środa, 16 kwietnia 2014

Isthmus część VIII

Pośród gąszczu wszelkiego rodzaju roślin i plątaniny grubych korzeni ogromnych, tropikalnych drzew, panował mrok o konsystencji płynnego ołowiu. Nawet najmniejszy promyk odległego księżyca nie przebijał się przez zbite korony liści, co sprawiało, że poruszanie się naprzód było niezwykle pracochłonnym zajęciem, przynajmniej jeśli chodzi o ludzi. Kosmiczni Marines ze swoimi zmodyfikowanymi źrenicami, bez trudu orientowali się w otoczeniu nawet przy tak niskim natężeniu światła. Ich ciężkie sylwetki przemieszczały się pewnie i bezszelestnie w kierunku wyznaczonego celu. Od czasu do czasu nocną ciszę przerywał wypowiedziany szeptem komunikat, zniekształcony przez nadajnik VOX, ale poza tym, cała okolica wydawała się martwa i nieruchoma, zupełnie jakby wszystkie żywe stworzenia przyczaiły się w oczekiwaniu na mające nadejść wydarzenia.
Za Adeptus Astartes, ostrożnie stawiając każdy krok, z wyciągniętymi przed siebie ramionami, błądzili wśród ciemności skazańcy z Trzynastego Karnego Batalionu, na czele których maszerował odziany w swą potężną zbroję inkwizytor. Wbudowany w wizurę jego hełmu noktowizor pozwalał mu odnajdywać drogę, a niewielki diody umieszczone z tyłu pancerza, były dla jego ludzi wskaźnikami, dzięki którym nie odłączali się od grupy. W absolutnej niemal czerni lasu, stanowiły one doskonały cel, i Xendor nie miał wątpliwości, że jeśli gdzieś w pobliżu znajdują się Eldarowie, to właśnie w jego plecy wpatrują się teraz spojrzenia nieprzyjaznych oczu, jednak nie przejmował się tym zanadto. Znajdował się przecież w otoczeniu oddziału najlepszych wojowników Imperium, Kosmicznych Marines, którzy nienawiść do obcych mieli wbudowaną w samą matrycę materiału genetycznego, i potrafili wyczuć ich obecność niczym psy gończe tropiące zwierzynę.
Słyszał za sobą urywane oddechy swoich podwładnych, przerywane od czasu do czasu przekleństwem, gdy któryś z nich potknął się o wystający korzeń,  lub trzaskiem pękającej pod butem gałązki. Niemalże heroicznym wysiłkiem woli powstrzymywał się od zastrzelenia tych, którzy najbardziej hałasowali, jednak wiedział, że to zwróciłoby znacznie więcej uwagi na pochód, niż utyskiwania skazańców. Poza tym, miał świadomość, że ich ograniczone wyposażenie i słabe, ludzkie zmysły, nie są w stanie zapobiec tym wszystkim dźwiękom, którymi się zdradzają. Ponownie sięgnął do przycisku znajdującego się przy zapięciu hełmu i rozpoczął skanowanie okolicy. Pomimo tego, że jego oddział szedł w odwodach, nie mógł sie powstrzymać od sprawdzania co jakiś czas, czy w pobliżu nie czai się żadne niebezpieczeństwo.
 Strumienie fal elektromagnetycznych wypłynęły z lokalizatora, i rozbiegły się we wszystkich kierunkach szukając najmniejszych śladów życia. Przenikały przez szumiące delikatnie rośliny, śpiące w swoich norach zwierzęta oraz maszerujących ludzi i Kosmicznych Marines, a potem niosły się dalej w ciemność, w poszukiwaniu czegoś mroczniejszego niż noc. Jednak i tym razem, poza kilkoma mniejszymi drapieżnikami, węszącymi wokoło w poszukiwaniu kolejnej ofiary, czujniki nie wykryły nic nowego. Nagłe poruszenie wśród pobliskiej kępy obsypanych drobnymi kwiatkami krzaków zwróciło uwagę Kestaha. Najpierw usłyszał cichy dźwięk pracujących tłoków, a chwilę później, w zielonkawym świetle noktowizora, ujrzał wyłaniającego się z zarośli brata Ayzeel’a.
Masywna bryła Drednota była całkowicie niewidoczna dla skanera Inkwizytora, dzięki całemu systemowi maskującemu wbudowanemu w gruby pancerz. Potężny wojownik zasalutował Xendorowi zakończonym ogromną rękawicą energetyczną stalowym ramieniem i ruszył do przodu by dołączyć do kapitana Abiddusa. Kestah właśnie zastanawiał się czy powinien ruszyć za nim, żeby wypytać o dalsze rozkazy, kiedy usłyszał suchy trzask otwieranego połączenia radiowego. Komunikator ożył, i z głośnika wbudowanego we wnętrze hełmu, wypłynął spokojny głos Brata Sepiona.
-Inkwizytorze, każ swoim ludziom się zatrzymać. Kapitan cię wzywa.
-Zrozumiałem bracie Sepionie.
Zakończył transmisję i przełączył się na swój prywatny kanał komunikacyjny.
-Trzynasty, każ ludziom się zatrzymać. Macie zostać tam gdzie stoicie, niech nikt się nie oddala, nawet jeśli będzie musiał naszczać w gacie, zrozumiano? Nikt nie będzie sprowadzał was za rączkę z powrotem do obozu jeśli się pogubicie w ciemnościach. Czekajcie na dalsze rozkazy.
Nie czekając na potwierdzenie, odciął łączność i ruszył w kierunku grupy Astartes, złożonej z wyższych oficerów. Wokół niego, pozostali Kosmiczni Marines rozstawiali się właśnie w szyku bojowym, dokonując ostatnich poprawek w swoim uzbrojeniu, sprawdzając czy ostrza lekko wysuwają się z mocowań, lub odmawiając modlitwy ku czci Imperatora. Nie była to bynajmniej oznaka strachu. Ze wszystkich ludzi, wojownicy Adeptus Astartes byli najbardziej oddani w swej służbie Władcy Terry, i wykorzystywali każdą wolna chwilę, by chwalić jego imię. Byli czymś w rodzaju kapłanów z zamierzchłych czasów, którzy całe swoje życie poświęcali służbie swojemu bóstwu, za tą różnicą, że Imperator istniał naprawdę. Słysząc ich ciche szepty, dzięki wzmocnionemu przez zbroję słuchowi, Inkwizytor odczuł dumę płynącą z poczucia służby istocie tak wspaniałej jak Bóg-Imperator.
„O, Wieczny Imperatorze, który strzeżesz nas w pojedynkę i rządzisz sztormami Wielkiego Oceanu, bądź łaskawy dla Twych pokornych sług, strzeż nas przed zasadzkami Osnowy, byśmy mogli być strażnikami ludzkości. Daj nam siłę i nienawiść, byśmy mogli ukorzyć Twych wrogów, i złożyć ich u stóp Złotego Tronu. Obdarz nas mądrością w dostrzeganiu tych, którzy spiskują w ciemnościach, i rozświetl nasze ścieżki, byśmy mogli oczyścić sobie drogę z pomiotów Chaosu, obcych i mutantów”.
Z każdym słowem modlitwy, wstępowały w niego nowe pokłady odwagi i nadziei na zwycięstwo. Był przecież imperialnym Inkwizytorem! Nie istniała na tym świecie żadna siła, która mogłaby zniszczyć to, czego przysięgał bronić bowiem Imperium jest wieczne, tak, jak wieczny jest Imperator. Nadszedł czas, by ci plugawi Eldarowie, którzy ośmielili się wtargnąć na ziemie należące do Władcy Ludzkości, poznali czym jest gniew Jego wiernych dzieci.
Kapitan Abiddus wpatrywał się w leżący pośród kikutów połamanych i poczerniałych drzew wrak, a jego dwaj adiutanci, brat Sepion i sierżant Hesmond stali w milczeniu u jego boku. Cała okolica była jednym wielkim cmentarzyskiem przesyconym zapachem stopionego metalu, płonącego paliwa, i zwęglonych pni. Obszar niemal kilometra kwadratowego pokryty był gęsto dywanem dziwacznych szczątków świat ostatku.
Gdzieniegdzie można było ujrzeć zagrzebane w nich zwłoki lub ich fragmenty. Sądząc z ich liczby, nie należało się spodziewać żadnego oporu podczas próby przeszukania wraku, jednak Abiddus nie zamierzał ryzykować życia swoich najlepszych wojowników opierając się na przewidywaniach. Wszelkie próby skanowania ogromnej bryły zakończyły się fiaskiem, zapewne byłą chroniona za pomocą tej samej technologii, która wcześniej tego dnia zamaskowała czyhających w dżungli Eldarów.
Ciche kroki nadchodzącego Xendora nie umknęły uwadze czujnego Marines. Jaever odwrócił się w stronę nadchodzącego i pozdrowił go niemal niewidocznym skinieniem głowy. Jego biały hełm pokrywały plamy popiołu, który grubą warstwą zalegał pośród plątaniny korzeni i dywanu zbutwiałych liści i z każdym krokiem wzbijał się w powietrze, opadając powoli niczym płatki ciemnego śniegu. W przypadku Inkwizytora i Adeptus Astartes, pył nie stanowił większego problemu, poza zostawianiem tłustych plam na klinicznie czystych pancerzach, jednak u zwykłych żołnierzy powodował ataki kaszlu dostając się do dróg oddechowych. Lecz dopóki nie zdradzali swym charczeniem swojej obecności, nikt nie przejmował się losem skazańców, byli niczym więcej niż kolejnymi trupami rzuconymi na szalę wielkiego tryumfu Imperium.
Każdego dnia, na tysiącach różnych planet, miliony lepszych od nich, umierało w służbie Złotemu Tronowi, broniąc ludzkości przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Wstępując na ścieżkę występku, sami przypieczętowali swój los, i nie było wśród niezliczonych rzesz populacji Imperium osoby, która współczułaby im mniej niż ci, pod których komendą przyszło im służyć.  Kestah z szacunkiem oddał kapitanowi ukłon i zbliżył się do potężnego wojownika, by uniknąć niepotrzebnego podnoszenia głosu. Im mniej czynników mogło ich zdradzić, tym lepiej, a Eldarowie słynęli ze swego czułego słuchu.
-Nie wygląda to zbyt zachęcająco. Idealne miejsce na zasadzkę. Bez wahania posłałbym tam kilku heretyków, jednak mam pewne wątpliwości co do kompani Kosmicznych Marines. Mieli dość czasu by zorganizować tam solidną obronę, a przez ten bluźnierczy system maskujący, nie możemy nawet sprawdzić jakiego koloru mają ściany w kuchni.
-Wątpię Inkwizytorze, czy Eldarowie korzystają z tak przyziemnych rzeczy. Ci ich żałośni prorokowi wmawiają im, że są najbardziej uduchowioną rasą we wszechświecie, założę się, że ich cholerny spirytualizm buntuje się na myśl, że mogliby przełknąć choć kęs czegoś, co nie jest zrobione z energii Osnowy. Pewnie dlatego są tacy chuderlawi.
Xendor spojrzał z zaciekawieniem na swojego rozmówcę. Chyba rzeczywiście nie docenił Kosmicznych Marines. Dotychczas uważał ich za pół cyborgów, pół bogów, jednak te kilka rozmów, które przeprowadził dzisiaj z poszczególnymi wojownikami sprawiło, że zaczynał zmieniać swoje zdanie na ich temat. Wyglądało na to, że mieli oni o wiele więcej wspólnego z ludźmi niż mu się do tej pory wydawało. Pomimo tych wszystkich zmian, którym zostali poddani, pomimo znacznej różnicy w wyglądzie i większości zachowań, Adeptus Astartes nadal pozostawali ludźmi. Śmiertelnie niebezpiecznymi, całkowicie oddanymi Imperatorowi, ale jednak ludźmi. Osobiście znał kilkunastu członków Inkwizycji, którzy mieli w sobie mniej człowieczeństwa niż kapitan Abiddus, nie wspominając już o Kapłanach Maszyny, którzy w pełni zasługiwali na miano cyborgów.
 Kestah poczuł nagle ogromną ulgę, zupełnie jakby z jego piersi spadł wielki ciężar, o którego istnieniu nie miał nawet pojęcia. Świadomość, że ma do czynienia z przedstawicielami swojego gatunku, a nie ze sztucznie wyhodowanymi narzędziami do zabijania uspokoiła jego napięty umysł. Jeśli już trzeba umierać, a kto wie, czy nie taki los czeka go przed zakończeniem tej nocy, najlepiej robić to w otoczeniu sobie podobnych, a nie wśród lepszych od siebie. Ponownie otaksował kapitana wzrokiem, tym razem przyglądając mu się z nowej perspektywy. Ocenił szerokie ramiona Abiddusa, które były wprawdzie potężniejsze niż jego własne, jednak gdy sam był zakuty w pancerz siłowy, różnica ta nie była już tak ogromna. Również ich wzrost był zbliżony, chociaż nadal Jaever był wyższy o głowę. Inkwizytor wiedział jednak, że stojący przed nim wojownik ma za sobą przynajmniej dwa stulecia ciągłych wojen i setki stoczonych pojedynków.
 O jego sile i umiejętnościach świadczyła najlepiej sama jego obecność i ranga, którą nosił. Życie Kosmicznego Marines to ciągłe pasmo wojen i rozlewu krwi, zupełnie jak skazańca z Karnego Batalionu, z tą różnicą, że przybycia kompani więźniów obawiali się lojalni mieszkańcy imperialnych prowincji, na które była wysyłana, a przylotu oddziału Adeptus Astartes lękali się wyłącznie ci, którzy występowali przeciwko boskiemu Imperatorowi. Jego wybrańcy byli zawsze gotowi by krwawo stłumić wszelkie oznaki nieposłuszeństwa, i czynili to z oddaniem i szaleńczą radością. Zaiste, jedyną różnicą pomiędzy nimi, a Inkwizycją było to, że zakon Xendora lubił zostawiać przy życiu jedną lub dwie ofiary w celu przesłuchania i uzyskania informacji o tych spiskowcach, którym udało się pozostać w ukryciu. Kestah zdał sobie sprawę, że Abiddus przypatruje się mu z milczącym zdziwieniem. Złapał się na tym, że zamarł w swoich rozmyślaniach, ze wzrokiem badawczo utkwionym w kapitanie.
-Zamierzasz mnie wysłać do Cytadeli, Inkwizytorze? Jestem pewny, że moi ludzie nie będą mieli absolutnie nic przeciwko temu.
Kpiący ton jakim zostały wypowiedziane te słowa nieco wyprowadził Kestaha z równowagi, jednak nie dał po sobie poznać zdenerwowania. Nie posiadał zresztą dostatecznej władzy, by w jakikolwiek sposób zagrozić Kosmicznemu Marines, chyba, że miałby niezbite dowody na jego zdradę, co w przypadku Szkarłatnych Pięści było niemożliwe. Był to zaraz po Ultramarines, jeden z najbardziej oddanych zakonów jakie służyły Imperium.  Nie zmieniało to faktu, że Xendor nie był przyzwyczajony do kpin ze swojej osoby. Odkąd w wieku siedmiu lat wstąpił w szeregi Inkwizycji, nie znalazł się nikt dość śmiały, by wygłosić chociażby jedną kąśliwą uwagę na jego temat. Nawet nauczyciele z Cytadeli i pozostali uczniowie, wydawali się całkowicie wyprani z takich rzeczy jak poczucie humoru, czy złośliwości. System kar był prosty i bezlitosny- jeśli uczeń nie potrafił się dostosować, lub uchybił w czymś swym przełożonym, ginął.
Być może to właśnie ten rygor sprawiał, że Inkwizytorów bano się wszędzie tam, gdzie się pojawiali, niezależnie od tego, jak daleko to miejsce znajdowało się od Cytadeli. Wyjątkiem byli Adeptus Astartes. Owszem, zazwyczaj odnosili się z szacunkiem do Xendora i jego jemu podobnych, ale gdy tylko uznawali, że któryś z nich próbuje narzucić Marines swój własny sposób prowadzenia walki, dochodziło do ostrej wymiany zdań, w której obie strony nie szczędziły słów, za które każdy inny skończyłby na stosie, w lochu lub z metrowej długości mieczem łańcuchowym wstającym z pleców. Dwie najbardziej oddane Imperatorowi organizacje potrafiły zazdrośnie walczyć o miłość swego Ojca.
Kłótnie te były prawdziwym błogosławieństwem dla Imperium, ponieważ powstały w ich wyniku gniew, nie mogąc znaleźć ujścia na tych, którzy go wywołali, był wyładowywany na czcicielach Chaosu i Obcych. Xendor wiedział jednak, że kapitan Abiddus nie miał zamiaru go obrażać, i że jest to po prostu jego specyficzny sposób obchodzenia się z ludźmi. Pomimo igiełek złości, które utknęły w pancerzu Ego Kestaha, Inkwizytor zaczynał czuć cos w rodzaju sympatii do rosłego wojownika. Być może potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać w sposób, w jaki nie robił tego od przeszło trzydziestu lat, kiedy mieszkał jeszcze wraz ze swoja rodziną. Zastanawiał się właśnie nad błyskotliwą ripostą, którą odgryzłby się pewnemu siebie kapitanowi, kiedy nagle usłyszał zbliżające się w ciemności kroki. W polu widzenia jego noktowizora ukazała się spowita chłodnymi oparami postać zakuta w ciemnoniebieski pancerz z wizerunkiem szkarłatnej pięści.
-Bracie Nastorze, dziękuję za twe przybycie. Skoro Inkwizytor Kestah już tu jest, sądzę, że powinniśmy zaczynać. Wiesz co masz zrobić.
Bibliotekarz skinął głęboko i bez słowa usiadł na najbliższym powalonym pniu, opierając łokcie na kolanach. Dłonie zacisnął wokół złoconej laski, której powierzchnia niemal natychmiast po raz kolejny tego dnia, pokryła się cienką warstwą lodu. Pomimo panującego chwilę wcześniej upału, atmosfera wokół trzech mężczyzn zrobiła się lodowata i przez filtry ich hełmów zaczęły wydobywać się gęste kłęby oddechów. Powietrze wypełniło dziwne brzęczenie przypominające uwięzionego w szklanym naczyniu owada, uderzającego w próbie ucieczki o jego ścianki. Widoczne w zielonkawym świetle noktowizora drobinki popiołu zastygły nagle i przestały wirować. Tkwiły w miejscu nieruchomo, zupełnie jakby ten niewielki skrawek ziemi, na którym się znajdowali, został wydarty spod władania grawitacji. To wszystko trwało zaledwie mgnienie oka.
Chwilę później potężna fala uderzeniowa, w której epicentrum znajdował się wrak światostatku Eldarów, rozlała się po całej okolicy, zwalając z nóg każdego, kogo napotkała na swej drodze. Wszędzie dookoła wlatywali w powietrze i lądowali na plecach wojownicy Astartes i skazańcy z Karnego Batalionu, nawet potężny brat Ayzeel został odrzucony kilka metrów do tyłu, pchany przez niewidzialna siłę niczym listek poruszany podmuchem wiatru. Kilka uszkodzonych drzew poddało się ostatecznie, i odłamane fragmenty posypały się na leżących poniżej ludzi, zamieniając nieszczęśników w krwawą miazgę. Ich przedśmiertne krzyki rozdzierały spokojne nocne powietrze niczym noże zagłębiające się w ciało.
Ohydne trzaski miażdżonych kości i mokre mlaśnięcia pękających czaszek więźniów, mieszały się z dźwiękiem grubych konarów odbijających się od potężnych pancerzy Kosmicznych Marines. Kilka zaciskających się w przedśmiertnych skurczach palców nacisnęło na spust, i nocne niebo przecięły jasne, laserowe smugi. Jedna z nich trafiła w pień suchego drzewa, natychmiast stawiając wyschniętą roślinę w płomieniach. Upiorne blaski rozprzestrzeniającego się szybko ognia rzucały migoczące światło na koszmar, w który zamieniły się pozycje sił Imperium. Większość Szkarłatnych Pięści podniosłą się już na równe nogi i z gotowymi do strzału bolterami rozglądała się dookoła w poszukiwaniu źródła ataku, jednak ich sensory nadal nie wykrywały wrogiej aktywności.
Pozostali, którzy mieli mniej szczęścia, leżeli nieruchomo, częściowo pogrzebani wśród zeschłych liści i popiołów, z pancerzami przygniecionymi zwalonymi pniami i splamionymi ciemną krwią. Część z przywalonych wykazywała oznaki życia, jednak bez pomocy swoich braci, nie byli w stanie wydostać się z pułapki, jednak sprawni Astartes zbyt zajęci byli poszukiwaniem nieprzyjaciela, by móc ich wesprzeć. Xendor, oszołomiony falą uderzeniową i upadkiem, który posłał go dobre kilka metrów do tyłu, zastanawiał się dlaczego nic nie widzi, kiedy nagle zorientował się, że nadal ma włączony noktowizor. Buzujące coraz wyżej płomienie kompletnie go oślepiły. Wdusił pośpiesznie odpowiedni guzik, i jego wzrok powrócił do normalności. Powoli zaczynało do niego docierać co sie właśnie wydarzyło, i wcale nie było to coś, co napawałoby go optymizmem. Domyślił się, że kapitan Abiddus wezwał brata- bibliotekarza, by ten korzystając ze swych psionicznych mocy zbadał wnętrze wraku, z uwagi na bezsilność skanerów.
Było to rozważne posunięcie i Kestah na jego miejscu postąpiłby tak samo. Jednak to, co wydarzyło się podczas próby przeniknięcia powłoki statku, świadczy o tym, że w jego wnętrzu musi znajdować się Eldarski prorok o wyjątkowo silnym umyśle, który z niemalże dziecinną łatwością odparł atak szkolonego przez dekady w posługiwaniu się swoim darem psionika. Zdecydowanie nie było to nic o czym chciałoby się dowiedzieć przed porządnym śniadaniem, a nawet po nim. Pomimo kpiącego wydźwięku, wcześniejsze słowa kapitana były prawdziwe -Eldarowie byli najbardziej uduchowiona rasą we wszechświecie. Ich talent w posługiwaniu się mentalną bronią był dalece bardziej potężniejszy niż ten, którym władała większość ludzkich psioników, jedynie sam Bóg-Imperator, który był najpotężniejszym bytem jaki kiedykolwiek istniał, mógł się im przeciwstawić. Prorok, który ukrywał siwe wraku, w ciągu sekundy powalił ponad pięciuset ludzi, w tym niemal trzydziestu Kosmicznych Marines i Drednota.
Pomimo niechęci, Xendor zmuszony był przyznać, że tego typu przeciwnik nie mógł być lekceważony i stanowił rzeczywistą groźbę dla sił Imperium. Niezdarnie podniósł się na nogi i sprawdził na wyświetlaczu swojego hełmu stan zbroi, upewniając się, czy żadna jej część nie uległa uszkodzeniu. Zrobił kilka wymachów, i zadowolony, że nie odniósł żadnych obrażeń, rozejrzał się dookoła. Na początku, jego spojrzenie powędrowało ku ciemnemu otworowi ziejącemu we wraku statku. Spodziewał się, że Eldarowie wykorzystają oszołomienie swoich przeciwników i natychmiast zaatakują, jednak nic takiego się nie stało. Adeptus Astartes doszli najwyraźniej do tego samego wniosku, gdyż jako czujki tylko dwóch wojowników, i zabrali się za oswobadzanie swoich uwięzionych pod pniami braci. Grupki złożone z czterech- pięciu ludzi, podchodziły kolejno do każdego z powalonych i upewniało się ,że żyje. Następnie wspólnymi siłami podnosiło olbrzymie pnie, których nie poruszyłaby nawet setka mężczyzn i odwalało je na bok.
 Brat Ayzeel  również przyłączył się do akcji, stanowiąc jednoosobowy oddział ratowniczy. Zamiast podnosić ciężkie kłody, rozbijał je w drzazgi potężnymi uderzeniami swojej energetycznej rękawicy. Po chwili, wszyscy Kosmiczni Marines, którzy przeżyli falę uderzeniową, byli już wolni. Ranni czekali na swoją kolej przy bracie konsyliarzu, który naprędce ich opatrywał i podawał środki przeciwbólowe, by mogli walczyć w razie potrzeby. Dwa okrwawione ciała w potrzaskanych pancerzach ułożono z czcią w pewnej odległości od wraku, i przykryto długimi, szkarłatnymi pelerynami. Później zajmie się nimi aptekarz, pobierając ich ziarno genetyczne, niezbędne do utrzymania Zakonu przy życiu. Każdy poległy w boju brat był tragedią, ale i jednocześnie szczęściem, ponieważ jego materiał genetyczny, posłuży do stworzenia kolejnego wojownika, który zajmie jego miejsce i będzie kultywował wspaniałą tradycję wojenną Szkarłatnych Pięści.  
Inkwizytor poszukał wzrokiem kapitana Abiddusa, i odnalazł go pochylającego się nad pniem,  na którym siedział wcześniej brat Nestor. Wojownik stał do Kestaha plecami, zasłaniając to, na co spoglądał. Xendor ruszył w jego stronę, chcąc zapytać o dalsze rozkazy. Gdy tylko zrównał się z Marines, zobaczył czemu z taką uwagą się przyglądał. Na ziemi leżało w nienaturalnej pozie, straszliwie powykręcane ciało brata Nestora. Jego ręce były wykrzywione pod dziwacznymi kątami, i samo patrzenie na ich układ wzbudzało głęboki niepokój, ostrzegając każdego kto je widział, że coś jest nie w porządku. Nogi bibliotekarza były podkurczone, zupełnie jakby umarł klęcząc. Jego twarz zmieniła się nie do poznania. Była wykrzywioną maską czegoś, czego Kestah nie spodziewał się nigdy ujrzeć u jednego z Astartes.
Strach. Potworne przerażenie, nieopisana groza tego, co było mu dane ujrzeć przed zgonem. Wywinięte wargi trupa odsłaniały zaciśnięte zęby zbroczone krwią z przegryzionego języka, którego oderwany kawałek zwisał spomiędzy nich w upiornej parodii niesfornego dziecka. Skóra pokrywająca twarz psionika była poszarzała niczym popiół wśród którego spoczywała jego głowa. Wyglądała jakby została naciągnięta nieludzkim wysiłkiem na zbyt dużą czaszkę, każda żyłka, każdy miesień, ścięgno czy kość, wszystko to, było doskonale widoczne, nadając obliczu trupa wyglądu manekina, używanego przez lekarzy do nauki anatomii człowieka. Z zapadniętych, wypalonych oczu płynęły strumyczki krwi, podobnie jak z nosa i uszu.
Źrenice straciły swój kolor, i zlały się z białkami. Oczy ślepca. Był to bardzo częsty przypadek podczas kontaktów z wyjątkowo silną mocą psioniczną. Każdy Astropata, który połączył swój umysł z umysłem Imperatora, otrzymywał w darze całkowicie białe gałki oczne. Dzięki zwiększonemu przez komunię z tak wspaniałym bytem jak Władca Terry darowi mentalnemu, nie potrzebowali już swoich ludzkich zmysłów, była to wiec wymiana bardziej niż uczciwa. Jednak w przypadku brata Nestora, była to profanacja zwłok, gdyż spowodowana została przez bluźnierczą magię Eldarów. Oblicze Bibliotekarza było tak potwornie zniekształcone, że każdy człowiek o słabszych nerwach miałby koszmary do końca życia, po pierwszym spojrzeniu w tą zdeformowaną twarz.
Jednak lata treningu w Cytadeli, uodporniły Xendora na tego rodzaju okropności. Większość więźniów, których przesłuchiwał pod koniec zeznań wyglądała tak samo, lub nawet gorzej. Widok tak sprofanowanego ciała wiernego sługi Imperium wzbudzał w Inkwizytorze jedynie gniew. Pragnął zemsty na tych, którzy ośmielili się wtargnąć na terytorium należące do człowieka i w podobny sposób pozbawić życia wzorowego obywatela. Sądząc po niezrozumiałym mamrotaniu, które wydobywało się z hełmu kapitana Abiddusa, stojący obok niego wojownik miał co do tego podobne zdanie, tym bardziej, że poległy brat, był jego podwładnym. Wśród Adeptus Astartes istnieją bardzo silne więzi braterstwa, i biada temu, kto odważy się podnieść rękę na jednego z wybranych wojowników Imperatora, bowiem o ile nie uda mu się zabić ich wszystkich, może być pewnym, że któregoś dnia dopadnie go pocisk z boltera, cios miecza lub zwykłe uderzenie potężnej pieści, w przypadku Kosmicznych Marines równie skuteczne co dwie pozostałe metody zabijania.
Nagle do Xendora dotarł dźwięk zbliżających się stóp, zdecydowanie zbyt lekkich, by należały do któregoś ze Szkarłatnych Pieści, oraz zbyt głośnych i niezdarnych, by mógł to być Eldar. Odwrócił się w kierunku intruza, i stanął twarzą w twarz z Trzynastym, który w pokrytym popiołem, podartym w kilku miejscach mundurze stanął na baczność i czekał wyraźnie na prawo do głosu. Inkwizytor przez chwilę rozważał ukaranie swojego kapitana za to bezpardonowe najście. Miał ochotę wyładować na kimś swój gniew z powodu śmierci brata Nestora, a skoro Eldarowie postanowili zgodnie ze swoją tchórzowską naturą zostać w ukryciu, skazaniec był doskonałą kukłą treningową. Nikomu nie będzie go brakowało, a już z pewnością, nie jemu. Rzucił mężczyźnie wściekłe spojrzenie, i już miał rozpocząć wykład o stanie jego uniformu, kiedy zobaczył głębokie rozcięcie na czole Trznastego, oraz ponurą minę, która zdobiła twarz więźnia. Oczywiście, nie zrobiło mu się żal swoich przymusowych ludzi, jednak przyznał sam przed sobą, że to co się stało, nie było ich winą. Pomimo trudności, powściągnął swoją rosnącą irytację i machnął niecierpliwie ręką dając mężczyźnie znak by mówił.
-Kapitan Trzynasty z Trzynastego Karnego Batalionu melduje, że oddział pozostał na miejscu, zgodnie z rozkazami pana pułkownika-Inkwizytora. Melduje również, że w wyniku tego manewru, a właściwie braku jakiegokolwiek manewru, i fali uderzeniowej, która zrzuciła na całą formację połowę pierdolonej dżungli, zginęło stu czterdziestu ośmiu nic nie wartych śmieci, jak pan pułkownik- Inkwizytor raczył nazwać skazańców z Trzynastego Karnego Batalionu. Stan osobowy jednostki: trzystu trzydziestu czterech ludzi. Przepraszam najmocniej pułkowniku - Inkwizytorze. Trzystu trzydziestu czterech śmieci Imperatora, z czego zdolnych do walki dwustu osiemnastu, gotowych zginąć ku chwale Imperium. Pozostałych stu szesnastu, po prostu gotowych zginąć, dla własnej, samolubnej przyjemności, i jeśli nie wyślemy im medyka, te sukinsyny gotowe egoistycznie pozdychać. Rozkazy, sir?
Xendor zamrugał z niedowierzaniem. To, co się przed chwilą wydarzyło,  słowa, które usłyszał, były czymś tak niespodziewanym, że jego, blisko czterdziestoletniego Inkwizytora, który spędził większość swego życia w wilgotnych lochach tuzinów różnych planet, przesłuchując i torturując największych zwyrodnialców Imperium, oniemiał. Całe szczęście, że w swej nieskończonej mądrości, Imperator nie pozwolił mu zdjąć hełmu, gdyż nie miał najmniejszej ochoty dodatkowo dać się upokorzyć przez rumieniec gniewu, który jak czuł, rozlewa się po jego policzkach. Szok malujący się na jego twarzy mógłby być zaiste komiczną rzeczą, gdyby nie to, że był Inkwizytorem, a z nich ,nie należało żartować, ani się śmiać.
Być może Trzynasty zaślepiony swym własnym gniewem i stratą tak dużej ilości ludzi, za których od niedawna był odpowiedzialny, nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego bezczelność była tym, co sprawiło, że wciąż oddychał. Gdyby Kestah nie był tak wstrząśnięty, już dawno pozbawiłby śmiałka głowy, lub co pewniejsze, spaliłby go na stosie. Skazaniec stał dumnie wyprostowany, najwyraźniej świadom konsekwencji, które może ponieść za swoje śmiałe słowa, jednak z jakiegoś powodu wcale się nimi nie przejmując. Najwyraźniej przemowa, którą tego dnia wygłosił Inkwizytor, uświadomiła mu, że i tak jest już martwy, i postanowił zakończyć swój żałosny żywot na własnych warunkach, tu i teraz. Jego oczy błyszczały martwo w świetle płonącej dżungli, przypominając Xendorowi o nieruchomym spojrzeniu Nestora.
Powoli, szok wywołany pozbawionymi szacunku słowami więźnia zaczął przemijać i Kestah skierował dłoń w kierunku kolby pistoletu plazmowego przyczepionego do biodra. Stwierdził, że kula rozgrzanego gazu będzie najbardziej spektakularnym rodzajem śmierci, w dodatku dostatecznie zbliżonym do spalenia na stosie, by mógł się poczuć usatysfakcjonowany, jako że nie miał teraz czasu na rozpalanie prawdziwego, a nie zamierzał czekać z egzekucją ani minuty dłużej. Poczuł, jak jego nadgarstek obejmuje mocarna, obleczona w stalową rękawicę dłoń. Promieniujący wzdłuż całego ramienia ból, zmusił go do odepchnięcia ślepej furii, która go opanowała na bok i spojrzenia na tego, który go powstrzymywał. Kapitan Abiddus stał nad nim i w milczeniu potrząsał przecząco głową. Wskazał wolną ręką na leżące opodal nieruchome ciało Bibliotekarza.

-Nie marnuj amunicji przyjacielu. W tym wraku, czeka na nas prawdziwy nieprzyjaciel, Obcy, którzy samą swą obecnością bluźnią przeciwko Imperatorowi. Masz przed oczyma dowód tego, do czego są zdolni. Teraz, kiedy straciliśmy psionika, będziemy potrzebować wszelkich dostępnych sił, by zwyciężyć Eldarów. W tym także twoich skazańców. Nie masz teraz czasu na wybór nowego kapitana! Tym bardziej, że mam dla twoich podwładnych miejsce w pierwszych szeregach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz