James zjawił się przed siedzibą
„instytutu” na pół godziny przed wyznaczonym przez siebie czasem. Tym razem,
zajechał przed obskurną bramę wjazdową siedmioosobowym vanem w krzykliwym
odcieniu zieleni, który nie miał chyba swojego odpowiednika w żadnym innym
mieście na całym świecie. Po „niespodziance”, którą poprzedniego dnia przyniósł
do pracy David, nie mógł pozbyć się wrażenia, że jadowity lakier przypomina
kolorem palący trunek, którym raczyli się obmyślając przebieg polowania. Nie
był to najlepszy znak, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jak zwykle myślący
głównie o przyjemnościach mężczyzna zdążył już zapowiedzieć, że na wprawę
załatwi całej ekipie większy zapas absynthu. James próbował mu to
wyperswadować, ale historyk jak zwykle słuchał tylko podszeptów swojego
imprezowego demona.
Od początku zapowiadało się
ciekawie. Diabeł z Jersey! Marzenie każdego kryptozoologa … Zarówno James jak i
pozostali członkowie zespołu mieli już w swym dorobku, na który składały się
prawie trzy lata pracy w „instytucie”, będącym raczej hobby niż zawodem, kilka
sukcesów jednak zazwyczaj było to po prostu odkrycie jakiegoś uważanego już za
wymarły gatunku wiewiórki lub papugi…To mogło być coś poważniejszego. Jak do
tej pory nikomu nie udało się jeszcze zdobyć żadnego solidnego dowodu na istnienie tej nieuchwytnej istoty, i James czuł, że jego determinacja aby być
pierwszym, który sfotografuje żywy okaz Diabła z Jersey rośnie wraz z upływem
czasu pozostającym do rozpoczęcia polowania.
Przez całą noc, wbrew radzie,
której udzielił pozostałym członkom ekipy, szperał w Internecie przeszukując
lokalne fora i blogi prowadzone przez żądnych przygód nastolatków, fanów teorii
spiskowych i ludzi, którzy po prostu nie mieli nic lepszego do roboty, przez co
mieli mnóstwo czasu na tropienie nawiedzającej wschodnie wybrzeże istoty. Zazwyczaj
były to nic niewarte śmieci, wyssane z palca historyjki o tajnych rządowych
projektach, które wymknęły się spod kontroli, a później były tuszowane przez
facetów w ciemnych okularach i garniturach od Armaniego, mrożące krew w żyłach
zeznania naocznych świadków tajemniczych rytuałów ku czci Szatana, który zesłał
na ziemię swojego syna, by ten przygotował świat ludzi na jego
przyjście…Czytało się to całkiem przyjemnie, jednak wartość merytoryczna była
mniejsza od zera, wprowadzała bowiem jedynie mętlik i sprawiała, że ludzie wsadzali
relacje naocznych świadków bestii pomiędzy majaki o krasnoludkach, kosmitach i
aniołach.
To właśnie tacy osobnicy, niemający
pojęcia o tym co robią byli powodem, dla którego nikt nie patrzył poważnie na
pracę zespołu „Kimmerii”. James uśmiechnął się pod nosem gdy przypomniał sobie
kwaśną minę ojca, którą witał go za każdym razem gdy zaczynał opowiadać o swoim
zajęciu. Z pewnością wolałby go oglądać schludnie ubranego i zasiadającego w
radzie nadzorczej którejś z jego licznych restauracji. Zabawne, jak rodzic i
syn potrafią się od siebie różnić. Być może w końcu uda się go przekonać, że ta
praca ma znaczenie. Gdyby tylko zdołali złapać Diabła z Jersey… Zapakowana na
przyczepę sporych rozmiarów klatka ze wzmocnionej stali powinna z łatwością
utrzymać szalejącego niedźwiedzia. Kłopot w tym, że o niedźwiedziach Jane
mogłaby im opowiadać godzinami, a o istocie, na którą zamierzali polować mogła
snuć tylko domysły. James miał szczerą nadzieję, że przynajmniej Andy będzie
przygotowany na wszelką ewentualność.
Jakby wywołana tymi myślami, na
parking wtoczyła się potężna sylwetka matowo czarnego SUV-a. Wielkie niczym
plażowe piłki koła z chrzęstem tarły po żwirowatym podjeździe. Mówi się, że
auto jest przedłużeniem męskości, i że po jego rozmiarach można poznać na ile
pewny siebie jest jego właściciel. W przypadku Andy’ego było zupełnie inaczej. Jego natura leśnego
człowieka, łowcy, który spędzał każdą wolną chwilę w głuszy wraz ze swoimi
ukochanymi „pukawkami” jak czule nazwał arsenał będący nieodłącznym elementem
wystroju jego mieszkania, polując na zwierzęta małe i duże, sprawiała, że
potrzebował wozu mogącego bez trudu pokonywać zarówno miejską, betonową dżunglę
jak i zapomniane przez Boga i ludzi pustkowia, gdzie błoto i bagna były jedynym
na co można było liczyć. Dodatkowo, sporych rozmiarów bagażnik pozwalał na
łatwe upchnięcie w nim zdobyczy, która mogła być naprawdę różna, od nie
większej od dłoni wiewiórki przebitej bełtem kuszy, po trzymetrowego aligatora z
czaszką przestrzeloną nabojem na słonie. James bez trudu dostrzegł świeże ślady
błota pokrywające felgi SUV-a, niektóre z nich jeszcze lśniące wilgocią, co
mogło świadczyć tylko o jednym…
-Heeeeeeej, szefie! Przywiozłem
zapasy na polowanie! Nigdy nie wiadomo kiedy człowiek zgłodnieje, heh?
Brodata twarz kłusownika była
jeszcze bardziej wymięta niż zwykle, w zakręconych włosach w okolicach
podbródka można było dostrzec zaplątane igliwie i resztki zeschłych liści.
Zapewne wybrał się na nocne polowanie i zasnął czekając na zwierzynę. James
gotów był się założyć, że miało to coś wspólnego z przyniesioną przez Davida
butelką. Na trzeźwo Andy nigdy nie straciłby czujności podczas podchodów.
Zwalisty mężczyzna pogwizdując wesoło, i nie okazując najmniejszych śladów
zmęczenia obszedł samochód, i przekręcił zamek w bagażniku. Podniósł klapę i
pokazał szefowi jego zawartość.
-Robi wrażenie, co? Dwieście kilo
smacznego mięska, tylko czeka żeby zatopić w nim zęby! Mam też kilka
przekąsek…Można z nich zrobić szaszłyki, smakują zupełnie jak kurczak!
James z niedowierzaniem wpatrywał
się w otwarty bagażnik. Leżała w nim martwa łania, z wywieszonym językiem i
głową pokrytą skorupą posoki, której plamy zdobiły granatową tapicerkę. Przez
przestrzeloną czaszkę widać było krwawą masę, która jeszcze niedawno
kontrolowała teraz już zimne i martwe ciało zwierzęcia. Podniósł spojrzenie
w górę i zobaczył coś, co napełniło go jeszcze większym obrzydzeniem. Z
przymocowanej do dachu rurki zwisała para ciemnozielonych węży z odciętymi
głowami. Ich długie, grube jak nadgarstek Jamesa truchła przypominały pęta
kiełbasy zawieszone w masarni. Czy on naprawdę oczekuje, że będą to jedli?
Przeniósł wzrok na przepełnione wesołością spojrzenie Andy’ego. Tak, chyba
rzeczywiście tego oczekuje…
-Andy, nie możemy zabrać ze sobą
całego jelenia! A nawet jeśli byśmy mogli, i tak nie zgodziłbym się na podobne
szaleństwo! Jak ty to sobie wyobrażasz? „Dzień dobry panie władzo, jedziemy do
krewnych w Leeds point, i pomyśleliśmy, że przywieziemy obiad. A przy okazji,
nasza karta myśliwska straciła ważność”? Nie ma mowy. Jeleń zostaje!
-Łania. To łania, James. Mógłbyś
okazać choć odrobinę szacunku. Oddała swoje życie byśmy mogli pożywić się jej
ciałem a ty odpłacasz się jej wrzaskiem i narzekaniami. Takie zachowanie nie
świadczy najlepiej o twoim chi.
James zaczynał już powoli tracić
cierpliwość. Patrzył na rozciągniętą w uśmiechu twarz podwładnego, i nie mógł
doszukać się w niej śladu kpiny, czy ironii. Nie, podobne zachowanie byłoby
niepodobne do Andy’ego. Najgorsze było to, że on faktycznie wierzył w to co
mówił, a przy tym trudno mu było zarzucić, że jest idiotą. Ten dzień nie
zapowiadał się najlepiej. Otwierał już usta żeby wygłosić jedno ze swoich
wspaniałych, okraszonych soczystymi przekleństwami przemówień, ale w ostatniej
chwili zrezygnował.
-Zanieś go do chłodni- upodobania
Andy’ego były tak natrętne, i tak często oddawał się pod ich władanie, że James
w końcu się poddał i uległ jego namowom, w których przekonywał go, że
potrzebują w „instytucie” miejsca, do przechowywania „kryptyd, które ustrzelę”…
Sprowadzało się to do tego, że „kryptydy” były zadziwiająco podobne do
wiewiórek, aligatorów, łani, jeleni, łosi, a raz nawet trafił się
niedźwiedziopodobny El Chupacabra.-
Możesz wykroić trochę mięsa i zapakować do przenośnej lodówki…Węże zostają!
Andy wyglądał na zawiedzionego,
ale wiedział, że lepszych warunków nie wytarguje. Zamknął bagażnik, i wsiadł za
kierownicę. Odpalił silnik, i pojechał w głąb podwórza, by zaparkować przed
budynkiem chłodni. James zastanawiał się przez chwilę, czy mu nie pomóc, ale
natychmiast odrzucił od siebie tą niedorzeczna myśl. Da sobie radę. Facet o
posturze grizzly z łatwością udźwignie martwą łanię. Zresztą, widział już
zbliżający się samochód Davida. Łatwy do rozpoznania cadillac z płomieniami
namalowanymi na masce i nad kołami. „Żeby wglądało, że jadę szybciej”. Podobnie
jak auto Andy’ego, był matowo czarny, z karbowanymi łuskami. W połączeniu z
potężnym subwoofer’em włączonym na pełną moc, wygrywającym muzyczne przeboje
lat osiemdziesiątych oraz skórzaną tapicerką, cadillac stanowił szczyt
szpanerstwa i wyjątkową chlubę właściciela.
David lubił podjeżdżać nim pod akademiki i
udawać jednego ze studentów, sprawdzając, czy wygląda jeszcze na tyle młodo, by
kogoś nabrać. Ku przerażeniu Jamesa, na tylnym siedzeniu piętrzyły się
zapakowane w papierowe torby pakunki, które na pewno nie były ubraniami. Wolał
się nawet nie zastanawiać, co mogło się w nich skrywać, ale instynkt
podpowiadał mu, że zapewne w niejednym stanie było to nielegalne. David był,
jak to zwykł powtarzać, typem naukowca-laboranta…Nie obca mu była żadna chemia
czy związek organiczny. Najgorsze było to, że był również dobrym przyjacielem,
i nie znał słowa „egoizm”. Wyznawał zasadę „co moje to i twoje, a we dwóch
zawsze lepiej się nawalić”. Dlatego też bez żadnych oporów przynosił różnorakie
specyfiki do pracy, co skutkowało zazwyczaj trwałą niezdolnością całego zespołu
do wykonania jakiegokolwiek obowiązku. James podejrzewał, że gdyby zwolnił
Davida, efektywność ich pracy już tego samego dnia podskoczyłaby o ponad
połowę.
Byli jednak bliskimi przyjaciółmi, i nie miał
serca mu tego zrobić. No i oczywiście, (choć nigdy nie przyznałby tego
otwarcie) nawet podobały mu się niektóre eksperymenty. David zatrzymał się
niebezpiecznie blisko ściany budynku, hamując z piskiem i przy wtórze zapachu
palonej gumy. Wyłączył ogłuszająco głośną muzykę, i wyskoczył z pojazdu, nawet
nie trudząc się z otwieraniem drzwi. Podszedł do Jamesa, zdejmując po drodze
ciemne okulary. W jego oczach tańczyły łobuzerskie iskierki nadające mu wyglądu
psotnego dziecka.
-Jak się masz stary?- potrząsnął
solidnie wciągniętą ręką szefa- nie uwierzysz jaką miałem wczoraj przygodę!
Spotkałem w barze tą modelkę, której tyłek wisi na połowie bilbordów, wiesz, tą
od reklamy bielizny?... Zapytałem się czy
mogę liczyć na prywatną prezentację, bo jestem zainteresowany kupnem, ale
chciałbym zobaczyć wszystko w trzech wymiarach…
-I dostałeś w pysk…?
David wyglądał na zaskoczonego.
Po chwili jednak roześmiał się beztrosko, klepiąc przyjaciela po plecach.
-Chciałbyś panie zazdrosny!
Okazało się, że studiuje historię…Pokazałem jej, na przykładach, jak zmieniał
się stosunek społeczeństwa do stosunków przedmałżeńskich… Była bardzo pojętna,
i od razu załapała o co chodzi. Dałbym jej piątkę z plusem…
-Nie wierzę, że pojechałeś do
baru! Wysłałem was wszystkich do łóżek, a póki co, widzę, że nikt mnie nie
posłuchał! Andy wybrał się na polowanie, a ty…
-Też byłem na polowaniu! Mam
nadzieję, że łowy Andy’ego były równie owocne jak moje! Chętnie wrzuciłbym na
ruszt kawałek dziczyzny…
James opuścił ręce, całkowicie
się poddając. Jak do cholery ma być szefem, skoro nikt go nie słucha? To jakiś
obłęd! Może najwyższy czas poszukać nowej ekipy? Problem w tym, że naprawdę
ciężko znaleźć poważnych naukowców chętnych do zajmowania się podobnymi
sprawami…Ich zespół był…wyjątkowy, i to na wiele sposobów. W zasadzie, w głębi
duszy czuł, że z nikim innym nie chciałby pracować. Życie to nie tylko
obowiązki…Jeśli w obecnym składzie, udawało im się łączyć zarówno pracę jak i
rozrywkę, nie było powodów by cokolwiek zmieniać.
-Dalej bracie, pomożesz mi z
zapakowaniem naszych małych przyjaciół na pokład!
-Jeśli to jakiś żart o
charakterze seksualnym, nie zrozumiałem…
David ponownie wybuchnął
śmiechem, nie zważając na niezbyt bystrą minę Jamesa. Pochylił się nad tylnym
siedzeniem, i zaczął wyjmować swoje pakunki. Drugi mężczyzna poszedł za jego
przykładem, ale najpierw musiał przejrzeć ich zawartość. Zaglądnął do wnętrza
pierwszego. Kilka butelek piwa, nie jest tak źle. Kolejne-kwadratowa butelka
Jacka Daniels’a i jakaś wódka z pływającym w środku wężem. Nie wyglądało to
zbyt apetycznie, ale nadal nie było to coś, czym należałoby się martwić.
Trzecia paczka zawierała dwie butelki wypełnione wściekle zieloną cieczą.
Kolejna tak samo. I kolejna. W sumie naliczył się około ośmiu litrów absynthu,
czterech zwykłych alkoholi i mnóstwo piwa. Zapasy jakby zbliżała się
prohibicja. Albo popijawa.
-Jesteś pewny, że potrzebujemy
tego aż tyle? Może się okazać, że sprawę rozwiążemy w jeden dzień… Być może to
nie Diabeł z Jersey, i nie będzie potrzebna nasza pomoc…
David, który kończył właśnie
pakować swoje zapasy do van-a, wzruszył beztrosko ramionami.
-Wtedy mój drogi, będziemy
musieli szybciej pić, żeby wycieczka się nie zmarnowała.
James pokiwał głową na znak
zgody, i pomógł przyjacielowi z załadunkiem. Gdy wrócił do cadillaca został już
tylko jeden pakunek. Był większy, i cięższy niż pozostałe. Z ciekawości zajrzał
do środka, nie przypominał sobie bowiem, by przedtem to robił. Na wierzchu
leżała koronkowa, czarna bielizna, którą skądś kojarzył. Wysilił
pamięć…Dziewczyna z bilbordów…A więc David mógł mówić prawdę.
-To należy do mnie! Dokonałem
uczciwej wymiany!
-Wcale nie zamierzałem ci tego
zabrać…Po prostu byłem ciekaw co jest w tej torbie.
-Eeee…Nic takiego…Rozumiesz, parę
świerszczyków na samotne wieczory, jedna czy dwie płyty…
James spojrzał z ukosa na
mężczyznę, wyraźnie wyczuwając, że ten nie mówi mu całej prawdy. Zaczął szperać
w torbie. Rzeczywiście, znalazł tam kilka egzemplarzy kolorowych czasopism ze
skąpo odzianymi dziewczynami, oznaczone znakami „X” płyty, a pod nimi…
-Po jaką cholerę ci… zebrane
dzieła Edgara Alana Poe? „Przeminęło z wiatrem”? Spakowałeś to przez pomyłkę?
David wyglądał jak uczniak
przyłapany na gorącym uczynku z papierosem w ustach. Jego twarz zrobiła się
czerwona ni to ze wstydu, ni to z zażenowania. Widać było, że nie chciał
udzielać odpowiedzi na to pytanie. James uśmiechnął się pod nosem, tak by nie
dostrzegł tego przyjaciel.
-Zresztą…Nieważne. Dobrze, że
masz jakieś inne hobby niż imprezy i używki.
Historyk odchrząknął coś
niezrozumiale i odwrócił się w kierunku van-a, udając, że jest niezwykle zajęty
układaniem swojego „bagażu”. Pod wjazd zajechał właśnie sportowy wóz o
zawieszeniu tak niskim, że Jamesowi wydawało się niemożliwe by był on w stanie pokonać
progi zwalniające. Brakuje jeszcze tylko podrasowanej hydrauliki i jego
właściciel na pewno byłby z Meksyku. Tam uwielbiają takie zabawki. Samochód
zgasił silnik, jednak z jego wnętrza nikt nie wychodził. Mężczyzna z
zaciekawieniem spoglądał w jego kierunku, zastanawiając się czy to Jane czy
Conor. Po kilku minutach zagadka się rozwiązała. Drzwi od siedzenia pasażera
otworzyły się, a chwilę później wyłoniły się zza nich długie, opalone nogi
zakończone niesamowicie wysokimi szpilkami, zupełnie jakby ktoś uparł się, by
zestawić niedorzecznie wysokie obcasy, z niedorzecznie niskim zawieszeniem.
Jane.
Zaraz później, do nóg dołączyła
reszta ciała, i kobieta ukazała się w całej swojej okazałości. Miała na sobie
krótką klubową suknię w kolorze ciemnego błękitu, a jej fryzura ułożona byłą w
fantazyjne loki, które spływały na ramiona, i łopotały na lekkim, porannym
wietrze. „Co to do kurwy nędzy ma być? Nie jedziemy do nocnego klubu tylko na
polowanie!” James nie mógł uwierzyć temu co widzi. Andy, David…Po nich spodziewał
się braku odpowiedzialności i racjonalnego myślenia, ale Jane? Zawsze stanowiła
ostoję całego zespołu, a teraz… I kim był czarnoskóry mężczyzna, który wraz z
nią wysiadł z samochodu? Nie, zdecydowanie coraz mniej podobała mu się
perspektywa tego polowania. Wszystko szło nie tak jak powinno, a on nie mógł
nic na to poradzić. Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku zbliżającej się
spacerowy tempem pary. Szli trzymając się pod łokcie, przytuleni do siebie,
rozmawiając o czymś przyciszonymi głosami.
Od czasu do czasu któreś z nich
wybuchało śmiechem. Widok ten jednie podsycał gniew, który zaczął się budować w
Jamesie. Zatrzymał się pół metra od nich, i wbił twarde spojrzenie w Jane,
która odwzajemniła je hardo, choć widać po niej było, że ma świadomość, że jej
zachowanie nie wzbudziło w szefie pozytywnych odczuć. Miała na tyle
przyzwoitości, by przynajmniej udawać skruchę, choć nie zamierzała grać
zastraszonej owieczki. Przypominała raczej panterę gotową w każdej chwili
wysunąć pazury. James nie był pewien jak wyglądałaby demonstracja siły w jej
wykonaniu. Patrząc jej w oczy, i widząc determinację, nie miał ochoty się
przekonywać. To jednak on był kierownikiem tego zespołu, i musiał dbać o
posłuch i szacunek wśród podwładnych , bez względu na płeć czy wiek. Nie
chciał, nie mógł odpuścić.
-Jane. Nie pomyliłaś przypadkiem
adresów? Jedziemy do pieprzonego Leeds Point! Zapadłej dziury, gdzie motel z
zarobaczonymi łóżkami to szczyt luksusów, a o klubach nocnych wiedzą tylko z
opowieści znajomych, którzy byli w Philadelphi. Nie uważasz, że twój strój
jest…nieodpowiedni?
Towarzyszący jej mężczyzna drgnął
wyraźnie na ostry ton w głosie Jamesa. Nie był specjalnie wysoki ani
wysportowany, ale najwyraźniej uważał się za samca alfa, i nie miał zamiaru
dopuszczać do sytuacji, w której jego kobieta dostaje reprymendę od
nadpobudliwego szefa.
-Wyluzuj ziom! Nie jesteś chyba
jakąś ciotą, że przeszkadza ci ta sukienka? Mój kotek wygląda w niej jak milion
dolarów…w niebieskiej sukience. Jak masz do niej jakiś problem, może najpierw
powinieneś wyjaśnić go sobie ze mną?
James przeniósł wzrok na
ciemnoskórego. Płonąca w nim żądza mordu najwyraźniej ostudziła zapał rycerza
na białym koniu, ponieważ jakby zapadł się w sobie i stracił swoją butną
postawę. Wyglądał jak typowy nastolatek z „ulicy”, który wychował się w
ogromnej rezydencji słuchając rapu, i przez to myśli, że może zaliczać się do
gangsterów pokroju 2Pac’a. Zbyt obszerne, wyglądające jak uszyte z dwóch worków
spodnie sięgały niemal kostek, które zakrywały białe skarpetki, odbijające się
niczym odblaskowe kamizelki na drodze, od czarnych adidasów. Krok był zrobiony
tak nisko, że wyglądały jakby ich właściciel nie zdążył na czas dobiec do
łazienki. Również koszulka zwisała w luźnych fałdach i powiewała na wietrze
niczym łopoczące żagle jachtu. Włożony tył na przód fullcap z nieoderwaną wciąż
naklejką dopełniał obrazu. Co takiego ona w nim widziała? Już David byłby
lepszym kandydatem na partnera niż ten pseudo twardziel. Jane również nie
wyglądała na zadowoloną z zachowania swojego towarzysza, bowiem rzuciła mu
karcące spojrzenie, pod którym zmiękł jeszcze bardziej. „Dobra dziewczynka”
pomyślał James, „Wie, że nie wolno denerwować szefa”.
-Kto to do cholery jest?
-To…Vince. Mój chłopak. Pojedzie
z nami. Obiecuję, że nie będzie sprawiał kłopotów. A jeśli chodzi o moje
ubranie…Nocowałam poza domem i w dodatku…zaspałam. Nie zdążyłam wpaść do domu
żeby się przebrać. Ale mam torbę z rzeczami na zmianę, gdy dojedziemy założę
coś innego. Vince, pomóż mi z bagażem.
James nie miał więcej pytań. Ona
też nie posłuchała jego rady. Czy ktokolwiek spał poprzedniej nocy? Głośne
trąbienie wyrwało go z rozmyślań. Rozejrzał się dookoła i zdał sobie sprawę, że
stoi na środku ulicy blokując drogę taksówce. Taryfiarz wygrażał mu zza szyby
pięścią i krzyczał niezrozumiale po włosku. Jego kapelusz z rondem był
zawadiacko przekrzywiony, a wielkie niczym szynki pięści, nie zachęcały do
dyskusji na temat bezpieczeństwa na drodze. Unosząc dłoń w przepraszającym
geście, James zszedł na chodnik, ustępując drogi pojazdowi. Ku jego
zaskoczeniu, taksówka zatrzymała się kilka metrów dalej. Westchnął głęboko,
przygotowując się na awanturę i być może bójkę z kierowcą. Zwalisty mężczyzna
wysiadł, i ruszył w stronę tylnych drzwi. Otworzył je, a następnie zanurkował do
środka, wyciągając stamtąd bezwładne ciało ubrane w pomiętą koszulę w kratkę, i
poplamione czymś spodnie. Kolejne włoskie przekleństwa wzbiły się w powietrze.
James przyjrzał się uważniej, i w wywlekanej z taryfy postaci rozpoznał Conora.
Skład w komplecie. Szurnięty spec
od wszystkiego co strzela, nałogowy imprezowicz-zboczeniec, wiedzący co jadł na
kolację Thomas Jefferson, często zmieniająca facetów, ubrana jak na dobrą
zabawę pani biolog, i najwidoczniej zalany w trupa detektyw, jedyny, który
zażył tej nocy choć trochę snu. I oczywiście James, szef, ale tylko z tytułu,
osoba odpowiedzialna za koordynowanie pracy tej „Fantastycznej Czwórki”…Był
jeszcze Vince, ale póki co, nie chciał sobie zawracać nim głowy. Podszedł do
taksówkarza, i pomógł mu wydostać Conora. Mężczyzna pokryty był wymiocinami,
podobnie wnętrze samochodu. Kierowca nadal klnął.
-Zgarnąłem tego skurwiela prosto
z baru! Właściciel zadzwonił do biura, żeby przysłali kogoś kto odbierze
pijanego klienta. Spodziewałem się lekko wstawionego faceta, który nie chce
wsiąść za kółko…Kurwa! Nie ma co, piękny początek dnia…Będę musiał to
posprzątać zanim dostanę kolejne zlecenie…
James bez słowa wcisnął w dłoń
mężczyzny banknot studolarowy, spodziewając się, że to załatwi sprawę. Nie
mylił się. Kierowca uśmiechnął się zadowolony, i bez słowa powrócił do
samochodu. Chwilę później już go nie było.
-No, stary… Co masz na swoje
usprawiedliwienie?
Conor popatrzył na niego niezbyt
przytomnym wzrokiem, a następnie przeniósł wzrok na zegarek.
-Jest…za dziesięć piąta… Jestem
na czas.
-Tak…jesteś na czas. Ale co z
tego? No nic, wytrzeźwiejesz w drodze. Już ja tego dopilnuję. A póki co…Chodź,
dam ci jakieś zapasowe spodnie. Nie wytrzymamy dwóch godzin w vanie ze smrodem
wymiocin.
Gdy detektyw zmieniał brudną
odzież, z chłodni wyłonił się Andy w towarzystwie Davida. Brodacz niósł wielką
przenośną lodówkę, w której zapewne trzymał wycięte kawałki mięsa, które
zamierzał zabrać na wprawę. James mógł mieć tylko nadzieję, że węże zostały na
miejscu. Nigdzie nie mógł wypatrzeć Jane i jej nowego chłopaka, ale tym
postanowił martwić się później.
-Ruszajmy się, zbierać dupy w
troki!
-Spokojnie szefie, muszę jeszcze
zapakować do wozu moje zabawki. Bez nich nigdzie się nie ruszam.
-Mam nadzieję, że nie zabrałeś ze
sobą całego pieprzonego arsenału
James wiedział, że jego nadzieje
były płonne. Zbyt dobrze znał Andy’ego i jego dziwaczną miłość do broni. Brodacz
odsunął drzwi swojego samochodu i zaczął wyjmować sprzęt. Najpierw wyciągnął
swój ulubiony karabin snajperski z optycznym celownikiem. Przechwalał się
nieraz, że potrafi za jego pomocą ustrzelić zająca z odległości kilometra, ale
jak dotąd nikt nie sprawdzał prawdziwości jego słów. Choć z drugiej strony,
jeśli prawdą jest, że praktyka czyni mistrza, to James gotów byłby uwierzyć w
te zapewnienia. Nikt nie miał chyba więcej praktyki w polowaniu co Andy.
Następną rzeczą, która trafiła do van-a, była wykonana z włókna węglowego
ciężka kusza, zdolna przebić na wylot deskę grubości kciuka.
James wolał sobie nawet nie
wyobrażać jakie rany musi zadawać ta broń. Był jedynie pewny, że nie chciałby
stanąć na drodze wstrzelonego z niej bełtu. Później przyszła kolej na łuk
kompozytowy, dorównujący niemal wzrostem Davidowi. Poręczny pistolet 9 mm,
sześciokomorowy rewolwer, śrutówka z łamaną lufą, strzelba i jej skrócona
wersja, tak zwany obrzyn, kolejna snajperka, tym razem bez lunety…Ak-47 i pas
amunicji…
-Kurwa, Andy! Chcesz żeby
wsadzili nas na krzesło elektryczne za terroryzm? Jedziemy na wojnę czy na
polowanie? Jedna snajperka by wystarczyła! A to co niby ma być?- James wskazał
na podłużne pudełko leżące pod siedzeniem- Panzerfaust?
-Nie bądź niemiły
szefie…Panzerfausty są już antykami. W życiu nie użyłbym czegoś co ma więcej
niż dziesięć lat. To po prostu granaty. Używam ich czasem do polowania na
aligator. Jedno takie cudo wrzucone do wody potrafi oderwać gadowi łeb.
Powinniście kiedyś pojechać ze mną na bagna Luizjany… Przepiękna okolica. Tylko
człowiek i dzika natura, w walce o przetrwanie…
David wybuchnął dzikim śmiechem,
zupełnie jakby Andy powiedział coś zabawnego. Jakby nie zdawał sobie sprawy, że
olbrzym mówi całkowicie poważnie. James od dawna podejrzewał, że brodacz nie
jest w pełni władz umysłowych. Kto w ogóle dał mu pozwolenie na broń…
-Andy…Karabin snajperski
rozumiem…Pistolet, rozumiem….Cholera, nawet obrzyna jakoś bym przyjął do
wiadomości…Ale kałach i granaty? Skąd do ciężkiej kurwy wytrzasnąłeś te rzeczy?
I nawet mi nie próbuj wmawiać, że zdobyłeś je legalnie, na takie "drobiazgi" nie ma
pozwolenia!
-Mam kilku kumpli w wojsku…-Andy wzruszył ramionami, jakby mówił o załatwieniu pączków z kremem- Kilku z nich
było mi winnych przysługę, a ja bardzo chciałem mieć odpowiedni sprzęt…
-Nawet nie chcę wiedzieć jakie
przysługi im wyświadczyłeś…Kurwa, nie chcę nawet wiedzieć, że w ogóle masz
znajomych w wojsku. Im mniej wiem, tym niższą dostanę odsiadkę gdy już zgarnie
nas policja. Dobrze, że chociaż David postąpił rozsądnie, i nie zabrał ze sobą narkotyków.
Wywołany odwrócił pospiesznie
wzrok i pobiegł zająć się czymś pilnym po drugiej stronie wozu.
-Andy, ukryj to cholerstwo, tylko
ostrożnie, nikt nie może tego znaleźć! Nie mam najmniejszej ochoty na
dochodzenie… Ojciec i tak ma niską opinię o mojej pracy… Skończcie pakować
van-a, a ja poszukam Jane i jej chłoptasia. Conor- detektyw opierał się
niepewnie o maskę samochodu. Jego pobladła twarz pozbawiona była wszelkiego
wyrazu. Cóż, sen nie zawsze okazuje się zbawienny dla zdrowia.- …pakuj się już
do samochodu. David, złóż ostatnie siedzenia, niech się tam położy. Może jak
prześpi jazdę, obudzi się w lepszej formie. I pospieszcie się, dochodzi szósta!
Powinniśmy już być w połowie drogi!
Miał już się odwracać, ale
zobaczył, że brodacz zaczyna wyjmować kolejne pakunki. W ślad za wszelkiego
rodzaju bronią dystansową poszły skórzane pasy, które po rozwinięciu ukazały
całą kolekcje ostrzy, od małych, nie większych niż palec serdeczny, po długie
jak ramię dorosłego mężczyzny maczety. Wyglądało na to, że Andy starannie
przygotował się do wyjazdu.
-Po co ci te rzeźnickie noże?
Masz zamiar kogoś zaszlachtować?
Mężczyzna popatrzył na niego z
politowaniem.
-Są mi potrzebne do skórowania
trofeów. Tylko pomyślcie- dywanik z Diabła z Jersey…Albo z Chupacabry…Świetnie
wyglądałby przed kominkiem…
-Mówisz o nieodkrytych gatunkach…Nauka jeszcze ich nie opisała, a ty już przygotowujesz im zagładę.
Poza tym…Maczety do skórowania? Chcesz tam polować na słonie?
-One są na szczególne okazje. Ale
mam coś o wiele lepszego!
Mówiąc to, wyciągnął podłużny,
zawinięty w naoliwione płótno przedmiot, który z dumą podetknął Jamesowi pod
nos. Z materiału wystawała drewniana, wypolerowana na błysk rękojeść z okrągłym
pałąkiem. David wpatrywał się w paczkę z wyrazem niedowierzania w oczach.
-Czy to…katana?
Andy uśmiechnął się, najwyraźniej
zadowolony z wrażenia jakie wywołał swoją zabawką. Ujął ostrożnie rękojeść i
odwinął ostrze. Klinga zalśniła złowrogo w promieniach słońca.
-Z damasceńskiej stali. Doskonale
wyważona, i ostra jak brzytwa. Pół nocy spędziłem na ostrzeniu!
Historyk wyglądał na
wniebowziętego, natomiast jego szef miał dość niepewną minę.
-Wiesz stary…Aż boję się spytać
po co ci samurajski miecz na polowaniu…Ale z zawodowego obowiązku, i ze strachu
przed policją, zrobię to…Po co?
Olbrzym wzruszył ramionami, jakby
odpowiedź na pytanie powinna być oczywista.
-Nigdy nie wiesz co może się przydać. Dlatego zawsze biorę ze sobą wszystko co mam pod ręką. Żałowałbym
gdyby zdarzyła się sytuacja, w której potrzebowałbym katany, a akurat nie
miałbym jej przy sobie.
-Jak chociażby…?-James z jakiegoś
powodu wcale nie wydawał się przekonany-Opowiedz mi proszę, w jakiej sytuacji
uważasz za konieczne użycie pierdolonego miecza? Spodziewasz się ataku roninów?
Masz cynk o najeździe uczulonych na stal damasceńską wiewiórek? No, proszę
bardzo, mów!
-Gdyby stępiły mi się obie maczety,
i zgubiłbym pas z nożami…Wtedy musiałbym użyć katany do skórowania zwierząt. To
przecież logiczne.
David nie potrafił powstrzymać
się od wtrącenia się do rozmowy.
-Nie prościej byłoby kupić
jeszcze dwie maczety, tak na wszelki wypadek?
Widać było, że ta myśl przypadła
Andy’emu do gustu.
-Po drodze możemy skoczyć do
sklepu ze sprzętem myśliwskim, znam taki jeden po drodze, pracuje tam mój dobry
znajomy…
-Niech zgadnę- zanim zacząłeś
przepuszczać u niego większość wypłaty na maczety i naboje do obrzyna, w ogóle
się nie znaliście?- ta rozmowa przybierała dla Jamesa coraz bardziej
karykaturalny wygląd. Nie mógł się jednak powstrzymać od jej podtrzymywania.
Tak właśnie Andy działał na otoczenie.
-Tak, poznałem go w sklepie. Dał
mi namiary na kolesia od którego kupiłem to cudeńko…
Mówiąc to, wciągnął nie wiadomo
skąd dwugłowy topór o zakrzywionych, rzeźbionych przepięknie na kształt smoczych skrzydeł ostrzach.
Podszedł do rosnącego w pobliżu drzewa, i jednym potężnym zamachem przeciął
gałąź grubości swojego ramienia.
-Ostre, tak jak powinno! Możemy
się zwijać!
James nawet nie próbował dalszej
dyskusji. Odszedł, nie chcąc być świadkiem tego, jak brodacz zamienia ich
polowanie w średniowieczny turniej. Musiał znaleźć Jane i Vince’a. Choć tego
ostatniego najchętniej skopałby i zostawił w Philadelphi. Wiedział jednak, że
jeśli dziewczyna się na coś uprze, koniec końców postawi na swoim. Nie miał
ochoty na kolejne sprzeczki. To i tak zaczynało się robić ponad jego siły. Może
rzeczywiście praca menadżera Fast food’a nie była taka zła? Tam przynajmniej
nie miało się do czynienia z wymachującymi toporami maniakami. No, chyba, że
Andy nabrałby akurat ochoty na hamburgera. Kto wie w jaki sposób zdobywa
pożywienie w miejskiej dżungli? Może je też musi upolować? Wraz z ręką
pracownika obsługi..
Zagubioną parę gołąbków znalazł w
dość jednoznacznej sytuacji na tyłach biura. Nie chcąc im przerwać, choć
wszystko w nim wrzało z wściekłości spowodowanej kolejnym opóźnieniem, udał się
do kuchni i zaparzył sobie kawę. Gdy dopijał drugą filiżankę, usłyszał ostrożne
kroki skradające się w kierunku drzwi. „A więc skończyli!”. Wparował do hallu,
i stanął przed dwójką spóźnialskich.
-Jane, do jasnej cholery! Jeszcze
grubo przed siódmą, a ja już wyczerpałem swój limit bluzgów na kolejny miesiąc!
Proszę cię, jak osobę dorosłą, i jak chciałbym wierzyć, odpowiedzialną, żebyś w
tej chwili zabrała swojego kochasia i dziesięć minut temu siedziała w vanie!
Dziewczyna próbowała coś
powiedzieć, ale zdecydowany wzrok szefa zniechęciłby osła do porykiwania. Bez
słowa skinęła głową i pospiesznie ruszyła w stronę wyjścia. James popatrzył na
zegarek. Piąta dwadzieścia…Przyłożył tarczę do ucha. Nic. Wspaniale. Ten dzień
naprawdę zaczynał się miło. Nie wróżyło to niczego dobrego w stosunku do
polowania, które mieli zamiar rozpocząć. „Taka praca”. Ta myśl towarzyszyła mu
w drodze do samochodu, w którym czekała już na niego cała ekipa, niecierpliwymi
okrzykami zachęcając go do pośpiechu. „Czas najwyższy zmniejszyć im pensje. To
im pokaże”. Wiedział jednak, że żadne, nawet najbardziej drastyczne środki nie
byłyby w stanie zmienić ich osobowości. Zwłaszcza jeśli chodzi o Andy’ego. I
Davida. I Jane…O Conorze nie ma nawet sensu wspominać.
Przedzieranie się przez
zakorkowane przez spieszących się do pracy ludzi główne arterie komunikacyjne
Philadelphi oraz szereg mniejszych ,ale równie gęsto zatłoczonych alejek,
zabrało im znacznie więcej czasu niż którykolwiek z nich się spodziewał. Słońce
wznosiło się coraz wyżej ponad horyzont, a oni wciąż nie opuścili nawet granic
miasta. Korowód samochodów ciągnął się niczym szereg tłustych, leniwych żuków
maszerujących w poszukiwaniu pożywienia. Dla zabicia czasu, James postanowił
włączyć radio, ale wkrótce przekonał się, że to okropny pomysł. On sam
przepadał za popem, który uważał za najbardziej znośny gatunek. Ustawił swoją
ulubioną stację i już po chwili wnętrze vana wypełniły dźwięki najnowszego
przeboju Madonny.
Jej słowiczy (dla ucha Jamesa) głos szybko
jednak został zagłuszony przez jęki obrzydzenia i głośne gwizdy. Tylko Conor
leżał cicho, ponieważ każda muzyka, w stanie w jakim się znajdował, działała
jak tysiące igieł wbijanych w mózg. Jako pierwszy, do przełącznika dorwał się
David, który siedział na siedzeniu pasażera obok kierowcy. Zaczął kręcić gałką,
aż w końcu znalazł coś, w czym James z trudem rozpoznał „Africa” zespołu ToTo.
Musiał przyznać, że łagodne dźwięki przypadły mu do gustu, jednak chwilę
później, jego towarzysze postanowili „pomóc” wokaliście, jakby dochodząc do
wniosku, że mógłby radzić sobie znacznie lepiej. Jako pierwszy, występy zaczął
oczywiście David.
-The wild dogs cry out in the night… As they grow restless longing for some solitary
cooooompanyyy!
Po kolei dołączali do
niego pozostali aż w końcu tylko wciąż leżący z niewyraźną miną na tylnym
siedzeniu Conor milczał. Jego towarzysze zapomnieli o jego ciężkiej sytuacji, i
o swoich dobrych radach, których mu udzielali, by przespał się w czasie jazdy.
Wydobywając ze swoich gardeł coraz to wyższe oktawy poddawali nieświadomie, a
może i po części świadomie, nieszczęśnika wokalnym torturom. Nawet James
zapomniał na chwilę o swoim podłym nastroju związanym z problemami na początku
wyjazdu, i dołączył swój chrapliwy baryton do pozostałej czwórki.
- It's gonna take a lot to drag me away from
you
There's nothing that a hundred men or more could ever do
I bless the rains down in Africa
Gonna take some time to do the things we never had
There's nothing that a hundred men or more could ever do
I bless the rains down in Africa
Gonna take some time to do the things we never had
W dość miłej atmosferze udało im
się wbić na międzystanówkę, i już po chwili mknęli drogą szybkiego ruchu w
kierunku Leeds Point i tajemniczej spraw Diabła z Jersey. Po Davidzie, przyszła
kolej na Jane i teraz z kolei ona wybierała stację. Długo bawiła się pokrętłem,
aż w końcu ku jej uciesze znalazła częstotliwość, na której właśnie
udostępniano wyjątkowy głos Lemmy’ego, wokalisty Motorhead.
-A właśnie, zapaliłbym sobie…Nie
macie nic przeciwko?
Wszyscy w vanie byli palaczami.
Oprócz Conora, ale on nie wyraził sprzeciwu, najwyraźniej gotów podporządkować
się woli większości. David wyciągnął pomiętego papierosa i przytknął go do
płomienia zapalniczki. Zaciągnął się i przez chwilę przytrzymywał słodko pachnący
dym w płucach a następnie wypuścił go przez otwarte okno. Słodko pachnący dym.
James najchętniej wcisnąłby hamulec do oporu, jednak na autostradzie było to
niedozwolone. Z mordem w oczach spojrzał na przyjaciela.
-David, powiedz mi, że to nie to
o czym myślę…
-James…-mężczyzna wziął kolejny
głęboki wdech zasysając gęsty, biały dym- To nie jest to, o czym myślisz…
-Wiem jak pachnie trawka! Nie
wciskaj mi kitu! Mówiłeś, że nie wziąłeś ze sobą nic poza alkoholem!
Historyk wydawał się oazą
spokoju, jakby zupełnie nic sobie nie robił ze złości, która przepełniała jego
szefa. Najwyraźniej narkotyk zaczynał już działać powodując u niego błogi stan
obojętności na otaczający go świat.
-Sam chciałeś, żebym cię
okłamał…Skoro wiedziałeś, że to zioło, to po co pytałeś? I to nie ja mówiłem,
że nie wziąłem nic mocniejszego…Ty to powiedziałeś. Ja po prostu…nie
zaprzeczyłem.
James zamilkł. Kompletnie go
zatkało, nie wiedział co mógłby odpowiedzieć na podobne stwierdzenie. David był
już w innym świecie, spowitym oparami narkotycznego dymu, i nie było sensu
spierać się z nim o cokolwiek. Pogadają sobie jak ten dojdzie do siebie. Z
Conorem też będzie musiał uciąć sobie pogawędkę. Reszta ekipy (poza detektywem,
który był zbyt zmaltretowany by cokolwiek zrobić lub powiedzieć), rzuciła się w
kierunku Davida z oczami szczeniaczków proszących o łakocie, i po chwili
zostali wynagrodzeni dziwacznie wyglądającymi papierosami, nieco zbyt wypchanymi
jak na standardowe wersje. James odmówił podetkniętego skręta. Przynajmniej on
musiał zostać odpowiedzialny w tym zespole. No, w każdym razie dopóki
prowadził. Chcąc jak najszybciej znaleźć się u celu podróży, wdepnął nieco
mocniej pedał gazu.
Silnik vana zawył potępieńczo na
najwyższych obrotach i pojazd przyspieszył. Mężczyzna nawet nie zauważył znaku
ograniczenia prędkości. Zagrała syrena, a w lusterku wstecznym odbiły się
niebiesko-pomarańczowe światła samochodu szeryfa. James poczuł jak po plecach
zaczyna mu spływać strużka zimnego potu. Rzucił szybkie spojrzenie na
towarzyszy, którzy nagle zbledli (poza Conorem, który był blady już od momentu,
w którym wsiadł do vana), i gorączkowo zaczęli gasić skręty, upychając
niedopałki gdzie popadnie. David był nawet dość zdesperowany by swojego przeżuć
i połknąć. Szczególnie zaniepokojony wydawał się Andy. Wiercił się niespokojnie
na swoim siedzeniu, jakby coś przeskrobał. I słusznie- arsenał, który wieźli w
bagażniku, wystarczyłby do zdobycia Białego Domu. Dodać do tego całą aptekę,
którą gdzieś ukrył David…”Nigdy nie wyjdziemy z więzienia”. James zacisnął
drżące dłonie na kierownicy, i ostrożnie zjechał na pobocze. Przez wsteczne
lusterko obserwował zbliżający się radiowóz. Wnętrze samochodu przesycone było
zapachem palonej trawki, i mężczyzna był pewny, że samo oddychanie powietrzem
wewnątrz vana sprawi, że jego testy na obecność narkotyków wypadną pozytywnie.
A raczej negatywnie, jeśli chodzi o przyszłe życie i karierę.
-James…Muszę ci coś
powiedzieć..-głos Andy’ego pełen był jakiegoś nowego dla niego uczucia, w którym
można było rozpoznać namiastki…skruchy?
-Jesteś pewny, że to odpowiedni
moment?
-Tak, bo wiąże się to z naszym
bagażnikiem…Widzisz…-brodacz wyraźnie unikał spoglądania w lusterko, gdzie
mógłby napotkać palący wzrok szefa- kiedy powiedziałeś mi, żebym ukrył swoje
zabawki…Cóż…pomyślałem, że jeśli je gdzieś zostawię, to ktoś może je
znaleźć…Uznałem, że najbezpieczniej będzie je zabrać ze sobą, żebym mógł mieć
na nie oko…Są w mojej torbie z ubraniami…
James poczuł jak wzrasta w nim
histeryczny śmiech. Stał oto na krawędzi swojego życia, i wykonywał ostatni
krok ku całkowitej destrukcji. Siedział w vanie z niemal nieprzytomnym, zalanym
w trupa byłym policjancie, samozwańczym
Rambo z obsesją na punkcie dużych spluw, i Walterem White’m z Bóg wie jaką
ilością nielegalnych środków…
-Ja też muszę się do czegoś
przyznać…
Ku zdziwieniu wszystkich,
odezwał się Vince, czarnoskóry chłopak Jane.
-A co to jest do kurwy nędzy,
konfesjonał? Nie chcę znać waszych brudów! Posądzą mnie za współudział!
Nie mógł już tego dłużej
wytrzymać. Co z niego za szef? Wszystko wokół waliło mu się na głowę a on nie
wiedział co zrobić…
-Po prostu chciałem żebyście
wiedzieli, że jestem poszukiwany za napad na bank…
Cisza, która zaległa po tym
prostym wyznaniu była niesamowita. Można było usłyszeć bzyczenie muchy, która
usiłowała dostać się do samochodu i obijała się o szybę. Wszyscy ze zgrozą i
przerażeniem wpatrywali się w zbliżającego się policjanta w ciemnych okularach
i kapeluszu z szerokim rondzie. Andy szeptał coś pod nosem, być może modlitwę o
ratunek, albo po prostu przygotowywał sobie fałszywe zeznania. Znając jego
niecodzienne hobby, i ilość broni, którą posiadał, James dziwiłby się, gdyby
brodacz nie posiadał z góry zaplanowanej wymówki na wypadek złapania.
Natarczywe pukanie w szybę przepłoszyło muchę i sprawiło, że wszyscy
podskoczyli. Powoli, by zyskać cenne sekundy na próbę wymyślenia planu wyjścia z
tej okropnej sytuacji, James opuścił okno i uśmiechnął się blado do srogo
wyglądającego funkcjonariusza.
-Czy…coś się stało, panie
władzo?
-Poproszę o prawo jazdy i dowód
rejestracyjny tego pojazdu…Andy! Wybacz, nie zauważyłem cię od razu!
Jeszcze chwilę wcześniej ponure
spojrzenie policjanta rozchmurzyło się, zupełnie jakby spotkał długo
niewidzianego krewnego. Również brodacz ożywił się wyraźnie.
-Witaj Ralph! Co u żony? Wypuści
cię w tym sezonie na małe polowanko ze starym znajomym?
Pięć minut później znowu byli w trasie. Gdy okazało się, że ich zwalisty łowca i policjant są przyjaciółmi, funkcjonariusz nie robił im żadnych problemów, pozostając przy pouczeniu na temat obowiązku zachowania dopuszczalnej prędkości. Któż by pomyślał, że Andy może okazać się przydatny w takiej sprawie. Brodacz najwyraźniej dostrzegł spojrzenia, które z lusterka rzucał mu James, gdyż wyszczerzył się szeroko.
Pięć minut później znowu byli w trasie. Gdy okazało się, że ich zwalisty łowca i policjant są przyjaciółmi, funkcjonariusz nie robił im żadnych problemów, pozostając przy pouczeniu na temat obowiązku zachowania dopuszczalnej prędkości. Któż by pomyślał, że Andy może okazać się przydatny w takiej sprawie. Brodacz najwyraźniej dostrzegł spojrzenia, które z lusterka rzucał mu James, gdyż wyszczerzył się szeroko.
-Mówiłem, że mam kilki
przyjaciół, którzy załatwiają dla mnie różne rzeczy. Ralph jest jednym z nich.
Kręcąc głową z niedowierzaniem,
mężczyzna pewniej chwycił kierownicę, i zwolnił przed zjazdem z autostrady.
Przed sobą miał tabliczkę z napisem „Leeds Point- 5 mil”. Jakiś dowcipniś
namalował na niej za pomocą sprayu rogatą głowę, która zapewne miała symbolizować
Diabła z Jersey. A oni jechali, by sprawdzić, jak on rzeczywiście wygląda.
Szkoda, że nie wziął ze sobą pancerfausta, albo innej wyrzutni XD Do pełnego arsenału przeciw-potworowego brakowało mu tylko miecza wiedźmińskiego :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w następnym rozdziale w końcu natkną się na potwora.
Tak, zdecydowanie w następnym rozdziale będzie już Diabeł z Jersey.Nie chcę też zbytnio przedłużać tego opowiadania, będzie miało góra jeszcze trzy części.
UsuńNie skomentuję tego. Te Twoje opisy rozwaliły mnie całkowicie i spadłam z wersalki w altanie. Neo patrzy na mnie jak na idiotkę. Dobre, bardzo dobre. A to , że samochód jest przedłużeniem męskości - bezbłędne.
OdpowiedzUsuńNie czytuje takich tekstów, bo nie są w moim kręgu zainteresowań. Jednak po tym diabełku zmieniam zdanie. Musze przeczytać wszystkie części jeszcze raz :D Siedzę i ocieram łezki śmiechu, a to żadkość. Jesteś naprawdę utalentowany i jestem zdolny zadomowić się tu na jakiś czas *rozbija namiot i szykuje się by rozpalić grilla* jednakże nie licz na częste komentarze, leniwa ze mnie bestia.
OdpowiedzUsuńSpokojnie, nie ma się co spieszyć. Rozumiem skłonności do lenistwa, nie ma w tym nic złego. :) Nie wiem czy pozostałe części przypadną Ci do gustu, bo są w trochę innych klimatach, ale to już chyba sam najlepiej ocenisz.
UsuńNie obca mu była żadna chemia czy związek organiczny. - A związku organiczne to nie chemia? PRZEPRASZAM ZBOCZENIE ZAWODOWE D:
OdpowiedzUsuńMiałam zostawić zbiorczy, ale no nie mogę się powstrzymać, "Przeminęło z wiatrem" wygrało WSZYSTKO XD
"w jakiej sytuacji uważasz za konieczne użycie pierdolonego miecza?" - a wiesz, że zadałam sobie dokładnie to samo pytanie? XD
No i śmiechłam, nie raz XD generalnie to jest gold, masz mój approval, i to duży :D
A btw im dalej czytam, tym bardziej jestem przekonana, że Fringe Ci się spodoba :D
Oj noo :D Bo każdy człowiek, który nie jest na jakimś chemicznym kierunku odróżnia "chemię", jako substancje powstałe w laboratorium i związki organiczne, czyli te pochodzenie naturalnego :D:D Ale wiem o co chodzi, w gimnazjum zawsze na mnie krzyczeli o to:(
UsuńALE PRZELOGOWAĆ się dalej nie chce, co? :D
W sumie, teraz żałuję trochę, że mało tego miecza było :P Bo mogłem coś pomyśleć więcej... Ale cóż, już po ptokach :D HA! Nie podkreśla "ptoków" :o Oh, well...:P
No popatrz, zawsze o nim marzyłem, w końcu mam ^^ :D Cieszę się, że Ci się podoba, to zawsze motywuje :D
No właśnie mam w planach obejrzeć może nawet i dzisiaj, jak w skończę Epilog do Wojny :P I zbiorę risercz o Breitenfeld...:D KIEDYŚ OBEJRZĘ ;___; :D
Tak tylko mówię no, ja wiem, że teraz jestem cheminaziolem, no ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? :D
UsuńPS. Bo chemia się dzieli na organiczną i nieorganiczną, wszystko się zgadza, ale i to, i to to chemia, nie? ALE DOBRZE JUŻ JESTEM CICHO :D
NIE. Nie marudź, grunt, że wiesz, kto pisze :D
EJ AŻ SPRAWDZIŁAM, SERIO NIE PODKREŚLA *_*
TAKTAKTAK OBEJRZYJ :D Ja w sumie może też dokończę? Tak się jakoś nakręciłam :D JAK MNIE WARHAMMER NIE ZEŻRE BO JUŻ MAM :D Pewnie nic z tego nie będzie, noale ;_;
No no, risercz sam się nie zrobi, a Breitenfeld ma być, ja czekam! :D
DOBRA IDĘ JUŻ BO ZNÓW SIĘ DYSKUSJA ZACZNIE I TERAZ U CIEBIE BĘDZIE SPAM ;_____;
Mam tak samo jak ktoś mówi "cement" na beton :D Nie żebym od razu krzyczał, ale szczęśliwy też nie jestem ^^ Więc czaję OCB :P E, to mój blog i jak będę chciał, to będę marudził :D Mi tu nie będziesz zabraniać :P
UsuńDziwne, nie? :o Pewnie to już tak często używany potok (wyraz potoczny :D), że aż internety przyjęły go za poprawny :D
MIAŁEM PISAĆ... a obejrzałem Pilota:P Nie narzekam w sumie, takie aka Supernatural aka Z Archiwum X :D Daję łapkę w górę, będę nadrabiał ^^
MOŻE ZEŻREĆ :D Bo to jest moc i potęga ^^ Choć zdobywanie portu kosmicznego wkurza jak mało co...:D Ale nie spojleruję :D
Będzie będzie :P Nawet może w tym tygodniu:P Zobaczymy, jak Gustaw Adolf przyjdzie :D
NO WŁAŚNIE, IMPERATORZE BROŃ PRZED SPAMEM :P