-Podaj!
Podaj, kurwa debilu!
Ach, ci
kibice. Zawsze wiedzą co powiedzieć by zmotywować swoją drużynę do dawania z
siebie wszystkiego aby zaspokoić ich wygórowane oczekiwania. Rzuciłem drącemu
japę facetowi spojrzenie. Niestety, cały kunszt, który włożyłem w nasączenie go
jadem i nienawiścią poszedł na marne, gdyż ogolony na łyso, dzierżący w łapie
butelkę piwa niczym maczugę pijaczek, spoglądał już w całkowicie inną stronę.
Dziwne, biorąc pod uwagę, że to ja byłem przy piłce. Słońce prażyło
niemiłosiernie i tak już suchą jak pieprz murawę boiska. Ze szczerym niepokojem
spoglądałem na palących papierosy kibiców, rzucających żarzące się jeszcze pety
na trawę. W każdej chwili spodziewałem się ujrzeć płomienie. Zbliżał się koniec
pierwszej połowy spotkania. Jak na razie wciąż nie padły żadne bramki, i nic nie
wskazywało by miało to ulec zmianie przed przerwą.
Chociaż z drugiej strony…Nie zamierzałem
słuchać rady kogoś, kto zasad prowadzenia drużyny uczył się przy piwku i
burdach z innymi kibicami. Miałem przed sobą czyste pole, najbliższy przeciwnik
był dobre sześć metrów ode mnie. Przez ten upał nikomu nie chciało się biegać.
Tylko ja byłem na tyle zaangażowany ( choć głupi to lepsze słowo), by podjąć
jakąkolwiek próbę przeforsowania linii boiska. Oceniłem szybko sytuację. Jak to
było do przewidzenia, z przodu nie było nikogo komu mógłbym oddać piłkę. Jak na
złość, opaska, która powstrzymywała moje włosy przed zakrywaniem mi oczu,
zaczęła się ześlizgiwać. Pierwsze kosmyki długich kudłów zaczynały łaskotać
mnie w nos. Nie mogłem jednak sie zatrzymać
by poprawić fryzurę. To nieprofesjonalne.
A zresztą…kogo ja oszukuję. Liga młodzieżowa i
profesjonalizm? To pojęcia tak odległe jak disco polo i muzyka. Zatrzymałem
się. Zdziwione miny przeciwników świadczyły dobitnie o niecodzienności
sytuacji, jednak żaden leniwy idiota nie kwapił się, żeby wykorzystać mój
moment nieuwagi. Widząc, że nikt nie będzie mnie niepokoił, spokojnie
poprawiłem opaskę. Naprawdę, żałosny poziom. Za ten czas, powinni mnie wdeptać
w glebę. No, może tylko ja mam podobne zapędy… Zawsze mi wmawiali, że za dużo „gram
ciałem”. Brzmi to jakbym pracował w klubie go-go dla pedałów… No i pięknie. Mam
zbyt kolorową wyobraźnię, co jest jednocześnie darem i przekleństwem. Czasami
wystarczy niegroźny zlepek wyrazów, by mój umysł podsunął mi obrazy wyjęte
rodem z sennych marzeń pacjentów zakładu psychiatrycznego.
-Tomek
do kurwy nędzy, co robisz! Ruszaj dupę pod bramkę, ale już!
`Jest i nasz trener. Staszek, jak zwykle w formie. Widać
zdążył już uzupełnić poziom płynów hamulcowych o ładnie brzmiącej nazwie
„Krajowa”, i właśnie, zaczynają mu one puszczać. Miło było widzieć go takiego
jakim był- zapitego nauczyciela WF-u, z tygodniowym zarostem i brudna koszulą.
Ten to ma życie. Stał pod światło, skorzystałem więc z okazji, i udając, że
uspokajająco podnoszę rękę, pokazałem mu środkowy palec. Bujaj się koleś, są w życiu
mężczyzny pewne priorytety. Moje siedziały w pierwszym rzędzie i z napięciem w
oczach obserwowały grę. Tak, czasem lubię pogwiazdorzyć. Wolno mi. Za te
wszystkie siniaki, dziury w nogach, przelaną krew…I flegmę. Trzeba czasem
pomyśleć o sobie. Pomachałem Monice, a ona odpowiedziała tym samym.
W tym czasie, moi przeciwnicy
najwyraźniej doszli do wniosku, że upał mi zaszkodził, i że straciłem władzę w
nogach, i z czystej, koleżeńskiej chęci niesienia pomocy, postanowili mi pomóc.
Niech Bóg błogosławi tych dzielnych chłopców. Rzucili się w moją stronę
dokładnie w momencie, w którym ponownie zacząłem biec. Naprawdę, ich
inteligencja była ostra niczym u samego Einsteina. Ale tak to już jest w
przypadku gimnazjalistów. Zdążyłem przebiec dwa metry zanim obaj, jednocześnie
rzucili się do wślizgu. Sunęli po trawie niczym bobsleje po torze, z dwóch
przeciwnych kierunków. Widząc co się zbliża, próbowałem zrobić unik, albo
przynajmniej uciec z linii ognia, jednak potknąłem się o coś leżącego na
murawie. Później okazało się, że była to piłka. Kto by pomyślał? Zostawiają
takie rzeczy niepilnowane, bez żadnych ostrzeżeń… Ciężko zauważyć…Runąłem jak
długi. Co prawda udało mi sie dzięki temu usunąć znaczną część ciała z linii
nacierających butów zakończonych plastykowymi korkami, ale moim nogom nie udała
się ta sztuka.
Poczułem solidne uderzenie. Jeśli teoria strun
jest prawdą i stanowią one rzeczywiście podstawę budowy materii, to moje w tej
chwili zadrgały jednocześnie skowycząc z bólu. Oczywiście, jako że moje priorytety
nadal siedziały gdzie przedtem, i wciąż wpatrywały się w miejsce, w którym
przed chwilą jeszcze stałem, nie mogłem sobie pozwolić na okrzyk bólu, czy
chociażby zbyt wyraźny grymas. Dobrze, że miałem w tym sporą wprawę. Nie
przepadam za większością ludzi, co sprawia, że przebywanie w ich towarzystwie
jest dla mnie istną katorgą. Nie mogę jednak zrażać do siebie wszystkich
naokoło, mówiąc im wprost, że każde ich słowo, gest czy nawet westchnienie
gotuje we mnie krew, i najchętniej trzymałbym się od nich z daleka. Dlatego też
musiałem nauczyć się przybierania maski uprzejmego uśmiechu i zachowywania
większości swoich myśli dla jedynej osoby, która w pełni je rozumiała- dla
siebie. Nie mogłem jednak powstrzymać niewyparzonego języka.
-Czy
was do reszty popierdoliło?
Zaciśnięte
zęby kruszyły się kawałek po kawałku. Zaryzykowałem szybkie spojrzenie w dół.
Nie było tak źle. Miałem, jakieś dwie dziury w okolicach łydek, ale sądząc po
tym, że mogłem ruszać palcami, nic nie było złamane. Jak to powiedział Staszek
zawodnikowi, który jak się później okazało zwichnął kostkę-„Do przerwy się
zagoi”. Sędzia odgwizdał faul, ale jakoś nie kwapił się do pokazania kartki.
-Tomek,
wstawaj! Dobrze wiesz, że nie mam kogo wprowadzić! Nie możesz zawieść drużyny!
„Chuj z
nimi”, ale oczywiście nie mogłem powiedzieć tego na głos. Na ich szczęście mam
swoją dumę, i nie robię z siebie mazgaja na oczach wszystkich. No, na oczach
„priorytetów”. Wstałem. Ku mojemu zaskoczeniu, nie było tak źle. Widać
uszkodzili mi jakiś nerw dzięki czemu ból jest mniejszy. Mogli mi złamać
kręgosłup, wtedy nie odczuwałbym żadnego dyskomfortu. Gwizdek. Podbiegł do nas
Radek, jedyny człowiek w zespole, na którym można było polegać. Zawsze było z
nim tak samo- ilekroć był przy piłce, można było przewidzieć, że spieprzy
sprawę. Stabilizacja to ważna rzecz. Ledwo zdążył wykopać piłkę z rzutu
wolnego, a sędzia już zakończył pierwszą połowę. Zszedłem z ulgą z boiska.
Czułem jakby ktoś wlał mi do kości płynny ogień. Ale to chyba dobrze wziąwszy
pod uwagę te wszystkie zachwalane maści rozgrzewające, pomocne w walce z bólem.
Chwyciłem pierwszy lepszy bidon z wodą.
Otworzyłem szeroko usta i
wycisnąłem ogromny haust płynu, który od razu spływał w dół przełyku. Dopiero
po chwili zorientowałem się, że coś jest nie tak. To nie była woda. Ani żaden
inny napój, którego spodziewałbym się w tej butelce. Paląca, drapiąca gardło
ciecz…Wóda…Co za idiota mógł przynieść…Wtedy zobaczyłem biegnącego w moim
kierunku Staszka, z wyrazem przerażenia w oczach. Nie wiem czy było to
spowodowane tym, że właśnie wypiłem sporą ilość alkoholu, czy też po prostu
niepokoił się, że osuszę mu cały zapas. Nie po raz pierwszy zadałem sobie
pytanie o to, kto zrobił tego lumpa naszym trenerem? Czy budżet klubu był
faktycznie aż tak niski, że mogli sobie pozwolić jedynie na wynagrodzenie
wypłacane w piwach? Poczułem, że zbiera mi się na wymioty.
-Tomek,
kurwa, coś ty narobił?
No jak to co? Świadomi i z premedytacją wyżłopałem ci wódę,
panie trenerze! Skandal! Powinno się mnie zamknąć w Białym Domku! Ale były i
plusy. Ból w posiniaczonych nogach nieco zelżał. Cały świat stał się
nagle…przyjaźniejszy. Poczułem nagły przypływ mocy i niezwyciężoności. Zacząłem
wierzyć, że naprawdę mogę wszystko.
-Spokojnie,
panie Staszku, wszystko jest ok. Ja…Dam sobie radę, obiecuję. Wygramy ten mecz,
albo umrzemy próbując… W obu przypadkach, nie poddamy się!
Ignorując
jego minę w stylu: „co-ja-kurwa-narobiłem”, odwróciłem się i pomaszerowałem w
kierunku trybun. Witały mnie nieprzychylne spojrzenia kibiców gości, i
wyrażające minimum współczucia słowa miejscowych. Przeszedłem przez nich jak
Titanic przez pole lodowców. Z tą różnicą, że nie zatonąłem, ale kilku
potrąciłem. Nieważne. Wzrok miałem utkwiony w jednej osobie, do której
konsekwentnie się przebijałem. W końcu stanąłem przy Monice.
-Hej,
słuchaj, masz ochotę spotkać się po meczu? Kupiłem ostatnio świetny album,
chciałbym ci go puścić…
Tak,
wiem, dość lipna propozycja spędzenia wolnego czasu, ale była niedziela, a że
nie mieszkamy w mieście tylko na Wypizdowie Wielkopolskim, to i nie ma
specjalnie gdzie pójść. Nie byłem wówczas za bardzo zdziwiony, gdy moje
„priorytety” uśmiechnęły się szeroko.
-Jasne!
Poczekam na ciebie po meczu!
No. Przecież nie mogło być
inaczej, w tym momencie byłem królem wszystkiego czego się tknąłem. Normalnie
zbierałbym się do podobnego wyczynu całymi tygodniami, radząc się gwiazd i być
może Futrzaka… Potem, gdy już postanowiłbym ,że jednak spróbuję, z pewnością
stanąłbym przed nią i nie mógł wydobyć z siebie słowa. Te wszystkie lata przez
które miałem wszystkich rówieśników w pogardzie sprawiły, że nie byłem
najlepszy w stosunkach międzyludzkich. Ba, byłem w nich gorszy niż dwuletnie dziecko. Ale tylko
czasami sprawiało mi to problemy. Na szczęście cudowny eliksir Staszka
poluzował nieco lejce mojego języka i jak widać, opłaciło się.
-Spoko.
Dobra, zaraz zacznie się druga połowa, a Staszek pewnie chce jeszcze pozrzędzić
przed gwizdkiem. To widzimy się później.
Mecz
wygraliśmy. Komuś (zamieszanie pod bramką było zbyt wielkie by jednoznacznie
stwierdzić komu) udało się wepchnąć piłkę do siatki. Może i nie było zbyt
wielkich emocji, ale zawsze to zwycięstwo, a tylko to się liczy. Nie kupuję
pierdół o „duchu rywalizacji”. To dobry slogan dla przegranych. Gdyby wynik
rozgrywek nie miał znaczenia, cała idea sportu byłaby bezsensowna. Powoli
zaczynałem już odczuwać pierwsze objawy kaca. Suchość w ustach była dobijająca.
Zupełnie jakbym zeżarł kilo piachu. Jeszcze tylko odprawa i mogę się zmywać.
Zebraliśmy się wszyscy w cieniu rosnącego koło stadionu ogromnego drzewa.
Staszek wglądał na wyjątkowo zadowolonego. Ciekawe co też mogło wywołać u niego
dobry humor. Pewnie ktoś zginął.
-Udało
mi się załatwić dla was wyjątkowo ciekaw sparing. Mój kolega jest trenerem
młodzieżówki Lecha Poznań. Zgodził się na małe spotkanie towarzyskie. Za
tydzień, jedziemy do Pyrlandii.
Kolejorz?
Cz jego doszczętnie pojebało? Gdzie tu powody do radości? Pojedziemy do
Poznania i dostaniem wpierdol dwa razy- raz na boisku, bo to przecież nie ta
liga, a drugi- przy wyjściu z boiska, od wiernych kibiców. Zapowiadało się
strasznie. Ale tym będę się martwił później.
Włożyłem
płytę do wieży i puściłem pierwszą piosenkę. Cholera, naprawdę uwielbiam tą
muzykę. Sprawia, że mam ochotę wyjść na ulicę i krzyczeć. Zawsze też powoduje u
mnie przemożną chęć wykonywania
niekontrolowanych ruchów, przez co
zazwyczaj robię z siebie widowisko na przystankach i podczas spacerów po
mieście. Tak, lubię wymachiwać
łapami. Nobody is perfect. My name is Nobody. Monika usiadła w głębokim
fotelu. Cholera, jak jej grzecznie przekazać, że to mój tron, I wara jej od
niego? Podobno najważniejsza jest szczerość… Niee, nawet ja nie jestem aż tak
głupi. Chociaż…Nie! Uśmiechając się niewinnie usiadłem na skraju łóżka. Witaj,
mój codzienny bajzlu. Nie spodziewałem się gości. Prawda, mógłbym sprzątać
regularnie ale… Jestem człowiekiem praktycznym.
Zresztą, mojemu gościowi
najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zajęta była wpatrywaniem się w stojące na
biurku terrarium. Pośród gęstych liści, którymi było wyłożone, siedział wielki
jak dłoń pająk. Jego włochate żuwaczki poruszał się nieustannie, zupełnie jakby
coś żuł. Moja duma. Dostałem go jeszcze jako jajko i od tego czasu zajmowałem
się nim z troską, jaką inni poświęcali by szczeniaczkowi. Głaskałem go,
karmiłem, a nawet z nim rozmawiałem. Wiem, to brzmi dziwnie, ale niektórzy po
prostu są…inni. Był całkowicie niegroźny, ale miał jedną wadę. Potrafił skakać.
I to dość daleko. Kilka razy musiałem gonić go po pokoju, ponieważ wyrwał się z
moich rąk i wylądował na dywanie. Dla osób nieprzyzwyczajonych do tego typu
maskotek, mogłoby to być dość nietypowe przeżycie.
-Nazwałem
go Tom, bo uwielbia myszy.
.A także dlatego, że to imię zaspokaja moją próżność.
Tom-Tomek, brzmi podobnie, a zawsze chciałem nadać komuś imię po sobie. Jak
widać nie jestem zbyt kreatywną osobą. Być może ma to coś wspólnego z tym, że
moim najlepszym przyjacielem jest włochaty pająk…Poza tym brawo ja! Właśnie
przyznałem się, że lubię kreskówki…Cholera, teraz muszę przy niej dać komuś w
mordę, żeby odzyskać punkty męskości…Jak na złość, brat musiał akurat wyjechać
do pracy… Kucyki, jednorożce, księżniczki Barbie… Moja siostrzenica mogłaby
oglądać to przez cały dzień. Jako dobry wujek, staram się odpowiednio
ukierunkować jej upodobania, i zamiast podobnych bzdur, od których można
wymiotować tęczą, puszczam jej klasyki w stylu Królika Bugs’a. Ja się na tym
wychowałem i wszystko ze mną w porz…Dobra, teraz sie zorientowałem, że to chyba
błąd. Pójdę do piekła. A raczej poszedłbym, gdybym w nie wierzył. Według mnie,
źli ludzie trafiają po śmierci na koncert Boysów…
-Milusi…Mogłabym
go dotknąć?
Popatrzyłem na nią niepewnie. Ok…
lubię ją, ale chyba jeszcze za wcześnie na tak poważny krok. Ale nigdy nie
byłem zbyt dobry w odmawianiu kobietom. To ma coś wspólnego z babcią i jej
ciągłym wmawianiem we mnie kolejnych dokładek rosołu. „Jedz Tomuś, bo
rośniesz”…No i ma…Urosłem. A wstręt do rosołu mam do dzisiaj.
-Oczywiście-
Tomek, ty idioto, bądźże choć raz asertywny!
Nope. Słowo się rzekło, mleko wylało, a pająk czekał.
Ostrożnie uchyliłem pokrywę terrarium i zacząłem gmerać tam ręką, chcąc złapać
Toma. Biedactwo, zupełnie jakby wiedziało co je czeka, uciekało ze wszystkich
sił, jednak w końcu skończyła mu się przestrzeń. Zgarnąłem go, i podsunąłem
Monice. Wpatrywała się w niego jak zauroczona. Chyba rzeczywiście się jej
podobał. Nagle, Tom zamienił się w pilota kamikaze. Podkurczył nogi i…skoczył,
prosto na koszulkę dziewczyny. Przeraźliwy, rozdzierający uszy pisk wzbił się w
powietrze, podczas gdy Monika szybkim uderzeniem ręki zrzuciła Toma na ziemię,
i dla pewności, że jej nie zaatakuje, rozgniotła go obcasem. Chwilę zebrało mi uciszenie swojego pisku.
Wpatrywałem się ze zgrozą w mokrą plamę na panelach.
No chyba sobie kurwa, jaja
robicie….Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Dlaczego to musiał być akurat
Tom? Kot sąsiadów byłby o wiele lepszym obiektem wyładowania gniewu, zwłaszcza,
że niemiłosiernie drze japę pod moim oknem. Monika również wyglądała na
wstrząśniętą. Bliska płaczu rzuciła się na mnie i wtuliła mocna, szukając
pocieszenia. A mnie to niby kto, do cholery pocieszy?? Wydałem na tego pająka
sporo kasy, przywiązałem się do niego…Omotał moje serce swoją jedwabna siecią,
a teraz…? Bóg zapragnął mieć zwierzątko…
I zostałem z bezużytecznym terrarium. Co ja z tym kurwa zrobię? Może kot
sąsiadów się zmieści. Stałem jak oszołomiony.
Nie wiedziałem czy kultura
osobista wymaga żebym wyrzucił ją za drzwi, czy też zgodnie z zasadami dobrych
manier, najpierw poinformował o swoich uczuciach, a dopiero potem- wyrzucił.
Mogłem się jeszcze rozpłakać i zobaczyć co z tego wyjdzie. Naprawdę, jak bardzo
pozbawionym dobrego wychowania trzeba być, żeby przyjść do czyjegoś domu, i
niemal natychmiast przejść do popełnienia równie okropnej zbrodni. A myślałem,
że z nas dwojga to ja jestem Bestią. Moje serce drgało boleśnie, zupełnie jak
włochate odnóża pająka. Taka trauma z pewnością odciśnie się na mojej psychice…Nigdy
już nie poczuję podobnego przywiązania…
-Ja…Przepraszam…Nie
chciałam…
Brzmiało to dość szczerze. Ale jestem prawie pewny, że
seryjni mordercy równie przekonywująco opowiadają o swojej rzekomej skrusze… Eh…Trzeba
zacisnąć zęby.
-Nic się nie stało. Przynajmniej
nie wdeptałaś go w dywan…W życiu bym się nie doczyścił…Zakładając, że w ogóle
by mi sie chciało próbować…
Roześmiała się, zupełnie jakby to
był żart. Jeszcze nie znała mnie na tyle, by wiedzieć, że mówiłem to ze
śmiertelną powagą. Człowiek, który żyje w pokoju z plamą od ketchupu
pamiętającą zapiekankę z komunii…Zginąłbym pod brudem, gdybym mieszkał sam. Nie
jestem fleją celowo czy z upodobania…Po prostu… Mnie tam na przykład nie razi
jak ktoś ma przysłowiowy burdel w mieszkaniu…I oczekuję tego samego w zamian.
No i żeby mi nikt nie miażdżył pająków, byłoby miło…Ale jedno pobożne życzenie
naraz.
Autokar,
który miał nas zawieźć do Poznania zajechał (jak się można było spodziewać po
czymś, za czego organizacją stał Staszek) z ledwo półgodzinnym opóźnieniem.
Jasne, zrozumiałem aluzję, mieszkam na zadupiu. Oczywiście, jako że budżet
naszego kochanego klubu nie przewiduje równie wysokich i nieprzewidzianych
wydatków, za bilety i zakwaterowanie na miejscu (mieliśmy tam spędzić dwa dni),
musieliśmy zapłacić z własnej kieszeni. U nas moglibyśmy zebrać w mordy
całkowicie za darmo. Ta cała wycieczka krajoznawcza była całkowicie bez sensu. W
końcu jednak wyruszyliśmy wśród jęków skacowanego po niedzieli Staszka, i
wyśpiewywanych przez nas, małych skurwieli piosenek ( był to oczywiście
perfidny plan, nastawiony na torturowanie naszego udręczonego trenera). Jak
można się było domyślić,( była to w końcu bądź co bądź wycieczka, na której ja,
jako szesnastolatek byłem najstarszy), niemal każdy członek drużyny zdobył w
jakiś sposób i przemycił na pokład autokaru alkohol.
Były to przede wszystkim piwa,
ale zdarzały się rodzynki w postaci prawie trzech litrów wódki. Żelazne zapasy.
Oczywiście z uwagi na gorąco, i dosyć wyboistą drogę, zapas piwa należało jak
najszybciej zutylizować, aby się nie „strzepały” i nie zamieniły w ciepłe
szczyny. Nie wiem jakim cudem ani Staszek, ani kierowca nie usłyszeli syku
otwieranych puszek. Może przypisali je jakimś niewinnym napojom…W każdym bądź
razie, nikt nam nie przeszkadzał. Mieliśmy cały autokar dla siebie, więc
spokojnie upchnęliśmy się na tylnych siedzeniach, z dala od wścibskich (i
przepitych) oczu Staszka. Jak się łatwo domyślić, bawiliśmy się świetnie. Do
czasu. Wszystko ma swoją cenę. Nasz pojazd nie należał do zbyt luksusowych, i
pewnie właśnie dlatego padł na niego wybór. Wiązało się to z pewnym
nieprzyjemnym, (zwłaszcza dla grup, w której średnia ilość przyjętych płynów na
głowę wnosiła 2 litry) faktem. Nie było toalety. Kompletny brak WC, nawet
dziury w podłodze.
Jak wkrótce się przekonaliśmy, otwieranie
piwnie było naszą najmądrzejszą decyzją. Droga stała się wędrówką przez piekło.
Jakby na złość, Staszek ocknął się ze swojego otępienia i zaczął śpiewać
chwiejącym się głosem. Zachęcając nas do tego samego. Kierowca nie wyglądał na
zbyt szczęśliwego. Widać nie potrafił
docenić prawdziwego kunsztu gdy go słyszy. Ignoranci, wszędzie ignoranci. Przy
pierwszym majaczącym w oddali zjeździe na stacje paliw, zaczęliśmy jednogłośnie
wołać o pit stop. Niechętnie bo niechętnie, ale jednak przystali na nasze
prośby. Gdy z powrotem wsiadaliśmy do autokaru, żegnały nas szerokie uśmiechy
babci klozetowej, na której tacce aż złociło się od dwuzłotówek. Dopiero w
środku bramkarz przyznał się, że puścił pawia na środek kabiny. Biedna kobieta,
nie wiedziała co ją czeka. Każdy kto kiedykolwiek pił piwo wie, że gdy spożyje
pół litra tego cudownego napoju, „wycieknie” z niego litr. Ta niezwykle
zaawansowana matematyka opiera się głównie na paradoksie kota Schrodingera-
dopóki nie otworzysz pudełka, nie dowiesz się, ile może z ciebie wypłynąć.
Samo dokonanie pomiaru wpływa na
wynik eksperymentu. Toteż nie musieliśmy długo czekać na kolejną fale przypływu
.Z pewnością zbliżała się pełnia, bo prądy morskie były silniejsze. Nie
ujechaliśmy więcej niż pięć kilometrów, a znowu większość z nas poczuła nieodpartą
potrzebę. Kolejny przystanek. W sumie, zrobiliśmy takich cztery. Pod koniec,
Staszek klnął i złorzeczył, a kierowca mruczał pod nosem coś o jakichś
terminach. Mało kogo to obchodziło. W końcu, dojechaliśmy na stadion Lecha. Na
miejscu przywitał nas ów tajemniczy znajomy naszego trenera, który okazał się
całkiem miłym gościem z lekko pedofilskim wąsikiem w stylu El Mariachi. W
połączeniu z ciemną karnacja, wglądał jak Meksykanin. Brakowało mu tylko
sombrero, poncho i kastanietów. Oprowadził nas po obiekcie, pozwolił łaskawie
wejść na murawę… Tak dla zasady, żeby został po mnie jakiś ślad, splunąłem
soczyście na zieloną trawę.
Ziemia ochrzczona, możemy się
zwijać do hotelu. Dochodziła 18, a ja zaczynałem być głodny. Ku mojemu
zaskoczeniu, Staszek podał mi adres i odesłał na czele reszty drużyny, byśmy
samotnie dotarli do miejsca zakwaterowania. Czy ten człowiek miał jakikolwiek
umiar? Puszczał bandę częściowo pijanych, a już na pewno nieodpowiedzialnych
dzieciaków, pod wodzą mającego ich totalnie gdzieś mnie, żeby samopas włóczyła
się po nieznanym mieście? Mi to pasowało. Otrzymaliśmy łaskawe pozwolenie na
pospacerowanie po uliczkach, jeśli nas najdzie ochota, z surowym przykazaniem,
byśmy zameldowali się w hotelu przed 20. Moi rodzice byliby wniebowzięci. Ich
pociecha w końcu została potraktowana jako odpowiedzialna osoba! Nie wiedziałem
czy to zasługa mojego wyjątkowo spokojnego zachowania podczas podróży (nikomu
nie kazałem spierdalać), czy też może moje modlitwy w końcu przedarły się do
umysłu Christophera Walkena (ten koleś musi mieć cos wspólnego z Bogiem,
wystarczy na niego popatrzeć), ale w końcu wydarzyło się coś interesującego. Od
razu poczułem się pewnie w roli przewodnika stada. Szkoda tylko, że było to
stado baranów.
-Dobra,
słuchać się gnoje, bo wiecie, że wam mogę przyłożyć. Nie mam ochoty na żadne
problemy, dlatego idziemy prosto do hotelu. Pojemajesz?
Coś tam
pomruczeli. Piwa i długa podróż zrobiły chyba swoje, bo nie protestowali
zbytnio. Ruszyłem w stronę wyjścia ze stadionu. Tuż za bramą czekał na nas
komitet powitalny. Sześciu szerokich jak szafy kolesi w niebieskich szalikach.
Stali z założonymi rękami i obserwowali jak się zbliżamy. Rzuciłem im szybkie
spojrzenie w poszukiwaniu akcesoria małego kibola: noży, maczet, kijów
bejsbolowych, foliowych worków na zwłoki…Znalazłem tylko szaliki, ale to
jeszcze o niczym nie świadczyło. Jak się taki owinie wokół szyi, to w końcu
udusi. Miałem teraz straszną ochotę przylać Staszkowi za ten bzdurny pomysł.
Jeden z mężczyzn, wytatuowany na przedramionach łysol o byczym karku wstąpił
przed szereg. Rozejrzałem się we wszystkie stron, szukając gdzie by tu można
uciec.
-Cześć
chłopaki! Podobno będziecie grać z naszymi młodymi?
-yyy…Dzień
dobry panom…To znaczy…Dobry wieczór….My…to nasz trener załatwił…
O kurwa…. Młody jest dobry, ja zapomniałem języka w gębie.
Kto by pomyślał, że ktoś naszych się odezwie… Całą grupka kiboli wybuchła naraz
śmiechem. Ku swojemu zdziwieniu nie wyczułem w nim kpiny czy groźby. To był
zwyczajny, wesoły śmiech. Może to są „normalni” ludzie? Ale dlaczego w takim
razie, wyglądają jak banda zajmująca się napadaniem na niewidome emerytki na
wózkach inwalidzkich? Prawdziwe typy spod ciemnej gwiazdy.
-Spokojnie
chłopaki! Nie ma się czego bać! Jakbyście byli z Legii…
Kolejny wybuch śmiechu. Było już oczywiste, że nie
zamierzają nas poćwiartować, dlatego też zaczynała powracać moja rezolucja. Nie
lubiłem być nabierany.
-Chodźcie,
postawimy wam piwo!
Na dźwięk tych magicznych słów
natychmiast opuściła mnie złość. Ruszyliśmy za grupką kibiców do pobliskiego
sklepu, w którym nasi nowi znajomi zaopatrzyli się w kontener browarów, którym
chętnie podzielili się z nami, nie bacząc na naszą niepełnoletność. Ach,
Poznań… Rozmowa przy piwku zawsze toczy się bardzo szybko, i zanim zdążyliśmy się
naprawdę rozgadać, już musieliśmy lecieć do hotelu. Dresiarze byli na tyle
uprzejmi, że wskazali nam drogę. Zameldowaliśmy się i natychmiast pobiegliśmy
do jednego z pokoi. Mieliśmy przecież sporą ilość alkoholu, której trzeba się
było pozbyć. Chłopaki padali jak muchy, aż w końcu zostało nas tylko pięciu,
najstarszych i ważących najwięcej. Wygoniliśmy naprutą jak nieboskie stworzenia
młodzież do ich pokoi, i sami udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Ostatnim
przebłyskiem świadomości zorientowałem się, że Staszek jeszcze się nie pokazał.
Ale kto by się tam nim martwił. Jest dorosły, poradzi sobie. Zasnąłem.
Było jeszcze ciemno gdy się
obudziłem. W gardle drapało mnie okropne pragnienie. Jak na złość w pobliżu nie
było nic do picia. Pozostawała mi tylko łazienka i kran. Przy okazji
przypomniałem sobie, że zapomniałem umyć zęby. Wziąłem przybory i ruszyłem
ostrożnie, żeby nikogo nie obudzić na korytarz. Czułem, że zapalanie światła
będzie złym pomysłem, toteż poruszałem się w ciemności. Jakoś natrafiłem na drzwi
łazienki. W słabym blasku księżyca wpadającym przez okno, dostrzegłem na
podłodze jakiś ciemny kształt leżący w kałuży jakiejś nierozpoznawalnej mazi.
Świetnie kurwa! Jakiś kot przeholował i zarzygał łazienkę! Oczywiście, jako
najstarszemu, to mi się oberwie. Ze złością kopnąłem leżące nieruchomo ciało.
Głuchy jęk jakoś nie pasował do głosu żadnego członka drużyny…Inny gość?
Powodowany ciekawością zapaliłem światło. Chwilę zajęło mi zanim przyzwyczaiłem
się do jego jasnych promieni raniących moje źrenice. Przede mną, na podłodze
leżał…Staszek. Waliło od niego jak z gorzelni a z kieszeni wystawała niedopita
flaszka. Skubaniec, więc to dlatego zostawił nas samych sobie! Pies go jebał,
nie będę go niańczył.
Przestąpiłem najzwyczajniej w
świecie nad leżącym mężczyzną, i stanąłem przy najdalej położonej umywalce.
Napiłem się do syta wody, a później zacząłem szorować zęby. Gdy skończyłem,
wróciłem do pokoju, i położyłem się spać. Z samego rana zaczęło się piekło.
Obudził mnie wściekły łomot właściciela, który domagał się wyjaśnień w sprawie
leżącego w łazience pijanego Staszka oraz pustych flaszek, które jak ostatni
idioci wyrzuciliśmy do stojącego przy recepcji kosza na śmieci. Na swoje
usprawiedliwienie mam tylko to, że…Nie myślałem wówczas trzeźwo. Wywalili nas z
hotelu w trybie natychmiastowym. Zaczęliśmy szukać autobusu, żeby zdążyć na
mecz, ale nie mogliśmy go nigdzie znaleźć. W końcu, po przeszukaniu pobliskiego
parkingu, zobaczyliśmy go. Był zamknięty, a w środku słodko drzemał kierowca.
Jego…wymięty stan jasno świadczył o sposobie, w jaki spędził ostatnią noc.
Staszek mógłby chyba powiedzieć o tym coś więcej. W każdym razie, nie mogliśmy
na niego liczyć. Nagle, ożyła komórka naszego ukochanego trenera.
Dzwonił zastępca jego kolegi od
młodzieżówki. Pytał się gdzie do cholery jesteśmy. Podaliśmy mu adres, i
sytuację, w której się znaleźliśmy, pomijając oczywiście naszą własną kondycję.
Każdy z nas miał światłowstręt i mniej lub bardziej zaawansowany ból głowy.
Rozmówca był na tyle uprzejmy, że przysłał po nas swoich chłopców, z którymi
mieliśmy się zmierzyć już za niecałą godzinę. Pomogli nam bezpiecznie dotrzeć
na stadion. Tam też zobaczyliśmy ich trenera, który również z trudem utrzymywał
przytomność. Widać i on postanowił się dołączyć do całonocnej imprezy. Mecz był
katastrofą. Złoili nam tyłek 20:3. Naprawdę nie mam pojęcia jakim cudem te trzy
honorowe gole znalazły drogę do siatki, ale najwyraźniej sprawiły to nasze
zdolności. Bo najważniejsze, to dobre przygotowanie! Bez tego, ani rusz.
Wrzucam to i wychodzę do pracy. W najbliższym czasie może być problem z nowymi częściami opowiadań, bo nocna zmiana nie służy najlepiej kreatywności.Człowiek wraca o 7 do domu, i śpi do góra 12, bo wiadomo, zawsze ktoś się znajdzie na tyle troszczący się o jego dobro, że obudzi ^^ Będę walczył, za Midgard, i za Imperatora! :D Póki co, kolejna próba pisania rozrywkowego :) Mój pająk zginął w sposób opisany w tym opowiadaniu :( Z tym, że to było kilka dni temu, no i Monika nie była u mnie pierwszy raz. Ale dodałem tą sytuację, ku pamięci mojego pupila :D
Wiesz, tak się domyśliłam, że to Twoje wspomnienia. Jedyne stworzenie, do którego mam awersję i uciekam to szerszeń. Mam uczulenie. Jak mnie kiedyś dziabła pszczoła to spuchłam jak Mongoł. Wolę nie ryzykować szokiem i pobytem w szpitalu.
OdpowiedzUsuńNo ale taka reakcja jest uzasadniona w przypadku rzeczywistego zagrożenia. Biedny pająk, chciał się tylko przywitać/przytulić, a skończył jako mokra plama :/ No i szerszenie są darmowe wiec można tłuc :D
UsuńJakbym to był ja.... Twój pajączek miałby gorszą śmierć. Zwykle tłukę aż nic nie zostanie, może jakaś jedna zagubiona nóżka, która odpada w trakcie pierwszych dwudziestu udeżeń.....
OdpowiedzUsuń(_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] :D
OdpowiedzUsuń- Myślałem, że Tomek, po tym pół litrze zacznie tańcować na boisku.
- Odwieczne pytanie: kobita, czy pająk?
"Mogę dotknąć twojego pająka?" - "...chyba jeszcze za wcześnie na tak poważny krok"
- Jaki trener taka drużyna ROTFL! (_)]
I jeszcze na początku miałeś takie zdanie: "Jak na razie wciągnie padły żadne bramki..." - o co w tym chodziło? Chyba chciałeś napisać wciąż, albo ciągle :)
Tak, to zasługa autokorekty, którą przeoczyłem, dzięki za zwrócenie uwagi, już poprawiam ^^
UsuńMiałem to napisać u siebie, ale mnie się nie chce no i ty pewnie tam nie zapełzniesz. Tego samego dnia (czyt. 18 czerwiec 2014 roku) wieczorem (czyt. 23.30 ) siedzę grzecznie na wc, a tam przy moich nogach zapier... chodzi taki wielki pająk. Prawie, że zarobił koszem na pranie, prawie, bo jednak zwiał za szafkę -.-
OdpowiedzUsuńAle wiesz, takie hmm...Dzikie pająki, to co innego, nigdy nie wiadomo gdzie się taki szlajał, albo czy Ci nie złoży jakichś jaj w mózgu jak będziesz spał...Zresztą, według badań, człowiek przez całe swoje życie, śpiąc, zjada około 8-10 tych stworzeń, więc, tak, te małe są nieprzyjemne. Ale ptaszniki? To lepsze niż chomik ^^ No i za duże żeby się zmieścić do ust czy do ucha...Także, polecam ^^
UsuńCo do tych, hmm, dzikich. Byłam kiedyś z moim facetem pod namiotem i ten jeden cholernik użarł mnie w ucho. Bolało jak diabli, ale ja miałam wyrzuty sumienia, że go rozgniotłam, ale to był odruch.
UsuńNo a wiesz jak ten ptasznik dziabał jak był jeszcze młody i przeżywał okres buntu? :D Jadu może i nie miał, ale jak uszczypał to się krew lała :) Prawie jak całusy ^^ Ach, te wspomnienia :( Klasyczna obrona własna, nie ma co żałować :P
UsuńTo ja od dziś nie sypiam. Pająki w moich ustach? Horror. Zresztą ten narząd służy do kilku innych o wiele przyjemniejszych (słowo zwiało) spraw... rzeczy... zabiegów... Nie wiem, wybierz które lepiej pasuje do zamysłu i kontekstu xD
UsuńCzynności? To chyba najczęstsza kolokacja No wiadomo, nie ma to jak porządna pizza czy chociażby kanapka z Subway'a, ba, nawet kawa z automatu smakuje lepiej niż pająk...Nie żebym kiedykolwiek jakiegoś zjadł na jawie, żeby zapamiętać smak...Ale słyszałem, że pieczone tarantule smakują jak orzechy...
UsuńJeszcze dobre są lody zwłaszcza takie z maszyny. Liżesz aż do wafelka, potem odgryzasz końcówkę tego wafelka i wysysasz pyszny środeczek :3
UsuńCo Ty gadasz...Chyba od wafelka do góry, bo jak to tak...musiałbyś rożkiem do nieba trzymać żeby skończyć na waflu...:D
UsuńTo ja ci opowiem inną historyjkę - Neo konta pająk. Był kiedyś u mojej szwagierki, która też ma awersję do tych stworzeń. Moja , teraz czteroletnia, chrześnica krzyczy ze swojego pokoju, że tam jest pająk. Kto musiał iść sprawdzić? Oczywiście Ada, a tam przy doniczce leżała sobie zdechła mucha. Śmiałam się z nich przez godzinę. Jak Neo wpada do mnie do pracy, to nawet mu nie mówię, że przed oknem utkał sobie pajęczynę taki jeden osobnik wielkości dłoni, wybiłby mi okno.
OdpowiedzUsuńA to, ja muszę swoją siostrzenicę pochwalić, że ona się nie boi. Kiedyś sobie siedzę i oglądam telewizję (akurat się miałem tym biednym dzieckiem zająć), a ona mi przyłazi z szufelką na śmieci i woła "Wujek, patrz!", no to patrze, bo co robić...A po szufelce tupta sobie taki czarny pajączek wielkości paznokcia, a młoda nic. Sama go zgarnęła, i jeszcze przyniosła pokazać ^^ Za to do motylków ma awers :/ Ale jak się ma 5 lat.. :D
Usuń