Przez
gęste korony bujnej roślinności przebijały się nieśmiało pojedyncze promienie
oślepiająco jasnego słońca, jednak nawet olbrzymia gwiazda, wokół której
krążyła planeta Elpida, nie była w stanie rozświetlić panującego pomiędzy
poplątanymi korzeniami potężnych drzew półmroku. Giętkie, grube pędy wiły się
pośród ściółki, utrudniając marsz. Gdzieniegdzie, jednostajny, brunatno-zielony
kolor dżungli zakłócały skupiska wielobarwnych kwiatów wydzielających ze swych
nabrzmiałych od soków płatków słodki zapach, zachęcający do zanurzenia nosa w
ich pełnych nektaru kielichach. Ktokolwiek jednak byłby na tyle głupi by tego
spróbować, gorzko pożałowałby swojej decyzji. Orchidee Talony, w lokalnym
dialekcie zwane Kalai-pahoa, były
wyjątkowo wrednymi roślinami, które ilekroć wyczuły drgania powietrza
zwiastujące pojawienie się w pobliżu potencjalnej ofiary, wypuszczały ze swych
łodyg obłoki pyłku, który był silną neurotoksyną, paraliżującą ofiarę, i krok
po kroku wyłączającą wszystkie funkcje życiowe. Ciało takiego zwierzęcia, czy
człowieka ulegało przyspieszonemu rozkładowi, dzięki żyjącym w symbiozie z
orchideami bakteriom, stanowiąc doskonałe źródło substancji odżywczych i soli
mineralnych.
Jeszcze za czasów sprzed przybycia pierwszych
statków 72 Floty Ekspedycyjnej, miejscowi ludzie, żyjący wówczas na bardzo
niskim poziomie rozwoju technicznego, używali tych kwiatów do zatruwania
strzał, używanych w polowaniu. Skąpo odziane dzikusy nie miały oporów przed
wysyłaniem lepkich, ociekających czerwonawą mazią pocisków w stronę pierwszych
przedstawicieli Imperium, którzy postawili stopę na pokrytej niemal w
osiemdziesięciu procentach dżunglą, powierzchni Elpidy. Trzeba było wielu słów
wypowiedzianych przez Oratorów, oraz solidnej dawki pocisków boltowych, by
przekonać tych barbarzyńców do przyjęcia Imperialnej Prawdy. Oczywiście było to
wiele lat temu, teraz sprawy miały się zupełnie inaczej. Dzięki oświeceniu,
które niosła ze sobą 72-ga Flota, planeta szybko zamieniła się z zacofanego,
przepełnionego zabobonnymi wierzeniami i zagubionego w ciemnościach Długiej
Nocy pomnika tego, co najbardziej prymitywne w ludzkości, w kolejny,
zurbanizowany świat, karmiący molocha, którym była imperialna machina wojenna.
Oprócz tysięcy żołnierzy Gwardii, dwóch kompani Adeptus Astartes z zakonu
Szkarłatnych Pięści, oraz całej armii różnego rodzaju urzędników Departamento
Munitorum zajmujących się organizacją nowego rządu, podległego Wysokiej Radzie
Terry, wraz z Imperialnymi statkami, przybyły potężne barki należące do
marsjańskiego Kultu Maszyny.
Kapłani Adeptus Mechanicus,
przywieźli ze sobą swoje ogromne pojazdy służące do wyrównywania terenu oraz
produkcji najpotrzebniejszych urządzeń. Codziennie, kolejne tysiące hektarów
lasów było wycinanych, robiąc miejsce pod budowę wielkich obiektów fabrycznych,
w których produkowano broń, pociski oraz nową, ulepszoną wersję pancerzy
siłowych, używanych przez Kosmicznych Marines. Z pozoru bezwartościowa planeta,
okazała się cennym źródłem surowców. Po dokładnym przeanalizowaniu jej
struktury, cybernetyczni Adepci Maszyny, odkryli ogromne złoża adamantium i
żelaza. Kolejne pojazdy zostały sprowadzone, i już wkrótce, niegdyś zielona
powierzchnia zamieniła się w pokrytą głębokimi liszajami kopalni odkrywkowych
bliznę. Tubylcy zostali zmuszeni do pracy w fabrykach, w zamian za opiekę
medyczną i edukację. Tłumy Oratorów zbierały w specjalnie przygotowanych do
tego celu chatach całe wioski, i przez długie godziny opowiadały im o blasku nieskończonej
mądrości Boga-Imperatora, rządzącego całą rasą ludzką ze Złotego Tronu Terry,
podczas gdy zakapturzeni, ubrani w czarne szaty, lub skryci pod maskującymi
płaszczami Inkwizytorzy dokładnie przyglądali się każdemu z obecnych, szukając
jakichkolwiek oznak mutacji czy aktywności psionicznej. J
ednak jak dotąd, a minęło już
prawie dziesięć lat od czasu, gdy pierwsze statki imperialne wynurzyły się z
Osnowy, i zbliżyły się do orbity planety, wydawało się, że jakimś cudem, Elpida
jest wolna od wszelkich skaz. Nie było na niej żadnych śladów bytności,
przeszłej lub obecnej, kultów oddanych Chaosowi, ani też żadnej z plugawych ras
Obcych, nękających pozostałe części kosmosu. Aż do teraz.
Oddział złożony z trzydziestu
Szkarłatnych Pięści pod dowództwem sierżanta Jaevera Abiddusa bezszelestnie
sunął po zalegającej w gęstej dżungli warstwie zeschłych liści i patyków,
uważając by nie zdradzić przedwcześnie swej obecności refleksem światła,
odbitym od ciemnej stali. Wdawało się niemal niemożliwe, by tych trzydziestu
olbrzymów, zakutych w ciężkie zbroje z plastostali i adamantium mogło poruszać
się z taką gracją. Ciemnoniebieskie pancerze siłowe doskonale umożliwiały im
wtapianie się w otoczenie, ich obecność można było poznać jedynie po czerwonych
pięściach namalowanych na naramiennikach, oraz szkarłatnych rękawicach
okrywających lewą dłoń. Na napierśnikach wojowników powiewały targane
podmuchami lekkiego wiatru podłużne skrawki pergaminów, przymocowane do
plastalowych płytek za pomocą woskowych pieczęci. Były to ich Śluby Bitewne,
zobowiązania, które każdy z nich składał na chwilę przed wyruszeniem do boju, i
w których składał przysięgę wypełnienia swoich rozkazów. Jeśli się mu to udało,
mógł zatrzymać pergamin, by świadczył o odwadze i honorze tego, kto go nosi. Każdy
z trzech Kosmicznych Marines wchodzących w skład oddziału, miał ich
przynajmniej czterdzieści.
Adeptus Astartes, byli
genetycznie modyfikowanymi super-ludźmi, którzy zostali zaprojektowani by
zabijać. Wybrańcy Imperatora, Obrońcy Ludzkości…Sami w sobie nie mieli już nic
z człowieka, stawali się maszynami, zaprogramowanymi do wypełniania rozkazów,
ślepo oddanymi Tronowi Terry. Byli tym, czym zostali stworzeni- narzędziem,
które było jedyną nadzieją na ocalenie ludzkości przed najazdami obcych ras
oraz heretyckich wyznawców Chaosu.
Inkwizytor Xendor cieszył się, że
ma pod swoimi rozkazami tylu braci z Zakonu Szkarłatnych Pięści. Byli oni
jednymi z najbardziej oddanych wojowników Imperatora, znakomicie nadających się
do wypełnienia powierzonego im zadania. Wyróżniali się na tle jego osobistych
ochroniarzy niczym dorośli na tle dzieci. Choć jego ludzie należeli do elity
Gwardii Imperialnej, stanowili skoordynowaną grupę weteranów jednostki
specjalnej Czarnych Lucyferów, i trudno było ich nazwać oseskami, sięgali
zakutym we wzmacnianą stal wojownikom zaledwie do piersi. Nie mogli również
równać się im pod względem tężyzny fizycznej czy uzbrojenia. Każdy z
Kosmicznych Marines wyposażony był w potężny bolter, wstrzeliwujący uzbrojone w
mikroładunki pociski, które dosłownie rozrywały cel od środka. Oprócz tego, u
pasów zwisały im pochwy, z których wystawały rękojeście nieruchomych teraz
mieczy łańcuchowych, zdolnych przegryźć się przez kilkucentymetrową warstwę
adamantium. Jedynie kapitan Abiddus nosił przewieszony przez plecy długi,
półtorametrowy kordelas energetyczny, prawdziwe dzieło sztuki militarnej,
arcydzieło pochodzące z kuźni marsjańskich samego Fabrykatora Generalnego. W
połączeniu z potężnymi pancerzami siłowymi, z zainstalowanymi systemami
podtrzymywania życia oraz dziesiątkami serwomotorów, zwiększających tężyznę
fizyczną, Adeptus Astartes byli niemal nie do pokonania w starciu z tradycyjną
piechotą.
Inkwizytor nie miał jeszcze okazji zobaczyć
Kosmicznych Marines w walce, i miał nadzieję, że pod koniec dnia nic w tym
temacie się nie zmieni. Słyszał potworne historię o krwawych rzeziach i
rozczłonkowanych ciałach leżących w zalanych szkarłatną powodzią zaułkach,
które zostawały niczym przerażające pomniki służące ku przestrodze tym, którzy
ośmielili się wstąpić przeciwko rozkazom Wielkiego Imperatora Ludzkości. Xendor
otrząsnął się. Ci, którzy bluźnili przeciwko boskiemu majestatowi musieli być
ukarani, w im bardziej widowiskowy sposób tym lepiej. Wiedział, że jego pozycja,
jako członka Ordo Malleus, oddziału Inkwizycji, zajmującego się tropieniem i
likwidowaniem zdrajców ludzkości, obliguje go do odrzucenia podobnych rozważań,
ale czasami zastanawiał się, czy rzeczywiście słusznym jest skazywanie całych
światów na zagładę, tylko dlatego, że odkryto wśród ich mieszkańców zakazany
kult. Podejrzewał, że był jeszcze za młody i zbyt niedoświadczony, by móc
wydawać osądy w podobnych sprawach. Musiał się skupić na obecnym zadaniu.
Kilka godzin wcześniej pracownik
jednej z miejscowych placówek imperialnych zajmujących się kontrolą przestrzeni
kosmicznej odebrał sygnał o otworzeniu się w pobliżu Elpidy Bramy Osnowy,
świadczącym o pojawieniu się w układzie gwiezdnym niezidentyfikowanego statku,
niedającego się przypisać do żadnego z przewidzianych na ten dzień lotów.
Zawiadomił natychmiast swoich przełożonych, którzy po bliższym zbadaniu sprawy
wysłali ostrzeżenie do znajdującego się na orbicie krążownika typu „Crusader”,
dowodzonego przez komandora Absfortha. Załoga okrętu próbowała ustalić
tożsamość tajemniczego obiektu, jednak emisje cieplne oraz sygnatura silnika
nie dawała się porównać do żadnej imperialnej jednostki.
Ogłoszono stan zagrożenia inwazją
i natychmiast wdrożono procedury awaryjne. Stacje obrony planetarnej uruchomiły
swoje ogromne anteny radarowe próbując namierzyć nieznany statek, a krążownik
przygotował się do walki. Wkrótce na mostku kapitańskim rozpaliły się kontrolki
sygnalizujące pojawienie się w polu widzenia przeciwnika. Okazał się nim
wielki, przypominający latającą katedrę światostatek Eldarów, podstępnej i
bardzo zaawansowanej technologicznie rasy obcych, którzy za swój nadrzędny cel
obrali sobie powstrzymanie ludzkości przed przejęciem władzy we wszechświecie. Pojazd
wydawał się uszkodzony, poruszał się dziwnymi, szarpiącymi ruchami. Komandor
Absforth, nie czekając na potwierdzenie wydał rozkaz ataku i już po chwili,
pustkę kosmosu przecięła wiązka oślepiająco jasnego lasera, która uderzyła w
świat ostatek, niszcząc jego sekcję napędową. Wrogi okręt wydawał się nie być
zdolny do podjęcia walki, nie oddał ani jednej salwy, ani też nie wzniósł
osłony.
Kolejne lance srebrnego światła w
połączeniu z rojem olbrzymich torped plazmowych dokończyły dzieła zniszczenia,
i już wkrótce seria wybuchów rozerwała prawą stronę kadłuba, posyłając topiący
się od ogromnej temperatury rozgrzanego gazu wrak w kierunku Elpidy.
Natychmiast informacja została przekazana do dowódcy sił planetarnych,
marszałka Valesa, który naprędce zebrał wszystkich Marines, jakich miał pod
ręką i oddawszy ich pod rozkazy Inkwizytora, wysłał na poszukiwania szczątków,
by upewnić się, że żaden ze zdradzieckich Eldarów nie przeżył katastrofy.
Systemy satelitarne namierzyły lokalizację, wysyłając grupę uderzeniową w samo
serce wilgotnej dżungli.
Potworny upał, który panował na
Elpidzie zdawał się nie przeszkadzać kapitanowi Abiddusowi i jego ludziom. Ich
modyfikowane organizmy doskonale adaptowały się do niemal każdych warunków.
Kosmiczni Marines zdawali się zupełnie nie zwracać uwagi na piekielną
temperaturę, w skupieniu patrolując teren i od czasu do czasu składając ciche
meldunki przez wewnętrzny system komunikacyjny -VOX. Xendor żałował, że on i jego podwładni nie
mają podobnych zdolności. Powietrze drgało od gorąca, a zawarta w nim wilgoć
wystarczyłaby do napełnienia kilku studni. Strumienie potu spływały po każdym
centymetrze jego skóry powodując nieprzyjemne swędzenie lub pieczenie i wabiąc
chmary dokuczliwych owadów, które pchały się mu do oczu i ust oraz najwyraźniej
starały się pozbawić go do cna krwi. Czarne, uszyte z ciężkiego materiału szaty
Inkwizytora, świadczące o jego pozycji, jako narzędzia woli samego Imperatora,
dawały się mu mocno we znaki, nie mógł jednak narzekać, świadom tego, że jego
ochroniarze są w dużo gorszej sytuacji. Ich ciemne, plastikowe kombinezony, nie
przepuszczały nawet najmniejszego powiewu wiatru, a stalowe kamizelki
kuloodporne ważyły po kilkanaście kilogramów i nie ułatwiały marszu w panującym
w dżungli skwarze. Dodatkowo dźwigali karabiny, i dodatkowo musieli zachowywać
bezwzględna czujność. Jeśli ich przełożonemu coś by się stało, ich czekałby o
wiele gorszy los.
Inkwizytor rozejrzał się wokół,
szukając najmniejszych oznak niebezpieczeństwa. Wiedział, co nieco o Eldarach,
i spodziewał się, że jeśli jakimś sposobem udało się im przeżyć, szykują
właśnie zasadzkę. Wciągnął głęboko powietrze, węsząc za mdłym zapachem
topionego metalu, jednak jego nozdrza wychwytywały jedynie zwyczajne wonie
dżungli takie jak wielobarwne orchidee, czy rozkładające się w glebie szczątki
organiczne. Gdzieś wysoko ponad ich głowami, w koronach rozłożystych drzew
rozlegały się donośne ptasie trele. Uspokojony nieco Xendor rozluźnił napięte
mięśnie. Jeśli gdzieś w pobliżu byliby Eldarowie, cała okolica skąpana byłaby w
pełnej napięcia ciszy. Gestem przywołał do siebie jednego z wojowników Szkarłatnych
Pięści. Patrzył jak olbrzym zbliża się w jego kierunku rozglądając się czujnie
w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Najwyraźniej spodziewał się, że Inkwizytor
wykrył coś, co umknęło jemu i jego braciom. Jakby coś takiego było w ogóle
możliwe. Wyostrzone zmysły to tylko jeden z wielu darów, które otrzymuje każdy
mężczyzna wybrany by wstąpić w szeregi Adeptus Astartes.
-Bracie Sepionie, czy twój
lokalizator wskazuje położenie statku?
Potężny wojownik skłonił z
szacunkiem głowę.
-Tak, Inkwizytorze Kestah. Według
danych udostępnionych mi przez satelity Systemu Obrony Planetarnej, znajdujemy
się około półtora kilometra na południowy-wschód od miejsca katastrofy.
Głos brata Sepiona był głęboki,
jakby wydobywał się z samego jądra ziemi. Był lekko zniekształcony przez hełm,
który nadawał mu nieco mechanicznego brzmienia. Jego ton zmuszał wszystkich
pomniejszych ludzi do absolutnego posłuszeństwa, był gromem, uderzającym na
zgubę tym, którzy występowali przeciw Imperium i Imperatorowi. Xendor skinął
głową i odesłał zwiadowcę do jego oddziału. Nie mógł powstrzymać dreszczu
spowodowanego końcem pewnej ery w dziejach planety. Oto nieskalana jak dotąd
ziemia Elpidy została zbrukana obecnością kosmitów, którzy przynosili ze sobą
jedynie zło i zepsucie. Zastanawiał się nad powodem, dla którego światostatek zapędził
się tak daleko na terytorium rządzone przez ludzkość. Nawet Eldarzy nie mogli
być na tyle przepełnieni pychą, by sądzić, że pojedynczy okręt, nawet tak
sporych rozmiarów jak ten zestrzelony, zdoła zająć bronioną przez jednostki 72-giej
Ekspedycji planetę.
Być może, byli zaledwie forpocztą
większych sił, czekających na dogodny moment by uderzyć. Tego rodzaju taktyka
doskonale pasowała do tego, czego nauczył się o Eldarach w dotychczasowych kontaktach
z nimi. Byli oni przebiegłą, pełną podstępów rasą, zupełnie odmienną pod
względem ideologicznym od oświeconego społeczeństwa Imperium Ludzkości. Wydawali
się zimni i pozbawieni wszelkich uczuć, poza wrodzoną niechęcią do wszystkiego
co powstało w rękach człowieka, nawet tak wspaniałego i boskiego jak Imperator.
Dlatego też zadanie zbadania
wraku pod kątem możliwych informacji na temat czającej się w pobliżu floty
inwazyjnej zostało uznane jako priorytet. Xendor został przydzielony jako lider
oddziału zwiadowczego ze względu na swoją znajomość elearskiego pisma. Miał nadzieję
znaleźć na pokładzie rozbitego okrętu jakieś skrawki informacji, które
umożliwią mu ustalenie czegoś o ewentualnych planach obcych. Najlepszym
rozwiązaniem było odnalezienie któregoś z członków załogi zestrzelonego pojazdu
żywym, i poddanie go przesłuchaniu. Oczywiście, Eldarzy byli znani ze swego
upartego milczenia, ale jeśli było coś z czego znana była Inkwizycja Imperialna,
była to niewątpliwie sztuka odpowiedniego zadawania pytań.
Nawet tak niedoświadczony jeszcze
adept, jakim był Kestah, potrafił zmusić do zeznań każdego z więźniów, którzy
dostali się pod jego troskliwą „opiekę”. Xendor nie mógł powiedzieć, że nie
odpowiadały mu wrzaski bólu i widok krwi heretyków, którzy ośmielili się
podnieść rękę na imperialne prawo. Pieśń ostrza tańczącego na skórze więźniów
była najpiękniejszą muzyką dla lojalnych sług Terry, a wypowiedziane cichym
głosem zeznania, nagrodą za poświęcony czas i włożony w ich wydobycie trud. Torturowani
myśleli, że przyznanie się do swych grzechów zapewni im łaskę, uwolni od mąk,
które cierpieli, jednak byli w błędzie. Jakże bardzo byli w błędzie. Nie było
litości dla zdrajców. W uporządkowanym, praworządnym społeczeństwie jakie
stanowiło Imperium, nie było miejsca dla odstępców i bluźnierców. Ani dla
obcych.
-Inkwizytorze, zbliżamy się do
miejsca upadku wraku. Jest przed nami, jakieś dwieście metrów. Żadnych śladów
ruchu ani aktywności termicznej. Wygląda na to, że żaden z tych przeklętych
Eldarów nie przeżył lądowania.
Xendor skinął głową potwierdzając
przyjęcie informacji, choć w istocie słowa brata Sepiona były zbyteczne. Już od
kilku minut wyczuwał ciężki zapach nadtopionego metalu pomieszany z chemiczną
wonią płonącego paliwa. Strzeliste kolumny drzew nosiły na sobie ślady, które
wyglądały jak zostawione przez olbrzymie szpony jakiejś gigantycznej bestii. Konary
były połamane i osmalone, wszędzie walały się mniejsze lub większe fragmenty
pokrycia statku. Dziwaczny, nieludzki metal nie odbijał światła i przypominał
raczej kawałki ciała oderwane od korpusu żyjącego stworzenia, niż resztki
pojazdu służącego do kosmicznych podróży. Inkwizytor trącił jeden z nich nogą.
Powierzchnia odłamku pokryta była lepkim śluzem, który również wydawał się być
pochodzenia organicznego. Z wyrazem obrzydzenia na twarzy odwrócił się w stronę
czekającego wciąż wojownika. Ku jego zdumieniu było ich teraz dwóch.
Nowoprzybyły był o kilka cali
wyższy od brata Sepiona, i prawie o połowę szerszy w barach. Jego
ciemnoniebieski napierśnik był bogato ornamentowany w sceny bitewne otaczające
dumny wizerunek skrzydlatej czaszki, wykonany ze złota. Na prawym naramienniku
błyszczał złowrogo dwugłowy, imperialny orzeł, symbolizujący unię Terry i
Marsa. Przez szerokie plecy Marines przewieszony był długi, szeroki na dwie
dłonie kordelas. Potęga bijąca od wspaniałego miecza energetycznego była
wystarczająca by zniechęcić do walki każdego, kto znalazł się w jego zasięgu. A
jeśli sam widok oręża nie wystarczał, sprawę załatwiły oczy Szkarłatnej Pięści,
które emanowały złowieszczą inteligencją i pewnością siebie. Lata krwawych walk
bez odpoczynku rozpaliły na ich dnie iskierki szaleństwa, które błyszczały
niczym ognie piekielne, gotowe by spopielić każde zarzewie oporu, jakie ich
właściciel napotka na swej drodze. Naznaczona znamionami gigantyzmu twarz była
surowa, ale na swój sposób przystojna. Szpeciła ją jedynie długa, czerwonawa
blizna biegnąca od lewej skroni, przez złamany wielokrotnie nos, aż po dolną
krawędź szczęki.
Nadawała ona całej postaci kapitana
drapieżnego wyglądu. Gładko wygolona czaszka lśniła w pojedynczych promieniach
słońca. Ludzki wzrok Xendora nie mógł się równać ze wzmocnionym zmysłem Adeptus
Astartes, jednak wydawało mu się, że Abiddus jest lekko wytrącony z równowagi. Chcąc
okazać szacunek doświadczonemu weteranowi, Kestah skłonił nisko głowę, i
wykonał na piersi znak Aquili- skrzyżował nadgarstki z wyprostowanymi, ściśle przylegającymi
do siebie palcami, z wyjątkiem kciuków, które opierały się jeden o drugi i
zginały pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, tworząc dwugłowego orła Imperium. Jaever
powtórzył gest swoimi odzianymi w plastalowe rękawice dłońmi, i również złożył
mu ukłon, jednak znacznie niższy. Mógł sobie pozwolić na takie zachowanie wyłącznie
ze względu na to, że należał do Kosmicznych Marines. Każdy inny człowiek
zmuszony był upadać przed Inkwizytorem na kolana.
Xendor zauważył nagle jaka cisza
panowała w rozbrzmiewającym jeszcze przed chwilą ptasimi trelami lesie.
Wydawało się, że nagle wszystkie żywe stworzenia schroniły się w swoich
gniazdach, przeczuwając nadciągające niebezpieczeństwo. Jedynymi, którzy nie
poddali się podobnym instynktom, byli odziani na czarno Lucyferzy i zakuci w
potężne pancerze giganci. Raptem Kestah uświadomił sobie jak bardzo nie na
miejscu znajdywał się pomiędzy tymi zaprawionymi w bojach żołnierzami. Miał co
prawda zatkniętą za pas kaburę z niewielkim pistoletem plazmowym, który
otrzymał od swego nauczyciela, a przy jego boku zwisała pochwa z ukrytym w niej
mieczem energetycznym, jednak jak dotąd uczestniczył jedynie w dwóch
potyczkach, i obawiał się, że może jedynie zawadzać weteranom. Potrafił
posługiwać się każdym rodzajem broni, był to jeden z elementów przeszkolenia
Inkwizytorów, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że czym innym jest ćwiczenie
pchnięć i flint w spokojnej, wyłożonej marmurem komnacie treningowej, a czym
innym używanie nabytych tam umiejętności na polu bitwy.
Aby dodać sobie nieco otuchy, przypomniał
sobie fragment przemówienia jednego z wykładowców: „ W służbie Imperatorowi nie
ma miejsca na słabość i wahanie. Tylko pewne działania i niezachwiana wiara
mogą zapewnić ludzkości przetrwanie. Nie ma zbyt wielkiego poświęcenia. Nie ma
zbyt małej zdrady.”.
-Kapitanie, czy wszystko w
porządku? Twoi ludzie znaleźli coś niepokojącego?
-Nie, Inkwizytorze, nie znaleźli
nic. Jednak to właśnie mnie niepokoi. Nasze odczyty termalne powinny wykryć najmniejsze
ślady ciepła, tymczasem cała okolica wydaje się martwa i zimna
Xendor uniósł lekko wargi w
imitacji uśmiechu. Nigdy nie zdoła w pełni zrozumieć uczuć kierujących najwspanialszymi
wojownikami ludzkości. Mógł się założyć o znaczną sumę, że w całej Imperialnej
Gwardii nie znalazłby nawet jednego żołnierza, który martwiłby się
nieobecnością przeciwników. Nagle dotarł do niego sens słów Abiddusa, co
spowodowało natychmiastowe zniknięcie uśmieszku. Na spoważniałej nagle twarzy
Kestaha pojawił się wraz zaniepokojenia i czujności. Wizjery w hełmach
Kosmicznych Marines były szczytem technologii, zaprojektowanym w przepastnych
kuźniach na Marsie. Zapewniały doskonałą jakość odczytywanych z otoczenia
informacji i pozwalały na przeszukanie całej okolicy w promieniu kilkuset
metrów w poszukiwaniu śladów nieprzyjaciela. Potrafiły wychwycić każdy ślad
cieplny w zasięgu czujników. Czemu zatem nie były teraz w stanie zlokalizować
szczątków obcego statku, który po oberwaniu salwą torped plazmowych i przeszyty
lancami laserowymi, powinien świecić dla nich jasno niczym drugie słońce?
Wyglądało na to, że części
Eldarów udało się wyjść cało z katastrofy i użyć jakiegoś rodzaju technologii
by zamaskować własne pole cieplne i utrudnić poszukiwania. Najwyraźniej
spodziewali się ich przybycia. Mając przewagę dwóch godzin od chwili rozbicia
się, mogli przygotować pułapkę, w którą teraz Xendor i jego ludzie wchodzili,
przypieczętowując własny los. Inkwizytor pomyślał jednak, że mimo całego
swojego sprytu i przebiegłości. Eldarowie nie przewidzieli jednej rzeczy.
Rzeczy, która mogła przeważyć w czekającej ich potyczce na korzyść sił
Imperium. Nie przewidzieli trzydziestu zakutych w pancerze siłowe braci
zakonnych. Nie przewidzieli wojowników Adeptus Astartes.
Abiddus krótkim, niemal
niezauważalnym gestem wezwał do siebie jednego ze swych podwładnych. Jego
wygląd różnił się nieco od innych braci. Zamiast zwykłego hełmu wyposażonego w pojedynczy
wizjer, wojownik miał coś w rodzaju szklanego kaptura, który otaczał jego
ogoloną głowę. Wewnątrz przezroczystego kasku, wiły się różnokolorowe przewody
łączące czaszkę mężczyzny z tajemniczym urządzeniem znajdującym się w okolicach
karku. W ręku trzymał długą, zwieńczoną wizerunkiem Imperialnego Orła laskę,
wykonaną z pozłacanego adamantium. Ślepia ptaka, wykonane były z
krwistoczerwonych rubinów, lśniących delikatnym, wewnętrznym światłem. Wokół
całej jej długości błyszczała cieniutka warstewka szronu, która utrzymywała się
pomimo panującej w dżungli wysokiej temperatury. Psionik.
Pośród nieprzeliczonej rzeszy mieszkańców
wszystkich podległych Złotemu Tronowi Terry światów, raz na dziesięć milionów niemowląt,
rodzili się ludzie obdarzeni, czy może raczej przeklęci zdolnością do
kształtowania otaczającego ich świata za pomocą siły umysłu. We wczesnych
latach panowania Imperatora, byli oni uważani za niebezpiecznych mutantów, i jako
tacy najczęściej ginęli na stosach. Dopiero Władca Ludzkości, w swej
nieskończonej mądrości, ulegając namowom kilku spośród swych synów, zezwolił na
wykorzystywanie psioników, jak ich nazywano, do celów militarnych. Wcześniej,
służyli oni jedynie jako gwiezdni nawigatorzy, którzy umożliwiali poruszanie się
statków w przeklętym wymiarze Osnowy, gdzie światło Astronomiconu,
zjednoczonych umysłów tysięcy astropatów pracujących głęboko pod powierzchnią
Himalajów, było jedynym drogowskazem, pozwalającym uniknąć błąkania się po
niebezpiecznych pustkowiach, co groziło szaleństwem, a nawet gorszymi rzeczami.
W większości zakonów Adeptus
Astartes zorganizowano specjalne oddziały, w których szkolono wojowników
naznaczonych skazą Osnowy. Kapłanom Maszyny udało się opracować technologię,
która zabezpieczała wiernych Imperatorowi psioników przed popadnięciem w obłęd
pod wpływem nieustannego kontaktu z Empireum, jak inaczej nazwano Osnowę.
Pozwalało im to wykorzystywać swoje zdolności tylko wtedy, gdy były one
niezbędne, odcinając je przez resztę czasu. Wkrótce „czarodzieje”, takim bowiem
przydomkiem obdarzyli ich nieufni wobec tego co pochodzi z Wielkiego Oceanu
ludzie, dowiedli, że nie ustępują swą lojalnością wobec Imperatora zwykłym
wojownikom, a dodatkowo potrafią być bardzo przydatni w walkach z demonami
Chaosu.
Ich niezwykłe zdolności
umożliwiały im dokładniejszą percepcję otoczenia, co czyniło ich doskonałymi
zwiadowcami i szpiegami. Niektórzy szemrali nawet, że cieszą się oni specjalną
łaską Władcy Ludzkości, który jest przecież najpotężniejszym psionikiem we
wszechświecie. Xendor osobiście nie wierzył w te pogłoski, jednak nie mógł
odmówić owym mutantom przydatności. Lecz nikt nie mógł zmusić go do polubienia
ich. Jego życiowym celem jako Inkwizytora było plenienie wszelkich zdrajców
ludzkości i odstępców. Z własnego doświadczenia, i opowiadań swych braci
wiedział, że najczęściej ku podszeptom Mrocznych Bóstw zwracają się właśnie psio
nicy. Skaza Chaosu była silna, i wielu tych, o słabszych umysłach nie było w
stanie się oprzeć jej nawoływaniom. Jeśli psionik znajdywał się pod troskliwą
kuratelą Imperium, mógł być kontrolowany, i poprzez odpowiedni trening i
szkolenie, zamieniony w lojalną broń przeciwko wrogom ludzkości. Jednak gdy był
pozostawiony samemu sobie, stwarzał jednie niebezpieczeństwo, które należało zlikwidować
za wszelką cenę. Mógł mieć tylko nadzieję, że w szeregach Szkarłatnych Pięści
nie ma zdrajcy.
-Bracie Bibliotekarzu.- kapitan
skinął lekko głową-Czy jesteś w stanie wykryć coś ponad to, co wskazują nam
nasze czujniki?
-Wyczuwam pewne zawirowania
Osnowy otaczające to miejsce, jednak są dosyć słabe, jakby ci, którzy z nich
korzystają byli niewyszkoleni…lub ranni. Jeśli rozkażesz, mogę spróbować
przełamać się przez ich bariery, i zniszczyć pole maskujące, pod którym się
ukrywają.
Abiddus uśmiechnął się drapieżnie,
najwyraźniej o niczym innym nie marząc. Właśnie dostał potwierdzenie o znajdujących
się w pobliżu Eldarach, i spodziewał się rozlewu krwi. Wydawał się wręcz
cieszyć z możliwości ponownego stanięcia do walki. Czegóż jednak należało się
spodziewać dla istoty stworzonej tylko w jednym celu? Inkwizytor rozejrzał się,
chcąc zaznajomić się z otoczeniem jak i również sprawdzić jak jego wojownicy
przygotowują się do potyczki. Znajdowali się na niewielkiej polance, ze
wszystkich stron otoczonej zwartą ścianą wysokich drzew o potężnych konarach.
Na każdym z nich mogłoby się zmieścić trzech Kosmicznych Marines. Prześwit w
koronach liści doskonale oświetlał przestrzeń, ułatwiając namierzanie ofiar.
Idealne miejsce na zasadzkę. Jego ludzie zdawali się pomyśleć o tym samym,
bowiem zaczęli się wycofywać w stronę bezpiecznego półmroku dżungli, z którego
przed chwila wyszli.
Był to rozważny, spokojny odwrót,
z zachowaniem czujności. Wszyscy zdjęli już z pasków swoje karabiny i trzymali
je na wysokości piersi, bacznie rozglądając się na wszystkie strony. Astartes
wydawali się w ogóle nie odczuwać napięcia, podczas gdy Lucyferzy byli nieco
spięci, nieprzywykli do walki w podobnym środowisku. Przybyli na Elpidę
zaledwie dwa miesiące temu, i byłą to ich pierwsza misja bojowa w dżungli. Xendor
miał nadzieję, że nie będzie ona również ich ostatnią.
-Rozkażę? Jestem gotów cię o to
grzecznie poprosić bracie Nestorze! Skoro jednak upierasz się przy
formalnościach… Pokażmy tym sukinsynom co znaczy zadzierać ze Szkarłatnymi
Pięściami! W imię Imperatora, dajmy im poznać smak naszych kul!
-Jego wola stanie się ciałem!
Psionik usiadł na miękkim
poszyciu z mchu, i zamknął oczy. Jego twarz zamieniła się w nieodczytywalną,
pozbawioną wszelkich emocji maskę, przypominającą bardziej wycięte z marmuru
oblicze jakiegoś świętego męża niż fizjonomię dotkniętego skazą Chaosu mutanta.
Xendor zganił się za nazwanie wiernego sługi Imperium „mutantem” jednak nie
potrafił wzbudzić w sobie żalu. Patrzył w milczeniu jak brat Nestor wzmacnia
uścisk na swojej pozłacanej lasce i wprowadza się w trans. W mgnieniu oka
powietrze wokół Bibliotekarza oziębiło się. Z szeroko otwartych ust Kestaha
wlatywały obłoczki pary, a jego rozgrzana przed chwilą promieniami jasnego
słońca skóra, pokryła się gęsią skórką. Warstwa potu na jego ciele zamieniła
się w lód. Rozłożone skrzydła dwugłowego orła znajdującego się na czubku laski,
skryły się pod grubym prześcieradłem szronu. Inkwizytor nie był psionikiem,
jednak jego praca zdążyła już go wyczulić na działanie sił pozacielesnych,
świadom był zatem potężnych wirów czystej energii umysłu, która emanowała z
odzianej w ciemny pancerz postaci wojownika.
Poczuł delikatne tchnienie
Osnowy, pod którym skurczyłby się gdyby nie światło Imperatora, które płonęło
jasno w jego sercu. Nie lękał się zła, był bowiem ucieleśnieniem lęku,
przedłużeniem ręki samego Władcy Ludzkości, narzędziem w Jego dłoni. Pozostali
członkowie jego osobistej ochrony nie wydawali się jednak równie obojętni na
działanie psionicznych mocy. Kilku z nich dostało silnego krwotoku z nosa, a
jeden upadł ciężko na ziemię, zwalony nagłym atakiem apopleksji. Towarzysze
natychmiast rzucili się w jego kierunku, jednak nie byli w stanie powstrzymać
konwulsji, które targały ciałem nieszczęśnika. Po chwili, z kierunku, w którym
znajdował się wrak dobiegł ich uszu odgłos stłumionego wybuchu, a zaraz potem
ekrany wizjerów Kosmicznych Marines ożyły, przekazując im informacje o
położeniu rozbitego statku, oraz rozmieszczeniu niedobitków Eldarów. Choć w tym
przypadku, słowo „niedobitki” było nie na miejscu. Obcy zdawali się być wszędzie.
Wątek z tymi sztucznymi ludźmi stworzonymi do mordowania szczególnie przypadł mi do gustu. :D Może dlatego, że uwielbiam czytać/oglądać coś o ludziach, którzy zostali stworzeni, aby zabijać. ;d
OdpowiedzUsuńCzytając moment tej walki w kosmosie miałam jedno skojarzenie, a mianowicie anime o gatunku mecha xd To tak mi się automatycznie nasunęło do głowy. xd
No więc, rozdział napisany na wysokim poziomie, bardzo długi, ale wcale długo się nie czyta. ;d No, nie w moim przypadku. ^^
Astartes zostali stworzeni ku znacznie większym celom niż samo zabijanie :D Zostali stworzeni, by zjednoczyć Galaktykę pod sztandarem Imperium Ludzkości ^^
Usuńpokrytą głębokimi liszajami kopalni odkrywkowych bliznę. - liszaje są wypukłe, więc siłą rzeczy nie mogą być głębokie :P
OdpowiedzUsuńale czasami zastanawiał się, czy rzeczywiście słusznym jest skazywanie całych światów na zagładę, tylko dlatego, że odkryto wśród ich mieszkańców zakazany kult. - otototototo, ja w sumie też się zastanawiałam
Dodatkowo dźwigali karabiny, i dodatkowo musieli zachowywać bezwzględna czujność. - i dodatkowo masz jakos podejrzanie dużo tych DODATKOWO :P
Oto nieskalana jak dotąd ziemia Elpidy została zbrukana obecnością kosmitów, którzy przynosili ze sobą jedynie zło i zepsucie. - OKEJ< STOP. Czy ja dobrze rozumiem, że skoro kosmici przylecieli na planetę to należy ją zniszczyć? wiem,z e tu tak nie napisaleś, ale tylko pytam :P
Byli oni przebiegłą, pełną podstępów rasą, - coś mi tu nie gra, rasa pełna podstępów?
nawet tak wspaniałego i boskiego jak Imperator. - XDDD
gotowe by spopielić każde zarzewie oporu, - bez by
"-Jego wola stanie się ciałem!" "A słowo ciałem się stało..." :D
nieodczytywalną, - i jesteś absolutnie pewien, że takie słowo istnieje i nie przesadziłeś z angieskim? :P
Nie wierzę, że to mówię, ale chyba weszłam w fandom ;_;
Ale będę raczej fanką eldarów, a nie marinesów, soraski D: I w ogóle interesuje mnie Warhammer Fantasy, to Twoj quest na dziś, pasuje? :D