wtorek, 17 czerwca 2014

Ad perpetuam rei memoriam- Na wieczną rzeczy pamiątkę

                -Podaj! Podaj, kurwa debilu!
                Ach, ci kibice. Zawsze wiedzą co powiedzieć by zmotywować swoją drużynę do dawania z siebie wszystkiego aby zaspokoić ich wygórowane oczekiwania. Rzuciłem drącemu japę facetowi spojrzenie. Niestety, cały kunszt, który włożyłem w nasączenie go jadem i nienawiścią poszedł na marne, gdyż ogolony na łyso, dzierżący w łapie butelkę piwa niczym maczugę pijaczek, spoglądał już w całkowicie inną stronę. Dziwne, biorąc pod uwagę, że to ja byłem przy piłce. Słońce prażyło niemiłosiernie i tak już suchą jak pieprz murawę boiska. Ze szczerym niepokojem spoglądałem na palących papierosy kibiców, rzucających żarzące się jeszcze pety na trawę. W każdej chwili spodziewałem się ujrzeć płomienie. Zbliżał się koniec pierwszej połowy spotkania. Jak na razie wciąż nie padły żadne bramki, i nic nie wskazywało by miało to ulec zmianie przed przerwą.
 Chociaż z drugiej strony…Nie zamierzałem słuchać rady kogoś, kto zasad prowadzenia drużyny uczył się przy piwku i burdach z innymi kibicami. Miałem przed sobą czyste pole, najbliższy przeciwnik był dobre sześć metrów ode mnie. Przez ten upał nikomu nie chciało się biegać. Tylko ja byłem na tyle zaangażowany ( choć głupi to lepsze słowo), by podjąć jakąkolwiek próbę przeforsowania linii boiska. Oceniłem szybko sytuację. Jak to było do przewidzenia, z przodu nie było nikogo komu mógłbym oddać piłkę. Jak na złość, opaska, która powstrzymywała moje włosy przed zakrywaniem mi oczu, zaczęła się ześlizgiwać. Pierwsze kosmyki długich kudłów zaczynały łaskotać mnie w nos. Nie mogłem jednak sie zatrzymać  by poprawić fryzurę. To nieprofesjonalne.
 A zresztą…kogo ja oszukuję. Liga młodzieżowa i profesjonalizm? To pojęcia tak odległe jak disco polo i muzyka. Zatrzymałem się. Zdziwione miny przeciwników świadczyły dobitnie o niecodzienności sytuacji, jednak żaden leniwy idiota nie kwapił się, żeby wykorzystać mój moment nieuwagi. Widząc, że nikt nie będzie mnie niepokoił, spokojnie poprawiłem opaskę. Naprawdę, żałosny poziom. Za ten czas, powinni mnie wdeptać w glebę. No, może tylko ja mam podobne zapędy… Zawsze mi wmawiali, że za dużo „gram ciałem”. Brzmi to jakbym pracował w klubie go-go dla pedałów… No i pięknie. Mam zbyt kolorową wyobraźnię, co jest jednocześnie darem i przekleństwem. Czasami wystarczy niegroźny zlepek wyrazów, by mój umysł podsunął mi obrazy wyjęte rodem z sennych marzeń pacjentów zakładu psychiatrycznego.
                -Tomek do kurwy nędzy, co robisz! Ruszaj dupę pod bramkę, ale już!
`Jest i nasz trener. Staszek, jak zwykle w formie. Widać zdążył już uzupełnić poziom płynów hamulcowych o ładnie brzmiącej nazwie „Krajowa”, i właśnie, zaczynają mu one puszczać. Miło było widzieć go takiego jakim był- zapitego nauczyciela WF-u, z tygodniowym zarostem i brudna koszulą. Ten to ma życie. Stał pod światło, skorzystałem więc z okazji, i udając, że uspokajająco podnoszę rękę, pokazałem mu środkowy palec. Bujaj się koleś, są w życiu mężczyzny pewne priorytety. Moje siedziały w pierwszym rzędzie i z napięciem w oczach obserwowały grę. Tak, czasem lubię pogwiazdorzyć. Wolno mi. Za te wszystkie siniaki, dziury w nogach, przelaną krew…I flegmę. Trzeba czasem pomyśleć o sobie. Pomachałem Monice, a ona odpowiedziała tym samym.
W tym czasie, moi przeciwnicy najwyraźniej doszli do wniosku, że upał mi zaszkodził, i że straciłem władzę w nogach, i z czystej, koleżeńskiej chęci niesienia pomocy, postanowili mi pomóc. Niech Bóg błogosławi tych dzielnych chłopców. Rzucili się w moją stronę dokładnie w momencie, w którym ponownie zacząłem biec. Naprawdę, ich inteligencja była ostra niczym u samego Einsteina. Ale tak to już jest w przypadku gimnazjalistów. Zdążyłem przebiec dwa metry zanim obaj, jednocześnie rzucili się do wślizgu. Sunęli po trawie niczym bobsleje po torze, z dwóch przeciwnych kierunków. Widząc co się zbliża, próbowałem zrobić unik, albo przynajmniej uciec z linii ognia, jednak potknąłem się o coś leżącego na murawie. Później okazało się, że była to piłka. Kto by pomyślał? Zostawiają takie rzeczy niepilnowane, bez żadnych ostrzeżeń… Ciężko zauważyć…Runąłem jak długi. Co prawda udało mi sie dzięki temu usunąć znaczną część ciała z linii nacierających butów zakończonych plastykowymi korkami, ale moim nogom nie udała się ta sztuka.
 Poczułem solidne uderzenie. Jeśli teoria strun jest prawdą i stanowią one rzeczywiście podstawę budowy materii, to moje w tej chwili zadrgały jednocześnie skowycząc z bólu. Oczywiście, jako że moje priorytety nadal siedziały gdzie przedtem, i wciąż wpatrywały się w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stałem, nie mogłem sobie pozwolić na okrzyk bólu, czy chociażby zbyt wyraźny grymas. Dobrze, że miałem w tym sporą wprawę. Nie przepadam za większością ludzi, co sprawia, że przebywanie w ich towarzystwie jest dla mnie istną katorgą. Nie mogę jednak zrażać do siebie wszystkich naokoło, mówiąc im wprost, że każde ich słowo, gest czy nawet westchnienie gotuje we mnie krew, i najchętniej trzymałbym się od nich z daleka. Dlatego też musiałem nauczyć się przybierania maski uprzejmego uśmiechu i zachowywania większości swoich myśli dla jedynej osoby, która w pełni je rozumiała- dla siebie. Nie mogłem jednak powstrzymać niewyparzonego języka.
                -Czy was do reszty popierdoliło?
                Zaciśnięte zęby kruszyły się kawałek po kawałku. Zaryzykowałem szybkie spojrzenie w dół. Nie było tak źle. Miałem, jakieś dwie dziury w okolicach łydek, ale sądząc po tym, że mogłem ruszać palcami, nic nie było złamane. Jak to powiedział Staszek zawodnikowi, który jak się później okazało zwichnął kostkę-„Do przerwy się zagoi”. Sędzia odgwizdał faul, ale jakoś nie kwapił się do pokazania kartki.
                -Tomek, wstawaj! Dobrze wiesz, że nie mam kogo wprowadzić! Nie możesz zawieść drużyny!
                „Chuj z nimi”, ale oczywiście nie mogłem powiedzieć tego na głos. Na ich szczęście mam swoją dumę, i nie robię z siebie mazgaja na oczach wszystkich. No, na oczach „priorytetów”. Wstałem. Ku mojemu zaskoczeniu, nie było tak źle. Widać uszkodzili mi jakiś nerw dzięki czemu ból jest mniejszy. Mogli mi złamać kręgosłup, wtedy nie odczuwałbym żadnego dyskomfortu. Gwizdek. Podbiegł do nas Radek, jedyny człowiek w zespole, na którym można było polegać. Zawsze było z nim tak samo- ilekroć był przy piłce, można było przewidzieć, że spieprzy sprawę. Stabilizacja to ważna rzecz. Ledwo zdążył wykopać piłkę z rzutu wolnego, a sędzia już zakończył pierwszą połowę. Zszedłem z ulgą z boiska. Czułem jakby ktoś wlał mi do kości płynny ogień. Ale to chyba dobrze wziąwszy pod uwagę te wszystkie zachwalane maści rozgrzewające, pomocne w walce z bólem. Chwyciłem pierwszy lepszy bidon z wodą.
Otworzyłem szeroko usta i wycisnąłem ogromny haust płynu, który od razu spływał w dół przełyku. Dopiero po chwili zorientowałem się, że coś jest nie tak. To nie była woda. Ani żaden inny napój, którego spodziewałbym się w tej butelce. Paląca, drapiąca gardło ciecz…Wóda…Co za idiota mógł przynieść…Wtedy zobaczyłem biegnącego w moim kierunku Staszka, z wyrazem przerażenia w oczach. Nie wiem czy było to spowodowane tym, że właśnie wypiłem sporą ilość alkoholu, czy też po prostu niepokoił się, że osuszę mu cały zapas. Nie po raz pierwszy zadałem sobie pytanie o to, kto zrobił tego lumpa naszym trenerem? Czy budżet klubu był faktycznie aż tak niski, że mogli sobie pozwolić jedynie na wynagrodzenie wypłacane w piwach? Poczułem, że zbiera mi się na wymioty.
                -Tomek, kurwa, coś ty narobił?
No jak to co? Świadomi i z premedytacją wyżłopałem ci wódę, panie trenerze! Skandal! Powinno się mnie zamknąć w Białym Domku! Ale były i plusy. Ból w posiniaczonych nogach nieco zelżał. Cały świat stał się nagle…przyjaźniejszy. Poczułem nagły przypływ mocy i niezwyciężoności. Zacząłem wierzyć, że naprawdę mogę wszystko.
                -Spokojnie, panie Staszku, wszystko jest ok. Ja…Dam sobie radę, obiecuję. Wygramy ten mecz, albo umrzemy próbując… W obu przypadkach, nie poddamy się!
                Ignorując jego minę w stylu: „co-ja-kurwa-narobiłem”, odwróciłem się i pomaszerowałem w kierunku trybun. Witały mnie nieprzychylne spojrzenia kibiców gości, i wyrażające minimum współczucia słowa miejscowych. Przeszedłem przez nich jak Titanic przez pole lodowców. Z tą różnicą, że nie zatonąłem, ale kilku potrąciłem. Nieważne. Wzrok miałem utkwiony w jednej osobie, do której konsekwentnie się przebijałem. W końcu stanąłem przy Monice.
                -Hej, słuchaj, masz ochotę spotkać się po meczu? Kupiłem ostatnio świetny album, chciałbym ci go puścić…
                Tak, wiem, dość lipna propozycja spędzenia wolnego czasu, ale była niedziela, a że nie mieszkamy w mieście tylko na Wypizdowie Wielkopolskim, to i nie ma specjalnie gdzie pójść. Nie byłem wówczas za bardzo zdziwiony, gdy moje „priorytety” uśmiechnęły się szeroko.
                -Jasne! Poczekam na ciebie po meczu!
No. Przecież nie mogło być inaczej, w tym momencie byłem królem wszystkiego czego się tknąłem. Normalnie zbierałbym się do podobnego wyczynu całymi tygodniami, radząc się gwiazd i być może Futrzaka… Potem, gdy już postanowiłbym ,że jednak spróbuję, z pewnością stanąłbym przed nią i nie mógł wydobyć z siebie słowa. Te wszystkie lata przez które miałem wszystkich rówieśników w pogardzie sprawiły, że nie byłem najlepszy w stosunkach międzyludzkich. Ba, byłem w nich  gorszy niż dwuletnie dziecko. Ale tylko czasami sprawiało mi to problemy. Na szczęście cudowny eliksir Staszka poluzował nieco lejce mojego języka i jak widać, opłaciło się.
                -Spoko. Dobra, zaraz zacznie się druga połowa, a Staszek pewnie chce jeszcze pozrzędzić przed gwizdkiem. To widzimy się później.
                Mecz wygraliśmy. Komuś (zamieszanie pod bramką było zbyt wielkie by jednoznacznie stwierdzić komu) udało się wepchnąć piłkę do siatki. Może i nie było zbyt wielkich emocji, ale zawsze to zwycięstwo, a tylko to się liczy. Nie kupuję pierdół o „duchu rywalizacji”. To dobry slogan dla przegranych. Gdyby wynik rozgrywek nie miał znaczenia, cała idea sportu byłaby bezsensowna. Powoli zaczynałem już odczuwać pierwsze objawy kaca. Suchość w ustach była dobijająca. Zupełnie jakbym zeżarł kilo piachu. Jeszcze tylko odprawa i mogę się zmywać. Zebraliśmy się wszyscy w cieniu rosnącego koło stadionu ogromnego drzewa. Staszek wglądał na wyjątkowo zadowolonego. Ciekawe co też mogło wywołać u niego dobry humor. Pewnie ktoś zginął.
                -Udało mi się załatwić dla was wyjątkowo ciekaw sparing. Mój kolega jest trenerem młodzieżówki Lecha Poznań. Zgodził się na małe spotkanie towarzyskie. Za tydzień, jedziemy do Pyrlandii.
                Kolejorz? Cz jego doszczętnie pojebało? Gdzie tu powody do radości? Pojedziemy do Poznania i dostaniem wpierdol dwa razy- raz na boisku, bo to przecież nie ta liga, a drugi- przy wyjściu z boiska, od wiernych kibiców. Zapowiadało się strasznie. Ale tym będę się martwił później.
                Włożyłem płytę do wieży i puściłem pierwszą piosenkę. Cholera, naprawdę uwielbiam tą muzykę. Sprawia, że mam ochotę wyjść na ulicę i krzyczeć. Zawsze też powoduje u mnie przemożną chęć  wykonywania niekontrolowanych ruchów, przez co  zazwyczaj robię z siebie widowisko na przystankach i podczas spacerów po mieście. Tak, lubię wymachiwać łapami. Nobody is perfect. My name is Nobody. Monika usiadła w głębokim fotelu. Cholera, jak jej grzecznie przekazać, że to mój tron, I wara jej od niego? Podobno najważniejsza jest szczerość… Niee, nawet ja nie jestem aż tak głupi. Chociaż…Nie! Uśmiechając się niewinnie usiadłem na skraju łóżka. Witaj, mój codzienny bajzlu. Nie spodziewałem się gości. Prawda, mógłbym sprzątać regularnie ale… Jestem człowiekiem praktycznym.
Zresztą, mojemu gościowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zajęta była wpatrywaniem się w stojące na biurku terrarium. Pośród gęstych liści, którymi było wyłożone, siedział wielki jak dłoń pająk. Jego włochate żuwaczki poruszał się nieustannie, zupełnie jakby coś żuł. Moja duma. Dostałem go jeszcze jako jajko i od tego czasu zajmowałem się nim z troską, jaką inni poświęcali by szczeniaczkowi. Głaskałem go, karmiłem, a nawet z nim rozmawiałem. Wiem, to brzmi dziwnie, ale niektórzy po prostu są…inni. Był całkowicie niegroźny, ale miał jedną wadę. Potrafił skakać. I to dość daleko. Kilka razy musiałem gonić go po pokoju, ponieważ wyrwał się z moich rąk i wylądował na dywanie. Dla osób nieprzyzwyczajonych do tego typu maskotek, mogłoby to być dość nietypowe przeżycie.
                -Nazwałem go Tom, bo uwielbia myszy.
.A także dlatego, że to imię zaspokaja moją próżność. Tom-Tomek, brzmi podobnie, a zawsze chciałem nadać komuś imię po sobie. Jak widać nie jestem zbyt kreatywną osobą. Być może ma to coś wspólnego z tym, że moim najlepszym przyjacielem jest włochaty pająk…Poza tym brawo ja! Właśnie przyznałem się, że lubię kreskówki…Cholera, teraz muszę przy niej dać komuś w mordę, żeby odzyskać punkty męskości…Jak na złość, brat musiał akurat wyjechać do pracy… Kucyki, jednorożce, księżniczki Barbie… Moja siostrzenica mogłaby oglądać to przez cały dzień. Jako dobry wujek, staram się odpowiednio ukierunkować jej upodobania, i zamiast podobnych bzdur, od których można wymiotować tęczą, puszczam jej klasyki w stylu Królika Bugs’a. Ja się na tym wychowałem i wszystko ze mną w porz…Dobra, teraz sie zorientowałem, że to chyba błąd. Pójdę do piekła. A raczej poszedłbym, gdybym w nie wierzył. Według mnie, źli ludzie trafiają po śmierci na koncert Boysów…
                -Milusi…Mogłabym go dotknąć?
Popatrzyłem na nią niepewnie. Ok… lubię ją, ale chyba jeszcze za wcześnie na tak poważny krok. Ale nigdy nie byłem zbyt dobry w odmawianiu kobietom. To ma coś wspólnego z babcią i jej ciągłym wmawianiem we mnie kolejnych dokładek rosołu. „Jedz Tomuś, bo rośniesz”…No i ma…Urosłem. A wstręt do rosołu mam do dzisiaj.
                -Oczywiście- Tomek, ty idioto, bądźże choć raz asertywny!
Nope. Słowo się rzekło, mleko wylało, a pająk czekał. Ostrożnie uchyliłem pokrywę terrarium i zacząłem gmerać tam ręką, chcąc złapać Toma. Biedactwo, zupełnie jakby wiedziało co je czeka, uciekało ze wszystkich sił, jednak w końcu skończyła mu się przestrzeń. Zgarnąłem go, i podsunąłem Monice. Wpatrywała się w niego jak zauroczona. Chyba rzeczywiście się jej podobał. Nagle, Tom zamienił się w pilota kamikaze. Podkurczył nogi i…skoczył, prosto na koszulkę dziewczyny. Przeraźliwy, rozdzierający uszy pisk wzbił się w powietrze, podczas gdy Monika szybkim uderzeniem ręki zrzuciła Toma na ziemię, i dla pewności, że jej nie zaatakuje, rozgniotła go obcasem.  Chwilę zebrało mi uciszenie swojego pisku. Wpatrywałem się ze zgrozą w mokrą plamę na panelach.
No chyba sobie kurwa, jaja robicie….Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Dlaczego to musiał być akurat Tom? Kot sąsiadów byłby o wiele lepszym obiektem wyładowania gniewu, zwłaszcza, że niemiłosiernie drze japę pod moim oknem. Monika również wyglądała na wstrząśniętą. Bliska płaczu rzuciła się na mnie i wtuliła mocna, szukając pocieszenia. A mnie to niby kto, do cholery pocieszy?? Wydałem na tego pająka sporo kasy, przywiązałem się do niego…Omotał moje serce swoją jedwabna siecią, a teraz…?  Bóg zapragnął mieć zwierzątko… I zostałem z bezużytecznym terrarium. Co ja z tym kurwa zrobię? Może kot sąsiadów się zmieści. Stałem jak oszołomiony.
Nie wiedziałem czy kultura osobista wymaga żebym wyrzucił ją za drzwi, czy też zgodnie z zasadami dobrych manier, najpierw poinformował o swoich uczuciach, a dopiero potem- wyrzucił. Mogłem się jeszcze rozpłakać i zobaczyć co z tego wyjdzie. Naprawdę, jak bardzo pozbawionym dobrego wychowania trzeba być, żeby przyjść do czyjegoś domu, i niemal natychmiast przejść do popełnienia równie okropnej zbrodni. A myślałem, że z nas dwojga to ja jestem Bestią. Moje serce drgało boleśnie, zupełnie jak włochate odnóża pająka. Taka trauma z pewnością odciśnie się na mojej psychice…Nigdy już nie poczuję podobnego przywiązania…
                -Ja…Przepraszam…Nie chciałam…
Brzmiało to dość szczerze. Ale jestem prawie pewny, że seryjni mordercy równie przekonywująco opowiadają o swojej rzekomej skrusze… Eh…Trzeba zacisnąć zęby.
                                -Nic się nie stało. Przynajmniej nie wdeptałaś go w dywan…W życiu bym się nie doczyścił…Zakładając, że w ogóle by mi sie chciało próbować…
Roześmiała się, zupełnie jakby to był żart. Jeszcze nie znała mnie na tyle, by wiedzieć, że mówiłem to ze śmiertelną powagą. Człowiek, który żyje w pokoju z plamą od ketchupu pamiętającą zapiekankę z komunii…Zginąłbym pod brudem, gdybym mieszkał sam. Nie jestem fleją celowo czy z upodobania…Po prostu… Mnie tam na przykład nie razi jak ktoś ma przysłowiowy burdel w mieszkaniu…I oczekuję tego samego w zamian. No i żeby mi nikt nie miażdżył pająków, byłoby miło…Ale jedno pobożne życzenie naraz.
                Autokar, który miał nas zawieźć do Poznania zajechał (jak się można było spodziewać po czymś, za czego organizacją stał Staszek) z ledwo półgodzinnym opóźnieniem. Jasne, zrozumiałem aluzję, mieszkam na zadupiu. Oczywiście, jako że budżet naszego kochanego klubu nie przewiduje równie wysokich i nieprzewidzianych wydatków, za bilety i zakwaterowanie na miejscu (mieliśmy tam spędzić dwa dni), musieliśmy zapłacić z własnej kieszeni. U nas moglibyśmy zebrać w mordy całkowicie za darmo. Ta cała wycieczka krajoznawcza była całkowicie bez sensu. W końcu jednak wyruszyliśmy wśród jęków skacowanego po niedzieli Staszka, i wyśpiewywanych przez nas, małych skurwieli piosenek ( był to oczywiście perfidny plan, nastawiony na torturowanie naszego udręczonego trenera). Jak można się było domyślić,( była to w końcu bądź co bądź wycieczka, na której ja, jako szesnastolatek byłem najstarszy), niemal każdy członek drużyny zdobył w jakiś sposób i przemycił na pokład autokaru alkohol.
Były to przede wszystkim piwa, ale zdarzały się rodzynki w postaci prawie trzech litrów wódki. Żelazne zapasy. Oczywiście z uwagi na gorąco, i dosyć wyboistą drogę, zapas piwa należało jak najszybciej zutylizować, aby się nie „strzepały” i nie zamieniły w ciepłe szczyny. Nie wiem jakim cudem ani Staszek, ani kierowca nie usłyszeli syku otwieranych puszek. Może przypisali je jakimś niewinnym napojom…W każdym bądź razie, nikt nam nie przeszkadzał. Mieliśmy cały autokar dla siebie, więc spokojnie upchnęliśmy się na tylnych siedzeniach, z dala od wścibskich (i przepitych) oczu Staszka. Jak się łatwo domyślić, bawiliśmy się świetnie. Do czasu. Wszystko ma swoją cenę. Nasz pojazd nie należał do zbyt luksusowych, i pewnie właśnie dlatego padł na niego wybór. Wiązało się to z pewnym nieprzyjemnym, (zwłaszcza dla grup, w której średnia ilość przyjętych płynów na głowę wnosiła 2 litry) faktem. Nie było toalety. Kompletny brak WC, nawet dziury w podłodze.
 Jak wkrótce się przekonaliśmy, otwieranie piwnie było naszą najmądrzejszą decyzją. Droga stała się wędrówką przez piekło. Jakby na złość, Staszek ocknął się ze swojego otępienia i zaczął śpiewać chwiejącym się głosem. Zachęcając nas do tego samego. Kierowca nie wyglądał na zbyt szczęśliwego.  Widać nie potrafił docenić prawdziwego kunsztu gdy go słyszy. Ignoranci, wszędzie ignoranci. Przy pierwszym majaczącym w oddali zjeździe na stacje paliw, zaczęliśmy jednogłośnie wołać o pit stop. Niechętnie bo niechętnie, ale jednak przystali na nasze prośby. Gdy z powrotem wsiadaliśmy do autokaru, żegnały nas szerokie uśmiechy babci klozetowej, na której tacce aż złociło się od dwuzłotówek. Dopiero w środku bramkarz przyznał się, że puścił pawia na środek kabiny. Biedna kobieta, nie wiedziała co ją czeka. Każdy kto kiedykolwiek pił piwo wie, że gdy spożyje pół litra tego cudownego napoju, „wycieknie” z niego litr. Ta niezwykle zaawansowana matematyka opiera się głównie na paradoksie kota Schrodingera- dopóki nie otworzysz pudełka, nie dowiesz się, ile może z ciebie wypłynąć.
Samo dokonanie pomiaru wpływa na wynik eksperymentu. Toteż nie musieliśmy długo czekać na kolejną fale przypływu .Z pewnością zbliżała się pełnia, bo prądy morskie były silniejsze. Nie ujechaliśmy więcej niż pięć kilometrów, a znowu większość z nas poczuła nieodpartą potrzebę. Kolejny przystanek. W sumie, zrobiliśmy takich cztery. Pod koniec, Staszek klnął i złorzeczył, a kierowca mruczał pod nosem coś o jakichś terminach. Mało kogo to obchodziło. W końcu, dojechaliśmy na stadion Lecha. Na miejscu przywitał nas ów tajemniczy znajomy naszego trenera, który okazał się całkiem miłym gościem z lekko pedofilskim wąsikiem w stylu El Mariachi. W połączeniu z ciemną karnacja, wglądał jak Meksykanin. Brakowało mu tylko sombrero, poncho i kastanietów. Oprowadził nas po obiekcie, pozwolił łaskawie wejść na murawę… Tak dla zasady, żeby został po mnie jakiś ślad, splunąłem soczyście na zieloną trawę.
Ziemia ochrzczona, możemy się zwijać do hotelu. Dochodziła 18, a ja zaczynałem być głodny. Ku mojemu zaskoczeniu, Staszek podał mi adres i odesłał na czele reszty drużyny, byśmy samotnie dotarli do miejsca zakwaterowania. Czy ten człowiek miał jakikolwiek umiar? Puszczał bandę częściowo pijanych, a już na pewno nieodpowiedzialnych dzieciaków, pod wodzą mającego ich totalnie gdzieś mnie, żeby samopas włóczyła się po nieznanym mieście? Mi to pasowało. Otrzymaliśmy łaskawe pozwolenie na pospacerowanie po uliczkach, jeśli nas najdzie ochota, z surowym przykazaniem, byśmy zameldowali się w hotelu przed 20. Moi rodzice byliby wniebowzięci. Ich pociecha w końcu została potraktowana jako odpowiedzialna osoba! Nie wiedziałem czy to zasługa mojego wyjątkowo spokojnego zachowania podczas podróży (nikomu nie kazałem spierdalać), czy też może moje modlitwy w końcu przedarły się do umysłu Christophera Walkena (ten koleś musi mieć cos wspólnego z Bogiem, wystarczy na niego popatrzeć), ale w końcu wydarzyło się coś interesującego. Od razu poczułem się pewnie w roli przewodnika stada. Szkoda tylko, że było to stado baranów.
                -Dobra, słuchać się gnoje, bo wiecie, że wam mogę przyłożyć. Nie mam ochoty na żadne problemy, dlatego idziemy prosto do hotelu. Pojemajesz?
                Coś tam pomruczeli. Piwa i długa podróż zrobiły chyba swoje, bo nie protestowali zbytnio. Ruszyłem w stronę wyjścia ze stadionu. Tuż za bramą czekał na nas komitet powitalny. Sześciu szerokich jak szafy kolesi w niebieskich szalikach. Stali z założonymi rękami i obserwowali jak się zbliżamy. Rzuciłem im szybkie spojrzenie w poszukiwaniu akcesoria małego kibola: noży, maczet, kijów bejsbolowych, foliowych worków na zwłoki…Znalazłem tylko szaliki, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Jak się taki owinie wokół szyi, to w końcu udusi. Miałem teraz straszną ochotę przylać Staszkowi za ten bzdurny pomysł. Jeden z mężczyzn, wytatuowany na przedramionach łysol o byczym karku wstąpił przed szereg. Rozejrzałem się we wszystkie stron, szukając gdzie by tu można uciec.
                -Cześć chłopaki! Podobno będziecie grać z naszymi młodymi?
                -yyy…Dzień dobry panom…To znaczy…Dobry wieczór….My…to nasz trener załatwił…
O kurwa…. Młody jest dobry, ja zapomniałem języka w gębie. Kto by pomyślał, że ktoś naszych się odezwie… Całą grupka kiboli wybuchła naraz śmiechem. Ku swojemu zdziwieniu nie wyczułem w nim kpiny czy groźby. To był zwyczajny, wesoły śmiech. Może to są „normalni” ludzie? Ale dlaczego w takim razie, wyglądają jak banda zajmująca się napadaniem na niewidome emerytki na wózkach inwalidzkich? Prawdziwe typy spod ciemnej gwiazdy.
                -Spokojnie chłopaki! Nie ma się czego bać! Jakbyście byli z Legii…
Kolejny wybuch śmiechu. Było już oczywiste, że nie zamierzają nas poćwiartować, dlatego też zaczynała powracać moja rezolucja. Nie lubiłem być nabierany.
                -Chodźcie, postawimy wam piwo!
Na dźwięk tych magicznych słów natychmiast opuściła mnie złość. Ruszyliśmy za grupką kibiców do pobliskiego sklepu, w którym nasi nowi znajomi zaopatrzyli się w kontener browarów, którym chętnie podzielili się z nami, nie bacząc na naszą niepełnoletność. Ach, Poznań… Rozmowa przy piwku zawsze toczy się bardzo szybko, i zanim zdążyliśmy się naprawdę rozgadać, już musieliśmy lecieć do hotelu. Dresiarze byli na tyle uprzejmi, że wskazali nam drogę. Zameldowaliśmy się i natychmiast pobiegliśmy do jednego z pokoi. Mieliśmy przecież sporą ilość alkoholu, której trzeba się było pozbyć. Chłopaki padali jak muchy, aż w końcu zostało nas tylko pięciu, najstarszych i ważących najwięcej. Wygoniliśmy naprutą jak nieboskie stworzenia młodzież do ich pokoi, i sami udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Ostatnim przebłyskiem świadomości zorientowałem się, że Staszek jeszcze się nie pokazał. Ale kto by się tam nim martwił. Jest dorosły, poradzi sobie. Zasnąłem.
Było jeszcze ciemno gdy się obudziłem. W gardle drapało mnie okropne pragnienie. Jak na złość w pobliżu nie było nic do picia. Pozostawała mi tylko łazienka i kran. Przy okazji przypomniałem sobie, że zapomniałem umyć zęby. Wziąłem przybory i ruszyłem ostrożnie, żeby nikogo nie obudzić na korytarz. Czułem, że zapalanie światła będzie złym pomysłem, toteż poruszałem się w ciemności. Jakoś natrafiłem na drzwi łazienki. W słabym blasku księżyca wpadającym przez okno, dostrzegłem na podłodze jakiś ciemny kształt leżący w kałuży jakiejś nierozpoznawalnej mazi. Świetnie kurwa! Jakiś kot przeholował i zarzygał łazienkę! Oczywiście, jako najstarszemu, to mi się oberwie. Ze złością kopnąłem leżące nieruchomo ciało. Głuchy jęk jakoś nie pasował do głosu żadnego członka drużyny…Inny gość? Powodowany ciekawością zapaliłem światło. Chwilę zajęło mi zanim przyzwyczaiłem się do jego jasnych promieni raniących moje źrenice. Przede mną, na podłodze leżał…Staszek. Waliło od niego jak z gorzelni a z kieszeni wystawała niedopita flaszka. Skubaniec, więc to dlatego zostawił nas samych sobie! Pies go jebał, nie będę go niańczył.
Przestąpiłem najzwyczajniej w świecie nad leżącym mężczyzną, i stanąłem przy najdalej położonej umywalce. Napiłem się do syta wody, a później zacząłem szorować zęby. Gdy skończyłem, wróciłem do pokoju, i położyłem się spać. Z samego rana zaczęło się piekło. Obudził mnie wściekły łomot właściciela, który domagał się wyjaśnień w sprawie leżącego w łazience pijanego Staszka oraz pustych flaszek, które jak ostatni idioci wyrzuciliśmy do stojącego przy recepcji kosza na śmieci. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że…Nie myślałem wówczas trzeźwo. Wywalili nas z hotelu w trybie natychmiastowym. Zaczęliśmy szukać autobusu, żeby zdążyć na mecz, ale nie mogliśmy go nigdzie znaleźć. W końcu, po przeszukaniu pobliskiego parkingu, zobaczyliśmy go. Był zamknięty, a w środku słodko drzemał kierowca. Jego…wymięty stan jasno świadczył o sposobie, w jaki spędził ostatnią noc. Staszek mógłby chyba powiedzieć o tym coś więcej. W każdym razie, nie mogliśmy na niego liczyć. Nagle, ożyła komórka naszego ukochanego trenera.

Dzwonił zastępca jego kolegi od młodzieżówki. Pytał się gdzie do cholery jesteśmy. Podaliśmy mu adres, i sytuację, w której się znaleźliśmy, pomijając oczywiście naszą własną kondycję. Każdy z nas miał światłowstręt i mniej lub bardziej zaawansowany ból głowy. Rozmówca był na tyle uprzejmy, że przysłał po nas swoich chłopców, z którymi mieliśmy się zmierzyć już za niecałą godzinę. Pomogli nam bezpiecznie dotrzeć na stadion. Tam też zobaczyliśmy ich trenera, który również z trudem utrzymywał przytomność. Widać i on postanowił się dołączyć do całonocnej imprezy. Mecz był katastrofą. Złoili nam tyłek 20:3. Naprawdę nie mam pojęcia jakim cudem te trzy honorowe gole znalazły drogę do siatki, ale najwyraźniej sprawiły to nasze zdolności. Bo najważniejsze, to dobre przygotowanie! Bez tego, ani rusz.

Wrzucam to i wychodzę do pracy. W najbliższym czasie może być problem z nowymi częściami opowiadań, bo nocna zmiana nie służy najlepiej kreatywności.Człowiek wraca o 7 do domu, i śpi do góra 12, bo wiadomo, zawsze ktoś się znajdzie na tyle troszczący się o jego dobro, że obudzi ^^ Będę walczył, za Midgard, i za Imperatora! :D Póki co, kolejna próba pisania rozrywkowego :) Mój pająk zginął w sposób opisany w tym opowiadaniu :( Z tym, że to było kilka dni temu, no i Monika nie była u mnie pierwszy raz. Ale dodałem tą sytuację, ku pamięci mojego pupila :D

15 komentarzy:

  1. Wiesz, tak się domyśliłam, że to Twoje wspomnienia. Jedyne stworzenie, do którego mam awersję i uciekam to szerszeń. Mam uczulenie. Jak mnie kiedyś dziabła pszczoła to spuchłam jak Mongoł. Wolę nie ryzykować szokiem i pobytem w szpitalu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale taka reakcja jest uzasadniona w przypadku rzeczywistego zagrożenia. Biedny pająk, chciał się tylko przywitać/przytulić, a skończył jako mokra plama :/ No i szerszenie są darmowe wiec można tłuc :D

      Usuń
  2. Jakbym to był ja.... Twój pajączek miałby gorszą śmierć. Zwykle tłukę aż nic nie zostanie, może jakaś jedna zagubiona nóżka, która odpada w trakcie pierwszych dwudziestu udeżeń.....

    OdpowiedzUsuń
  3. (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] (_)] :D
    - Myślałem, że Tomek, po tym pół litrze zacznie tańcować na boisku.
    - Odwieczne pytanie: kobita, czy pająk?
    "Mogę dotknąć twojego pająka?" - "...chyba jeszcze za wcześnie na tak poważny krok"
    - Jaki trener taka drużyna ROTFL! (_)]
    I jeszcze na początku miałeś takie zdanie: "Jak na razie wciągnie padły żadne bramki..." - o co w tym chodziło? Chyba chciałeś napisać wciąż, albo ciągle :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to zasługa autokorekty, którą przeoczyłem, dzięki za zwrócenie uwagi, już poprawiam ^^

      Usuń
  4. Miałem to napisać u siebie, ale mnie się nie chce no i ty pewnie tam nie zapełzniesz. Tego samego dnia (czyt. 18 czerwiec 2014 roku) wieczorem (czyt. 23.30 ) siedzę grzecznie na wc, a tam przy moich nogach zapier... chodzi taki wielki pająk. Prawie, że zarobił koszem na pranie, prawie, bo jednak zwiał za szafkę -.-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz, takie hmm...Dzikie pająki, to co innego, nigdy nie wiadomo gdzie się taki szlajał, albo czy Ci nie złoży jakichś jaj w mózgu jak będziesz spał...Zresztą, według badań, człowiek przez całe swoje życie, śpiąc, zjada około 8-10 tych stworzeń, więc, tak, te małe są nieprzyjemne. Ale ptaszniki? To lepsze niż chomik ^^ No i za duże żeby się zmieścić do ust czy do ucha...Także, polecam ^^

      Usuń
    2. Co do tych, hmm, dzikich. Byłam kiedyś z moim facetem pod namiotem i ten jeden cholernik użarł mnie w ucho. Bolało jak diabli, ale ja miałam wyrzuty sumienia, że go rozgniotłam, ale to był odruch.

      Usuń
    3. No a wiesz jak ten ptasznik dziabał jak był jeszcze młody i przeżywał okres buntu? :D Jadu może i nie miał, ale jak uszczypał to się krew lała :) Prawie jak całusy ^^ Ach, te wspomnienia :( Klasyczna obrona własna, nie ma co żałować :P

      Usuń
    4. To ja od dziś nie sypiam. Pająki w moich ustach? Horror. Zresztą ten narząd służy do kilku innych o wiele przyjemniejszych (słowo zwiało) spraw... rzeczy... zabiegów... Nie wiem, wybierz które lepiej pasuje do zamysłu i kontekstu xD

      Usuń
    5. Czynności? To chyba najczęstsza kolokacja No wiadomo, nie ma to jak porządna pizza czy chociażby kanapka z Subway'a, ba, nawet kawa z automatu smakuje lepiej niż pająk...Nie żebym kiedykolwiek jakiegoś zjadł na jawie, żeby zapamiętać smak...Ale słyszałem, że pieczone tarantule smakują jak orzechy...

      Usuń
    6. Jeszcze dobre są lody zwłaszcza takie z maszyny. Liżesz aż do wafelka, potem odgryzasz końcówkę tego wafelka i wysysasz pyszny środeczek :3

      Usuń
    7. Co Ty gadasz...Chyba od wafelka do góry, bo jak to tak...musiałbyś rożkiem do nieba trzymać żeby skończyć na waflu...:D

      Usuń
  5. To ja ci opowiem inną historyjkę - Neo konta pająk. Był kiedyś u mojej szwagierki, która też ma awersję do tych stworzeń. Moja , teraz czteroletnia, chrześnica krzyczy ze swojego pokoju, że tam jest pająk. Kto musiał iść sprawdzić? Oczywiście Ada, a tam przy doniczce leżała sobie zdechła mucha. Śmiałam się z nich przez godzinę. Jak Neo wpada do mnie do pracy, to nawet mu nie mówię, że przed oknem utkał sobie pajęczynę taki jeden osobnik wielkości dłoni, wybiłby mi okno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to, ja muszę swoją siostrzenicę pochwalić, że ona się nie boi. Kiedyś sobie siedzę i oglądam telewizję (akurat się miałem tym biednym dzieckiem zająć), a ona mi przyłazi z szufelką na śmieci i woła "Wujek, patrz!", no to patrze, bo co robić...A po szufelce tupta sobie taki czarny pajączek wielkości paznokcia, a młoda nic. Sama go zgarnęła, i jeszcze przyniosła pokazać ^^ Za to do motylków ma awers :/ Ale jak się ma 5 lat.. :D

      Usuń