czwartek, 27 marca 2014

Isthmus część IV

Słońce powoli chowało się za koronami olbrzymich drzew, kiedy ostatni z uczestniczących w pogoni za Eldarami Kosmicznych Marines powrócił do tymczasowego obozu, który założono na polanie. Wokół pospiesznie rozłożonych płaszczy i peleryn, które służyły ludziom jako posłania, kręciło się wielu nowych żołnierzy Trzynastego Batalionu Karnego, którzy przybyli jako obiecane wsparcie wraz z bratem Ayzeelem. Stanowili przedziwną zbieraninę uzbrojonych w niedopasowaną, zaniedbaną broń więźniów, którzy zostali skazani na odbycie przymusowej, dożywotniej służby w szeregach Gwardii.
 Mogli w ten sposób odkupić swoje winy wobec Imperium. Tego typu oddziały były najczęściej używane przez Lordów Militantów poszczególnych planet, jako mięso armatnie, żywy materiał do robienia dziur i wyłomów, po którego trupach bardziej prestiżowe regimenty sięgały po swoją zasłużoną chwałę. Nie mieli szytych na miarę mundurów, nosili różnokolorowe, przeważnie ciemne kombinezony i spodnie khaki. Ciężkie buty używane przez piechotę były pokryte grubą warstwą kurzu i połatane w wielu miejscach. W całym ich ubiorze próżno było szukać śladu Imperialnego Orła symbolizującego potęgę ludzkości. Byli szumowinami, którzy nie byli godni noszenia insygniów Imperatora, uciążliwą drzazgą, którą przy odrobinie wysiłku można było zamienić w skuteczne narzędzie.
 Przydzielano im najgorsze zadania, ustawiano na wprost plujących ołowiem szeregów nieprzyjaciela, i czekano aż odpokutują swoje grzechy ginąc w obronie ludzkości. Tylko i wyłącznie wtedy ich nazwiskom był przywracany honor, i ich wyroki banicji były niszczone. Zdarzało się nawet, że kilku z tych straceńców zasłużyło sobie wyjątkowo brawurową akcją na prawdziwy, imperialny pochówek. Pomimo swojej niskiej pozycji, a może właśnie przez nią- człowiek, który sięgnął dna, nie musi się troszczyć o reputację- żołnierze Karnego Batalionu byli butni i aroganccy w stosunku do lepszych od siebie. Ze wzgardą spoglądali na starannie wyczyszczone z pyłu mundury Lucyferów i na lśniące powierzchnie ich wypolerowanej broni, zupełnie jakby fakt, że nie są niczym więcej niż chodzącymi trupami, uprawniał ich do wynoszenia się nad elitę Gwardzistów.
Skazańcy nie brali udziału w bitwie, co nie przeszkadzało im w głośnym celebrowaniu zwycięstwa, polegającym na pociąganiu z płaskich, metalowych manierek wypełnionych ostro pachnącym płynem, zapewne jakiegoś rodzaju alkoholem własnego pędu i wyśpiewywaniu sprośnych piosenek o zaletach kobiet z jakiegoś szemranego portu kosmicznego. Xendor z niesmakiem przyglądał się tym gorszącym scenom, zastanawiając się dlaczego ich dowódca zezwala na tego typu zachowanie. Znajdowali się pośrodku polany, na której nie tak dawno toczyła się zażarta bitwa z Eldarami, których niedobitki wciąż mogły znajdować się w pobliżu, i w ich własnym, dobrze pojętym interesie powinno leżeć zachowanie ciszy, a przede wszystkim czujności.
Wrzaski i alkohol wykluczały  jedno i drugie. Szedł właśnie na spotkanie z kapitanem Abiddusem i pozostałymi oficerami Szkarłatnych Pięści, stwierdził jednak, że powinien zająć się tą sprawą osobiście. Widok niezadowolonego przedstawiciela Inkwizycji, z pewnością da opieszałemu pułkownikowi wiele do myślenia. W przeszłości, wystarczyło jedno, drobne zmarszczenie brwi, by najwyżsi ranga przedstawiciele władz planetarnych bledli niczym trupy i drżącymi głosami zgadzali się na jego żądania. Nie spodziewał się, by teraz było inaczej. Wciągnął rękę i zgarnął przechodzącego obok żołnierza Karnego Batalionu. Mężczyzna był wysoki i szeroki w barach, o twarzy, która byłą stereotypowym przykładem tępego osiłka, który z uwagi na warunki fizyczne i psychiczne, wstąpił na drogę przestępstwa.
Ogorzałe czoło skazańca przecinała szeroka blizna, sądząc po nieregularnych krawędziach, pamiątka po szrapnelu lub jakimś odłamku metalu. Możliwe też, że byłą ona swego rodzaju znakiem rozpoznawczym gangu, do którego należał zanim został schwytany. Małe, blade oczy patrzyły na Kestaha zza ciężkiej kurtyny alkoholowej mgiełki, jednak nawet ona nie była w stanie zamaskować czającej się w niej dzikiej rządzy krwi, obok której pobłyskiwały resztki zwierzęcej niemal inteligencji. Jasnym było, że  pośród całego tego burdelu, trafił na wybitnego przedstawiciela swojego gatunku. Widząc odzianego w czarne szaty Inkwizytora, za którym powiewał szkarłatny płaszcz oznaczony symbolem Ordo Malleus, więzień wyraźnie wytrzeźwiał i wpatrywał się w niego z otwartymi szeroko ustami, odsłaniając straszliwe ubytki w uzębieniu. Smród przetrawionego alkoholu niemal przybierał namacalną formę wokół całej jego postaci. Xendor stłumił grymas obrzydzenia i przywołał na swoje oblicze wyraz zawodowego braku litości. Widząc to, mężczyzna zbladł wyraźnie i zaczął się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu drogi ucieczki lub swych towarzyszy. Kestach uśmiechnął się w duchu. Osiągnął zamierzony efekt.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo nie mam czasu żeby się powtarzać-każde słowo starał się wymawiać starannie i wyraźnie, tak by otępiały skazaniec mógł go zrozumieć- Masz w tej chwili zaprowadzić mnie do swojego dowódcy. Ruszaj!
Chcąc dodać swojemu przewodnikowi otuchy, chwycił go za kark i odwrócił w miejscu, a następnie solidnym kopnięciem ciężkiego zachęcił do pokazania sobie drogi. Najwyraźniej podziałało, ponieważ banita spuścił pokornie głowę, i zaczął szybkim krokiem iść w kierunku zbiorowiska namiotów. Wszędzie tłoczyły się gromady jemu podobnych obdartusów, którzy wlewali w siebie ilości alkoholu, wystarczające by obsłużyć niejedną ucztę wydawaną przez arystokratów, choć tam zapewne serwowano zacniejsze trunki, a i towarzystwo było skłonniejsze do dbania o higienę. Pijackie wrzaski doprowadzały Inkwizytora do szału, jednak nie dał nic po sobie poznać.
 Podążając za swoim przewodnikiem, starał się możliwie często wpadać na chwiejnie stojących na nogach skazańców, uważając by pozostawić im pamiątki w postaci bolesnych sińców. Ich stłumione jęki odrobinę koiły jego nerwy, a wyraz potwornej nienawiści, który zapalał się w ich oczach, a następnie gasł, stłumiony przez ozdobną czaszkę zdobiącą jego szatę, symbol pozycji, dawał mu niemało satysfakcji. Wkrótce stanęli przed niczym niewyróżniającym się namiotem z ciemnozielonego płótna, przed którym wokół niewielkiego ogniska, siedziało trzech członków Batalionu. Gdy zobaczyli nadchodzących, poderwali się z ziemi i wymierzyli w nich ostrza krótkich, brzydkich sztyletów, które w mdłym blasku ognia, wydawały się wciąż pokryte plamkami zakrzepłej krwi, zupełnie jakby ich właściciele nie troszczyli się o czystość swojej broni, tak samo jak nie troszczyli się o swoją. Wykrzywione podejrzliwością twarze rzezimieszków spod ciemnej gwiazdy zwróciły się ku Xendorowi, który chcąc zrobić im niespodziankę, trzymał się jak na razie w cieniu, ukrywając swą tożsamość.
-Czego tu? Pułkownik kazał, żeby nikogo nie puszczać, a my nie lubimy jak ktoś nie słucha rozkazów. Wynoście się stąd, bo jak nie to ja i chłopcy, pokażemy wam jaki kolor mają wasze flaki!
Głos najwyższego z więźniów był szorstki i nieprzyjemny, przypominał trące o siebie zębatki dawno nieoliwionej maszyny, miedzy które dostały się kości czegoś oślizgłego i cuchnącego. „Cóż za poetyka, zaczynam myśleć jak jeden z Oratorów”, pomyślał Kestah uśmiechając się w cieniu, tak, że nikt nie mógł tego widzieć.
-Mam inną propozycję. Może tak ty, i twoi kumple powiecie mi jak się nazywacie, żebym mógł wysłać wasze imiona do Ordo Malleus? Oczywiście dopiero po tym, jak pokażę wam, skoro jesteście tak zainteresowani anatomią, wasze nerki. Jestem pewien, że strata jednej nie uprzykrzy wam podróży Czarnym Statkiem do Świętej Cytadeli?
Na twarzach oprychów pojawił się wyraz wahania. Mieli na tyle rozumu, że zdawali sobie sprawę, że podszywanie się za Inkwizytora jest uznawane za herezję, jednak skryta w cieniu postać mogła być każdym.  Przeważył rozsądek i ostrożnie opuścili czubki sztyletów ku ziemi. Kestah postąpił krok naprzód i znalazł się wewnątrz oświetlonego kręgu. Refleks płomieni zatańczył na srebrnej odznace noszącej symbol Inkwizycji. Usłyszał brzęk stali uderzającej o ziemię, kiedy noże wypadły z odrętwiałych dłoni skazańców, a chwilę później głuchy odgłos idących w ślad za nimi kolan. Więźniowie pochylali pokornie głowy, gotowi przyjąć śmierć. Xendor przez chwilę zastanawiał się czy nie powinien dla przykładu ukarać tych trzech, jednak rozmyślił się. W końcu tylko wykonywali swoje obowiązki, a nie mógł ich winić za chaos, który panował w całym batalionie. Podszedł bliżej do najwyższego z nich i chwycił go za podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
-Nic mnie nie obchodzi co rozkazał wasz parszywy pułkownik! Masz tam natychmiast wejść i zawiadomić go o moim przybyciu, albo uznam, że może mieć codo ukrycia, i będę zmuszony poddać go szczegółowemu przesłuchaniu. Nie chcemy przecież, by w naszym obozie byli zdrajcy, czyż nie?
Przerażony mężczyzna skinął głową i rzucił siew kierunku wejścia do namiotu. Kestah mógł co prawda po prostu wejść do środka, bez tych wszystkich ceregieli, jednak musiał dbać o zachowanie swojego autorytetu, a nic nie upokarzało dowódcy tak bardzo, jak bycie przez kogoś wezwanym. Było to jasnym i zrozumiałym dla wszystkim znakiem wyższości i zwierzchnictwa. Chodziło o to, by pokazać krnąbrnemu pułkownikowi, że jest jedynie uciążliwym pyłkiem w obliczy potężnego sługi Imperatora, i może w każdej chwili być zastąpiony przez kogoś innego. Wojny toczyły się na wielu planetach, i Inkwizytor był pewny, że jeden z garnizonów światów systemu Frigidus, który słynął ze swych mroźnych, nieprzychylnych wszelkiemu życiu pustkowi, na pewno ucieszy się z dodatkowego rekruta, zwłaszcza takiego, który miał doświadczenie w dowodzeniu oddziałem. Słodkie plany zemsty zostały mu brutalnie przerwane przez brzęk tłuczonego szkła i podniesiony głos dochodzący z wnętrza namiotu, rozświetlonego mocnymi żarówkami.
-Czy ja się kurwa wyrażam w pieprzonym eldarskim? Czego w słowach „nikogo nie wpuszczać” nie zrozumiałeś, ty bezwartościowy śmieciu? Jestem cholernym pułkownikiem, nie żadnym chłopcem na posyłki jakiegoś kurwiego syna w szkarłatnym płaszczyku!
Odgłos wystrzału przeszył nocne powietrze. Na chwilę wszyscy zamarli, zaniepokojeni nagłym dźwiękiem, jednak nie widząc nigdzie sygnałów do ataku, ani innych śladów zagrożenia, wrócili do przerwanych rozmów i śpiewów. Najwyraźniej takie incydenty należały w Karnych Batalionach do normy. Tutaj nikt nie pytał co się stało z poszczególnymi szeregowcami-i tak wszyscy byli już martwi w oczach reszty społeczeństwa. Zabójstwo mogło tu ujść całkowicie bezkarnie. Chyba, że zostało popełnione niemalże na oczach wyprowadzonego z równowagi Inkwizytora.
Rozwścieczony Xendor sięgnął do zwisającego mu przy pasie miecza i wprawnym ruchem wyciągnął go z pochwy. Wcisnął guzik, i już po chwili wzdłuż całej długości klingi przeskakiwały niewielkie wyładowania energii. Zdążył w samą porę. Poły namiotu uchyliły się i na polanę wyszedł toczący pianę ust człowiek w pomiętym i poplamionym mundurze noszącym oznaczenia pułkownika Karnego Batalionu. Kestah wcale sienie zdziwił widząc, że jest to największy i najbardziej szpetny bandzior jakiego w życiu widział. Tego typu jednostki niemal niczym nie różniły się od band Orków. System hierarchii opierał się na sile, a nie na sprycie czy znajomości taktyki. Podobny był również sposób zdobywania uzbrojenia- najczęściej po prostu zbierano broń poległych w boju sprzymierzeńców lub wrogów.
W potężnej pięści pułkownika tkwiła dziwaczna szabla, wyglądająca na elearską, jednak pokryta jakimiś dziwnymi bazgrołami, które z pewnością zostały wykonane przez zielonoskórego, można więc było założyć, że przeszła przez co najmniej dwóch właścicieli zanim trafiła w posiadanie olbrzyma. Łysa głowa pułkownika pobłyskiwała kropelkami potu w świetle ogniska, a z jego okolonych gęstą, rudą mierzwą poskręcanych włosów ust wydobywały się strumienie przekleństw i złorzeczeń. W oczach mężczyzny widać było kompletne upojenie alkoholowe i dzikie szaleństwo. Najwyraźniej miał już dość nędznego życia jakie prowadził.
 Znakomicie. Inkwizytor nie miał najmniejszych oporów przed zadośćuczynieniem jego ostatniemu życzeniu. Stanął dumnie wyprostowany z uniesionym na wysokości piersi mieczem, i wyzywająco spoglądał w stronę chwiejnie zbliżającego się przeciwnika. Skazańcowi nie było jednak dane stoczyć pojedynku z Kestahem. Jego zwiotczałe nogi odmówiły mu posłuszeństwa i zaplątawszy się o siebie nawzajem, pociągnęły swojego właściciela ku ziemi, gotując mu twarde lądowanie. Z głuchym trzaskiem ciężkie ciało pułkownika uderzyło w podłoże. Olbrzym krzyknął coś niezrozumiale, jednak wkrótce umilkł, zapadając w pijacką drzemkę. Rękojeść elearskiej szabli nieszkodliwie wysunęła się mu z dłoni. Z wyrazem pogardy na twarzy, Xendor jednym susem znalazł się przy leżącym cielsku. Przybrał pełną władczości i majestatu postawę i potoczył nieugiętym wzrokiem po obserwujących tą scenę skazańcach.
-Ten oto człowiek, ta szumowina, która śmiała siebie nazywać pułkownikiem, walczącym ku chwale jego Światłości Boga-Imperatora, rządzącego nami z pełnią miłości i sprawiedliwości, na które żaden z was tu zgromadzonych nie zasługuje, ze Złotego Tronu Terry, niechaj będzie dla wszystkich nauczką. Dopuścił się dzisiaj wielu zbrodni, w tym podniesienia swej świętokradczej ręki na pokornego sługę naszego Władcy. Doprowadził do chaosu pośród własnych szeregów, czym dopuścił się zdrady, przez którą plugawi Eldarowie mogli zdobyć ten obóz, co czyni go spiskowcem i…heretykiem!
Na dźwięk ostatniego słowa ze wszystkich piersi wyrwał się okrzyk przerażenia, a po nim zapanowała absolutna cisza. Kestah widział w gęstniejącym tłumie zebranych pojedyncze, masywne sylwetki Astartes, którzy przyszli dowiedzieć się o co chodzi w tym całym zamieszaniu, które ogarnęło kwatery Karnego Batalionu. Również oni zdawali się być pod wrażeniem powagi oskarżenia. Nikt jednak nie wygłosił sprzeciwu, ani nie stanął po stronie pułkownika. Nikt nie chciał być posądzony o współudział w spisku. Herezja była najpoważniejszą zbrodnią, jaką można było sobie wyobrazić. Stanowiła wkroczenie nie przeciwko innym ludziom, a przeciwko samemu Imperatorowi, Umiłowanemu Przez Wszystkich. Bluźniercy mogli mówić o szczęściu, jeśli została na nich przeprowadzona szybka egzekucja. Jeśli mieli pecha, czekały ich całe lata przetrzymywania w lochach Świętej Cytadeli, siedzibie Ordo Malleus, zakonu zajmującego się takimi przypadkami. Wszyscy oczekiwali na wyrok.
-W imieniu Świętej Inkwizycji, reprezentującej majestat i chwałę samego Boga-Imperatora, w ochronie ludzkości, która musi pozostać wolna od plugastwa jakim jest zdrada, mocą nadaną mi przez Wielkiego Mistrza Bernarda Eisenhorna, skazuję tego heretyka na oczyszczenie poprzez śmierć!
Szybkim pchnięciem w kark śpiącego mężczyzny wykonał swój wyrok. Ostrze z łatwością przecięło mięśnie i kręgi szyjne, oddzielając głowę skazańca od reszty ciała. Fontanna krwi wystrzeliła równolegle do powierzchni ziemi, a odcięta czaszka potoczyła się po szkarłatnej trawie. Oczy trupa była zamknięte, pogrążone w trwającej całą wieczność pijackiej drzemce. Xendor zastanowił się, czy postąpił słusznie. Może powinien uczynić ze śmierci pułkownika większe widowisko, z narzędziami tortur i płonącym stosem w roli głównej. Nie miał jednak czasu na tego typu zabawy, i musiał zadowolić się tym co miał.

Wyłączył zasilanie ostrza i starannie wytarł klingę o brunatny uniform skazańca, a następnie schował miecz z powrotem do pochwy. Podniósł wzrok i przesunął nim groźnie po wlepionych w siebie dziesiątkach par oczu. Wszystkie, co do jednego uciekały od jego spojrzenia, zbyt przerażone by spróbować rzucić mu wyzwanie. O to chodziło. Strach był paliwem napędzającym potężną i niepowstrzymaną machinę Inkwizycji. Bez niego, świat zostałby opanowany przez czcicieli Chaosu i Obcych takich jak Eldarowie. Strach, był tym, co stało na straży ludzkości. Poza nim, była tylko ciemność

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz