czwartek, 13 marca 2014

Rozdział V-Historie część VI

Zapadła cisza, przerwana jedynie przez zwykłe odgłosy kuźni. Gdzieś za oknem ujadały psy, a zdenerwowane konie odpowiadały im poirytowanym rżeniem. Słychać było gromadkę dzieci, biegających pomiędzy chatami pomimo mrozu i grubej warstwy śniegu, niepomnych na wołania matek, które próbowały zmusić swoje pociechy do powrotu do domu. Jeszcze nie wiedziały, że wkrótce ich potomstwo może skończyć jako przystawka w krwawej uczcie jaką zgotują sobie smoki. 
Sigmund zastanowił się co czuje człowiek, który zostaje zamknięty w ciemnej, śmierdzącej smoczej paszczy, czekając na bycie zmiażdżonym pomiędzy ogromnymi kłami. Jego umysł przesunął mu przed oczami niechciany obraz, który ze wszystkich sił starał się odrzucić, jednak niechciana wizja nie odchodziła, natrętnie wracając, zmuszając chłopaka do przyglądania się scenie z jego dzieciństwa. 
Widział swoją matkę wykrzykującą przeraźliwie imię jego ojca, na sekundy przed tym jak sama podzieliła jego los, zostawiając za sobą plamę ciemnej krwi, jako jedyną pamiątkę po okrutnym losie jaki ją spotkał.
Często chodził w tamto miejsce, błąkając się nieraz całymi godzinami pomiędzy duchami tych, których kochał, odebranych mu przez nienasycone, bezlitosne bestie, uważające siebie za władców tej krainy. Już dawno poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko żeby to zmienić, będzie walczył, a jeżeli będzie trzeba, zginie by wyzwolić wszystkich ludzi spod jarzma niewoli. 
Nie wiedział jeszcze jak to osiągnie, ale wrodzony upór nakazywał mu bezustannie szukać rozwiązania. Wielokrotnie zastanawiał się co czyniło go innym, wśród tłumów, które po cichu szły na śmierć, co sprawiało, że potrafił buntować się przeciw narzuconemu mu porządkowi? 
Czy możliwym było, by sami bogowie, zmęczeni rozlewaną przez smoki krwią, postanowili zadośćuczynić za wieki bezczynności i w końcu wspomóc upodloną ludzkość, zsyłając jej wybawcę? Zdawał sobie sprawę, że podobne myśli zakrawały na pychę, jednak czuł, że nią nie były. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że jak dotąd nie znalazł żadnego sposobu na choćby zranienie któregoś z jaszczurów, a co dopiero na pokonanie go. 
W dodatku czas, który mu pozostał nagle się skurczył. Nie mógł mieć pewności, że nie zostanie wybrany na ofiarę dla gadów, wiec jeśli miał coś zrobić, musiał zacząć działać. Jako pierwszy milczenie przerwał Faber.
-Pełnia była dwa dni temu. To daje nam prawie cały miesiąc czasu, w trakcie którego smoki mogą zmienić zdanie, lub uda nam się je do tego przekonać.
Brak przekonania w głosie kowala lepiej niż jakiekolwiek słowa oddawały naiwność tego stwierdzenia. Wszyscy wiedzieli, że ich olbrzymi władcy nie zmieniali łatwo swoich postanowień, a już na pewno nie robili tego na prośbę swoich niewolników. Próby odwiedzenia ich od tego planu, spowodowałyby jedynie przyspieszenie dnia złożenia ofiary. 
Sigmund przeniósł puste spojrzenie na Iris. Nagłe podejrzenie uderzyło młodzieńca. A co jeśli to ona zostanie wybrana? Na samą myśl o wlepiających się w dziewczynę płonących łakomstwem ślepiach jaszczurów, ciało chłopaka przeniknęła fala gorącej krwi, która niosła ze sobą ogromne ładunki nienawiści i furii. Nie pozwoli na to. Jeśli będzie trzeba rzuci się na największego z gadów z gołymi pięściami i rozerwie go na strzępy. Bez względu na konsekwencje. Arbjorn popatrzył z ukosa na Sigmunda, jakby odgadując jego zdawałoby się głęboko ukryte myśli.
-Wiem, że to dla ciebie trudne chłopcze, zważywszy na sposób w jaki zginęli twoi rodzice. Musisz jednak zaakceptować swój los i stawić mu czoła jak mężczyzna. Ze smokami nie można wygrać.
Stalowe oczy młodego kowala ciskały gromy, pod którymi hodowca bydła zdawał się kurczyć. Skulił się w sobie i wbił wzrok w podłogę, za wszelką cenę unikając kontaktu z ich palącym spojrzeniem. Pomimo młodego wieku, Sigmund roztaczał teraz wokół siebie aurę posłuchu i stanowczości.
-Mężczyzna nie może poddawać się ślepo losowi! Tylko tchórze twierdzą, że podjęcie z góry przegranej walki jest bezsensowne. Odwaga wymaga od nas rzucenia wyzwania tak zwanemu przeznaczeniu, które krzywdzi tych, na których nam zależy. Nie mam zamiaru bezczynnie się przyglądać jak kolejne niewinne osoby giną przez naszą obojętność! Najwyższy czas pokazać ludziom, że można żyć w inny sposób, bez uginania karków w strachu przed tymi jaszczurami!
Faber ze smutkiem patrzył na swojego ucznia, który najwyraźniej był zbyt szlachetny by istnieć na tym świecie na którym postanowili umieścić go bogowie. Wiedział, że porywczy chłopak gotów jest popełnić jakieś głupstwo, które z pewnością będzie go kosztować życie. 
Odczuwał jednak pewnego rodzaju dumę, że udało się mu wychować  młodzieńca tak, by stawał po stronie słabszych. Był przekonany, że ojciec Sigmunda porządnie obiłby mu teraz skórę, gdyby zobaczył, iż pod jego opieką stał się on tak bardzo lekkomyślny w stosunku do własnego życia. Stary kowal również stracił bliskich na rzecz smoków. Jego siostra, Astrid zginęła tego samego dnia co rodzice chłopaka. 
Oczywiście, że czuł nienawiść do łuskowatych panów, jednak była ona głęboko skrywana pod jowialną powłoką, którą wystawiał na widok publiczny. Nie chciał by jego córka straciła swoją młodość przez jego nieustanne złorzeczenie na świat, którego w żaden sposób nie mógł zmienić. Jeśli chodziło o Sigmunda, zdawał się on nie dostrzegać żadnych przeszkód w rozmiarach i liczebności gadów, sądząc najwyraźniej, że jego młodości siła wystarczą do wyzwolenia całej krainy spod ich panowania.
-Lepiej będzie jak już sobie pójdę. Powinienem przekazać wieści pozostałym rodzinom. Wszyscy maja prawo wiedzieć.
Arbjorn skierował się w kierunku drzwi, i już po chwili zniknął w śnieżnej zadymce, która rozszalała sie nagle na zewnątrz. Podmuchy lodowatego wiatru uderzały wściekle o okiennice i przenikały przez szpary w belkach, z których zbudowana była kuźnia, powodując chwianie się płomieni świec ustawionych na stole. Iris zwróciła swoją przestraszoną twarzyczkę ku ojcu, pragnąc wczytać na jego pobrużdżonym obliczu jakąkolwiek oznakę nadziei lub pocieszenia. 
Faber widząc wlepione w siebie niewinne spojrzenie przerażonych szmaragdowych oczu robił wszystko co mógł, by przywołać na usta uspokajający uśmiech, jednak strach malujący się we wzroku córki powiedział mu, że jego wysiłki nie przyniosły oczekiwanych efektów. Postąpił parę kroków w kierunku dziewczyny i objął ją mocno, przyciskając do swojej szerokiej piersi. 
Po chwili ciałem Iris wstrząsnął niekontrolowany szloch. Przezroczyste łzy spływały po jej pełnych policzkach, skapując na poplamiony fartuch kowala. Stary gładził ja delikatnie po włosach, szepcząc jej do ucha słowa otuchy, które jednak brzmiały pusto i nieprzekonywująco.
-Ciii, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Do pełni zostało jeszcze mnóstwo czasu, na pewno zdołamy coś wymyślić.
Zrezygnowane spojrzenie, które rzucał ponad jej ramieniem Sigmundowi, zaprzeczało jego słabym zapewnieniom.
Godzinę później, kiedy Iris siedziała w swoim pokoiku, a Sigmund i Faber odpoczywali przy kominku w chacie kowala, popijając z głębokich kufli ciemne ale chłopak postanowił porozmawiać ze swoim nauczycielem. Wiedział, że będzie to trudna konwersacja, jednak musieli ją odbyć. 
Chciał wyłożyć mistrzowi swój punkt widzenia, i przekonać go do konieczności podjęcia zdecydowanych działań, które ukrócą smocze rządy terroru. Wbił spojrzenie w trzaskający wesoło ogień, kojarzący mu się ze szczęśliwymi wspomnieniami, jakie wiązał z pracą w kuźni i pracowaniem dla swojego przybranego ojca. 
Słyszał jak Faber niespokojnie wierci sie w swoim wyściełanym fotelu, jakby przeczuwając, co ma mu do powiedzenia. W końcu pociągnął ostatni łyk piwa i odstawił pusty kubek na stół. Gdy sie odezwał jego głos był spokojny i wyważony, przepełniony mocą i pewnością słuszności wypowiadanych słów.
-Widziałem jak mój ojciec rzuca się w paszczę smoka, w nadziei na uratowanie życia mojej matki. Widziałem jak żądna krwi bestia, obróciła jego ofiarę niwecz, pożerając również i ją. Słyszałem dziesiątki opowieści o rodzicach, małżonkach i dzieciach odbieranym rodzinom przez przekonane o swej wyższości bestie, które w swym barbarzyństwie niczym nie różnią się od zwykłych wilków, a mimo to mienią się być władcami tej krainy, górującymi inteligencją i wiedzą nad wszystkimi innymi rasami. Wiem, że i ty straciłeś kogoś tamtego strasznego dnia.
-To była moja siostra, Astrid. Po śmierci żony pomagała mi wychowywać Iris, kochała małą jak rodzoną córkę. Nie ma dnia bym nie myślał o jej śmierci, i nie ma dnia bym nie żałował, że nie zrobiłem nic, by ją ocalić.
Nie wiadomo czy to przez wypite ale czy przez bolesne wspomnienia, lecz głos twardego kowala był łamiący się. W migoczącym świetle tańczących w kominku płomieni, po jego policzkach spłynął migotliwy cień, ledwo widoczny na tle głębokich zmarszczek. Oświetlenie nadawało twarzy Fabera wygląd starca, jakby samo przywołanie w pamięci obrazów z dnia gdy stracił siostrę, posunęło go w latach. 
Sigmund przez chwilę rozważał czy nie powinien jakoś pocieszyć przyjaciela, jednak uznał, że aby przekonać go do swojego śmiałego planu, musi wykorzystać jego żal, albowiem tylko on mógł być paliwem napędzającym działanie, którego zamierzał się podjąć.
-Teraz możesz naprawić swoje błędy. Może i już jest za późno na uratowanie twojej siostry, ale nadal możesz ocalić życia setek osób, które bez twojej pomocy zginą w dzień po pełni księżyca. Tym samym oddasz hołd zmarłym i uspokoisz swoje sumienie, topiąc je w krwi tych, którzy są odpowiedzialni za ich cierpienie.
-Czego ty ode mnie chcesz? Mamy rzucić się na smoka z żelaznymi kilofami i oskardami? Dobrze wiesz, że nie wyrządzilibyśmy im żadnej krzywdy. Nawet nie przebilibyśmy łusek.
Sigmund drgnął w swoim fotelu. Czuł, że kowal nie mówi mu całej prawdy. Znał go na tyle długo, by wiedzieć, kiedy jego przyjaciel nie mówi mu wszystkiego. Sposób w jaki oblizywał swoje spierzchnięte wargi i delikatne ruchy gałek ocznych dały chłopakowi do zrozumienia, że Faber wiedział o czymś, o czym najwyraźniej nie chciał lub bał się mówić. Ogarnięty nagłą nadzieją zaczął mocniej naciskać na mężczyznę, zdeterminowany by nie odpuszczać do momentu, aż ten zdradzi mu swoją tajemnicę.
-Faberze…Czy wiesz o czymś, co mogłoby pokonać jaszczury? Jeśli tak, proszę, powiedz mi! Pomyśl o Iris! Czy naprawdę chcesz, by stanęła przed niebezpieczeństwem ze strony smoków? Co będzie, jeśli zostanie przez nie wybrana jako ofiara? Nie pozwól by podzieliła los twojej siostry i moich rodziców!
Kowal przestał się wiercić, i wbił w młodzieńca twarde, zdecydowane spojrzenie, tak bardzo charakterystyczne dla jego nieugiętej osobowości. Wyglądało na to, że wzmianka o córce przegnała z jego umysłu wszelkie wątpliwości i napełniła go determinacją. Opuścił go strach przed skrzydlatymi gadami, zastąpiony strachem o bezpieczeństwo dziecka.
 Chwycił się mocna za oparcia fotela, i z pewnym trudem podniósł się na nogi. Jego drewniana proteza stuknęła głucho o dębowe klepki podłogi. Ruszył w kierunku niewielkiej sosnowe skrzyni stojącej obok kominka i skinieniem ręki przywołał Sigmunda. Zaciekawiony młodzieniec podszedł bliżej. Faber wyciągnął pogrzebał trochę w kieszeni fartucha, i po chwili wciągnął w kierunku chłopaka otwarta dłoń, na której leżał żelazny klucz.
-Otwórz skrzynię i wyciągnij z niej księgę.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Czeladnik rzucił się pospiesznie na kolana i ostrożnie przekręcił kluczyk w zamku. Wieko ze skrzypieniem nienaoliwionych zawiasów podniosło się do góry, ukazując wypchane przeróżnymi drobiazgami wnętrze. 
Było tam pełno ubrań, rzeźbionych pucharów, kilka ozdobnych szkatułek i niewielki stosik zakurzonych ksiąg oprawionych w brązową skórę. Okładki tomów były wytarte, jakby od wielokrotnego używania. Sigmund wpatrywał się w manuskrypty jak urzeczony. Nie miał pojęcia, że kowal potrafił czytać. Najwyraźniej malujące się na jego twarzy zdziwienie było dość widoczne, bo nagle zawstydzonym tonem jego przyjaciel rozwiał jego podejrzenia.
-Nie umiem czytać, jednak te księgi mają sporo rysunków, które w większości są dla mnie niezrozumiałe. Jednak niektóre…mogą się przydać w tym co planujesz.
Zaciekawiony Sigmund sięgnął po pierwszy tom i otworzył go na chybił trafił. Zobaczył stronice pokryte dziwnymi runami, opisującymi najwyraźniej zagadkową rycinę przedstawiającą jakiś zawiły wzór. Było na niej mnóstwo kół i innych nieznanych mu figur. Zafascynowany śledził wzrokiem poplątane ze sobą kąty, starając się odnaleźć jakiś ślad logiki w ułożeniu, zdawałoby się przypadkowych krzywizn, jednak nie udawało mu się to. Niezniechęcony przewrócił kartkę. 
Kolejna strona przedstawiała człowieka wrysowanego w okrąg i kwadrat. Postać miała cztery ręce i nogi, zupełnie jakby za pierwszą osobą stałą druga, starając się ukryć przed ciekawskim wzrokiem chłopaka. Nie chcąc tracić więcej czasu na kartkowanie opasłego tomiszcza, podał księgę Faberowi, w nadziei, że przyjaciel wskaże mu miejsce, o którym mu opowiadał. Kowal zaczął prędko przerzucać pergaminowe strony, aż w końcu znalazł to czego szukał, i z zagadkowym uśmiechem wręczył młodzieńcowi manuskrypt z nabożną czcią należną przedmiotom kultu, zupełnie jakby zawierał słowa samych bogów. Może i tak było faktycznie?
Oczom Sigmunda ukazał się kolejny człowiek, nie, nie człowiek-bóg, który walczył z przypominającym węża demonem, dzierżąc w dłoniach jakieś nieznane chłopakowi narzędzie. Jego długi, smukły kształt w niczym nie przypominał nieporęcznego kilofa czy oskarda, zdawał się stworzony do zwinnych, ledwo dostrzegalnych ruchów. 
Zwężający się ku końcowi, przechodził w zaostrzony czubek, którym trzymający go mężczyzna dźgał atakującego go potwora, zadając mu straszliwe rany. Również boki dziwnego przedmiotu wydawały się lśnić morderczym potencjałem. Rzeczywiście, na kolejnej stronie inny człowiek-bóg, uderzając swoim narzędziem zagłady, potężnym cięciem pozbawił swojego przeciwnika głowy. Również ubiór mężczyzny był nietypowy. Miał na sobie wykonaną metalu koszulę, która chroniła jego ciało przed ciosami ostrych pazurów bestii. 
Nogi i ramiona również miał zakute w cylindryczne blachy, a na głowie nosił swego rodzaju garnek z otworem na oczy. Cała postać wyglądała według Sigmunda nieco zabawnie, jednak śmiertelna skuteczność z jaką eliminował kolejne atakujące go stwory sprawiała, że zdawał się roztaczać wokół siebie aurę grozy. Bez wątpienia podobny bohater z łatwością poradziłby sobie ze smokami. Przewrócił kolejne kartki i przepełniło go nagłe zrozumienie. 
Księga zawierała dokładne schematy wykonania tego typu metalowego ubioru i owego ostrego narzędzia. Teraz już rozumiał do czego zmierzał Faber. Podniósł na kowala pełen entuzjazmu wzrok. Jego przyjaciel przypatrywał się mu niepewnie, nieświadomy fali ekscytacji jakie wzbudził w swym młodym uczniu.
-Skąd masz te książki? Wyglądają na bardzo stare.
-Bo są. To najprawdopodobniej jedne z najstarszych zapisków sporządzonych przez człowieka. Dostałem je od mojego ojca, który z kolei otrzymał je w darze od swojego. Tradycja przekazywania ich kolejnym pokoleniom sięga w mojej rodzinie niepamiętnych czasów. A skoro nie mam syna, któremu mógłbym powierzyć swój sekret...Są twoje!
Oczy chłopaka zalśniły ze wzruszenia pomieszanego z dumą. Przez te wszystkie lata, stary kowal był dla niego jak ojciec, pomimo swoich ustawicznych utyskiwań i narzekań. Młodzieniec wiedział, że mężczyzna traktuje go jako członka swojej rodziny, jednak dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo silna jest więź pomiędzy nimi. Wyciągnął rękę, i z wdzięcznością uścisnął dłoń Fabera. 
Chciał mu podziękować, znaleźć słowa, które wyrażą całą gammę emocji, które teraz odczuwał, jednak przez jego zaciśnięte gardło nie mogło przecisnąć się nic, co zabrzmiałoby odpowiednio do podniosłości sytuacji. Kowal nie potrzebował jednak słów, wystarczało mu spojrzenie Sigmunda, które przekazywało więcej niż spisane być mogło w jakiejkolwiek księdze. 
Przez moment milczeli, ciesząc się z przebywania ze sobą, i panującej atmosfery bliskości. Po raz pierwszy od czasu gdy stracił rodziców, młody uczeń czuł się w pełni szczęśliwy i to uczucie rozpaliło w nim nowe pokłady nienawiści do okrutnych prześladowców, którzy po raz kolejny chcieli mu je odebrać. Nie pozwoli na to. Nie tym razem.
-Teraz tylko potrzebujemy metalu, który przebije się przez łuski.
Mężczyzna uśmiechnął się tryumfująco, najwyraźniej gotów ponownie zaskoczyć chłopaka. Klepnął go w ramię dając mu do zrozumienia żeby się podniósł.


-Mam w warsztacie coś specjalnego, coś co trzymałem na specjalną okazję. A skoro nie może być lepszej niż ocalenie ludzi przed smoczym panowaniem…Równie dobrze mogę pozwolić ci zmarnować ten metal na swoje durne pomysły.



1 komentarz:

  1. Ciekawa historia. Czekam na następną część. :)
    Zapraszam do mnie: niemainstreamowyblog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń