sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział VII- Przymierze część I

Przez kwadratową szczelinę w hełmie, do łzawiących od gęstego dymu oczu Ivara docierały obrazy straszliwej rzezi poczynionej przez zielonoskórych. Chociaż atak nie mógł trwać dłużej niż kilka minut, potwory zdążyły już zamordować ponad połowę broniących się mężczyzn, których straszliwie okaleczone trupy leżały w zbierających się pod nimi kałużach krwi. Poodcinane ręce, nogi i głowy mieszały się z upuszczonymi przez uciekające kobiety kłodami drewna na opał i innymi przedmiotami. Tu i tam czerniały olbrzymie cielska Orków poznaczone dziesiątkami ran kłutych i ciętych, uśmierconych wspólnym wysiłkiem wielu ludzi, podczas gdy mocarne bestie w pojedynkę były w stanie rozprawić się z kilkunastoma nawet wieśniakami.
Z kilku zielonych ścierw sterczały głęboko wbite styliska wideł lub sierpów, które zaklinowały się w kości napastnika. Jakieś sto kroków przed nim, pozostali przy życiu mężczyźni walczyli zbici w ciasny krąg najeżony ostrzami kos i innych narzędzi. Kilku z nich dzierżyło prymitywne topory przypominające raczej siekiery niż prawdziwy oręż, jednak wola przetrwania i strach o najbliższych z nawiązką nadrabiały braki w uzbrojeniu. Żaden z wieśniaków nie miał na sobie nawet kawałka zbroi czy chociażby wykonanej ze wzmacnianej skóry kurtki, która zapewniałaby jakąkolwiek ochronę przed ciosami, toteż każde uderzenie brzydkich, orkowych mieczy zbierało swoje żniwo śmierci. Stopniowo, utworzony przez ludzi krąg zaczął się kurczyć i uginać w kilku miejscach niczym bryła lodu pod promieniami wiosennego słońca.
 Fala za falą, zielonoskórzy przypuszczali kolejne szturmy na żywy mur wieśniaków, i wyglądało na to, że lada moment mogą zakończyć potyczkę. Nie było ich wprawdzie zbyt wiele, po starciu z Saladnem i dotkliwymi stratami, które im zadał, oraz po odliczeniu tych, którzy leżeli twarzą w dół na pobojowisku, liczebność grupy wynosiła około dwudziestu osobników przeciwko pięćdziesięciu ludzkim wojownikom, jeśli ci przerażeni, w większości zgarbieni i siwowłosi mężczyźni w ogóle mogli być tak nazywani. Jednak pomimo przewagi wieśniaków, Orkowie mieli po swojej stronie element zaskoczenia oraz przede wszystkim swoją niebywałą siłę, która pozwalała im bez trudu przełamywać się przez każdy zastaw. Wyglądało na to, że Ivar i Sigmund pojawili się w najbardziej odpowiednim momencie by odwrócić losy bitwy.
 Unoszący się dookoła dym był tak gęsty, że chłopak nie był w stanie dostrzec niczego co znajdowało się dalej niż dwieście kroków przed nim, co wiosce go niepokoiło. Nie widział dalszej części osady, i nie mógł mieć pewności, czy nie czają się tam kolejne grupy zielonoskórych, a ostatnie czego w tej chwili potrzebował, to być zaskoczonym przez istoty równie bezmózgie jak Orkowie. Nagle przypomniał sobie Astaroth i swój ślepy rajd poprzez równinę. Wtedy również miał utrudnioną orientację, jednak rozwiązał ten problem za pomocą magii. Skupił się w sobie i zaczął szukać wewnątrz siebie ogniska mocy, tak jak robił to już wielokrotnie od czasu odkrycia w sobie obecności Daru. Lecz pomimo wysiłków, nie mógł zlokalizować owego ciepłego światła, które jeszcze nie tak dawno temu płonęło jasno w jego piersi.
Próbował pochwycić najdrobniejszą chociaż nitkę Aury, jednak doznawał uczucia podobnego do tego, które towarzyszyło schodzeniu po schodach i opuszczenie jednego stopnia. Im więcej starań dokładał, tym głębsza i bardziej mroczna wdawała mu się przepaść, która otwierała się pod jego stopami. Przerażony osobliwym doznaniem, zaczął szybciej oddychać, zapominając kompletnie o tym kim jest i gdzie sie znajduje. Zniknęły straszliwe obrazy wojny, zniknął chłodny dotyk rękojeści Huggtand’a…Wrzaski bólu i agonii wyrywające się z gardeł szlachtowanych wieśniaków stały się odległe i nieznaczące, niczym uciążliwe brzęczenie owada obijającego się o szybę w ciepły, letni dzień. Poczuł, jak jego umysł ciągnie go z powrotem do owego tajemniczego miejsca, w którym znajdował się po bitwie pod Astarothem.
Znajoma ciemność zaczęła z wolna otaczać jego świadomość, i wiedział już, że nie był w stanie zrobić nic, by powstrzymać przyspieszające opadanie. Przed oczami młodzieńca pojawiły się wizje, które ujrzał, zdawałoby się dawno temu. Ponownie przelatywał nad żyznymi polami, obsiewanymi przez rumianych i dobrze odżywionych chłopów, oraz nad bogatymi miastami, których dachy lśniły przepięknie wszystkimi możliwymi kolorami. Nagle, zorientował się, że nie jest sam. Wszędzie dookoła niego unosiły się dziesiątki świetlistych postaci, które migotały i zmieniały nieustannie kształty, zupełnie jakby były zrobione z porannej mgły. Emanowała z nich aura mądrości i spokoju, i Ivar przypomniał sobie, że podobne emocje wzbudzała w nim obecność Duchów.
-Tak, to my. Strażnicy Bramy. Wezwaliśmy cię ponownie, ponieważ popełniłeś straszliwy błąd, który może wpłynąć na powodzenie twojej misji. Zawiodłeś nas, młody Ivarze. Zawiodłeś cały Midgard!
Młodzieniec oniemiał. Słowa Strażników, choć wypowiedziane beznamiętnym, całkowicie obojętnym tonem chóralnych głosów, niosły za sobą straszliwe przesłanie. Poczuł jak jego skóra robi się biała jak kreda, pomimo tego, że wiedział, że to co widzi, słyszy i czuje w tym dziwacznym miejscu, dzieje sie tylko w jego głowie i nie może więc wpływać na jego materialne ciało. Czy mogło to być prawdą? Czy faktycznie zrobił coś, co naraziło na szwank misję uratowania Midgardu?
Przeczesał naprędce swoje ostatnie wspomnienia. Mgliście przebiegły mu przez głowę obrazy walczących w płonącej wiosce wieśniaków i jego samego biegnącego w ich stronę, jednak w obliczu podobnych rewelacji, nie przywiązywał do nich żadnej wagi. Jeśli naprawdę zawiódł, przedłużenie tym ludziom życia tylko po to, by ostatecznie i tak pozwolić im umrzeć ze szponów smoków, jest próżne. Zatem o co chodziło? Nie zdążył jeszcze zrobić praktycznie nic, a mimo to, jego misja zakończyła się niepowodzeniem. Ledwo co zdobył broń, zdolną do pokonania jaszczurów, a już dowiadywał się, że jego wysiłki były bezcelowe.
Pomimo wszelkich prób, nie umiał doszukać się w swoim postępowaniu błędów, mogących być tak dalece posuniętych w skutkach. Zaczynała go irytować zagadkowość Duchów, oraz całe to nieistniejące miejsce, którego go przeniosły. Po prostu nie mógł uwierzyć, że już nic nie dało się zrobić. Miał miecz, zbroję, i największego herosa, jakiego znała ludzkość do pomocy… Dodatkowo posiadał moc władania Aurą! Jeśli ktokolwiek miał mieć szanse na uratowanie Midgardu, to właśnie on.
-Mylisz się chłopcze! Owszem, zdobyłeś wspaniały oręż, i zyskałeś potężnego sojusznika, jednak nie ma już w tobie Daru. Odrzuciłeś go próbując przedostać się przez drugą barierę w grobowcu Sigmunda!
Ivar ponownie oblał się zimnym potem. Chociaż przeżył całe swoje dotychczasowe życie nie mając zupełnie pojęcia o istnieniu swoich nadnaturalnych zdolności, to jednak zdążył się juz do nich przyzwyczaić. Przywyknął do myśli, że będą mu one towarzyszyć podczas jego wędrówek, i wiedza, że nagle zniknęły, pozostawiała go z uczuciem pustki rozdzierającej serce. Nie zdawał sobie wcześniej z tego sprawy, jednak Aura ciągle była obecna w jego piersi, i teraz, gdy jej zabrakło, wydawało mu się, że jest niepełny, zupełnie jakby stracił rękę lub nogę. Po raz kolejny próbował przyzwać choć odrobinkę mocy, za wszelką cenę chcąc zadać kłam okrutnym słowom Duchów, lecz efekt był ciągle ten sam. Nie mógł zrozumieć jak to się mogło stać. Nie przypominał sobie by świadomie i dobrowolnie odrzucał tak wspaniały talent, jak to sugerowali Strażnicy. To musiało być jakieś nieporozumienie.
-Przecież…Zanim opuściliśmy grobowiec, użyłem Aury by stworzyć kulę światła! Jak zatem możecie twierdzić, że straciłem swój Dar? Może…Może po prostu wyczerpał się, i potrzeba czasu żeby się zregenerował?
Głos chłopaka nie brzmiał ani trochę przekonywująco, i nawet jemu samemu wydawał się bardziej błagalny niż stanowczy. Ze wszystkich sił pragnął by tak właśnie było. Nie dopuszczał do siebie innej myśli, głęboko wierząc, że jeśli wyprze się pozostałych możliwości całą swoją osobą, przestaną się one liczyć. Jednak Strażnicy Bramy nie zamierzali być pobłażliwi.
-Przypomnij sobie Ivarze! Przelałeś swój Dar w klingę by rozbić nią barierę. Stworzyłeś magiczny most, przez który twoja Aura przedostała się do miecza. Zamknąłeś go, jednak zrobiłeś to niewprawnie, i zostawiłeś maleńką furtkę, przez którą resztki mocy wyciekały z ciebie i wzmacniały siłę Huggtand’a. Zdołałeś jeszcze użyć prostego czaru światła, jednak ten uczynek dodatkowo nadwyrężył twoje i tak już wtedy skromne zapasy energii. Przez całą podróż, miecz wysysał z ciebie Aurę, aż w końcu całkowicie osuszył jej źródło, pozostawiając cię pustą skorupą. Nie można zregenerować czegoś ,czego nie ma. Przykro mi chłopcze.
Ivar poczuł jak jego wola walki znika. Ponura prawda uderzyła go z siłą opadającej pięści. Nie miał już Daru. Był zwykłym, szesnastoletnim chłopakiem bez rodziców, który miał sięga lepszego niż był w rzeczywistości. Ogromna skala niesprawiedliwości niemal kompletnie go przytłoczyła, uciskając piersi i utrudniając oddychanie. Jego myśli pędziły jak szalone we wszystkie strony nie będąc w stanie skupić się na niczym konkretnym. Nagłe szarpniecie przywróciło go do rzeczywistości. Zszokowany rozejrzał się po nowym otoczeniu.
Przed sobą widział szerokie plecy kilkunastu zielonoskórch, wznoszących właśnie miecze na wyglądających na zwykłych wieśniaków mężczyzn. Obok siebie dostrzegł opalizującą blado na niebiesko postać trzymającą w pewnym uścisku eteryczną klingę, identyczną do tej, której ciężar czuł we własnej dłoni. Sekundę później wspomnienia wróciły i młodzieniec przypomniał sobie gdzie i po co sie znajduje. Obok tej wiedzy, czuł palącą obecność innej, niechcianej, która dokuczała mu niczym drzazga, tym bardziej bolesna, że całkowicie zasłużona. Na własne życzenie stracił Dar, i teraz musiał ponieść tego konsekwencję. Próbował pocieszyć się nieco myślą, że nie mógł wiedzieć, że jego czyny przyniosą podobne skutki, jednak po chwili zaprzestał. Niewiedza nie jest żadnym usprawiedliwieniem.
 Powinien bardziej zastanowić się nad swoimi działaniami, zamiast ślepo podążać za instynktem. Najbardziej bolało go to, że ta straszliwa cena została zapłacona na darmo, jako że Sigmund usunął barierę bez pomocy miecza. Gwałtowna fala frustracji zalała umysł Ivara. Czuł, że jeśli nie wyładuje na kimś swojej złości, pochłonie go ona całkowicie. Znajdujący się przed nim Orkowie, niemalże prosili się o bycie jego manekinami treningowymi dla nowego miecza, który kosztował go tak wiele. Przyspieszył kroku ledwo odnotowując ciężar zbroi, którą miał na sobie. Chwilę później wznosił już Huggtand’a wysoko nad głowę, i wydając z siebie ogłuszający okrzyk wojenny, opuścił go na czaszkę najbliższego zielonoskórego. Czerep potwora pękł jak przejrzały melon, rozbryzgując dookoła fragmenty kości i nieokreślonego koloru breję, którą miał za mózg. Ostre jak brzytwa ostrze z łatwością przebijało się przez kolejne warstwy ciała Orka, zagłębiając się w szyję, a następnie przez mostek i brzuch, aż po miednicę bestii.
 Zaskoczony skutkami swojego uderzenia, Ivar z szeroko otwartymi oczami przyglądał się jak równie zszokowany Ork zdążył jeszcze zamrugać powiekami, zanim równo rozpłatane połówki jego ciała rozdzieliły się z mokrym mlaśnięciem, i zaczęły powoli osuwać się na ziemię. Z otwartej jamy brzusznej wylały się parujące w chłodnym powietrzu poranka wnętrzności. Obrzydliwy smród orczych flaków spowodował u chłopaka odruch wymiotny, jednak siłą woli powstrzymał mdłości, wiedząc, że ma wokół siebie pozostałych towarzyszy swojej ofiary. Drobinki gęstej, ciemnej krwi stwora dostały się przez wizurę hełmu i splamiły twarz młodzieńca, lecz ten nie zwracał na nie uwagi. Kątem oka dostrzegł Sigmunda, który subtelnym ruchem pozbawia kolejnego napastnika głowy. Podniesieni na duchu nieoczekiwaną pomocą wieśniacy z nowymi siłami przyłączyli się do walki.
Zabrzęczały siekiery zderzające się z bronią zielonoskórych, widły z chrupotem ustępujących kości zagłębiały się w twarde ciała najeźdźców. Ivar odnalazł wzrokiem najbliższego przeciwnika i ruszył w jego stronę. Widząc jego nadejście, Ork zawył przeciągle, spodziewając się godnego siebie przeciwnika i zamachnął się dziko trzymanym w prawej ręce szczerbatym toporem. Świńskie, przekrwione oczka potwora lśniły morderczym szałem, a długie kły pokryte były toczoną z pyska pianą. Pchane ogromna siłą ostrze broni dosięgło celu, tak, jak młodzieniec tego sobie życzył. Głuchy dźwięk stali odbijającej się od księżycowego metalu brzmiał niczym najsłodsza muzyka dla jego uszu. Nie musiał ryzykować spojrzenia w miejsce, na które pancerz przyjął cios, by wiedzieć, że nie nosiło ono nawet najmniejszego śladu zadrapania.
 Zdumiony wyraz, który odmalował się na paskudnym pysku berserkera wydał się chłopakowi najbardziej komiczną rzeczą na świecie, i pomimo trapiących go problemów związanych z utratą Aury, zaśmiał się serdecznie. Był to ostatni dźwięk jakiego można by spodziewać się na polu bitwy toczonej przez śmiertelników. Według wszelkich legend, jedynie bogowie lub ich wybrańcy byli na tyle szaleni by iść w bój z uśmiechem na ustach. Ale czyż nie był on takim właśnie ulubieńcem mieszkańców Asgarthu? Czyż nie wybrali go jako jednego spośród ludzi, by wypełnił ich wolę, i oswobodził Midgard? To przecież powiedział mu Sigmund, który z kolei usłyszał o tym z ust wyroczni. A jeśli to byłą prawda… Czy rzeczywiście taka błahostka jak posiadanie lub utrata Daru, miała jakikolwiek wpływ na stojące przed nim zadanie?
Teraz gdy o tym myślał, coraz mniej wydawał mu się prawdopodobnym pomysł, by bogowie uzależnili powodzenie swoich zamysłów od czegoś tak ulotnego jak Aura. Zresztą, skoro byli wszechwiedzący, i znali prądy przyszłości, to zapewne przewidzieli, że ich wybraniec straci swoje moce. Zatem nie wszystko stracone. Duchy się myliły. Może i to co zrobił, dalekie jest od mądrego postępowania, jednak nie oznacza to wcale, że zawiódł. Miał wszakże teraz w swoim posiadaniu magiczny miecz, w którym drzemie cała potęga jego Aury, czekająca tylko aby dać o sobie znać. Sposób w jaki rozprawił się ze swoim pierwszym przeciwnikiem był wystarczającym dowodem na siłę ciemnogranatowej klingi. Najwyższa pora, by sprawdzić, co jeszcze ma ona do zaoferowania.
Ork, który go zaatakował nadal nie był w stanie otrząsnąć się z szoku i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie miał to zrobić. Stał z opuszczonym wzdłuż biodra toporem i tępym wyrazem twarzy. Szeroko otwarte usta odsłaniały pożółkłe kły, w większości połamane, pomiędzy którymi tkwiły nadal gnijące już kawałki mięsa. Przy każdym oddechu stwora, z paszczy buchały kłęby niewyobrażalnego smrodu, który konkurować mógł jedynie z tym, który bił od skołtunionego futra, okrywającego ciało zielonoskórego. Śmiejąc się jak szaleniec, Ivar sięgnął umysłem do uśpionego w klindze źródła mocy i obudził je delikatnym szturchnięciem. Efekt był natychmiastowy i oszałamiający.
 Ostrze zalśniło zielonkawo, a chwilę później na całej jego długości pojawiły się pełgające ciemnogranatowe płomienie, co sprawiało, że cały miecz wydawał się być zrobiony z tańczącego ognia, który zwijał się i syczał niczym żywa istota. Chłopak z podziwem spojrzał na swój nowy, magiczny oręż i skinął głową z aprobatą. Wyciągnął dłoń nad buzującym płomieniem, jednak nie poczuł spodziewanego żaru, jedynie przyjemne ciepło, które zdawało się napełniać jego członki nowymi siłami. Musiał przyznać, że coraz bardziej podobał mu się skutek jego „błędu”, i zaczynał się zastanawiać, czy nie było to przypadkiem lepsze rozwiązanie od poprzedniego. Nie wiedział nic o władaniu Aurą, wszystkie czary, które udało mu się przyzwać, były zupełnie instynktowne i niezrozumiałe dla niego. Co innego to.
Władać mieczem uczył się od małego, i czuł się z nim o wiele pewniej niż z jakąś niewidzialną mocą, którą nie do końca rozumiał. Zresztą, za każdym razem gdy używałby magii przeciwko swoim przeciwnikom, czułby pewnego rodzaju zażenowanie. Dawała ona zbyt dużą przewagę nad wszelkiego rodzaju przeciwnikami, może za wyjątkiem smoków, i było w niej coś niehonorowego. On sam, chociaż nie przeszedł żadnego treningu i kompletnie nie miał pojęcia że w ogóle posiada tego rodzaju możliwości, zabił pod Astarothem setki Orków. Do czego byłby zdolny gdyby całkowicie opanował swój dar? Wojownicy szkolili się przez całe swoje życie, by zasłużyć na swoje dobre imię. W ich pojedynkach wygrywał ten, który wkładał w naukę fechtunku więcej serca i poświecenia. Nieuczciwym było uśmiercanie kogoś, kto przez całe lata, dzień w dzień chodził na pola treningowe i z oddaniem powtarzał do znudzenia wyuczone ruchy, jednym skinięciem dłoni.
 Co innego, zrobić to płonącym mieczem. Chcąc w pełni poznać możliwości swojego nowego rynsztunku, zamiast od razu zakończyć życie gapiącego się bezmyślnie zielonoskórego, Ivar postanowił trochę przedłużyć pojedynek. Wziął solidny zamach, i zdzielił potwora w pysk zakutą w rękawicę z księżycowego metalu pięścią. Usłyszał satysfakcjonujący trzask łamanego nosa i kruszących się kłów, i poczuł jak uderza w mięsistą skórę. Krwawa mgiełka rozprysła się dookoła głowy bestii, a szkarłatne strumyczki zaczęły skapywać po jej brodzie. Ork zawył z bólu i zamachnął się na odlew, drugą ręką chwytając się za rozbitą twarz.
Chłopak spokojnie pozwolił mu trafić. Ogromny niczym, bochen chleba kułak, grzmotnął potężnie w ciemnogranatowy hełm. Siła ciosu niemal zwichnęła młodzieńcowi kark, jednak wyściełana piórami skóra złagodziła większość skutków uderzenia. Nieprzyjemne dzwonienie w uszach utwierdziło Ivara w przekonaniu, że nie był to najlepszy pomysł. Na pocieszenie, do jego uszu dobiegł kolejny wrzask bólu. Zielonoskóry podskakiwał w miejscu trzymając się za zmiażdżoną dłoń. Poprzez odsłonięte, ociekające krwią mięśnie, przebijały się ostre fragmenty popękanych kości, spływające żółtym szpikiem. Białe, powkręcane chrząstki kłykci zwisały smutno z poszarpanego kikuta. Ivar podbiegł do przeciwnika, wskakując w powietrze na dwa kroki przed nim.
Opadając, wystawił przed siebie wyprostowaną nogę, celując zakutą w stal stopą w kolano Orka. Popchany ciężarem całego ciała but, uderzył z suchym trzaskiem prosto w rzepkę Orka, na miejscu ją druzgocąc. Nie mogąca utrzymać wagi zielonoskórego kończyna ugięła się pod nim, a kolejna fala bólu wyrwał mu z gardła nowy jęk agonii. Znudzony zabawą Ivar pchnął mieczem i przebił na wylot pierś powalonego na kolana potwora.
Ciemnogranatowe płomienie przeskoczyły na ciało Orka, i w kilka sekund zamieniły je w dymiącą stertę popiołu. Zadowolony z efektów chłopak, rzucił się w największą gęstwę przeciwników, nie zadając sobie trudu z blokowaniem ich żałosnych ciosów, o ile nie były wymierzone w głowę. Nie miał najmniejszej ochoty na kolejne dzwonienie w uszach. Miecze i topory odbijały się z metalicznym brzękiem od wspaniałego pancerza, za każdym razem wywołując tym samym niesamowite zdumienie u zielonoskórych, którzy zdawali się być niezłomnie przekonani, że jeśli uderzą w niego odpowiednia ilość razy, z pewnością w końcu ustąpi.

 Byli przyzwyczajeni do słabych, stalowych zbroi, które zdolni byli rozerwać gołymi rękami, i widok tego dziwacznego, ciemnego metalu całkowicie burzył ich porządek wszechświata. Z kolei Ivar, rozdawał na prawo i lewo ciosy swej płomiennej klingi, za każdym razem zabijając jednego lub więcej. Magiczny ogień przeskakiwał na stojących zbyt blisko podpalonego Orków, i ich również zamieniał w zwęglone szczątki. Chłopak widział gdzieś przed sobą migającą postać Sigmunda, jednak nie zaprzątał sobie nim głowy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że komu jak komu, ale duchowi na pewno nic nie grozi.

6 komentarzy:

  1. Ups, żeś chłopaka załatwił. A jak ktoś mu miecz ukradnie?
    Zastanawiam się, które Twoje opowiadanie jest lepsze i nie mogę się zdecydować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojna głowa, kierowniku :P Miecza nikt nie ukradnie ^^ to byłoby zbędne przedłużanie opowiadania :P

      Usuń
  2. Moim zdaniem Ivar nie popełnił żadnego błędu, bo niby skąd miał wiedzieć, że może stracić całą moc? Duchy mogły go przynajmniej ostrzec, ale jak to bywa w fantasy nikt niczego nie wyjaśnia do końca i przez to bohater ma wpadki :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to i byłą wpadka, ale według mnie, wyszła na dobre. Jakbym miał do wyboru, ciskać kule ognia, czy płonący miecz, to bez wahania wybrałbym bramkę numer 2. zresztą, magią i tak nie wskórałby przeciwko smokom, co czyni ją bezużyteczną, bo przecież odkąd ma zbroje, Orkowie są kompletnie niegroźni :P

      Usuń
    2. To ja się zastanawiam, skoro miecz stał się tak jakby "magiczny", a magia nie działa na smoki, to jaka to różnica dla Ivara? Znaczy ostrze miecza już wcześniej było w stanie zranić smoka, ale jego magia wciąż nie powinna na smoki działać, skoro to ta sama magia, która wcześniej należała do Ivara.

      Usuń
    3. Tak, miecz sam w sobie jest ostry i z łatwością może przebić smoczą łuskę. Magia ostrza działa tylko wtedy, gdy chłopak ją aktywuje, wiec w razie walki ze smokiem, po prostu nie przyzwie ognia . Za to w walce z Orkami i innymi, może używać "wplecionego" w klingę zaklęcia

      Usuń