czwartek, 20 marca 2014

Isthmus część I

                Przez gęste korony bujnej roślinności przebijały się nieśmiało pojedyncze promienie oślepiająco jasnego słońca, jednak nawet olbrzymia gwiazda, wokół której krążyła planeta Elpida, nie była w stanie rozświetlić panującego pomiędzy poplątanymi korzeniami potężnych drzew półmroku. Giętkie, grube pędy wiły się pośród ściółki, utrudniając marsz. Gdzieniegdzie, jednostajny, brunatno-zielony kolor dżungli zakłócały skupiska wielobarwnych kwiatów wydzielających ze swych nabrzmiałych od soków płatków słodki zapach, zachęcający do zanurzenia nosa w ich pełnych nektaru kielichach. Ktokolwiek jednak byłby na tyle głupi by tego spróbować, gorzko pożałowałby swojej decyzji. Orchidee Talony, w lokalnym dialekcie zwane Kalai-pahoa, były wyjątkowo wrednymi roślinami, które ilekroć wyczuły drgania powietrza zwiastujące pojawienie się w pobliżu potencjalnej ofiary, wypuszczały ze swych łodyg obłoki pyłku, który był silną neurotoksyną, paraliżującą ofiarę, i krok po kroku wyłączającą wszystkie funkcje życiowe. Ciało takiego zwierzęcia, czy człowieka ulegało przyspieszonemu rozkładowi, dzięki żyjącym w symbiozie z orchideami bakteriom, stanowiąc doskonałe źródło substancji odżywczych i soli mineralnych.
 Jeszcze za czasów sprzed przybycia pierwszych statków 72 Floty Ekspedycyjnej, miejscowi ludzie, żyjący wówczas na bardzo niskim poziomie rozwoju technicznego, używali tych kwiatów do zatruwania strzał, używanych w polowaniu. Skąpo odziane dzikusy nie miały oporów przed wysyłaniem lepkich, ociekających czerwonawą mazią pocisków w stronę pierwszych przedstawicieli Imperium, którzy postawili stopę na pokrytej niemal w osiemdziesięciu procentach dżunglą, powierzchni Elpidy. Trzeba było wielu słów wypowiedzianych przez Oratorów, oraz solidnej dawki pocisków boltowych, by przekonać tych barbarzyńców do przyjęcia Imperialnej Prawdy. Oczywiście było to wiele lat temu, teraz sprawy miały się zupełnie inaczej. Dzięki oświeceniu, które niosła ze sobą 72-ga Flota, planeta szybko zamieniła się z zacofanego, przepełnionego zabobonnymi wierzeniami i zagubionego w ciemnościach Długiej Nocy pomnika tego, co najbardziej prymitywne w ludzkości, w kolejny, zurbanizowany świat, karmiący molocha, którym była imperialna machina wojenna. Oprócz tysięcy żołnierzy Gwardii, dwóch kompani Adeptus Astartes z zakonu Szkarłatnych Pięści, oraz całej armii różnego rodzaju urzędników Departamento Munitorum zajmujących się organizacją nowego rządu, podległego Wysokiej Radzie Terry, wraz z Imperialnymi statkami, przybyły potężne barki należące do marsjańskiego Kultu Maszyny.
Kapłani Adeptus Mechanicus, przywieźli ze sobą swoje ogromne pojazdy służące do wyrównywania terenu oraz produkcji najpotrzebniejszych urządzeń. Codziennie, kolejne tysiące hektarów lasów było wycinanych, robiąc miejsce pod budowę wielkich obiektów fabrycznych, w których produkowano broń, pociski oraz nową, ulepszoną wersję pancerzy siłowych, używanych przez Kosmicznych Marines. Z pozoru bezwartościowa planeta, okazała się cennym źródłem surowców. Po dokładnym przeanalizowaniu jej struktury, cybernetyczni Adepci Maszyny, odkryli ogromne złoża adamantium i żelaza. Kolejne pojazdy zostały sprowadzone, i już wkrótce, niegdyś zielona powierzchnia zamieniła się w pokrytą głębokimi liszajami kopalni odkrywkowych bliznę. Tubylcy zostali zmuszeni do pracy w fabrykach, w zamian za opiekę medyczną i edukację. Tłumy Oratorów zbierały w specjalnie przygotowanych do tego celu chatach całe wioski, i przez długie godziny opowiadały im o blasku nieskończonej mądrości Boga-Imperatora, rządzącego całą rasą ludzką ze Złotego Tronu Terry, podczas gdy zakapturzeni, ubrani w czarne szaty, lub skryci pod maskującymi płaszczami Inkwizytorzy dokładnie przyglądali się każdemu z obecnych, szukając jakichkolwiek oznak mutacji czy aktywności psionicznej. J
ednak jak dotąd, a minęło już prawie dziesięć lat od czasu, gdy pierwsze statki imperialne wynurzyły się z Osnowy, i zbliżyły się do orbity planety, wydawało się, że jakimś cudem, Elpida jest wolna od wszelkich skaz. Nie było na niej żadnych śladów bytności, przeszłej lub obecnej, kultów oddanych Chaosowi, ani też żadnej z plugawych ras Obcych, nękających pozostałe części kosmosu. Aż do teraz.
Oddział złożony z trzydziestu Szkarłatnych Pięści pod dowództwem sierżanta Jaevera Abiddusa bezszelestnie sunął po zalegającej w gęstej dżungli warstwie zeschłych liści i patyków, uważając by nie zdradzić przedwcześnie swej obecności refleksem światła, odbitym od ciemnej stali. Wdawało się niemal niemożliwe, by tych trzydziestu olbrzymów, zakutych w ciężkie zbroje z plastostali i adamantium mogło poruszać się z taką gracją. Ciemnoniebieskie pancerze siłowe doskonale umożliwiały im wtapianie się w otoczenie, ich obecność można było poznać jedynie po czerwonych pięściach namalowanych na naramiennikach, oraz szkarłatnych rękawicach okrywających lewą dłoń. Na napierśnikach wojowników powiewały targane podmuchami lekkiego wiatru podłużne skrawki pergaminów, przymocowane do plastalowych płytek za pomocą woskowych pieczęci. Były to ich Śluby Bitewne, zobowiązania, które każdy z nich składał na chwilę przed wyruszeniem do boju, i w których składał przysięgę wypełnienia swoich rozkazów. Jeśli się mu to udało, mógł zatrzymać pergamin, by świadczył o odwadze i honorze tego, kto go nosi. Każdy z trzech Kosmicznych Marines wchodzących w skład oddziału, miał ich przynajmniej czterdzieści.
Adeptus Astartes, byli genetycznie modyfikowanymi super-ludźmi, którzy zostali zaprojektowani by zabijać. Wybrańcy Imperatora, Obrońcy Ludzkości…Sami w sobie nie mieli już nic z człowieka, stawali się maszynami, zaprogramowanymi do wypełniania rozkazów, ślepo oddanymi Tronowi Terry. Byli tym, czym zostali stworzeni- narzędziem, które było jedyną nadzieją na ocalenie ludzkości przed najazdami obcych ras oraz heretyckich wyznawców Chaosu.
Inkwizytor Xendor cieszył się, że ma pod swoimi rozkazami tylu braci z Zakonu Szkarłatnych Pięści. Byli oni jednymi z najbardziej oddanych wojowników Imperatora, znakomicie nadających się do wypełnienia powierzonego im zadania. Wyróżniali się na tle jego osobistych ochroniarzy niczym dorośli na tle dzieci. Choć jego ludzie należeli do elity Gwardii Imperialnej, stanowili skoordynowaną grupę weteranów jednostki specjalnej Czarnych Lucyferów, i trudno było ich nazwać oseskami, sięgali zakutym we wzmacnianą stal wojownikom zaledwie do piersi. Nie mogli również równać się im pod względem tężyzny fizycznej czy uzbrojenia. Każdy z Kosmicznych Marines wyposażony był w potężny bolter, wstrzeliwujący uzbrojone w mikroładunki pociski, które dosłownie rozrywały cel od środka. Oprócz tego, u pasów zwisały im pochwy, z których wystawały rękojeście nieruchomych teraz mieczy łańcuchowych, zdolnych przegryźć się przez kilkucentymetrową warstwę adamantium. Jedynie kapitan Abiddus nosił przewieszony przez plecy długi, półtorametrowy kordelas energetyczny, prawdziwe dzieło sztuki militarnej, arcydzieło pochodzące z kuźni marsjańskich samego Fabrykatora Generalnego. W połączeniu z potężnymi pancerzami siłowymi, z zainstalowanymi systemami podtrzymywania życia oraz dziesiątkami serwomotorów, zwiększających tężyznę fizyczną, Adeptus Astartes byli niemal nie do pokonania w starciu z tradycyjną piechotą.
 Inkwizytor nie miał jeszcze okazji zobaczyć Kosmicznych Marines w walce, i miał nadzieję, że pod koniec dnia nic w tym temacie się nie zmieni. Słyszał potworne historię o krwawych rzeziach i rozczłonkowanych ciałach leżących w zalanych szkarłatną powodzią zaułkach, które zostawały niczym przerażające pomniki służące ku przestrodze tym, którzy ośmielili się wstąpić przeciwko rozkazom Wielkiego Imperatora Ludzkości. Xendor otrząsnął się. Ci, którzy bluźnili przeciwko boskiemu majestatowi musieli być ukarani, w im bardziej widowiskowy sposób tym lepiej. Wiedział, że jego pozycja, jako członka Ordo Malleus, oddziału Inkwizycji, zajmującego się tropieniem i likwidowaniem zdrajców ludzkości, obliguje go do odrzucenia podobnych rozważań, ale czasami zastanawiał się, czy rzeczywiście słusznym jest skazywanie całych światów na zagładę, tylko dlatego, że odkryto wśród ich mieszkańców zakazany kult. Podejrzewał, że był jeszcze za młody i zbyt niedoświadczony, by móc wydawać osądy w podobnych sprawach. Musiał się skupić na obecnym zadaniu.
Kilka godzin wcześniej pracownik jednej z miejscowych placówek imperialnych zajmujących się kontrolą przestrzeni kosmicznej odebrał sygnał o otworzeniu się w pobliżu Elpidy Bramy Osnowy, świadczącym o pojawieniu się w układzie gwiezdnym niezidentyfikowanego statku, niedającego się przypisać do żadnego z przewidzianych na ten dzień lotów. Zawiadomił natychmiast swoich przełożonych, którzy po bliższym zbadaniu sprawy wysłali ostrzeżenie do znajdującego się na orbicie krążownika typu „Crusader”, dowodzonego przez komandora Absfortha. Załoga okrętu próbowała ustalić tożsamość tajemniczego obiektu, jednak emisje cieplne oraz sygnatura silnika nie dawała się porównać do żadnej imperialnej jednostki.
Ogłoszono stan zagrożenia inwazją i natychmiast wdrożono procedury awaryjne. Stacje obrony planetarnej uruchomiły swoje ogromne anteny radarowe próbując namierzyć nieznany statek, a krążownik przygotował się do walki. Wkrótce na mostku kapitańskim rozpaliły się kontrolki sygnalizujące pojawienie się w polu widzenia przeciwnika. Okazał się nim wielki, przypominający latającą katedrę światostatek Eldarów, podstępnej i bardzo zaawansowanej technologicznie rasy obcych, którzy za swój nadrzędny cel obrali sobie powstrzymanie ludzkości przed przejęciem władzy we wszechświecie. Pojazd wydawał się uszkodzony, poruszał się dziwnymi, szarpiącymi ruchami. Komandor Absforth, nie czekając na potwierdzenie wydał rozkaz ataku i już po chwili, pustkę kosmosu przecięła wiązka oślepiająco jasnego lasera, która uderzyła w świat ostatek, niszcząc jego sekcję napędową. Wrogi okręt wydawał się nie być zdolny do podjęcia walki, nie oddał ani jednej salwy, ani też nie wzniósł osłony.
Kolejne lance srebrnego światła w połączeniu z rojem olbrzymich torped plazmowych dokończyły dzieła zniszczenia, i już wkrótce seria wybuchów rozerwała prawą stronę kadłuba, posyłając topiący się od ogromnej temperatury rozgrzanego gazu wrak w kierunku Elpidy. Natychmiast informacja została przekazana do dowódcy sił planetarnych, marszałka Valesa, który naprędce zebrał wszystkich Marines, jakich miał pod ręką i oddawszy ich pod rozkazy Inkwizytora, wysłał na poszukiwania szczątków, by upewnić się, że żaden ze zdradzieckich Eldarów nie przeżył katastrofy. Systemy satelitarne namierzyły lokalizację, wysyłając grupę uderzeniową w samo serce wilgotnej dżungli.
Potworny upał, który panował na Elpidzie zdawał się nie przeszkadzać kapitanowi Abiddusowi i jego ludziom. Ich modyfikowane organizmy doskonale adaptowały się do niemal każdych warunków. Kosmiczni Marines zdawali się zupełnie nie zwracać uwagi na piekielną temperaturę, w skupieniu patrolując teren i od czasu do czasu składając ciche meldunki przez wewnętrzny system komunikacyjny -VOX.  Xendor żałował, że on i jego podwładni nie mają podobnych zdolności. Powietrze drgało od gorąca, a zawarta w nim wilgoć wystarczyłaby do napełnienia kilku studni. Strumienie potu spływały po każdym centymetrze jego skóry powodując nieprzyjemne swędzenie lub pieczenie i wabiąc chmary dokuczliwych owadów, które pchały się mu do oczu i ust oraz najwyraźniej starały się pozbawić go do cna krwi. Czarne, uszyte z ciężkiego materiału szaty Inkwizytora, świadczące o jego pozycji, jako narzędzia woli samego Imperatora, dawały się mu mocno we znaki, nie mógł jednak narzekać, świadom tego, że jego ochroniarze są w dużo gorszej sytuacji. Ich ciemne, plastikowe kombinezony, nie przepuszczały nawet najmniejszego powiewu wiatru, a stalowe kamizelki kuloodporne ważyły po kilkanaście kilogramów i nie ułatwiały marszu w panującym w dżungli skwarze. Dodatkowo dźwigali karabiny, i dodatkowo musieli zachowywać bezwzględna czujność. Jeśli ich przełożonemu coś by się stało, ich czekałby o wiele gorszy los.
Inkwizytor rozejrzał się wokół, szukając najmniejszych oznak niebezpieczeństwa. Wiedział, co nieco o Eldarach, i spodziewał się, że jeśli jakimś sposobem udało się im przeżyć, szykują właśnie zasadzkę. Wciągnął głęboko powietrze, węsząc za mdłym zapachem topionego metalu, jednak jego nozdrza wychwytywały jedynie zwyczajne wonie dżungli takie jak wielobarwne orchidee, czy rozkładające się w glebie szczątki organiczne. Gdzieś wysoko ponad ich głowami, w koronach rozłożystych drzew rozlegały się donośne ptasie trele. Uspokojony nieco Xendor rozluźnił napięte mięśnie. Jeśli gdzieś w pobliżu byliby Eldarowie, cała okolica skąpana byłaby w pełnej napięcia ciszy. Gestem przywołał do siebie jednego z wojowników Szkarłatnych Pięści. Patrzył jak olbrzym zbliża się w jego kierunku rozglądając się czujnie w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Najwyraźniej spodziewał się, że Inkwizytor wykrył coś, co umknęło jemu i jego braciom. Jakby coś takiego było w ogóle możliwe. Wyostrzone zmysły to tylko jeden z wielu darów, które otrzymuje każdy mężczyzna wybrany by wstąpić w szeregi Adeptus Astartes.
-Bracie Sepionie, czy twój lokalizator wskazuje położenie statku?
Potężny wojownik skłonił z szacunkiem głowę.
-Tak, Inkwizytorze Kestah. Według danych udostępnionych mi przez satelity Systemu Obrony Planetarnej, znajdujemy się około półtora kilometra na południowy-wschód od miejsca katastrofy.
Głos brata Sepiona był głęboki, jakby wydobywał się z samego jądra ziemi. Był lekko zniekształcony przez hełm, który nadawał mu nieco mechanicznego brzmienia. Jego ton zmuszał wszystkich pomniejszych ludzi do absolutnego posłuszeństwa, był gromem, uderzającym na zgubę tym, którzy występowali przeciw Imperium i Imperatorowi. Xendor skinął głową i odesłał zwiadowcę do jego oddziału. Nie mógł powstrzymać dreszczu spowodowanego końcem pewnej ery w dziejach planety. Oto nieskalana jak dotąd ziemia Elpidy została zbrukana obecnością kosmitów, którzy przynosili ze sobą jedynie zło i zepsucie. Zastanawiał się nad powodem, dla którego światostatek zapędził się tak daleko na terytorium rządzone przez ludzkość. Nawet Eldarzy nie mogli być na tyle przepełnieni pychą, by sądzić, że pojedynczy okręt, nawet tak sporych rozmiarów jak ten zestrzelony, zdoła zająć bronioną przez jednostki 72-giej Ekspedycji planetę.
Być może, byli zaledwie forpocztą większych sił, czekających na dogodny moment by uderzyć. Tego rodzaju taktyka doskonale pasowała do tego, czego nauczył się o Eldarach w dotychczasowych kontaktach z nimi. Byli oni przebiegłą, pełną podstępów rasą, zupełnie odmienną pod względem ideologicznym od oświeconego społeczeństwa Imperium Ludzkości. Wydawali się zimni i pozbawieni wszelkich uczuć, poza wrodzoną niechęcią do wszystkiego co powstało w rękach człowieka, nawet tak wspaniałego i boskiego jak Imperator.
Dlatego też zadanie zbadania wraku pod kątem możliwych informacji na temat czającej się w pobliżu floty inwazyjnej zostało uznane jako priorytet. Xendor został przydzielony jako lider oddziału zwiadowczego ze względu na swoją znajomość elearskiego pisma. Miał nadzieję znaleźć na pokładzie rozbitego okrętu jakieś skrawki informacji, które umożliwią mu ustalenie czegoś o ewentualnych planach obcych. Najlepszym rozwiązaniem było odnalezienie któregoś z członków załogi zestrzelonego pojazdu żywym, i poddanie go przesłuchaniu. Oczywiście, Eldarzy byli znani ze swego upartego milczenia, ale jeśli było coś z czego znana była Inkwizycja Imperialna, była to niewątpliwie sztuka odpowiedniego zadawania pytań.
Nawet tak niedoświadczony jeszcze adept, jakim był Kestah, potrafił zmusić do zeznań każdego z więźniów, którzy dostali się pod jego troskliwą „opiekę”. Xendor nie mógł powiedzieć, że nie odpowiadały mu wrzaski bólu i widok krwi heretyków, którzy ośmielili się podnieść rękę na imperialne prawo. Pieśń ostrza tańczącego na skórze więźniów była najpiękniejszą muzyką dla lojalnych sług Terry, a wypowiedziane cichym głosem zeznania, nagrodą za poświęcony czas i włożony w ich wydobycie trud. Torturowani myśleli, że przyznanie się do swych grzechów zapewni im łaskę, uwolni od mąk, które cierpieli, jednak byli w błędzie. Jakże bardzo byli w błędzie. Nie było litości dla zdrajców. W uporządkowanym, praworządnym społeczeństwie jakie stanowiło Imperium, nie było miejsca dla odstępców i bluźnierców. Ani dla obcych.
-Inkwizytorze, zbliżamy się do miejsca upadku wraku. Jest przed nami, jakieś dwieście metrów. Żadnych śladów ruchu ani aktywności termicznej. Wygląda na to, że żaden z tych przeklętych Eldarów nie przeżył lądowania.
Xendor skinął głową potwierdzając przyjęcie informacji, choć w istocie słowa brata Sepiona były zbyteczne. Już od kilku minut wyczuwał ciężki zapach nadtopionego metalu pomieszany z chemiczną wonią płonącego paliwa. Strzeliste kolumny drzew nosiły na sobie ślady, które wyglądały jak zostawione przez olbrzymie szpony jakiejś gigantycznej bestii. Konary były połamane i osmalone, wszędzie walały się mniejsze lub większe fragmenty pokrycia statku. Dziwaczny, nieludzki metal nie odbijał światła i przypominał raczej kawałki ciała oderwane od korpusu żyjącego stworzenia, niż resztki pojazdu służącego do kosmicznych podróży. Inkwizytor trącił jeden z nich nogą. Powierzchnia odłamku pokryta była lepkim śluzem, który również wydawał się być pochodzenia organicznego. Z wyrazem obrzydzenia na twarzy odwrócił się w stronę czekającego wciąż wojownika. Ku jego zdumieniu było ich teraz dwóch.
Nowoprzybyły był o kilka cali wyższy od brata Sepiona, i prawie o połowę szerszy w barach. Jego ciemnoniebieski napierśnik był bogato ornamentowany w sceny bitewne otaczające dumny wizerunek skrzydlatej czaszki, wykonany ze złota. Na prawym naramienniku błyszczał złowrogo dwugłowy, imperialny orzeł, symbolizujący unię Terry i Marsa. Przez szerokie plecy Marines przewieszony był długi, szeroki na dwie dłonie kordelas. Potęga bijąca od wspaniałego miecza energetycznego była wystarczająca by zniechęcić do walki każdego, kto znalazł się w jego zasięgu. A jeśli sam widok oręża nie wystarczał, sprawę załatwiły oczy Szkarłatnej Pięści, które emanowały złowieszczą inteligencją i pewnością siebie. Lata krwawych walk bez odpoczynku rozpaliły na ich dnie iskierki szaleństwa, które błyszczały niczym ognie piekielne, gotowe by spopielić każde zarzewie oporu, jakie ich właściciel napotka na swej drodze. Naznaczona znamionami gigantyzmu twarz była surowa, ale na swój sposób przystojna. Szpeciła ją jedynie długa, czerwonawa blizna biegnąca od lewej skroni, przez złamany wielokrotnie nos, aż po dolną krawędź szczęki.
 Nadawała ona całej postaci kapitana drapieżnego wyglądu. Gładko wygolona czaszka lśniła w pojedynczych promieniach słońca. Ludzki wzrok Xendora nie mógł się równać ze wzmocnionym zmysłem Adeptus Astartes, jednak wydawało mu się, że Abiddus jest lekko wytrącony z równowagi. Chcąc okazać szacunek doświadczonemu weteranowi, Kestah skłonił nisko głowę, i wykonał na piersi znak Aquili- skrzyżował nadgarstki z wyprostowanymi, ściśle przylegającymi do siebie palcami, z wyjątkiem kciuków, które opierały się jeden o drugi i zginały pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, tworząc dwugłowego orła Imperium. Jaever powtórzył gest swoimi odzianymi w plastalowe rękawice dłońmi, i również złożył mu ukłon, jednak znacznie niższy. Mógł sobie pozwolić na takie zachowanie wyłącznie ze względu na to, że należał do Kosmicznych Marines. Każdy inny człowiek zmuszony był upadać przed Inkwizytorem na kolana.
Xendor zauważył nagle jaka cisza panowała w rozbrzmiewającym jeszcze przed chwilą ptasimi trelami lesie. Wydawało się, że nagle wszystkie żywe stworzenia schroniły się w swoich gniazdach, przeczuwając nadciągające niebezpieczeństwo. Jedynymi, którzy nie poddali się podobnym instynktom, byli odziani na czarno Lucyferzy i zakuci w potężne pancerze giganci. Raptem Kestah uświadomił sobie jak bardzo nie na miejscu znajdywał się pomiędzy tymi zaprawionymi w bojach żołnierzami. Miał co prawda zatkniętą za pas kaburę z niewielkim pistoletem plazmowym, który otrzymał od swego nauczyciela, a przy jego boku zwisała pochwa z ukrytym w niej mieczem energetycznym, jednak jak dotąd uczestniczył jedynie w dwóch potyczkach, i obawiał się, że może jedynie zawadzać weteranom. Potrafił posługiwać się każdym rodzajem broni, był to jeden z elementów przeszkolenia Inkwizytorów, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że czym innym jest ćwiczenie pchnięć i flint w spokojnej, wyłożonej marmurem komnacie treningowej, a czym innym używanie nabytych tam umiejętności na polu bitwy.
 Aby dodać sobie nieco otuchy, przypomniał sobie fragment przemówienia jednego z wykładowców: „ W służbie Imperatorowi nie ma miejsca na słabość i wahanie. Tylko pewne działania i niezachwiana wiara mogą zapewnić ludzkości przetrwanie. Nie ma zbyt wielkiego poświęcenia. Nie ma zbyt małej zdrady.”.
-Kapitanie, czy wszystko w porządku? Twoi ludzie znaleźli coś niepokojącego?
-Nie, Inkwizytorze, nie znaleźli nic. Jednak to właśnie mnie niepokoi. Nasze odczyty termalne powinny wykryć najmniejsze ślady ciepła, tymczasem cała okolica wydaje się martwa i zimna
Xendor uniósł lekko wargi w imitacji uśmiechu. Nigdy nie zdoła w pełni zrozumieć uczuć kierujących najwspanialszymi wojownikami ludzkości. Mógł się założyć o znaczną sumę, że w całej Imperialnej Gwardii nie znalazłby nawet jednego żołnierza, który martwiłby się nieobecnością przeciwników. Nagle dotarł do niego sens słów Abiddusa, co spowodowało natychmiastowe zniknięcie uśmieszku. Na spoważniałej nagle twarzy Kestaha pojawił się wraz zaniepokojenia i czujności. Wizjery w hełmach Kosmicznych Marines były szczytem technologii, zaprojektowanym w przepastnych kuźniach na Marsie. Zapewniały doskonałą jakość odczytywanych z otoczenia informacji i pozwalały na przeszukanie całej okolicy w promieniu kilkuset metrów w poszukiwaniu śladów nieprzyjaciela. Potrafiły wychwycić każdy ślad cieplny w zasięgu czujników. Czemu zatem nie były teraz w stanie zlokalizować szczątków obcego statku, który po oberwaniu salwą torped plazmowych i przeszyty lancami laserowymi, powinien świecić dla nich jasno niczym drugie słońce?
Wyglądało na to, że części Eldarów udało się wyjść cało z katastrofy i użyć jakiegoś rodzaju technologii by zamaskować własne pole cieplne i utrudnić poszukiwania. Najwyraźniej spodziewali się ich przybycia. Mając przewagę dwóch godzin od chwili rozbicia się, mogli przygotować pułapkę, w którą teraz Xendor i jego ludzie wchodzili, przypieczętowując własny los. Inkwizytor pomyślał jednak, że mimo całego swojego sprytu i przebiegłości. Eldarowie nie przewidzieli jednej rzeczy. Rzeczy, która mogła przeważyć w czekającej ich potyczce na korzyść sił Imperium. Nie przewidzieli trzydziestu zakutych w pancerze siłowe braci zakonnych. Nie przewidzieli wojowników Adeptus Astartes.
Abiddus krótkim, niemal niezauważalnym gestem wezwał do siebie jednego ze swych podwładnych. Jego wygląd różnił się nieco od innych braci. Zamiast zwykłego hełmu wyposażonego w pojedynczy wizjer, wojownik miał coś w rodzaju szklanego kaptura, który otaczał jego ogoloną głowę. Wewnątrz przezroczystego kasku, wiły się różnokolorowe przewody łączące czaszkę mężczyzny z tajemniczym urządzeniem znajdującym się w okolicach karku. W ręku trzymał długą, zwieńczoną wizerunkiem Imperialnego Orła laskę, wykonaną z pozłacanego adamantium. Ślepia ptaka, wykonane były z krwistoczerwonych rubinów, lśniących delikatnym, wewnętrznym światłem. Wokół całej jej długości błyszczała cieniutka warstewka szronu, która utrzymywała się pomimo panującej w dżungli wysokiej temperatury. Psionik.
Pośród nieprzeliczonej rzeszy mieszkańców wszystkich podległych Złotemu Tronowi Terry światów, raz na dziesięć milionów niemowląt, rodzili się ludzie obdarzeni, czy może raczej przeklęci zdolnością do kształtowania otaczającego ich świata za pomocą siły umysłu. We wczesnych latach panowania Imperatora, byli oni uważani za niebezpiecznych mutantów, i jako tacy najczęściej ginęli na stosach. Dopiero Władca Ludzkości, w swej nieskończonej mądrości, ulegając namowom kilku spośród swych synów, zezwolił na wykorzystywanie psioników, jak ich nazywano, do celów militarnych. Wcześniej, służyli oni jedynie jako gwiezdni nawigatorzy, którzy umożliwiali poruszanie się statków w przeklętym wymiarze Osnowy, gdzie światło Astronomiconu, zjednoczonych umysłów tysięcy astropatów pracujących głęboko pod powierzchnią Himalajów, było jedynym drogowskazem, pozwalającym uniknąć błąkania się po niebezpiecznych pustkowiach, co groziło szaleństwem, a nawet gorszymi rzeczami.
W większości zakonów Adeptus Astartes zorganizowano specjalne oddziały, w których szkolono wojowników naznaczonych skazą Osnowy. Kapłanom Maszyny udało się opracować technologię, która zabezpieczała wiernych Imperatorowi psioników przed popadnięciem w obłęd pod wpływem nieustannego kontaktu z Empireum, jak inaczej nazwano Osnowę. Pozwalało im to wykorzystywać swoje zdolności tylko wtedy, gdy były one niezbędne, odcinając je przez resztę czasu. Wkrótce „czarodzieje”, takim bowiem przydomkiem obdarzyli ich nieufni wobec tego co pochodzi z Wielkiego Oceanu ludzie, dowiedli, że nie ustępują swą lojalnością wobec Imperatora zwykłym wojownikom, a dodatkowo potrafią być bardzo przydatni w walkach z demonami Chaosu.
Ich niezwykłe zdolności umożliwiały im dokładniejszą percepcję otoczenia, co czyniło ich doskonałymi zwiadowcami i szpiegami. Niektórzy szemrali nawet, że cieszą się oni specjalną łaską Władcy Ludzkości, który jest przecież najpotężniejszym psionikiem we wszechświecie. Xendor osobiście nie wierzył w te pogłoski, jednak nie mógł odmówić owym mutantom przydatności. Lecz nikt nie mógł zmusić go do polubienia ich. Jego życiowym celem jako Inkwizytora było plenienie wszelkich zdrajców ludzkości i odstępców. Z własnego doświadczenia, i opowiadań swych braci wiedział, że najczęściej ku podszeptom Mrocznych Bóstw zwracają się właśnie psio nicy. Skaza Chaosu była silna, i wielu tych, o słabszych umysłach nie było w stanie się oprzeć jej nawoływaniom. Jeśli psionik znajdywał się pod troskliwą kuratelą Imperium, mógł być kontrolowany, i poprzez odpowiedni trening i szkolenie, zamieniony w lojalną broń przeciwko wrogom ludzkości. Jednak gdy był pozostawiony samemu sobie, stwarzał jednie niebezpieczeństwo, które należało zlikwidować za wszelką cenę. Mógł mieć tylko nadzieję, że w szeregach Szkarłatnych Pięści nie ma zdrajcy.
-Bracie Bibliotekarzu.- kapitan skinął lekko głową-Czy jesteś w stanie wykryć coś ponad to, co wskazują nam nasze czujniki?
-Wyczuwam pewne zawirowania Osnowy otaczające to miejsce, jednak są dosyć słabe, jakby ci, którzy z nich korzystają byli niewyszkoleni…lub ranni. Jeśli rozkażesz, mogę spróbować przełamać się przez ich bariery, i zniszczyć pole maskujące, pod którym się ukrywają.
Abiddus uśmiechnął się drapieżnie, najwyraźniej o niczym innym nie marząc. Właśnie dostał potwierdzenie o znajdujących się w pobliżu Eldarach, i spodziewał się rozlewu krwi. Wydawał się wręcz cieszyć z możliwości ponownego stanięcia do walki. Czegóż jednak należało się spodziewać dla istoty stworzonej tylko w jednym celu? Inkwizytor rozejrzał się, chcąc zaznajomić się z otoczeniem jak i również sprawdzić jak jego wojownicy przygotowują się do potyczki. Znajdowali się na niewielkiej polance, ze wszystkich stron otoczonej zwartą ścianą wysokich drzew o potężnych konarach. Na każdym z nich mogłoby się zmieścić trzech Kosmicznych Marines. Prześwit w koronach liści doskonale oświetlał przestrzeń, ułatwiając namierzanie ofiar. Idealne miejsce na zasadzkę. Jego ludzie zdawali się pomyśleć o tym samym, bowiem zaczęli się wycofywać w stronę bezpiecznego półmroku dżungli, z którego przed chwila wyszli.
Był to rozważny, spokojny odwrót, z zachowaniem czujności. Wszyscy zdjęli już z pasków swoje karabiny i trzymali je na wysokości piersi, bacznie rozglądając się na wszystkie strony. Astartes wydawali się w ogóle nie odczuwać napięcia, podczas gdy Lucyferzy byli nieco spięci, nieprzywykli do walki w podobnym środowisku. Przybyli na Elpidę zaledwie dwa miesiące temu, i byłą to ich pierwsza misja bojowa w dżungli. Xendor miał nadzieję, że nie będzie ona również ich ostatnią.
-Rozkażę? Jestem gotów cię o to grzecznie poprosić bracie Nestorze! Skoro jednak upierasz się przy formalnościach… Pokażmy tym sukinsynom co znaczy zadzierać ze Szkarłatnymi Pięściami! W imię Imperatora, dajmy im poznać smak naszych kul!
-Jego wola stanie się ciałem!
Psionik usiadł na miękkim poszyciu z mchu, i zamknął oczy. Jego twarz zamieniła się w nieodczytywalną, pozbawioną wszelkich emocji maskę, przypominającą bardziej wycięte z marmuru oblicze jakiegoś świętego męża niż fizjonomię dotkniętego skazą Chaosu mutanta. Xendor zganił się za nazwanie wiernego sługi Imperium „mutantem” jednak nie potrafił wzbudzić w sobie żalu. Patrzył w milczeniu jak brat Nestor wzmacnia uścisk na swojej pozłacanej lasce i wprowadza się w trans. W mgnieniu oka powietrze wokół Bibliotekarza oziębiło się. Z szeroko otwartych ust Kestaha wlatywały obłoczki pary, a jego rozgrzana przed chwilą promieniami jasnego słońca skóra, pokryła się gęsią skórką. Warstwa potu na jego ciele zamieniła się w lód. Rozłożone skrzydła dwugłowego orła znajdującego się na czubku laski, skryły się pod grubym prześcieradłem szronu. Inkwizytor nie był psionikiem, jednak jego praca zdążyła już go wyczulić na działanie sił pozacielesnych, świadom był zatem potężnych wirów czystej energii umysłu, która emanowała z odzianej w ciemny pancerz postaci wojownika.

Poczuł delikatne tchnienie Osnowy, pod którym skurczyłby się gdyby nie światło Imperatora, które płonęło jasno w jego sercu. Nie lękał się zła, był bowiem ucieleśnieniem lęku, przedłużeniem ręki samego Władcy Ludzkości, narzędziem w Jego dłoni. Pozostali członkowie jego osobistej ochrony nie wydawali się jednak równie obojętni na działanie psionicznych mocy. Kilku z nich dostało silnego krwotoku z nosa, a jeden upadł ciężko na ziemię, zwalony nagłym atakiem apopleksji. Towarzysze natychmiast rzucili się w jego kierunku, jednak nie byli w stanie powstrzymać konwulsji, które targały ciałem nieszczęśnika. Po chwili, z kierunku, w którym znajdował się wrak dobiegł ich uszu odgłos stłumionego wybuchu, a zaraz potem ekrany wizjerów Kosmicznych Marines ożyły, przekazując im informacje o położeniu rozbitego statku, oraz rozmieszczeniu niedobitków Eldarów. Choć w tym przypadku, słowo „niedobitki” było nie na miejscu. Obcy zdawali się być wszędzie.

3 komentarze:

  1. Wątek z tymi sztucznymi ludźmi stworzonymi do mordowania szczególnie przypadł mi do gustu. :D Może dlatego, że uwielbiam czytać/oglądać coś o ludziach, którzy zostali stworzeni, aby zabijać. ;d
    Czytając moment tej walki w kosmosie miałam jedno skojarzenie, a mianowicie anime o gatunku mecha xd To tak mi się automatycznie nasunęło do głowy. xd
    No więc, rozdział napisany na wysokim poziomie, bardzo długi, ale wcale długo się nie czyta. ;d No, nie w moim przypadku. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Astartes zostali stworzeni ku znacznie większym celom niż samo zabijanie :D Zostali stworzeni, by zjednoczyć Galaktykę pod sztandarem Imperium Ludzkości ^^

      Usuń
  2. pokrytą głębokimi liszajami kopalni odkrywkowych bliznę. - liszaje są wypukłe, więc siłą rzeczy nie mogą być głębokie :P
    ale czasami zastanawiał się, czy rzeczywiście słusznym jest skazywanie całych światów na zagładę, tylko dlatego, że odkryto wśród ich mieszkańców zakazany kult. - otototototo, ja w sumie też się zastanawiałam
    Dodatkowo dźwigali karabiny, i dodatkowo musieli zachowywać bezwzględna czujność. - i dodatkowo masz jakos podejrzanie dużo tych DODATKOWO :P
    Oto nieskalana jak dotąd ziemia Elpidy została zbrukana obecnością kosmitów, którzy przynosili ze sobą jedynie zło i zepsucie. - OKEJ< STOP. Czy ja dobrze rozumiem, że skoro kosmici przylecieli na planetę to należy ją zniszczyć? wiem,z e tu tak nie napisaleś, ale tylko pytam :P
    Byli oni przebiegłą, pełną podstępów rasą, - coś mi tu nie gra, rasa pełna podstępów?
    nawet tak wspaniałego i boskiego jak Imperator. - XDDD
    gotowe by spopielić każde zarzewie oporu, - bez by
    "-Jego wola stanie się ciałem!" "A słowo ciałem się stało..." :D
    nieodczytywalną, - i jesteś absolutnie pewien, że takie słowo istnieje i nie przesadziłeś z angieskim? :P
    Nie wierzę, że to mówię, ale chyba weszłam w fandom ;_;
    Ale będę raczej fanką eldarów, a nie marinesów, soraski D: I w ogóle interesuje mnie Warhammer Fantasy, to Twoj quest na dziś, pasuje? :D

    OdpowiedzUsuń