Ostrożnie podniósł ciężkie niczym
ołów powieki. Chociaż w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, niemal
natychmiast został zmuszony do ponownego zamknięcia oczu. Bolesne włócznie
światła wydobywającego się z niewielkiej oliwnej lampki stojącej na stoliku pod
oknem wydawały się parzyć jego nadwrażliwe źrenice. Z cichym jękiem odwrócił
się na brzuch, wtulając twarz w przyjemnie chłodną poduszkę, w desperackiej
próbie ucieczki od źródła nieprzyjemnego blasku. W głowie czuł hałas setek
kuźni i tysięcy kowali, uderzających potężnymi młotami w puste w środku
kowadła, wydobywając z nich wibrujące dźwięki, które zdawały się lada chwila
rozsadzić mu czaszkę. Tępe uderzenia bólu to pojawiały się, to znikały za
oczami chłopaka, zupełnie jakby ktoś od środka starał się wypchnąć je na
zewnątrz.
Chociaż w niewielkiej sypialni
panowała niemal absolutna cisza, dla Ivara wypełniona ona była nieznośną,
jarmarczną wrzawą. Gdzieś w okolicy sufitu brzęczała niczym dwie ścierające się
ze sobą armie, tłusta mucha, która najwidoczniej została zesłana na ziemię
przez samego Lokiego, aby poddać chłopaka torturom. Za oknem ktoś rozmawiał
przyciszonym głosem, stłumionym dodatkowo przez szkło, co nie przeszkadzało
młodzieńcowi w przeklinaniu w myślach tego jakże niewrażliwego osobnika. Jednak
również to sprawiało mu ból, zupełnie jakby jego czaszka zrobiona byłą z
delikatnego kryształu, który został naruszony przez niefortunne uderzenie, i
teraz drżał na najmniejszy choćby bodziec, grożąc rozsypaniem się na fragmenty.
Każde, nawet lekkie poruszenie wywoływało skrzypienie szerokiego łoża, na
którym spoczywał, oraz szelest trącego o siebie materiału, nieomal nie do
zniesienia dla schorowanego organizmu Ivara.
W ustach czuł potworną suchość,
która sprawiała, że jego język lepił się do podniebienia. Mógł niemal czuć, jak
zdziera sobie delikatny nabłonek, za każdym razem, kiedy próbował nim poruszyć.
Chciał zawołać o szklankę wody, choć przeczuwał, że w jego stanie, lepszym rozwiązaniem byłoby wiadro. Niestety,
z jego obolałego, spuchniętego gardła wydobył się tylko słaby jęk, zupełnie nie
podobny do słów, do których próbował je zmusić. Pragnienie, które odczuwał,
było dodatkowo potęgowane przez obrzydliwy posmak, który zagnieździł się gdzieś
na czubku jego języka. Przy każdym oddechu, z otwartych ust chłopaka wydobywał
się zapach przetrawionego alkoholu,
który nieprzyjemnie drażnił jego nozdrza, grożąc naruszeniem wątpliwej
stabilności wrażliwego żołądka. Młodzieniec czuł jak w jego brzuchu wyczyniają
się jakieś harce, przez które wnętrzności skręcały się w nieustannym tańcu,
powodującym u niego zawroty głowy. Bał się otworzyć oczy z obawy przed
wirującym światem, który go otaczał.
Pomimo ciemności, w których sie
skrył, czuł jak całe jego ciało obraca się na wymiętym łóżku, która to świadomość
dodatkowo czyniła trudnymi jego desperackie wysiłki utrzymania zawartości
żołądka . Ponownie spróbował ułożyć spieczone wargi do wołania, lecz i tym
razem bez rezultatu. Nadludzkim trudem podniósł rękę, mając nadzieję, że zwróci
tym gestem czyjaś uwagę na swój opłakany stan. Niefortunnie trącił jakieś
stojące na szafce nocnej naczynie, które z brzękiem i pluskiem rozlewanego
płynu uderzyło o podłogę. Dźwięk był ogłuszający, świadomość, że być może
rozlał wodę- bolesna. Pulsowanie za oczami przybrało na sile, i Ivar oddałby w
tej chwili wszystko, byleby tylko móc ponownie zasnąć. Jego wysiłki nie
przeszły jednak niezauważone. Po chwili, usłyszał przeraźliwe skrzypienie
otwieranych drzwi, i przypominający schodzącą lawinę łomot zbliżających się
kroków, najwyraźniej zwabionych jego nagłym ruchem. Do nozdrzy młodzieńca
dobiegł mdły zapach gorącego żelaza, który nie wiedzieć czemu skojarzył mu się
z płonącymi stosami Orków, co spowodowało u niego bolesne spazmy żołądka,
jednak bohatersko udało mu się zapanować nad buntującymi się wnętrznościami. Po
chwili poczuł na rozpalonym czole dotyk szorstkiej dłoni. Był w stanie
wyodrębnić każde zgrubienie, każdą bliznę i każdą linię zdobiącą twardą jak
rzemień skórę mężczyzny.
-I jak się dzisiaj czujemy?
W
głosie Runolfa próżno było doszukiwać się współczucia. Kowal wydawał się być
rozbawiony całą sytuacją, najwyraźniej doskonale zdając sobie sprawę w jakim
stanie znajduje się obecnie chłopak. Nutki szyderstwa były tak bardzo
słyszalne, że nawet zaćmiony umysł Ivara zdołał je wychwycić. Młodzieniec
poczuł gorącą fale nienawiści do tego człowieka, którego serce było zimne jak
stal, którą produkował. Czyż nie widzi on jak bardzo cierpi jego młodszy
przyjaciel? W tym momencie potrzebne mu było współczucie, i troskliwa opieka, a
nie kpiny i szyderstwa. Z typowym dla stanów po zakrapianej nocy rozczuleniem
nad samym sobą, Ivar poczuł, że do jego obolałych oczu napływają łzy
spowodowane niesprawiedliwością losu. Chłodne krople przyjemnie chłodziły jego
rozpalone źrenice, toteż nie robił nic, by je powstrzymać.
Rozkoszując się tym niebiańskim
balsamem, niemal całkowicie zapomniał o tym, który wywołał u niego płacz,
zdziwił się zatem, gdy nagle poczuł, że ktoś łapie go pod pachy, i zdecydowanym
ruchem podnosi do pozycji siedzącej. Chciał zaprotestować przeciwko równie
brutalnemu traktowaniu, jednak obawiał się, że jeśli tylko otworzy usta,
wydobędzie się z nich wszystko, tylko nie słowa, więc jedynie zacisnął mocniej
powieki, by nie widzieć szybko poruszającego się pokoju, i czekał na koniec
męczarni. Po czasie, który wydawał się chłopakowi wiecznością, ruch ustał, a on
sam poczuł, że opiera sie plecami o twarde, drewniane wezgłowie łóżka. Dudniące
uderzenia butów o klepkowaną podłogę dały mu znać, że Runolf kręci się po pomieszczeniu,
najwyraźniej czegoś szukając. Po chwili, mężczyzna ponownie zbliżył się do
łóżka „chorego”.
-Wypij
to. Powinno pomóc na twoją dolegliwość. Ten sposób działał w mojej rodzinie od
pokoleń!
Ivar
poczuł krawędź glinianego kubka przyciśniętą do ust. Wysuszony język błagał o
łyk wody, więc bez chwili namysłu pozwolił kowalowi wlać sobie do gardła całą
zawartość naczynia. Za późno zorientował się, co tak naprawdę się w nim
znajdowało. Palący przełyk trunek spłynął do żołądka młodzieńca, dodając tym samym
ostatnią kroplę, która go przepełniła. Tymczasem kowal podetknął mu pod
drewniany szaflik, i stanowczo położył ciężką dłoń na jego karku, zmuszając go
do pochylenie głowy. Zrobił to w samą porę, by uniknąć zabrudzenia pościeli.
Łzy bólu spływały po policzkach Ivara podczas gdy jego organizm stopniowo
oczyszczał się z zalegających w nim toksyn. Gdy myślał, że opróżnił już cały
żołądek, kolejne torsje targały jego umęczonym ciałem. Po chwili poczuł, że ból
głowy zaczyna się zmniejszać, a skurcze brzucha stają się coraz mniej
dokuczliwe.
W końcu opadł z powrotem na
poduszkę z czołem zroszonym lepkim potem, i kwaśnym posmakiem na języku. Runolf
podał mu kolejny kubek. Ivar podejrzliwie powąchał jego zawartość, nie
chcąc dwa razy nabrać się na tą samą
sztuczkę, jednak okazało się, że była to zwykłą woda. Przepłukał dokładnie
usta, a dopiero potem zaspokoił pragnienie. Z westchnieniem ulgi odsunął od
siebie pusty kubek, i zaryzykował podniesienie powiek. Natychmiast pożałował
swojej decyzji. Pulsowanie z tyłu Glowy powróciło ze zdwojona siłą, a woda,
którą dopiero co wypił, zatęskniła za naczyniem , z którego przyszłą, i
desperacko rzuciła się za nim, w ślad za oddalającą się ręką kowala.
-Na
twoim miejscu nie otwierałbym jeszcze oczu. Skorzystaj z tego, że ból głowy
nieco zelżał, i spróbuj się przespać.
Gdy wstaniesz, będziesz się czuł o niebo lepiej. Obiecałem tobie i
twojemu niebieskiemu przyjacielowi opowieść, i liczę na to, że do wieczora
będziesz w stanie jej wysłuchać.
Ivar
zapadł się głębiej w pościel, i prawie natychmiast zapadł w ciemny, pozbawiony
jakichkolwiek obrazów sen.
Obudził
się kilka godzin później czując sie juz zdecydowanie lepiej. Ostatnie promienie
zachodzącego słońca wdzierające się przez szeroko otwarte okiennice przyjemnie
oświetlały wnętrze niewielkiej sypialni, w której leżał. Izdebka nie była może
zbyt bogato urządzona, miała jednak wszystko co niezbędne, by zasłużyć sobie na
miano przytulnej. Na ścianach porozwieszane były różnokształtne przedmioty
wykute z żelaza, co do których przeznaczenia Ivar mógł jednie snuć domysły.
Gdzieniegdzie dostrzegał znajome kontury noży myśliwskich lub przesadnie
zdobionych młotów, wyglądających bardziej na ozdoby niż na praktyczne
narzędzie.
W kącie leżała jego
ciemnogranatowa zbroja ułożona w zgrabny stosik, a obok niej stał oparty o
drewnianą ścianę Huggtand. Młodzieniec przetarł ostrożnie przekrwione
oczy chcąc przegnać resztki sennego otumanienia. Odrzucił okrywającą go
pościel, i opuścił bose stopy na klepkową posadzkę, zbierając powoli siły. Obok
łóżka stało dość prymitywnie zbite krzesło o trzech koślawych nogach, jeszcze
nie do końca wypolerowanych. Leżało na nim świeże ubranie, które na pewno nie
należało do niego, jednak szybki rzut oka upewnił go, że rozmiar jak
najbardziej pasuje. Nie zastanawiając się zbytecznie nad pochodzeniem odzienia,
zaczął powolnymi ruchami naciągać na siebie kolejne części garderoby. Szło mu
to dość niemrawo, jako że jego ciało było jeszcze osłabione po walce z
nadmierną ilością alkoholu, i mięśnie nie pracowały jeszcze jak powinny.
Każde poruszenie ręką kosztowało go
znacznie więcej wysiłku niż normalnie, toteż zanim skończył się ubierać, był
już do cna wyczerpany i poważnie zastanawiał się nad powrotem do wygodnego
łóżka. Powściągnął jednak to przemożne pragnienie, i wzuł ciężkie, skórzane
buty, które znalazł pod krzesłem. Rozejrzał się następnie po pokoju, mając
nadzieję znaleźć w pobliżu dzbanek z wodą, jednak nic takiego nie było w
zasięgu wzroku. Poruszył kilkakrotnie wyschniętym językiem, chcąc pobudzić swoje
gruczoły do wyprodukowania większej ilości śliny, jednak i to się mu nie
powiodło, zatem zwiesiwszy głowę, poczłapał smętnie w kierunku majaczących po
drugiej stronie pomieszczenia drzwi. W połowie drogi jego twarz owiał chłodny
wietrzyk, który wpadł przez otwarte okno, i który przywrócił nieco kolorów na
jego bladą jak śmierć twarz. Bojąc się skrzypienia, delikatniej niż było to
konieczne, pchnął drewniane skrzydło, i wyjrzał zza niego, rozglądając się w
poszukiwaniu któregoś z przyjaciół, jednak w kuchni nie było żywej duszy. Jakby
na zawołanie, z sąsiedniego pomieszczenia wyszedł Sigmund, roztaczający wokół
siebie niebieską poświatę. Gdy tylko zobaczył Ivara, ruszył w jego stronę z
wielkim uśmiechem na ustach.
-Widzę,
że czujesz się juz lepiej. To wspaniale! Runolf wyszedł kilka godzin temu do
kuźni, ale robi się już późno, wiec spodziewam się jego powrotu w każdej
chwili. Mówił, że ma nam coś bardzo ważnego do powiedzenia, zatem cieszę się,
że postanowiłeś wrócić do świata żywych…że się tak wyrażę.
Chłopak
uśmiechnął się blado i ruszył w kierunku kuchennego stołu, na którym ktoś
wspaniałomyślnie zostawił duży, gliniany dzbanek kusząco zroszony kropelkami
wody. Sięgnął po naczynie, i nie trudząc się z przelewaniem napoju do kubka, odchylił głowę do tyłu, i pił, pił i pił,
dopóki nie osuszył całego dzbanka. Tymczasem Sigmund zniknął w drzwiach
prowadzących do spiżarni, i wrócił stamtąd trzymając kilka kromek czerstwego
chleba, które wręczył młodzieńcowi.
-Powinieneś
coś zjeść. Wiem, że twój żołądek może się jeszcze buntować, jednak musisz
postarać się zwalczyć mdłości i przełknąć choć odrobinę. Zaufaj mi, czerstwy
chleb złagodzi nudności.
Ivar
posłusznie zastosował się do poleceń ducha. Rzeczywiście, po pierwszych kilku
kęsach, które były dość trudne, następne przychodziły mu już coraz łatwiej, aż
w końcu mdłości przestały mu dokuczać. Akurat w tym czasie kiedy chłopak jadł,
do chaty wszedł Runolf, odziany jeszcze w swój
roboczy fartuch poznaczony sadzą od ognia i wysokiej temperatury. Widząc
swojego młodego gościa w dużo lepszym stanie niż poprzednio wyszczerzył swoje
mocne jak u konia zęby, i wymierzył mu przyjacielskiego kuksańca w bok.
-Powiadasz,
żeś nigdy wcześniej nie próbował miodu, ha? Musiał ci nieźle smakować skoro
wypiłeś niemal cały antałek! Jeszcze trochę zostało jeśli tylko masz ochotę…
Ivar
skrzywił się boleśnie na samo wspomnienie słodkiego trunku. Poprzysiągł sobie,
że już nigdy więcej nie weźmie do ust choćby kropli alkoholu. Po chwili
zreflektował się, i zmienił swoje wewnętrzne zobowiązanie, zastępując alkohol
miodem. Nie miał siły na słowne utarczki z kowalem, toteż jedynie potrząsnął
delikatnie głową. Widząc nieszczęśliwą minę młodzieńca, obaj jego towarzysze
wybuchli serdecznym śmiechem, od którego na policzki Ivara wystąpiło jeszcze
więcej kolorów. Wiedział, że zasłużył na kpiny, co jednak wcale nie czyniło ich
bardziej znośnymi. Do głowy cisnęło mu się dziesiątki kąśliwych uwag, jednak
czuł się jeszcze zbyt osłabiony by którąś z nich wypowiedzieć na głos.
-Nie?-
głos Runolfa pobrzmiewał nutą udawanego zaskoczenia- no cóż, ja natomiast,
bardzo chętnie napiję się jeszcze szklanicę albo dwie. Jeśli postanowisz
zmienić zdanie, lepiej zrób to szybko, bo za chwilę już nic dla ciebie nie
zostanie!
Zanosząc
się śmiechem, kowal ruszył w stronę spiżarni, i wrócił trzymając pękaty
dzbanek, oraz wyszczerbiony już nieco kubek, do którego zaraz nalał sobie
złocistego trunku, robiąc przy tym przesadnie błogie miny do udręczonego
młodzieńca. Sigmund natomiast zlitował się nad swoim kompanem, i ponownie
napełnił jego dzbanek wodą ze stojącego w kacie wiadra. Chłopak z wdzięcznością
skinął duchowi głową, i natychmiast wziął się za opróżnianie naczynia. Kowal w
tym czasie usiadł wygodnie na krześle, i pociągnął głęboki łyk miodu, znacząco
uśmiechając się do Ivara. Pomimo złości jaką odczuwał, młodzieniec nie mógł
powstrzymać uśmiechu na widok potężnie zbudowanego mężczyzny w wieku Runolfa
nadal zachowującego młodzieńcze poczucie humoru. To właśnie te iskierki kryjące
siew oczach mężczyzny, które tańczyły również w spojrzeniu jego ojca sprawiły,
że polubił go od pierwszej rozmowy.
-Jestem
wam winny opowieść przyjaciele.- Ton kowala nie nosił już śladów
wesołości.-Opowieść, która może ułatwić waszą dalszą wędrówkę, o ile będziecie
w stanie wyciągnąć z niej należyte wnioski. Ale najpierw zadam wam pytanie…Czy
któryś was, potrafi odczytać księgę, którą mi pokazaliście? A może któryś z
moich tatuaży?
Ivar
tylko potrząsnął bezradnie głową. W jego umyśle zaczęło się rodzić podejrzenie
co do natury opowieści, którą zaraz miał usłyszeć. Jego serce zaczęło bić
mocniej, niecierpliwe w oczekiwaniu na poznanie tajemnicy tajemniczego tomu,
który zabrał z grobowca Smokobójcy. Widząc wciąż jeszcze kiepski stan swojego
towarzysza, Sigmund postanowił przejąć stery w rozmowie.
-Zastanawiałem
się nad tym dziwacznymi znakami przez większość mojego życia, i przez tysiące
lat już po śmierci. Prosiłem o pomoc Saladyna, i kilka innych smoków, jednak
jako, że nie zapisują one niczego i nie znają pisma, nie potrafiły mi wytłumaczyć
jego sekretów. Jednak przeglądając je przez tak długi okres czasu, nie mogłem
nie zauważyć, że twoje tatuaże w większości pokrywają się z symbolami zawartymi
w księdze, dzięki której wykułem zbroję i miecz. Czy to właśnie o tym chcesz
nam opowiedzieć?
Runolf
skinął poważnie głową, jakby zadowolony z odpowiedzi Sigmunda.
-Znam
twoją historię Sigmundzie Smokobójco, największy bohaterze Midgardu. Wiem, że
otrzymałeś tą księgę od swojego przybranego ojca. Wiem również o rzeczach, o których ty nie
masz pojęcia, i o których pojęcia nie miał również Faber. Posłuchajcie mnie
obydwaj, a może rzucę trochę światła na ścieżkę, którą podążacie.
Wiele
lat przed narodzeniem Fabera, jego przodek próbował przetłumaczyć księgę, chcąc
zgłębić jej sekrety, które nęciły go swoim zakazanym smakiem. Nie udało mu się
to jednak, i umarł, nie posunąwszy się naprzód w swoich pracach. Przekazał
strzeżoną przez siebie tajemnicę swoim dwóm synom, którzy przyrzekli mu
kontynuowanie jego wysiłków. Jednak wkrótce po śmierci ojca, rodzeństwo popadło
w konflikt, w wyniku którego ich ścieżki się rozeszły. Jeden z braci sporządził
kopię księgi, i wyruszył z rodzinnego domu. Mężczyzna, podobnie jak jego
ojciec, całkowicie poświęcił się księdze, jednak w przeciwieństwie do rodzica,
jemu udało się poczynić pewne postępy. Swoje odkrycie przekazał snowi, który z
kolei przekazał je swojemu. Niezliczone pokolenia mojej rodziny pracowały nad
wydarciem księdze jej tajemnic, aż w końcu osiągnęły sukces. Jednak wiedza jest
groźnym narzędziem, i niekiedy nieuważne obchodzenie się z nią, prowadzi do
wypadków.
Któryś z moich przodków, ogarnięty pychą ,
zaczął wmawiać wszystkim, że został obdarzony mądrością bogów, i że powinni go
traktować jako ich posłannika, spełniając wszystkie jego zachcianki. Prości
wieśniacy ochoczo uwierzyli w jego piękne słówka o zbawieniu i szczęściu
wiecznym, oddając mu wszystko co posiadali. Wtedy też, pijany władzą, sam
ogłosił się bogiem, i kazał otaczać się czcią. Zakazał modłów do Odyna i Thora,
a poświecone im miejsca zburzył, lub przemianował na świątynie swojej osoby.
Łatwo się domyślić, że nie spodobało się to mieszkańcom Asgarth’u. Odyn
osobiście pofatygował się na ziemię, i rzucił na cały nasz ród klątwę. Skazał
nas na życie sług, noszących piętno swojej odpowiedzialności na skórze. Od tego
czasu, każde dziecko, które przychodzi na świat w mojej rodzinie, naznaczone
jest symbolami z księgi, abyśmy pamiętali, że wiedza, którą posiadamy, nie
czyni z nas władców, lecz służących. Król bogów ofiarował nam także szansę na odkupienie
win przodka. Przekazał mu przepowiednię, głoszącą, że pewnego dnia, zjawi się Ten,
Który Rozkazuje Żywiołom, i jeśli ktoś z jego rodu wspomoże go w jego zadaniu,
klątwa zostanie zdjęta. Gdy zobaczyłem twój płonący miecz, w moim sercu
zabłysła iskierka nadziei, jednak nie miałem jeszcze dość pewności, by już
wtedy z tobą porozmawiać. Dopiero gdy pokazałeś mi księgę, zrozumiałem, że proroctwo
mówiło właśnie o tobie, a ja jestem tym, który ma ci pomóc.
Zapadła
chwila ciszy, w której nawet Sigmund wyglądał na zaskoczonego. Na
przezroczystej twarzy ducha malował się wyraz niedowierzania, który jednak
bladł w porównaniu z tym, który zdobił oblicze Ivara. Chłopak siedział z
szeroko otwartymi ustami, wpatrując się wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami w twarz
Runolfa, który mógł być odpowiedzią na jego ciche modlitwy o pomoc w pokonaniu
Mrocznego. Jedynym co psuło jego radość, była wzmianka o przepowiedni Odyna. To
byłoby już drugie proroctwo opisujące jego osobę, o którym dowiedział się w
przeciągu kilku dni. Najpierw tajemnicza Wyrocznia, mieszkająca na zapomnianych
przez ludzi rubieżach Midgardu, a teraz sam król bogów! To było zdecydowanie za
wiele jak na jego skołowany jeszcze od skutków nadużycia miodu umysł. Znowu
zaczynał się zastanawiać, ile decyzji podjął tak naprawdę samodzielnie, a ile
było kierowanych ręką losu. Ponownie zaczął zagłębiać się w otchłań, w której
był jedynie marionetką, tańczącą na sznurkach bogów. Ciężką ciszę, która
zapadła w kuchni przerwał Sigmund.
-Twierdzisz
zatem, że jesteś stanie przetłumaczyć księgę?
Runolf
spojrzał na niego, z oczami ponownie wypełnionymi rozbawieniem.
-Przyjacielu,
ja wcale „nie sądzę”, że mogę przetłumaczyć księgę. Ja wiem, że mogę to zrobić.
Ale sama treść jest nieważna, w końcu bez jej znajomości udało ci sie stworzyć
swój wspaniały rynsztunek. Chodzi o coś znacznie ważniejszego, choć nie mam
pojęcia co to może być. Być może, że nasz młody towarzysz zrozumie zagadkę, w
końcu to o nim mówi przepowiednia!
To
mówiąc, kowal wstał z krzesła i zniknął
w sypialni. Wkrótce zza drzwi dało się słyszeć zgrzyt przesuwanej
skrzyni, a następnie skrzypienie dawno nie otwieranych zawiasów. Gdy mężczyzna
wrócił, niósł ze sobą oprawiony w wypłowiałą skórę manuskrypt, niemal
identyczny do tego, który był w posiadaniu Ivara. Jedyną różnicą był kolor
okładki, która w tym przypadku była lekko niebieskawa, choć oryginalny kolor
już dawno zatracił swoją głębię. Runolf położył ostrożnie księgę na stole, i z
namaszczeniem zaczął przewracać kolejne kartki, aż doszedł do ostatniej.
Wewnętrzna strona okładki ozdobiona była jakimś rysunkiem przedstawiającym
przecinające się ze sobą linie omijające szersze lub węższe plamy. Poszczególne
elementy opisane były owymi tajemniczymi symbolami z księgi. Nagle chłopak zdał
sobie sprawę z tego na co patrzy. Nie widział zbyt wiele podobnych rysunków,
ale jego ojciec kiedyś wytłumaczył mu czym są i do czego służą. Nie umiałby się
żadnym posłużyć, jednak wiedział, że potrafią być bardzo przydatne.
-Ta
mapa została znaleziona przez mojego przodka, zaszyta w okładkę oryginalnej
księgi, z której korzystał Sigmund przy wykuwaniu oręża. Nie pokazał jej
swojemu bratu, i dlatego nie natrafiliście na nią przeglądając swój egzemplarz.
Czy poznajecie miejsce, do którego prowadzi?
Tym
razem zarówno Sigmund jak i Ivar zaprzeczyli potrząśnięciem głowy, nie śmiejąc
przerwać uroczystego nastroju, który zdawał się wypełniać całe pomieszczenie.
Kowal uśmiechnął się tryumfująco, zadowolony, że jego opowieść wywarła na
gościach tak silne wrażenie. Mgliście uświadomił sobie, że tego typu myślenie
doprowadziło jego przodka do sprowadzenia na cały ród klątwy, jednak nie
przejmował sięga bardzo tą myślą. Jeśli tej dwójce uda się rozwiązać tajemnicę
mapy, jego przekleństwo będzie tylko niemiłym wspomnieniem.
-Tak
sie składa, że ja wiem. To tereny znajdujące się daleko na północy, całkowicie
pokryte lodowcem. Swego czasu wybrałem się w tamte strony, mając nadzieję
znaleźć cos związanego z księgą, lecz po dotarciu na wskazane przez mapę
miejsce, znalazłem się pośrodku śnieżnego pola, na którym nie było nic, oprócz
nieskończonej, białej równiny. Jednak może wy, będziecie w stanie dostrzec tam
coś więcej.
Przygotowania
do długiej podróży na północ trwały przez kolejnych kilka dni. Od wdzięcznych
za uratowanie mieszkańców wioski, Ivar otrzymał zapasy, które wystarczyłyby mu
na znacznie dłuższą drogę. Okrągłe bochenki pszennego chleba, ogromne koła sera,
długie pasy suszonego mięsa i ku zgrozie Ivara pękate dzbany najlepszego miodu…Wszystko
to zostało załadowane na drabiniasty wóz, do którego zaprzęgnięto dwie wychudłe
nieco chabety, które parskały wesoło w oczekiwaniu na wyruszenie. Większy
problem przedstawiał się z ciepłymi ubraniami, które były niezbędne w podróży w
tak mroźne rejony kraju. Jednak i w tym przypadku pomocne okazały sie miejscowe
kobiety, które z uśmiechem na ustach obskoczyły Ivara, i zaczęły za pomocą konopnych sznurków z
zaplecionych na nich supełkami, mierzyć obwód jego talii, bioder, nogawek i
wszystkiego co było niezbędne do uszycia ubrania. Kilku myśliwych zapuściło się
w gęstwinę puszczy, i wróciło z kilkoma ustrzelonymi basiorami, z których
natychmiast zdarli futra, i przekazali pracującym żonom i córkom.
Dzięki ich przyspieszonej pracy, już po trzech
dniach chłopak został obdarowany wspaniałym futrem, doskonale izolującym od
zimnego wiatru, i chroniącym przed wszędobylskimi płatkami śniegu. Swoje nowe
ubranie również umieścił na wozie, nie chcąc poruszać się przez całą drogę pod
gorącymi promieniami letniego słońca, odziany w grube okrycia. Jedynie Sigmund
nie czynił żadnych przygotowań. Jako duch, nie odczuwał głodu ani pragnienia,
nie bał się również zimna czy gorąca. Runolf, który dołączyło wyprawy na północ
jako przewodnik, i człowiek, który jako jedyny potrafił odczytać mapę, wydawał
się niecierpliwie oczekiwać wyjazdu, jakby już sam fakt wyruszenia, miał zdjąć
ciążące nad nim przekleństwo. Od czasu jego opowieści, Ivar zastanawiał się
kilkakrotnie, czy mężczyzna powiedział im o wszystkich konsekwencjach kary
Odyna, jednak nie ośmielił się zapytać wprost, nie chcąc urazić kowala. Po
prostu nie uważał kilku tatuaży za coś szczególnie dotkliwego, zwłaszcza za
zbrodnię, której dopuścił się przodek Runolfa, podejrzewał więc, że mężczyzna
przemilczał te bardziej nieprzyjemne szczegóły kary. Miał jednak na głowie
własne problemy, i nie zamierzał wtrącać się w nieswoje sprawy.
Zresztą, jeśli tylko uda się mu
wykonać swoje zadanie, cokolwiek prześladuje kowala, zniknie na zawsze. W końcu
byli już gotowi. Ivar przypasał do boku pochwę bezpiecznie ukrytym w niej
Huggtand’zie, i wspiął się na kozioł tuz obok Runolfa, który powoził. Zbroja
spoczywała wśród stert zapasów, bezpiecznie przymocowana, i zabezpieczona przed
ześlizgnięciem się. Sigmund ulokował się najwygodniej jak potrafił na wozie, co
w przypadku ducha nie było wcale takie trudne. I tak unosił się kilka
centymetrów nad powierzchnią otaczających go przedmiotów, więc nie mógł
narzekać, że cos go uwiera. Zresztą, żeby coś mogło go uwierać, potrzebowałby
materialnego ciała. Cała wioska zebrała się przed chatą kowala, chcąc pożegnać
swoich dobroczyńców, zanim ci wyruszą w długą i niebezpieczną trasę, na której
mogą czaić się kolejne oddziały Orków, lub gorsze od nich niebezpieczeństwo w
postaci smoków. Ivar co prawda był świadomy tych niebezpieczeństw, jednak
towarzystwo Sigmunda, który był potężnym wojownikiem, i w dodatku nie mógł
odnieść rany, oraz przyjemny ciężar rękojeści Huggtand’a, obijającej się o
biodro, dodawały mu otuchy i odwagi. Nie wyobrażał sobie przeciwnika, którego
nie byliby w stanie pokonać. Runolf obejrzał się na swoich towarzyszy,
oceniając ich taksującym spojrzeniem, jakim surowy ojciec spoglądałby na swoje
niesforne dzieci przed ważną uroczystością.
-Jesteście
gotowi do drogi?
Potwierdzające
pomruki utonęły w świście bata uderzającego nad głowami koni, które parsknęły
na dobrą wróżbę, i ruszyły przed siebie wzbijając kopytami w powietrze grudki
czarnej ziemi. Wóz szarpnął i zaczął stopniowo nabierać szybkości. Po chwili
zniknął z pola widzenia, pochłonięty przez paszczę lasu. Mieszkańcy wioski
zaczęli rozchodzić się w kierunku swoich chat, które trzeba było należycie
odbudować po ataku zielonoskórych.
Droga
na północ ciągnęła się przez gęstniejącą po obu stronach wyboistego traktu
puszczę, która z każdą przejechaną staja stawała się coraz bardziej mroczna i
nieprzystępna. Kilkakrotnie zmuszeni byli zatrzymywać wóz, i oczyszczać
przejazd, na który zwaliło się drzewo. Z mozołem przesuwali ciężkie pnie, nie
chcąc zaprzęgać do pracy koni, które musiały zachować siły na dalszą podróż, która
wcale nie miała się jeszcze ku końcowi. Trakt stawał się coraz bardziej
nierówny i błotnisty. W miarę oddalania się od wioski, robił się coraz bardziej
dziki i zarośnięty. W pewnym momencie, Runolf skręcił w odchodzące na prawo
rozwidlenie, i teraz kierowali się na wschód, chociaż mogli jedynie domyślać
się, że to właśnie ten kierunek, ponieważ tarcza słoneczna była niewidoczna
poprzez wysokie korony drzew-olbrzymów. W okolicy południa pierwszego dnia,
zostali zmuszeni zapalić latarnie, tak nieprzenikniony stał się panujący w
puszczy mrok. Wokół siebie słyszeli śpiewania ptaków, które pozwalał się im
orientować w porze dnia, oraz mniej kojące odgłosy gałązek trzaskających pod
łapami jakichś niewidocznych zwierząt. Kowal co prawda uspokajał chłopaka, zapewniając
go, że w tutejszych lasach żyje bardzo niewiele wilków, a te, które przetrwały,
są zazwyczaj niewielkie, i unikają kontaktów z ludźmi.
Przemilczał jednak myśl, która
zrodziła siew jego własnej głowie, a która podsuwała mu obrazy zielonoskórych
bestii uzbrojonych w rzeźnickie tasaki, i skradających siew kierunku wozu. W
takich momentach zacinał mocniej lejcami, zmuszając biedne konie do szybszego
marszu przez trudny teren. Poczciwe szkapy robiły co mogły, jednak w pewnym
momencie i one straciły siły, odmawiając posuwania się o choćby staję dalej.
Chcąc nie chcąc, podróżnicy zostali zmuszeni do rozłożenia obozowiska na
trakcie. Obawiali się, że jeśli zejdą z wytyczonej ścieżki, zabłądzą w lesie, i
nie trafią do wozu. Korzystając z rozrzuconych wszędzie dookoła suchych gałęzi,
Ivar rozniecił niewielkie ognisko, a Runolf w tym czasie zajął się końmi.
Odpiął zmęczone zwierzęta, i nakarmił je owsem. Następnie sięgnął do juków, i
wydobył z nich zgrzebło, którym dokładnie wyczyścił skórę klaczy. Co prawda, do
opieki nad końmi zgłosił się Sigmund, jednak zwierzęta płoszyły się za każdym
razem gdy znajdywał się w ich pobliżu, najwyraźniej wyczuwając, że nie jest on
istotą z tego świata. Dlatego też, Smokobójcy, Herosowi z legend i największemu
dobroczyńcy ludzkości zostało powierzone zadanie przygotowania posiłku, z
którego wywiązał się w miarę dobrze, serwując kompanom gulasz z rozgotowanego
jęczmienia okraszony szczodrze kawałkami suszonego mięsa.
Po posiłku, przyjaciele udali się
na spoczynek, zostawiając Sigmunda na straży, jako że nie potrzebował on snu.
Niedługo przed świtem, Ivar poczuł naglący ucisk w pęcherzu, i oddalił się na
stronę za potrzebą. W świetle żarzących się jeszcze gałązek, ominął
rozciągniętego na ziemi kowala, i niezauważony przez Sigmunda, udał się na
stronę. Przemknęło mu przez głowę, że Sigmund nie jest zbyt czujnym
wartownikiem, skoro nie zauważył ruchu wewnątrz obozu. Nie chciał nawet myśleć,
co by było, gdyby ktoś skradał się w ich kierunku od strony lasu. Otrząsnął się
ze swoich paranoicznych rozmyślań, i stanął pod najbliższym drzewem. Zapinał
właśnie spodnie, kiedy bardziej poczuł, niż dostrzegł, że ktoś go obserwuje.
Włosy na karku stanęły mu dęba, a po plecach przebiegł dreszcz. Zupełnie jak
wtedy gdy po raz pierwszy spotkał Sigmunda. Odwrócił się ostrożnie, mając
nadzieje dostrzec stojącego za sobą przyjaciela, jednak Smokobójca był tam,
gdzie poprzednio, odwrócony do niego tyłem. Chłopak zaczął uważnie wpatrywać
się w ciemność przed sobą, próbując wyłowić jakiś kontur, czy ruch, jednak było
to na nic. Nagle poczuł na twarzy delikatny podmuch powietrza, zupełnie jakby
coś przemknęło tuż przed nim.
Coś naprawdę dużego. Usłyszał
szelest czegoś miękkiego sunącego po opadłych liściach, a następnie miękki
odgłos stąpających łap. Nadal nie widział tego co się zbliżało, ale zaczynał
juz mieć podejrzenia. Był zbyt sparaliżowany strachem by odwrócić się i
uciekać. Nie chciał nawet krzyknąć o pomoc, był bowiem pewny, że gdy to zrobi,
czające się zwierze rzuci się mu do gardła. Jego kolana drżały niczym trzcina
poruszana na wietrze, a wzdłuż kręgosłupa spływały strugi zimnego potu. Nawet w
obliczu smoka nie czuł takiego strachu. Być może było to spowodowane tym, że z
przed jaszczurem stanął oko w oko, w biały dzień, a w przypadku tej tajemniczej
bestii, mógł tylko oczekiwać niewidzialnych kłów i pazurów, wypadających z
ciemności. Perspektywa tak potwornej śmierci przerażała go do szpiku kości.
Upadłby, gdyby nie skurcz mięśni, który utrzymywał go w pionie. Całe jego ciało naprężyło się w oczekiwaniu
na nadchodzący cios.
Żałował teraz, że idąc za
potrzebnie wziął ze sobą miecza, jednak wówczas nie wydawał się wcale
potrzebny. Ten błąd będzie go kosztował życie. Gdy napięcie stało się już nie
do wytrzymania, i młodzieniec gotów był zaryzykować ucieczkę, coś dziwnego
zaczęło się dziać w ciemnościach przed nim. Usłyszał kolejny szelest, a chwilę
później mrożący krew w żyłach pisk bólu, oraz chrzęst miażdżonych kości i
rwanego futra. Głęboki warkot przedarł się przez zasłonę mroku. Było w nim
jednak coś, co napawało Ivara nadzieją, oddalało strach i napełniało go odwagą.
Po chwili pisk ustał, zastąpiony przez tryumfalne wycie. Ciemność nieco się
rozjaśniła, i oczom chłopaka ukazał się niezwykły widok. Stał przed nim
ogromny, sięgając mu niemal do głowy wilk o białej jak śnieg sierści. Jedynie
pysk zwierzęcia splamiony był brunatną posoką, która powalała również jego łapy
i pierś. Obok leżały zwłoki płomiennorudego basiora, znacznie mniejszego od
tego, który go zabił, ale nadal przewyższającego posturą przeciętne wilki,
które chłopak znał. Rozszarpane gardło bestii toczyło z siebie strumienie
gorącej krwi.
Ivar spojrzał w oczy białego
zwierzęcia. Były doskonale żółte, przepełnione jakąś nadzwyczajną mądrością i
mocą. Pragnął wyciągnąć rękę, i dotknąć jego miękkiego futra, jednak nie śmiał
tego uczynić. Niedowierzanie odebrało mu mowę, i nie był nawet w stanie
podziękować za ratunek, który niewątpliwie był mu potrzebny. Coś w wyglądzie
rudego basiora podpowiadało chłopakowi, że nie miał on przyjacielskich intencji.
Tymczasem biały wilk otworzył paszczę, i ku jeszcze większemu zdziwieniu
młodzieńca, przemówił.
-
Ivarze Bjoernsonnie…W twoich rękach spoczywa los całego Midgardu. Musisz
wiedzieć, że są istoty, którym zależy na porażce twojej misji. Nieprzyjaciel
ten nie cofnie się przed niczym, byle tylko pokrzyżować twoje plany. Wysłał
swojego sługę, aby ten podstępnie pozbawił cię życia. Nie mogłem na to
pozwolić. Musisz dostrzec to co ukryte pod powierzchnią, albowiem tylko wtedy
będziesz mógł uratować swoich rodaków przed pewna zgubą. A teraz wracaj. Tej
nocy, będziesz bezpieczny. Lecz pamiętaj, że nie zawsze będę mógł cię strzec,
zatem upewnij się, że już nigdy więcej nie zostawisz swojego miecza w obozie.
To potężna broń, strzeż jej jak oka w głowie.
Zanim
Ivar zdążył wypowiedzieć pytania, które cisnęły się mu do ust, olbrzymi basior
odwrócił się i pomknął w las. Chłopak stał jeszcze przez chwilę pod drzewem,
starając się dostrzec swojego tajemniczego wybawcę, jednak puszcza była zbyt
ciemna. Nadal wstrząśnięty tajemniczym spotkaniem i jeszcze bardziej
tajemniczymi słowami wilka, młodzieniec odwrócił się w stronę obozowiska, i
ruszył w kierunku stróżującego Sigmunda. Smokobójca wydawał się spokojny,
zupełnie jakby nic się nie stało.
-Ivarze,
czemu nie śpisz? Jutro czeka nas kolejny dzień ciężkiej jazd. Powinieneś
wypocząć…
Chłopak ze zdumieniem wytrzeszczył na niego oczy.
-Nie
powiesz ani słowa o tym gigantycznym wilku, z którym rozmawiałem? W ogóle, to
dlaczego nie przybiegłeś słysząc te wycia dochodzące z okolicy obozu?
Teraz
przyszłą kolej na Sigmunda żeby przybrać zaskoczoną minę.
-Gigantyczny
wilk? Wycia? Chyba miałeś zły sen. Nie mogłem zasnąć, jestem przecież duchem, a
nie słyszałem, ani nie widziałem niczego o czym mówisz. Jesteś pewien, że to
nie był koszmar?
Młodzieniec
zastanowił się przez chwilę. Czy rzeczywiście mogło mu się to wszystko
przyśnić? Wszystko wydawało się takie realne…Strach, oddech białego wilka…Krew
wsiąkająca w ziemie…Krew.
-Chodź
za mną! Muszę ci coś pokazać. Przekonasz się, że to co mówię, jest prawdą.
Zaprowadził
powątpiewającego Sigmunda pod drzewo przy którym spotkał basiora, opowiadając
mu po drodze wszystko co pamiętał. Jednak gdy doszli na miejsce, okazało się,
że truchło rudego wilka gdzieś znikło. Również ślad krwi zostały starannie
zatarte, bądź zniknęły. A może…może nigdy ich tam tak naprawdę nie było?
Smokobójca z wyraźną troską na twarzy przyglądał sie swojemu młodemu
towarzyszowi.
-Jesteś
pewny, że dobrze się czujesz? Nie widzę tu żadnego wilka…
-Chyba
jednak miałeś rację. Musiał mi się przyśnić…Ale ten sen był taki realistyczny…
Chłopak nie miał ochoty na kontynuowanie tej rozmowy.
Sigmund najwyraźniej nie miał zamiaru mu uwierzyć bez dowodów, a ostatnie czego
chciał, to to by jego przyjaciele mieli go za szaleńca. Dlatego też pozwolił
się odprowadzić do swojego posłania.
-Tak
już jest ze snami. Niektórzy uważają, że są one bardziej rzeczywiste od świata,
który nas otacza, są bowiem odbiciem duszy każdego z nas. Czasami, są tak
prawdziwe, że ludzie odbierają je jako przepowiednie. Nic dziwnego, że uznałeś,
iż naprawdę widzisz białego basiora.
Ivar
milcząc skinął głową. Już po chwili ponownie pogrążył się w krainie snów.
Następne
dni upływały bardzo podobnie. Z leśnego traktu wyjechali na bardziej odsłonięty
gościniec, który co prawda nie chronił ich już tak dobrze przed wykryciem,
jednak dalsza podróż przez puszczę stała się już niemożliwa. Drzewa rosły zbyt
gęsto, a niegdyś utrzymywany w dobrym stanie trakt, zamieniał się w wąskie,
błotniste ścieżki wydeptane przez leśne zwierzęta. Ivar spędzał całe dnie na
wozie, jedynie od czasu do czasu schodził by rozprostować obolałe nogi. Od
czasu spotkania z tajemniczymi wilkami nie rozstawał się już z Huggtand’em,
zawsze trzymając go w pobliżu, nawet podczas snu. Droga na północ była nużąca i
uciążliwa, toteż jego towarzysze nie mieli zbyt dużej ochoty na rozmowę. Runolf
skupiał całą swoją uwagę na powożeniu wozem, a Sigmund wpatrywał się w tylko
sobie znane punkty na widnokręgu, pogrążywszy siew głębokiej zadumie.
Spędzane pod gołym niebem noce
stawały się coraz chłodniejsze, aż w końcu chłopak zmuszony był sypiać w swoich
nowym futrze. Miał co prawda pewne opory przy zakładaniu na siebie wilczych
skór, zbyt duże wrażenie zrobił na nim biały basior, jednak mróz i lodowaty
wiatr w końcu przekonały go do zmiany decyzji. Dziesiątego dnia podróży zaczął
padać śnieg. Delikatne płatki białego puchu opadały spiralami na obładowany
wóz, parskające konie i zgarbionych pod uderzeniami północnego wiatru
podróżnych. Zadymka przybierała na sile, i już wkrótce konie brnęły przez
sięgające im do pęcin zaspy. Na szczęście śnieg był świeży, i lekki toteż
zwierzęta nie miały większych trudności w parciu do przodu. Kowal obwiązał im
nogi ciepłymi szmatami, chcąc uchronić je tym samym przed odmrożeniami, i
poganiał naprzód aż do zapadnięcia zmroku.
W miarę posuwania się naprzód, pogoda stawała
się coraz gorsza, aż w końcu opady nie ustawały nawet na moment. Podróżnicy
zostali zmuszeni zatrzymać się w opuszczonej wiosce, którą napotkali na swojej
drodze. Zarówno konie jak i ludzie utknęli w ciasnej chacie na cały dzień,
starając się przeczekać wyjątkowo paskudną burzę śnieżną. Okna były powybijane,
i wewnątrz panował mróz nie mniejszy od tego na zewnątrz, jednak dzięki
wysiłkowi kowala, który zatkał pospiesznie nieszczelne otwory, oraz rozpalił
ognisko, wkrótce zrobiło siew niej całkiem przytulnie. Kolacja minęła
towarzyszom w milczeniu, i dopiero po skończonym posiłku postanowili
przedyskutować swoje położenie.
-Daleko
jeszcze do tego miejsca, wskazanego przez mapę?
Ivar robił wszystko, by w jego głosie nie można było
doszukać się nut skargi, jednak czuł, że nie do końca się mu to udało. Był
zziębnięty, zmęczony długą podróżą, i ciągle zastanawiał się nad wizytą złożoną
mu przez wilka. Próbował zgadnąć kim on był, jednak chociaż w głębi duszy czuł,
że zna odpowiedź, wymykał się mu ona z uścisku, za każdym razem gdy już myślał,
że ją ma. Runolf wyciągnął zza pazuchy pomiętą kopię mapy, którą sporządził tuż
przed początkiem wyprawy, i zaczął ją uważnie studiować. Jego usta poruszały
się bezdźwięcznie, zupełnie jakby kowal dokonywał jakichś obliczeń.
-Już
niedaleko. Dwa dni podróży, góra trzy. Jednak to nie odległością się
martwię-wskazał dłonią na zasłonięte pakunkami okno.- Jeśli utrzyma się taka
pogoda, nie przejedziemy dalej wozem. Będziemy musieli go tu zostawić, i
zbudować sanie, na które załadujemy zapasy.
Sigmund
i Ivar zgodnie przytaknęli kowalowi, którego jednogłośnie wybrali na przywódcę
wyprawy. W końcu już raz przebył on tę drogę. Pogoda nie zmieniła się przez
noc, cały następny ranek i popołudnie. Przyjaciele zmuszeni byli zostać w
chacie, zabawiając się opowieściami z dawnych lat, spośród których najbardziej
interesujące oczywiście były historie Sigmunda. W miłej atmosferze czas zleciał
im do wieczora. O świcie, nie mogli dostrzec słońca przez szalejącą zamieć.
Tak, obiecałem, że będzie już 8, ale wiecie jak to jest po maturach...Co siadłem do pisania, to ktoś wyskakiwał z propozycją żeby zrobić imprezę czy po prostu skoczyć na piwo czy inną pizze...Nie, początek tej części opowiadania nie jest wzorowany na moich osobistych przeżyciach :D Aż tak źle nie było ^^
A t-to n-neMa sie czCzEgo wzdycić... karzdy lupi wyp... wYpidź (_)]
OdpowiedzUsuńOby biały wilk jeszcze się pokazał, fajnie że pojawiły się jakieś nowe istoty oprócz smoków i orków.
Taka ciekawostka mała- biały wilk już wcześniej się raz pojawił w tym opowiadaniu ^^ W legendzie o pasterzu, który nie lubił wilków bo mu pożarły owce :) I tak, pojawi się jeszcze.
UsuńEch, skąd ja to znam. Wszyscy chodzimy na paluszkach, bo mój facet umiera. Ma zazwyczaj wszystkie objawy, oprócz bliskich spotkań z muszla, czy wiadrem. A ja mam przynajmniej ubaw. A gdzie jakiś smok? I dalej nie wiem, czy poyrafia sie porozumiewać jakoś inaczej, niz tylko za pomocą luster.
OdpowiedzUsuńPotrafią, tak właśnie Ivar poznał imię Saladyna-poprzez przekazanie strumienia myśli bezpośrednio do umysłu rozmówcy. Smok powinien być już w następnej części, zależy jak długa mi wyjdzie...:P
Usuń