Tzeentch, zwany także Władcą Przeznaczenia lub Wielkim Czarnoksiężnikiem jest najbardziej związanym z magią bogiem chaosu. Pan Zmian uwielbia manipulację. Jego plany wprowadzane w życie przez jego wyznawców mogą być realizowane przez wiele miesięcy, lat, a nawet wieków, ale zawsze się spełniają. Tzeentch jest władcą czasu i niektórzy mówią, że może go dowolnie przekształcać, a także wpływać na ludzkie przeznaczenie. Nikt nie wie jak wygląda, ponieważ Tzeentch ciągle się zmienia przechodząc ciągłe mutacje, tak jak wszystko co zetknie się z czystą formą magii – spaczeniem. Duża część jego wyznawców jest czarnoksiężnikami, reszta zajmuje się manipulacją zwykłymi ludźmi, tak jak ich bóg ciesząc się gdy doprowadza to do konfliktów i rzezi.
Kestah niechętnie zaniechał prób sięgnięcia po pistolet. Widząc zmianę postawy, kapitan Abiddus oswobodził dłoń Inkwizytora, którą ten natychmiast zaczął masować. Uścisk Astartes nie był niczym przyjemnym, przywodził mu na myśl żelazne obcęgi, którymi miażdżył palce swoich „podopiecznych” podczas przesłuchań. Teraz wiedział jak czuli się więźniowie Inkwizycji. Nie to, żeby im współczuł, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że zdrajcy zasługują na swój los, a nawet na coś więcej.
Postanowił, że gdy tylko znajdzie chwilę
wolnego czasu, zastanowi się nad bardziej wyrafinowanymi sposobami zadawania
bólu, które skłonią do zeznań każdego degenerata. Póki co, miał nadal zadanie
do wykonania, a Eldarowie nie zamierzali mu go ułatwić opuszczając bezpieczne
schronienie jakie dawał wrak. Nagłe poruszenie za plecami Kosmicznego Marines
przykuło uwagę Kestaha i zmusiło go do odbiegnięcia myślami od naglących spraw.
Patrzył ze zgrozą na zwłoki brata Nestora, z którymi zaczynały się dziać dziwne
rzeczy. Przez całe ciało bibliotekarza przebiegały silne drgania, zupełnie jak
w jakiegoś rodzaju napadzie epileptycznym.
Jego rozrzucone członki podskakiwały
szaleńczo, a rozcapierzone palce kurczowo drapały podłoże na podobieństwo
szponów ogromnego ptaka, rozgrzebującego ziemię w poszukiwaniu robaków. Twarz
zmarłego zaczęła falować, jakby pod powierzchnią skóry pełzały dziesiątki
mięsożernych larw, zlewając ze sobą szlachetne rysy brata Nestora, i
zamieniając je w bezkształtną, cielistą masę pozbawioną kolorów i wszelkich
znamion ludzkiego oblicza, zupełnie jakby było zrobione z wosku, i stopiło się
pod wpływem temperatury. Jedynym co pozostało w nim z człowieka, to oczy, a
raczej oko. Dwie mlecznobiałe kule, które wcześniej straszyły w oczodołach
wojownika, zespoliły się i zmieniły kolor tworząc pośrodku płaskiej twarzy
mężczyzny, o ile można było to nazwać twarzą, ogromną, krwistoczerwoną sferę, z
której łypała na Xendora i Abiddusa nieskończenie czarna i przesycona
nienawiścią źrenica. Z mokrym mlaśnięciem rozrywanych mięśni przeplatanym
głuchym trzaskiem pękających kości, dolna część czaszki bibliotekarza opadła
tworząc karykaturę szczęki.
Przez krwawy otwór widać było bielejący
filar kręgosłupa, który również ulegał mutacji, zwijając się i czerniejąc na
oczach oniemiałych świadków. Nitki strun głosowych rozpełzały się we wszystkich
kierunkach, a tętnica zaczęła drgać konwulsyjnie i puchnąć, aż w końcu bliska
pęknięcia, zapadła się w sobie, i ponownie rozpoczęła rozdymanie. Czarna
źrenica drgnęła, i bez udziału gałki ocznej przesunęła się w lewo, najwyraźniej
rozglądając się dookoła. Wyglądała jak mała, ciemna rybka pływająca pod
powierzchnią jeziora krwi.
Nie był to przyjemny widok, i gdyby nie
jego niezwykłość, która przykuła wzrok Inkwizytora, i nie zamierzała pozwolić
mu go odwrócić, z pewnością uciekłby spojrzeniem od tego horroru. Z głośnym
chrupotem, rozdzielone kości czaszki rozszczepiły się i zaczęły z nich wyrastać
długie, szpikulcowate kły pokryte zielonkawą wydzieliną, której zapach dobitnie
świadczył o tym, że była jakiegoś rodzaju trucizną.
Zębiska potwora, którym stał się brat
Nestor rosły i rosły, aż w końcu nie było już dla nich miejsca w nowej szczęce,
jednak nawet to ich nie powstrzymało. Kolejny trzask pękających ścięgien i
dartego mięsa sprawił, że „żuchwa” bestii opadła jeszcze niżej. Równocześnie z
jej szeroko rozwartej gardzieli wydobył się brzmiący niczym skrzypienie łódki
samego Charona śmiech. Złowieszczy dźwięk niósł się coraz dalej i dalej, z
każdą chwilą potężniejąc i stając się coraz bardziej napastliwy. Kestah czuł,
jak ta diaboliczna wesołość próbuje wgryźć się w jego umysł, i przejąć nad nim
kontrolę, by zamienić go w kolejne naczynie służące do manifestowania swojej
ohydnej postaci w materialnym świecie.
Wiedział, że powinien coś natychmiast
zrobić by powstrzymać to, co chciało się wydostać z ciała Bibliotekarza, jednak
samemu tocząc walkę o panowanie nad własną osobą, nie był w stanie zrobić
niczego więcej, niż tylko odpierać kolejne ataki, sprzeciwiając się wpływowi
tej koszmarnej, oślizgłej od stuleci pławienia się w rozlanej krwi i
cierpieniu, woli. Również kapitan Abiddus zdawał się toczyć swoją własną walkę,
która dla niego musiała być znacznie trudniejsza. Demony Osnowy, tym bowiem był
stwór, który posiadł cielesną powłokę Brata Nestora, szczególnie upodobały
sobie branie za swoje siedlisko Kosmicznych Marines, najprawdopodobniej ze
względu na ich niebywałą fizyczność, hart ducha i oddanie Imperatorowi.
Zdobycie takiego trofeum, musiało stanowić dla
nich nie lada wyzwanie, i rzadko kiedy któryś z nich przepuścił okazję do
chociażby podjęcia próby pozyskania kontroli nad jednym z Astartes. Demon nie
gardziły oczywiście zwykłymi ludźmi, czego przykładem był Xendor, jednak
zdecydowanie faworyzowały Marines. Inkwizytor miał tylko nadzieję, że Abiddus
nie podda się zgubnemu wpływowi pomiotu Osnowy. Walka z jednym z nich to
niemalże pewne samobójstwo, z dwoma, szanse na zwycięstwo są naprawdę nikłe.
Kestah nie miał najmniejszej ochoty kusić losu i przekonać się czy byłby w stanie
dokonać takiego czynu, tylko po to, by zaspokoić swoje ego. „Jeden demon na
dzień żeby nie wytępić ich wszystkich przed obiadem”.
Słowa jego nauczyciela jeszcze nigdy nie
wydawały mu się tak mądre. Zastanawiał się, dlaczego bestia przybyła akurat w
tej chwili, i doszedł do wniosku, ze miało to coś wspólnego z Eldarskim
prorokiem, który zabił brata Nestora. Tymczasem stwór przechodził kolejne etapy
swojej obrzydliwej metamorfozy. Górna część jego czaszki zaczęła puchnąć.
Wetknięte w nią kable łączące psionika z polem ochronnym stanęły w ogniu, kiedy
ogromne ilości energii Osnowy zaczęły przez nie przepływać, a niewielki
generator, który zasilał urządzenie ekranizujące mentalna moc Bibliotekarza,
wybuchł odrywając tym samym sporą część skalpu i mózgu, pozostawiając w czaszce
sporych rozmiarów ziejący krater, z którego wprost kipiała szaro-niebieska,
rozszerzająca się na wszystkie strony materia.
Pozbawiona ograniczenia w postaci kości,
bulgocząca masa zaczęła formować olbrzymi guz, który wkrótce urósł do rozmiarów
drugiej głowy, całkowicie pochłaniając psioniczny kaptur Brata Nestora, aż w
końcu przestał się mnożyć i pokrył się ciemnozielonym, jakby chitynowym
pancerzem, na którym tańczyły refleksy płonącego ognia. Należące niegdyś do
Bibliotekarza ciało, uniosło się nagle w powietrze. Zatrzeszczała wzmacniana
stal, i pancerz, w który było zakute, zaczął się wyginać i skręcać, jakby
ściskała go potężna, niewidzialna pięść. Przyprawiający o mdłości dźwięk
trących o siebie fragmentów połamanych kości i miażdżonych mięśni przybierał na
sile, aż w końcu osiągnął swoje apogeum. Wówczas nagle umilkł jak ucięty nożem,
a po chwili zastąpił go mlaszczący odgłos, przypominający siorbanie.
Klatka piersiowa demona, zaczęła się
zapadać w sobie, jakby wciągana przez znajdujący się pod pancerzem wir. Stal,
mięśnie, skóra i kości, wszystko to zostało wessane do środka, a w zamian za
to, na zewnątrz pojawiły się organy wewnętrzne. Przenicowany, wywrócony na
drugą stronę brat Nestor, przypominał drzewo, gdzie kręgosłup był pniem, pozostałe
kości gałęziami, a płuca, serce, wątroba, nerki i pozostałe organy, upiornymi
owocami, ciężkimi od czerwonych soków. Długie sznury wnętrzności opadły z
chlupotem na ziemię u stóp unoszącego się demona, nadal przyczepione do jego
korpusu jednym końcem, tak, że wglądały niczym podopieczni jednego z tych
egzotycznych zaklinaczy węży, który grą na fletni potrafi zmusić gady do
prężenia się niczym napięty postronek. Z pleców potwora, ze zgrzytem wysunęły
się metalowe kolce, powstałe z pochłoniętego pancerza. Ich lśniące, ostre
krawędzie, z pewnością bez trudu mogły przeciąć człowieka, zarówno zwykłego
żołnierza, jak i Astartes, na pół.
Ramiona stworzenia stały się dłuższe i
grubsze, czerwone węzły muskułów przetykane gdzieniegdzie błękitnymi żyłami aż
drżały od nagromadzonej w nich mocy, gotowe nieść śmierć wyznawcom Imperatora.
Palce u lewej dłoni demona zrosły się całkowicie, i przekształciły w długie,
kościane ostrze, po którym spływały strumyczki czarnej krwi bestii. U prawej
natomiast, wykształciły się ostre jak brzytwy pazury, pokryte tą samą
zielonkawą wydzieliną, która skapywała po kłach stworzenia. Nie było
wątpliwości, że ktokolwiek zostanie zraniony tymi szponami, umrze od trucizny.
Dolne kończyny również się wydłużyły i zgrubiały, tak, że teraz to, co niegdyś
było bratem Nestorem, było o połowę wyższe od Kosmicznego Marines.
Stawy kolanowe, z głośnym chrupnięciem
wygięły się w przeciwną stronę, upodobniając demona do gigantycznego ptaka.
Xendorowi nie trzeba było więcej dowodów, wiedział już, z jakiego rodzaju
drapieżnikiem Osnowy ma do czynienia. Ptasia sylwetka była domeną Pana Zmian,
T’zeentch’a, jednej z Czterech Potęg zamieszkujących Wielki Ocean. Miał przed
sobą jednego z jego sług, nie miał jednak pojęcia którego, nie należał do Ordo
Hereticus, wiedział tylko, że byli w poważnych tarapatach. Legiony T’zeentcha
były jednymi z najbardziej zajadłych, najbardziej przebiegłych i władających
najpotężniejszą magią Osnowy. Z pewnością czeka ich trudna walka, i będą mogli
mówić o szczęściu, jeśli uda im się zabić bestię. W niektórych przypadkach,
potrzeba było potężnego psionika by wypędzić demona z powrotem do jego wymiaru,
gdyż uśmiercenie go, nie było możliwe. W obliczu śmierci brata Nestora, którego
ciało, jak na ironię, posiadł stwór, jedyne co im pozostawało, to modlić się do
Imperatora, by ich przeciwnik okazał się jakimś pomniejszym sługą Pana Zmian.
Poczuł jak napierająca na jego świadomość
fala obcej woli zaczyna słabnąć, a po chwili znika. Najwyraźniej demon znudził
się próbami przejęcia nad nim kontroli, i postanowił wypróbować swój nowy,
mięsny garnitur, który z takim zapałem stworzył. Nieruchome, cyklopie oko
wlepiało się teraz w kapitana Abiddusa, który również odzyskał panowanie nad
sobą, i sięgał właśnie w kierunku rękojeści swojego miecza energetycznego. Zza
jego pleców, Inkwizytor zobaczył nadbiegających pozostałych Marines, w tym
dwójkę adiutantów Jaevera. Z tyłu, kroczył pospiesznie brat Ayzeel, którego
masowana sylwetka dodawała Xendorowi otuchy, czyż bowiem jest na tym świecie coś,
co byłoby w stanie powstrzymać Drednota, w dodatku tak doświadczonego jak
Ayzeel?
Odpowiedź prawie natychmiast pojawiła się w
jego głowie, mrugając niczym czerwone, ostrzegawcze lampki w kabinie pilota
podczas awaryjnego lądowania. Szczerzący się przed nim, ociekający krwią i
obwieszony narządami wewnętrznymi niczym generał orderami demon, z pewnością
nie pochodził z wymiaru, który byłby skłonny nazwać „tym światem”.
Spowodowana pojawieniem się demona ciszę,
przerwał pojedynczy wystrzał, który w milczącym powietrzu zabrzmiał jak
uderzenie gromu. Pierwszy pocisk, wyrwał pozostałych Marines ze swoistego
transu, i wkrótce ze wszystkich stron zaczęły nadlatywać chmary uzbrojonych w
mikroładunki pocisków, które uderzały w bestię, jednak nie wydawały się
wyrządzać jej żadnej szkody. Kule zagłębiały się w ciało potwora i eksplodowały
tworząc wielkie leje, które uśmierciłyby każdą żywą istotę, jednak pomiot
T’zeentcha nic sobie nie robił z podobnych obrażeń.
Rozległe rany niemal natychmiast się
zasklepiały, pokryte szybko twardniejącym śluzem, który tężał i zamieniał się w
chityno – podobny pancerz, od którego kolejne naboje odbijały się z metalicznym
szczękiem. Kapitan Abiddus, który stał najbliżej demona, zdążył już oswobodzić
z pochwy swój długi miecz, i uruchamiał właśnie pole energetyczne, kiedy
potężny cios pazurzastej łapy posłał go wysoko w powietrze, odrzucając dobre
kilka metrów od pola bitwy. Lśniące niebieskim światłem wyładowań energii
ostrze wyleciało z odrętwiałych dłoni Astartes i zatoczyło szeroki łuk lądując
daleko poza zasięgiem Jaevera.
Kapitan uderzył głową w płonący pień
drzewa, i ciężko osunął się na ziemię. Potężna siła ciosu wgniotła jego hełm, i
Xendor zaczął poważnie obawiać się o stan zdrowia Marines. Widział głęboką
dziurę, którą lecące ciało Abiddusa zrobiło w twardym pniu dżunglowego
olbrzyma, i nie sądził, by nawet tak potężny wojownik był w stanie przetrwać
podobnie druzgocące uderzenie. Wyszarpnął z kabury rękojeść swojego pistoletu
plazmowego, ponownie skupiając się na żywej abominacji, którą miał przed sobą.
Później przyjdzie czas na opłakiwanie poległych, w tej chwili liczyła się
zemsta, a ta, należy do żywych.
Wiedział, że jeśli chce by śmierć kapitana
nie poszła na marne, musi dołożyć wszelkich starań by zgładzić bestię. Wziął na
cel potwornie zniekształcony łeb stwora i odwrócił oczy, by nie zostać
oślepionym przez eksplozję światłą towarzyszącą wystrzałowi. Fala gorącego
powietrza owiała mu twarz, podczas gdy uwolniona pociągnięciem za spust,
żarząca się białym ogniem kula gazowa pomknęła w stronę demona, który stał do
niej tyłem, zbyt skupiony na zbliżających się coraz bardziej Kosmicznych
Marines. Miniaturowa gwiazda uderzyła w spuchniętą czaszkę i rozlała się
płynnym płomieniem, który zalśnił przez chwilę mocniejszym blaskiem, a później
zgasł, nie zostawiając po sobie najmniejszych śladów na skórze bestii.
Kestah zaklął szkaradnie, i sięgnął po
swój miecz, chociaż wątpił, by dane mu było zmierzyć się z pomiotem Chaosu. Nie
sądził, by zdołał zbliżyć się wystarczająco blisko do demona, tym bardziej, że
nie udało się to tak potężnemu wojownikowi jakim był kapitan Abiddus. Nie
zamierzał jednak stać bezczynnie i przyglądać się jak najlepsi spośród dzieci
Imperatora giną pod uderzeniami plugawych szponów potomka Mrocznych Potęg.
Tymczasem obaj adiutanci kapitana niemal jednocześnie dopadli do straszliwego
przeciwnika i zajęli go walką.
Brat Sepion, nie przerywając prowadzenia ognia
ze swojego boltera, wywijał trzymanym w drugiej dłoni, wyjącym mieczem
łańcuchowym, który z wizgiem zagłębiał się raz po raz w ciało stwora, wyrywając
wielkie kawałki mięsa i żył, oraz rozpryskując na wszystkie strony drobne i
ostre niczym tłuczone szkło odłamki kości. Jego ciosy były wyprowadzane tak
błyskawicznie, że rany, które zadał nie nadążały z gojeniem się, i wyglądało na
to, że demon zaczyna być zirytowany tymi dokuczliwymi zadrapaniami. Wziął
potężny zamach swoim kościanym ostrzem, celując w miejsce, gdzie jeszcze przed
chwilą znajdowała się głowa adiutanta, jednak dzięki szybkiemu unikowi Marines,
zaledwie musnął czubek hełmu. Siła ciosu byłą tak ogromna, że pomimo
niecelności, niemal oderwała bratu Sepionowi głowę, i gdyby mocowanie zbroi nie
puściło, z pewnością zdmuchnąłby on czaszkę Astartes równie łatwo, jak człowiek
może zdmuchnąć nasiona dmuchawca.
Oszołomiony uderzeniem, i odsłonięty na
kolejne ciosy młody wojownik, odskoczył poza zasięg śmiercionośnych ramion
demona, aby zebrać siły do ponownego ataku, zostawiając na chwilę pojedynek
pozostałym. Sierżant Hesmond runął na bestię uzbrojony w swoje adamantowe
szpony, jednak w przypadku przeciwnika takiego jak demon, nie były one
najlepszym wyborem, ze względu na swój niewielki zasięg. Jego pierwsze uderzenie
wyrwało co prawda ogromny kawał mięsa z podbrzusza istoty, jednak utknęły w
tworzonym teraz przez plastalowe płyty zbroi, szkielecie wewnętrznym.
Stwór zawył tryumfująco, w ogóle nie
zwracając uwagi na straszliwą ranę, która już zamieniła się niemal w ledwo
widoczną bliznę, z wciąż tkwiącą w niej dłonią Marines, i uderzył na odlew
swoimi długimi szponami, rozpruwając napierśnik pancerza wojownika. Zgrzyt
maltretowanej stali stał się jednym z okrzykiem bólu, zupełnie jakby człowiek i
zbroja tworzyli jedną całość, a nie byli osobnymi elementami. Trysnęła krew, i
pod sierżantem ugięły się nogi. Nie upadł jednak, utrzymywany w powietrzu przez
splamione szkarłatem pazury, które nadal tkwiły w jego ciele, głęboko wczepione
w klatkę piersiową. Impet uderzenia wyrwał zagwożdżone w brzuchy demona szpony
Hesmonda, na których nadal zwisały strzępy ociekających posoką mięśni. Wiedząc,
że rana, którą otrzymał jest śmiertelna, Marines postanowił drogo sprzedać
swoje życie.
Wolną dłonią sięgnął do podajnika
granatów, który znajdował się przy jego pasie, i nacisnął guzik. Trzy
niewielkie, płaskie dyski znalazły się w jego drętwiejącym juz powoli uścisku.
Zacisnął pięść, i uderzył z całych sił w opasłe cielsko demona, wbijając
zakończoną szponami rękawice głęboko pomiędzy żebra bestii.
-Moim pancerzem jest pogarda, moją tarczą-
wiara. Mym mieczem, nienawiść… W imię Imperatora…Zdychaj w piekle!
Ostatnie słowa utonęły w huku eksplozji,
która targnęła potworem i rozesłała po całej okolicy krwawe ochłapy, z których
chwilę wcześniej się składał, a które niegdyś były bratem Nestorem. Fragmenty
kości i metalu z rozerwanego pancerza sierżanta Hesmonda pomknęły ze świstem we
wszystkich kierunkach, zmuszając pozostałych Astartes do uchylania się przed
nadlatującymi pociskami.
Krwawa maź obryzgała wszystko i
wszystkich, którzy znajdowali się w promieniu trzydziestu metrów od epicentrum
wybuchu. Po raz już trzeci tego dnia, Xendor wylądował na ziemi, zwalony z nóg
przez falę uderzeniową. Natychmiast poderwał się na nogi i czujnie rozejrzał dookoła.
Filtr powietrza wbudowany w jego hełm, zapchał się po bezpośrednim trafieniu
przez bryłę cuchnącego już rozkładem mięsa demona, i Inkwizytor z niesmakiem
ściągnął utrudniające oddychanie nakrycie głowy, odrzucając je w ciemność.
W jego pozbawione osłony systemów
filtracyjnych nozdrza, uderzył gryzący zapach dymu oraz smród gnijącego mięsa,
o którego istnieniu wcześniej nie zdawał sobie nawet sprawy. Niedaleko ujrzał
leżące nieruchomo pośród kępy traw ciało mężczyzny, i dopiero po chwili
zorientował się, że musi to być Trzynasty. Zignorował swojego nieprzytomnego
podwładnego i ruszył ostrożnie w stronę miejsca eksplozji, spodziewając się
zastać tam resztki demona i szczątki sierżanta Hesmonda. Kosmiczni Marines
również byli już na nogach, i podobnie jak on sam, otaczali coraz mniejszymi
kręgami krwawą miazgę leżącą pośrodku utworzonej przez upadek wraku polany.
Kestah, na wszelki wypadek aktywował swój energetyczny miecz.
Wolał być przygotowany na wszelkie
ewentualności, co w przypadku kontaktów z istotami pochodzącymi z Osnowy,
stanowiło minimum ostrożności. Jeszcze zanim podszedł do miejsca, w którym
leżały ciała na odległość pięciu kroków, zorientował się, że coś jest nie tak.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak potężny wybuch nie mógł pozostawić
przy życiu niczego co mogło umrzeć, a pomimo to, pośród krwawych szczątków
panowało jakieś gwałtowne poruszenie. Przyjrzał się bliżej. Sierżant Hesmond i
pozostałości brata Nestora stanowili teraz groteskową jedność.
Oba
ciała były poro zszarpywane szrapnelami i zredukowane do postaci szkarłatnej
breji, w której coś kotłowało się i bulgotało, niczym lawa. Malutkie kropelki
mięsnej mazi, wskakiwały w górę niczym żerujące nad powierzchnią jeziora rybki,
wydając przy tym z siebie pluskające odgłosy. Pośrodku tej potwornej
mieszaniny, spoczywało na podobieństwo jakiegoś ukrytego w gnieździe jaja,
pojedyncze, krwawe oko, po którym pływała przepełniona starożytną nienawiścią
źrenica. Ponad powierzchnię mięsistej galarety zaczęły wznosić się poszczególne
kształty, formując odpowiednio nogi, korpus i ramiona potwora.
Wszystko było bezkształtne, pozbawione
jakiejkolwiek symetrii czy wdzięku, całkowicie różne od swoich ludzkich
odpowiedników, które starało się nieporadnie naśladować. Było…Chaotyczne. Nowa
bestia, utworzona z dwóch ciał, była większa niż poprzednia, jednak tym razem,
zamiast na wysokość, postawiła na masywność sylwetki. Klatka piersiowa
stworzenia była szeroka niczym u Drednota, a ramiona przypominały raczej lufy
superciężkich czołgów niż ludzkie kończyny. Najdziwniejsze w całej tej postaci
było to, że pozbawiona była ona głowy. Klatka piersiowa kończyła się zupełnie
płasko, bez najmniejszych chociażby śladów szyi czy czaszki. Szkarłatne ślepie,
umieszczone było pomiędzy ramionami, jednak nie pośrodku, a zupełnie
przypadkowo, zupełnie jakby o jego położeniu decydował rzut kośćmi czy inny
przypadek. Tym razem, obie dłonie przekształciły się w lśniące klingi.
Ciemnoniebieska stal pancerzy Szkarłatnych
Pięści zamieniła się w dziwaczny, poczerniały metal, po którego powierzchni
tańczyły tajemnicze wyładowania i błyski. Demon zbliżył oba ostrza do siebie, i
pomiędzy ich czubkami zaczęła budować się niewielka kula fioletowej energii,
którą następnie wypuścił w kierunku najbliższego Astartes. Pocisk trafił wojownika
prosto w pierś, i przeszedł na wylot, zostawiając w jego zbroi i ciele szeroki,
okrągły otwór, przez który pod wpływem wewnętrznego ciśnienia wylały sie
narządy wewnętrzne i strumienie krwi. Towarzysze poległego natychmiast
otworzyli ogień i zalali potwora gradem pocisków.
Falująca skóra demona, o kolorze gnijącego
mięsa, zdawała się jednak odporna na kule. Jakiś nieznany Xendorowi Marines,
podbiegł do stworzenia z wysoko uniesionym toporem, jednak zanim zdążył zadać
cios, został przepołowiony uderzeniem czarnego ostrza. Jego pancerz skwierczał
i topniał pod dotykiem bluźnierczego metalu, który przeszedł przez niego jakby
był zrobiony z wosku. Kolejny wojownik, chcąc pomścić śmierć brata, wbił
głęboko swój łańcuchowy miecz w plecy demona.
Wirujące zęby rzęziły z wysiłku. W
powietrze wzbił się smród palonych kości, kiedy pracujący na najwyższych
obrotach łańcuch zagłębiał się coraz głębiej i głębiej. Niecierpliwym, jakby
znudzonym ruchem, bestia odrąbała dzierżącą rękojeść miecza dłoń, i odrzuciła
krwawiącego obficie z rany Astartes, nie trudząc się dobijaniem go. Wyjąca
klinga z mokrym mlaśnięciem wysunęła się z cielska, i nadal wirując, upadła na
ziemię. Inkwizytor wykorzystał moment, w którym demon zwrócony był do
niego tyłem, i potężnym uderzeniem zza pleców odrąbał spor płat mięsa z
boku stworzenia. Z rany natychmiast buchnęła śmierdząca ciecz i kłęby
purpurowego dymu, i zaczęła się zasklepiać. Jednak wściekły ryk bestii,
świadczył o tym, że wcale nie spodobał jej się uczynek Kestaha.
Odwróciła się i machnęła czarną klingą,
gotowa skrócić śmiałka o głowę, jednak Inkwizytor zdążył rzucić się do tyłu na
czas, by uniknąć dekapitacji. Demon nie odpuszczał. Opuścił ostrze ze
straszliwą siłą, chcąc przepołowić Xendora, co zapewne by mu się udało, gdyby nie
refleks Inkwizytora, który w ostatniej chwili zdążył odturlać się na bezpieczną
odległość. Impet uderzenia wbił czarny metal głęboko w przeplataną gęsto
korzeniami ziemię, na krótką chwilę unieruchamiając kończynę potwora. Kestah
zastanawiał się właśnie nad planem, który umożliwiłby mu ponowne staniecie na
nogi, kiedy usłyszał nagle wycie łańcuchowego miecza, i mokre uderzenie, kiedy
zęby klingi wgryzły się w wyciągnięte ramię demona.
Fragmenty mięśni ochlapały twarz
Inkwizytora, i uniemożliwiły mu zobaczenie twarzy tego, kto przyszedł mu z
pomocą. Pchane ogromną siłą ostrze, przedarło się przez grubą kończynę,
zgruchotało kości i mięśnie, aż w końcu całkowicie ją odcięło. Wprawdzie rana
natychmiast zaczęła się zasklepiać, jednak nic nie wskazywało na to, że ramię
miało odrosnąć. Pełen bólu wrzask istoty, dodatkowo potwierdzał to
przypuszczenie. Wykorzystując tą chwilę oddechu, Xendor błyskawicznie podniósł
się na nogi, gotów podziękować temu, który mu pomógł. Jakież było jego
zdumienie, gdy ujrzał przed sobą stojącego w całkowicie pokrytym krwią mundurze
Trzynastego. Skazaniec zaciskał obie dłonie na zbyt dużej jak dla zwykłego
człowieka rękojeści miecza łańcuchowego i z obrzydzeniem wpatrywał się w leżące
u jego stóp ramię demona.
Potężne muskuły na jego szyi były napięte z
wysiłku, a nabrzmiałe bicepsy niemal rozsadzały ciasny materiał uniformu.
Inkwizytor zdążył jeszcze pomyśleć, że mężczyznę czeka cholernie dużo
czyszczenia po zakończeniu misji. Chwilę później, ponownie patrzył w
przerażające ślepie demona. Trzynasty, najwyraźniej zbyt wyczerpany swoim
ostatnim wyczynem, by chociażby myśleć o podejmowaniu walki, stał w miejscu,
nadal bezcelowo ściskając rękojeść miecza, Kestah stwierdził więc, że nie ma co
na niego liczyć. Zresztą, wokół stwora pojawiało się coraz więcej Astartes,
którzy bez wątpienia stanowili o wiele lepsze wsparcie niż byle skazaniec.
Pomimo obecności Kosmicznych Marines,
gniew demona skierowany był wyraźnie przeciwko Xendorowi, zupełnie jakby
obwiniał go on o utratę kończyny. Inkwizytor zamierzył się by odrąbać drugie
ramię bestii, ta jednak widząc jego zamiary, kopnęła go w sam środek piersi i
posłała w powietrze. Miecz bezwładnie wypadł z jego dłoni, a on sam pozostał
przytomny jedynie dzięki pancerzowi, który nosił. Gdyby nie ta ochrona, leżałby
martwy, ze wszystkimi kośćmi zamienionymi w drobny mak. Podniósł się odrobinę
na łokciach, zbyt oszołomiony by od razu stanąć na nogi. Tymczasem stwór
wydał z siebie kolejny ryk, który powalił na ziemię wszystkich wojowników
Astartes, którzy byli zbyt blisko niego.
Dało to pomiotowi bestii odrobinę czasu,
którą zamierzała najwyraźniej wykorzystać na zabicie Inkwizytora. Ciężkimi
krokami, demon zbliżał się do leżącego Kestaha, wbijając w niego spojrzenie
swojego szkarłatnego oka.
-Wyssam szpik z twoich kości, a potem
przerobię je na instrument. Za każdym razem, kiedy na nim zagram, twoja dusza
będzie wyła cierpiąc niewypowiedziane męki.
Głos istoty był piskliwy i skrzeczący,
nieprzyjemnie kojarzący się z metalem trącym o metal.
-Ach tak? No to powodzenia skurwielu!
Kapitan Abiddus pojawił się jakby znikąd
za plecami demona, i jednym cięciem pozbawił go pozostałego ramienia,
całkowicie go tym samym rozbrajając. Bestia błyskawicznie odwróciła się w
kierunku nowego zagrożenia, jednak bez swoich czarnych ostrzy, nie była w
stanie wyrządzić wojownikowi żadnej krzywdy. Marines zaśmiał się kpiąco,
patrząc na bezowocne wysiłki stworzenia, i zagłębił ostrze aż po rękojeść w
jego klatce piersiowej. Skaczące błyskawice niebieskiej energii zajaśniały
mocniej kiedy klinga przedzierała się przez mięśnie i kości, jednak demona
nadal rzucał się i wył, wyraźnie odmawiając poddania się, pomimo tego, że
wszystko wskazywało na to, że przegrał walkę. Uśmiech kapitana przerodził się w
wściekły grymas.
Zadawał kolejne o kolejne ciosy, jednak w
dalszym ciągu bez skutku. Rany błyskawicznie goiły się, a bestia tylko wyła
coraz głośniej z bezsilnej złości. Pozostali Kosmiczni Marines dołączyli się do
swego przywódcy, i wkrótce na rozbrojonego demona posypał się prawdziwy grad
ciosów. Miecze energetyczne i łańcuchowe, topory i młoty, a nawet uderzenie
zakutych w stal pięści spadały na potwora ze wszystkich stron, rozrywając go
kawałek po kawałku. Astartes krwawo mścili się na zabójcy swoich braci,
ćwiartując go na ochłapy nie większe od ludzkiej dłoni.
Wszędzie tryskała krew i strzępy gnijącego
mięsa, którego smród stał się juz niemal nie do wytrzymania. Żadne żywe
stworzenie nie byłoby w stanie przetrwać podobnej rzezi, jednak demon nadal
wył, pomimo, że został z powrotem zredukowany do mięsnej papki, rozdeptywanej
teraz ciężkimi butami Marines na krwawe błoto. Zmieszana z posoką ziemia
pryskała na wszystkie strony, pokrywając pancerze i odsłonięte twarze
wojowników. W wątłym świetle dopalających się pni, wyglądali niczym plemię
barbarzyńców wymazanych krwią wrogów.
Jedynie oko demona uparcie odmawiało
ulegnięciu zniszczeniu. Wszelkie próby kończyły się fiaskiem, nieważne czy były
to rozpłatujące ciosy topora, czy stąpnięcie potężnej stopy brata Ayzeela-
szkarłatna sfera ciągle powracała do swojej pierwotnej formy, i wyglądało na
to, że to właśnie w niej tkwi siła życiowa bestii. Zachodziła poważna obawa, ze
w razie gdyby nie zostało ono zniszczone, potwór powróciłby do bardziej
niebezpiecznego kształtu. Xendor sięgnął do przypiętego do pasa zbroi
pudełeczka, w którym trzymał pewien przedmiot, otrzymany w dniu ukończenia
nauki w Cytadeli. Był to niewielki, wykonany ze złota wizerunek dwugłowego orła
Imperium, poświęcony przez samego boskiego Imperatora, mający moc wypędzania
najpotężniejszych nawet pomiotów Osnowy.
Wcześniej w ferworze bitwy, nie miał czasu
by po niego sięgać, ba, musiał przyznać sam przed sobą, że całkowicie zapomniał
o jego istnieniu, pochłonięty swoim pierwszym spotkaniem z prawdziwym demonem.
Zacisnął teraz dłoń na chłodnej figurce, i ruszył w kierunku kręgu Marines,
nadal wzbijającego w powietrze rozbryzgi cuchnącego błota. Widząc jego
nadejście, kapitan Abiddus dał swoim ludziom sygnał, by ci zrobili mu miejsce,
a po chwili sam wycofał się do tyłu, pozostawiając członkowi Inkwizycji
zadanie, do którego ten był przygotowywany całe swoje życie. Co prawda, Kestah
nie należał do zakonu Ordo Hereticus, który za swój pierwszorzędny cel obrał
sobie oczyszczenie świata z demonów, jednak każdy Inkwizytor zapoznawany był z
odpowiednimi rytuałami, by poradzić sobie w sytuacji, w której będzie zdany
wyłącznie na siebie.
W praktyce, sprowadzało się to do tego, że
każdy Inkwizytor odwalał robotę Ordo Hereticus, trudno bowiem było wzywać
Czarne Statki do każdego przypadku pojawienia się manifestacji Mrocznych Potęg
w świecie materialnym. Spotkania z demonami zawsze były sprawą życia lub
śmierci, i nie było żadnego sposobu na „przełożenie” ich w czasie. Xendor, jako
stosunkowo młody jeszcze Inkwizytor, nigdy wcześniej nie zetknął się z tego
typu stworem, i miał nadzieję, że w najbliższym czasie ta sytuacja się nie
powtórzy. Ab upewnić się, że tak będzie, musiał całkowicie wypędzić bestię do
wymiaru, z którego przybyła.
Ostrożnie pochylił się nad
krwistoczerwonym okiem, które łypało na niego z nienawiścią głębszą niż pustka
samego kosmosu, i wyciągnął wizerunek orła, symbol władzy i potęgi Imperatora.
Gdy tylko powierzchnia lśniącego metalu dotknęła gałki ocznej demona, ze złotej
figurki wystrzeliła świetlista włócznia, która przebiła szkarłatną kulę.
Rozległ się przewiercający na wskroś mózg ryk umierających i rodzących się
światów. Promień zaczął rozszerzać się i błyszczeć coraz mocniej, Az w końcu
wszyscy zmuszeni byli odwrócić wzrok by uniknąć oślepienia. Kilka sekund
później, ponownie zapanowały niemal całkowite ciemności.
Dżungla, pozbawiona blasku chwały
Imperatora, wydawała się teraz najbardziej ponurym miejscem na świecie,
zupełnie jakby wraz ze światłem ,odeszło z niej wszystko co dobre.
Inkwizytor podniósł złotego orła i z czcią umieścił go z powrotem w pudełeczku.
Po szkarłatnym oku nie było nigdzie ani śladu, a przejmujący zapach gnijącego
mięsa został zastąpiony przez bardziej swojską, żelazną woń zmodyfikowanej krwi
Astartes. Xendor odwrócił siew stronę Abiddusa, który pochylał się właśnie nad
nadtopionym fragmentem pancerza sierżanta Hesmonda. Kapitan wyglądał na
szczerze zasmuconego śmiercią swojego podwładnego i ponownie Inkwizytora
uderzyła odbiegająca od jego wyobrażeń ludzkość Kosmicznych Marines.
Zastanawiał się czy powinien coś
powiedzieć, spróbować jakoś pocieszyć wojownika, jednak jeden rzut oka na jego
pokrytą zakrzepłą krwią twarz, dał Kestahowi do zrozumienia, że nie byłoby to
zbyt mądre posunięcie. Zamiast tego, zwrócił się do Trzynastego, który wciąż
stał w tym samym miejscu, w którym widział go po raz ostatni.
-Zajmij się ludźmi. Upewnij się, że każdy
z nich weźmie tyle amunicji i baterii do karabinów laserowych ile jest w stanie
udźwignąć, a potem ustaw ich w szyku bojowym i czekaj na rozkazy. Nadal mamy tutaj
coś do zrobienia. Ten wrak nie przeszuka się sam.
Krwawa z Ciebie bestia. Ogladalam kiedyś taki film, chyba "Kroniki mutantow" i tam tez latały takie stworki ze zmienionymi kończynami.
OdpowiedzUsuńPozbawiles potwora głowy, to gdzie umieściłes struny głosowe? Jak sie odezwał? A Trzynasty bardzo szybko odzyskał przytomnosc.
A to akurat łatwo wyjaśnić :P Widzisz, demony mają bardzo mały szacunek do praw rządzących światem rzeczywistym, i taki drobiazg jak brak głowy w niczym im nie przeszkadza. Zresztą, obdarzone są potężnymi mocami psionicznymi. Być może, (ale to tylko moje przypuszczenia są), ten głos był emanacją myśli potwora, która rozbrzmiała w umysłach każdego znajdującego się w pobliżu...:P A z Trzynastym to taka podpucha była. Podkreślam, że Xendor tylko pobieżnie mu się przyjrzał, a że się nie ruszał, po prostu uznał, że zemdlał;;) Trzynasty nie jest głupi, jak zobaczył granaty, padł na ziemię, a potem był lekko ogłuszony, dlatego leżał nieruchomo :P Lubię dark fantasy, ot co :P
UsuńTego demona Ci przepuszcze, ale, ze Trzynasty jest kombinatorem powinnes zaznaczyć.
Usuń