poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Isthmus- część IX


Tzeentch, zwany także Władcą Przeznaczenia lub Wielkim Czarnoksiężnikiem jest najbardziej związanym z magią bogiem chaosu. Pan Zmian uwielbia manipulację. Jego plany wprowadzane w życie przez jego wyznawców mogą być realizowane przez wiele miesięcy, lat, a nawet wieków, ale zawsze się spełniają. Tzeentch jest władcą czasu i niektórzy mówią, że może go dowolnie przekształcać, a także wpływać na ludzkie przeznaczenie. Nikt nie wie jak wygląda, ponieważ Tzeentch ciągle się zmienia przechodząc ciągłe mutacje, tak jak wszystko co zetknie się z czystą formą magii – spaczeniem. Duża część jego wyznawców jest czarnoksiężnikami, reszta zajmuje się manipulacją zwykłymi ludźmi, tak jak ich bóg ciesząc się gdy doprowadza to do konfliktów i rzezi.


          Kestah niechętnie zaniechał prób sięgnięcia po pistolet. Widząc zmianę postawy, kapitan Abiddus oswobodził dłoń Inkwizytora, którą ten natychmiast zaczął masować. Uścisk Astartes nie był niczym przyjemnym, przywodził mu na myśl żelazne obcęgi, którymi miażdżył palce swoich „podopiecznych” podczas przesłuchań. Teraz wiedział jak czuli się więźniowie Inkwizycji. Nie to, żeby im współczuł, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że zdrajcy zasługują na swój los, a nawet na coś więcej.
Postanowił, że gdy tylko znajdzie chwilę wolnego czasu, zastanowi się nad bardziej wyrafinowanymi sposobami zadawania bólu, które skłonią do zeznań każdego degenerata. Póki co, miał nadal zadanie do wykonania, a Eldarowie nie zamierzali mu go ułatwić opuszczając bezpieczne schronienie jakie dawał wrak. Nagłe poruszenie za plecami Kosmicznego Marines przykuło uwagę Kestaha i zmusiło go do odbiegnięcia myślami od naglących spraw. Patrzył ze zgrozą na zwłoki brata Nestora, z którymi zaczynały się dziać dziwne rzeczy. Przez całe ciało bibliotekarza przebiegały silne drgania, zupełnie jak w jakiegoś rodzaju napadzie epileptycznym.
Jego rozrzucone członki podskakiwały szaleńczo, a rozcapierzone palce kurczowo drapały podłoże na podobieństwo szponów ogromnego ptaka, rozgrzebującego ziemię w poszukiwaniu robaków. Twarz zmarłego zaczęła falować, jakby pod powierzchnią skóry pełzały dziesiątki mięsożernych larw, zlewając ze sobą szlachetne rysy brata Nestora, i zamieniając je w bezkształtną, cielistą masę pozbawioną kolorów i wszelkich znamion ludzkiego oblicza, zupełnie jakby było zrobione z wosku, i stopiło się pod wpływem temperatury. Jedynym co pozostało w nim z człowieka, to oczy, a raczej oko. Dwie mlecznobiałe kule, które wcześniej straszyły w oczodołach wojownika, zespoliły się i zmieniły kolor tworząc pośrodku płaskiej twarzy mężczyzny, o ile można było to nazwać twarzą, ogromną, krwistoczerwoną sferę, z której łypała na Xendora i Abiddusa nieskończenie czarna i przesycona nienawiścią źrenica. Z mokrym mlaśnięciem rozrywanych mięśni przeplatanym głuchym trzaskiem pękających kości, dolna część czaszki bibliotekarza opadła tworząc karykaturę szczęki.
Przez krwawy otwór widać było bielejący filar kręgosłupa, który również ulegał mutacji, zwijając się i czerniejąc na oczach oniemiałych świadków. Nitki strun głosowych rozpełzały się we wszystkich kierunkach, a tętnica zaczęła drgać konwulsyjnie i puchnąć, aż w końcu bliska pęknięcia, zapadła się w sobie, i ponownie rozpoczęła rozdymanie. Czarna źrenica drgnęła, i bez udziału gałki ocznej przesunęła się w lewo, najwyraźniej rozglądając się dookoła. Wyglądała jak mała, ciemna rybka pływająca pod powierzchnią jeziora krwi.
Nie był to przyjemny widok, i gdyby nie jego niezwykłość, która przykuła wzrok Inkwizytora, i nie zamierzała pozwolić mu go odwrócić, z pewnością uciekłby spojrzeniem od tego horroru. Z głośnym chrupotem, rozdzielone kości czaszki rozszczepiły się i zaczęły z nich wyrastać długie, szpikulcowate kły pokryte zielonkawą wydzieliną, której zapach dobitnie świadczył o tym, że była jakiegoś rodzaju trucizną.
Zębiska potwora, którym stał się brat Nestor rosły i rosły, aż w końcu nie było już dla nich miejsca w nowej szczęce, jednak nawet to ich nie powstrzymało. Kolejny trzask pękających ścięgien i dartego mięsa sprawił, że „żuchwa” bestii opadła jeszcze niżej. Równocześnie z jej szeroko rozwartej gardzieli wydobył się brzmiący niczym skrzypienie łódki samego Charona śmiech. Złowieszczy dźwięk niósł się coraz dalej i dalej, z każdą chwilą potężniejąc i stając się coraz bardziej napastliwy. Kestah czuł, jak ta diaboliczna wesołość próbuje wgryźć się w jego umysł, i przejąć nad nim kontrolę, by zamienić go w kolejne naczynie służące do manifestowania swojej ohydnej postaci w materialnym świecie.
Wiedział, że powinien coś natychmiast zrobić by powstrzymać to, co chciało się wydostać z ciała Bibliotekarza, jednak samemu tocząc walkę o panowanie nad własną osobą, nie był w stanie zrobić niczego więcej, niż tylko odpierać kolejne ataki, sprzeciwiając się wpływowi tej koszmarnej, oślizgłej od stuleci pławienia się w rozlanej krwi i cierpieniu, woli. Również kapitan Abiddus zdawał się toczyć swoją własną walkę, która dla niego musiała być znacznie trudniejsza. Demony Osnowy, tym bowiem był stwór, który posiadł cielesną powłokę Brata Nestora, szczególnie upodobały sobie branie za swoje siedlisko Kosmicznych Marines, najprawdopodobniej ze względu na ich niebywałą fizyczność, hart ducha i oddanie Imperatorowi.
 Zdobycie takiego trofeum, musiało stanowić dla nich nie lada wyzwanie, i rzadko kiedy któryś z nich przepuścił okazję do chociażby podjęcia próby pozyskania kontroli nad jednym z Astartes. Demon nie gardziły oczywiście zwykłymi ludźmi, czego przykładem był Xendor, jednak zdecydowanie faworyzowały Marines. Inkwizytor miał tylko nadzieję, że Abiddus nie podda się zgubnemu wpływowi pomiotu Osnowy. Walka z jednym z nich to niemalże pewne samobójstwo, z dwoma, szanse na zwycięstwo są naprawdę nikłe. Kestah nie miał najmniejszej ochoty kusić losu i przekonać się czy byłby w stanie dokonać takiego czynu, tylko po to, by zaspokoić swoje ego. „Jeden demon na dzień żeby nie wytępić ich wszystkich przed obiadem”.
Słowa jego nauczyciela jeszcze nigdy nie wydawały mu się tak mądre. Zastanawiał się, dlaczego bestia przybyła akurat w tej chwili, i doszedł do wniosku, ze miało to coś wspólnego z Eldarskim prorokiem, który zabił brata Nestora. Tymczasem stwór przechodził kolejne etapy swojej obrzydliwej metamorfozy. Górna część jego czaszki zaczęła puchnąć. Wetknięte w nią kable łączące psionika z polem ochronnym stanęły w ogniu, kiedy ogromne ilości energii Osnowy zaczęły przez nie przepływać, a niewielki generator, który zasilał urządzenie ekranizujące mentalna moc Bibliotekarza, wybuchł odrywając tym samym sporą część skalpu i mózgu, pozostawiając w czaszce sporych rozmiarów ziejący krater, z którego wprost kipiała szaro-niebieska, rozszerzająca się na wszystkie strony materia.
Pozbawiona ograniczenia w postaci kości, bulgocząca masa zaczęła formować olbrzymi guz, który wkrótce urósł do rozmiarów drugiej głowy, całkowicie pochłaniając psioniczny kaptur Brata Nestora, aż w końcu przestał się mnożyć i pokrył się ciemnozielonym, jakby chitynowym pancerzem, na którym tańczyły refleksy płonącego ognia. Należące niegdyś do Bibliotekarza ciało, uniosło się nagle w powietrze. Zatrzeszczała wzmacniana stal, i pancerz, w który było zakute, zaczął się wyginać i skręcać, jakby ściskała go potężna, niewidzialna pięść. Przyprawiający o mdłości dźwięk trących o siebie fragmentów połamanych kości i miażdżonych mięśni przybierał na sile, aż w końcu osiągnął swoje apogeum. Wówczas nagle umilkł jak ucięty nożem, a po chwili zastąpił go mlaszczący odgłos, przypominający  siorbanie.
Klatka piersiowa demona, zaczęła się zapadać w sobie, jakby wciągana przez znajdujący się pod pancerzem wir. Stal, mięśnie, skóra i kości, wszystko to zostało wessane do środka, a w zamian za to, na zewnątrz pojawiły się organy wewnętrzne. Przenicowany, wywrócony na drugą stronę brat Nestor, przypominał drzewo, gdzie kręgosłup był pniem, pozostałe kości gałęziami, a płuca, serce, wątroba, nerki i pozostałe organy, upiornymi owocami, ciężkimi od czerwonych soków. Długie sznury wnętrzności opadły z chlupotem na ziemię u stóp unoszącego się demona, nadal przyczepione do jego korpusu jednym końcem, tak, że wglądały niczym podopieczni jednego z tych egzotycznych zaklinaczy węży, który grą na fletni potrafi zmusić gady do prężenia się niczym napięty postronek. Z pleców potwora, ze zgrzytem wysunęły się metalowe kolce, powstałe z pochłoniętego pancerza. Ich lśniące, ostre krawędzie, z pewnością bez trudu mogły przeciąć człowieka, zarówno zwykłego żołnierza, jak i Astartes, na pół.
Ramiona stworzenia stały się dłuższe i grubsze, czerwone węzły muskułów przetykane gdzieniegdzie błękitnymi żyłami aż drżały od nagromadzonej w nich mocy, gotowe nieść śmierć wyznawcom Imperatora. Palce u lewej dłoni demona zrosły się całkowicie, i przekształciły w długie, kościane ostrze, po którym spływały strumyczki czarnej krwi bestii. U prawej natomiast, wykształciły się ostre jak brzytwy pazury, pokryte tą samą zielonkawą wydzieliną, która skapywała po kłach stworzenia. Nie było wątpliwości, że ktokolwiek zostanie zraniony tymi szponami, umrze od trucizny. Dolne kończyny również się wydłużyły i zgrubiały, tak, że teraz to, co niegdyś było bratem Nestorem, było o połowę wyższe od Kosmicznego Marines.
Stawy kolanowe, z głośnym chrupnięciem wygięły się w przeciwną stronę, upodobniając demona do gigantycznego ptaka. Xendorowi nie trzeba było więcej dowodów, wiedział już, z jakiego rodzaju drapieżnikiem Osnowy ma do czynienia. Ptasia sylwetka była domeną Pana Zmian, T’zeentch’a, jednej z Czterech Potęg zamieszkujących Wielki Ocean. Miał przed sobą jednego z jego sług, nie miał jednak pojęcia którego, nie należał do Ordo Hereticus, wiedział tylko, że byli w poważnych tarapatach. Legiony T’zeentcha były jednymi z najbardziej zajadłych, najbardziej przebiegłych i władających najpotężniejszą magią Osnowy. Z pewnością czeka ich trudna walka, i będą mogli mówić o szczęściu, jeśli uda im się zabić bestię. W niektórych przypadkach, potrzeba było potężnego psionika by wypędzić demona z powrotem do jego wymiaru, gdyż uśmiercenie go, nie było możliwe. W obliczu śmierci brata Nestora, którego ciało, jak na ironię, posiadł stwór, jedyne co im pozostawało, to modlić się do Imperatora, by ich przeciwnik okazał się jakimś pomniejszym sługą Pana Zmian.
Poczuł jak napierająca na jego świadomość fala obcej woli zaczyna słabnąć, a po chwili znika. Najwyraźniej demon znudził się próbami przejęcia nad nim kontroli, i postanowił wypróbować swój nowy, mięsny garnitur, który z takim zapałem stworzył. Nieruchome, cyklopie oko wlepiało się teraz w kapitana Abiddusa, który również odzyskał panowanie nad sobą, i sięgał właśnie w kierunku rękojeści swojego miecza energetycznego. Zza jego pleców, Inkwizytor zobaczył nadbiegających pozostałych Marines, w tym dwójkę adiutantów Jaevera. Z tyłu, kroczył pospiesznie brat Ayzeel, którego masowana sylwetka dodawała Xendorowi otuchy, czyż bowiem jest na tym świecie coś, co byłoby w stanie powstrzymać Drednota, w dodatku tak doświadczonego jak Ayzeel?
 Odpowiedź prawie natychmiast pojawiła się w jego głowie, mrugając niczym czerwone, ostrzegawcze lampki w kabinie pilota podczas awaryjnego lądowania. Szczerzący się przed nim, ociekający krwią i obwieszony narządami wewnętrznymi niczym generał orderami demon, z pewnością nie pochodził z wymiaru, który byłby skłonny nazwać „tym światem”.
Spowodowana pojawieniem się demona ciszę, przerwał pojedynczy wystrzał, który w milczącym powietrzu zabrzmiał jak uderzenie gromu. Pierwszy pocisk, wyrwał pozostałych Marines ze swoistego transu, i wkrótce ze wszystkich stron zaczęły nadlatywać chmary uzbrojonych w mikroładunki pocisków, które uderzały w bestię, jednak nie wydawały się wyrządzać jej żadnej szkody. Kule zagłębiały się w ciało potwora i eksplodowały tworząc wielkie leje, które uśmierciłyby każdą żywą istotę, jednak pomiot T’zeentcha nic sobie nie robił z podobnych obrażeń.
Rozległe rany niemal natychmiast się zasklepiały, pokryte szybko twardniejącym śluzem, który tężał i zamieniał się w chityno – podobny pancerz, od którego kolejne naboje odbijały się z metalicznym szczękiem. Kapitan Abiddus, który stał najbliżej demona, zdążył już oswobodzić z pochwy swój długi miecz, i uruchamiał właśnie pole energetyczne, kiedy potężny cios pazurzastej łapy posłał go wysoko w powietrze, odrzucając dobre kilka metrów od pola bitwy. Lśniące niebieskim światłem wyładowań energii ostrze wyleciało z odrętwiałych dłoni Astartes i zatoczyło szeroki łuk lądując daleko poza zasięgiem Jaevera.
Kapitan uderzył głową w płonący pień drzewa, i ciężko osunął się na ziemię. Potężna siła ciosu wgniotła jego hełm, i Xendor zaczął poważnie obawiać się o stan zdrowia Marines. Widział głęboką dziurę, którą lecące ciało Abiddusa zrobiło w twardym pniu dżunglowego olbrzyma, i nie sądził, by nawet tak potężny wojownik był w stanie przetrwać podobnie druzgocące uderzenie. Wyszarpnął z kabury rękojeść swojego pistoletu plazmowego, ponownie skupiając się na żywej abominacji, którą miał przed sobą. Później przyjdzie czas na opłakiwanie poległych, w tej chwili liczyła się zemsta, a ta, należy do żywych.
Wiedział, że jeśli chce by śmierć kapitana nie poszła na marne, musi dołożyć wszelkich starań by zgładzić bestię. Wziął na cel potwornie zniekształcony łeb stwora i odwrócił oczy, by nie zostać oślepionym przez eksplozję światłą towarzyszącą wystrzałowi. Fala gorącego powietrza owiała mu twarz, podczas gdy uwolniona pociągnięciem za spust, żarząca się białym ogniem kula gazowa pomknęła w stronę demona, który stał do niej tyłem, zbyt skupiony na zbliżających się coraz bardziej Kosmicznych Marines. Miniaturowa gwiazda uderzyła w spuchniętą czaszkę i rozlała się płynnym płomieniem, który zalśnił przez chwilę mocniejszym blaskiem, a później zgasł, nie zostawiając po sobie najmniejszych śladów na skórze bestii.
Kestah zaklął szkaradnie, i sięgnął po swój miecz, chociaż wątpił, by dane mu było zmierzyć się z pomiotem Chaosu. Nie sądził, by zdołał zbliżyć się wystarczająco blisko do demona, tym bardziej, że nie udało się to tak potężnemu wojownikowi jakim był kapitan Abiddus. Nie zamierzał jednak stać bezczynnie i przyglądać się jak najlepsi spośród dzieci Imperatora giną pod uderzeniami plugawych szponów potomka Mrocznych Potęg. Tymczasem obaj adiutanci kapitana niemal jednocześnie dopadli do straszliwego przeciwnika i zajęli go walką.
 Brat Sepion, nie przerywając prowadzenia ognia ze swojego boltera, wywijał trzymanym w drugiej dłoni, wyjącym mieczem łańcuchowym, który z wizgiem zagłębiał się raz po raz w ciało stwora, wyrywając wielkie kawałki mięsa i żył, oraz rozpryskując na wszystkie strony drobne i ostre niczym tłuczone szkło odłamki kości. Jego ciosy były wyprowadzane tak błyskawicznie, że rany, które zadał nie nadążały z gojeniem się, i wyglądało na to, że demon zaczyna być zirytowany tymi dokuczliwymi zadrapaniami. Wziął potężny zamach swoim kościanym ostrzem, celując w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się głowa adiutanta, jednak dzięki szybkiemu unikowi Marines, zaledwie musnął czubek hełmu. Siła ciosu byłą tak ogromna, że pomimo niecelności, niemal oderwała bratu Sepionowi głowę, i gdyby mocowanie zbroi nie puściło, z pewnością zdmuchnąłby on czaszkę Astartes równie łatwo, jak człowiek może zdmuchnąć nasiona dmuchawca.
Oszołomiony uderzeniem, i odsłonięty na kolejne ciosy młody wojownik, odskoczył poza zasięg śmiercionośnych ramion demona, aby zebrać siły do ponownego ataku, zostawiając na chwilę pojedynek pozostałym. Sierżant Hesmond runął na bestię uzbrojony w swoje adamantowe szpony, jednak w przypadku przeciwnika takiego jak demon,  nie były one najlepszym wyborem, ze względu na swój niewielki zasięg. Jego pierwsze uderzenie wyrwało co prawda ogromny kawał mięsa z podbrzusza istoty, jednak utknęły w tworzonym teraz przez plastalowe płyty zbroi, szkielecie wewnętrznym.
Stwór zawył tryumfująco, w ogóle nie zwracając uwagi na straszliwą ranę, która już zamieniła się niemal w ledwo widoczną bliznę, z wciąż tkwiącą w niej dłonią Marines, i uderzył na odlew swoimi długimi szponami, rozpruwając napierśnik pancerza wojownika. Zgrzyt maltretowanej stali stał się jednym z okrzykiem bólu, zupełnie jakby człowiek i zbroja tworzyli jedną całość, a nie byli osobnymi elementami. Trysnęła krew, i pod sierżantem ugięły się nogi. Nie upadł jednak, utrzymywany w powietrzu przez splamione szkarłatem pazury, które nadal tkwiły w jego ciele, głęboko wczepione w klatkę piersiową. Impet uderzenia wyrwał zagwożdżone w brzuchy demona szpony Hesmonda, na których nadal zwisały strzępy ociekających posoką mięśni. Wiedząc, że rana, którą otrzymał jest śmiertelna, Marines postanowił drogo sprzedać swoje życie.
Wolną dłonią sięgnął do podajnika granatów, który znajdował się przy jego pasie, i nacisnął guzik. Trzy niewielkie, płaskie dyski znalazły się w jego drętwiejącym juz powoli uścisku. Zacisnął pięść, i uderzył z całych sił w opasłe cielsko demona, wbijając zakończoną szponami rękawice głęboko pomiędzy żebra bestii.
-Moim pancerzem jest pogarda, moją tarczą- wiara. Mym mieczem, nienawiść… W imię Imperatora…Zdychaj w piekle!
Ostatnie słowa utonęły w huku eksplozji, która targnęła potworem i rozesłała po całej okolicy krwawe ochłapy, z których chwilę wcześniej się składał, a które niegdyś były bratem Nestorem. Fragmenty kości i metalu z rozerwanego pancerza sierżanta Hesmonda pomknęły ze świstem we wszystkich kierunkach, zmuszając pozostałych Astartes do uchylania się przed nadlatującymi pociskami.
Krwawa maź obryzgała wszystko i wszystkich, którzy znajdowali się w promieniu trzydziestu metrów od epicentrum wybuchu. Po raz już trzeci tego dnia, Xendor wylądował na ziemi, zwalony z nóg przez falę uderzeniową. Natychmiast poderwał się na nogi i czujnie rozejrzał dookoła. Filtr powietrza wbudowany w jego hełm, zapchał się po bezpośrednim trafieniu przez bryłę cuchnącego już rozkładem mięsa demona, i Inkwizytor z niesmakiem ściągnął utrudniające oddychanie nakrycie głowy, odrzucając je w ciemność.
W jego pozbawione osłony systemów filtracyjnych nozdrza, uderzył gryzący zapach dymu oraz smród gnijącego mięsa, o którego istnieniu wcześniej nie zdawał sobie nawet sprawy. Niedaleko ujrzał leżące nieruchomo pośród kępy traw ciało mężczyzny, i dopiero po chwili zorientował się, że musi to być Trzynasty. Zignorował swojego nieprzytomnego podwładnego i ruszył ostrożnie w stronę miejsca eksplozji, spodziewając się zastać tam resztki demona i szczątki sierżanta Hesmonda. Kosmiczni Marines również byli już na nogach, i podobnie jak on sam, otaczali coraz mniejszymi kręgami krwawą miazgę leżącą pośrodku utworzonej przez upadek wraku polany. Kestah, na wszelki wypadek aktywował swój energetyczny miecz.
Wolał być przygotowany na wszelkie ewentualności, co w przypadku kontaktów z istotami pochodzącymi z Osnowy, stanowiło minimum ostrożności. Jeszcze zanim podszedł do miejsca, w którym leżały ciała na odległość pięciu kroków, zorientował się, że coś jest nie tak. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak potężny wybuch nie mógł pozostawić przy życiu niczego co mogło umrzeć, a pomimo to, pośród krwawych szczątków panowało jakieś gwałtowne poruszenie. Przyjrzał się bliżej. Sierżant Hesmond i pozostałości brata Nestora stanowili teraz groteskową jedność.
 Oba ciała były poro zszarpywane szrapnelami i zredukowane do postaci szkarłatnej breji, w której coś kotłowało się i bulgotało, niczym lawa. Malutkie kropelki mięsnej mazi, wskakiwały w górę niczym żerujące nad powierzchnią jeziora rybki, wydając przy tym z siebie pluskające odgłosy. Pośrodku tej potwornej mieszaniny, spoczywało na podobieństwo jakiegoś ukrytego w gnieździe jaja, pojedyncze, krwawe oko, po którym pływała przepełniona starożytną nienawiścią źrenica. Ponad powierzchnię mięsistej galarety zaczęły wznosić się poszczególne kształty, formując odpowiednio nogi, korpus i ramiona potwora.
Wszystko było bezkształtne, pozbawione jakiejkolwiek symetrii czy wdzięku, całkowicie różne od swoich ludzkich odpowiedników, które starało się nieporadnie naśladować. Było…Chaotyczne. Nowa bestia, utworzona z dwóch ciał, była większa niż poprzednia, jednak tym razem, zamiast na wysokość, postawiła na masywność sylwetki. Klatka piersiowa stworzenia była szeroka niczym u Drednota, a ramiona przypominały raczej lufy superciężkich czołgów niż ludzkie kończyny. Najdziwniejsze w całej tej postaci było to, że pozbawiona była ona głowy. Klatka piersiowa kończyła się zupełnie płasko, bez najmniejszych chociażby śladów szyi czy czaszki. Szkarłatne ślepie, umieszczone było pomiędzy ramionami, jednak nie pośrodku, a zupełnie przypadkowo, zupełnie jakby o jego położeniu decydował rzut kośćmi czy inny przypadek. Tym razem, obie dłonie przekształciły się w lśniące klingi.
 Ciemnoniebieska stal pancerzy Szkarłatnych Pięści zamieniła się w dziwaczny, poczerniały metal, po którego powierzchni tańczyły tajemnicze wyładowania i błyski. Demon zbliżył oba ostrza do siebie, i pomiędzy ich czubkami zaczęła budować się niewielka kula fioletowej energii, którą następnie wypuścił w kierunku najbliższego Astartes. Pocisk trafił wojownika prosto w pierś, i przeszedł na wylot, zostawiając w jego zbroi i ciele szeroki, okrągły otwór, przez który pod wpływem wewnętrznego ciśnienia wylały sie narządy wewnętrzne i strumienie krwi. Towarzysze poległego natychmiast otworzyli ogień i zalali potwora gradem pocisków.
 Falująca skóra demona, o kolorze gnijącego mięsa, zdawała się jednak odporna na kule. Jakiś nieznany Xendorowi Marines, podbiegł do stworzenia z wysoko uniesionym toporem, jednak zanim zdążył zadać cios, został przepołowiony uderzeniem czarnego ostrza. Jego pancerz skwierczał i topniał pod dotykiem bluźnierczego metalu, który przeszedł przez niego jakby był zrobiony z wosku. Kolejny wojownik, chcąc pomścić śmierć brata, wbił głęboko swój łańcuchowy miecz w plecy demona.
Wirujące zęby rzęziły z wysiłku. W powietrze wzbił się smród palonych kości, kiedy pracujący na najwyższych obrotach łańcuch zagłębiał się coraz głębiej i głębiej. Niecierpliwym, jakby znudzonym ruchem, bestia odrąbała dzierżącą rękojeść miecza dłoń, i odrzuciła krwawiącego obficie z rany Astartes, nie trudząc się dobijaniem go. Wyjąca klinga z mokrym mlaśnięciem wysunęła się z cielska, i nadal wirując, upadła na ziemię. Inkwizytor wykorzystał moment, w którym demon  zwrócony był do niego tyłem, i  potężnym uderzeniem zza pleców odrąbał spor płat mięsa z boku stworzenia. Z rany natychmiast buchnęła śmierdząca ciecz i kłęby purpurowego dymu, i zaczęła się zasklepiać. Jednak wściekły ryk bestii, świadczył o tym, że wcale nie spodobał jej się uczynek Kestaha.
Odwróciła się i machnęła czarną klingą, gotowa skrócić śmiałka o głowę, jednak Inkwizytor zdążył rzucić się do tyłu na czas, by uniknąć dekapitacji. Demon nie odpuszczał. Opuścił ostrze ze straszliwą siłą, chcąc przepołowić Xendora, co zapewne by mu się udało, gdyby nie refleks Inkwizytora, który w ostatniej chwili zdążył odturlać się na bezpieczną odległość. Impet uderzenia wbił czarny metal głęboko w przeplataną gęsto korzeniami ziemię, na krótką chwilę unieruchamiając kończynę potwora. Kestah zastanawiał się właśnie nad planem, który umożliwiłby mu ponowne staniecie na nogi, kiedy usłyszał nagle wycie łańcuchowego miecza, i mokre uderzenie, kiedy zęby klingi wgryzły się w wyciągnięte ramię demona.
Fragmenty mięśni ochlapały twarz Inkwizytora, i uniemożliwiły mu zobaczenie twarzy tego, kto przyszedł mu z pomocą. Pchane ogromną siłą ostrze, przedarło się przez grubą kończynę, zgruchotało kości i mięśnie, aż w końcu całkowicie ją odcięło. Wprawdzie rana natychmiast zaczęła się zasklepiać, jednak nic nie wskazywało na to, że ramię miało odrosnąć. Pełen bólu wrzask istoty, dodatkowo potwierdzał to przypuszczenie. Wykorzystując tą chwilę oddechu, Xendor błyskawicznie podniósł się na nogi, gotów podziękować temu, który mu pomógł. Jakież było jego zdumienie, gdy ujrzał przed sobą stojącego w całkowicie pokrytym krwią mundurze Trzynastego. Skazaniec zaciskał obie dłonie na zbyt dużej jak dla zwykłego człowieka rękojeści miecza łańcuchowego i z obrzydzeniem wpatrywał się w leżące u jego stóp ramię demona.
 Potężne muskuły na jego szyi były napięte z wysiłku, a nabrzmiałe bicepsy niemal rozsadzały ciasny materiał uniformu. Inkwizytor zdążył jeszcze pomyśleć, że mężczyznę czeka cholernie dużo czyszczenia po zakończeniu misji. Chwilę później, ponownie patrzył w przerażające ślepie demona. Trzynasty, najwyraźniej zbyt wyczerpany swoim ostatnim wyczynem, by chociażby myśleć o podejmowaniu walki, stał w miejscu, nadal bezcelowo ściskając rękojeść miecza, Kestah stwierdził więc, że nie ma co na niego liczyć. Zresztą, wokół stwora pojawiało się coraz więcej Astartes, którzy bez wątpienia stanowili o wiele lepsze wsparcie niż byle skazaniec.
Pomimo obecności Kosmicznych Marines, gniew demona skierowany był wyraźnie przeciwko Xendorowi, zupełnie jakby obwiniał go on o utratę kończyny. Inkwizytor zamierzył się by odrąbać drugie ramię bestii, ta jednak widząc jego zamiary, kopnęła go w sam środek piersi i posłała w powietrze. Miecz bezwładnie wypadł z jego dłoni, a on sam pozostał przytomny jedynie dzięki pancerzowi, który nosił. Gdyby nie ta ochrona, leżałby martwy, ze wszystkimi kośćmi zamienionymi w drobny mak. Podniósł się odrobinę na łokciach, zbyt oszołomiony by od razu stanąć na nogi. Tymczasem  stwór wydał z siebie kolejny ryk, który powalił na ziemię wszystkich wojowników Astartes, którzy byli zbyt blisko niego.
Dało to pomiotowi bestii odrobinę czasu, którą zamierzała najwyraźniej wykorzystać na zabicie Inkwizytora. Ciężkimi krokami, demon zbliżał się do leżącego Kestaha, wbijając w niego spojrzenie swojego szkarłatnego oka.
-Wyssam szpik z twoich kości, a potem przerobię je na instrument. Za każdym razem, kiedy na nim zagram, twoja dusza będzie wyła cierpiąc niewypowiedziane męki.
Głos istoty był piskliwy i skrzeczący, nieprzyjemnie kojarzący się z metalem trącym o metal.
-Ach tak? No to powodzenia skurwielu!
Kapitan Abiddus pojawił się jakby znikąd za plecami demona, i jednym cięciem pozbawił go pozostałego ramienia, całkowicie go tym samym rozbrajając. Bestia błyskawicznie odwróciła się w kierunku nowego zagrożenia, jednak bez swoich czarnych ostrzy, nie była w stanie wyrządzić wojownikowi żadnej krzywdy. Marines zaśmiał się kpiąco, patrząc na bezowocne wysiłki stworzenia, i zagłębił ostrze aż po rękojeść w jego klatce piersiowej. Skaczące błyskawice niebieskiej energii zajaśniały mocniej kiedy klinga przedzierała się przez mięśnie i kości, jednak demona nadal rzucał się i wył, wyraźnie odmawiając poddania się, pomimo tego, że wszystko wskazywało na to, że przegrał walkę. Uśmiech kapitana przerodził się w wściekły grymas.
Zadawał kolejne o kolejne ciosy, jednak w dalszym ciągu bez skutku. Rany błyskawicznie goiły się, a bestia tylko wyła coraz głośniej z bezsilnej złości. Pozostali Kosmiczni Marines dołączyli się do swego przywódcy, i wkrótce na rozbrojonego demona posypał się prawdziwy grad ciosów. Miecze energetyczne i łańcuchowe, topory i młoty, a nawet uderzenie zakutych w stal pięści spadały na potwora ze wszystkich stron, rozrywając go kawałek po kawałku. Astartes krwawo mścili się na zabójcy swoich braci, ćwiartując go na ochłapy nie większe od ludzkiej dłoni.
Wszędzie tryskała krew i strzępy gnijącego mięsa, którego smród stał się juz niemal nie do wytrzymania. Żadne żywe stworzenie nie byłoby w stanie przetrwać podobnej rzezi, jednak demon nadal wył, pomimo, że został z powrotem zredukowany do mięsnej papki, rozdeptywanej teraz ciężkimi butami Marines na krwawe błoto. Zmieszana z posoką ziemia pryskała na wszystkie strony, pokrywając pancerze i odsłonięte twarze wojowników. W wątłym świetle dopalających się pni, wyglądali niczym plemię barbarzyńców wymazanych krwią wrogów.
Jedynie oko demona uparcie odmawiało ulegnięciu zniszczeniu. Wszelkie próby kończyły się fiaskiem, nieważne czy były to rozpłatujące ciosy topora, czy stąpnięcie potężnej stopy brata Ayzeela- szkarłatna sfera ciągle powracała do swojej pierwotnej formy, i wyglądało na to, że to właśnie w niej tkwi siła życiowa bestii. Zachodziła poważna obawa, ze w razie gdyby nie zostało ono zniszczone, potwór powróciłby do bardziej niebezpiecznego kształtu. Xendor sięgnął do przypiętego do pasa zbroi pudełeczka, w którym trzymał pewien przedmiot, otrzymany w dniu ukończenia nauki w Cytadeli. Był to niewielki, wykonany ze złota wizerunek dwugłowego orła Imperium, poświęcony przez samego boskiego Imperatora, mający moc wypędzania najpotężniejszych nawet pomiotów Osnowy.
Wcześniej w ferworze bitwy, nie miał czasu by po niego sięgać, ba, musiał przyznać sam przed sobą, że całkowicie zapomniał o jego istnieniu, pochłonięty swoim pierwszym spotkaniem z prawdziwym demonem. Zacisnął teraz dłoń na chłodnej figurce, i ruszył w kierunku kręgu Marines, nadal wzbijającego w powietrze rozbryzgi cuchnącego błota. Widząc jego nadejście, kapitan Abiddus dał swoim ludziom sygnał, by ci zrobili mu miejsce, a po chwili sam wycofał się do tyłu, pozostawiając członkowi Inkwizycji zadanie, do którego ten był przygotowywany całe swoje życie. Co prawda, Kestah nie należał do zakonu Ordo Hereticus, który za swój pierwszorzędny cel obrał sobie oczyszczenie świata z demonów, jednak każdy Inkwizytor zapoznawany był z odpowiednimi rytuałami, by poradzić sobie w sytuacji, w której będzie zdany wyłącznie na siebie.
W praktyce, sprowadzało się to do tego, że każdy Inkwizytor odwalał robotę Ordo Hereticus, trudno bowiem było wzywać Czarne Statki do każdego przypadku pojawienia się manifestacji Mrocznych Potęg w świecie materialnym. Spotkania z demonami zawsze były sprawą życia lub śmierci, i nie było żadnego sposobu na „przełożenie” ich w czasie. Xendor, jako stosunkowo młody jeszcze Inkwizytor, nigdy wcześniej nie zetknął się z tego typu stworem, i miał nadzieję, że w najbliższym czasie ta sytuacja się nie powtórzy. Ab upewnić się, że tak będzie, musiał całkowicie wypędzić bestię do wymiaru, z którego przybyła.
Ostrożnie pochylił się nad krwistoczerwonym okiem, które łypało na niego z nienawiścią głębszą niż pustka samego kosmosu, i wyciągnął wizerunek orła, symbol władzy i potęgi Imperatora. Gdy tylko powierzchnia lśniącego metalu dotknęła gałki ocznej demona, ze złotej figurki wystrzeliła świetlista włócznia, która przebiła szkarłatną kulę. Rozległ się przewiercający na wskroś mózg ryk umierających i rodzących się światów. Promień zaczął rozszerzać się i błyszczeć coraz mocniej, Az w końcu wszyscy zmuszeni byli odwrócić wzrok by uniknąć oślepienia. Kilka sekund później, ponownie zapanowały niemal całkowite ciemności.
Dżungla, pozbawiona blasku chwały Imperatora, wydawała się teraz najbardziej ponurym miejscem na świecie, zupełnie jakby wraz ze światłem ,odeszło z niej wszystko co dobre.  Inkwizytor podniósł złotego orła i z czcią umieścił go z powrotem w pudełeczku. Po szkarłatnym oku nie było nigdzie ani śladu, a przejmujący zapach gnijącego mięsa został zastąpiony przez bardziej swojską, żelazną woń zmodyfikowanej krwi Astartes. Xendor odwrócił siew stronę Abiddusa, który pochylał się właśnie nad nadtopionym fragmentem pancerza sierżanta Hesmonda. Kapitan wyglądał na szczerze zasmuconego śmiercią swojego podwładnego i ponownie Inkwizytora uderzyła odbiegająca od jego wyobrażeń ludzkość Kosmicznych Marines.
Zastanawiał się czy powinien coś powiedzieć, spróbować jakoś pocieszyć wojownika, jednak jeden rzut oka na jego pokrytą zakrzepłą krwią twarz, dał Kestahowi do zrozumienia, że nie byłoby to zbyt mądre posunięcie. Zamiast tego, zwrócił się do Trzynastego, który wciąż stał w tym samym miejscu, w którym widział go po raz ostatni.
-Zajmij się ludźmi. Upewnij się, że każdy z nich weźmie tyle amunicji i baterii do karabinów laserowych ile jest w stanie udźwignąć, a potem ustaw ich w szyku bojowym i czekaj na rozkazy. Nadal mamy tutaj coś do zrobienia. Ten wrak nie przeszuka się sam. 

3 komentarze:

  1. Krwawa z Ciebie bestia. Ogladalam kiedyś taki film, chyba "Kroniki mutantow" i tam tez latały takie stworki ze zmienionymi kończynami.
    Pozbawiles potwora głowy, to gdzie umieściłes struny głosowe? Jak sie odezwał? A Trzynasty bardzo szybko odzyskał przytomnosc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to akurat łatwo wyjaśnić :P Widzisz, demony mają bardzo mały szacunek do praw rządzących światem rzeczywistym, i taki drobiazg jak brak głowy w niczym im nie przeszkadza. Zresztą, obdarzone są potężnymi mocami psionicznymi. Być może, (ale to tylko moje przypuszczenia są), ten głos był emanacją myśli potwora, która rozbrzmiała w umysłach każdego znajdującego się w pobliżu...:P A z Trzynastym to taka podpucha była. Podkreślam, że Xendor tylko pobieżnie mu się przyjrzał, a że się nie ruszał, po prostu uznał, że zemdlał;;) Trzynasty nie jest głupi, jak zobaczył granaty, padł na ziemię, a potem był lekko ogłuszony, dlatego leżał nieruchomo :P Lubię dark fantasy, ot co :P

      Usuń
    2. Tego demona Ci przepuszcze, ale, ze Trzynasty jest kombinatorem powinnes zaznaczyć.

      Usuń