Słońce powoli chowało się za
koronami olbrzymich drzew, kiedy ostatni z uczestniczących w pogoni za Eldarami
Kosmicznych Marines powrócił do tymczasowego obozu, który założono na polanie.
Wokół pospiesznie rozłożonych płaszczy i peleryn, które służyły ludziom jako
posłania, kręciło się wielu nowych żołnierzy Trzynastego Batalionu Karnego,
którzy przybyli jako obiecane wsparcie wraz z bratem Ayzeelem. Stanowili
przedziwną zbieraninę uzbrojonych w niedopasowaną, zaniedbaną broń więźniów,
którzy zostali skazani na odbycie przymusowej, dożywotniej służby w szeregach
Gwardii.
Mogli w ten sposób odkupić swoje winy wobec
Imperium. Tego typu oddziały były najczęściej używane przez Lordów Militantów
poszczególnych planet, jako mięso armatnie, żywy materiał do robienia dziur i
wyłomów, po którego trupach bardziej prestiżowe regimenty sięgały po swoją
zasłużoną chwałę. Nie mieli szytych na miarę mundurów, nosili różnokolorowe,
przeważnie ciemne kombinezony i spodnie khaki. Ciężkie buty używane przez
piechotę były pokryte grubą warstwą kurzu i połatane w wielu miejscach. W całym
ich ubiorze próżno było szukać śladu Imperialnego Orła symbolizującego potęgę ludzkości.
Byli szumowinami, którzy nie byli godni noszenia insygniów Imperatora,
uciążliwą drzazgą, którą przy odrobinie wysiłku można było zamienić w skuteczne
narzędzie.
Przydzielano im najgorsze zadania, ustawiano
na wprost plujących ołowiem szeregów nieprzyjaciela, i czekano aż odpokutują
swoje grzechy ginąc w obronie ludzkości. Tylko i wyłącznie wtedy ich nazwiskom
był przywracany honor, i ich wyroki banicji były niszczone. Zdarzało się nawet,
że kilku z tych straceńców zasłużyło sobie wyjątkowo brawurową akcją na
prawdziwy, imperialny pochówek. Pomimo swojej niskiej pozycji, a może właśnie
przez nią- człowiek, który sięgnął dna, nie musi się troszczyć o reputację-
żołnierze Karnego Batalionu byli butni i aroganccy w stosunku do lepszych od
siebie. Ze wzgardą spoglądali na starannie wyczyszczone z pyłu mundury
Lucyferów i na lśniące powierzchnie ich wypolerowanej broni, zupełnie jakby
fakt, że nie są niczym więcej niż chodzącymi trupami, uprawniał ich do
wynoszenia się nad elitę Gwardzistów.
Skazańcy nie brali udziału w
bitwie, co nie przeszkadzało im w głośnym celebrowaniu zwycięstwa, polegającym
na pociąganiu z płaskich, metalowych manierek wypełnionych ostro pachnącym
płynem, zapewne jakiegoś rodzaju alkoholem własnego pędu i wyśpiewywaniu
sprośnych piosenek o zaletach kobiet z jakiegoś szemranego portu kosmicznego.
Xendor z niesmakiem przyglądał się tym gorszącym scenom, zastanawiając się
dlaczego ich dowódca zezwala na tego typu zachowanie. Znajdowali się pośrodku
polany, na której nie tak dawno toczyła się zażarta bitwa z Eldarami, których
niedobitki wciąż mogły znajdować się w pobliżu, i w ich własnym, dobrze pojętym
interesie powinno leżeć zachowanie ciszy, a przede wszystkim czujności.
Wrzaski i alkohol wykluczały jedno i drugie. Szedł właśnie na spotkanie z
kapitanem Abiddusem i pozostałymi oficerami Szkarłatnych Pięści, stwierdził
jednak, że powinien zająć się tą sprawą osobiście. Widok niezadowolonego
przedstawiciela Inkwizycji, z pewnością da opieszałemu pułkownikowi wiele do
myślenia. W przeszłości, wystarczyło jedno, drobne zmarszczenie brwi, by
najwyżsi ranga przedstawiciele władz planetarnych bledli niczym trupy i
drżącymi głosami zgadzali się na jego żądania. Nie spodziewał się, by teraz
było inaczej. Wciągnął rękę i zgarnął przechodzącego obok żołnierza Karnego
Batalionu. Mężczyzna był wysoki i szeroki w barach, o twarzy, która byłą
stereotypowym przykładem tępego osiłka, który z uwagi na warunki fizyczne i
psychiczne, wstąpił na drogę przestępstwa.
Ogorzałe czoło skazańca
przecinała szeroka blizna, sądząc po nieregularnych krawędziach, pamiątka po
szrapnelu lub jakimś odłamku metalu. Możliwe też, że byłą ona swego rodzaju
znakiem rozpoznawczym gangu, do którego należał zanim został schwytany. Małe,
blade oczy patrzyły na Kestaha zza ciężkiej kurtyny alkoholowej mgiełki, jednak
nawet ona nie była w stanie zamaskować czającej się w niej dzikiej rządzy krwi,
obok której pobłyskiwały resztki zwierzęcej niemal inteligencji. Jasnym było,
że pośród całego tego burdelu, trafił na
wybitnego przedstawiciela swojego gatunku. Widząc odzianego w czarne szaty
Inkwizytora, za którym powiewał szkarłatny płaszcz oznaczony symbolem Ordo Malleus,
więzień wyraźnie wytrzeźwiał i wpatrywał się w niego z otwartymi szeroko
ustami, odsłaniając straszliwe ubytki w uzębieniu. Smród przetrawionego
alkoholu niemal przybierał namacalną formę wokół całej jego postaci. Xendor
stłumił grymas obrzydzenia i przywołał na swoje oblicze wyraz zawodowego braku
litości. Widząc to, mężczyzna zbladł wyraźnie i zaczął się nerwowo rozglądać w
poszukiwaniu drogi ucieczki lub swych towarzyszy. Kestach uśmiechnął się w
duchu. Osiągnął zamierzony efekt.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo nie
mam czasu żeby się powtarzać-każde słowo starał się wymawiać starannie i
wyraźnie, tak by otępiały skazaniec mógł go zrozumieć- Masz w tej chwili
zaprowadzić mnie do swojego dowódcy. Ruszaj!
Chcąc dodać swojemu przewodnikowi
otuchy, chwycił go za kark i odwrócił w miejscu, a następnie solidnym
kopnięciem ciężkiego zachęcił do pokazania sobie drogi. Najwyraźniej podziałało,
ponieważ banita spuścił pokornie głowę, i zaczął szybkim krokiem iść w kierunku
zbiorowiska namiotów. Wszędzie tłoczyły się gromady jemu podobnych obdartusów,
którzy wlewali w siebie ilości alkoholu, wystarczające by obsłużyć niejedną
ucztę wydawaną przez arystokratów, choć tam zapewne serwowano zacniejsze
trunki, a i towarzystwo było skłonniejsze do dbania o higienę. Pijackie wrzaski
doprowadzały Inkwizytora do szału, jednak nie dał nic po sobie poznać.
Podążając za swoim przewodnikiem, starał się
możliwie często wpadać na chwiejnie stojących na nogach skazańców, uważając by
pozostawić im pamiątki w postaci bolesnych sińców. Ich stłumione jęki odrobinę
koiły jego nerwy, a wyraz potwornej nienawiści, który zapalał się w ich oczach,
a następnie gasł, stłumiony przez ozdobną czaszkę zdobiącą jego szatę, symbol
pozycji, dawał mu niemało satysfakcji. Wkrótce stanęli przed niczym
niewyróżniającym się namiotem z ciemnozielonego płótna, przed którym wokół
niewielkiego ogniska, siedziało trzech członków Batalionu. Gdy zobaczyli
nadchodzących, poderwali się z ziemi i wymierzyli w nich ostrza krótkich,
brzydkich sztyletów, które w mdłym blasku ognia, wydawały się wciąż pokryte
plamkami zakrzepłej krwi, zupełnie jakby ich właściciele nie troszczyli się o
czystość swojej broni, tak samo jak nie troszczyli się o swoją. Wykrzywione
podejrzliwością twarze rzezimieszków spod ciemnej gwiazdy zwróciły się ku
Xendorowi, który chcąc zrobić im niespodziankę, trzymał się jak na razie w
cieniu, ukrywając swą tożsamość.
-Czego tu? Pułkownik kazał, żeby
nikogo nie puszczać, a my nie lubimy jak ktoś nie słucha rozkazów. Wynoście się
stąd, bo jak nie to ja i chłopcy, pokażemy wam jaki kolor mają wasze flaki!
Głos najwyższego z więźniów był
szorstki i nieprzyjemny, przypominał trące o siebie zębatki dawno nieoliwionej
maszyny, miedzy które dostały się kości czegoś oślizgłego i cuchnącego. „Cóż za
poetyka, zaczynam myśleć jak jeden z Oratorów”, pomyślał Kestah uśmiechając się
w cieniu, tak, że nikt nie mógł tego widzieć.
-Mam inną propozycję. Może tak
ty, i twoi kumple powiecie mi jak się nazywacie, żebym mógł wysłać wasze imiona
do Ordo Malleus? Oczywiście dopiero po tym, jak pokażę wam, skoro jesteście tak
zainteresowani anatomią, wasze nerki. Jestem pewien, że strata jednej nie
uprzykrzy wam podróży Czarnym Statkiem do Świętej Cytadeli?
Na twarzach oprychów pojawił się
wyraz wahania. Mieli na tyle rozumu, że zdawali sobie sprawę, że podszywanie
się za Inkwizytora jest uznawane za herezję, jednak skryta w cieniu postać
mogła być każdym. Przeważył rozsądek i
ostrożnie opuścili czubki sztyletów ku ziemi. Kestah postąpił krok naprzód i
znalazł się wewnątrz oświetlonego kręgu. Refleks płomieni zatańczył na srebrnej
odznace noszącej symbol Inkwizycji. Usłyszał brzęk stali uderzającej o ziemię,
kiedy noże wypadły z odrętwiałych dłoni skazańców, a chwilę później głuchy
odgłos idących w ślad za nimi kolan. Więźniowie pochylali pokornie głowy,
gotowi przyjąć śmierć. Xendor przez chwilę zastanawiał się czy nie powinien dla
przykładu ukarać tych trzech, jednak rozmyślił się. W końcu tylko wykonywali
swoje obowiązki, a nie mógł ich winić za chaos, który panował w całym
batalionie. Podszedł bliżej do najwyższego z nich i chwycił go za podbródek,
zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
-Nic mnie nie obchodzi co
rozkazał wasz parszywy pułkownik! Masz tam natychmiast wejść i zawiadomić go o
moim przybyciu, albo uznam, że może mieć codo ukrycia, i będę zmuszony poddać
go szczegółowemu przesłuchaniu. Nie chcemy przecież, by w naszym obozie byli
zdrajcy, czyż nie?
Przerażony mężczyzna skinął głową
i rzucił siew kierunku wejścia do namiotu. Kestah mógł co prawda po prostu
wejść do środka, bez tych wszystkich ceregieli, jednak musiał dbać o zachowanie
swojego autorytetu, a nic nie upokarzało dowódcy tak bardzo, jak bycie przez
kogoś wezwanym. Było to jasnym i zrozumiałym dla wszystkim znakiem wyższości i
zwierzchnictwa. Chodziło o to, by pokazać krnąbrnemu pułkownikowi, że jest
jedynie uciążliwym pyłkiem w obliczy potężnego sługi Imperatora, i może w
każdej chwili być zastąpiony przez kogoś innego. Wojny toczyły się na wielu
planetach, i Inkwizytor był pewny, że jeden z garnizonów światów systemu
Frigidus, który słynął ze swych mroźnych, nieprzychylnych wszelkiemu życiu
pustkowi, na pewno ucieszy się z dodatkowego rekruta, zwłaszcza takiego, który
miał doświadczenie w dowodzeniu oddziałem. Słodkie plany zemsty zostały mu
brutalnie przerwane przez brzęk tłuczonego szkła i podniesiony głos dochodzący
z wnętrza namiotu, rozświetlonego mocnymi żarówkami.
-Czy ja się kurwa wyrażam w
pieprzonym eldarskim? Czego w słowach „nikogo nie wpuszczać” nie zrozumiałeś,
ty bezwartościowy śmieciu? Jestem cholernym pułkownikiem, nie żadnym chłopcem
na posyłki jakiegoś kurwiego syna w szkarłatnym płaszczyku!
Odgłos wystrzału przeszył nocne
powietrze. Na chwilę wszyscy zamarli, zaniepokojeni nagłym dźwiękiem, jednak
nie widząc nigdzie sygnałów do ataku, ani innych śladów zagrożenia, wrócili do
przerwanych rozmów i śpiewów. Najwyraźniej takie incydenty należały w Karnych
Batalionach do normy. Tutaj nikt nie pytał co się stało z poszczególnymi
szeregowcami-i tak wszyscy byli już martwi w oczach reszty społeczeństwa.
Zabójstwo mogło tu ujść całkowicie bezkarnie. Chyba, że zostało popełnione
niemalże na oczach wyprowadzonego z równowagi Inkwizytora.
Rozwścieczony Xendor sięgnął do
zwisającego mu przy pasie miecza i wprawnym ruchem wyciągnął go z pochwy.
Wcisnął guzik, i już po chwili wzdłuż całej długości klingi przeskakiwały
niewielkie wyładowania energii. Zdążył w samą porę. Poły namiotu uchyliły się i
na polanę wyszedł toczący pianę ust człowiek w pomiętym i poplamionym mundurze
noszącym oznaczenia pułkownika Karnego Batalionu. Kestah wcale sienie zdziwił
widząc, że jest to największy i najbardziej szpetny bandzior jakiego w życiu
widział. Tego typu jednostki niemal niczym nie różniły się od band Orków.
System hierarchii opierał się na sile, a nie na sprycie czy znajomości taktyki.
Podobny był również sposób zdobywania uzbrojenia- najczęściej po prostu
zbierano broń poległych w boju sprzymierzeńców lub wrogów.
W potężnej pięści pułkownika
tkwiła dziwaczna szabla, wyglądająca na elearską, jednak pokryta jakimiś
dziwnymi bazgrołami, które z pewnością zostały wykonane przez zielonoskórego,
można więc było założyć, że przeszła przez co najmniej dwóch właścicieli zanim
trafiła w posiadanie olbrzyma. Łysa głowa pułkownika pobłyskiwała kropelkami
potu w świetle ogniska, a z jego okolonych gęstą, rudą mierzwą poskręcanych włosów
ust wydobywały się strumienie przekleństw i złorzeczeń. W oczach mężczyzny
widać było kompletne upojenie alkoholowe i dzikie szaleństwo. Najwyraźniej miał
już dość nędznego życia jakie prowadził.
Znakomicie. Inkwizytor nie miał najmniejszych
oporów przed zadośćuczynieniem jego ostatniemu życzeniu. Stanął dumnie
wyprostowany z uniesionym na wysokości piersi mieczem, i wyzywająco spoglądał w
stronę chwiejnie zbliżającego się przeciwnika. Skazańcowi nie było jednak dane
stoczyć pojedynku z Kestahem. Jego zwiotczałe nogi odmówiły mu posłuszeństwa i
zaplątawszy się o siebie nawzajem, pociągnęły swojego właściciela ku ziemi,
gotując mu twarde lądowanie. Z głuchym trzaskiem ciężkie ciało pułkownika
uderzyło w podłoże. Olbrzym krzyknął coś niezrozumiale, jednak wkrótce umilkł,
zapadając w pijacką drzemkę. Rękojeść elearskiej szabli nieszkodliwie wysunęła
się mu z dłoni. Z wyrazem pogardy na twarzy, Xendor jednym susem znalazł się
przy leżącym cielsku. Przybrał pełną władczości i majestatu postawę i potoczył
nieugiętym wzrokiem po obserwujących tą scenę skazańcach.
-Ten oto człowiek, ta szumowina,
która śmiała siebie nazywać pułkownikiem, walczącym ku chwale jego Światłości
Boga-Imperatora, rządzącego nami z pełnią miłości i sprawiedliwości, na które
żaden z was tu zgromadzonych nie zasługuje, ze Złotego Tronu Terry, niechaj
będzie dla wszystkich nauczką. Dopuścił się dzisiaj wielu zbrodni, w tym
podniesienia swej świętokradczej ręki na pokornego sługę naszego Władcy.
Doprowadził do chaosu pośród własnych szeregów, czym dopuścił się zdrady, przez
którą plugawi Eldarowie mogli zdobyć ten obóz, co czyni go spiskowcem
i…heretykiem!
Na dźwięk ostatniego słowa ze
wszystkich piersi wyrwał się okrzyk przerażenia, a po nim zapanowała absolutna
cisza. Kestah widział w gęstniejącym tłumie zebranych pojedyncze, masywne
sylwetki Astartes, którzy przyszli dowiedzieć się o co chodzi w tym całym
zamieszaniu, które ogarnęło kwatery Karnego Batalionu. Również oni zdawali się
być pod wrażeniem powagi oskarżenia. Nikt jednak nie wygłosił sprzeciwu, ani
nie stanął po stronie pułkownika. Nikt nie chciał być posądzony o współudział w
spisku. Herezja była najpoważniejszą zbrodnią, jaką można było sobie wyobrazić.
Stanowiła wkroczenie nie przeciwko innym ludziom, a przeciwko samemu Imperatorowi,
Umiłowanemu Przez Wszystkich. Bluźniercy mogli mówić o szczęściu, jeśli została
na nich przeprowadzona szybka egzekucja. Jeśli mieli pecha, czekały ich całe
lata przetrzymywania w lochach Świętej Cytadeli, siedzibie Ordo Malleus, zakonu
zajmującego się takimi przypadkami. Wszyscy oczekiwali na wyrok.
-W imieniu Świętej Inkwizycji,
reprezentującej majestat i chwałę samego Boga-Imperatora, w ochronie ludzkości,
która musi pozostać wolna od plugastwa jakim jest zdrada, mocą nadaną mi przez
Wielkiego Mistrza Bernarda Eisenhorna, skazuję tego heretyka na oczyszczenie
poprzez śmierć!
Szybkim pchnięciem w kark
śpiącego mężczyzny wykonał swój wyrok. Ostrze z łatwością przecięło mięśnie i
kręgi szyjne, oddzielając głowę skazańca od reszty ciała. Fontanna krwi wystrzeliła
równolegle do powierzchni ziemi, a odcięta czaszka potoczyła się po szkarłatnej
trawie. Oczy trupa była zamknięte, pogrążone w trwającej całą wieczność
pijackiej drzemce. Xendor zastanowił się, czy postąpił słusznie. Może powinien
uczynić ze śmierci pułkownika większe widowisko, z narzędziami tortur i
płonącym stosem w roli głównej. Nie miał jednak czasu na tego typu zabawy, i
musiał zadowolić się tym co miał.
Wyłączył zasilanie ostrza i
starannie wytarł klingę o brunatny uniform skazańca, a następnie schował miecz
z powrotem do pochwy. Podniósł wzrok i przesunął nim groźnie po wlepionych w
siebie dziesiątkach par oczu. Wszystkie, co do jednego uciekały od jego
spojrzenia, zbyt przerażone by spróbować rzucić mu wyzwanie. O to chodziło.
Strach był paliwem napędzającym potężną i niepowstrzymaną machinę Inkwizycji.
Bez niego, świat zostałby opanowany przez czcicieli Chaosu i Obcych takich jak
Eldarowie. Strach, był tym, co stało na straży ludzkości. Poza nim, była tylko
ciemność
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz