Przez kwadratową szczelinę w
hełmie, do łzawiących od gęstego dymu oczu Ivara docierały obrazy straszliwej
rzezi poczynionej przez zielonoskórych. Chociaż atak nie mógł trwać dłużej niż
kilka minut, potwory zdążyły już zamordować ponad połowę broniących się
mężczyzn, których straszliwie okaleczone trupy leżały w zbierających się pod
nimi kałużach krwi. Poodcinane ręce, nogi i głowy mieszały się z upuszczonymi
przez uciekające kobiety kłodami drewna na opał i innymi przedmiotami. Tu i tam
czerniały olbrzymie cielska Orków poznaczone dziesiątkami ran kłutych i
ciętych, uśmierconych wspólnym wysiłkiem wielu ludzi, podczas gdy mocarne
bestie w pojedynkę były w stanie rozprawić się z kilkunastoma nawet
wieśniakami.
Z kilku zielonych ścierw
sterczały głęboko wbite styliska wideł lub sierpów, które zaklinowały się w
kości napastnika. Jakieś sto kroków przed nim, pozostali przy życiu mężczyźni
walczyli zbici w ciasny krąg najeżony ostrzami kos i innych narzędzi. Kilku z
nich dzierżyło prymitywne topory przypominające raczej siekiery niż prawdziwy
oręż, jednak wola przetrwania i strach o najbliższych z nawiązką nadrabiały
braki w uzbrojeniu. Żaden z wieśniaków nie miał na sobie nawet kawałka zbroi
czy chociażby wykonanej ze wzmacnianej skóry kurtki, która zapewniałaby
jakąkolwiek ochronę przed ciosami, toteż każde uderzenie brzydkich, orkowych
mieczy zbierało swoje żniwo śmierci. Stopniowo, utworzony przez ludzi krąg
zaczął się kurczyć i uginać w kilku miejscach niczym bryła lodu pod promieniami
wiosennego słońca.
Fala za falą, zielonoskórzy przypuszczali
kolejne szturmy na żywy mur wieśniaków, i wyglądało na to, że lada moment mogą zakończyć
potyczkę. Nie było ich wprawdzie zbyt wiele, po starciu z Saladnem i dotkliwymi
stratami, które im zadał, oraz po odliczeniu tych, którzy leżeli twarzą w dół
na pobojowisku, liczebność grupy wynosiła około dwudziestu osobników przeciwko
pięćdziesięciu ludzkim wojownikom, jeśli ci przerażeni, w większości zgarbieni
i siwowłosi mężczyźni w ogóle mogli być tak nazywani. Jednak pomimo przewagi
wieśniaków, Orkowie mieli po swojej stronie element zaskoczenia oraz przede
wszystkim swoją niebywałą siłę, która pozwalała im bez trudu przełamywać się
przez każdy zastaw. Wyglądało na to, że Ivar i Sigmund pojawili się w
najbardziej odpowiednim momencie by odwrócić losy bitwy.
Unoszący się dookoła dym był tak gęsty, że
chłopak nie był w stanie dostrzec niczego co znajdowało się dalej niż dwieście
kroków przed nim, co wiosce go niepokoiło. Nie widział dalszej części osady, i
nie mógł mieć pewności, czy nie czają się tam kolejne grupy zielonoskórych, a
ostatnie czego w tej chwili potrzebował, to być zaskoczonym przez istoty równie
bezmózgie jak Orkowie. Nagle przypomniał sobie Astaroth i swój ślepy rajd
poprzez równinę. Wtedy również miał utrudnioną orientację, jednak rozwiązał ten
problem za pomocą magii. Skupił się w sobie i zaczął szukać wewnątrz siebie
ogniska mocy, tak jak robił to już wielokrotnie od czasu odkrycia w sobie
obecności Daru. Lecz pomimo wysiłków, nie mógł zlokalizować owego ciepłego
światła, które jeszcze nie tak dawno temu płonęło jasno w jego piersi.
Próbował pochwycić najdrobniejszą
chociaż nitkę Aury, jednak doznawał uczucia podobnego do tego, które
towarzyszyło schodzeniu po schodach i opuszczenie jednego stopnia. Im więcej
starań dokładał, tym głębsza i bardziej mroczna wdawała mu się przepaść, która
otwierała się pod jego stopami. Przerażony osobliwym doznaniem, zaczął szybciej
oddychać, zapominając kompletnie o tym kim jest i gdzie sie znajduje. Zniknęły
straszliwe obrazy wojny, zniknął chłodny dotyk rękojeści Huggtand’a…Wrzaski
bólu i agonii wyrywające się z gardeł szlachtowanych wieśniaków stały się
odległe i nieznaczące, niczym uciążliwe brzęczenie owada obijającego się o
szybę w ciepły, letni dzień. Poczuł, jak jego umysł ciągnie go z powrotem do
owego tajemniczego miejsca, w którym znajdował się po bitwie pod Astarothem.
Znajoma ciemność zaczęła z wolna
otaczać jego świadomość, i wiedział już, że nie był w stanie zrobić nic, by
powstrzymać przyspieszające opadanie. Przed oczami młodzieńca pojawiły się
wizje, które ujrzał, zdawałoby się dawno temu. Ponownie przelatywał nad żyznymi
polami, obsiewanymi przez rumianych i dobrze odżywionych chłopów, oraz nad
bogatymi miastami, których dachy lśniły przepięknie wszystkimi możliwymi
kolorami. Nagle, zorientował się, że nie jest sam. Wszędzie dookoła niego
unosiły się dziesiątki świetlistych postaci, które migotały i zmieniały
nieustannie kształty, zupełnie jakby były zrobione z porannej mgły. Emanowała z
nich aura mądrości i spokoju, i Ivar przypomniał sobie, że podobne emocje
wzbudzała w nim obecność Duchów.
-Tak, to my. Strażnicy Bramy. Wezwaliśmy
cię ponownie, ponieważ popełniłeś straszliwy błąd, który może wpłynąć na
powodzenie twojej misji. Zawiodłeś nas, młody Ivarze. Zawiodłeś cały Midgard!
Młodzieniec oniemiał. Słowa
Strażników, choć wypowiedziane beznamiętnym, całkowicie obojętnym tonem
chóralnych głosów, niosły za sobą straszliwe przesłanie. Poczuł jak jego skóra
robi się biała jak kreda, pomimo tego, że wiedział, że to co widzi, słyszy i
czuje w tym dziwacznym miejscu, dzieje sie tylko w jego głowie i nie może więc
wpływać na jego materialne ciało. Czy mogło to być prawdą? Czy faktycznie
zrobił coś, co naraziło na szwank misję uratowania Midgardu?
Przeczesał naprędce swoje ostatnie
wspomnienia. Mgliście przebiegły mu przez głowę obrazy walczących w płonącej
wiosce wieśniaków i jego samego biegnącego w ich stronę, jednak w obliczu
podobnych rewelacji, nie przywiązywał do nich żadnej wagi. Jeśli naprawdę
zawiódł, przedłużenie tym ludziom życia tylko po to, by ostatecznie i tak
pozwolić im umrzeć ze szponów smoków, jest próżne. Zatem o co chodziło? Nie
zdążył jeszcze zrobić praktycznie nic, a mimo to, jego misja zakończyła się
niepowodzeniem. Ledwo co zdobył broń, zdolną do pokonania jaszczurów, a już
dowiadywał się, że jego wysiłki były bezcelowe.
Pomimo wszelkich prób, nie umiał
doszukać się w swoim postępowaniu błędów, mogących być tak dalece posuniętych w
skutkach. Zaczynała go irytować zagadkowość Duchów, oraz całe to nieistniejące
miejsce, którego go przeniosły. Po prostu nie mógł uwierzyć, że już nic nie
dało się zrobić. Miał miecz, zbroję, i największego herosa, jakiego znała
ludzkość do pomocy… Dodatkowo posiadał moc władania Aurą! Jeśli ktokolwiek miał
mieć szanse na uratowanie Midgardu, to właśnie on.
-Mylisz się chłopcze! Owszem,
zdobyłeś wspaniały oręż, i zyskałeś potężnego sojusznika, jednak nie ma już w
tobie Daru. Odrzuciłeś go próbując przedostać się przez drugą barierę w
grobowcu Sigmunda!
Ivar ponownie oblał się zimnym potem.
Chociaż przeżył całe swoje dotychczasowe życie nie mając zupełnie pojęcia o
istnieniu swoich nadnaturalnych zdolności, to jednak zdążył się juz do nich
przyzwyczaić. Przywyknął do myśli, że będą mu one towarzyszyć podczas jego
wędrówek, i wiedza, że nagle zniknęły, pozostawiała go z uczuciem pustki
rozdzierającej serce. Nie zdawał sobie wcześniej z tego sprawy, jednak Aura
ciągle była obecna w jego piersi, i teraz, gdy jej zabrakło, wydawało mu się,
że jest niepełny, zupełnie jakby stracił rękę lub nogę. Po raz kolejny próbował
przyzwać choć odrobinkę mocy, za wszelką cenę chcąc zadać kłam okrutnym słowom
Duchów, lecz efekt był ciągle ten sam. Nie mógł zrozumieć jak to się mogło
stać. Nie przypominał sobie by świadomie i dobrowolnie odrzucał tak wspaniały
talent, jak to sugerowali Strażnicy. To musiało być jakieś nieporozumienie.
-Przecież…Zanim opuściliśmy
grobowiec, użyłem Aury by stworzyć kulę światła! Jak zatem możecie twierdzić,
że straciłem swój Dar? Może…Może po prostu wyczerpał się, i potrzeba czasu żeby
się zregenerował?
Głos chłopaka nie brzmiał ani trochę
przekonywująco, i nawet jemu samemu wydawał się bardziej błagalny niż
stanowczy. Ze wszystkich sił pragnął by tak właśnie było. Nie dopuszczał do
siebie innej myśli, głęboko wierząc, że jeśli wyprze się pozostałych możliwości
całą swoją osobą, przestaną się one liczyć. Jednak Strażnicy Bramy nie
zamierzali być pobłażliwi.
-Przypomnij sobie Ivarze! Przelałeś
swój Dar w klingę by rozbić nią barierę. Stworzyłeś magiczny most, przez który
twoja Aura przedostała się do miecza. Zamknąłeś go, jednak zrobiłeś to
niewprawnie, i zostawiłeś maleńką furtkę, przez którą resztki mocy wyciekały z
ciebie i wzmacniały siłę Huggtand’a. Zdołałeś jeszcze użyć prostego czaru
światła, jednak ten uczynek dodatkowo nadwyrężył twoje i tak już wtedy skromne
zapasy energii. Przez całą podróż, miecz wysysał z ciebie Aurę, aż w końcu
całkowicie osuszył jej źródło, pozostawiając cię pustą skorupą. Nie można
zregenerować czegoś ,czego nie ma. Przykro mi chłopcze.
Ivar poczuł jak jego wola walki
znika. Ponura prawda uderzyła go z siłą opadającej pięści. Nie miał już Daru.
Był zwykłym, szesnastoletnim chłopakiem bez rodziców, który miał sięga lepszego
niż był w rzeczywistości. Ogromna skala niesprawiedliwości niemal kompletnie go
przytłoczyła, uciskając piersi i utrudniając oddychanie. Jego myśli pędziły jak
szalone we wszystkie strony nie będąc w stanie skupić się na niczym konkretnym.
Nagłe szarpniecie przywróciło go do rzeczywistości. Zszokowany rozejrzał się po
nowym otoczeniu.
Przed sobą widział szerokie plecy
kilkunastu zielonoskórch, wznoszących właśnie miecze na wyglądających na
zwykłych wieśniaków mężczyzn. Obok siebie dostrzegł opalizującą blado na
niebiesko postać trzymającą w pewnym uścisku eteryczną klingę, identyczną do
tej, której ciężar czuł we własnej dłoni. Sekundę później wspomnienia wróciły i
młodzieniec przypomniał sobie gdzie i po co sie znajduje. Obok tej wiedzy, czuł
palącą obecność innej, niechcianej, która dokuczała mu niczym drzazga, tym
bardziej bolesna, że całkowicie zasłużona. Na własne życzenie stracił Dar, i
teraz musiał ponieść tego konsekwencję. Próbował pocieszyć się nieco myślą, że
nie mógł wiedzieć, że jego czyny przyniosą podobne skutki, jednak po chwili
zaprzestał. Niewiedza nie jest żadnym usprawiedliwieniem.
Powinien bardziej zastanowić się nad swoimi
działaniami, zamiast ślepo podążać za instynktem. Najbardziej bolało go to, że
ta straszliwa cena została zapłacona na darmo, jako że Sigmund usunął barierę
bez pomocy miecza. Gwałtowna fala frustracji zalała umysł Ivara. Czuł, że jeśli
nie wyładuje na kimś swojej złości, pochłonie go ona całkowicie. Znajdujący się
przed nim Orkowie, niemalże prosili się o bycie jego manekinami treningowymi
dla nowego miecza, który kosztował go tak wiele. Przyspieszył kroku ledwo
odnotowując ciężar zbroi, którą miał na sobie. Chwilę później wznosił już
Huggtand’a wysoko nad głowę, i wydając z siebie ogłuszający okrzyk wojenny,
opuścił go na czaszkę najbliższego zielonoskórego. Czerep potwora pękł jak
przejrzały melon, rozbryzgując dookoła fragmenty kości i nieokreślonego koloru
breję, którą miał za mózg. Ostre jak brzytwa ostrze z łatwością przebijało się
przez kolejne warstwy ciała Orka, zagłębiając się w szyję, a następnie przez
mostek i brzuch, aż po miednicę bestii.
Zaskoczony skutkami swojego uderzenia, Ivar z
szeroko otwartymi oczami przyglądał się jak równie zszokowany Ork zdążył
jeszcze zamrugać powiekami, zanim równo rozpłatane połówki jego ciała
rozdzieliły się z mokrym mlaśnięciem, i zaczęły powoli osuwać się na ziemię. Z
otwartej jamy brzusznej wylały się parujące w chłodnym powietrzu poranka
wnętrzności. Obrzydliwy smród orczych flaków spowodował u chłopaka odruch
wymiotny, jednak siłą woli powstrzymał mdłości, wiedząc, że ma wokół siebie
pozostałych towarzyszy swojej ofiary. Drobinki gęstej, ciemnej krwi stwora
dostały się przez wizurę hełmu i splamiły twarz młodzieńca, lecz ten nie
zwracał na nie uwagi. Kątem oka dostrzegł Sigmunda, który subtelnym ruchem
pozbawia kolejnego napastnika głowy. Podniesieni na duchu nieoczekiwaną pomocą
wieśniacy z nowymi siłami przyłączyli się do walki.
Zabrzęczały siekiery zderzające się
z bronią zielonoskórych, widły z chrupotem ustępujących kości zagłębiały się w
twarde ciała najeźdźców. Ivar odnalazł wzrokiem najbliższego przeciwnika i
ruszył w jego stronę. Widząc jego nadejście, Ork zawył przeciągle, spodziewając
się godnego siebie przeciwnika i zamachnął się dziko trzymanym w prawej ręce
szczerbatym toporem. Świńskie, przekrwione oczka potwora lśniły morderczym
szałem, a długie kły pokryte były toczoną z pyska pianą. Pchane ogromna siłą
ostrze broni dosięgło celu, tak, jak młodzieniec tego sobie życzył. Głuchy
dźwięk stali odbijającej się od księżycowego metalu brzmiał niczym najsłodsza
muzyka dla jego uszu. Nie musiał ryzykować spojrzenia w miejsce, na które
pancerz przyjął cios, by wiedzieć, że nie nosiło ono nawet najmniejszego śladu
zadrapania.
Zdumiony wyraz, który odmalował się na
paskudnym pysku berserkera wydał się chłopakowi najbardziej komiczną rzeczą na
świecie, i pomimo trapiących go problemów związanych z utratą Aury, zaśmiał się
serdecznie. Był to ostatni dźwięk jakiego można by spodziewać się na polu bitwy
toczonej przez śmiertelników. Według wszelkich legend, jedynie bogowie lub ich
wybrańcy byli na tyle szaleni by iść w bój z uśmiechem na ustach. Ale czyż nie
był on takim właśnie ulubieńcem mieszkańców Asgarthu? Czyż nie wybrali go jako
jednego spośród ludzi, by wypełnił ich wolę, i oswobodził Midgard? To przecież
powiedział mu Sigmund, który z kolei usłyszał o tym z ust wyroczni. A jeśli to
byłą prawda… Czy rzeczywiście taka błahostka jak posiadanie lub utrata Daru,
miała jakikolwiek wpływ na stojące przed nim zadanie?
Teraz gdy o tym myślał, coraz mniej
wydawał mu się prawdopodobnym pomysł, by bogowie uzależnili powodzenie swoich
zamysłów od czegoś tak ulotnego jak Aura. Zresztą, skoro byli wszechwiedzący, i
znali prądy przyszłości, to zapewne przewidzieli, że ich wybraniec straci swoje
moce. Zatem nie wszystko stracone. Duchy się myliły. Może i to co zrobił,
dalekie jest od mądrego postępowania, jednak nie oznacza to wcale, że zawiódł.
Miał wszakże teraz w swoim posiadaniu magiczny miecz, w którym drzemie cała
potęga jego Aury, czekająca tylko aby dać o sobie znać. Sposób w jaki rozprawił
się ze swoim pierwszym przeciwnikiem był wystarczającym dowodem na siłę
ciemnogranatowej klingi. Najwyższa pora, by sprawdzić, co jeszcze ma ona do
zaoferowania.
Ork, który go zaatakował nadal nie
był w stanie otrząsnąć się z szoku i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym
czasie miał to zrobić. Stał z opuszczonym wzdłuż biodra toporem i tępym wyrazem
twarzy. Szeroko otwarte usta odsłaniały pożółkłe kły, w większości połamane, pomiędzy
którymi tkwiły nadal gnijące już kawałki mięsa. Przy każdym oddechu stwora, z
paszczy buchały kłęby niewyobrażalnego smrodu, który konkurować mógł jedynie z
tym, który bił od skołtunionego futra, okrywającego ciało zielonoskórego. Śmiejąc
się jak szaleniec, Ivar sięgnął umysłem do uśpionego w klindze źródła mocy i
obudził je delikatnym szturchnięciem. Efekt był natychmiastowy i oszałamiający.
Ostrze zalśniło zielonkawo, a chwilę później
na całej jego długości pojawiły się pełgające ciemnogranatowe płomienie, co
sprawiało, że cały miecz wydawał się być zrobiony z tańczącego ognia, który
zwijał się i syczał niczym żywa istota. Chłopak z podziwem spojrzał na swój
nowy, magiczny oręż i skinął głową z aprobatą. Wyciągnął dłoń nad buzującym
płomieniem, jednak nie poczuł spodziewanego żaru, jedynie przyjemne ciepło,
które zdawało się napełniać jego członki nowymi siłami. Musiał przyznać, że
coraz bardziej podobał mu się skutek jego „błędu”, i zaczynał się zastanawiać,
czy nie było to przypadkiem lepsze rozwiązanie od poprzedniego. Nie wiedział
nic o władaniu Aurą, wszystkie czary, które udało mu się przyzwać, były
zupełnie instynktowne i niezrozumiałe dla niego. Co innego to.
Władać mieczem uczył się od małego,
i czuł się z nim o wiele pewniej niż z jakąś niewidzialną mocą, którą nie do
końca rozumiał. Zresztą, za każdym razem gdy używałby magii przeciwko swoim
przeciwnikom, czułby pewnego rodzaju zażenowanie. Dawała ona zbyt dużą przewagę
nad wszelkiego rodzaju przeciwnikami, może za wyjątkiem smoków, i było w niej
coś niehonorowego. On sam, chociaż nie przeszedł żadnego treningu i kompletnie
nie miał pojęcia że w ogóle posiada tego rodzaju możliwości, zabił pod
Astarothem setki Orków. Do czego byłby zdolny gdyby całkowicie opanował swój
dar? Wojownicy szkolili się przez całe swoje życie, by zasłużyć na swoje dobre
imię. W ich pojedynkach wygrywał ten, który wkładał w naukę fechtunku więcej
serca i poświecenia. Nieuczciwym było uśmiercanie kogoś, kto przez całe lata,
dzień w dzień chodził na pola treningowe i z oddaniem powtarzał do znudzenia
wyuczone ruchy, jednym skinięciem dłoni.
Co innego, zrobić to płonącym mieczem. Chcąc w
pełni poznać możliwości swojego nowego rynsztunku, zamiast od razu zakończyć
życie gapiącego się bezmyślnie zielonoskórego, Ivar postanowił trochę
przedłużyć pojedynek. Wziął solidny zamach, i zdzielił potwora w pysk zakutą w
rękawicę z księżycowego metalu pięścią. Usłyszał satysfakcjonujący trzask
łamanego nosa i kruszących się kłów, i poczuł jak uderza w mięsistą skórę.
Krwawa mgiełka rozprysła się dookoła głowy bestii, a szkarłatne strumyczki
zaczęły skapywać po jej brodzie. Ork zawył z bólu i zamachnął się na odlew,
drugą ręką chwytając się za rozbitą twarz.
Chłopak spokojnie pozwolił mu
trafić. Ogromny niczym, bochen chleba kułak, grzmotnął potężnie w
ciemnogranatowy hełm. Siła ciosu niemal zwichnęła młodzieńcowi kark, jednak
wyściełana piórami skóra złagodziła większość skutków uderzenia. Nieprzyjemne
dzwonienie w uszach utwierdziło Ivara w przekonaniu, że nie był to najlepszy
pomysł. Na pocieszenie, do jego uszu dobiegł kolejny wrzask bólu. Zielonoskóry
podskakiwał w miejscu trzymając się za zmiażdżoną dłoń. Poprzez odsłonięte,
ociekające krwią mięśnie, przebijały się ostre fragmenty popękanych kości,
spływające żółtym szpikiem. Białe, powkręcane chrząstki kłykci zwisały smutno z
poszarpanego kikuta. Ivar podbiegł do przeciwnika, wskakując w powietrze na dwa
kroki przed nim.
Opadając, wystawił przed siebie
wyprostowaną nogę, celując zakutą w stal stopą w kolano Orka. Popchany ciężarem
całego ciała but, uderzył z suchym trzaskiem prosto w rzepkę Orka, na miejscu
ją druzgocąc. Nie mogąca utrzymać wagi zielonoskórego kończyna ugięła się pod
nim, a kolejna fala bólu wyrwał mu z gardła nowy jęk agonii. Znudzony zabawą
Ivar pchnął mieczem i przebił na wylot pierś powalonego na kolana potwora.
Ciemnogranatowe płomienie
przeskoczyły na ciało Orka, i w kilka sekund zamieniły je w dymiącą stertę
popiołu. Zadowolony z efektów chłopak, rzucił się w największą gęstwę
przeciwników, nie zadając sobie trudu z blokowaniem ich żałosnych ciosów, o ile
nie były wymierzone w głowę. Nie miał najmniejszej ochoty na kolejne dzwonienie
w uszach. Miecze i topory odbijały się z metalicznym brzękiem od wspaniałego
pancerza, za każdym razem wywołując tym samym niesamowite zdumienie u
zielonoskórych, którzy zdawali się być niezłomnie przekonani, że jeśli uderzą w
niego odpowiednia ilość razy, z pewnością w końcu ustąpi.
Byli przyzwyczajeni do słabych, stalowych
zbroi, które zdolni byli rozerwać gołymi rękami, i widok tego dziwacznego,
ciemnego metalu całkowicie burzył ich porządek wszechświata. Z kolei Ivar,
rozdawał na prawo i lewo ciosy swej płomiennej klingi, za każdym razem
zabijając jednego lub więcej. Magiczny ogień przeskakiwał na stojących zbyt
blisko podpalonego Orków, i ich również zamieniał w zwęglone szczątki. Chłopak
widział gdzieś przed sobą migającą postać Sigmunda, jednak nie zaprzątał sobie
nim głowy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że komu jak komu, ale duchowi
na pewno nic nie grozi.
Ups, żeś chłopaka załatwił. A jak ktoś mu miecz ukradnie?
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, które Twoje opowiadanie jest lepsze i nie mogę się zdecydować.
Spokojna głowa, kierowniku :P Miecza nikt nie ukradnie ^^ to byłoby zbędne przedłużanie opowiadania :P
UsuńMoim zdaniem Ivar nie popełnił żadnego błędu, bo niby skąd miał wiedzieć, że może stracić całą moc? Duchy mogły go przynajmniej ostrzec, ale jak to bywa w fantasy nikt niczego nie wyjaśnia do końca i przez to bohater ma wpadki :P
OdpowiedzUsuńMoże to i byłą wpadka, ale według mnie, wyszła na dobre. Jakbym miał do wyboru, ciskać kule ognia, czy płonący miecz, to bez wahania wybrałbym bramkę numer 2. zresztą, magią i tak nie wskórałby przeciwko smokom, co czyni ją bezużyteczną, bo przecież odkąd ma zbroje, Orkowie są kompletnie niegroźni :P
UsuńTo ja się zastanawiam, skoro miecz stał się tak jakby "magiczny", a magia nie działa na smoki, to jaka to różnica dla Ivara? Znaczy ostrze miecza już wcześniej było w stanie zranić smoka, ale jego magia wciąż nie powinna na smoki działać, skoro to ta sama magia, która wcześniej należała do Ivara.
UsuńTak, miecz sam w sobie jest ostry i z łatwością może przebić smoczą łuskę. Magia ostrza działa tylko wtedy, gdy chłopak ją aktywuje, wiec w razie walki ze smokiem, po prostu nie przyzwie ognia . Za to w walce z Orkami i innymi, może używać "wplecionego" w klingę zaklęcia
Usuń