciela i chwycił go za ramię.
-Sierżant sierżantem, ale co powiedziałby Komandor Gwiezdnej Marynarki słysząc, że jeden z jego ulubieńców beztrosko popija sobie wzmocnione wino, wybierając się na misję naprawczą?
Nagła myśl uderzyła Gottarda. Klepnął siew czoło i odwrócił w stronę oficera łącznościowego. Jak mógł o tym zapomnieć?
-Natychmiast nawiązać kontakt z najbliższą placówką Federacji i poinformować ich o naszym położeniu! W przeciwnym razie nie mamy szans na jakąkolwiek pomoc i zostaniemy skazani sami na siebie!
Zapadła grobowa cisza, przerywana jedynie głuchymi uderzeniami drobnych odłamków meteorów o pancerz okrętu. Cała załoga czuła pod stopami nieustanne wibrowanie spowodowane wstrząsami. Na szczęście od ostatniego razu nie trafił ich żaden większy fragment, jednak nikt nie łudził się iż oznacza to koniec burzy. 
Rozgrywające się przed dziobem statku piekło widoczne przez ogromną szybę widokową, odbierało wszelką nadzieję. Wszędzie dookoła porywy huraganowego kosmicznego wiatru ciskały głazy rozmiarów całego mostka, i jedynie cud sprawił, że żaden z nich ich jeszcze nie staranował.
-Kapitanie…Anomalie magnetyczne w tym segmencie skutecznie zakłócają wszelkie próby komunikacji. Obawiam się, że nasz sygnał nie ma szans na dotarcie nawet do powierzchni tej nieznanej planety, nie mówiąc już o najbliższej jednostce sprzymierzonej, która według ostatnich raportów znajduje się dwa miesiące świetlne stąd. Oddaliliśmy się zbyt daleko by liczyć na pomoc.

Gottard skinął tylko ponuro głową i nie tracąc już ani sekundy dłużej, chwycił za skrzynkę narzędziami i odwrócił się w kierunku włazu. Syk otwieranych drzwi był jedynym dźwiękiem, który żegnał kapitana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz