środa, 19 marca 2014

Rozdział V-Historie część VIII

Nie mógł się doczekać, aż pokaże go Faberowi, był pewien, że stary kowal doceni kunszt, który włożył w wykonanie tego przedmiotu. Jego nauczyciel zajęty był pracą w kuźni, nie mógł wiec zbyt często odwiedzać młodzieńca, jednak kiedy tylko mógł wpadał, by sprawdzić jak mu idzie. Zapewniał go o swojej dumie i zachwycie nad umiejętnościami ucznia, jednak w jego oczach czaiło się coś, co można by nazwać strachem lub zwątpieniem, jakby nie był do końca przekonany o słuszności tego w czym brał udział. 
Tak to już było z ludźmi z Midgardu. Lata niewoli przyzwyczaiły ich do ucisku, i niemal wszyscy uważali to za normalny porządek rzeczy. Bunt przeciw niemu był wystąpieniem przeciwko samej Naturze. Niewielu powarzyłoby się na chociażby rozważanie podobnych czynów, a co dopiero na wcielanie ich w życie. Sigmund zdawał sobie doskonale sprawę z własnej odmienności, miał jednak nadzieję, że zdoła przekonać swego przybranego ojca do słuszności swojej sprawy, która była przecież sprawą wszystkich ludzi.
Za pomocą pumeksu usunął zanieczyszczenia z powierzchni metalu. Dokładnie polerował każdy cal broni, czując ponurą satysfakcję na myśl, że lśniąca powierzchnia już niedługo skryje się pod nową skorupą, tym razem będącą smoczą krwią. Z uśmiechem wyobrażał sobie siebie, stojącego w ciemnogranatowej zbroi naprzeciw olbrzymiego jaszczura, i wbijającego ostrze w odsłoniętą gardziel bestii. 
Czuł, że ten akt zemsty uśpi demony, które nawiedzały go w snach od czasu śmierci jego rodziców. Powiadano, że zemsta jest rozkoszą bogów, jednak Sigmund był przekonany, że śmiertelnikom też może smakować jej słodki owoc. Chciał ugasić trawiący jego duszę ogień w strumieniach gorącej, gadziej krwi, wypływającej z przeciętych żył potwora. Nie mógł się dłużej oszukiwać. Nie chciał walczyć ze smokami ze względu na dobro całej ludzkości. Owszem, cieszył się, że być może ocali sowim czynem życie Iris i Fabera, a także setek, tysięcy innych, jednak to chęć dokonania pomsty na zabójcach krewnych była tym, co pchało go do przodu, bez względu na ryzyko jakie to ze sobą niosło. Pokona przywódcę jaszczurów lub zginie. Bogowie zadecydują.
Okrągły, napędzany za pomocą pedału kamień szlifierski posyłał we wszystkie strony feerie purpurowych iskier. Lśniące granatem ostrze nabierało ostrości. Sigmund, całkowicie pochłonięty pracą, nawet nie zauważył jak za jego plecami otwierają się drzwi i do warsztatu wkracza Faber z owiniętym szarym płótnem pakunkiem pod pachą. Kowal zatrzymał się i przyglądał chłopakowi, lustrując przy okazji otoczenie, które nosiło na sobie ślady obcej obecności. 
To już nie była jego własna samotnia. Teraz, było to stanowisko pracy Smokobójcy, a przynajmniej Tego, Który Zamierzał Porwać Się Na Smoka. Wiedział, że jego uczeń jest niezwykle silnym młodzieńcem, jednak nie potrafił sobie wyobrazić, jakim cudem zwykły człowiek, chociażby obdarzony boską mocą, był w stanie pokonać jednego z tych ziejących ogniem lewiatanów. W ciągu swojego niekrótkiego życia, widział dziesiątki ludzi rozrywanych na strzępy, pożeranych żywcem i spopielanych w mgnieniu oka, że nie wierzył by jeden człowiek był w stanie choćby zranić potężne jaszczury. Jednak dla dobra Sigmunda, miał nadzieję, że jemu się to uda.
 Przez chwilę bawił się tą myślą, wyobrażając sobie jakby wyglądało życie jako wolny mieszkaniec Midgardu, z dala od groźby pozbawienia życia przez srogich, latających panów. Uśmiechnął się błogo na tą myśl. Z całego serca pragnął by jego córka mogła żyć w takich czasach. Była wszystkim co miał i jej dobro przedkładał ponad własne. Nagle zawstydzony potrząsnął głową. Spojrzał na szerokie plecy chłopaka zajętego ostrzeniem broni. Nie, Iris nie była wszystkim co miał. Miał jeszcze jego, przybranego syna, którym przysiągł się opiekować, jedyną pamiątkę po zmarłym przyjacielu. 
Nie mógł zbezcześcić jego pamięci pozwalając umrzeć jego jedynemu potomkowi, którego, co tu ukrywać, kochał jak swego własnego. Wiedział też jednak, że jego słowa nie przekonają porywczego i upartego młodzieńca od zejścia z niebezpiecznej ścieżki, którą obrał. Musiał jednak spróbować.
-Sigmundzie- Musiał podnieść głos by przekrzyczeć zgrzyt osełki o twardy metal- Sigmundzie!
Hałas umilkł i w kuźni zapanowała przyjemna cisza. Uczeń kowalski obrócił się zaskoczony niespodziewaną wizytą. Gdy zobaczył swojego gościa, jego twarz rozjaśnił uśmiech, który zranił boleśnie serce starego, gdy ten pomyślał, że mógłby go stracić.
-Faberze! O co chodzi? Czy jestem ci potrzebny w pracy? Daj mi jeszcze kilka minut i będę mógł ci pomóc. Muszę jedynie dopracować ostrość klingi…
-Nie, Sigmundzie, zamknąłem na dzisiaj kuźnię, mam ważniejsze sprawy na głowie niż naprawa zardzewiałych motyk i grabi. Jest coś, o czym chcę tobą porozmawiać .
Uśmiech spełzł z ust chłopaka, zastąpiony przez wyraz ponurej determinacji, zupełnie jakby spodziewał się o czym jego nauczyciel chce z nim dyskutować. Tak też było w istocie.
-Faberze, wiem, co chcesz powiedzieć. Nie myśl, że nie widziałem tych wszystkich spojrzeń, które rzucałeś mi podczas tych pięciu dni, które spędziłem pracując nad księżycowym metalem. Wiem, że się o mnie martwisz i chcesz dla mnie jak najlepiej, ale nie mogę pozwolić by terror, którym rządzą smoki trwał bez żadnej reakcji z naszej strony. Musimy coś zrobić, albo inaczej wszyscy skończymy jako przekąska dla jaszczurów. To nie jest życie jakiego pragnę dla swoich dzieci, jeśli kiedyś jakichś doczekam.
-Właśnie o tym chcę ci powiedzieć Sigmundzie! Jeśli wystąpisz przeciwko smokom, możesz nie mieć szans na założenie rodziny, możesz stracić tą którą już masz! Jeśli jest jakiś sposób by przekonać cię do zmiany zdania…Po prostu powiedz..
Sigmund uśmiechnął się smutno potrząsając głową. Nie chciał ranić uczuć Fabera, jednak wiedział, że racjonalne myślenie starego zostało przysłonięte przez uczucia, które do niego żywił. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że w dzień po pełni księżyca wszyscy znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, więc tak naprawdę, podejmując walkę, nie ryzykuje bardziej, niż gdyby stawił się na wyznaczone miejsce nieuzbrojony. 
Obrana przez niego ścieżka nie była gorsza od tej, którą wybrała reszta wieśniaków, dawała mu jednak nadzieja na lepsze jutro, i poczucie robienia czegoś znaczącego, co w pewien sposób może wpłynąć na sposób postrzegania świata przez ludzi, nawet jeśli się mu nie powiedzie. Lecz nie znajdywał słów, którymi mógłby przekonać przybranego ojca do słuszności swoich racji. Zamiast tego zbliżył się do mężczyzny i mocno go objął. Przez chwilę stali tak razem, w przesyconym dymem warsztacie, po czym Faber cofnął się o krok i spojrzał uczniowi w oczy.
-Jesteś tak bardzo podobny do swojego ojca. On również walczył w obronie swoich bliskich. Nie wierzyłem, że uda mi się cie przekonać do zmiany zdania, dlatego przyniosłem ci to…
Podał chłopakowi pakunek który trzymał pod pachą. Zaskoczony Sigmund bez słowa odebrał podarunek i szybkimi ruchami odwinął zwoje płótna. Jego oczom ukazał się przypominający garnek przedmiot, który widział na głowie mężczyzny w książce, wykonany z ciemnogranatowego metalu. Podobnie jak tamten, był zaokrąglony na końcu i posiadał podłużne wycięcie na oczy. Wnętrze wyścielane było miękką skórą wypchaną gęsim puchem. 
Pod spodem biegły grube rzemienie z dziurkami i metalową klamrą, służącą do zapinania pod brodą. Drżącymi z podekscytowania dłońmi, młodzieniec nałożył przedmiot na głowę. Faber pomógł mu zamocować klamrę, a następnie krytycznym okiem przyjrzał się postaci chłopaka. Nie prezentował się zbyt okazale, wglądał dość śmiesznie w garczkowatym, metalowym kapeluszu, który sprawiał, że jego czaszka wydawała się nienaturalnie wielka.
-Na rysunkach prezentowało się to o wiele lepiej. Z racji swojej zawodowej dumy, muszę stwierdzić, że to zapewne kwestia doboru noszącego. Tamten w książce był o wiele przystojniejszy od ciebie.
Obaj wybuchli gwałtownym śmiechem, który wstrząsał ich ciałami przez kilka chwil, pozwalając im zapomnieć o czyhających na nich niebezpieczeństwach. Wciąż jednak nie byli przygotowani do walki. Przed nimi było jeszcze wiele pracy.
Przez kolejne dni mistrz i uczeń, oboje trudzili się nad wykonaniem kolejnych części pancerza. Nie zostało im zbyt wiele czasu, pełnia zbliżała się wielkimi krokami. Wieśniacy snuli się smętnie po ulicach osady, spędzali większość czasu w tawernie, gdzie w towarzystwie przyjaciół zażywali zwyczajnych przyjemności, takich jak picie czy gra w kości. 
Znaleźli się również tacy, którzy przeświadczeni o rychłej zagładzie postanowili odrzucić wszelkie normy moralne i prawne i oddawali się rozpuście i wszelkiego rodzaju zbrodniom. Wieczorami ludzie bali się wchodzić z domów, w obawie przed rabusiami i mordercami, którzy krążyli po ulicach szukając kolejnych ofiar. Całą wioskę ogarnęła atmosfera grozy i oczekiwania. Smutno było patrzeć, jak w obliczu zagrożenia ze strony jaszczurów, ludzie zamiast zjednoczyć się, rzucali się sobie do gardeł, i przyczyniali się do pogłębienia strachu i nieszczęść swoich pobratymców.
Gdyby nie nawała pracy i perspektywa zmiany rzeczywistości na lepszą, Sigmund z pewnością stracił by cały swój zapał będąc świadkiem takiego upodlenia swoich pobratymców. Faber zamknął swoją kuźnię, całkowicie skupiając się na wykonywaniu kolejnych elementów zbroi. Na palenisku cały czas płonął ogień, w którym rozgrzewały się kolejne sztabki, podczas gdy inne były przekuwane i rozkuwane na płytki, które następnie łączyli za pomocą nitów w całość przypominającą kształtem ludzki tors.
 O wiele trudniej wyglądała sprawa z ochraniaczami na nogi i ręce. Wymagały one mnóstwa drobnych elementów, takich jak zawiasy czy ruchome łożyska, które umożliwiały poruszanie się w metalowym pancerzu, i gdyby nie kunszt i doświadczenie Fabera, chłopakowi nigdy nie udałoby się ich wykonać na czas.
Co chwila któryś z nich zerkał do otwartej księgi, w której pełno było schematów budowy poszczególnych części zbroi. Ich dziełu daleko było do bogato ornamentowanego dzieła sztuki, które przedstawiały rysunki, jednak miała ona przede wszystkim chronić. Może i była toporna i niekształtna, jednak dzięki kilku modyfikacjom, i zastosowaniu lekkiego metalu, była dość wytrzymała by przetrwać uderzenie smoczych pazurów. Taką przynajmniej mieli nadzieję. 
Monotonię warsztatu przerywały jedynie regularne wizyty Iris, przynoszącej obu mężczyznom posiłki, które były przez nich niemal natychmiast pochłaniane. Jej obecność dodawała Sigmundowi sił, i motywowała go do dalszej pracy, nawet wtedy, gdy jego zmęczone członki powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Czuł, że dla tej kruchej istotki jest w stanie nawet zabić ogromnego jaszczura. Dziewczyna wyczuwając emocje chłopaka rumieniła się ślicznie pod jego spojrzeniem, jednak wrodzona śmiałość, którą odziedziczyła po ojcu sprawiała, że nie odwracała wzroku. 
Cieszyła się z przebywania z Sigmundem i nie chciała go stracić. Wiedziała jednak ze słów ojca, że nie da się odwieść młodzieńca od jego szalonych planów. Dlatego wykorzystywała każdą wolną chwilę by nacieszyć się jego towarzystwem. Była przekonana, że gdy nadejdzie wyznaczony przez gady czas, jej ukochany zginie, rozszarpany na strzępy przez potężne szpony. Modliła się jednak do wszystkich bogów, których znała, by go oszczędzili.
Zbroja była gotowa. Lśniła matowym, ciemnogranatowym blaskiem, który dawał Sigmundowi poczucie pewności siebie i nadzieję na zwycięstwo. Czuł, że z takim pancerzem naprawdę ma szansę pokonać smoka. Huggtand wisiał na honorowym miejscu nad kominkiem, jego ostre krawędzie błyszczały złowrogo obiecując śmierć każdemu, kto będzie na tyle głupi by odważyć się stanąć na drodze jego posiadaczowi. 
Emanowała z niego aura potęgi i zabójczej skuteczności. Była to prawdziwa broń Smokobójcy, zdolna przeciąć każdy materiał. Sigmund przeprowadził kilka testów na żelaznych prętach i sztabach, i z zadowoleniem odkrył, że klinga przecina je z dziecinną łatwością. Na gładkiej powierzchni metalu nie zostawały najmniejsze ślady wyszczerbienia czy zarysowania, pozostawała nieskazitelna, od dnia w którym ją wykuł. Zachęcony, spróbował szczęścia z prętami wykonanymi z księżycowego metalu, i również w ich przypadku, ostrze nie napotykało większych trudności. Wystarczyło włożyć uderzenie troszkę więcej siły. Z oczywistych względów nie miał okazji przetestować skuteczności broni na smoczych łuskach, jednak był pewien, że poradzi sobie ona z nimi równie łatwo. 
Pancerz był troszkę za duży, jednak jego waga była tak niewielka, że nie sprawiało to chłopakowi większej różnicy. Parę razy założył go na próbę i spacerował po warsztacie sprawdzając możliwości manewrowania. Z radością odkrył, że nie stracił na swojej zwinności i nadal był równie szybki jak wtedy, gdy nie nosił zbroi. Zdążyli w sam raz. Pełnia księżyca była za dwa dni.
Długie szeregi ludzi wylewały się z wioski kierując się w stronę równiny, którą wyznaczyły im smoki. Przygarbieni mężczyźni, kobiety i dzieci wpatrywali się w ziemię pustym wzrokiem ,w którym na próżno było doszukiwać się śladu nadziei, a nawet sprzeciwu. Stawiali kolejne kroki, niemalże nie odrywając odzianych w skórzane, rozlatujące się buty stóp od ziemi, zostawiając na swoim szlaku powłóczyste ślady. Nie było słychać zwyczajnych tak dużemu zgromadzeniu ludzkiemu krzyków i nawoływań, nad żałobnym konduktem unosiła się atmosfera strachu i rezygnacji. 
Już za chwilę ludzie mieli znaleźć się przed obliczem swych okrutnych władców, którzy wybiorą sobie spośród nich ofiary. Nawet zwierzęta zdawały się wyczuwać powagę sytuacji. Umilkły wyśpiewujące zazwyczaj swoją wesołą pieśń słowiki, zapadły się pod ziemię wrzeszczące gromady wróbli, walczących o każde ziarenko. Stojącego powietrza nie przeszywał wysoki zew pikującego orła. Wszędzie zalegała martwa cisza, jakby sama obecność jaszczurów w okolicy, wypłoszyła z niej wszystko co żywe, zostawiając jedynie ludzi, którzy pokornie szli na śmierć.

Sigmund szedł obok Fabera zakuty w swoją ciemnogranatową zbroję. Osłonę głowy trzymał pod pachą, nie chcąc by na razie cokolwiek ograniczało jego pole widzenia.  Światło słoneczne przeglądało się w wypolerowanym napierśniku, jednak wyglądało niczym zwierze uwięzione w klatce. Tajemniczy metal zdawał się je pochłaniać, zamiast odbijać. 
Chłopak cieszył się z tego, dawało mu to bowiem element zaskoczenia. W starciu z ogromną bestią liczy się każda przewaga. U jego boku zwisał Huggtand, ukryty w skórzanym pokrowcu przytroczonym do talii młodzieńca. Nikt nie zwracał uwagi na jego dziwaczny wygląd, wszyscy byli zbyt pochłonięci własnymi troskami. Pozwoliło mu to uniknąć niewygodnych pytań, a być może i walki z ludźmi, którzy byli zbyt przerażeni  by dopuścić do chociażby próby buntu. 
Nie podobała mu się ta perspektywa, jednak była na to gotowy. Twarda determinacja, która pchała go do przodu podpowiadała mu, że zaszedł już za daleko, i zniósł zbyt wiele trudów, by teraz mógł pozwolić komuś przeszkodzić sobie w wykonywaniu swego planu. 
Tego dnia zakończy się panowanie smoków. Od tego dnia ludzie będą wolni i będą odpowiadać tylko przed sobą, bez groźby karzącego strumienia „oczyszczającego” ognia. Tego dnia, jego rodzice zostaną pomszczeni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz