środa, 23 kwietnia 2014

Disco w rytmie polo

"Społeczeństwo potrzebuje psychopatów, by zwykli ludzie mieli się na baczności"

Cholera. A miałem właśnie taki piękny sen. Za żadne skarby świata nie byłbym w stanie przypomnieć sobie o czym tak naprawdę był, ale gotów byłbym oddać życie, broniąc stwierdzenia, że był o czymś przyjemnym. Resztki porannego oszołomienia zaklejały moje powieki, jednak mózg zaczynał już przetwarzać docierające do niego informacje, choć brakowało mu jeszcze popołudniowej sprawności. Powoli, do zamglonego sennymi marzeniami umysłu zaczynały docierać poszczególne bodźce. Denerwujący, głośny dźwięk przebijał się do moich uszu, boleśnie raniąc bębenki i wyrywając mnie z błogiego stanu odrętwienia. Próbowałem zebrać myśli, by zrozumieć, czym jest ów natarczywy sygnał, który wyrwał mnie w tak brutalny sposób ze stanu głębokiego uśpienia. Budzik, czy dzwonek? Pamiętałem mgliście, że ustawiałem alarm na godzinę siódmą, jednak nie byłem co do tego stuprocentowo pewny. Z drugiej strony, kto mógłby być na tyle szalony, by dzwonić o tak barbarzyńskiej porze, w dodatku w sobotę!
Był to przecież dzień święty dla każdego, kto cenił sobie wypoczynek, i zrywanie ludzi o tak wczesnej godzinie, było szczytem chamstwa i bezczelności. Fakt, że zarówno budzik, jak i sygnał połączenia miały ustawioną tą samą melodię, dodatkowo utrudniał rozeznanie się w sytuacji. Nadal niezdolny do otwarcia ciężkich niczym ołów powiek, przetarłem oczy ciepłymi od snu dłońmi, chcąc przegnać resztki zmęczenia, czające się na obrzeżach świadomości. Mając w pamięci postać Adasia Miałczyńskiego graną przez Marka Konrada w komedii „Dzień świra”, wyciągnąłem nadal przykryte kwiatową kołdrą nogi pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, i odliczyłem do dziesięciu. Nachalny dźwięk komórki irytował mnie coraz bardziej, więc odrzuciłem gniewnie okrywający mnie materiał, i ciężkimi krokami skierowałem się w stronę biurka. Niecierpliwym ruchem wyrwałem ładujący się telefon z komputera. Od czasu gdy zepsułem ładowarkę, kabel USB był jedynym sposobem na utrzymanie telefonu przy życiu. Popatrzyłem nietrzeźwo na wyświetlacz. Kurwa mać. Pośpiesznie przyłożyłem palec do dotykowego ekranu i mocno przesunąłem nim w prawo by odebrać. Rozległ się cichy pisk, a następnie usłyszałem lekko poirytowany głos Krzyśka.
-Stary, ja już jadę. Gdzie się do cholery podziewasz? Ruszaj tą leniwą dupę, nie mamy całego dnia!
Pięknie. Po prostu zajebiście! Na śmierć zapomniałem, że umówiłem się z tym końskim zwisem. Mieliśmy razem pojechać do szkoły na dodatkowe zajęcia z matematyki i angielskiego. O ile matma wisiała mi z góry na dół, tak język był moim konikiem, i zamierzałem podchodzić do matury rozszerzonej. Nie mogłem sobie pozwolić na opuszczenie kolejnych czterech godzin tak zwanych „fakultetów”, które polegały przeważnie na rozwiązywaniu zadań maturalnych znacznie powyżej poziomu lekcyjnego. Stałem ciągle w swojej piżamie z ogromną dziurą na kolanie, którą powinienem wymienić już dawno temu, jednak jakoś nigdy nie potrafiłem się na to zdobyć, i zastanawiałem się nad możliwymi wyjściami z tej niezręcznej sytuacji. Mogłem oczywiście powiedzieć, że coś mi wypadło, i że nie mogę jechać, jednak mój nieposłuszny mózg miał najwyraźniej inne plany.
-Jak to już jedziesz? Przecież mówiłeś mi, że jeszcze nie jesteś pewny, i że napiszesz mi jeszcze sms’a. Nic nie przyszło, wiec pomyślałem, że tym razem odpuścisz…
-Kurwa, słuchaj uchem a nie brzuchem! Pamiętam jeszcze co mówiłem, i chodziło mi o to, że nie wiedziałem, czy wjadę o szóstej trzydzieści, żeby zdążyć na zajęcia z panem G., czy też oleję budownictwo, i pojadę od razu na matmę. Sms’a miałem wysłać tylko wtedy, jeśli zdecydowałbym się pojechać wcześniej. Nie zwalaj winy na mnie!
Co za parszywy gnojek! Nie postawiłbym złamanego grosza na to, że rzeczywiście coś takiego mówił! Chociaż z drugiej strony… Nie przepadałem zbytnio za jego towarzystwem, zresztą nie tylko za jego, ogólnie, mało towarzyski ze mnie osobnik, i przez to, nie przykładałem wagi do tego co mówił. Być może, przyznaję to z wielkim trudem, wspominał o czymś podobnym, jednak nie potrafiłem przyznać przed sobą samym, że mógł mieć rację. Nie, i chuj! Miałem teraz dwie opcje- zrezygnować z wyjazdu, lub poprosić Krzyśka o chwilę czasu, by zdążyć się co nieco ogarnąć. Nie mogłem przecież paradować do szkoły w podartej piżamie i z nastroszonymi włosami. Już i tak nieźle straszyłem swoim wyglądem, nie musiałem dokładać kolejnej traumy do psychiki ludzi, którzy musieliby mnie oglądać. Przeczesałem dłonią swoje długie, blond włosy, które odstawały wyraźnie w kilku miejscach, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Nie miałem najmniejszej ochoty prosić go o cokolwiek. Powiem, że wypadło mi coś pilnego, i nie mogę z nim jechać. Tak, to zdecydowanie najlepszy plan. Będę mógł spokojnie wrócić do łóżka i ponownie zasnąć. Piekące oczy dotkliwie przypominały mi o zarwanej nocy. Naprawdę, któregoś dnia, powiem Monice co sądzę o tych długich pogawędkach na dobranoc. Ale nie dziś. Na razie muszę spławić kogoś innego. Zdecydowany na twardą odmowę, poprawiłem uchwyt na komórce.
-Sorry stary, coś mi się pojebało w grafiku. Poczekaj chwilę, będę pod kościołem za jakieś…dziesięć minut.
Cholera! Dlaczego to powiedziałem?! No dlaczego?? Przecież właśnie podjąłem dokładnie odwrotną decyzję, a pomimo tego, mój pochrzaniony umysł postanowił zrobić zupełnie odwrotnie! Moje usta układały się w niemą litanię przekleństw, podczas gdy mózg kalkulował szanse na odwrócenie biegu wydarzeń. Szybka analiza pozostałych opcji, utwierdziła mnie w przekonaniu, że byłem w czarnej dupie. Nie mogłem nagle zmienić zdania, bez zrobienia z siebie debila, na co nie miałem najmniejszej ochoty. Z wolna zaczynałem godzić się z takim a nie innym obrotem wypadków.
-Spoooooko, nic się nie stało. Mogę po ciebie podjechać jeśli chcesz…Będzie szybciej.
Powiedz nie, powiedz nie! Potrzebne mi było przynajmniej dziesięć minut na ubranie się i przynajmniej umycie zębów. Nie mogłem ot tak, wsiąść do samochodu i pojechać do szkoły. I bez lustra wiedziałem, że nie przedstawiam sobą zbyt interesującego obrazka. Jednak moja podświadomość wyraźnie chciała sobie dzisiaj ze mnie zakpić, totalnie ignorując odgórne polecenia.
-Tak, dzięki, byłoby świetnie! No, to do zobaczenia!
Pospiesznie zakończyłem rozmowę, bojąc się, że palnę następne głupstwo, które narobi mi jeszcze większych problemów. Przez chwilę stałem jak kołek przed biurkiem, tracąc cenne sekundy na bezmyślne gapienie się w martwy ekran komputera. Co ja teraz zrobię? Ocknąwszy się z tego swoistego letargu, rzuciłem siew stronę szafki. Chaotycznymi ruchami sięgnąłem po pojemnik, w którym znajdowały się moje soczewki, i pomknąłem z nim do łazienki. Błyskawicznie założyłem silikonowe półkola na oczy, po czym pobieżnie przepłukałem twarz zimną wodą, nie chcąc tracić czasu na podgrzewanie jej. Następnie wróciłem do pokoju, i zacząłem grzebać w stercie ubrań rzuconych byle jak na stojące przy ścianie krzesło.
A podobno bycie bałaganiarzem nie popłaca. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, ciesząc się że nie musiałem przetrząsać po kolei wszystkich szaf, by znaleźć poszczególne części garderoby. Kto w ogóle wymyślił coś takiego jak półki na ciuchy? Zupełny brak praktycznego rozumowania. Może i faktycznie, spiętrzone ubrania walające się po całej powierzchni pokoju (lub też, ja w moi przypadku jego części), nie wyglądały zbyt estetycznie, ale kto by się tym przejmował? Zawsze bliżej mi było do angielskiego „mój dom jest moim zamkiem” niż naszego „gość w dom, Bóg w dom”. Nie to, żebym był jakimś szczególnym odludkiem, ale wolałem odwiedzać, niż być odwiedzanym. Dlatego też mogłem sobie pozwolić na artystyczny nieład, zwalając go na destruktywne działanie entropii, która jak wszyscy wiedzą, nie wybiera, i atakuje wszystkich i wszystko. Wbijałem się właśnie w spodnie, kiedy usłyszałem dochodzące zza okna ujadanie psów.
Chwilę później dołączył do nich wrzask brata, który próbował je uciszyć. Kolejny paradoks, który choć może nie utrudniał życia, czynił je bardziej irytującym. Osobiście nigdy nie należałem do miłośników zwierząt futerkowych, nieważne, świnek morskich, czy psów. Uważałem je za siedliska wszelkiego rodzaju pasożytów i brudu, nawet jeśli myje się je co tydzień i dodatkowo obwiesza tymi obrożami przeciwpchelnymi. Nie, i już. Może był to skutek traumy, którą przeżyłem w dzieciństwie, będąc świadkiem, jak jakiś obcy kundel wparował na nasze podwórko przez uchyloną bramkę, i bezczelnie zeżarł mojego chomika. Zresztą, późniejsze kontakty z tak zwanymi „najlepszymi przyjaciółmi człowieka”  też nie należały do najprzyjemniejszych. Cztery razy byłem pogryziony przez rozmaite podwórkowe Azorki i Ciapki i z tych spotkań pozostały mi do dziś niezbyt urodziwe, poszarpane blizny. W każdym razie, ja nie kryję się ze swoim wrogim stosunkiem do psów. Jednak nie mogę zrozumieć, jak ktoś, kto podaje się za miłośnika zwierząt, może jednocześnie złościć się na nie, za robienie tego, do czego są trzymane- pilnowania.
Gdyby był to pojedynczy przypadek, przeszedłbym nad tym do porządku dziennego, jednak to zdarzało się przynajmniej kilka razy w ciągu doby, i skalą swojej hipokryzji doprowadzało mnie do zgrzytania zębami. Odgłos kroków na schodach ponaglił moje i tak już niemal błyskawiczne wysiłki nakładania na siebie kolejnych warstw ubrań. Rzuciłem tęskne spojrzenie ułożonemu w ładną kostkę strojowi piłkarskiemu w niebiesko-czerwone pas, który zajmował honorowe miejsce na szczycie hałdy ubrań, ogromnie żałując treningu, który będę zmuszony opuścić. Staszek nie będzie zadowolony, ale nie pamiętam, by nasz siwowłosy, krzywozębny, popalający nieodłącznego papierosa produkującego gęsty, śmierdzący dym trener, kiedykolwiek dał ujście jakimkolwiek pozytywnym emocjom. Jego rozpadając się golf trójka był przy swoim właścicielu uosobieniem pozytywnego nastawienia do życia, z tymi wszystkimi głośnymi odgłosami, które z siebie wydawał podczas jazdy.  Pukanie do drzwi i ponaglający głos ojca.
-Tomek, kolega do ciebie przyjechał!
Zazgrzytałem zębami w bezsilnej złości, nie racząc nawet wydusić z siebie odpowiedzi, w obawie, że to co mogłoby wyjść z moich ust, sprowokowałoby kolejną pogadankę na temat szkodliwości wulgarnego języka. Zupełnie jakby rodzice dziwili się, że po podobnym piekiełku, jakim było nasze wiejskie gimnazjum, nie posługuję się mickiewiczowską polszczyzną. „Czekaj waćpan, hajdawery przywdziewam!”. Zapiąłem zamek czarnej bluzy z ortalionowym paskiem biegnącym w poprzek, niczym koło ratunkowe, i nacisnąłem na klamkę. Teraz tylko pędem po schodach i już…Szlag! Mam jechać z pustymi rękoma? A książka? Zeszyt? Cokolwiek do pisania? Dźwięk klaksonu zagłuszył niecenzuralne słowo, które pomimo moich starań, wyrwało się spomiędzy moich zaciśniętych z gniewu warg. Wróciłem pospiesznie do pokoju, mijając po drodze zdziwionego ojca, który nie zdążył nawet opuścić korytarza. Stał pośrodku wykładanej dębowym parkietem podłogi i przyglądał się podejrzliwie swojej mamroczącej coś niezrozumiale pod nosem pociesze. „Pociecha” otwarła z hukiem niewielką nocną szafkę, i zaczęła robić w nie j przemeblowanie. Gdy w końcu wyciągnąłem matowo-czarny podręcznik do rozszerzonego angielskiego, nie miałem już czasu na poukładanie bajzlu, który spowodowałem.
Książki walały się po zakurzonym dywanie, niczym porozrywane szczątki pancerza po jakiejś średniowiecznej bitwie. Brakowało tylko krwi, choć dawno zapomniana plama po ketchupie dumnie imitowała prawdziwą posokę. Znowu zbiegłem na dół, tym razem bez przeszkód. Wypadłem na zewnątrz i od razu skierowałem się do stojącego na podjeździe samochodu. Nagle, nieprzyjemna wilgoć budująca się gdzieś okolicy moich kostek, boleśnie przywróciła mnie do rzeczywistości. Buty…Wyszedłem boso na mokrą od wczorajszej ulewy trawę! To naprawdę nie był mój najlepszy dzień, a przecież dopiero się zaczynał. Wstałem zaledwie pięć minut temu, a juz zdążyłem tego pożałować. Muszę się nauczyć lepiej wykręcać od niechcianych wizyt… Zawróciłem w przemoczonych skarpetkach, i nie mając ani chwili na ich zmianę, czym prędzej wcisnąłem na nie pierwsze z brzegu buty. Szczęśliwy traf spowodował, że były to akurat moje adidasy, a nie stojące tuż obok nich korki. Miałem już wszystko w kompletnym zwisie, i gdybym przez pomyłkę sięgnął po nie, nie trudziłbym się ze zmianą. Dobra, znowu bieg sprintem do samochodu.
Szybki rzut oka przez przednia szybę spowodował, że niemal załkałem z przytłaczającego uczucia bezradności i niesprawiedliwości. Jakby mało było samej obecności Krzyśka, obok niego na fotelu pasażera siedział Dawid, powszechnie zwany Kukłą. Na chwilę zamarłem, ale pospieszony niecierpliwymi machnięciami dłoni, szybko otrzeźwiałem i wbiłem się na tylne siedzenie. Wiedziałem, że szykuje się cholernie długa podróż. Zamknięty na niewielkiej przestrzeni z dwoma największymi wieśniakami w całej szkole, bez żadnej bratniej duszy, skazany na, tfu! rozmowę, z ludźmi, których zazwyczaj nawet nie toleruję… To nie tak, że obrażam ludzi mieszkających na wsiach, ależ skąd! Sam urodziłem się i wychowałem w niewielkiej miejscowości, gdzie co roku pomagałem przy żniwach czy wykopkach. Szczerze nienawidziłem tych prac, które uważałem za bezsensowne. Nie mieliśmy przecież Bóg wie ile ziemi, i zboże zazwyczaj sprzedawaliśmy sąsiadom. Ojciec twierdził, że to zawsze jakieś dodatkowe źródło dochodów, do czasu, aż zrobiłem szybki rachunek, i pokazałem mu, iż jego zabawa w rolnika, kosztuje go więcej niż na niej zarabia.
Od tego momentu, przyznaje, że uprawa roli to wyłącznie hobby. Ale to nie o tym. Określenia „wieśniak” używam do pewnej grupy społecznej, żyjącej w niemalże każdym miejscu na świecie, czy to Nowy Jork, czy też Kobyłki pod Warszawą, choć tam populacja tego uciążliwego gatunku jest niepomiernie niższa, ze względu na dalece mniejsze rozmiary. „Wieśniacy” charakteryzują się zawyżonym mniemaniem o własnej osobie, które objawia się przesadną afirmacją swoich pierwszo i drugorzędnych cech płciowych, oraz przedziwnym pociągiem do nadmiernego odsłaniania naszprycowanych syntholem mięśni, choć niektórzy, by być uczciwym, rzeczywiście ćwiczą. Najczęstszym ubiorem tego typu ludzi są w przypadku mężczyzn, kolorowe lub białe koszule, rozpięte do przynajmniej piątego guzika pod szyją, oraz dżinsy. U kobiet, leginsy w panterkę lub inne oczojebne wzorki, i bluzki, których nawet nie potrafię nazwać, każdy wie o co chodzi. Nieodłącznym elementem stroju jest biżuteria, i to, (o, zgrozo!) u obu płci.
W przypadku moich przymusowych towarzyszy, były to srebrne kolczyki w kształcie skorpionów wpięte w prawe ucho, oraz złoty łańcuszek, na którym dyndało „coś”. U Krzyśka, była to niewielka obrączka, zawsze sie zastanawiałem, do którego z jego rodziców należy, a u Dawida zwykły medalik z wizerunkiem jakiegoś świętego czy świętej, a może po prostu wokalisty Weekendu. Choć w przypadku „wieśniaków”, wychodziłoby na jedno i to samo. W ich, nazwijmy to, kulturze, nie chodzi tylko o specyficzny ubiór. Opiera się ona w większości na muzyce, która swoją kiczowatością dorównuje niemal stylistyce wyznawców wieśnianizmu. Chodzi mi oczywiście o disco polo, które z powodzeniem mogłoby zastępować chińską torturę wodną w Guantanamo Bay, jednak Rada Narodów Zjednoczonych uznała podobną metodę za zbyt barbarzyńską. Więźniowie poddani eksperymentowi z jedną z piosenek zespołu Boys, już po pierwszych kilku sekundach toczyli pianę ust, ich głowy obracały się o trzysta sześćdziesiąt stopni, z dłoni wyrastały długie pazury, którymi zaczynali grać przeboje Elwisa na własnych, wyprutych wnętrznościach, a jeden nawet zesikał się w spodnie.
Ale hej, nie musicie mi wierzyć, to wszystko można znaleźć w Internecie. Zresztą każdy, kto jest koneserem jakiejkolwiek innej muzyki niż disco polo wie, jak nieprzyjemną jest ona nie tyle dla ucha, bo przecież nikt, nawet najgorszy muzyk na świecie nie jest w stanie zepsuć dwóch powtarzanych do znudzenia akordów, ale dla umysłu, ze względu na idiotyczne teksty, które przemieniają mózg na bulgocącą papkę, która następnie wypływa przez nos i zamienia się w tą galaretowatą maź z „Pogromców Duchów”. Istnieje jedna grupa ludzi, szczególnie wrażliwa na zgubny wpływ disco polo, i miałem nieszczęście do niej należeć. My, metalowcy zaczynamy krwawić samą esencją naszych dusz ze wszystkich otworów ciała, gdy tylko usłyszymy „przeboje”, puszczane podczas remizowych imprez. Nie zdążyłem złapać słuchawek, zresztą już raz przeszedłem przez piekło podróży w samochodzie Krzyśka, i wiedziałem, że moc głośników jest zbyt potężna, by puszczana z telefonu muzyka, mogła je zagłuszyć. W najbliższym czasie, muszę kupić sobie auto. Koniec bycia zależnym od równie bezmózgich indywiduów.
Żeby chociaż jeden bus przejeżdżał przez ten grajdół w sobotę, ale nie! To, co robi ten przewoźnik, to skandal! Raz nawet zadzwoniłem do jego biura, solidnie wkurzony, i gotów dać ujście całej tej żółci, która gromadziła się w moim żołądku, jednak gdy tylko usłyszałem uprzejmy głos prezesa, skojarzył mi się on z dziadkiem, którego bardzo szanuję, i nie mogłem zdobyć się na objechanie jegomościa. Przeklęte opory! Koleś najprawdopodobniej trzepie na nas sporą kasę, i nie obchodzi go faktyczne zadowolenie klientów, którzy są przecież całkowicie zdani na jego łaskę i niełaskę, a ja jestem zbyt grzeczny, by go przynajmniej zdrowo, kulturalnie opierdolić. No cóż, póki nie mam własnego samochodu, jestem zależny od innych. Nienawidzę tego uczucia, czynnik ludzki jest zawsze zawodny. Gdybym mógł być całkowicie samodzielny, miałbym przynajmniej pewność, że zrobiłem wszystko co było w mojej mocy, by osiągnąć cel. Od dziś, oszczędzam.
-Starry, kurrwa już myślałem, że nie przyjdziesz. Mówię Krzychowi, „Krzychu, jedźmy, on tam pewnie gdzie dupczy, dajmy chłopakowi spokój”.
Obaj wybuchli idiotycznym śmiechem, choć ja osobiście nie mogłem dopatrzeć się gdzie w powyższej wypowiedzi był żart. Pomimo starań, dostrzegałem tylko jego żałosną próbę, i nawet nie próbowałem udawać rozbawienia. Bez słowa uścisnąłem podane sobie dłonie, wciskając przy tym w krzyśkową wizerunek Chrobrego. Wiedziałem, że przepłacam za niecałe dwadzieścia pięć kilometrów w jedną stronę, jednak trzeba od czasu do czasu pokazać klasę. Nie miałem zresztą najmniejszych zamiarów targować się z tym typkiem, oznaczałoby to bowiem konieczność wymienienia z nim kolejnych, zbędnych słów. Dostrzegłem w lusterku wstecznym odbicie swojej zmęczonej twarzy. Patrzyły na mnie z mieszaniną współczucia i złości mocno niebieski oczy, jeszcze odrobinę napuchnięte od snu, z którego tak brutalnie zostałem wyrwany.
Moje włosy opadały kaskadami na ramiona, w większości układając się lepiej niż myślałem. Jedynie w kilku miejscach odstawały niesforne kosmki, ale nimi zajmę się w szkolę, o ile skończył się już remont łazienek, i w kranach będzie woda. Przerażony, przeniosłem wzrok ze swego jakże interesującego odbicia na dłoń Dawida, który sięgał właśnie w kierunku odtwarzacza CD, z wyraźnym zamiarem wciśnięcia „play”. W myślach widziałem siebie samego, na wzór Rejtana, rzucającego się pomiędzy zbrodniczy palec, a niewinny guzik, który za chwilę będzie wykorzystany do szerzenia zła. Może i trochę przekoloryzowałem porównując disco polo do zaborów, ale hej! Nie powiecie przecież, że rozbiór Polski był czymś dobrym! Zastanawiałem się czy będę w stanie podjąć jakąś błahą, kiczowatą rozmowę, by powstrzymać nieuniknione, jednak nie znalazłem w swym pozbawionym energii, wołającym płaczliwie o kofeinę ciele, ani krzty potrzebnej do tego siły.
Po chwili wyciągnięty do przodu palec, który najchętniej wsadziłbym do ciekłego azotu, dotarł do celu, i stało się. Wiedziałem czego się spodziewać, jednak wcale nie pomogło mi to w uporaniu się z dewastacyjnymi skutkami jakie nagła fala dźwięków spowodowała w moim umyśle. Dźwięk uruchamianego silnika całkowicie utonął w kakofonii wywoływanej przez jakiegoś „wieśniaka”, bo, że był to przedstawiciel tego gatunku, nie miałem najmniejszych wątpliwości. Samochód ruszył, i już po chwili pędziliśmy ulicą do wtóru stukotu podwozia podskakującego na tak zwanych :nierównościach”, a po ludzku „dziurach”, i tej okropnej muzyki. Jedną z najbardziej nieznośnych cech disco polo jest to, że choćbyś nie wiem jak bardzo nienawidził tego szajsu, on i tak znajdzie drogę do twojego mózgu. Najlepszym przykładem jest to, że już po chwili umiałem napa mięć refren lecącej akurat piosenki, chociaż nie przypominałem sobie bym w ogóle rozróżniał jego słowa. Może właśnie o to chodziło…Ich bezsensowność była tak ogromna, że mogły osiągnąć takie natężenie absurdu jednie poprzez celowe działania ich twórców. Pokrywało się to idealnie z moimi dotychczasowymi „badaniami” nad fanami tego typu…dźwięków. Być może, tekst, który zawierałby jakikolwiek głębszy sens, lub przesłanie, a nie daj Boże, wymagałby choćby odrobiny interpretacji, byłby zbyt trudny dla typowego „wieśniaka”.
Ich małe móżdżki zapewne stopiły by się od nadmiaru myśli, a dwucyfrowe IQ podzieliłoby się przez siebie, w bezowocnej próbie przefiltrowania natłoku informacji. Powoli zaczynałem im współczuć, co nie do końca się mi podobało. Od współczucia niedaleko do sympatii, a od sympatii do miłości. Nie, nie mam najmniejszego zamiaru być kochającym disco polo, wysmarowanym samoopalaczem typkiem podrywającym chichoczące bezsensownie dziunie na BMW i ciemne okulary. Zresztą, moje oczy mają zbyt zajebisty kolor, żeby je ukrywać. Z tych głębokich przemyśleń wyrwało mnie coś, co dogłębnie mnie przeraziło. „Ja lubię jeansy, szpilki, długie rzęsy…Na palcach tipsy, w kolorach tęczy…”. Czy to…Czy to możliwe? Na wszystkie świętości, wezwijcie medyka, bo na lekarza już za późno! Niech Imperator ma mnie w swojej opiece. Poczułem jak do oczu napływają mi łzy desperacji. Ten głos…Głos, który wyśpiewywał te bzdury…należał do mnie.
Zbyt długo wystawiony byłem na szkodliwe promieniowanie POLOnu, i teraz doświadczałem straszliwych skutków choroby popromiennej. Skrytobójczy bakcyl disco, zakradł się przez moje niechronione słuchawkami uszy, wprost do mózgu, i złożył w nim swoje oślizgłe jaja, z których wylęgło się pełzające potomstwo, powoli wyżerające otaczającą je tkankę. Przejmowały kontrolę nad moją jaźnią, zmuszając mnie do podświadomego działania wbrew mojej woli. Wolałbym pracować przy budowie Sarkofagu nad elektrownią w Czarnobylu, niż chociaż minutę dłużej spędzić w tym koszmarze. Radiacja przynajmniej zabija, disco polo znajduje nikczemną przyjemność w torturowaniu zainfekowanych przez całe lata, dekady, a nawet dłużej. Na szczęście, piosenka wkrótce się skończyła, pozwalając mi na chwilę oddechu. Nie trwała ona jednak zbyt długo, wkrótce zastąpiona przez następną. Próbowałem czytać podręcznik, który ze sobą wziąłem, jednak poszczególne linijki tekstu zaczynały się ze sobą zlewać, i tracić sens, tak, że musiałem zaprzestać prób.
Byłem stracony. Z rozpaczą w sercu zastanawiałem się, czy ktokolwiek będzie płakał, gdy znajdą mnie śliniącego się i niezdolnego do porozumiewania się ze światem zewnętrznym, na tylnym siedzeniu czarnej BMW. Cóż za haniebna śmierć…W akcie desperacji, sięgnąłem po telefon, i zacząłem pisać sms’a do Moniki, chcąc ją prosić o puszczenie „Life is live” na moim pogrzebie, oraz by odpowiednio się z nią pożegnać. Nie mogłem jednak znaleźć odpowiednich słów, wiec zamiast tego, zapytałem co u niej. Komunikat o braku zasięgu nie poprawił mojego wisielczego humoru. Wjeżdżaliśmy właśnie na spore skrzyżowanie, kiedy płyta najwyraźniej się zapętliła, powróciła bowiem piosenka, którą wcześniej nieświadomie śpiewałem. „Uwielbiam mini, dekolt, zgrabne nogi/Hej ślimak, ślimak, pokaż rogi!”. Ostatnia linijka była tak bzdurna, że z powodzeniem mogłem ją umieścić do Sali Chwały najbardziej idiotycznych linijek na świecie.
Lech Roch Pawlak ma mądrzejsze teksty, a jego przynajmniej nikt nie bierze na poważnie. Zresztą, cała piosenka jest  pusta, jak ta „wspaniała” dziewczyna, którą opisuje. Nigdy nie mogłem pojąć chorej fascynacji takimi Barbie. Owszem, opalenizna jest ładna, ale jakbym chciał chodzić z marchewką, to poszedłbym do warzywniaka i od razu wziął kilogram. Rzęsy wcale nie muszą być długie, zwłaszcza, że takie pewnie cholernie wkurzają noszącą, nieustannie się sklejając i utrudniając widzenia. Już nawet nie wspomnę tipsach, które są zupełną odwrotnością takiej drobnej rzeczy, jaką jest cywilizacja. Długie pazury były potrzebne, kiedy trzeba było gołymi łapami drzeć ziemię, albo pokiereszować facjatę innej małpie, i o ile to ostatnie nadal czasami ma miejsce, to i tak nie zmienia to faktu, że tipsy są badziewne. Plastikowi chłopcy i plastikowe dziewczyny tworzą jednak dopełniającą się całość, wypełniając swoją niewielką niszę gatunkiem, który gdyby nie miał przedstawicieli obu płci, skazany byłby na wymarcie.
Osobiście głosowałbym za wybiciem, lub odstrzeleniem, jednak reszta ludzkości nie wydaje się jeszcze gotowa na tak bezpośrednie środki, pozostaje mi więc tylko czekać, aż reszta dojrzeje do przyznania mi roli światowego przywódcy, a wtedy to już pójdzie z górki. Jakby w dziwacznym odbiciu moich myśli, przez przyciemnianą szybę zobaczyłem stojące na przystanku dwie plastikowe lale, sztandarowe przykłady osób, których nie cierpię. Widząc reakcję moich dwóch towarzyszy zagryzłem mocniej zęby, doskonale wiedząc, co się teraz stanie. Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale „wieśniacy” rodzaju męskiego, uważają, że są chodzącymi uosobieniami kobiecych westchnień, nieważne czy to sobie podobnych disco polowych mutantów, czy też normalnych.
Krzysiek i Dawid nie byli wyjątkami, i podczas gdy ja nie mogłem wprost uwierzyć swojemu szczęściu, gdy okazało się, że moja aktualna dziewczyna naprawdę coś we mnie widzi, i każdego dnia budziłem się z podejrzeniem, że to wszystko to tylko okrutnie przedłużający się sen, ci dwaj niemal co dwa tygodnie obłapiali się z innymi pannami, równie mocno opalonymi sztucznymi barwnikami z kremów co oni. Najwyraźniej właśnie byli wolni, gdyż Krzysiek, skręcił na najbliższą stację paliw, a następnie zawrócił samochód, trąbiąc kilkakrotnie by przykuć uwagę „księżniczek Disney’a”. Opuścił szybę, i wystawił przez otwór swoją nażelowaną, wyglądającą jak obśliniona przez wyjątkowo wredną lamę, głowę.
-Chodźcie dziewczyny! Nie bójcie się, nie gryziemy! Chyba, że ładnie poprosicie!
Opadłem niżej w fotelu, starając się wtopić w tapicerkę, jednak byłem na to zdecydowanie zbyt duży. Czułem wzbierające w piersi głębokie zażenowanie tym prostackim, zdecydowanie nieśmiesznym żartem, który zdefiniował nas wszystkich znajdujących się wewnątrz samochodu jako bandę żałosnych „wieśniaków”. Ku mojemu przeogromnemu zdziwieniu, księżniczki odpowiedziały śmiechem, i ruszyły czym prędzej w naszą stronę. Jak tępym trzeba być, żeby dać się złapać na taki…właściwie to nie mam pojęcia co to miało być, w każdym razie, najwyraźniej podziałało. Zdecydowanie przemawiało to przeciwko tym dziewczynom, i niemalże uniemożliwiało ewentualną konwersację. Nagle, uświadomiłem sobie ze zgrozą, że lale, będą musiały usiąść z tyłu, czyli przy mnie. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? Trzask otwieranego zamka, i zaraz po nim trzaskanie zbyt napiętego materiału opinającego dolną część ciała wsiadającej.
Pierwsza, zdecydowanie farbowana blondyna. Znowu, nie rozumiem, dlaczego niektóre dziewczyny tak lubią ten ordynarny, nienaturalny kolor, bardziej przypominający żółć niż rzeczywisty blond. Ani to ładne ani oryginalne, codziennie przecież widuję takich na pęczki. Okolona jasnymi kosmykami twarz, pokryta była taką ilością pudru, że przy każdym drgnięciu mięśni wokół ust, ze skóry opadały poszczególne „paprochy”, jak lubi to nazywać moja babcia. Na kołnierzu skórzanej kurtki, zebrała się już pokaźna warstwa osadu, która wystarczyła by do otynkowania średniej wielkości domu, wiem co mówię, kończę budownictwo. Swoją drogą, w wakacje byłem świadkiem procesu wytwórczego pudru, którym blondyna tak szczodrze pokrywała twarz.
Powstawał on podczas przycinania cegieł, i podczas pracy na budowie, przygotowałem zapas makijażu na jakieś dziesięć lat. Jej starczyłoby zaledwie na miesiąc. Wyszminkowane usta uśmiechały się szeroko, i pomimo złego wrażenia, jakie na mnie zrobiła, nie mogłem odmówić temu gestowi szczerości. Wyciągnęła uzbrojoną w arsenał krwistoczerwonych szponów dłoń. Była drobna, i cholernie ciepła, niemal utonęła w mojej łapie, która bardziej nadawała się do trzymania siekiery niż dziewczęcej ręki. Nie chciałem wyjść na gbura, wiec odwzajemniłem uśmiech.
-Heeeeeeeeeeej! Ja jestem Ania, a to moja kumpela Andzia. Stałyśmy na tym jebanym przystanku już od jakichś dwudziestu minut, całe szczęście, że nas zauważyliście, ej nie? Już myślałam, że mnie chuj tam strzeli, a nogi to mi praktycznie do dupy weszły. Macie może fajka? Zajarałabym.
No i chuj bombki zbił. A już miałem nadzieję, że jednak pozory mylą. Nie dość, że głos miała wyjątkowo piskliwy, to jeszcze jej dziwaczna maniera akcentowania potęgowała jego destruktywne działanie na moje uszy. W dodatku rzucane, ot tak sobie przekleństwa, które w ustach dziewczyn, zawsze są czymś szczególnie wulgarnym. Dajcie jej tego papierosa, niech ma co, co ją zamknie. Mogę sie nawet poświecić, i potruć przez te kilka minut, niech stracę kilka lat życia, byleby zamilkła. Chłopaki się przedstawili, i poczułem na sobie palące spojrzenie zielonych oczu Anki, najwyraźniej czekającej na moje imię. Odchrząknąłem udając chore gardło. Przełknąłem ślinę, krzywiąc się przy tym boleśnie, dając popis swojego najlepszego aktorstwa.
-Tomek.
Ku mojemu zdziwieniu, blondyna pochyliła się i cmoknęła mnie w policzek. Czując, że zostawiła mi ślad szminki, wpatrywałem siew nią oszołomiony i po części wkurzony. Nie byłem przyzwyczajony do takiego traktowania, mnie trzeba było oswajać, coś w stylu Lisa, z Małego Księcia. Całe szczęście, nie zrobiła tego ze szczególnego uczucia do mnie, najwyraźniej taki był jej sposób na powitania, gdyż chwile później Dawid i Krzysiek otrzymali swoje czerwone stygmaty na policzkach. Zastanawiałem się właśnie nad dyskretnym sposobem pozbycia się plamy, ale nic nie przychodziło mi do głowy.  Nie miałem nawet chusteczki. Tymczasem, po mojej prawej pojawił się nagły ruch, i odezwała się milcząca do tej pory Andzia.
-Zamień się miejscami, ja chcę siedzieć koło Tomcia.
Ok. Po pierwsze, nikt, NIKT nie nazwa mnie „Tomciem”. To nie przedszkole, a mnie trudno porównać do Palucha. To zdrobnienie brzmi w moich uszach niczym Freddy Kruger skrobiąc y swoimi nożami po szkolnej tablicy. Najchętniej wepchnąłbym Andzi to słowo z powrotem do gardła, jednak przemoc nie jest rozwiązaniem. Do takich rzeczy należy podejść psychologicznie. Ta„psychologia” najwyraźniej wylewała się moimi oczami w postaci ciskających gromy spojrzeń, gdyż uśmiech zgasł na twarzy przepychającej się siedzenie obok dziewczyny. Ta z kolei, była brunetką, o ile mnie wzrok nie mylił, naturalną, co było dużym plusem. Miała duże, orzechowe oczy, patrzące przyjaźnie na świat. Ale żuła gumę. Dobra, rozumiem, też mi się zdarza, i nie uważam tego za coś złego. Jednak sposób w jaki robiła to Andzia, był jedyny w swoim rodzaju, ukierunkowany by wzbudzać we mnie nienawiść.  Tak, jestem trudnym przypadkiem, ciężko jest mnie zadowolić, co nie znaczy, że to niemożliwe. W myślach zacząłem nazywać nasze pasażerki Ciamkającą i Upudrowaną, co ułatwiało mi pielęgnowanie negatywnych uczuć w stosunku do nich.
Gdybym używał ich imion, przyznałbym, że są istotami ludzkimi, a to mogłoby skutkować jakimś tam zainteresowaniem, którego sobie nie życzyłem. Jedynym plusem pojawienia się księżniczek, było wyłączenie muzyki, która przeszkadzałaby naszym amantom w uskutecznianiu podrywu. Ten jednak nie bardzo się kleił, gdyż Upudrowana całą niemal energię poświęcała na swój telefon. Pozostałe zasoby ledwo wystarczały by podtrzymać ją przy życiu, nie mówiąc już o prowadzeniu gadki, bo „rozmowa”, to zbyt duże słowo. Natomiast ciamkająca, nie dopuszczała do głosu nikogo, biorąc sobie za cel przekrzyczenie wszystkich. Opowiadała jakaś niezwykle fascynującą historię, którą całkowicie olewałem, od czasu do czasu rzucając mi spojrzenia, by upewnić się, że słucham. Przez opary znudzenia, do mojego umysłu docierały postrzępione fragmenty, w których mowa była o koleżance, która kupiła sobie nowe buty, ale zaszła w ciąże i musiała sprzedać samochód. A przynajmniej tyle z tego zrozumiałem.
Pozostała część opowieści, zlała się dla mnie w biały szum, który powoli zaczynał mnie usypiać. Nagle w głowie rozbłysły mi czerwone lampki, a jakaś myśl zaczęła wypływać na powierzchnię, wyraźnie domagając się mojej uwagi. Z początku starałem się ją zignorować, jednak to nic nie dawało. Skoncentrowałem się na otoczeniu, zmotywowany do ustalenia przyczyn powstania owej niedającej mi spokoju myśli.
-…wiesz, szkoła może i jest ważna, aczkolwiek też nie może być wszystkim, co nie? Trzeba czasem wyskoczyć do klubu, na zakupy…
Poczułem się jakbym dostał cios obuchem. Próbowałem doszukać się jakiegoś sensu w tym co do mnie docierało, ale nie mogłem. Mój mózg zaczął już wysyłać sygnały do mieści twarzy, formułując słowa, które najlepiej podsumują usłyszaną wypowiedź. Walczyłem słabo, by je zatrzymać, jednak słowo „aczkolwiek” w ustach Ciamkającej było równie niecodziennym zjawiskiem jak Arab zajadający się wieprzowiną.
-Co kurwa?
Iście gizowski akcent. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Nawet siedzący za kierownicą Krzysiek rzucił zaniepokojone spojrzenie w lusterko. Niechcący powiedziałem to głośniej niż zamierzałem, niemal wykrzyczałem. Jakimś trafem, Andzia wzięła to za dobrą monetę. Nie odnotowałem, że przez cały czas paplała.
-No właśnie! Nie wiem, jak ona może pozwalać mu się tak traktować! Ja, na jej miejscu…
Byłem bliski modlitwy. Naprawdę. Jeszcze chwila, i złożyłbym ręce, wznosząc błagania do jakiegokolwiek Boga, który zechciałby mnie usłyszeć. Na całe szczęście właśnie dojechaliśmy na miejsce. Wpadłem z samochodu, rzucając niewyraźne pożegnanie, i popędziłem w kierunku stojącej na parkingu grupki chłopaków ze szkoły. Niemal rzuciłem się w ramiona Piszcza, ciesząc się z widoku jego zarośniętej gęby. Wyrwałem mu trzymaną przez niego paczkę papierosów, i pomimo wrodzonego wstrętu do tytoniu, wyjąłem jednego pomiętego skręta. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwieniem.
-Jechałem z Krzyśkiem. Puszczał disco polo.
Pomruk współczucia przetoczył się przez zebranych. Jakaś życzliwa dłoń przytknęła mi płomień do trzymanego w ustach papierosa. Ktoś poklepał mnie życzliwie po ramieniu. Nagle, w powietrze wzbił się dźwięk muzyki. Ciężkie rify gitarowe wspomagane przez podwójną stopę. Znajomy, heavy metalowy kawałek pokrzepił moją obolałą duszę.
-Sorki koledzy, muszę odebrać.

Patrząc na Łosia, który oddalał się z przyciśniętym do ucha telefonem, poczułem się spokojny, Tak. W końcu byłem wśród swoich.

To taki mój drobny...eksperyment. Naszła mnie ochota na coś w takim właśnie stylu, wyszło tego więcej niż sądziłem, więc żeby się nie zmarnowało, wrzucam. Zrobiłem nową zakładkę, która będzie zawierała naprawdę krótkie opowiadania, na które mam kilka pomysłów. Nie wiem, czy będą wrzucane regularnie czy też nie, to zależy od czasu. Na razie, chciałbym wiedzieć jak się Wam podoba coś w takim stylu, czyli odrobina komedii. :P

6 komentarzy:

  1. Retrospekcja, czy naturalna niechęć? Specjalnie zepsulam odtwarzacz w aucie, żeby moja matka nie mogła słuchać...( wiązanka niecezuralnych słów) . Kocham ją, ale nie bede sie katowac.
    Szczerze? Bardzo lekko się czytało, choć trochę mnie tytuł odstraszyl. I pośmialam sie. Bardzo trafnie opisales typowych przedstawicieli " buraków" i " plastikow", tak przynajmniej nazywa się ich w moich stronach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, retrospekcja, i to bardzo świeża :P choć naturalna niechęć też jest :) używam określenia "wieśniak", bo tego typu ludzi spotyka się na wiejskich, remizowych dyskotekach. Normalnych ludzi tam nie ma, bo wiadomo, co zawsze leci jako "muzyka" :P Buraki też pasuje ^^

      Usuń
  2. Uf, całe szczęście, że niemal cały czas zmarnowany wśród ludzi tego typu spędzam zajmując się własnymi myślami, zupełnie oderwana od rzeczywistości. Ta umiejetność ignorowania otoczenia, choć dla niektórych irytująca, dla mnie jest błogosławieństwem.
    Zawsze mnie irytowały te wymalowane lale, ich powitalne usciski i buziaczki. uż samo patrzenie na to mnie odtrąca.
    Opowiadanie naprawdę mi się podobało. Znakomity humor; czytało się szybko, płynnie i z niegasnącym uśmiechem na ustach. Mam nadzieję, że będzie sporo opowiadań tego typu.
    Pozdrawiam,
    roxette16

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tej serii, to jeszcze jest w One-shot'ach "Ad perpetuam...", choć według mnie to już troszkę gorzej mi wyszło, ale... :D I Diabeł z Jersey, również pisany jako opowiadanie humorystyczne, choć już w innej konwencji :) Mam jeszcze kilka pomysłów, ale póki co, chcę skończyć w końcu "Wojnę..." ^^ Cieszę się, że Ci się podoba :)

      Usuń
  3. Ekhem, tak, miałam wpaść na wikingów, a skończyłam tu. Jakoś samo wyszło D: Ale przynajmniej w końcu do Ciebie dotarłam, a to zawsze krok do przodu :D
    Dobra, w sumie, to się pośmiałam i to jest naprawdę bardzo duży atut tego tekstu, poczucie humoru, znaczy się. Może bawiło mnie to tym bardziej dlatego, że to jakbym czytała o sobie? Każdego ranka, wychodząc do szkoły? ;_; Bez butów co prawda jeszcze mi się wyjść nie zdarzyło, ale za to na przykład w koszulce na lewą stronę to już owszem ;_;
    A osobną kwestią jest to, że disco polo i tandetność tego gatunku "MUZYKI" to jest temat rzeka i cieszę się, że tak pięknie opisałeś jego zgubny wpływ na mózg normalnego człowieka o ogarniętości chociaż odrobinę większej od przeciętnego pierwotniaka XD Bo mnie to mózg wypływa uszami, normalnie jak Rolandowi ;_;
    NO JAK TO? JAK MOŻESZ NIE ROZUMIEĆ BUZIACZKÓW NA POWITANIE NO?!!!1!!1oneone!!!1 A tak całkiem na serio, to ja też totalnie tego zwyczaju nie pojmuję, kiedyś znajoma tak do mnie wystartowała i się po prostu centralnie odsunęłam w pierwszym odruchu, biedna tak za mną poleciała, że mało się nie przewróciła XD Zresztą w ogóle buziaczki z randomowymi ludźmi to nie dla mnie, no soraski D:
    Buraki aka wieśniaki to największa zakała tego świata zaraz po chłopcach w getrach ;_; BŁAGAM PRZYWRÓĆCIE OBOWIĄZKOWĄ SŁUŻBĘ WOJSKOWĄ, MOŻE JESZCZE DA SIĘ IM POMÓC ;______;
    PS. Dumnie staję w obronie wyglądających w ogarnięty sposób (zaznaczę, że absolutnie nie dresdup i disco laseczek, z których można by puder szpachelką zeskrobywać :D) dziewczyn noszących białe kłaki. No :)
    PPS. TOMCIO XDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, tytuł chwytliwy to i przyciąga uwagę ^^ Ale widać, do czego Cię ciągnie! :D Oj bo to było tak z zaskoczenia no :D Zazwyczaj wiadomo, człowiek jest bardziej ogarnięty, ale w sobotę...:D Tego się nie da słuchać po prostu ^^ A, że wiesz, od dłuższego czasu rosła we mnie cholera, to i napisałem co myślę :D Rolandowi, albo Oberynowi :P Ale wtedy jeszcze nie było tego odcinka :P Buziaczki to jeszcze, ale to przecież zostawiło zaraz ślad po szmince, to było najgorsze :P Ja się tam do charakteryzacji nie pisałem! :D Właśnie, HIV cz inne AIDS nie śpi...:D w getrach? Ej, ja chodziłem przez długi czas w getrach! :P Bo Ci się chyba pomyliło...Getry to te długie skarpety do grania w nożną :P A Ty się mi zdaje, o rurkach mówisz...:D I tak, to straszne, a jaką jajecznice musi robić...:D Boli patrzeć :P Pograliby w Call Of Duty, b sie nauczyli...:D Hmmmm, ciekawe czemu tak dumnie stajesz? :D I tam nigdzie nie mam o białych kłakach :P O żółtych :P takich jak... no będę ordynarny, jak szczyny trochę :D To coś zupełnie innego :P

      No chyba TY :D

      Usuń