Otaczała
ją ciemność. Nie ta z rodzaju wzbudzających w ludziach przemożne pragnienie
ucieczki, wywołująca poczucie zagrożenia i napady paniki, lecz łagodna i
aksamitna, niczym delikatny koc otulający jej zmęczone ciało. Lubiła noc. Była
jej sprzymierzeńcem, sojusznikiem… Poruszała się poprzez zalegające dookoła
ciemności z pełną swobody gracją, niczym okręt sunący po bezkresnej toni
oceanu, napędzany podmuchami wiatru dmącego w żagle. Mrok dawał jej poczucie
bezpieczeństwa i dodawał pewności siebie, niezbędnej do wykonania misji. Czuła
na sobie chłodny dotyk pancerza siłowego, który wzmacniał jej mięśnie i
pozwalał na utrzymywanie stałego tempa. Musiała sie spieszyć. Jej ciężkie,
obleczone stalowymi butami stopy pewnie uderzały o kamieniste podłoże i niosły ją
bezszelestnie w stronę odległych świateł ludzkiej osady. Dzięki wbudowanym w
hełm sensorom wzmacniającym zmysły, mogła słyszeć dobiegające zza pleców
miarowe oddechy swoich sióstr, które w równych odstępach podążały jej śladem.
Podniosła dłoń i dotknęła runy aktywującej połączenie.
-Oddział
Celestia, zbliżamy się do celu! Zgłoście się!
Łącze
ożyło nagle suchymi trzaskami, po których rozległy się po kolei głosy
pozostałych adeptek. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Jora zerknęła w
prawy górny róg swojego wizoru. Wyświetlały się tam koordynaty celu, oraz
szczegółowy opis lokacji i wytyczne misji. Dla pewności, odczytała je jeszcze
raz. „Zneutralizować zarzewie zakazanego kultu. Zlikwidować obiekt Alpha”.
Powróciła myślami do swojej rozmowy z Matką Przełożoną zakonu Córek Imperatora.
Od pewnego czasu z jednego z rolniczych rejonów Lorantii dochodziły do
stacjonujących na tej planecie sił imperialnych niepokojące wieści. Farmerzy
donosili o dziwacznych odgłosach dochodzących po zmroku, oraz o zaszlachtowanych
zwierzętach, których szczątki wyglądały jakby zostały rozszarpane na strzępy
przez jakiegoś obdarzonego nadprzyrodzoną siłą drapieżnika.
Na Lorantii największym zagrożeniem były
osiągające co najwyżej metr wysokości i dwa długości wilki, które w dodatku nie
słynęły ze zbyt wielkiej zuchwałości. Nie wydawało się możliwe, by nagle
zmieniły swoje zachowanie, i zaczęły atakować trzodę. Skargi były tak liczne,
że w końcu, pod naciskiem lokalnych władz, Administorium wysłało jednego z
magosów, specjalizujących się w biologii naturalnej, żeby wyjaśnił sprawę
tajemniczych ataków. Po tygodniu, który minął urzędnikom Imperium w oczekiwaniu
na raport z polowania na nieznanego drapieżnika, w lokalnej siedzibie Adeptus
Arbitres pojawił się roztrzęsiony mężczyzna, który zaprowadził funkcjonariuszy
służb porządkowych do miejsca, w którym znalazł straszliwie okaleczone zwłoki
magosa.
Ciało mężczyzny, choć trudno było
nazywać to już ciałem, nosiło na sobie głębokie na kilka centymetrów ślady
pazurów oraz liczne odciski potężnych kłów, które zmiażdżyły kości pechowca.
Szczęki, które dokonały tej masakry były tak duże, że jednym, potężnym
kłapnięciem zamieniły czaszkę badacza w krwawą breję. Można go było rozpoznać
tylko po jego czarnych szatach, wówczas już sztywnych od zakrzepłej krwi, w
której kałuży leżał. Był to prawdziwy cios dla Administorium, które nie
spodziewało się napotkać większych problemów przy rozwiązywaniu tej sprawy. Jeszcze
większym szokiem okazało się znalezisko,
którego dokonano kilka dni po odnalezieniu zmasakrowanych zwłok biologa.
Dziecko jednego z rolników
zapuściło się zbyt głęboko w las i nie mogąc znaleźć drogi powrotnej do domu,
błąkało się po gęstwinie w nadziei na powrót na właściwą ścieżkę. To co
znalazł, wpędziło chłopaka w obłęd. Zdołał jakimś cudem dotrzeć do domu, jednak
od tamtego czasu zamknął się w sobie i podskakiwał na najlżejszy nawet dźwięk.
Całymi dniami przesiadywał przed domem i rysował w kurzu dziwaczne symbole,
których jego rodzice nigdy wcześniej nie widzieli na oczy. Zaniepokojeni stanem
zdrowia swojej pociechy, skontaktowali się z Eklezjarchą przewodzącym
pobliskiej świątyni ku czci Imperatora, chcąc zasięgnąć jego światłej rady. Gdy
tylko ten święty mąż ujrzał kreślone przez chłopca znaki, przeraził się tak
bardzo, że uciekł z farmy, i zaszył się w swojej samotni, gdzie spędził dzień
pijąc na umór. Gdy wytrzeźwiał, natychmiast skierował się do swojego
przełożonego, by poinformować go o swoim potwornym odkryciu.
Sprawa była tak poważna, że
bezzwłocznie skierowano ją przed oblicze Inkwizycji. Astropatyczny sygnał
przebił się przez Osnowę w kierunku odległej Terry, gdzie trafił do samego
Wielkiego Mistrza. Potężna machina ruszyła nieubłaganie. Najbliższy Lorantii
statek zawierający członka Świętego Oficjum, otrzymał nowe wytyczne. Tak sie
złożyło, że na owym okręcie znajdował się również spory oddział Adepta
Sororitas, Sióstr Wojny. Córki Imperatora, do których należała Jora, wsławiły
się w wielu kampaniach jako zbrojne ramię Inkwizycji, może i niedorównujące
skutecznością Kosmicznym Marines, ale znacznie lepsze od zwykłych Gwardzistów,
nawet ich osławionej elity- Karskinów. Zakute w potężne pancerze siłowe,
mniejsze wersje tych, które chroniły wojowników Astartes, Siostry Wojny
przetaczały się przez wrzeszczące hordy heretyków i deptały ich pod swoimi
obcasami. Cechowały się fanatycznym wręcz oddaniem Imperatorowi, i to właśnie
ich wiara była ich największym atutem.
Pozwalała im ona nieść Jego wolę
niczym pochodnię, od której płonęli ci, którzy ośmielili się wystąpić przeciw
Władcy Ludzkości. Towarzyszył im Inkwizytor Phostus, doświadczony członek
Oficjum, niezłomny i nieugięty w poszukiwaniu prawdy. Po kilku dniach tranzytu
przez Osnowę, ich statek dotarł w pobliże Lorantii. Gdy tylko ich stopy
dotknęły powierzchni planety, rzucił się ku nim oszalały z przerażenia tłum,
który błagał ich by położyli kres ich cierpieniom i odegnali mroczny cień,
który zawisł nad ich głowami. Inkwizytor nie tracił czasu. Po krótkiej rozmowie
z rodzicami chłopca, zamknął się z nim w pokoju. Przez drewniane ściany chaty
nie dochodziły żadne dźwięki, jednak najwyraźniej coś musiało się wydarzyć,
bowiem Phostus wszedł z pomieszczenia z zaciętą miną. Wezwał do siebie Jorę, i
nakazał jej oraz pozostałym siostrom przeszukanie lasu.
Na początku wydawało się, że nie
uda im się nic znaleźć, jednak po kilku godzinach, jedna z adeptek przeraźliwym
krzykiem doniosła pozostałym o swoim odkryciu. Jej pełen przerażenia jęk nie
mógł oznaczać nic dobrego. Siostry Wojny były szkolone w walce z Chaosem i jego
okropieństwami. Nie raz przyszło im walczyć z demonami i potwornie zmutowanymi
kultystami. Były świadkami straszliwych rytuałów…Nigdy, żadna z nich nie
pozwoliła sobie na okazanie swojego obrzydzenia czy też lęku. Dlatego też, Jora
natychmiast wydała rozkaz, by wszystkie Siostry udały się na miejsce
znaleziska. Sama dotarła tam pierwsza, i to co ujrzała, zmroziło jej krew w
żyłach. Adeptka, która dokonała odkrycia, siedziała skulona pod jednym z
potężnych drzew otaczających rozłożystą polanę pośrodku lasu. Wyglądała na śmiertelnie
wyczerpaną. Jej głowa zwisała smętnie na piersi i wstrząsały nią sporadyczne
spazmy płaczu. Jora ostrożnie rozejrzała się po okolicy.
Dookoła panowała absolutna cisza,
zupełnie jakby wszystko co żywe wolało przenieść się gdzieś indziej. Postąpiła
kilka kroków naprzód i wtedy to zobaczyła. Pośrodku polany, ktoś wykopał
szeroki na dziesięć metrów dół, wypełniony po brzegi martwymi, gnijącymi
ciałami. Twarze trupów wykrzywione były w grymasie absolutnego przerażenia,
jakby ofiary zostały wystraszone na śmierć. Wokół napuchniętych, sino-zielonych
kończyn unosiły się chmary lśniących szkarłatem, olbrzymich owadów, których
przezroczyste skrzydła młóciły bezszelestnie powietrze. Niemal nieprzytomna z
obrzydzenia, Jora zrobiła kilka kroków w stronę sterty ciał, sama nie wiedząc
dlaczego chce oglądać podobne widoki z bliska.
Niemal krzyknęła ze zgrozy.
Czuła, jak w gardle zbiera jej się zawartość żołądka. Trupy pozbawione były
oczu. Każda twarz spoglądała na nią dwoma ziejącymi pustką, krwawymi otworami,
w których wiły się białe, tłuste larwy. Przemknęło jej przez głowę, że to
miejsce powinno cuchnąć zgnilizną, tak jednak nie było. Powietrze pachniało
mokrą ściółką i rozgrzanymi słońcem liśćmi. Wciąż nie kontrolując swojego
ciała, podeszła jeszcze bliżej, tylko po to, by odkryć kolejne czekające tam na
nią potworności. Niektóre ciała były pozszywane ze sobą za pomocą grubych,
białych nici, które po bliższej obserwacji okazały się wyprutymi ścięgnami. Za
ich pomocą, ktoś zabawił się w chirurga. Część trupów miała po dwie głowy,
wyrastające z najróżniejszych miejsc. Szeroki cięcia na brzuchach ofiar,
świadczyły, że były one wypatroszone i ponownie zamknięte.
Gdzieniegdzie można było natrafić
na dziwaczne, kilkunożne lub kilkuręczne hybrydy. Całość prezentowała się
zatrważająco. Ten kto to zrobił, a raczej ci, którzy to zrobili, trudno bowiem
było sobie wyobrazić, że podobnej potworności dopuściła się jedna osoba,
zrobili wszystko, by pozbawić swoje ofiary nie tylko życia, ale również
człowieczeństwa. Był to prawdziwy pomnik bogów Chaosu. Wokół dołu, wyrysowane
były czarną farbą złowrogie symbole, które sprawiały, że wzrok Jory rozmywał
się, a z tyłu jej czaszki budował się świdrujący ból. Nie można było mieć
żadnych wątpliwości. Spokojna jakby się wydawało planeta, kryła w sobie mroczną
tajemnicę, która zżerała ją od środka. Należało ją rozwiązać. Stertę zwłok
natychmiast spalono, by nie mogła już dłużej służyć mrocznemu celowi, dla
którego ją stworzono.
Dopiero gdy opadły popioły,
Siostry Wojny mogły ocenić skalę popełnionej tam zbrodni. Dół, w którym
składowano ciała miał prawie trzydzieści metrów głębokości. Szybka matematyka
powiedziała Jorze, że liczba trupów oscylowała wokół siedmiuset. Do czego
potrzebna była tak olbrzymia ofiara? Jej ciekawość została wkrótce zaspokojona,
w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Gdy ona i jej oddział skończyli
oczyszczać skażoną kultem Chaosu polanę, zapadła już ciemność. Z mroku lasu
dobiegło ich przeraźliwe wycie, od którego serca zatrzymywały się w swoim
biegu. Wszystkie Siostry niemal natychmiast przypomniały sobie o swoim
treningu, i zamiast stać sparaliżowane strachem, sięgnęły po broń. Lufy
bolterów przeczesywały zbitą ścianę lasu. Nie musiały długo czekać.
Wydając z siebie upiorne, pełne
żądzy krwi ryki, na rozświetloną ostatnimi językami ognia polanę wyskoczyła
bestia rodem z koszmarów. Demon. Ciało, które przybrał, z pewnością należało
wcześniej do wilka. Teraz jednak, stanowiło straszliwą karykaturę tego
zwierzęcia. Przede wszystkim było znacznie większe. Szeroka i hucząca niczym
miech klatka piersiowa znajdowała się na wysokości głowy Jory. Smoliście
czarne, skołtunione futro najeżone było licznymi wpustkami kostnymi, które
zakrzywiały się i skręcały, by zakończyć się ostrym szpicem. Łapy wielkości
opon, uzbrojone w śmiercionośne pazury, darły ziemię w oczekiwaniu na skok. Z
grzbietu potwora wyrastała para nietoperzach skrzydeł, które biły wściekle o
boki demona wzniecając przy tym podmuchy huraganowego wiatru. Ślepia stworzenia
płonęły dziką furią, a jego paszcza wypełniona była kilkoma rzędami kłów
wielkości kciuka.
Dla Jory wszystko stało się jasne. Kultyści
dokonali masowego mordu, aby przyzwać na ten świat potężnego demona, który miał
ich zapewne wynagrodzić ich trud. Miała nadzieję, że pożarł ich na przystawkę.
Jej siostry odpowiedziały ogniem na pojawienie się bestii. Wybuchowe pociski
rozrywały ciało potwora, jednak pomimo ryków irytacji, nie wydawał się tym za
bardzo przejęty. Głębokie, krwawiące rany nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Jednym ciosem potężnych szczęk rozerwał jedną z Sióstr na dwie części i umknął
z powrotem w las unosząc ze sobą swój łup. Od tamtego czasu oddział Celestia
pod dowództwem Jory był na tropie demona. Przeprowadzone śledztwo naprowadziło
je w końcu na trop kultystów, i być może- bestii, której Inkwizytor nadał
kryptonim „Obiekt Alpha”. Wyglądało na to, że w końcu uda im się zakończyć tą
już i tak zbytnio przeciągającą się misję. Światła zbliżały się coraz bardziej.
Dało się już słyszeć poszczekiwania psów i przytłumione szmery ludzkich rozmów.
Do wyostrzonych zmysłów Sióstr Wojny dochodziły też zapachy. Wśród nich
przeważała metaliczno-słodkawa woń świeżo rozlanej krwi. Jora nie miała
wątpliwości, że była ona ludzka.
-Celestia,
znacie rozkazy! Niech Imperator oświetla wam drogę!
Przebiegła
ostatnie kilkanaście metrów dzielących ją od najbliższego zabudowania, i po
cichu zakradła się do wysokich, drewnianych drzwi. Skinęła głową stojącym za
nią siostrom i wyważyła je kopniakiem. Ze środka dobiegły zaskoczone okrzyki,
na które nie zwróciła najmniejszej uwagi. Miała przed sobą kilkunastu odzianych
w brązowe szaty, zakapturzonych ludzi pochylających się nad nieruchomym ciałem,
wokół którego zbierała się kałuża krwi. Jeden z nich, umoczywszy palec w
szkarłatnej cieczy, nanosił na ścianę bluźniercze symbole, które pulsowały
rytmicznie, przywodząc na myśl jakiś chory organ. Nie zadając zbędnych pytań,
Jora otworzyła ogień. Seria z jej boltera przesunęła się po gęsto zbitych
ciałach, wyrywając w nich ogromne kratery wypełnione tryskającą krwią i
poszatkowanymi wnętrznościami.
Czerwona mgiełka spryskała ściany
ciasnego pomieszczenia. Krzyki rannych i umierających całkowicie utonęły w
terkocie ciężkiej broni. Po chwili było po wszystkim. Żaden kultysta nie dawał
oznak życia. Nigdy jednak nie można brać niczego za pewnik, mając do czynienia
z wyznawcami Chaosu, dlatego też jedna z Sióstr, uzbrojona w miotacz ognia,
skąpała wnętrze chaty w płonącym promethium. Trzaskające, pomarańczowe języki
rzuciły się w kierunku zmasakrowanych heretyków. Wkrótce zajęły się również
drewniane ściany, i cały budynek stanął w płomieniach. Wola Imperatora jest jak
pochodnia. Zwabieni odgłosami strzelaniny, z ciemności nocy wypadli pozostali
członkowie zakazanego kultu. Nieśli ze sobą pospiesznie skompletowane
uzbrojenie, od zwykłych narzędzi rozlicznych, po wysłużone strzelby laserowe.
Oddział Celestia rozproszył się.
Siostry znalazły sobie osłony zza których oddawały strzały w kierunku
nacierających zdrajców. Nie stanowili oni praktycznie żadnego zagrożenia dla
Adepta Sororitas. Ich okaleczone, krwawiące z poszarpanych ran ciała, upadały z
głuchym jękiem na przesiąkniętą krwią ziemię i leżały tam do momentu, w którym
życie całkowicie opuściło już ich odrętwiałe członki. Kultyści próbowali
odpowiadać strzałami, jednak nie mając doświadczenia w posługiwaniu się bronią,
najczęściej chybiali o dobre kilka kroków. Dodatkowo, ich wysłużone strzelby
nie generował dość mocy by zaszkodzić solidnym pancerzom Sióstr. Jora skuliła
się za murowaną studnią, która służyła jej za osłonę, i spokojnymi, wyuczonymi
na pamięć ruchami zmieniła magazynek w swoim bolterze. Chrzęst dobrze
naoliwionego mechanizmu wywołał na jej twarzy złowieszczy uśmiech.
Pociągnięte czarnym lakierem zęby
zabłysły w świetle przelatujących dookoła promieni laserów. Były one symbolem
oddania Złotemu Tronowi, oznaczały, że ich posiadacz doznaje radości tylko
wtedy, gdy przyczynia się do śmierci wrogów Imperium. Gdy zielona lampka przy
magazynku dała jej znać, że pierwszy pocisk znalazł się w komorze,
błyskawicznie podniosła broń na wysokość piersi i wychyliła się zza rogu studni
oddając strzał niemal bez mierzenia. W ślad za pędzącą kulą ciągnął się snop
iskier z zapalnika. Ułamek sekundy później, uderzyła ona prosto w środek czoła
jednej z nadbiegających postaci w brązowych szatach. Siła impetu odrzuciła
martwe zwłoki kilka metrów do tyłu, gdzie czaszka kultysty w końcu wybuchła.
Skrywający głowę heretyka kaptur zniknął w eksplozji fragmentów kości, nie
większych od paznokcia oraz szarej breji mózgowej.
Z poszarpanego kikuta szyi
natychmiast trysnęła fontanna krwi pompowanej przez bijące jeszcze serce. Wokół
niej, pozostałe siostry dokończały właśnie dzieła zniszczenia. Wszędzie padały
zakapturzone postacie z poodrywanymi kończynami lub brakującymi kawałkami ciała. Bitwa zbliżała się ku
końcowi. Ogarnięta gorączką bitwy Jora, wyprostowała się na całą swoją
wysokość, ufając w ochronę zapewnianą przez pancerz, i błyskawicznie przenosząc
lufę boltera z jednego heretyka na drugiego, oddawała kolejne strzały aż do
momentu, w którym suchy trzask dał jej do zrozumienia, że magazynek po raz
kolejny jest pusty. Rozejrzała się po otaczającym ją polu bitwy. Wyglądało jak
wnętrze rzeźni.
Wszędzie walały się fragmenty ciał, niektóre
wciąż obleczone w brązową tkaninę ozdobioną bluźnierczymi symbolami. Kilka z
nich zajęło się ogniem i wypełniło powietrze smrodem płonącego tłuszczu. Gęsty,
czarny dym kłębił się nad pobojowiskiem niczym padlinożerca ucztujący na
gnijących trupach. Kałuże krwi zlały się ze sobą tworząc pośrodku podwórza
szkarłatne jeziorko, w którym odbijały się migoczące płomienie. Tu i tam leżały
wyrwane straszliwą siłą eksplodujących pocisków organy wewnętrzne oplecione kolorowymi wnętrznościami niczym
oślizgłymi lianami. Jora przypomniała sobie makabryczny ołtarz ofiarny, który
widziała na owej polanie. Nie odczuwała współczucia dla tych ścierw. Wybrali
drogę Chaosu, splunęli w twarz samemu boskiemu Imperatorowi…Nie było kary
dostatecznie okrutnej dla takich jak oni.
Byli zdrajcami całej ludzkości,
bowiem ci, którzy spiskują z Mrocznymi Potęgami, prowadzą do zguby cały rodzaj
człowieczy. Miała już rozkazać spalenie ciał bluźnierców, kiedy w oddali dał
się słyszeć ten upiorny zew rodem z najgłębszych czeluści Osnowy. Wysoki,
gardłowy płacz zapowiadał śmierć i cierpienie ponad wszelkie wyobrażenia.
Obiekt Alpha.
-Celestia,
szyk bojowy! Nasze zadanie jeszcze się nie skończyło!
Siostry
posłusznie ustawiły się w formację grotu z Jorą w roli najbardziej wysuniętego
punktu, czubka włóczni dzierżonej w ręku samego Imperatora. Tym właśnie były-
młotem Imperium, obrończyniami ludzkości, latarnią w ciemności, rozświetlającą
mroki Chaosu i bezpiecznie przeprowadzającą wiernych Mu poddanych pomiędzy
hordami czających się bestii. Ponownie usłyszały jęk. Tym razem towarzyszył mu
łopot skórzastych skrzydeł, i dudnienie potężnych łap uderzających o ziemię.
Nie zdążyły nawet zorientować się, z której strony zbliża się potwór kiedy
nagle zaatakował. Demon pojawił się jakby z nikąd. Wyskoczył z otaczającej
Siostry Wojny ciemności, i siłą impetu zbił z nóg jedną z adeptek tworzących
lewe ramię grotu.
Przerażona wbitym w nią spojrzeniem jarzących
się na czerwono ślepiów kobieta, nie była w stanie sie bronić, a nawet gdyby
nie sparaliżował jej strach, wciąż przygniatałby ją ciężar włochatego,
kolczastego cielska istoty. Nie tracąc czasu na zabawę ze swoją ofiarą, demon
opuścił błyskawicznie swój wilczy łeb, i zacisnął szczęki na napierśniku zbroi.
Rozległ się jęk miażdżonego metalu, który trzeszczał i zawodził poddawany
potężnemu naciskowi ostrych jak brzytwa kłów. W końcu adamantowy pancerz
ustąpił, i bestia z ohydnym chrzęstem przegryzła klatkę piersiową adeptki.
Oniemiała z przerażenia, kobieta nie wydała z siebie nawet jednego dźwięku,
kiedy jej głowa z wciąż przyczepionymi do niej ramionami i częścią mostka
zniknęła w paszczy potwora.
Czarne jak noc skrzydła
załopotały tryumfalnie. Strużki ciemnej, lepkiej krwi spływały po skołtunionym
futrze demona i barwiły jego kły szkarłatem. Bestia przeniosła spojrzenie
swoich gorejących oczu na Jorę, i z sadystyczną satysfakcją przeżuła odgryzioną
część ciała poległej siostry. Reszta zwłok leżała bezwładnie pomiędzy jej
szponiastymi łapami brocząc krwią i wylewającymi sie wnętrznościami. Kapitan
poczuła jak ogarnia ją wściekłość. Chwilę wcześniej zdążyła załadować nowy
magazynek do swojego boltera, toteż teraz poderwała ziejący otwór lufy i
pociągnęła za spust. Podążając za jej przykładem, pozostałe członkinie Celestii
zaczęły posyłać w kierunku demona kolejne salwy wielkokalibrowej amunicji.
Pociski uderzały w cielsko potwora, rozorywały je i eksplodowały wyrywając w
nim dziury wielkości pięści, jednak ponownie, istota nie okazywała żadnych
oznak bólu. Wydała z siebie warczący odgłos, i rzuciła się na kolejną adeptkę.
Wystarczyło jedno machnięcie
zakończonej długimi szponami łapy, by rozpłatać ją na trzy równe części. Cięcie
było tak równe, że z początku wydawało się, iż demon chybił. Na pancerzu
kobiety nie można było dostrzec żadnych śladów uszkodzeń, czy krwi. Zaskoczona
wojowniczka zdążyła jeszcze wydać z siebie zaskoczone westchnienie, zanim z jej
ust buchnęła szkarłatna piana, a jej ciało dosłownie rozpadło się na części. Poszczególne
fragmenty upiornej układanki, w którą zamieniła ja bestia, zaczęły ześlizgiwać
się w potokach czerwieni. Z okropnym mlaśnięciem puściła siła przyczepności,
która jeszcze chwilę temu trzymała je razem. Jako pierwsze, o ziemie uderzyły
ramiona i głowa. Chwilę później dołączył do nich tors, z którego niczym owoce z
przedartego worka wytoczyły się płuca, wątroba i inne organy wewnętrzne. Nogi,
odziane w stabilizujący pancerz siłowy pozostały w pozycji stojącej.
Po lśniącej, czarnej powierzchni
zbroi spływały potoki krwi. Demon pochylił swój olbrzymi łeb i zaczął chłeptać
gorącą posokę. Było w tym czynie tyle czystej chęci upokorzenia ofiary, że Jora
poczuła jak wzrasta w niej ślepa furia. Skończyła się jej właśnie amunicja,
sięgnęła więc do przytroczonego do pleców topora energetycznego. Dotknęła
wyrytej na rękojeści runy, i półksiężycowa głownia broni ożyła błękitnym
światłem wyładowań. Tymczasem wilkopodobny stwór zwrócił swoją uwagę w kierunku
kolejnej siostry. Nie zwracając na posyłane w swoim kierunku wybuchowe pociski,
bestia podeszła wręcz spacerowym krokiem do swojej ofiary i uderzyła ją jednym
ze skrzydeł. Adeptka upadła upuszczając pod wpływem ciosu swój bolter. Demon
podniósł łapę, i delikatnie złożył ją na piersi kobiety. Następnie przeniósł
cały swój ciężar na wijącą się pod nim siostrę. W tym momencie, Jora podbiegła
do niego i biorąc potężny zamach, zatopiła
ostrze topora w okolicach ogona potwora.
Trysnęła czarna, cuchnąca zgnilizną posoka. Bestia
zawyła z wściekłości i odwróciła się w kierunku zagrożenia. Kapitan wyszarpnęła
swoją broń i wzięła kolejny zamach. Jednak demon był szybszy. Skoczył na nią, i
przygwoździł do ziemi, obiema łapami opierając się na jej ramionach. Stwór
obniżył swój łeb tak, że końcówka jego pyska niemal stykała się z hełmem Jory.
Nawet przez systemy filtracyjne pancerza,
kobieta czuła śmierdzący oddech bestii. Spojrzenie szkarłatnych ślepi
przykuwało ją mocniej niż przytłaczające ją cielsko. Mogła w nich wyczytać całą
złość i nienawiść do rodzaju ludzkiego jakie odczuwało to bluźniercze
stworzenie. Nagle, ku jej zaskoczeniu, w jej głowie rozległ się okrutny, zimny
śmiech.
-A więc
uważasz, że to ja jestem bluźnierstwem? Ty? Żałosna istoto! Przemierzałem
pustki Osnowy w czasach, kiedy o waszym gatunku
jeszcze nikt nie słyszał, i będę to robił gdy wszyscy już o was zapomną.
To ja jestem prawdziwym panem Wszechświata! Ludzkość to zaledwie chodzące
przystawki, które służą mi za rozrywkę! Nie macie żadnego prawa do tego, ani
żadnego innego świata. Jesteście robactwem, które będę tępił tak długo, dopóki
krew ostatniego z was nie spłynie w dół mego gardła. Zniszczę was wszystkich!
Jora
nie miała najmniejszego zamiaru dać się zastraszyć byle parszywemu pomiotowi
Osnowy. Wiedziała, że jest ktoś, o wiele potężniejszy niż ona sama, kto stoi na
straż ludzkości, i nie pozwoli by demon odebrały jej słuszne prawo do panowania
w kosmosie. Sama myśl o tej wspaniałej istocie dodała jej sił.
-Moja
wiara jest moją tarczą. Bóg-Imperator walczył z o wiele potężniejszymi demonami
niż ty i wychodził z tych pojedynków zwycięsko.
Naprawdę sądzisz, że potrafisz przeciwstawić się jego Światłości?
Teraz
przyszła kolej na Jorę by wybuchnąć śmiechem. Wiedziała, że prawdopodobnie
umrze, jednak miała świadomość potęgi, która za nią stoi. Siostry Wojny nie
były jedyną siłą militarną Imperium. Jeśli nie uda jej się zgładzić demona,
przybędą następni. Kosmiczni Marines. Inkwizycja. Nieprzebrane regimenty
Imperialnej Gwardii. Potężne kontyngenty dywizji pancernych bractwa Adeptus
Mechanicum. Olbrzymie Tytany… Potęga, którą dysponowało ludzkie Imperium była
ogromna i niepowstrzymana.
-Twój
żałosny Imperator nie był w stanie powstrzymać rebelii własnego syna! Jego
głupota skazała go na wieczne zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią,
zamkniętego w Złotym Tronie! Jak on może cię ochronić?
W umyśle
Jory pękła jakaś tama, za którą ukrywały się dawno zepchnięte na obrzeża
świadomości wspomnienia. Poczuła jak wraca pamięcią do tamtego znamiennego
dnia.
Ostrożnie
wymknęła się z domu ściskając w maleńkiej garści niewielkie zawiniątko. Czujnie
rozejrzała się dookoła sprawdzając, czy w pobliżu nie ma jej matki, która
mogłaby ją powstrzymać przed samotnym wypuszczaniem się na puste o tej porze
ulice Traxu. Ogromne, przemysłowe miasto o strategicznym dla Imperium znaczeniu
mieściło się w samym centrum planety Istvan III, stolicy tutejszego Układu
Słonecznego. Zazwyczaj tętniło życiem, jednak w obecnej sytuacji zagrożenia ze
strony nieznanych najeźdźców, ludność cywilna wolała nie opuszczać pozornie
bezpiecznych domostw, w których przygotowywała się do obrony.
Wszyscy zdolni do walki mężczyźni
zostali powołani pod broń i wcieleni do Sił Obrony Planetarnej. Opuścili swoje
rodziny, i pod czujnym okiem komisarzy wojskowych rozpoczęli przyspieszony
trening obsługi dział przeciworbitalnych oraz broni ręcznej. Jednym z
nowowcielonych do Imperialnej Gwardii był ojciec Jory. Pięcioletnia dziewczynka
bardzo przeżywała rozstanie wiec przy każdej nadarzającej się okazji, jej matka
zabierała ją do stacjonującego w pobliżu garnizonu, w którym służył. Kobieta
nie wiedziała jednak o potajemnych wizytach jakie składała ojcu jej córka. Mała
często wmykała się spod czujnego oka rodzicielki i zakradała się do baraków
gwardzistów, którzy szybko zapałali do niej sympatią i zaczęli traktować jak
obozową maskotkę. Jej jednak zależało jedynie na tych kilkuminutowych
spotkaniach z ojcem.
Tego dnia, wraz ze starszą siostrą piekły
ciasteczka czekoladowe i gdy tylko wystygły, Jora natychmiast odłożyła kilka w
sekretne miejsce, a następnie zawinęła je w kraciastą chustę. Musiała odczekać
jeszcze dwie godzin zanim jej matka zajęła się pielęgnacją ogródka na tyłach
domu. Dopiero wtedy, zabrawszy ze sobą swój niewielki zapas łakoci, ośmieliła
się wymknąć. Z szerokim uśmiechem na ustach, w podskokach przemierzała
szerokie, asfaltowe ulice Traxu podśpiewując pod nosem wesołe piosenki. Nie
mogła się doczekać spotkania z ojcem. Wyobrażała już sobie jak bardzo się
ucieszy na widok ciastek, które mu przyniesie. Może potem weźmie ją na barana i
oprowadzi po obozie pokazując te wszystkie lśniące działa i pojazdy…Gdzieś z
naprzeciwka, z kierunku w którym znajdował się posterunek Sił Obron
Planetarnej, dobiegł ogłuszający huk, potem kolejny i jeszcze jeden.
Ziemia zadrżała. Wystraszona
dziewczynka spojrzała w górę spodziewając się dostrzec tam zbierające się
burzowe chmury. Rzeczywiście, niebo nad Trax było w niektórych miejscach
ciemne, jednak nie był to ołowiano-szary kolor zbliżającej się ulewy…Nad
miastem roztaczał się buro-brązowy płaszcz czegoś, co nieustannie kotłowało się
i przemieszczało. Jora wpatrzyła się uważniej. Zobaczyła pojedyncze, maleńkie
niczym ziarnka fasoli punkty, odrywające się od owej kłębiącej się masy, i
opadające w kierunku ziemi. Od czasu do czasu, naprzeciw spadającym kropkom
wysuwały się smugi ognia pochodzące najwyraźniej z obozu Imperialnej Gwardii.
Każdej takiej świetlistej lancy towarzyszył dudniący grom, od którego drżały
szyby w pobliskich budynkach.
Zasnute dziwaczną mgłą niebo
rozświetlało się co jakiś czas ogniami eksplozji. Jora była jeszcze za mała by
w pełni rozumieć co się działo przed jej oczami, jednak wrodzony instynkt
nakazał jej natychmiast uciekać z otwartej przestrzeni i ukryć się w jakimś
bezpiecznym miejscu. Rozejrzała się dookoła, i jej wzrok padł na opuszczony
magazyn z powybijanymi szybami. Nie tracąc czasu pobiegła w jego stronę i
szarpnęła odrapane drzwi. Zawiasy zaskrzypiały przeraźliwie, jednak szerokie
skrzydło otwarło się bez większych problemów. Dziewczynka zatrzasnęła je za
sobą i skuliła się pod najeżoną otworami okien ścianą tak, aby nikt nie mógł
jej dostrzec od zewnątrz. Próbowała zatykać sobie uszy żeby nie słyszeć coraz
głośniejszych i częstszych huków wystrzałów, jednak dźwięk był tak potężny, że
po kilku minutach zrezygnowała. Leżała na pokrytej kurzem i odpryskami zaprawy
podłodze łkając cicho i nasłuchując zbliżających się odgłosów wojny.
Nagle od strony ulicy dobiegł ją
ryk silników oraz tupot setek stóp uciekających ile sił w nogach. Przepełniona
nadzieją na ratunek, ostrożnie wyjrzała przez roztrzaskaną okiennicę. Po
asfaltowym trakcie, od stron obozu Sił Obrony Planetarnej, sunęła kolumna
ogromnych, lśniących zielono czołgów poruszanych przez ciężkie gąsienice. Zamocowane
na ich burtach działa maszynowe pruły nieprzerwanym ogniem w kierunku, z
którego przybyły, ostrzeliwując niewidocznego jeszcze wroga. Setki odzianych w
mundury Imperialnej Gwardii mężczyzn, uciekało w popłochu nie oglądając się za
siebie. Więcej niż połowa z nich nie miała ze sobą żadnej broni, pozostali
trzymali swoje karabiny przy piersi, niczym matki tulące niemowlęta, żaden
jednak nie robił z nich użytku.
Ktoś upadł, kogoś
potrącono…Spanikowani żołnierze tratowali swoich lezących towarzyszy zamieniając
ich w trudną do rozpoznania krwawą masę. Nagle strzelanina przybrała na sile.
Do terkotu ciężkiej broni maszynowej, czołgi dołączyły również swoje baterie
laserowe. Smugi światła mknęły z niesamowitą prędkością i uderzały w coś, co
Jora widziała jako przelewającą się, zbitą czarną masę, z której trudno było
wyłowić pojedyncze jednostki. W końcu, napastnicy przyspieszyli nieco swój
pościg, i od kłębiącego się morza ciał, zaczęły odłączać się poszczególne
bestie. Nie byli to bowiem ludzie.
Imperium miało wielu wrogów, z których każdy
był śmiertelnie niebezpiecznym zagrożeniem dla całej ludzkości, jednak
większość z nich nie mogła się równać sile militarnej, którą dysponowało. Tylko
jedna rasa, o której szeptano przerażające legendy, była w stanie zawisnąć
niczym widmo śmierci nad głowami mieszkańców imperialnych światów. Tyranidzi.
Rój. Przemierzający pustkę kosmosu w ogromnych flotach-ulach, składających się
z setek bionicznych statków, będących w istocie genetycznie zmodyfikowanymi
przedstawicielami tego samego gatunku, Tyranidzi pojawiali się niczym plaga i
zostawiali za sobą pozbawione wszelkiego życia, zniszczone i zamienione w
pustynie planety. Walka z nimi była niezmiernie trudna z uwagi na ich
nieprzebrane rzesze, którymi mogli zalać nawet słynące z liczebności regiment
Imperialnej Gwardii.
Ich wojownicy byli uzbrojeni w
ogromne szpony, zdolne przedrzeć się nawet przez pancerz Kosmicznego Marines,
oraz bioniczne bronie, takie jak miotacze kwasu czy pożerających mięso larw. Pojawienie
się floty-ulu w pobliżu jakiegokolwiek systemu należącego do Imperium
skutkowało natychmiastową mobilizacją wszystkich dostępnych sił. Tak właśnie
stało się na Istvan III. Kilka miesięcy wcześniej astropaci zaczęli wyłapywać
dziwne interferencje w komunikacji astralnej. Zaniepokojeni tym faktem
powiadomili Inkwizycję, która od razu założyła najgorsze. Zaczęto przygotowywać
się do obrony, jednak Tyranidzi nadal się nie pokazywali. Najwyraźniej sami
czekali na przecie posiłków, sądząc po rozmiarach Roju, który zaatakował Trax.
Ich statki dosłownie zakrył część
nieba. Działa przeciworbitalne zdołały strącić kilkaset z nich, zanim zdążyły
dosięgnąć powierzchni ziemi, jednak był to zaledwie ułamek sił, którymi
dysponował nieprzyjaciel. Gdy tylko wylądowali, Tyranidzi rozlali się po całym
mieście i rozpoczęli rzeź. Początkowo, żołnierze Sił Obrony Planetarnej
próbowali dzielnie stawiać opór, jednak ich wyszkoleniu brakowało jeszcze
dyscypliny, i gdy tylko pierwsza fala opancerzonych i uzbrojonych w sierpowate
szpony owadów dotarła do nich na odległość kilku metrów, rozpoczęli
niezorganizowany odwrót. Jora ze zgrozą patrzyła na potworne sceny, które
rozgrywały się przed jej oczami.
Hordy pokrytych czarną chityną,
syczących wojowników wdarły się pomiędzy uciekających gwardzistów i rozerwały
ich na strzępy. Ulica spłynęła krwią i wyprutymi wnętrznościami. Krzyki
umierających ludzi i zapach ich ekskrementów wymieszany z metaliczną wonią
krwi, były nie do zniesienia. Część gwardzistów, widząc jaki los spotkał ich
towarzyszy, zatrzymywała się, i widząc bezcelowość ucieczki, wkładała sobie
lufy własnych laserów do ust i pociągała za spust. Oderwane pokrywy czaszek wylatywały
wysoko w powietrze w fontannie krwawych strzępów i opadały spiralnie pomiędzy
szlachtowanych ludzi. Czołgi nadal oddawały serie strzałów w szeregi przeciwnika, nie bacząc na to, że
zdążyły się już one przemieszać z szeregami żołnierzy Imperium.
Bezlitosne, pozbawione lojalności czy poczucia
braterstwa pociski rozrywały ciała zarówno atakujących Tyranidów, jak i
atakowanych ludzi. Oddawane niemal z przystawienia salwy laserów, zamieniały
chitynowych wojowników w obłoki pary, jednak wciąż przybywali kolejni. Nagle, w
polu widzenia dziewczynki pojawiła się wysoka na cztery metry, sześcionożna
sylwetka, która brnęła przez ciżbę swoich mniejszych pobratymców w kierunku
unieruchomionych już teraz czołgów. Wielki, podłużny łeb stwora ociekał
zielonkawym śluzem. Zdobiące szczękę Tyranida, potężne żuwaczki poruszały się
miarowo jakby coś nieustannie przeżuwały.
Jedno ramię stworzenia zakończone było
szerokim, kościanym ostrzem, a inne rozrastało się w baryłkowaty kształt, który
wyglądał jak przyrośnięte do ramienia działo. Jakby na potwierdzenie tych domysłów,
gigant uniósł odnóże i z beczkowatego zgrubienia wystrzelił obłok wściekło-żółtej
cieczy, która opadła pomiędzy walczących o życie Gwardzistów. Gdy tylko lepka
maź dotknęła ich ciał, zaczęli wrzeszczeć w przeraźliwym cierpieniu. Ich skóra
syczała i skwierczała, gdy trawił ją organiczny kwas. Wystarczyło zaledwie
kilka chwil by zamienić żołnierzy w krwawe kałuże rozpuszczonych tkanek. Mniejszym
Tyranidom, substancja zdawała się nie robić żadnej krzywdy.
Czołgi ryknęły jednocześnie,
celując wszystkimi działami w nadchodzącego olbrzyma, który zwalił się na
ziemię, jednak w ślad za nim podążał następny gigant. Świetliste pociski przemknęły
obok jego opancerzonego łba, i stwór parł dalej naprzód, zupełnie nie zważając
na żałosne próby uśmiercenia go. Dotarł do najbliższego pojazdu, i jednym
ciosem uzbrojonej w kościany miecz kończyny przedarł się przez ciemnozielony
pancerz przecinając go na pół. Z wnętrza wysypali się ukryci w środku
żołnierze, na których natychmiast rzuciły się mniejsze potwory. Więcej
szkarłatu spłynęło po asfaltowej ulicy. Płyty okrywające czołg zrosiły się
czerwoną mgiełką.
Jora z przerażeniem zobaczyła
wśród próbujących wyrwać się ze zwartego pierścienia Tyranidów mężczyzn,
charakterystyczną, wysoką sylwetkę swojego ojca. Jego twarz była wykrzywiona w
grymasie strachu pod pokrywającą ją skorupą zakrzepłej krwi. Ze wszystkich
stron otaczały go błyszczące złowieszczo szpony i ciemne, chitynowe skorupy. Dziewczynka
stała jak sparaliżowana, nie zdolna do krzyku czy chociażby odwrócenia wzroku
od masakry, która rozgrywała się przed jej oczami. Kraciaste zawiniątko z ciastkami
czekoladowymi wysunęło się z jej drobnej rączki i upadło na brudną podłogę.
Równocześnie, jej ojciec i jego towarzysze zachwiali się pod naporem
atakujących i zniknęli pod gęstwiną ciał. Sierpowate szpony wznosiły się i opadały
wyrzucając w powietrze poszarpane kawałki mięsa i serpentynowate wnętrzności.
Gdy zaspokoili swoją żądzę krwi,
wojownicy Tyranidów zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu kolejnych ofiar,
jednak żadnych nie było w pobliżu. Za ich plecami, stały milcząco topiące się
pod wpływem kwasu wraki czołgów, niektóre rozdarte na pół potężnymi ciosami
kościanego ostrza giganta. Nie było już słychać strzałów, jedynie syki i
chrzęst chitynowych odnóży przebiegających po asfalcie. Jora ocknęła się z
transu i ponownie skuliła pod zniszczonym oknem. Czuła ogromne pragnienie by
wybuchnąć głośnym płaczem, jednak była na tyle mądra, by wiedzieć, że to z
pewnością zwabiło by do niej potwory. Jej pięcioletni umysł próbował sobie
poradzić z tym co przed chwilą widziała. Strumienie łez spływały po jej
policzkach, kiedy przypomniała sobie wyraz twarzy upadającego ojca.
W swojej dziecinnej naiwności wierzyła,
że udało mu się przeżyć, że znalazł sobie kryjówkę, tak samo jak ona. Chciała
natychmiast wybiec z budynku i zawołać go, żeby wyszedł z ukrycia i wziął ją na
ręce, pocieszył…Hałas towarzyszący przesuwającej się na zewnątrz armii przerażających
istot trzymał ją w miejscu niczym łańcuch, dlatego też jeszcze bardziej się skuliła
w oczekiwaniu na ciszę. Minęło kilkanaście minut. Chrobot przebiegających Tyranidów
ucichł. Pozostał po nich jedynie wiszący w nieruchomym powietrzu zapach śmierci
i strachu. Mimo to, dziewczynka odczekała jeszcze niemal pół godziny, zanim
odważyła się opuścić swoją bezpieczną kryjówkę. Ostrożnie uchyliła drzwi i
wyjrzała na zewnątrz, rozglądając się w poszukiwaniu niebezpieczeństw. Wszędzie
panował absolutny bezruch oraz prawie niezmącona cisza.
Jednie od czasu do czasu do jej uszu
dochodziły odległe wybuchy pochodzące z ostatnich broniących się posterunków.
Powiał lekki wietrzyk, który przegnał nieprzyjemne wyziewy zmarłych. Gdyby nie pokrywające
ulicę pobojowisko, nic nie wskazywałoby na obecność Roju. Jora zrobiła kilka niezdecydowanych
kroków w kierunku plątaniny ciał leżących w cieniu wraku ogromnego pojazdu
opancerzonego. Podeszwy jej niebieskich bucików zapluskały w krzepnącej kałuży
krwi rozbryzgując na wszystkie strony szkarłatne kropelki. Wszędzie dookoła
leżały podrywane straszliwą siłą kończyny, a także porozbijane głowy i zdekapitowane
korpusy. Wszystko pokryte było czerwienią i cuchnęło miedzią.
Jej spojrzenie przykuła
zmiażdżona potwornym ciosem czaszka, która patrzyła na nią zwisającym z policzka
okiem. Zbyt przerażona by krzyczeć, przyspieszyła kroku i już po chwili
znalazła się w miejscu, w którym po raz ostatni widziała swojego ojca żywego. Znalazła
tam spory stos usypany z fragmentów ludzkiego ciała, obficie splamiony krwią.
Krzywiąc się z obrzydzenia, zaczęła przekopywać się przez makabryczny nasyp, odrzucając
na bok poszarpane ramiona i nogi. Gdzieś z samego dna tej ludzkiej sterty
odpadów, usłyszała słaby jęk.
-Tato!
Tato, to ja Jora! Tato, pomóż mi!
Całkowicie
zapominając o niebezpieczeństwie, dziewczynka zaczęła wołać z całych sił o pomoc
jednak nikt jej nie usłyszał. Z determinacją zabrała się do przedzierana się
przez kolejne warstwy trupów, jednak te stawały się coraz większe, zbyt ciężkie
jak na jej wątłe ramiona. Teraz już wyraźnie słyszała cichy szept, w którym rozpoznała
głos swojego ojca.
-Jora…Uciekaj…uciekaj!
Zostaw mnie…oni…mogą wrócić…
-Boję
się tatusiu! Nie chcę wracać sama! Musisz mi pomóc!
Ponownie
spróbowała poruszyć bezwładne zwłoki gwardzisty, który przygniatał jej ojca,
jednak bez skutku. Podniosła zakrwawione piąstki do oczu i otarła spływające z
nich łzy zostawiając na policzkach szkarłatne smugi. Gdyby tylko była dość
silna… Przypomniała sobie opowieści, które każdego wieczoru powtarzała jej
matka. Historie o Imperatorze i Jego Aniołach, które stoją na straży ludzkości.
Kierowana dziecięcą ufnością złożyła rączki i zamknęła oczy dla lepszego
skupienia. Próbowała przywołać w pamięci słowa modlitwy, jednak jej umysł był
zbyt przerażony by podołać temu zadaniu, dlatego też użyła swoich własnych
słów.
-Proszę
cię dobry Imperatorze, przyślij jednego ze swoich Aniołów, żeby ten uratował
mojego tatę…
Kolejne
łzy spłynęły po jej twarzyczce, żłobiąc smugi w pokrywającej ją krwi. Otworzyła
oczy i z nadzieją spojrzała w niebo, spodziewając się w każdej chwili ujrzeć
tam skrzydlatą sylwetkę. Jednak zamiast spodziewanego ocalenia, ujrzała tam
coś, co zmroziło w niej krew. Jakieś pięćdziesiąt metrów od niej stała owa
wysoka bestia z kościanym ostrzem, która wcześniej zniszczyła imperialne
czołgi. Stwór wpatrywał się w nią. Nogi Jory odmówiły posłuszeństwa. Chciała
uciekać, ale nie mogła. Istota wydała z siebie wysoki pisk, i ruszyła w stronę dziewczynki.
Ziemia drżała pod uderzeniami jej chitynowych odnóży. Zza pobliskiego budynku
wychynęła chmara mniejszych stworzeń, które zwabione krzykiem swojego większego
brata, również ruszyły w stronę Jory i jej uwiezionego ojca. Wydawały z siebie
przy tym przeraźliwe syki, które w połączeniu ze skrobaniem ich odnóży po
asfalcie tworzyły iście piekielną filharmonię.
Dziewczynka stała samotnie naprzeciw
zbliżającego się roju, z piąstkami kurczowo zaciśniętymi na poplamionej
szkarłatem sukience i patrzyła w oczy zbliżającej się śmierci. Pierwsze szeregi
Tyranidów były już niecałe dziesięć metrów od niej. Zrozumiała, że nie było już
sensu uciekać. Były zbyt szybkie, a jej nogi zbyt krótkie. Z bólem pomyślała o
kłamstwach, którymi karmiła ją matka. Nie ma aniołów.
Nagle,
powietrze przeszył potężny ryk przypominający podrywający się do lotu
odrzutowiec. Na Jorę padł ogromny cień, jednak obawiając się tego co może
ujrzeć, nie podniosła wzroku. Poczuła, że oblewa ja fala ciepła, jakby nad jej
głową pojawiło się nowe słońce. Rozległ się ostry, szczękający dźwięk, któremu
towarzyszył zapach palonego prochu. Po chwili dołączyły do niego kolejne
grzmoty. Chitynowe pancerze najbliższych bestii eksplodowały w rozbłyskach
ognia. Przepełnione bólem piski umierających potworów wzbiły się w powietrze, z
którego nadciągnęła ich zagłada. Dopiero wtedy dziewczynka odważyła sie zerknąć
w górę. Nad nią, unosił się olbrzym zakuty w czarną zbroję ze złotymi
obramowaniami. Na jego naramienniku widniał wymalowany białą farbą symbol
miecza spowitego parą anielskich skrzydeł, zaś do napierśnika miał przytwierdzony
wizerunek dwugłowego, złotego Orła Imperium, który niejednokrotnie widziała w
poświęconej Imperatorowi świątyni.
Nie mogła widzieć twarzy
wojownika, ponieważ była ona całkowicie zakryta przez hełm, w którym znajdował
się wąski, podświetlany zielonkawymi diodami wizor. Gigant miał na sobie
olbrzymi plecak, którego uformowane na kształt rozpostartych skrzydeł dysze,
wypluwały z siebie strumienie ognia. Powoli, manewrując swoim osobistym
odrzutowcem jedną ręką, a drugą wciąż posyłając kolejne salwy eksplodującej amunicji
w szeregi Tyranidów, wojownik obniżał swój lot, aż w końcu stanął na ziemi.
Silniki jego plecaka zgasły, a olbrzym wolną ręką sięgnął po drugi pistolet, z
którego natychmiast zaczął strzelać. Nie przestając oddawać kolejnych serii w
chitynowe ciała Roju, przybysz postąpił kilka kroków naprzód i zasłonił Jorę
własnym ciałem, stojąc pomiędzy nią a hordą napastników niczym stalowy mur.
Każdemu wystrzałowi z jego
grzmiących broni towarzyszył pisk bólu i
łoskot upadającego ciała. Śmierdząca, brejowata krew insektoidów tryskała
falami we wszystkie strony, i już po chwili pancerz wojownika aż się od niej
lepił. Gdy suchy trzask dał mu znać, że skończyła się amunicja, olbrzym
odrzucił niedbale swoje pistolety i sięgnął do zawieszonej przy pasie pochwy, z
której wyciągnął długie na półtora metra, zębate ostrze. Ścisnął rękojeść, i
broń zawyła dziko budząc się do życia. Wirujące ostrze opadło szerokim łukiem w
zbitą ścianę Tyranidów odcinając macki i żuwaczki, rozbryzgując smugi posoki i
rozsiewając dookoła fragmenty chityny. Rozwścieczone potwory rzuciły się na
olbrzyma, próbując dosięgnąć go swymi szponami, on jednak z kocią zręcznością unikał
ich błyskawicznych ciosów, i zadawał własne, które za każdym razem kładły trupem
po dwa lub więcej potworów.
Jednak nawet tak potężny
wojownik, nie mógł zbyt długo radzić sobie z tak przeważającym liczebnie
przeciwnikiem. Jora zobaczyła, jak jeden z sierpowatych pazurów dosięga
ramienia giganta i wbija się w niego niczym w masło. Przybysz ryknął wściekle i
cofnął się nieco, nie pozwalając by szpon uczynił mu jakieś poważniejsze
szkody. Machnął na odlew swoim mieczem, i pozbawił kreaturę głowy. Wciąż jednak
miał do czynienia z blisko dwoma setkami mniejszych przeciwników, oraz tym
większym, który zaskoczony nagłym pojawieniem się tak groźnego rywala, przystanął
na moment, ale już ponownie ruszał w jego kierunku. Gdy już wydawało się, że
pomimo chwilowego zamieszania, które wprowadził w szeregi Roju, i straszliwej
rzezi, której w nich dokonał, wojownik ulegnie przeważającemu nieprzyjacielowi,
wydarzył się kolejny nieoczekiwany przez Jorę wypadek.
Ponownie usłyszała szum zbliżających się
silników, i z nieba spadł istny grad pocisków, które zamieniły stłoczonych
chitynowych wojowników w sterty drgającego i krwawiącego mięsa. Potoki ognia
zalały ulicę i spopieliły zalegających ją Tyranidów. Pojawili się kolejni giganci
zakuci w czarne zbroje, chociaż ich pozbawione były emblematu dwugłowego orła.
Z rykami nienawiści, rzucili się na przeciwników, i już po chwili zepchnęli ich
o dobre kilka metrów w dół ulicy. Uzbrojeni w beczkowate miotacze płomieni
wojownicy roztaczali wokoło szalejące interno, które pożerało Rój w zastraszającym
tempie. Gdy bitwa była niemal przesądzona, do walki włączył się większy potwór.
Trysnęły fontanny kwasu z jego bionicznej broni, i obryzgały pancerze olbrzymów.
Dziewczynka spodziewała się, że ich potężne zbroje będą odporne na działanie
cuchnącej breji, jednak okrzyki bólu szybko rozwiały to złudzenie.
Kościane ostrze zatoczyło łuk i
przecięło w pół dwóch stojących obok siebie wojowników, przechodząc przez ich
metalowe kombinezony jak przez zwykłą tkaninę. Pozostali przybysze skierowali
całą siłę ognia na ogromną bestię. Białe płomienie lizał jej chitynowe
kończyny, wybuchowe pociski uderzały w słabiej opancerzone podbrzusze. Kawałki
owadziej zbroi odpadały wraz ze sporymi fragmentami ciała. Jeden z gigantów
przyklęknął na jedno kolano i oparł na ramieniu prostokątną wyrzutnię rakiet.
Dwie smugi ognia pomknęły w kierunku głowy bestii i tam wybuchły odrywając
większą część czaszki. Potężne ciało zachwiało się i upadło, miażdżąc pod swoim
ciężarem mniejszych współbraci. Pozostałymi zajęli się wojownicy. Po kilku
minutach, na spowitym dymem i ochlapanym brunatną posoką Tyranidów polu bitwy
zostali już tylko opancerzeni giganci i mała dziewczynka wpatrująca się w nich
z szeroko otwartymi oczami.
Ten, który przybył jako pierwszy
i chronił ją swoim własnym ciałem, odwrócił się do niej i przykucnął by nie
górować nad drobnym dzieckiem. Mimo to wciąż przewyższał ją o połowę. Sięgnął
zakutą w stalową rękawicę dłonią ku swojemu hełmowi i nacisnął ukrytą pod
metalowym kołnierzem runę. Rozległ się głośny syk uciekającego powietrza.
Olbrzym złapał nakrycie głowy i ściągnął je, odsłaniając swoją twarz. Popatrzył
na Jorę łagodnymi choć przerażająco wielkimi oczami i uśmiechnął się
pokrzepiająco. Jego oblicze było niczym wykute w skale. Grubo ciosane rysy
skrywały w sobie szlachetność i odwagę. Przez ogoloną na łyso czaszkę mężczyzny
biegła szeroka, poszarpana blizna, a nad lewą brwią miał wszczepione trzy złote
guzy. Gdy zobaczył, że dziewczynka przypatruje się im, uśmiechnął się jeszcze
szerzej.
-To
odznaczenia bojowe. Każdy z tych guzów, to pięćdziesiąt lat spędzonych w
służbie Imperium. A to- wskazał na swoją bliznę- pamiątka po latach młodości,
kiedy byle Ork był w stanie podejść do mnie na tyle blisko, by zamachnąć się
swoją pordzewiałą maczetą. Ale to już dawno mam za sobą.
Uśmiech
zniknął z jego ust, gdy zobaczył łzy zbierające się w kącikach oczu Jory.
Spojrzał na jej zakrwawioną, przerażoną buzię i zamachał na kręcącego się w
pobliżu brata-Aptekarza.
-Bracie
Kadosie, sprawdź czy dziewczynka nie jest ranna.
-Oczywiście
kapitanie!
Wywołany,
noszący biały pancerz z emblematem zaciśniętej rękawicy na naramienniku
wojownik, podszedł ostrożnie do Jory, i uklęknął przed nią. On również nie miał
już na sobie hełmu. Wyraz zatroskania na jego twarzy przebijał nawet ten
zdobiący oblicze jego kapitana. Posłał dziecku uspokajając uśmiech i zaczął
uważnie się jej przyglądać. Sięgnął do swojej sakwy przymocowanej do pasa i
wyjął z niej czystą ściereczkę oraz butelkę środka antyseptycznego. Nasączył
tkaninę płynem i delikatnie przetarł zakrwawiona twarz dziewczynki. Kontynuował
swój zabieg do momentu, w którym nie usunął z niej ostatniego śladu szkarłatu.
Jedyny problem stanowiła poplamiona krwią sukienka, jednak na to nie mógł
niczego zaradzić. Pogładził Jorę delikatnie po włosac , i kiwnął głową
kapitanowi, odchodząc do swoich obowiązków. Dopiero wtedy dziewczynka odzyskała
mowę.
-Poczekaj!
Aptekarz
zatrzymał się niepewnie i zerknął na nią uważnie, jakby szukając śladów
zranienia.
-Jesteś..Jesteś
lekarzem?
Nie
chcąc tłumaczyć pięcioletniemu dziecku różnicy pomiędzy Aptekarzem Kosmicznych
Marines a ludzkim lekarzem, Kodos jedynie skinął twierdząco głową.
-Tam
koło czołgu-wskazała palcem w kierunku sterty trupów- tam…leży mój tata. Słyszałam
jak do mnie mówił..Pomożesz mu?
Aptekarz
popatrzył niepewnie na kapitana szukając u niego zgody. Nie leżało w zwyczaju Astartes
troszczyć się o gwardzistów. Ten jednak machnął ręką w kierunku wraku, udzielając
pozwolenia. Kodos ruszył w tamtą stronę, i po chwili wydobył spod sterty ciał kaszlącego
i plującego krwią mężczyznę. Jora podbiegła do biało opancerzonego olbrzyma i
wspięła się na palce, próbując zobaczyć swojego ojca, jednak była za mała. Widząc
jej wysiłki, Aptekarz pochylił się i złożył rannego na ziemi. Jora ze łzami w
oczach wpatrywała się w pobladłą, pokrytą krwią twarz mężczyzny, który ją wychował.
-Jora…Tak
się cieszę…że cię widzę…
-Ja też
się cieszę tatusiu. Teraz już nic ci nie będzie. Imperator przysłał swoich
aniołów żeby nas obronili!
-Imperator
strzeże.
Dziewczynka podniosła wzrok w kierunku, z którego doszedł ją
głos. Stał nad nią kapitan, ze złotym orłem na piersi. Pochylił się i wziął ją
na ręce. Niemal zniknęła w jego potężnych objęciach, co dawało jej poczucie
bezgranicznego bezpieczeństwa.
-Zostawmy
brata Kodosa, żeby mógł w spokoju zająć się twoim tatą.
Dziewczynka
skinęła posłusznie główką .Trzymający ją wojownik odwrócił się i ruszył w
stronę pozostałych olbrzymów.
-Widzisz
ten symbol?- wskazał na wizerunek dwugłowego Orła- Jest to pieczęć samego
Imperatora, który poprzysiągł stać w obronie swoich poddanych. Zawsze gdy
będziesz się bała, lub pomyślisz, że wszystko już stracone, pamiętaj o jednym-
On zawsze i wszędzie czuwa nad tymi, którzy są Mu wierni. A my, jesteśmy
instrumentami Jego woli.
-Aniołami?
Kapitan roześmiał się szczerze.
-Niektórzy
tak właśnie nas nazywają- Anioły Imperatora… Nasz zakon nazywa się Mroczne
Anioły. Dlatego nasze plecaki odrzutowe mają kształt skrzydeł… To jednak tylko
pamiątka po naszym Prymarchu, nie ma nic wspólnego z nadprzyrodzonymi istotami,
o których myślisz…Ale dosyć o nas…Jak masz na imię? Chyba, że wolisz, żebym
zwracał się do ciebie „dziewczynko”?
Twarz
Jory rozjaśnił rozbawiony uśmiech. Widząc to, kapitan również odsłonił zęby w
wilczym grymasie radości.
-Jora.
Mam na imię Jora.
-Kapitan
Soler z 3 Kompanii Mrocznych Aniołów.
Postawił
ją ostrożnie na ziemi i zmierzwił jej włosy swoją ogromną dłonią. Wydawało się,
że bez problemu mógłby zamknąć jej głowę w
jednej pięści.
-Poczekaj
tu chwilę, muszę zająć się swoimi ludźmi. Nigdzie nie odchodź, za chwilę będę z
powrotem i poszukamy kogoś, kto się tobą zajmie.
Obdarzył
ja kolejnym uśmiechem i ruszył w stronę grupki Kosmicznych Marines. Dziewczynka
wpatrywała się przez chwilę w jego szerokie plecy zastanawiając się czy to
możliwe, że Imperator usłyszał jej modlitwę. Ale jak inaczej można było
wytłumaczyć przybycie Aniołów? Nagle coś się jej przypomniało. Odwróciła się i
pędem pobiegła w kierunku zrujnowanego budynku, w którym się wcześniej ukrywała.
Jest! Tam, pod oknem leżało jej kraciaste zawiniątko. Podniosła je pospiesznie
i wybiegła na zewnątrz. Poszukała wzrokiem kapitana Solera i skierowała się w
jego stronę. Olbrzym zajęty był właśnie rozmową. Nie chcąc przeszkadzać ,
przycupnęła z boku i wyobrażała sobie jak to jest być jednym z najlepszych
wojowników Imperium. Gdy Soler odwrócił się żeby odejść, podeszła do niego i
nieśmiało wyciągnęła w jego kierunku swoją zdobycz. Mężczyzna uniósł wysoko
brew, ale wziął z dłoni dziewczynki kraciastą chusteczkę. Ostrożnie rozsupłał węzeł
i na jego stalową rękawicę wsypały się pokruszone ciasteczka z czekoladą.
Zaskoczony posłał Jorze pytające spojrzenie.
-To dla
ciebie. Możesz zjeść ile chcesz, pod warunkiem, że podzielisz się z Kodosem. On
też uratował mojego tatę.
Marines
wybuchnął śmiechem.
-Błogosławieństwa
Imperatora zaiste przybierają najróżniejsze formy, ale jeszcze nigdy nie były
to ciastka!
Otworzyła
oczy. Wciąż wpatrywała się w płonące ślepia demona, ale teraz nie odczuwała już
strachu. Nie kiedy czuła przy sobie Jego boską obecność. Imperator uratował ją
przed tyloma laty na Istvanie III, i teraz również nie pozwoli jej umrzeć w
paszczy pomiotu Osnowy. W gardle zebrał jej kpiący śmiech, który na chwilę
zdekoncentrował bestię.
-Imperator
strzeże wszystkich, którzy są mu wierni!
Podkurczyła
nogi i za całych sił kopnęła przygniatającego ją potwora w podbrzusze. Istota
poluzowała nieco uścisk, co pozwoliło Jorze na oswobodzenie się. Błyskawicznie
przeturlała się poza zasięg pazurów i złożyła dłoń na zdobiącym jej napierśnik symbolu
dwugłowego Orła. Poczuła jak wzrasta w niej moc. Jej oczy zapłonęły białym
światłem, które zdawało się wypełniać całe ciało kobiety. Jednym ruchem
poderwała się na nogi i podniosła upuszczony topór. Tańczące po jego
powierzchni niebieskie iskierki zgasły, zastąpione intensywną aureolą jasnej
energii. Demon wyglądał na zaskoczonego i może nawet trochę przestraszonego.
Nie tracąc czasu, Jora rzuciła się do przodu.
-Giń, w
imię Imperatora!
Ostrze
opadło wśród oślepiającego rozbłysku światła i uderzyło w cielsko bestii.
Rozległ się przeraźliwy, potępieńczy wrzask bólu i nienawiści. Otaczająca broń
energia zaczęła się kłębić i gęstnieć aż w końcu osiągnęła masę krytyczną i
rozlała się świetlistą falą na wszystkie strony. Jora poczuła jak jej członki
napełniają się nową siłą, kiedy przeniknęła przez nią czysta moc. Blask bijący
od topora był tak intensywny, że kapitan musiała zamknąć oczy by nie oślepnąć.
Gdy je otworzyła, z powrotem otaczał ją aksamitny mrok nocy. Zniknął demon,
zniknęły ciała kultystów, porwane przez ich mrocznych Panów by cierpiały
wieczne tortury w pustce Osnowy… Jora spojrzała po otaczających ją resztkach
Celestii. Patrzyły na nią zdziwione, ale przepełnione radością ze zwycięstwa twarze.
-Imperator
czuwa!
Drogi imperatorze.
OdpowiedzUsuńWiesz, że ten tekst jest, no cóż, trudny i nie każdemu przypadnie do gustu. Trzeba być fanem, którym jestem, żeby zachwycić się tekstem.
No i to mi wystarczy ^^ Zresztą, nawet jeśli by się nikomu nie spodobał, to wciąż bym był zadowolony, że go napisałem. Mówisz, że jesteś fanem Warhammera, i dobrze:P ja jestem Psychofanem i dla mnie te opowiadania to czysta epickość i dobra zabawa :) Plus ta historia- nadludzcy wojownicy stający w obronie niewinnego dziecka...Badass :D Tylko trochę mnie boli jak to brzmi po polsku;P "Imperator strzeże" a "The Emperor protects!"...No cóż :D
UsuńTak, zaczelam czytać :D bo przecież po co się uczyć na kolosa :p
OdpowiedzUsuńTak, jest siódma rano. Tak, jestem w szkole i czekam na ćwiczenia... Ja nie wiem czo te tramwaje, ale to mnie boli D:
Skomciam jak skoncze, ale... STARY, PRZECINKI :D
No dobra, cofam wszystko, nie jest z przecinkami tak źle :p ZWRACAM HONOR :D
UsuńA T wiesz, że mi mogłaś maila napisać, WIDZIAŁBYM?:D Ale jak wolisz mi tu pisać to k, ja nie narzekam..LICZNIK BIJE :D Ale się cieszę, że Ci się podobują przecinki, to było jeszcze za czasów, kiedy w nie lamiłem więc to duża pochwała :D
UsuńO JEZUS NO.MOGŁAM ALE CHCIAŁAM SIĘ ZACHOWAĆ JAK WZOROWA CZYTELNICZKA NOOOOO. I o tekście tutaj pisać :D a ze mi się trochę marudzenia wkradło to cśś, zdarza się :p A TY JESZCZE MARUDZISZ : p ale wiesz, co do tych przecinkow to Ci powiem tak: przed i tu nie widziałam (!) ale wiesz, "oraz" to takie inne "i", wiec w sumie.... :p
UsuńFeelsy... Bardzo... Damn IT...
Usuń