piątek, 28 marca 2014

Rozdział VI-Grobowiec Sigmunda część III

Widmowa postać wpatrywała się w intruza w milczeniu, oceniając całą jego postać taksującym spojrzeniem, zupełnie jakby oceniała wartość młodzieńca, którego pycha skłoniła do sięgnięcia po rynsztunek legendarnego herosa. Ivar bez udziału świadomości splótł wzrok z przezroczystymi oczami zjawy, i trwali tak przez chwilę w bezkrwawym pojedynku woli. 
Chociaż wszystko w nim krzyczało by natychmiast podniósł się i uciekał zostawiając za sobą miecz i hełm, chłopak sprzeciwił się instynktom, zmuszając się do myślenia o wszystkich niewinnych ludziach, którzy zginą z paszczy smoków, jeśli ich nie powstrzyma. Nagle duch Sigmunda uśmiechnął się lekko, jakby zadowolony z wyników próby, której poddał śmiertelnika. 
Komnatę wypełnił nagle przyjemny, miodowy głos, niepasujący do tej mglistej postaci, przybywającej z Królestwa Zmarłych. Młodzieniec spodziewał się, że będzie on zimny i odległy, a tymczasem w uszach słyszał słowa, wypowiedziane językiem zwykłego, żywego człowieka, jednie z nieco przestarzałym akcentem.
-Przepraszam, że byłem dla ciebie nieco zbyt…surowy. Nieczęsto mam tu gości, i zdążyłem odzwyczaić się od towarzystwa. Chciałem się upewnić, że jesteś tym, za kogo się podajesz i możliwe, że troszkę przesadziłem.
Ivar otworzył szeroko usta ze zdziwienia. To byłą ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał. Wkraczając do grobowca miał świadomość czyhających w jego mrocznym wnętrzu pułapek i innych niebezpieczeństw, jednak w życiu nie przypuszczał, że spotka ducha samego Sigmunda Smokobójcy, a sama myśl, że widmo będzie go prosić o wybaczenie uchybienia gościnności, wywołałoby u niego niepowstrzymany atak śmiechu oraz zaniepokojenie o stan własnego umysłu. 
Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej dziwaczna i tajemnicza od wyobrażeń. Świat stawał na głowie. Chłopak nie zdziwiłby się teraz, gdyby nagle dołączył do nich Strażnik, którego zabił w komnacie gdzie leżał Huggtand, i wszyscy trzej wspólnie zasiedli przy ognisku opowiadając sobie historie z dzieciństwa. Pieczarę przeszył ciepły, przypominający nieco kwilenie jastrzębia śmiech zjawy, która najwyraźniej doskonale się bawiła widząc niezbyt mądrą minę młodzieńca. Możliwe też, że…
-O, zaiste, mój młody przyjacielu, byłoby to wyśmienite przyjęcie, jednak obawiam się, że mój…pupil nie będzie w stanie do nas dołączyć. Widzisz, bestie, w przeciwieństwie do ludzi, nie mają duszy, która mogłaby zostać w rzeczywistym świecie po śmierci ciała. Sama jednak myśl podobnego spotkania towarzyskiego jest wielce interesująca. Oh, ale chyba ponownie popełniłem nietakt. Nie powinienem czytać w twoich myślach bez pozwolenia. To niegrzeczne.
Ivar sądził, że jego szczęka nie może opaść jeszcze niżej, jednak był w błędzie. Wiedział, że wygląda wyjątkowo głupio leżąc przed starożytnym bohaterem, z rozdziawionymi ustami, jednak nic nie mógł na to poradzić. Jednak Sigmund dalece odbiegał od postaci, o której słyszał te wszystkie legendy gdy był jeszcze dzieckiem. 
Był świadom, że to głupie, ale potężny heros powinien być poważnym mężczyzną o szlachetnej twarzy, poznaczonej najlepiej kilkoma bitwami pochodzącymi z mitycznych pojedynków. Tymczasem duch, którego miał przed sobą, miał wesołą, przystojną twarz rolnika, okoloną długimi, siwymi już włosami, które nieustannie opadały mu na roześmiane, stalowe oczy. Nie miał też żadnych widocznych szram.
 Przez chwilę chłopak zastanawiał się, czy nie ma do czynienia z jakimś oszustwem, które ma za zadanie odwieść go od wypełnienia zadania. Jakby wyczuwając jego wahanie, lub co bardziej prawdopodobne, po prostu odczytując je z umysłu młodzieńca, zjawa Sigmunda podeszła bliżej i wyciągnęła dłoń w kierunku lezącego wciąż na posadzce Huggtand’a. 
Rozpoznając swego twórcę i prawowitego właściciela, miecz rozjarzył się światłem, o wiele jaśniejszym niż to, którym napełnił je Ivar Teraz już nie było żadnych wątpliwości. Widmo było prawdziwym Sigmundem Smokobójcą. Chłopak jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niebieskawą postać jak urzeczony, a potem wybuchnął gwałtownym rechotem, który trwał i trwał, podczas gdy ciało młodzieńca turlało się po zakurzonych marmurach. Po chwili dołączył do niego drugi, ostrzejszy śmiech, tworząc wesoły duet, który zdawał się rozjaśniać mroki grobowca.
Ivar podniósł się na nogi i sięgnął po odrzucona rękojeść miecza, rzucając przy tym pytające spojrzenie swemu niematerialnemu towarzyszowi. Widząc niezdecydowanie chłopaka, Sigmund sam schylił się po Huggtand’a, a następnie wręczył go młodzieńcowi z szerokim uśmiechem, głownią do przodu, którą ten wziął, z szacunkiem skłaniając głowę.
-Możesz go zatrzymać. Jak widzisz, jestem troszkę nieżywy, i na nic mi się nie przyda. Poza tym, mam swoją własną kopię, o którą zapewne wściekałby się mój przybrany ojciec, ponieważ nie jest zrobiona z solidnego metalu. Spełnia jednak swoje zadanie.
Mówiąc to duch, wziął potężny zamach i opuścił błękitne ostrze na stalowy pulpit, wznoszący się pośrodku basenu, na którym wcześniej leżała księga zabrana przez Ivara, i z łatwością rozłupał go na pół. Dziwnie było patrzeć jak niematerialna klinga wyrządza podobne zniszczenia, ale chłopak zdążył już nauczyć się, że tam, gdzie w grę wchodziła magia, na próżno było doszukiwać się logiki. Wsadził swoją, solidna wersję Huggtand’a do pochwy przy pasie i zwrócił spojrzenie ku unoszącemu się delikatnie nad posadzką widmu.
- Więc…Nie gniewasz się, że zakłóciłem twój spokój? Że bez pozwolenia zabrałem ten hełm, i miecz? Po drodze zniszczyłem już dwie magiczne bariery, i właśnie miałem zamiar zrobić to samo z trzecią… Czy to czyni ze mnie beszcześciciela? Nie wiedziałem, że wciąż tu jesteś, Saladyn nic o tym nie wspominał…W zasadzie ten smok o niczym nie wspominał, Jego sposób komunikowania się ze mną poprzez szklaną taflę nie należy do najlepszych… 
Pokazuje mi tylko jakieś zamglone obrazy, nic więcej…Jak ty się z nim komunikowałeś? I…dlaczego zostałeś duchem? Czy bogowie nie chcieli wpuścić cię do Walhalli? Przebywanie w samotności w tym ciemnym, zatęchłym grobowcu musiało być okropne…Oh, wybacz, nie chciałem… Miałem na myśli…To miejsce twojego spoczynku, ale..Na zewnątrz jest o wiele przyjemniej.
Teraz kiedy w końcu odzyskał głos, nie mógł przerwać nieustannego potoku słów wylewającego się mu z ust. Nie chciał zanudzić Sigmunda, ani tym bardziej zdenerwować jego widma, jednak nie mógł się powstrzymać przed zadawaniem każdego pytania, które przyszło mu na myśl. 
Wyglądało na to, że pomimo przejść, które miał za sobą, straty rodziców, i dorastania w ogarniętym okropieństwami wojny z Orkami Midgardzie, nadal miał w sobie swego rodzaju dziecinną ciekawość. Duch patrzył z pewnym rozrzewnieniem na tego smukłego, szesnastoletniego zaledwie młodzieńca, którego bogowie w swym okrucieństwie uczynili narzędziem swej woli, pozbawiając go możliwości przeżycia normalnego, szczęśliwego dzieciństwa.
Coś w wyrazie tych błękitnych jak górski lodowiec oczu przypominało mu innego chłopca, który wychowywał się pośród ognisk kuźni swego przybranego ojca. Podobieństwo pomiędzy nim samym w młodości, a stojącym przed nim młodym mężczyzną było nie do przeoczenia. Obydwoje stracili tych, których kochali, i obydwoje zamierzali szukać zemsty na swych krzywdzicielach.
 Tak się składało, że w obu przypadkach, były nimi smoki. Zjawa roześmiała się ponownie widząc podekscytowanie swojego niespodziewanego gościa. Nie. Nie całkiem „niespodziewanego”. Wiedziała przecież, że kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym jej spokój zostanie zakłócony, a wojna znów opanuje Midgard. Szkoda tylko, że ciężar jej prowadzenia spadł właśnie na tego pełnego życia chłopaka. Człowiek jest istotnie zaledwie igraszką w rękach bogów.
-Zadajesz dużo pytań  młody przyjacielu-zobaczył, że oczy Ivara rozjaśniają się, gdy usłyszał, że wielki heros, sam Smokobójca nazywa go „przyjacielem”.- Jednak w ramach wynagrodzenia za moją poprzednią nieuprzejmość, z chęcią udzielę na nie odpowiedzi. Na początek jednak… Twierdzisz, że znasz Saladyna?
-Tak, to on przyniósł mnie w to miejsce na swoim grzbiecie, i otworzył dla mnie wejście do grobowca. Wcześniej, dwa razy uratował mi życie. Nigdy nie przypuszczałem, że będę cokolwiek zawdzięczał smokowi, jednak ten, wydaje się najszlachetniejszym przedstawicielem swojego gatunku.
Sigmund ucieszył się słysząc, że jego stary przyjaciel przebywa w pobliżu. Kiwnął z powagą głową, w uznaniu co do oceny chłopaka.
-Tak, ja i on znaliśmy się przez długie lata, chociaż początki naszej przyjaźni znacznie bardziej różniły się od twojego pierwszego spotkania z tym jaszczurem. Mówiąc ściślej, próbowaliśmy się zabić.
-Wiem o tym. Saladyn pokazał mi obrazy przeszłości w szklanym jeziorze. To była niesamowita walka. Nie mogę uwierzyć, że trzymałem w dłoniach ten sam miecz, którym wybiłeś mu oko. To niesamowite uczucie.
-Już po raz drugi wspominasz o tafli szkła, w której Saladyn pokazuje ci różne obrazy. Czy to możliwe, że ten stary drań komunikuje się z tobą tylko w ten sposób? Naprawdę, powinien się wstydzić. Widzę, że poczucie humoru nie opuściło go wraz z upływem czasu. Nie jest to najlepszy sposób na rozmowę, nieprawdaż?
Ivar nie do końca rozumiał o co chodzi Smokobójcy. Był to jedyny sposób rozmowy z brązowym gadem, i nie wyobrażał sobie, by były też inne możliwości. Z pewnością duch robił sobie z niego żarty, sprawdzając czy mu uwierzy. Coś jednak w rozbawionym spojrzeniu Sigmunda nie dawało mu spokoju, i podsuwało mu kolejne pytania bez odpowiedzi. Czy to możliwe, że jednooki jaszczur naigrywał się z niego przez cały ten czas? 
Coraz bardziej wydawało mu się to prawdopodobne. Widząc wątpliwości chłopaka, zjawa po raz kolejny w krótkim odstępie czasu, odrzuciła do tyłu głowę i serdecznie się zaśmiała. Po błękitnych, ezoterycznych policzkach spłynęła pojedyncza łza rozbawienia. Najwyraźniej duchy różniły się od ludzi tylko tym, że nie miały namacalnego ciała.
-On naprawdę nie spoważniał ani o jotę. Pomyśl chłopcze…Przypomnij sobie, jak poznałeś jego imię? Zakładam, że ono nie pojawiło się w szkle? O ile dobrze pamiętam, tym sposobem, mógł przekazać tylko obrazy i dźwięki własnych i cudzych wspomnień.
Młodzieniec poczuł jak się czerwieni. Twarz paliła go jakby zbyt długo leżał na słońcu, a w głowie szalała prawdziwa burza złożona z gniewu i upokorzenia. Zrozumiał, że został wystrychnięty na dudka przez olbrzymiego smoka. Dobrze przynajmniej, że nie był to byle borsuk, a naprawdę potężna istota, władająca w dodatku magią. Nie mógł jednak pojąć, dlaczego? 
Po chwili jednak, przypomniał sobie niezliczoną ilość pytań, która przychodziła mu do głowy podczas wpatrywania się w kolejne wizje, i to, jak powstrzymywał się od ich zadawania, świadom, że jaszczur nie będzie w stanie na nie odpowiedzieć przez wizje. Pomyślał, jak komicznie musiał wtedy wyglądać, rozpaczliwie usiłując zahamować wrodzoną ciekawość i natychmiast się uspokoił. Zaczął nawet doceniać specyficzny humor Saladyna, nawet jeśli stał się jego ofiarą. 
Zresztą, czy to naprawdę było takie ważne jak z nim rozmawiał? Liczyła się przede wszystkim przekazana treść, a nie forma komunikacji. Mógł zacząć coś podejrzewać, gdy w jego umyśle pojawiło się znikąd imię jaszczura. Zdał sobie sprawę, że odrzucił wszelką urazę, i beztrosko roześmiał się z udanego żartu.
Tymczasem Sigmund zbliżył się do bariery zagradzającej środkowy korytarz, i wyciągnął rękę. Pod jego dotykiem, niewidzialna ściana zaczęła ciemnieć, aż w końcu zupełnie zniknęła, pochłonięta przez ducha. Następnie widmo podpłynęło do chłopaka i delikatnie położyło mu dłoń na ramieniu. 
Była ona prawie nieodczuwalna, i ponownie wbrew oczekiwaniom młodzieńca, ciepła. Niebieskawa postać zaczęła jaśnieć, i już po chwili otoczyła się połyskliwym nimbem mocy. Aureola skręcała się i wiła, aż w końcu utworzyła zwartą kulę, która pomknęła wzdłuż eterycznego ciała widma, i przez jego wyciągniętą rękę, niczym przez most, wniknęła w Ivara.
 Znajome uczucie napełniania Aurą ponownie ogarnęło chłopaka, usuwając każde pojedyncze skupisko bólu czy zmęczenia. Po chwili czuł, że w pełni odzyskał siły. Z wdzięcznością skinął głową Sigmundowi, który ruszył w kierunku odblokowanego przejścia.
-Chodźmy dalej, a po drodze postaram się odpowiedzieć na pozostałe pytania, które mi zadałeś.
-Po pierwsze, chcę, żebyś wiedział, że nie mam do ciebie ani odrobiny żalu za, jak to nazwałeś „zakłócenie mojego spokoju”. Spędziłem w tej ciemnej norze jakieś pięć tysięcy lat, i wierz mi Ivarze, po tak długim czasie, spokój staje się nudny i męczący. Od dawna marzyłem o jakimś wydarzeniu, które rozbiłoby codzienną rutynę wiecznej egzystencji.
 Nie zrozum mnie źle, nie narzekam na swój los, w końcu sam wybrałem stan, w którym się obecnie znajduję. Jednak nigdy nie sądziłem, że brak bitewnego zgiełku i troski o przetrwanie, pożywienie czy dach nad głową, może być tak…nudny. W młodości, gdy wyruszałem na swoją krucjatę przeciwko smokom, uważałem, że spokój, to coś, czego każdy człowiek powinien pożądać najbardziej na świecie. 
Myślałem, że gdy uda się mi w końcu wywalczyć wolność dla wszystkich moich braci, będę mógł powrócić do powolnego życia wraz ze swoją rodziną. Jednak zew przygód, raz usłyszany, nie milknie nigdy.
 Chociaż udało mi się dożyć starości bez większych wojaży, pierwsze lata, które spędziłem jako widmo, włócząc się dzień w dzień, po tych samych, coraz bardziej zakurzonych salach, uświadomiły mnie, ile we mnie zostało tego butnego młodzieńca, który uważał, że jest w stanie zmienić świat. 
Może gdybym odniósł porażkę, porzuciłbym swe samobójcze niejako myśli i zajął się uczciwą pracą kowala. Lecz przeznaczenie postanowiło ukarać mnie zwycięstwem. Nic tak nie podżega ognia płonącego w sercu jak sukces. Człowiek karmi się nim, próbując wepchnąć do i tak już pełnych ust kolejne, jak największe kęsy, aż w końcu dławi się i pada martwy, pośród rozsypanych wokół niego resztek. Czułem to cały czas. 
Odkąd wstałem z łóżka po pamiętnym pojedynku, codziennie w mojej duszy budził się demon, który namawiał mnie do opuszczenia Fabera i Iris, i udania się w poszukiwaniu kolejnych, niemożliwych zadań.
Walczyłem z nim, i wygrywałem, jednak za każdym razem wysiłek był coraz większy. Głód bestii był straszny, i zaczynała ona pożerać mnie od środka. Nie mogłem dłużej się opierać. Ruszyłem więc na wschód, ku tajemniczym niezbadanym pustkowiom, na których, według opowieści Saladyna, zamieszkiwał niegdyś władający straszliwą magią lud Eoran, dorównujący w sztuce czarodziejskiej samym smokom. 
W wyniku wojny pomiędzy dwoma rasami, Eorani zostali całkowicie wybici. Ja jednak musiałem przekonać się o tym na własne oczy. Sądziłem, że jeśli uda się mi odnaleźć jakieś pozostałości ich starożytnej cywilizacji, lub może nawet żywych przedstawicieli tajemniczego gatunku, mój głód przygód zostanie zaspokojony na jakiś czas. Na swoje nieszczęście udało mi się natrafić na jedną z zawalonych wież, w której podziemiach odkryłem sieć jaskiń.
W nich natknąłem się na niedobitki Eoran, żyjących jak zwierzęta, w ciemności i głodzie, z dala od otwartych przestrzeni i polujących na nich smoków. Ich potężna niegdyś magia stopniowo zanikała, i już wtedy, jedynie nieliczni mogli nią władać. Nie dorównywali jednak dawnym mistrzom swego ludu. Jedna ze starszych kobiet miała specyficzny dar, umożliwiający jej odczytywanie znaków wieszczących przyszłość.
 Gdy mnie zobaczyła, jej oczy wywinęły się do środka i staruszka wpadła w trans. Przepowiedziała mi, że moce Ciemności już knują przeciwko ludzkiej rasie i chcą zniweczyć mój wysiłek ocalenia naszego gatunku. Ostrzegła mnie, że nadejdzie dzień, w którym ponownie smoki zwrócą się przeciwko człowiekowi, a Mrok powstanie, silniejszy niż kiedykolwiek. 
Wspomniała też o Obdarzonym, który się wówczas objawi, i stanie do walki z Wielkim Demonem. Nie powiedziała jednak kto zwycięży w tym pojedynku. Jej słowa głęboko wryły się w moją pamięć.
 Gdy wróciłem do domu, zrozumiałem, że muszę zrobić wszystko by wspomóc ludzkość w nadchodzącej walce. Nie wiedziałem jednak kiedy dokładnie spełni się proroctwo. Kiedy byłem już stary, i czułem na karku chłodny oddech śmierci, upominającej się chciwie o moje umęczone ciało, poprosiłem w sekrecie jednego ze swych nadwornych magów, by pomógł mi stać się duchem. 
Czytałem o tym w księdze, i wiedziałem, że podobna magia jest możliwa. I tak oto dochodzimy do momentu, w którym ty, pojawiasz się w moim grobowcu i niszczysz bariery chroniące mojego miecz, a następnie zabijasz strażnika. Jeśli nie jesteś tym Obdarzonym, o którym mówiła stara Wieszczka, to chyba żadnego sienie doczekam. Nigdy nikomu nie mówiłem o swojej podróży, ani o sekretach, których powiernikiem się stałem w trakcie jej trwania. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo ciążyła mi ta tajemnica.
Ivar milczał. Co miał powiedzieć? Wszystkie słowa wydawały się teraz puste i nic nieznaczące. Usłyszał właśnie, że jego urodzenie zostało przepowiedziane tysiące lat temu, w jakiejś zatęchłej jaskini, podobnej do tej, w której się wychował. Zastanawiał się czy w ten sposób bóstwa kpiły sobie z niego. 
Poczuł jak wszystkie ideały, którymi się kierował zaczynają się mu wymykać. Nie wiedział już, czy chęć walki z czarnym smokiem wnikała z jego miłości do rodziców i przyjaciół, którzy zginęli w obozie, czy też z owego enigmatycznego proroctwa. Ile wydarzeń z jego życia, ile decyzji, które podjął, tak naprawdę należało do niego? Przypomniał sobie jak w wieku pięciu lat wybrał lekcje władania mieczem zamiast strzelania z łuku, decydując, że woli być wojownikiem niż myśliwym. Czy to naprawdę był on, Ivar?
A jeśli nie…To gdzie przez cały ten czas była osoba, którą był, i za którą się uważał? Wyobraził sobie ciemne, ciasne więzienie, do którego trafiało jego prawdziwe „ja” za każdym razem, kiedy przepowiedziany Obdarzony, Zbawca Ludzkości, przejmował kontrolę nad jego umysłem. 
To, co przed chwilą usłyszał zawaliło mu na głowę cały świat. Nic już nie wydawało mu się takie same. Gotów był w tej chwili wyrzec się swojej zemsty, odrzucić Huggtand’a, i powrócić do Astarothu by wieść życie pustelnika wśród zgliszcz swojej przeszłości. Szli długim, nieoświetlonym korytarzem, na którego końcu majaczyły kolejne dębowe drzwi, w rodzaju tych, za którymi znalazł miecz i hełm. Oraz strażnika. 
Wyczuwając nastrój chłopaka, zjawa Sigmunda zatrzymała się i spojrzała mu prosto w oczy. Młodzieniec również stanął w pół kroku i z martwą miną wpatrywał się w ducha. Z nich dwóch, to jaśniejący niebieskawo Smokobójca wyglądał na tego z krwi i kości.
-Posłuchaj mnie Ivarze. Naprawdę chciałbym ci opowiedzieć o tym wszystkim w innych okolicznościach, kiedy mielibyśmy więcej czasu na wszystkie pytania, jakie cisną ci się do głowy, jednak żaden z nas nie może zmienić tego co już się wydarzyło. A wydarzyło się to, że smoki ponownie ruszyły na wojnę. Wypełniając tym samym pierwszą część proroctwa. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale jesteś ostatnią nadzieją ludzkości. Nie możesz się teraz poddawać, bo usłyszałeś treść przepowiedni.
Chłopak ze złością popatrzył na swojego towarzysza. W jego oczach malował się głęboki smutek i złość.
-Nie rozumiesz. Nie decyduję o swoim życiu, jestem tylko marionetką, służącą odgrywaniu roli przeznaczonej mi przez…No właśnie, kogo? Bogów? Smoki? A może tą starą Wyrocznię? Moja rodzina, przyjaciele…Zginęli w płomieniach, tylko po to, bym chwycił za miecz? Jeśli taka jest cena bycia bohaterem, to wyrzekam sie tego zaszczytu.
Sigmund spoważniał w położył obie dłonie na ramionach Ivara, pochylając się nad nim tak, by ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie. Delikatny oddech widma owionął oblicze młodzieńca poruszając jego brudnymi, blond włosami.
-Pomyśl przez chwilę, chłopcze! Czy nie widzisz absurdu, w który popadasz? Mówisz o swojej narzuconej roli w kształtowaniu świata zupełnie jak gdyby była ona eksperymentem bogów przeprowadzony wyłącznie na tobie! 
Od tysięcy lat, Odyn i jego poddani opiekują się mieszkańcami Midgardu, dbając o ich dobro. Od czasu do czasu, ich praca jest niweczona lub sabotowana przez pomioty Ciemności, jednak jak dotąd, to Dobro zawsze zwyciężało. W swej mądrości bogowie każdemu człowiekowi, od Smokobójcy po zwykłego farmera, przydzielają funkcję, którą najlepiej wypełni.
 Każdy człowiek jest trybikiem w ich nieskończenie wielkiej, nieustannie rozbudowywanej machinie, napędzającej wszechświat. Jedyną rzeczą, która wyróżnia cię spośród nieprzebranych rzesz, które żyły przed tobą, żyją teraz, i będą żyć gdy twoje kości obrócą się w proch, jest to, że było ci dane usłyszeć o swoim przeznaczeniu.
Czy to naprawdę aż taka różnica? Rolnik nie wie, czy pogoda będzie sprzyjała zbiorom, dlatego sieje ziarno, licząc, że los będzie mu łaskawy. Myślisz, że gdyby usłyszał proroctwo, mówiące mu, że jego plony zostaną zniszczone, usiadłby bezczynnie i zaczął płakać nad swym nieszczęściem?
 Otóż nie. Wyszedłby w pole, i rozrzucił nasiona, a następnie robiłby wszystko by ochronić je przed zmarnieniem. Miałby nadzieję na to, że jego wola walki ma znaczenie, że uporem i wytrwałością jest w stanie zmienić kręcące się wrzeciono Przeznaczenia. Pomyśl o tym jak o darze. Jeśli wiesz, że twój przeciwnik jest od ciebie silniejszy, opracowujesz strategię polegającą na zwinności. Użyj tej przewagi chłopcze, w przeciwnym wypadku cała ludzkość skazana jest na zagładę!
Słowa Sigmunda znalazły jakimś cudem do zatwardziałego umysłu Ivara. Zaczynał rozumieć, jak bardzo głupia była jego reakcja. Oczywiście, że zjawa miała rację. W końcu bogowie, jako istoty wszechpotężne, przewyższające zwykłych śmiertelników zarówno siłą jak i wiedzą, doskonale zdawały sobie sprawę, co dany człowiek osiągnie w swoim krótkim, jak na standardy mieszkańców Asgarthu, życiu.
 Zaczął nawet odczuwać swego rodzaju dumę, że został przez nich wybrany jako dość godny, by powierzyć mu moc władania Aurą, umiejętność niespotykana wśród ludzi od tysięcy lat. Odmówił krótką modlitwę dziękczynną, pamiętając o prośbie o dalszą opiekę, bowiem jego misja nie dobiegła jeszcze końca. Skinął głową na znak, że zrozumiał, i oboje ruszyli w stronę drzwi.
W pozostałych dwóch komorach grobowych odnaleźli napierśnik oraz wszystkie pozostałe części zbroi. Ivar zdziwił się, nie mogąc odnaleźć żadnego śladu po szkielecie Sigmunda. Jednak kiedy podzielił się z duchem swoimi spostrzeżeniami, ten roześmiał się wesoło, najwyraźniej rozbawiony jakimś osobistym żartem.
-Na początku swojej dobrowolnej niewoli, codziennie chodziłem odwiedzać swoje zwłoki, próbując wszelkich sposobów na ponowne dostanie się do ich środka, by znów móc cieszyć się pełnią namacalnego istnienia. 
Oczywiście nie było to możliwe. Dlatego sfrustrowany, nie chcąc patrzeć przez całą wieczność na pomnik swojej porażki i śmierci, zniszczyłem chroniące moją doczesną powłokę bariery, zabezpieczające je przed upływem czasu i pozwoliłem im rozpaść się w proch. Jako zjawa, mam o wiele lepszy kontakt ze wszystkim co niematerialne, również z magicznymi zabezpieczeniami. Minęły tysiące lat, odkąd zgnił ostatni kawał płótna, w które mnie zawinęli. I wiesz co? Wcale tego nie żałuję!
Chłopak zebrał wszystkie elementy pancerza, i przy pomocy Sigmunda, a raczej jego ducha, zaczął ubierać je po kolei. Zapinanie wszystkich sprzączek i zaciskanie rzemiennych wiązań zajmowało mnóstwo czasu, i młodzieniec szacował, że zajęło im to jakieś pół godziny wspólnego wysiłku. Mógł się oczywiście mylić, zważywszy na fakt, że w mrocznej pieczarze grobowej nie było niczego, co mogłoby określić porę dnia.
 Lub nocy. Ten czas, który spędził śpiąc, czy też raczej leząc pogrążony w nieświadomości, mógł być naprawdę długi, lub wyjątkowo krótki. Zjawa nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, już dawno straciła poczucie upływających chwil. W samotnym zamknięciu minuty zamieniały się w godziny, a godziny w lata, podczas gdy całe tysiąclecia wydawały się zaledwie mgnieniem oka. Gdy wszystkie części były już dopasowane, Ivar podszedł do brzegu jeziorka i za pomocą Aury, utworzył nad głową małą, migoczącą kulę światła.
Zrobił to całkowicie instynktownie, zupełnie jakby od urodzenia zaznajamiał się w używaniu magii. Jasne światło boleśnie raziło jego przywykłe do ciemności, wyczulone oczy, po chwili jednak przyzwyczaił się do mdłego blasku. Przejrzał się w nieruchomej powierzchni wody. Efekt, był niesamowity, i przewyższał wszelkie oczekiwania. 
Zbroja była odrobinę za duża, Sigmund był wyższy od niego o dobry cal, i szerszy w barach, jednak nie stanowiło to znacznego problemu. Wystarczyło mocniej zacisnąć popręgi, i wszystko było w porządku. Magiczne światło odbijało się w bogato ornamentowanym metalu, i załamywało się na wprawionych w niego szlachetnych kamieniach. Niektóre z nich były podobne do tego, który tkwił w rękojeści Huggtand’a, okrągłe i szkarłatne, inne natomiast przedstawiały sobą całą paletę barw i odcieni.
Wykorzystywane były głównie jako ślepia potężnych jaszczurów, których wizerunki stanowiły główny motyw zdobień. Naramienniki i nakolanniki wykonane były w kształcie szczerzących ostre kły, szeroko rozwartych paszczy jaszczurów, zwracających spojrzenia pustych oczodołów na każdego, kto zbliżył się do nosiciela zbroi. 
Wyciągnął z pochwy ostrze Huggtand’a, i uniósł je na wysokość piersi. Prezentował się teraz w pełnej okazałości, prawdziwe ucieleśnienie zemsty i sprawiedliwości, bóg wojny, który zstąpił na ziemię, by położyć kres terrorowi smoków. Ponownie. Czuł przenikające całe jego ciało prądy mocy, płynące ze wspaniałego rynsztunku, w który był zakuty. Jego kontemplacja została przerwana przez Sigmunda.

-Wyglądasz o wiele lepiej niż ja, kiedy po raz pierwszy ją założyłem. Pamiętam jeszcze jak wspaniałe to uczucie. Czujesz się jakby nikt i nic nie było w stanie stanąć na twej drodze do celu. Musisz jednak uświadomić sobie, że są istoty, które nadal są dość potężne, by cię pokonać. 
Pycha to najprostsza droga do śmierci, zapamiętaj to przyjacielu.-Rzucił kolejne krytyczne spojrzenie ciemnogranatowemu pancerzowi po czym skrzywił się lekko w niesmaku.-Mówiłem im, że nie chcę tych wszystkich świecidełek, jednak po mojej śmierci, któryś z moich wielbicieli włożył sporo wysiłku by zamienić tą zbroję w paradne wdzianko. Mam nadzieję, że tego typu ekstrawagancja ci nie przeszkadza.

3 komentarze:

  1. Jak zwykle, dobre. Ale chyba nazwanie herosa Smokobojca jest co nieco chybione. W koncu Saladyn przeżył starcie. I jeszcze jedno, z jego ust wylewaly się słowa, czy wlewaly?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wylewały ^^ A co do nazywania Sigmunda Smokobójcą, to nie chodzi tu o rzeczywisty czyn, bo tu masz rację, Saladyn przeżył, ale na przydomek, nadany mu przez legendy:) Ludzie lubią idealizować, i przez te tysiące lat, dodali do swoich mitów wiele "udoskonaleń".

      Usuń
  2. Długo się nie odzywałem, ale już nadrabiam zaległości.
    Podobała mi się ta rozmowa Ivara z Sigmundem. Chociaż zawsze gdy słyszę, że ktoś gada o przeznaczeniu, że jest się tylko trybikiem w maszynie i takie tam - to chce mi się wziąć jakiś ciężki przedmiot i wybić komuś te mądrości z głowy XD.

    OdpowiedzUsuń