Pośród gąszczu wszelkiego rodzaju
roślin i plątaniny grubych korzeni ogromnych, tropikalnych drzew, panował mrok
o konsystencji płynnego ołowiu. Nawet najmniejszy promyk odległego księżyca nie
przebijał się przez zbite korony liści, co sprawiało, że poruszanie się naprzód
było niezwykle pracochłonnym zajęciem, przynajmniej jeśli chodzi o ludzi.
Kosmiczni Marines ze swoimi zmodyfikowanymi źrenicami, bez trudu orientowali
się w otoczeniu nawet przy tak niskim natężeniu światła. Ich ciężkie sylwetki
przemieszczały się pewnie i bezszelestnie w kierunku wyznaczonego celu. Od
czasu do czasu nocną ciszę przerywał wypowiedziany szeptem komunikat,
zniekształcony przez nadajnik VOX, ale poza tym, cała okolica wydawała się
martwa i nieruchoma, zupełnie jakby wszystkie żywe stworzenia przyczaiły się w
oczekiwaniu na mające nadejść wydarzenia.
Za Adeptus Astartes, ostrożnie
stawiając każdy krok, z wyciągniętymi przed siebie ramionami, błądzili wśród
ciemności skazańcy z Trzynastego Karnego Batalionu, na czele których maszerował
odziany w swą potężną zbroję inkwizytor. Wbudowany w wizurę jego hełmu
noktowizor pozwalał mu odnajdywać drogę, a niewielki diody umieszczone z tyłu
pancerza, były dla jego ludzi wskaźnikami, dzięki którym nie odłączali się od
grupy. W absolutnej niemal czerni lasu, stanowiły one doskonały cel, i Xendor
nie miał wątpliwości, że jeśli gdzieś w pobliżu znajdują się Eldarowie, to
właśnie w jego plecy wpatrują się teraz spojrzenia nieprzyjaznych oczu, jednak
nie przejmował się tym zanadto. Znajdował się przecież w otoczeniu oddziału
najlepszych wojowników Imperium, Kosmicznych Marines, którzy nienawiść do
obcych mieli wbudowaną w samą matrycę materiału genetycznego, i potrafili
wyczuć ich obecność niczym psy gończe tropiące zwierzynę.
Słyszał za sobą urywane oddechy
swoich podwładnych, przerywane od czasu do czasu przekleństwem, gdy któryś z
nich potknął się o wystający korzeń, lub
trzaskiem pękającej pod butem gałązki. Niemalże heroicznym wysiłkiem woli powstrzymywał
się od zastrzelenia tych, którzy najbardziej hałasowali, jednak wiedział, że to
zwróciłoby znacznie więcej uwagi na pochód, niż utyskiwania skazańców. Poza
tym, miał świadomość, że ich ograniczone wyposażenie i słabe, ludzkie zmysły,
nie są w stanie zapobiec tym wszystkim dźwiękom, którymi się zdradzają. Ponownie
sięgnął do przycisku znajdującego się przy zapięciu hełmu i rozpoczął
skanowanie okolicy. Pomimo tego, że jego oddział szedł w odwodach, nie mógł sie
powstrzymać od sprawdzania co jakiś czas, czy w pobliżu nie czai się żadne
niebezpieczeństwo.
Strumienie fal elektromagnetycznych wypłynęły
z lokalizatora, i rozbiegły się we wszystkich kierunkach szukając najmniejszych
śladów życia. Przenikały przez szumiące delikatnie rośliny, śpiące w swoich
norach zwierzęta oraz maszerujących ludzi i Kosmicznych Marines, a potem niosły
się dalej w ciemność, w poszukiwaniu czegoś mroczniejszego niż noc. Jednak i
tym razem, poza kilkoma mniejszymi drapieżnikami, węszącymi wokoło w
poszukiwaniu kolejnej ofiary, czujniki nie wykryły nic nowego. Nagłe poruszenie
wśród pobliskiej kępy obsypanych drobnymi kwiatkami krzaków zwróciło uwagę
Kestaha. Najpierw usłyszał cichy dźwięk pracujących tłoków, a chwilę później, w
zielonkawym świetle noktowizora, ujrzał wyłaniającego się z zarośli brata
Ayzeel’a.
Masywna bryła Drednota była
całkowicie niewidoczna dla skanera Inkwizytora, dzięki całemu systemowi maskującemu
wbudowanemu w gruby pancerz. Potężny wojownik zasalutował Xendorowi zakończonym
ogromną rękawicą energetyczną stalowym ramieniem i ruszył do przodu by dołączyć
do kapitana Abiddusa. Kestah właśnie zastanawiał się czy powinien ruszyć za
nim, żeby wypytać o dalsze rozkazy, kiedy usłyszał suchy trzask otwieranego
połączenia radiowego. Komunikator ożył, i z głośnika wbudowanego we wnętrze
hełmu, wypłynął spokojny głos Brata Sepiona.
-Inkwizytorze, każ swoim ludziom
się zatrzymać. Kapitan cię wzywa.
-Zrozumiałem bracie Sepionie.
Zakończył transmisję i przełączył
się na swój prywatny kanał komunikacyjny.
-Trzynasty, każ ludziom się
zatrzymać. Macie zostać tam gdzie stoicie, niech nikt się nie oddala, nawet
jeśli będzie musiał naszczać w gacie, zrozumiano? Nikt nie będzie sprowadzał
was za rączkę z powrotem do obozu jeśli się pogubicie w ciemnościach. Czekajcie
na dalsze rozkazy.
Nie czekając na potwierdzenie,
odciął łączność i ruszył w kierunku grupy Astartes, złożonej z wyższych
oficerów. Wokół niego, pozostali Kosmiczni Marines rozstawiali się właśnie w
szyku bojowym, dokonując ostatnich poprawek w swoim uzbrojeniu, sprawdzając czy
ostrza lekko wysuwają się z mocowań, lub odmawiając modlitwy ku czci
Imperatora. Nie była to bynajmniej oznaka strachu. Ze wszystkich ludzi,
wojownicy Adeptus Astartes byli najbardziej oddani w swej służbie Władcy Terry,
i wykorzystywali każdą wolna chwilę, by chwalić jego imię. Byli czymś w rodzaju
kapłanów z zamierzchłych czasów, którzy całe swoje życie poświęcali służbie
swojemu bóstwu, za tą różnicą, że Imperator istniał naprawdę. Słysząc ich ciche
szepty, dzięki wzmocnionemu przez zbroję słuchowi, Inkwizytor odczuł dumę
płynącą z poczucia służby istocie tak wspaniałej jak Bóg-Imperator.
„O, Wieczny Imperatorze, który strzeżesz nas w pojedynkę i rządzisz
sztormami Wielkiego Oceanu, bądź łaskawy dla Twych pokornych sług, strzeż nas przed
zasadzkami Osnowy, byśmy mogli być strażnikami ludzkości. Daj nam siłę i
nienawiść, byśmy mogli ukorzyć Twych wrogów, i złożyć ich u stóp Złotego Tronu.
Obdarz nas mądrością w dostrzeganiu tych, którzy spiskują w ciemnościach, i
rozświetl nasze ścieżki, byśmy mogli oczyścić sobie drogę z pomiotów Chaosu,
obcych i mutantów”.
Z każdym słowem modlitwy,
wstępowały w niego nowe pokłady odwagi i nadziei na zwycięstwo. Był przecież
imperialnym Inkwizytorem! Nie istniała na tym świecie żadna siła, która mogłaby
zniszczyć to, czego przysięgał bronić bowiem Imperium jest wieczne, tak, jak
wieczny jest Imperator. Nadszedł czas, by ci plugawi Eldarowie, którzy
ośmielili się wtargnąć na ziemie należące do Władcy Ludzkości, poznali czym
jest gniew Jego wiernych dzieci.
Kapitan Abiddus wpatrywał się w
leżący pośród kikutów połamanych i poczerniałych drzew wrak, a jego dwaj
adiutanci, brat Sepion i sierżant Hesmond stali w milczeniu u jego boku. Cała
okolica była jednym wielkim cmentarzyskiem przesyconym zapachem stopionego
metalu, płonącego paliwa, i zwęglonych pni. Obszar niemal kilometra
kwadratowego pokryty był gęsto dywanem dziwacznych szczątków świat ostatku.
Gdzieniegdzie można było ujrzeć
zagrzebane w nich zwłoki lub ich fragmenty. Sądząc z ich liczby, nie należało
się spodziewać żadnego oporu podczas próby przeszukania wraku, jednak Abiddus
nie zamierzał ryzykować życia swoich najlepszych wojowników opierając się na
przewidywaniach. Wszelkie próby skanowania ogromnej bryły zakończyły się
fiaskiem, zapewne byłą chroniona za pomocą tej samej technologii, która
wcześniej tego dnia zamaskowała czyhających w dżungli Eldarów.
Ciche kroki nadchodzącego Xendora
nie umknęły uwadze czujnego Marines. Jaever odwrócił się w stronę nadchodzącego
i pozdrowił go niemal niewidocznym skinieniem głowy. Jego biały hełm pokrywały
plamy popiołu, który grubą warstwą zalegał pośród plątaniny korzeni i dywanu
zbutwiałych liści i z każdym krokiem wzbijał się w powietrze, opadając powoli niczym
płatki ciemnego śniegu. W przypadku Inkwizytora i Adeptus Astartes, pył nie
stanowił większego problemu, poza zostawianiem tłustych plam na klinicznie
czystych pancerzach, jednak u zwykłych żołnierzy powodował ataki kaszlu
dostając się do dróg oddechowych. Lecz dopóki nie zdradzali swym charczeniem
swojej obecności, nikt nie przejmował się losem skazańców, byli niczym więcej
niż kolejnymi trupami rzuconymi na szalę wielkiego tryumfu Imperium.
Każdego dnia, na tysiącach
różnych planet, miliony lepszych od nich, umierało w służbie Złotemu Tronowi,
broniąc ludzkości przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Wstępując na ścieżkę
występku, sami przypieczętowali swój los, i nie było wśród niezliczonych rzesz
populacji Imperium osoby, która współczułaby im mniej niż ci, pod których
komendą przyszło im służyć. Kestah z
szacunkiem oddał kapitanowi ukłon i zbliżył się do potężnego wojownika, by
uniknąć niepotrzebnego podnoszenia głosu. Im mniej czynników mogło ich
zdradzić, tym lepiej, a Eldarowie słynęli ze swego czułego słuchu.
-Nie wygląda to zbyt zachęcająco.
Idealne miejsce na zasadzkę. Bez wahania posłałbym tam kilku heretyków, jednak
mam pewne wątpliwości co do kompani Kosmicznych Marines. Mieli dość czasu by
zorganizować tam solidną obronę, a przez ten bluźnierczy system maskujący, nie możemy
nawet sprawdzić jakiego koloru mają ściany w kuchni.
-Wątpię Inkwizytorze, czy
Eldarowie korzystają z tak przyziemnych rzeczy. Ci ich żałośni prorokowi wmawiają
im, że są najbardziej uduchowioną rasą we wszechświecie, założę się, że ich
cholerny spirytualizm buntuje się na myśl, że mogliby przełknąć choć kęs
czegoś, co nie jest zrobione z energii Osnowy. Pewnie dlatego są tacy
chuderlawi.
Xendor spojrzał z zaciekawieniem na
swojego rozmówcę. Chyba rzeczywiście nie docenił Kosmicznych Marines. Dotychczas
uważał ich za pół cyborgów, pół bogów, jednak te kilka rozmów, które
przeprowadził dzisiaj z poszczególnymi wojownikami sprawiło, że zaczynał
zmieniać swoje zdanie na ich temat. Wyglądało na to, że mieli oni o wiele
więcej wspólnego z ludźmi niż mu się do tej pory wydawało. Pomimo tych wszystkich
zmian, którym zostali poddani, pomimo znacznej różnicy w wyglądzie i większości
zachowań, Adeptus Astartes nadal pozostawali ludźmi. Śmiertelnie niebezpiecznymi,
całkowicie oddanymi Imperatorowi, ale jednak ludźmi. Osobiście znał kilkunastu
członków Inkwizycji, którzy mieli w sobie mniej człowieczeństwa niż kapitan
Abiddus, nie wspominając już o Kapłanach Maszyny, którzy w pełni zasługiwali na
miano cyborgów.
Kestah poczuł nagle ogromną ulgę, zupełnie
jakby z jego piersi spadł wielki ciężar, o którego istnieniu nie miał nawet
pojęcia. Świadomość, że ma do czynienia z przedstawicielami swojego gatunku, a
nie ze sztucznie wyhodowanymi narzędziami do zabijania uspokoiła jego napięty
umysł. Jeśli już trzeba umierać, a kto wie, czy nie taki los czeka go przed
zakończeniem tej nocy, najlepiej robić to w otoczeniu sobie podobnych, a nie
wśród lepszych od siebie. Ponownie otaksował kapitana wzrokiem, tym razem przyglądając
mu się z nowej perspektywy. Ocenił szerokie ramiona Abiddusa, które były
wprawdzie potężniejsze niż jego własne, jednak gdy sam był zakuty w pancerz
siłowy, różnica ta nie była już tak ogromna. Również ich wzrost był zbliżony,
chociaż nadal Jaever był wyższy o głowę. Inkwizytor wiedział jednak, że stojący
przed nim wojownik ma za sobą przynajmniej dwa stulecia ciągłych wojen i setki
stoczonych pojedynków.
O jego sile i umiejętnościach świadczyła
najlepiej sama jego obecność i ranga, którą nosił. Życie Kosmicznego Marines to
ciągłe pasmo wojen i rozlewu krwi, zupełnie jak skazańca z Karnego Batalionu, z
tą różnicą, że przybycia kompani więźniów obawiali się lojalni mieszkańcy
imperialnych prowincji, na które była wysyłana, a przylotu oddziału Adeptus
Astartes lękali się wyłącznie ci, którzy występowali przeciwko boskiemu
Imperatorowi. Jego wybrańcy byli zawsze gotowi by krwawo stłumić wszelkie
oznaki nieposłuszeństwa, i czynili to z oddaniem i szaleńczą radością. Zaiste,
jedyną różnicą pomiędzy nimi, a Inkwizycją było to, że zakon Xendora lubił
zostawiać przy życiu jedną lub dwie ofiary w celu przesłuchania i uzyskania
informacji o tych spiskowcach, którym udało się pozostać w ukryciu. Kestah zdał
sobie sprawę, że Abiddus przypatruje się mu z milczącym zdziwieniem. Złapał się
na tym, że zamarł w swoich rozmyślaniach, ze wzrokiem badawczo utkwionym w
kapitanie.
-Zamierzasz mnie wysłać do
Cytadeli, Inkwizytorze? Jestem pewny, że moi ludzie nie będą mieli absolutnie
nic przeciwko temu.
Kpiący ton jakim zostały
wypowiedziane te słowa nieco wyprowadził Kestaha z równowagi, jednak nie dał po
sobie poznać zdenerwowania. Nie posiadał zresztą dostatecznej władzy, by w
jakikolwiek sposób zagrozić Kosmicznemu Marines, chyba, że miałby niezbite
dowody na jego zdradę, co w przypadku Szkarłatnych Pięści było niemożliwe. Był
to zaraz po Ultramarines, jeden z najbardziej oddanych zakonów jakie służyły
Imperium. Nie zmieniało to faktu, że
Xendor nie był przyzwyczajony do kpin ze swojej osoby. Odkąd w wieku siedmiu
lat wstąpił w szeregi Inkwizycji, nie znalazł się nikt dość śmiały, by wygłosić
chociażby jedną kąśliwą uwagę na jego temat. Nawet nauczyciele z Cytadeli i
pozostali uczniowie, wydawali się całkowicie wyprani z takich rzeczy jak
poczucie humoru, czy złośliwości. System kar był prosty i bezlitosny- jeśli
uczeń nie potrafił się dostosować, lub uchybił w czymś swym przełożonym, ginął.
Być może to właśnie ten rygor
sprawiał, że Inkwizytorów bano się wszędzie tam, gdzie się pojawiali,
niezależnie od tego, jak daleko to miejsce znajdowało się od Cytadeli.
Wyjątkiem byli Adeptus Astartes. Owszem, zazwyczaj odnosili się z szacunkiem do
Xendora i jego jemu podobnych, ale gdy tylko uznawali, że któryś z nich próbuje
narzucić Marines swój własny sposób prowadzenia walki, dochodziło do ostrej
wymiany zdań, w której obie strony nie szczędziły słów, za które każdy inny
skończyłby na stosie, w lochu lub z metrowej długości mieczem łańcuchowym wstającym
z pleców. Dwie najbardziej oddane Imperatorowi organizacje potrafiły zazdrośnie
walczyć o miłość swego Ojca.
Kłótnie te były prawdziwym
błogosławieństwem dla Imperium, ponieważ powstały w ich wyniku gniew, nie mogąc
znaleźć ujścia na tych, którzy go wywołali, był wyładowywany na czcicielach
Chaosu i Obcych. Xendor wiedział jednak, że kapitan Abiddus nie miał zamiaru go
obrażać, i że jest to po prostu jego specyficzny sposób obchodzenia się z
ludźmi. Pomimo igiełek złości, które utknęły w pancerzu Ego Kestaha, Inkwizytor
zaczynał czuć cos w rodzaju sympatii do rosłego wojownika. Być może potrzebował
kogoś, z kim mógłby porozmawiać w sposób, w jaki nie robił tego od przeszło trzydziestu
lat, kiedy mieszkał jeszcze wraz ze swoja rodziną. Zastanawiał się właśnie nad błyskotliwą
ripostą, którą odgryzłby się pewnemu siebie kapitanowi, kiedy nagle usłyszał zbliżające
się w ciemności kroki. W polu widzenia jego noktowizora ukazała się spowita
chłodnymi oparami postać zakuta w ciemnoniebieski pancerz z wizerunkiem
szkarłatnej pięści.
-Bracie Nastorze, dziękuję za twe
przybycie. Skoro Inkwizytor Kestah już tu jest, sądzę, że powinniśmy zaczynać.
Wiesz co masz zrobić.
Bibliotekarz skinął głęboko i bez
słowa usiadł na najbliższym powalonym pniu, opierając łokcie na kolanach.
Dłonie zacisnął wokół złoconej laski, której powierzchnia niemal natychmiast po
raz kolejny tego dnia, pokryła się cienką warstwą lodu. Pomimo panującego chwilę
wcześniej upału, atmosfera wokół trzech mężczyzn zrobiła się lodowata i przez
filtry ich hełmów zaczęły wydobywać się gęste kłęby oddechów. Powietrze
wypełniło dziwne brzęczenie przypominające uwięzionego w szklanym naczyniu
owada, uderzającego w próbie ucieczki o jego ścianki. Widoczne w zielonkawym
świetle noktowizora drobinki popiołu zastygły nagle i przestały wirować. Tkwiły
w miejscu nieruchomo, zupełnie jakby ten niewielki skrawek ziemi, na którym się
znajdowali, został wydarty spod władania grawitacji. To wszystko trwało
zaledwie mgnienie oka.
Chwilę później potężna fala
uderzeniowa, w której epicentrum znajdował się wrak światostatku Eldarów, rozlała
się po całej okolicy, zwalając z nóg każdego, kogo napotkała na swej drodze.
Wszędzie dookoła wlatywali w powietrze i lądowali na plecach wojownicy Astartes
i skazańcy z Karnego Batalionu, nawet potężny brat Ayzeel został odrzucony
kilka metrów do tyłu, pchany przez niewidzialna siłę niczym listek poruszany
podmuchem wiatru. Kilka uszkodzonych drzew poddało się ostatecznie, i odłamane
fragmenty posypały się na leżących poniżej ludzi, zamieniając nieszczęśników w
krwawą miazgę. Ich przedśmiertne krzyki rozdzierały spokojne nocne powietrze
niczym noże zagłębiające się w ciało.
Ohydne trzaski miażdżonych kości
i mokre mlaśnięcia pękających czaszek więźniów, mieszały się z dźwiękiem
grubych konarów odbijających się od potężnych pancerzy Kosmicznych Marines.
Kilka zaciskających się w przedśmiertnych skurczach palców nacisnęło na spust,
i nocne niebo przecięły jasne, laserowe smugi. Jedna z nich trafiła w pień
suchego drzewa, natychmiast stawiając wyschniętą roślinę w płomieniach. Upiorne
blaski rozprzestrzeniającego się szybko ognia rzucały migoczące światło na
koszmar, w który zamieniły się pozycje sił Imperium. Większość Szkarłatnych
Pięści podniosłą się już na równe nogi i z gotowymi do strzału bolterami
rozglądała się dookoła w poszukiwaniu źródła ataku, jednak ich sensory nadal
nie wykrywały wrogiej aktywności.
Pozostali, którzy mieli mniej
szczęścia, leżeli nieruchomo, częściowo pogrzebani wśród zeschłych liści i
popiołów, z pancerzami przygniecionymi zwalonymi pniami i splamionymi ciemną
krwią. Część z przywalonych wykazywała oznaki życia, jednak bez pomocy swoich
braci, nie byli w stanie wydostać się z pułapki, jednak sprawni Astartes zbyt
zajęci byli poszukiwaniem nieprzyjaciela, by móc ich wesprzeć. Xendor,
oszołomiony falą uderzeniową i upadkiem, który posłał go dobre kilka metrów do
tyłu, zastanawiał się dlaczego nic nie widzi, kiedy nagle zorientował się, że
nadal ma włączony noktowizor. Buzujące coraz wyżej płomienie kompletnie go
oślepiły. Wdusił pośpiesznie odpowiedni guzik, i jego wzrok powrócił do
normalności. Powoli zaczynało do niego docierać co sie właśnie wydarzyło, i
wcale nie było to coś, co napawałoby go optymizmem. Domyślił się, że kapitan
Abiddus wezwał brata- bibliotekarza, by ten korzystając ze swych psionicznych
mocy zbadał wnętrze wraku, z uwagi na bezsilność skanerów.
Było to rozważne posunięcie i Kestah
na jego miejscu postąpiłby tak samo. Jednak to, co wydarzyło się podczas próby
przeniknięcia powłoki statku, świadczy o tym, że w jego wnętrzu musi znajdować
się Eldarski prorok o wyjątkowo silnym umyśle, który z niemalże dziecinną łatwością
odparł atak szkolonego przez dekady w posługiwaniu się swoim darem psionika.
Zdecydowanie nie było to nic o czym chciałoby się dowiedzieć przed porządnym
śniadaniem, a nawet po nim. Pomimo kpiącego wydźwięku, wcześniejsze słowa
kapitana były prawdziwe -Eldarowie byli najbardziej uduchowiona rasą we
wszechświecie. Ich talent w posługiwaniu się mentalną bronią był dalece
bardziej potężniejszy niż ten, którym władała większość ludzkich psioników,
jedynie sam Bóg-Imperator, który był najpotężniejszym bytem jaki kiedykolwiek
istniał, mógł się im przeciwstawić. Prorok, który ukrywał siwe wraku, w ciągu
sekundy powalił ponad pięciuset ludzi, w tym niemal trzydziestu Kosmicznych
Marines i Drednota.
Pomimo niechęci, Xendor zmuszony
był przyznać, że tego typu przeciwnik nie mógł być lekceważony i stanowił
rzeczywistą groźbę dla sił Imperium. Niezdarnie podniósł się na nogi i
sprawdził na wyświetlaczu swojego hełmu stan zbroi, upewniając się, czy żadna
jej część nie uległa uszkodzeniu. Zrobił kilka wymachów, i zadowolony, że nie
odniósł żadnych obrażeń, rozejrzał się dookoła. Na początku, jego spojrzenie
powędrowało ku ciemnemu otworowi ziejącemu we wraku statku. Spodziewał się, że Eldarowie
wykorzystają oszołomienie swoich przeciwników i natychmiast zaatakują, jednak
nic takiego się nie stało. Adeptus Astartes doszli najwyraźniej do tego samego
wniosku, gdyż jako czujki tylko dwóch wojowników, i zabrali się za oswobadzanie
swoich uwięzionych pod pniami braci. Grupki złożone z czterech- pięciu ludzi,
podchodziły kolejno do każdego z powalonych i upewniało się ,że żyje. Następnie
wspólnymi siłami podnosiło olbrzymie pnie, których nie poruszyłaby nawet setka
mężczyzn i odwalało je na bok.
Brat Ayzeel
również przyłączył się do akcji, stanowiąc jednoosobowy oddział
ratowniczy. Zamiast podnosić ciężkie kłody, rozbijał je w drzazgi potężnymi
uderzeniami swojej energetycznej rękawicy. Po chwili, wszyscy Kosmiczni
Marines, którzy przeżyli falę uderzeniową, byli już wolni. Ranni czekali na
swoją kolej przy bracie konsyliarzu, który naprędce ich opatrywał i podawał
środki przeciwbólowe, by mogli walczyć w razie potrzeby. Dwa okrwawione ciała w
potrzaskanych pancerzach ułożono z czcią w pewnej odległości od wraku, i
przykryto długimi, szkarłatnymi pelerynami. Później zajmie się nimi aptekarz, pobierając
ich ziarno genetyczne, niezbędne do utrzymania Zakonu przy życiu. Każdy poległy
w boju brat był tragedią, ale i jednocześnie szczęściem, ponieważ jego materiał
genetyczny, posłuży do stworzenia kolejnego wojownika, który zajmie jego
miejsce i będzie kultywował wspaniałą tradycję wojenną Szkarłatnych Pięści.
Inkwizytor poszukał wzrokiem
kapitana Abiddusa, i odnalazł go pochylającego się nad pniem, na którym siedział wcześniej brat Nestor.
Wojownik stał do Kestaha plecami, zasłaniając to, na co spoglądał. Xendor
ruszył w jego stronę, chcąc zapytać o dalsze rozkazy. Gdy tylko zrównał się z Marines,
zobaczył czemu z taką uwagą się przyglądał. Na ziemi leżało w nienaturalnej
pozie, straszliwie powykręcane ciało brata Nestora. Jego ręce były wykrzywione
pod dziwacznymi kątami, i samo patrzenie na ich układ wzbudzało głęboki
niepokój, ostrzegając każdego kto je widział, że coś jest nie w porządku. Nogi
bibliotekarza były podkurczone, zupełnie jakby umarł klęcząc. Jego twarz
zmieniła się nie do poznania. Była wykrzywioną maską czegoś, czego Kestah nie
spodziewał się nigdy ujrzeć u jednego z Astartes.
Strach. Potworne przerażenie,
nieopisana groza tego, co było mu dane ujrzeć przed zgonem. Wywinięte wargi
trupa odsłaniały zaciśnięte zęby zbroczone krwią z przegryzionego języka,
którego oderwany kawałek zwisał spomiędzy nich w upiornej parodii niesfornego
dziecka. Skóra pokrywająca twarz psionika była poszarzała niczym popiół wśród
którego spoczywała jego głowa. Wyglądała jakby została naciągnięta nieludzkim
wysiłkiem na zbyt dużą czaszkę, każda żyłka, każdy miesień, ścięgno czy kość,
wszystko to, było doskonale widoczne, nadając obliczu trupa wyglądu manekina,
używanego przez lekarzy do nauki anatomii człowieka. Z zapadniętych, wypalonych
oczu płynęły strumyczki krwi, podobnie jak z nosa i uszu.
Źrenice straciły swój kolor, i
zlały się z białkami. Oczy ślepca. Był to bardzo częsty przypadek podczas kontaktów
z wyjątkowo silną mocą psioniczną. Każdy Astropata, który połączył swój umysł z
umysłem Imperatora, otrzymywał w darze całkowicie białe gałki oczne. Dzięki
zwiększonemu przez komunię z tak wspaniałym bytem jak Władca Terry darowi
mentalnemu, nie potrzebowali już swoich ludzkich zmysłów, była to wiec wymiana
bardziej niż uczciwa. Jednak w przypadku brata Nestora, była to profanacja
zwłok, gdyż spowodowana została przez bluźnierczą magię Eldarów. Oblicze
Bibliotekarza było tak potwornie zniekształcone, że każdy człowiek o słabszych
nerwach miałby koszmary do końca życia, po pierwszym spojrzeniu w tą zdeformowaną
twarz.
Jednak lata treningu w Cytadeli,
uodporniły Xendora na tego rodzaju okropności. Większość więźniów, których przesłuchiwał
pod koniec zeznań wyglądała tak samo, lub nawet gorzej. Widok tak
sprofanowanego ciała wiernego sługi Imperium wzbudzał w Inkwizytorze jedynie
gniew. Pragnął zemsty na tych, którzy ośmielili się wtargnąć na terytorium
należące do człowieka i w podobny sposób pozbawić życia wzorowego obywatela.
Sądząc po niezrozumiałym mamrotaniu, które wydobywało się z hełmu kapitana
Abiddusa, stojący obok niego wojownik miał co do tego podobne zdanie, tym
bardziej, że poległy brat, był jego podwładnym. Wśród Adeptus Astartes istnieją
bardzo silne więzi braterstwa, i biada temu, kto odważy się podnieść rękę na
jednego z wybranych wojowników Imperatora, bowiem o ile nie uda mu się zabić
ich wszystkich, może być pewnym, że któregoś dnia dopadnie go pocisk z boltera,
cios miecza lub zwykłe uderzenie potężnej pieści, w przypadku Kosmicznych Marines
równie skuteczne co dwie pozostałe metody zabijania.
Nagle do Xendora dotarł dźwięk zbliżających
się stóp, zdecydowanie zbyt lekkich, by należały do któregoś ze Szkarłatnych
Pieści, oraz zbyt głośnych i niezdarnych, by mógł to być Eldar. Odwrócił się w
kierunku intruza, i stanął twarzą w twarz z Trzynastym, który w pokrytym
popiołem, podartym w kilku miejscach mundurze stanął na baczność i czekał
wyraźnie na prawo do głosu. Inkwizytor przez chwilę rozważał ukaranie swojego
kapitana za to bezpardonowe najście. Miał ochotę wyładować na kimś swój gniew z
powodu śmierci brata Nestora, a skoro Eldarowie postanowili zgodnie ze swoją
tchórzowską naturą zostać w ukryciu, skazaniec był doskonałą kukłą treningową.
Nikomu nie będzie go brakowało, a już z pewnością, nie jemu. Rzucił mężczyźnie
wściekłe spojrzenie, i już miał rozpocząć wykład o stanie jego uniformu, kiedy
zobaczył głębokie rozcięcie na czole Trznastego, oraz ponurą minę, która zdobiła
twarz więźnia. Oczywiście, nie zrobiło mu się żal swoich przymusowych ludzi,
jednak przyznał sam przed sobą, że to co się stało, nie było ich winą. Pomimo
trudności, powściągnął swoją rosnącą irytację i machnął niecierpliwie ręką dając
mężczyźnie znak by mówił.
-Kapitan Trzynasty z Trzynastego
Karnego Batalionu melduje, że oddział pozostał na miejscu, zgodnie z rozkazami
pana pułkownika-Inkwizytora. Melduje również, że w wyniku tego manewru, a
właściwie braku jakiegokolwiek manewru, i fali uderzeniowej, która zrzuciła na
całą formację połowę pierdolonej dżungli, zginęło stu czterdziestu ośmiu nic
nie wartych śmieci, jak pan pułkownik- Inkwizytor raczył nazwać skazańców z
Trzynastego Karnego Batalionu. Stan osobowy jednostki: trzystu trzydziestu
czterech ludzi. Przepraszam najmocniej pułkowniku - Inkwizytorze. Trzystu trzydziestu
czterech śmieci Imperatora, z czego zdolnych do walki dwustu osiemnastu,
gotowych zginąć ku chwale Imperium. Pozostałych stu szesnastu, po prostu gotowych
zginąć, dla własnej, samolubnej przyjemności, i jeśli nie wyślemy im medyka, te
sukinsyny gotowe egoistycznie pozdychać. Rozkazy, sir?
Xendor zamrugał z
niedowierzaniem. To, co się przed chwilą wydarzyło, słowa, które usłyszał, były czymś tak
niespodziewanym, że jego, blisko czterdziestoletniego Inkwizytora, który
spędził większość swego życia w wilgotnych lochach tuzinów różnych planet,
przesłuchując i torturując największych zwyrodnialców Imperium, oniemiał. Całe
szczęście, że w swej nieskończonej mądrości, Imperator nie pozwolił mu zdjąć
hełmu, gdyż nie miał najmniejszej ochoty dodatkowo dać się upokorzyć przez
rumieniec gniewu, który jak czuł, rozlewa się po jego policzkach. Szok malujący
się na jego twarzy mógłby być zaiste komiczną rzeczą, gdyby nie to, że był
Inkwizytorem, a z nich ,nie należało żartować, ani się śmiać.
Być może Trzynasty zaślepiony
swym własnym gniewem i stratą tak dużej ilości ludzi, za których od niedawna
był odpowiedzialny, nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego bezczelność była
tym, co sprawiło, że wciąż oddychał. Gdyby Kestah nie był tak wstrząśnięty, już
dawno pozbawiłby śmiałka głowy, lub co pewniejsze, spaliłby go na stosie.
Skazaniec stał dumnie wyprostowany, najwyraźniej świadom konsekwencji, które może
ponieść za swoje śmiałe słowa, jednak z jakiegoś powodu wcale się nimi nie przejmując.
Najwyraźniej przemowa, którą tego dnia wygłosił Inkwizytor, uświadomiła mu, że
i tak jest już martwy, i postanowił zakończyć swój żałosny żywot na własnych
warunkach, tu i teraz. Jego oczy błyszczały martwo w świetle płonącej dżungli,
przypominając Xendorowi o nieruchomym spojrzeniu Nestora.
Powoli, szok wywołany
pozbawionymi szacunku słowami więźnia zaczął przemijać i Kestah skierował dłoń
w kierunku kolby pistoletu plazmowego przyczepionego do biodra. Stwierdził, że
kula rozgrzanego gazu będzie najbardziej spektakularnym rodzajem śmierci, w
dodatku dostatecznie zbliżonym do spalenia na stosie, by mógł się poczuć
usatysfakcjonowany, jako że nie miał teraz czasu na rozpalanie prawdziwego, a
nie zamierzał czekać z egzekucją ani minuty dłużej. Poczuł, jak jego nadgarstek
obejmuje mocarna, obleczona w stalową rękawicę dłoń. Promieniujący wzdłuż
całego ramienia ból, zmusił go do odepchnięcia ślepej furii, która go opanowała
na bok i spojrzenia na tego, który go powstrzymywał. Kapitan Abiddus stał nad
nim i w milczeniu potrząsał przecząco głową. Wskazał wolną ręką na leżące
opodal nieruchome ciało Bibliotekarza.
-Nie marnuj amunicji przyjacielu.
W tym wraku, czeka na nas prawdziwy nieprzyjaciel, Obcy, którzy samą swą
obecnością bluźnią przeciwko Imperatorowi. Masz przed oczyma dowód tego, do
czego są zdolni. Teraz, kiedy straciliśmy psionika, będziemy potrzebować
wszelkich dostępnych sił, by zwyciężyć Eldarów. W tym także twoich skazańców.
Nie masz teraz czasu na wybór nowego kapitana! Tym bardziej, że mam dla twoich
podwładnych miejsce w pierwszych szeregach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz