piątek, 4 lipca 2014

Imperator strzeże!

                


             Otaczała ją ciemność. Nie ta z rodzaju wzbudzających w ludziach przemożne pragnienie ucieczki, wywołująca poczucie zagrożenia i napady paniki, lecz łagodna i aksamitna, niczym delikatny koc otulający jej zmęczone ciało. Lubiła noc. Była jej sprzymierzeńcem, sojusznikiem… Poruszała się poprzez zalegające dookoła ciemności z pełną swobody gracją, niczym okręt sunący po bezkresnej toni oceanu, napędzany podmuchami wiatru dmącego w żagle. Mrok dawał jej poczucie bezpieczeństwa i dodawał pewności siebie, niezbędnej do wykonania misji. Czuła na sobie chłodny dotyk pancerza siłowego, który wzmacniał jej mięśnie i pozwalał na utrzymywanie stałego tempa. Musiała sie spieszyć. Jej ciężkie, obleczone stalowymi butami stopy pewnie uderzały o kamieniste podłoże i niosły ją bezszelestnie w stronę odległych świateł ludzkiej osady. Dzięki wbudowanym w hełm sensorom wzmacniającym zmysły, mogła słyszeć dobiegające zza pleców miarowe oddechy swoich sióstr, które w równych odstępach podążały jej śladem. Podniosła dłoń i dotknęła runy aktywującej połączenie.
                -Oddział Celestia, zbliżamy się do celu! Zgłoście się!
                Łącze ożyło nagle suchymi trzaskami, po których rozległy się po kolei głosy pozostałych adeptek. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Jora zerknęła w prawy górny róg swojego wizoru. Wyświetlały się tam koordynaty celu, oraz szczegółowy opis lokacji i wytyczne misji. Dla pewności, odczytała je jeszcze raz. „Zneutralizować zarzewie zakazanego kultu. Zlikwidować obiekt Alpha”. Powróciła myślami do swojej rozmowy z Matką Przełożoną zakonu Córek Imperatora. Od pewnego czasu z jednego z rolniczych rejonów Lorantii dochodziły do stacjonujących na tej planecie sił imperialnych niepokojące wieści. Farmerzy donosili o dziwacznych odgłosach dochodzących po zmroku, oraz o zaszlachtowanych zwierzętach, których szczątki wyglądały jakby zostały rozszarpane na strzępy przez jakiegoś obdarzonego nadprzyrodzoną siłą drapieżnika.
 Na Lorantii największym zagrożeniem były osiągające co najwyżej metr wysokości i dwa długości wilki, które w dodatku nie słynęły ze zbyt wielkiej zuchwałości. Nie wydawało się możliwe, by nagle zmieniły swoje zachowanie, i zaczęły atakować trzodę. Skargi były tak liczne, że w końcu, pod naciskiem lokalnych władz, Administorium wysłało jednego z magosów, specjalizujących się w biologii naturalnej, żeby wyjaśnił sprawę tajemniczych ataków. Po tygodniu, który minął urzędnikom Imperium w oczekiwaniu na raport z polowania na nieznanego drapieżnika, w lokalnej siedzibie Adeptus Arbitres pojawił się roztrzęsiony mężczyzna, który zaprowadził funkcjonariuszy służb porządkowych do miejsca, w którym znalazł straszliwie okaleczone zwłoki magosa.
Ciało mężczyzny, choć trudno było nazywać to już ciałem, nosiło na sobie głębokie na kilka centymetrów ślady pazurów oraz liczne odciski potężnych kłów, które zmiażdżyły kości pechowca. Szczęki, które dokonały tej masakry były tak duże, że jednym, potężnym kłapnięciem zamieniły czaszkę badacza w krwawą breję. Można go było rozpoznać tylko po jego czarnych szatach, wówczas już sztywnych od zakrzepłej krwi, w której kałuży leżał. Był to prawdziwy cios dla Administorium, które nie spodziewało się napotkać większych problemów przy rozwiązywaniu tej sprawy. Jeszcze większym  szokiem okazało się znalezisko, którego dokonano kilka dni po odnalezieniu zmasakrowanych zwłok biologa.
Dziecko jednego z rolników zapuściło się zbyt głęboko w las i nie mogąc znaleźć drogi powrotnej do domu, błąkało się po gęstwinie w nadziei na powrót na właściwą ścieżkę. To co znalazł, wpędziło chłopaka w obłęd. Zdołał jakimś cudem dotrzeć do domu, jednak od tamtego czasu zamknął się w sobie i podskakiwał na najlżejszy nawet dźwięk. Całymi dniami przesiadywał przed domem i rysował w kurzu dziwaczne symbole, których jego rodzice nigdy wcześniej nie widzieli na oczy. Zaniepokojeni stanem zdrowia swojej pociechy, skontaktowali się z Eklezjarchą przewodzącym pobliskiej świątyni ku czci Imperatora, chcąc zasięgnąć jego światłej rady. Gdy tylko ten święty mąż ujrzał kreślone przez chłopca znaki, przeraził się tak bardzo, że uciekł z farmy, i zaszył się w swojej samotni, gdzie spędził dzień pijąc na umór. Gdy wytrzeźwiał, natychmiast skierował się do swojego przełożonego, by poinformować go o swoim potwornym odkryciu.
Sprawa była tak poważna, że bezzwłocznie skierowano ją przed oblicze Inkwizycji. Astropatyczny sygnał przebił się przez Osnowę w kierunku odległej Terry, gdzie trafił do samego Wielkiego Mistrza. Potężna machina ruszyła nieubłaganie. Najbliższy Lorantii statek zawierający członka Świętego Oficjum, otrzymał nowe wytyczne. Tak sie złożyło, że na owym okręcie znajdował się również spory oddział Adepta Sororitas, Sióstr Wojny. Córki Imperatora, do których należała Jora, wsławiły się w wielu kampaniach jako zbrojne ramię Inkwizycji, może i niedorównujące skutecznością Kosmicznym Marines, ale znacznie lepsze od zwykłych Gwardzistów, nawet ich osławionej elity- Karskinów. Zakute w potężne pancerze siłowe, mniejsze wersje tych, które chroniły wojowników Astartes, Siostry Wojny przetaczały się przez wrzeszczące hordy heretyków i deptały ich pod swoimi obcasami. Cechowały się fanatycznym wręcz oddaniem Imperatorowi, i to właśnie ich wiara była ich największym atutem.
Pozwalała im ona nieść Jego wolę niczym pochodnię, od której płonęli ci, którzy ośmielili się wystąpić przeciw Władcy Ludzkości. Towarzyszył im Inkwizytor Phostus, doświadczony członek Oficjum, niezłomny i nieugięty w poszukiwaniu prawdy. Po kilku dniach tranzytu przez Osnowę, ich statek dotarł w pobliże Lorantii. Gdy tylko ich stopy dotknęły powierzchni planety, rzucił się ku nim oszalały z przerażenia tłum, który błagał ich by położyli kres ich cierpieniom i odegnali mroczny cień, który zawisł nad ich głowami. Inkwizytor nie tracił czasu. Po krótkiej rozmowie z rodzicami chłopca, zamknął się z nim w pokoju. Przez drewniane ściany chaty nie dochodziły żadne dźwięki, jednak najwyraźniej coś musiało się wydarzyć, bowiem Phostus wszedł z pomieszczenia z zaciętą miną. Wezwał do siebie Jorę, i nakazał jej oraz pozostałym siostrom przeszukanie lasu.
Na początku wydawało się, że nie uda im się nic znaleźć, jednak po kilku godzinach, jedna z adeptek przeraźliwym krzykiem doniosła pozostałym o swoim odkryciu. Jej pełen przerażenia jęk nie mógł oznaczać nic dobrego. Siostry Wojny były szkolone w walce z Chaosem i jego okropieństwami. Nie raz przyszło im walczyć z demonami i potwornie zmutowanymi kultystami. Były świadkami straszliwych rytuałów…Nigdy, żadna z nich nie pozwoliła sobie na okazanie swojego obrzydzenia czy też lęku. Dlatego też, Jora natychmiast wydała rozkaz, by wszystkie Siostry udały się na miejsce znaleziska. Sama dotarła tam pierwsza, i to co ujrzała, zmroziło jej krew w żyłach. Adeptka, która dokonała odkrycia, siedziała skulona pod jednym z potężnych drzew otaczających rozłożystą polanę pośrodku lasu. Wyglądała na śmiertelnie wyczerpaną. Jej głowa zwisała smętnie na piersi i wstrząsały nią sporadyczne spazmy płaczu. Jora ostrożnie rozejrzała się po okolicy.
Dookoła panowała absolutna cisza, zupełnie jakby wszystko co żywe wolało przenieść się gdzieś indziej. Postąpiła kilka kroków naprzód i wtedy to zobaczyła. Pośrodku polany, ktoś wykopał szeroki na dziesięć metrów dół, wypełniony po brzegi martwymi, gnijącymi ciałami. Twarze trupów wykrzywione były w grymasie absolutnego przerażenia, jakby ofiary zostały wystraszone na śmierć. Wokół napuchniętych, sino-zielonych kończyn unosiły się chmary lśniących szkarłatem, olbrzymich owadów, których przezroczyste skrzydła młóciły bezszelestnie powietrze. Niemal nieprzytomna z obrzydzenia, Jora zrobiła kilka kroków w stronę sterty ciał, sama nie wiedząc dlaczego chce oglądać podobne widoki z bliska.
Niemal krzyknęła ze zgrozy. Czuła, jak w gardle zbiera jej się zawartość żołądka. Trupy pozbawione były oczu. Każda twarz spoglądała na nią dwoma ziejącymi pustką, krwawymi otworami, w których wiły się białe, tłuste larwy. Przemknęło jej przez głowę, że to miejsce powinno cuchnąć zgnilizną, tak jednak nie było. Powietrze pachniało mokrą ściółką i rozgrzanymi słońcem liśćmi. Wciąż nie kontrolując swojego ciała, podeszła jeszcze bliżej, tylko po to, by odkryć kolejne czekające tam na nią potworności. Niektóre ciała były pozszywane ze sobą za pomocą grubych, białych nici, które po bliższej obserwacji okazały się wyprutymi ścięgnami. Za ich pomocą, ktoś zabawił się w chirurga. Część trupów miała po dwie głowy, wyrastające z najróżniejszych miejsc. Szeroki cięcia na brzuchach ofiar, świadczyły, że były one wypatroszone i ponownie zamknięte.
Gdzieniegdzie można było natrafić na dziwaczne, kilkunożne lub kilkuręczne hybrydy. Całość prezentowała się zatrważająco. Ten kto to zrobił, a raczej ci, którzy to zrobili, trudno bowiem było sobie wyobrazić, że podobnej potworności dopuściła się jedna osoba, zrobili wszystko, by pozbawić swoje ofiary nie tylko życia, ale również człowieczeństwa. Był to prawdziwy pomnik bogów Chaosu. Wokół dołu, wyrysowane były czarną farbą złowrogie symbole, które sprawiały, że wzrok Jory rozmywał się, a z tyłu jej czaszki budował się świdrujący ból. Nie można było mieć żadnych wątpliwości. Spokojna jakby się wydawało planeta, kryła w sobie mroczną tajemnicę, która zżerała ją od środka. Należało ją rozwiązać. Stertę zwłok natychmiast spalono, by nie mogła już dłużej służyć mrocznemu celowi, dla którego ją stworzono.
Dopiero gdy opadły popioły, Siostry Wojny mogły ocenić skalę popełnionej tam zbrodni. Dół, w którym składowano ciała miał prawie trzydzieści metrów głębokości. Szybka matematyka powiedziała Jorze, że liczba trupów oscylowała wokół siedmiuset. Do czego potrzebna była tak olbrzymia ofiara? Jej ciekawość została wkrótce zaspokojona, w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Gdy ona i jej oddział skończyli oczyszczać skażoną kultem Chaosu polanę, zapadła już ciemność. Z mroku lasu dobiegło ich przeraźliwe wycie, od którego serca zatrzymywały się w swoim biegu. Wszystkie Siostry niemal natychmiast przypomniały sobie o swoim treningu, i zamiast stać sparaliżowane strachem, sięgnęły po broń. Lufy bolterów przeczesywały zbitą ścianę lasu. Nie musiały długo czekać.
Wydając z siebie upiorne, pełne żądzy krwi ryki, na rozświetloną ostatnimi językami ognia polanę wyskoczyła bestia rodem z koszmarów. Demon. Ciało, które przybrał, z pewnością należało wcześniej do wilka. Teraz jednak, stanowiło straszliwą karykaturę tego zwierzęcia. Przede wszystkim było znacznie większe. Szeroka i hucząca niczym miech klatka piersiowa znajdowała się na wysokości głowy Jory. Smoliście czarne, skołtunione futro najeżone było licznymi wpustkami kostnymi, które zakrzywiały się i skręcały, by zakończyć się ostrym szpicem. Łapy wielkości opon, uzbrojone w śmiercionośne pazury, darły ziemię w oczekiwaniu na skok. Z grzbietu potwora wyrastała para nietoperzach skrzydeł, które biły wściekle o boki demona wzniecając przy tym podmuchy huraganowego wiatru. Ślepia stworzenia płonęły dziką furią, a jego paszcza wypełniona była kilkoma rzędami kłów wielkości kciuka.
 Dla Jory wszystko stało się jasne. Kultyści dokonali masowego mordu, aby przyzwać na ten świat potężnego demona, który miał ich zapewne wynagrodzić ich trud. Miała nadzieję, że pożarł ich na przystawkę. Jej siostry odpowiedziały ogniem na pojawienie się bestii. Wybuchowe pociski rozrywały ciało potwora, jednak pomimo ryków irytacji, nie wydawał się tym za bardzo przejęty. Głębokie, krwawiące rany nie robiły na nim żadnego wrażenia. Jednym ciosem potężnych szczęk rozerwał jedną z Sióstr na dwie części i umknął z powrotem w las unosząc ze sobą swój łup. Od tamtego czasu oddział Celestia pod dowództwem Jory był na tropie demona. Przeprowadzone śledztwo naprowadziło je w końcu na trop kultystów, i być może- bestii, której Inkwizytor nadał kryptonim „Obiekt Alpha”. Wyglądało na to, że w końcu uda im się zakończyć tą już i tak zbytnio przeciągającą się misję. Światła zbliżały się coraz bardziej. Dało się już słyszeć poszczekiwania psów i przytłumione szmery ludzkich rozmów. Do wyostrzonych zmysłów Sióstr Wojny dochodziły też zapachy. Wśród nich przeważała metaliczno-słodkawa woń świeżo rozlanej krwi. Jora nie miała wątpliwości, że była ona ludzka. 
                -Celestia, znacie rozkazy! Niech Imperator oświetla wam drogę!
                Przebiegła ostatnie kilkanaście metrów dzielących ją od najbliższego zabudowania, i po cichu zakradła się do wysokich, drewnianych drzwi. Skinęła głową stojącym za nią siostrom i wyważyła je kopniakiem. Ze środka dobiegły zaskoczone okrzyki, na które nie zwróciła najmniejszej uwagi. Miała przed sobą kilkunastu odzianych w brązowe szaty, zakapturzonych ludzi pochylających się nad nieruchomym ciałem, wokół którego zbierała się kałuża krwi. Jeden z nich, umoczywszy palec w szkarłatnej cieczy, nanosił na ścianę bluźniercze symbole, które pulsowały rytmicznie, przywodząc na myśl jakiś chory organ. Nie zadając zbędnych pytań, Jora otworzyła ogień. Seria z jej boltera przesunęła się po gęsto zbitych ciałach, wyrywając w nich ogromne kratery wypełnione tryskającą krwią i poszatkowanymi wnętrznościami.
Czerwona mgiełka spryskała ściany ciasnego pomieszczenia. Krzyki rannych i umierających całkowicie utonęły w terkocie ciężkiej broni. Po chwili było po wszystkim. Żaden kultysta nie dawał oznak życia. Nigdy jednak nie można brać niczego za pewnik, mając do czynienia z wyznawcami Chaosu, dlatego też jedna z Sióstr, uzbrojona w miotacz ognia, skąpała wnętrze chaty w płonącym promethium. Trzaskające, pomarańczowe języki rzuciły się w kierunku zmasakrowanych heretyków. Wkrótce zajęły się również drewniane ściany, i cały budynek stanął w płomieniach. Wola Imperatora jest jak pochodnia. Zwabieni odgłosami strzelaniny, z ciemności nocy wypadli pozostali członkowie zakazanego kultu. Nieśli ze sobą pospiesznie skompletowane uzbrojenie, od zwykłych narzędzi rozlicznych, po wysłużone strzelby laserowe.
Oddział Celestia rozproszył się. Siostry znalazły sobie osłony zza których oddawały strzały w kierunku nacierających zdrajców. Nie stanowili oni praktycznie żadnego zagrożenia dla Adepta Sororitas. Ich okaleczone, krwawiące z poszarpanych ran ciała, upadały z głuchym jękiem na przesiąkniętą krwią ziemię i leżały tam do momentu, w którym życie całkowicie opuściło już ich odrętwiałe członki. Kultyści próbowali odpowiadać strzałami, jednak nie mając doświadczenia w posługiwaniu się bronią, najczęściej chybiali o dobre kilka kroków. Dodatkowo, ich wysłużone strzelby nie generował dość mocy by zaszkodzić solidnym pancerzom Sióstr. Jora skuliła się za murowaną studnią, która służyła jej za osłonę, i spokojnymi, wyuczonymi na pamięć ruchami zmieniła magazynek w swoim bolterze. Chrzęst dobrze naoliwionego mechanizmu wywołał na jej twarzy złowieszczy uśmiech.
Pociągnięte czarnym lakierem zęby zabłysły w świetle przelatujących dookoła promieni laserów. Były one symbolem oddania Złotemu Tronowi, oznaczały, że ich posiadacz doznaje radości tylko wtedy, gdy przyczynia się do śmierci wrogów Imperium. Gdy zielona lampka przy magazynku dała jej znać, że pierwszy pocisk znalazł się w komorze, błyskawicznie podniosła broń na wysokość piersi i wychyliła się zza rogu studni oddając strzał niemal bez mierzenia. W ślad za pędzącą kulą ciągnął się snop iskier z zapalnika. Ułamek sekundy później, uderzyła ona prosto w środek czoła jednej z nadbiegających postaci w brązowych szatach. Siła impetu odrzuciła martwe zwłoki kilka metrów do tyłu, gdzie czaszka kultysty w końcu wybuchła. Skrywający głowę heretyka kaptur zniknął w eksplozji fragmentów kości, nie większych od paznokcia oraz szarej breji mózgowej.
Z poszarpanego kikuta szyi natychmiast trysnęła fontanna krwi pompowanej przez bijące jeszcze serce. Wokół niej, pozostałe siostry dokończały właśnie dzieła zniszczenia. Wszędzie padały zakapturzone postacie z poodrywanymi kończynami lub brakującymi  kawałkami ciała. Bitwa zbliżała się ku końcowi. Ogarnięta gorączką bitwy Jora, wyprostowała się na całą swoją wysokość, ufając w ochronę zapewnianą przez pancerz, i błyskawicznie przenosząc lufę boltera z jednego heretyka na drugiego, oddawała kolejne strzały aż do momentu, w którym suchy trzask dał jej do zrozumienia, że magazynek po raz kolejny jest pusty. Rozejrzała się po otaczającym ją polu bitwy. Wyglądało jak wnętrze rzeźni.
 Wszędzie walały się fragmenty ciał, niektóre wciąż obleczone w brązową tkaninę ozdobioną bluźnierczymi symbolami. Kilka z nich zajęło się ogniem i wypełniło powietrze smrodem płonącego tłuszczu. Gęsty, czarny dym kłębił się nad pobojowiskiem niczym padlinożerca ucztujący na gnijących trupach. Kałuże krwi zlały się ze sobą tworząc pośrodku podwórza szkarłatne jeziorko, w którym odbijały się migoczące płomienie. Tu i tam leżały wyrwane straszliwą siłą eksplodujących pocisków organy wewnętrzne  oplecione kolorowymi wnętrznościami niczym oślizgłymi lianami. Jora przypomniała sobie makabryczny ołtarz ofiarny, który widziała na owej polanie. Nie odczuwała współczucia dla tych ścierw. Wybrali drogę Chaosu, splunęli w twarz samemu boskiemu Imperatorowi…Nie było kary dostatecznie okrutnej dla takich jak oni.
Byli zdrajcami całej ludzkości, bowiem ci, którzy spiskują z Mrocznymi Potęgami, prowadzą do zguby cały rodzaj człowieczy. Miała już rozkazać spalenie ciał bluźnierców, kiedy w oddali dał się słyszeć ten upiorny zew rodem z najgłębszych czeluści Osnowy. Wysoki, gardłowy płacz zapowiadał śmierć i cierpienie ponad wszelkie wyobrażenia. Obiekt Alpha.
                -Celestia, szyk bojowy! Nasze zadanie jeszcze się nie skończyło!
                Siostry posłusznie ustawiły się w formację grotu z Jorą w roli najbardziej wysuniętego punktu, czubka włóczni dzierżonej w ręku samego Imperatora. Tym właśnie były- młotem Imperium, obrończyniami ludzkości, latarnią w ciemności, rozświetlającą mroki Chaosu i bezpiecznie przeprowadzającą wiernych Mu poddanych pomiędzy hordami czających się bestii. Ponownie usłyszały jęk. Tym razem towarzyszył mu łopot skórzastych skrzydeł, i dudnienie potężnych łap uderzających o ziemię. Nie zdążyły nawet zorientować się, z której strony zbliża się potwór kiedy nagle zaatakował. Demon pojawił się jakby z nikąd. Wyskoczył z otaczającej Siostry Wojny ciemności, i siłą impetu zbił z nóg jedną z adeptek tworzących lewe ramię grotu.
 Przerażona wbitym w nią spojrzeniem jarzących się na czerwono ślepiów kobieta, nie była w stanie sie bronić, a nawet gdyby nie sparaliżował jej strach, wciąż przygniatałby ją ciężar włochatego, kolczastego cielska istoty. Nie tracąc czasu na zabawę ze swoją ofiarą, demon opuścił błyskawicznie swój wilczy łeb, i zacisnął szczęki na napierśniku zbroi. Rozległ się jęk miażdżonego metalu, który trzeszczał i zawodził poddawany potężnemu naciskowi ostrych jak brzytwa kłów. W końcu adamantowy pancerz ustąpił, i bestia z ohydnym chrzęstem przegryzła klatkę piersiową adeptki. Oniemiała z przerażenia, kobieta nie wydała z siebie nawet jednego dźwięku, kiedy jej głowa z wciąż przyczepionymi do niej ramionami i częścią mostka zniknęła w paszczy potwora.
Czarne jak noc skrzydła załopotały tryumfalnie. Strużki ciemnej, lepkiej krwi spływały po skołtunionym futrze demona i barwiły jego kły szkarłatem. Bestia przeniosła spojrzenie swoich gorejących oczu na Jorę, i z sadystyczną satysfakcją przeżuła odgryzioną część ciała poległej siostry. Reszta zwłok leżała bezwładnie pomiędzy jej szponiastymi łapami brocząc krwią i wylewającymi sie wnętrznościami. Kapitan poczuła jak ogarnia ją wściekłość. Chwilę wcześniej zdążyła załadować nowy magazynek do swojego boltera, toteż teraz poderwała ziejący otwór lufy i pociągnęła za spust. Podążając za jej przykładem, pozostałe członkinie Celestii zaczęły posyłać w kierunku demona kolejne salwy wielkokalibrowej amunicji. Pociski uderzały w cielsko potwora, rozorywały je i eksplodowały wyrywając w nim dziury wielkości pięści, jednak ponownie, istota nie okazywała żadnych oznak bólu. Wydała z siebie warczący odgłos, i rzuciła się na kolejną adeptkę.
Wystarczyło jedno machnięcie zakończonej długimi szponami łapy, by rozpłatać ją na trzy równe części. Cięcie było tak równe, że z początku wydawało się, iż demon chybił. Na pancerzu kobiety nie można było dostrzec żadnych śladów uszkodzeń, czy krwi. Zaskoczona wojowniczka zdążyła jeszcze wydać z siebie zaskoczone westchnienie, zanim z jej ust buchnęła szkarłatna piana, a jej ciało dosłownie rozpadło się na części. Poszczególne fragmenty upiornej układanki, w którą zamieniła ja bestia, zaczęły ześlizgiwać się w potokach czerwieni. Z okropnym mlaśnięciem puściła siła przyczepności, która jeszcze chwilę temu trzymała je razem. Jako pierwsze, o ziemie uderzyły ramiona i głowa. Chwilę później dołączył do nich tors, z którego niczym owoce z przedartego worka wytoczyły się płuca, wątroba i inne organy wewnętrzne. Nogi, odziane w stabilizujący pancerz siłowy pozostały w pozycji stojącej.
Po lśniącej, czarnej powierzchni zbroi spływały potoki krwi. Demon pochylił swój olbrzymi łeb i zaczął chłeptać gorącą posokę. Było w tym czynie tyle czystej chęci upokorzenia ofiary, że Jora poczuła jak wzrasta w niej ślepa furia. Skończyła się jej właśnie amunicja, sięgnęła więc do przytroczonego do pleców topora energetycznego. Dotknęła wyrytej na rękojeści runy, i półksiężycowa głownia broni ożyła błękitnym światłem wyładowań. Tymczasem wilkopodobny stwór zwrócił swoją uwagę w kierunku kolejnej siostry. Nie zwracając na posyłane w swoim kierunku wybuchowe pociski, bestia podeszła wręcz spacerowym krokiem do swojej ofiary i uderzyła ją jednym ze skrzydeł. Adeptka upadła upuszczając pod wpływem ciosu swój bolter. Demon podniósł łapę, i delikatnie złożył ją na piersi kobiety. Następnie przeniósł cały swój ciężar na wijącą się pod nim siostrę. W tym momencie, Jora podbiegła do niego i biorąc potężny zamach,  zatopiła ostrze topora w okolicach ogona potwora.
 Trysnęła czarna, cuchnąca zgnilizną posoka. Bestia zawyła z wściekłości i odwróciła się w kierunku zagrożenia. Kapitan wyszarpnęła swoją broń i wzięła kolejny zamach. Jednak demon był szybszy. Skoczył na nią, i przygwoździł do ziemi, obiema łapami opierając się na jej ramionach. Stwór obniżył swój łeb tak, że końcówka jego pyska niemal stykała się z hełmem Jory. Nawet przez systemy filtracyjne pancerza,  kobieta czuła śmierdzący oddech bestii. Spojrzenie szkarłatnych ślepi przykuwało ją mocniej niż przytłaczające ją cielsko. Mogła w nich wyczytać całą złość i nienawiść do rodzaju ludzkiego jakie odczuwało to bluźniercze stworzenie. Nagle, ku jej zaskoczeniu, w jej głowie rozległ się okrutny, zimny śmiech.
                -A więc uważasz, że to ja jestem bluźnierstwem? Ty? Żałosna istoto! Przemierzałem pustki Osnowy w czasach, kiedy o waszym gatunku  jeszcze nikt nie słyszał, i będę to robił gdy wszyscy już o was zapomną. To ja jestem prawdziwym panem Wszechświata! Ludzkość to zaledwie chodzące przystawki, które służą mi za rozrywkę! Nie macie żadnego prawa do tego, ani żadnego innego świata. Jesteście robactwem, które będę tępił tak długo, dopóki krew ostatniego z was nie spłynie w dół mego gardła. Zniszczę was wszystkich!
                Jora nie miała najmniejszego zamiaru dać się zastraszyć byle parszywemu pomiotowi Osnowy. Wiedziała, że jest ktoś, o wiele potężniejszy niż ona sama, kto stoi na straż ludzkości, i nie pozwoli by demon odebrały jej słuszne prawo do panowania w kosmosie. Sama myśl o tej wspaniałej istocie dodała jej sił.
                -Moja wiara jest moją tarczą. Bóg-Imperator walczył z o wiele potężniejszymi demonami niż ty i wychodził z tych pojedynków zwycięsko.  Naprawdę sądzisz, że potrafisz przeciwstawić się jego Światłości?
                Teraz przyszła kolej na Jorę by wybuchnąć śmiechem. Wiedziała, że prawdopodobnie umrze, jednak miała świadomość potęgi, która za nią stoi. Siostry Wojny nie były jedyną siłą militarną Imperium. Jeśli nie uda jej się zgładzić demona, przybędą następni. Kosmiczni Marines. Inkwizycja. Nieprzebrane regimenty Imperialnej Gwardii. Potężne kontyngenty dywizji pancernych bractwa Adeptus Mechanicum. Olbrzymie Tytany… Potęga, którą dysponowało ludzkie Imperium była ogromna i niepowstrzymana.
                -Twój żałosny Imperator nie był w stanie powstrzymać rebelii własnego syna! Jego głupota skazała go na wieczne zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią, zamkniętego w Złotym Tronie! Jak on może cię ochronić?
                W umyśle Jory pękła jakaś tama, za którą ukrywały się dawno zepchnięte na obrzeża świadomości wspomnienia. Poczuła jak wraca pamięcią do tamtego znamiennego dnia.
                Ostrożnie wymknęła się z domu ściskając w maleńkiej garści niewielkie zawiniątko. Czujnie rozejrzała się dookoła sprawdzając, czy w pobliżu nie ma jej matki, która mogłaby ją powstrzymać przed samotnym wypuszczaniem się na puste o tej porze ulice Traxu. Ogromne, przemysłowe miasto o strategicznym dla Imperium znaczeniu mieściło się w samym centrum planety Istvan III, stolicy tutejszego Układu Słonecznego. Zazwyczaj tętniło życiem, jednak w obecnej sytuacji zagrożenia ze strony nieznanych najeźdźców, ludność cywilna wolała nie opuszczać pozornie bezpiecznych domostw, w których przygotowywała się do obrony.
Wszyscy zdolni do walki mężczyźni zostali powołani pod broń i wcieleni do Sił Obrony Planetarnej. Opuścili swoje rodziny, i pod czujnym okiem komisarzy wojskowych rozpoczęli przyspieszony trening obsługi dział przeciworbitalnych oraz broni ręcznej. Jednym z nowowcielonych do Imperialnej Gwardii był ojciec Jory. Pięcioletnia dziewczynka bardzo przeżywała rozstanie wiec przy każdej nadarzającej się okazji, jej matka zabierała ją do stacjonującego w pobliżu garnizonu, w którym służył. Kobieta nie wiedziała jednak o potajemnych wizytach jakie składała ojcu jej córka. Mała często wmykała się spod czujnego oka rodzicielki i zakradała się do baraków gwardzistów, którzy szybko zapałali do niej sympatią i zaczęli traktować jak obozową maskotkę. Jej jednak zależało jedynie na tych kilkuminutowych spotkaniach z ojcem.
 Tego dnia, wraz ze starszą siostrą piekły ciasteczka czekoladowe i gdy tylko wystygły, Jora natychmiast odłożyła kilka w sekretne miejsce, a następnie zawinęła je w kraciastą chustę. Musiała odczekać jeszcze dwie godzin zanim jej matka zajęła się pielęgnacją ogródka na tyłach domu. Dopiero wtedy, zabrawszy ze sobą swój niewielki zapas łakoci, ośmieliła się wymknąć. Z szerokim uśmiechem na ustach, w podskokach przemierzała szerokie, asfaltowe ulice Traxu podśpiewując pod nosem wesołe piosenki. Nie mogła się doczekać spotkania z ojcem. Wyobrażała już sobie jak bardzo się ucieszy na widok ciastek, które mu przyniesie. Może potem weźmie ją na barana i oprowadzi po obozie pokazując te wszystkie lśniące działa i pojazdy…Gdzieś z naprzeciwka, z kierunku w którym znajdował się posterunek Sił Obron Planetarnej, dobiegł ogłuszający huk, potem kolejny i jeszcze jeden.
Ziemia zadrżała. Wystraszona dziewczynka spojrzała w górę spodziewając się dostrzec tam zbierające się burzowe chmury. Rzeczywiście, niebo nad Trax było w niektórych miejscach ciemne, jednak nie był to ołowiano-szary kolor zbliżającej się ulewy…Nad miastem roztaczał się buro-brązowy płaszcz czegoś, co nieustannie kotłowało się i przemieszczało. Jora wpatrzyła się uważniej. Zobaczyła pojedyncze, maleńkie niczym ziarnka fasoli punkty, odrywające się od owej kłębiącej się masy, i opadające w kierunku ziemi. Od czasu do czasu, naprzeciw spadającym kropkom wysuwały się smugi ognia pochodzące najwyraźniej z obozu Imperialnej Gwardii. Każdej takiej świetlistej lancy towarzyszył dudniący grom, od którego drżały szyby w pobliskich budynkach.
Zasnute dziwaczną mgłą niebo rozświetlało się co jakiś czas ogniami eksplozji. Jora była jeszcze za mała by w pełni rozumieć co się działo przed jej oczami, jednak wrodzony instynkt nakazał jej natychmiast uciekać z otwartej przestrzeni i ukryć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Rozejrzała się dookoła, i jej wzrok padł na opuszczony magazyn z powybijanymi szybami. Nie tracąc czasu pobiegła w jego stronę i szarpnęła odrapane drzwi. Zawiasy zaskrzypiały przeraźliwie, jednak szerokie skrzydło otwarło się bez większych problemów. Dziewczynka zatrzasnęła je za sobą i skuliła się pod najeżoną otworami okien ścianą tak, aby nikt nie mógł jej dostrzec od zewnątrz. Próbowała zatykać sobie uszy żeby nie słyszeć coraz głośniejszych i częstszych huków wystrzałów, jednak dźwięk był tak potężny, że po kilku minutach zrezygnowała. Leżała na pokrytej kurzem i odpryskami zaprawy podłodze łkając cicho i nasłuchując zbliżających się odgłosów wojny.
Nagle od strony ulicy dobiegł ją ryk silników oraz tupot setek stóp uciekających ile sił w nogach. Przepełniona nadzieją na ratunek, ostrożnie wyjrzała przez roztrzaskaną okiennicę. Po asfaltowym trakcie, od stron obozu Sił Obrony Planetarnej, sunęła kolumna ogromnych, lśniących zielono czołgów poruszanych przez ciężkie gąsienice. Zamocowane na ich burtach działa maszynowe pruły nieprzerwanym ogniem w kierunku, z którego przybyły, ostrzeliwując niewidocznego jeszcze wroga. Setki odzianych w mundury Imperialnej Gwardii mężczyzn, uciekało w popłochu nie oglądając się za siebie. Więcej niż połowa z nich nie miała ze sobą żadnej broni, pozostali trzymali swoje karabiny przy piersi, niczym matki tulące niemowlęta, żaden jednak nie robił z nich użytku.
Ktoś upadł, kogoś potrącono…Spanikowani żołnierze tratowali swoich lezących towarzyszy zamieniając ich w trudną do rozpoznania krwawą masę. Nagle strzelanina przybrała na sile. Do terkotu ciężkiej broni maszynowej, czołgi dołączyły również swoje baterie laserowe. Smugi światła mknęły z niesamowitą prędkością i uderzały w coś, co Jora widziała jako przelewającą się, zbitą czarną masę, z której trudno było wyłowić pojedyncze jednostki. W końcu, napastnicy przyspieszyli nieco swój pościg, i od kłębiącego się morza ciał, zaczęły odłączać się poszczególne bestie. Nie byli to bowiem ludzie.
 Imperium miało wielu wrogów, z których każdy był śmiertelnie niebezpiecznym zagrożeniem dla całej ludzkości, jednak większość z nich nie mogła się równać sile militarnej, którą dysponowało. Tylko jedna rasa, o której szeptano przerażające legendy, była w stanie zawisnąć niczym widmo śmierci nad głowami mieszkańców imperialnych światów. Tyranidzi. Rój. Przemierzający pustkę kosmosu w ogromnych flotach-ulach, składających się z setek bionicznych statków, będących w istocie genetycznie zmodyfikowanymi przedstawicielami tego samego gatunku, Tyranidzi pojawiali się niczym plaga i zostawiali za sobą pozbawione wszelkiego życia, zniszczone i zamienione w pustynie planety. Walka z nimi była niezmiernie trudna z uwagi na ich nieprzebrane rzesze, którymi mogli zalać nawet słynące z liczebności regiment Imperialnej Gwardii.
Ich wojownicy byli uzbrojeni w ogromne szpony, zdolne przedrzeć się nawet przez pancerz Kosmicznego Marines, oraz bioniczne bronie, takie jak miotacze kwasu czy pożerających mięso larw. Pojawienie się floty-ulu w pobliżu jakiegokolwiek systemu należącego do Imperium skutkowało natychmiastową mobilizacją wszystkich dostępnych sił. Tak właśnie stało się na Istvan III. Kilka miesięcy wcześniej astropaci zaczęli wyłapywać dziwne interferencje w komunikacji astralnej. Zaniepokojeni tym faktem powiadomili Inkwizycję, która od razu założyła najgorsze. Zaczęto przygotowywać się do obrony, jednak Tyranidzi nadal się nie pokazywali. Najwyraźniej sami czekali na przecie posiłków, sądząc po rozmiarach Roju, który zaatakował Trax.
Ich statki dosłownie zakrył część nieba. Działa przeciworbitalne zdołały strącić kilkaset z nich, zanim zdążyły dosięgnąć powierzchni ziemi, jednak był to zaledwie ułamek sił, którymi dysponował nieprzyjaciel. Gdy tylko wylądowali, Tyranidzi rozlali się po całym mieście i rozpoczęli rzeź. Początkowo, żołnierze Sił Obrony Planetarnej próbowali dzielnie stawiać opór, jednak ich wyszkoleniu brakowało jeszcze dyscypliny, i gdy tylko pierwsza fala opancerzonych i uzbrojonych w sierpowate szpony owadów dotarła do nich na odległość kilku metrów, rozpoczęli niezorganizowany odwrót. Jora ze zgrozą patrzyła na potworne sceny, które rozgrywały się przed jej oczami.
Hordy pokrytych czarną chityną, syczących wojowników wdarły się pomiędzy uciekających gwardzistów i rozerwały ich na strzępy. Ulica spłynęła krwią i wyprutymi wnętrznościami. Krzyki umierających ludzi i zapach ich ekskrementów wymieszany z metaliczną wonią krwi, były nie do zniesienia. Część gwardzistów, widząc jaki los spotkał ich towarzyszy, zatrzymywała się, i widząc bezcelowość ucieczki, wkładała sobie lufy własnych laserów do ust i pociągała za spust. Oderwane pokrywy czaszek wylatywały wysoko w powietrze w fontannie krwawych strzępów i opadały spiralnie pomiędzy szlachtowanych ludzi. Czołgi nadal oddawały serie strzałów  w szeregi przeciwnika, nie bacząc na to, że zdążyły się już one przemieszać z szeregami żołnierzy Imperium.
 Bezlitosne, pozbawione lojalności czy poczucia braterstwa pociski rozrywały ciała zarówno atakujących Tyranidów, jak i atakowanych ludzi. Oddawane niemal z przystawienia salwy laserów, zamieniały chitynowych wojowników w obłoki pary, jednak wciąż przybywali kolejni. Nagle, w polu widzenia dziewczynki pojawiła się wysoka na cztery metry, sześcionożna sylwetka, która brnęła przez ciżbę swoich mniejszych pobratymców w kierunku unieruchomionych już teraz czołgów. Wielki, podłużny łeb stwora ociekał zielonkawym śluzem. Zdobiące szczękę Tyranida, potężne żuwaczki poruszały się miarowo jakby coś nieustannie przeżuwały.
 Jedno ramię stworzenia zakończone było szerokim, kościanym ostrzem, a inne rozrastało się w baryłkowaty kształt, który wyglądał jak przyrośnięte do ramienia działo. Jakby na potwierdzenie tych domysłów, gigant uniósł odnóże i z beczkowatego zgrubienia wystrzelił obłok wściekło-żółtej cieczy, która opadła pomiędzy walczących o życie Gwardzistów. Gdy tylko lepka maź dotknęła ich ciał, zaczęli wrzeszczeć w przeraźliwym cierpieniu. Ich skóra syczała i skwierczała, gdy trawił ją organiczny kwas. Wystarczyło zaledwie kilka chwil by zamienić żołnierzy w krwawe kałuże rozpuszczonych tkanek. Mniejszym Tyranidom, substancja zdawała się nie robić żadnej krzywdy.
Czołgi ryknęły jednocześnie, celując wszystkimi działami w nadchodzącego olbrzyma, który zwalił się na ziemię, jednak w ślad za nim podążał następny gigant. Świetliste pociski przemknęły obok jego opancerzonego łba, i stwór parł dalej naprzód, zupełnie nie zważając na żałosne próby uśmiercenia go. Dotarł do najbliższego pojazdu, i jednym ciosem uzbrojonej w kościany miecz kończyny przedarł się przez ciemnozielony pancerz przecinając go na pół. Z wnętrza wysypali się ukryci w środku żołnierze, na których natychmiast rzuciły się mniejsze potwory. Więcej szkarłatu spłynęło po asfaltowej ulicy. Płyty okrywające czołg zrosiły się czerwoną mgiełką.
Jora z przerażeniem zobaczyła wśród próbujących wyrwać się ze zwartego pierścienia Tyranidów mężczyzn, charakterystyczną, wysoką sylwetkę swojego ojca. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie strachu pod pokrywającą ją skorupą zakrzepłej krwi. Ze wszystkich stron otaczały go błyszczące złowieszczo szpony i ciemne, chitynowe skorupy. Dziewczynka stała jak sparaliżowana, nie zdolna do krzyku czy chociażby odwrócenia wzroku od masakry, która rozgrywała się przed jej oczami. Kraciaste zawiniątko z ciastkami czekoladowymi wysunęło się z jej drobnej rączki i upadło na brudną podłogę. Równocześnie, jej ojciec i jego towarzysze zachwiali się pod naporem atakujących i zniknęli pod gęstwiną ciał. Sierpowate szpony wznosiły się i opadały wyrzucając w powietrze poszarpane kawałki mięsa i serpentynowate wnętrzności.
Gdy zaspokoili swoją żądzę krwi, wojownicy Tyranidów zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu kolejnych ofiar, jednak żadnych nie było w pobliżu. Za ich plecami, stały milcząco topiące się pod wpływem kwasu wraki czołgów, niektóre rozdarte na pół potężnymi ciosami kościanego ostrza giganta. Nie było już słychać strzałów, jedynie syki i chrzęst chitynowych odnóży przebiegających po asfalcie. Jora ocknęła się z transu i ponownie skuliła pod zniszczonym oknem. Czuła ogromne pragnienie by wybuchnąć głośnym płaczem, jednak była na tyle mądra, by wiedzieć, że to z pewnością zwabiło by do niej potwory. Jej pięcioletni umysł próbował sobie poradzić z tym co przed chwilą widziała. Strumienie łez spływały po jej policzkach, kiedy przypomniała sobie wyraz twarzy upadającego ojca.
W swojej dziecinnej naiwności wierzyła, że udało mu się przeżyć, że znalazł sobie kryjówkę, tak samo jak ona. Chciała natychmiast wybiec z budynku i zawołać go, żeby wyszedł z ukrycia i wziął ją na ręce, pocieszył…Hałas towarzyszący przesuwającej się na zewnątrz armii przerażających istot trzymał ją w miejscu niczym łańcuch, dlatego też jeszcze bardziej się skuliła w oczekiwaniu na ciszę. Minęło kilkanaście minut. Chrobot przebiegających Tyranidów ucichł. Pozostał po nich jedynie wiszący w nieruchomym powietrzu zapach śmierci i strachu. Mimo to, dziewczynka odczekała jeszcze niemal pół godziny, zanim odważyła się opuścić swoją bezpieczną kryjówkę. Ostrożnie uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnątrz, rozglądając się w poszukiwaniu niebezpieczeństw. Wszędzie panował absolutny bezruch oraz prawie niezmącona cisza.
 Jednie od czasu do czasu do jej uszu dochodziły odległe wybuchy pochodzące z ostatnich broniących się posterunków. Powiał lekki wietrzyk, który przegnał nieprzyjemne wyziewy zmarłych. Gdyby nie pokrywające ulicę pobojowisko, nic nie wskazywałoby na obecność Roju. Jora zrobiła kilka niezdecydowanych kroków w kierunku plątaniny ciał leżących w cieniu wraku ogromnego pojazdu opancerzonego. Podeszwy jej niebieskich bucików zapluskały w krzepnącej kałuży krwi rozbryzgując na wszystkie strony szkarłatne kropelki. Wszędzie dookoła leżały podrywane straszliwą siłą kończyny, a także porozbijane głowy i zdekapitowane korpusy. Wszystko pokryte było czerwienią i cuchnęło miedzią.
Jej spojrzenie przykuła zmiażdżona potwornym ciosem czaszka, która patrzyła na nią zwisającym z policzka okiem. Zbyt przerażona by krzyczeć, przyspieszyła kroku i już po chwili znalazła się w miejscu, w którym po raz ostatni widziała swojego ojca żywego. Znalazła tam spory stos usypany z fragmentów ludzkiego ciała, obficie splamiony krwią. Krzywiąc się z obrzydzenia, zaczęła przekopywać się przez makabryczny nasyp, odrzucając na bok poszarpane ramiona i nogi. Gdzieś z samego dna tej ludzkiej sterty odpadów, usłyszała słaby jęk.
                -Tato! Tato, to ja Jora! Tato, pomóż mi!
                Całkowicie zapominając o niebezpieczeństwie, dziewczynka zaczęła wołać z całych sił o pomoc jednak nikt jej nie usłyszał. Z determinacją zabrała się do przedzierana się przez kolejne warstwy trupów, jednak te stawały się coraz większe, zbyt ciężkie jak na jej wątłe ramiona. Teraz już wyraźnie słyszała cichy szept, w którym rozpoznała głos swojego ojca.
                -Jora…Uciekaj…uciekaj! Zostaw mnie…oni…mogą wrócić…
                -Boję się tatusiu! Nie chcę wracać sama! Musisz mi pomóc!
                Ponownie spróbowała poruszyć bezwładne zwłoki gwardzisty, który przygniatał jej ojca, jednak bez skutku. Podniosła zakrwawione piąstki do oczu i otarła spływające z nich łzy zostawiając na policzkach szkarłatne smugi. Gdyby tylko była dość silna… Przypomniała sobie opowieści, które każdego wieczoru powtarzała jej matka. Historie o Imperatorze i Jego Aniołach, które stoją na straży ludzkości. Kierowana dziecięcą ufnością złożyła rączki i zamknęła oczy dla lepszego skupienia. Próbowała przywołać w pamięci słowa modlitwy, jednak jej umysł był zbyt przerażony by podołać temu zadaniu, dlatego też użyła swoich własnych słów.
                -Proszę cię dobry Imperatorze, przyślij jednego ze swoich Aniołów, żeby ten uratował mojego tatę…
                Kolejne łzy spłynęły po jej twarzyczce, żłobiąc smugi w pokrywającej ją krwi. Otworzyła oczy i z nadzieją spojrzała w niebo, spodziewając się w każdej chwili ujrzeć tam skrzydlatą sylwetkę. Jednak zamiast spodziewanego ocalenia, ujrzała tam coś, co zmroziło w niej krew. Jakieś pięćdziesiąt metrów od niej stała owa wysoka bestia z kościanym ostrzem, która wcześniej zniszczyła imperialne czołgi. Stwór wpatrywał się w nią. Nogi Jory odmówiły posłuszeństwa. Chciała uciekać, ale nie mogła. Istota wydała z siebie wysoki pisk, i ruszyła w stronę dziewczynki. Ziemia drżała pod uderzeniami jej chitynowych odnóży. Zza pobliskiego budynku wychynęła chmara mniejszych stworzeń, które zwabione krzykiem swojego większego brata, również ruszyły w stronę Jory i jej uwiezionego ojca. Wydawały z siebie przy tym przeraźliwe syki, które w połączeniu ze skrobaniem ich odnóży po asfalcie tworzyły iście piekielną filharmonię.
Dziewczynka stała samotnie naprzeciw zbliżającego się roju, z piąstkami kurczowo zaciśniętymi na poplamionej szkarłatem sukience i patrzyła w oczy zbliżającej się śmierci. Pierwsze szeregi Tyranidów były już niecałe dziesięć metrów od niej. Zrozumiała, że nie było już sensu uciekać. Były zbyt szybkie, a jej nogi zbyt krótkie. Z bólem pomyślała o kłamstwach, którymi karmiła ją matka. Nie ma aniołów.
                Nagle, powietrze przeszył potężny ryk przypominający podrywający się do lotu odrzutowiec. Na Jorę padł ogromny cień, jednak obawiając się tego co może ujrzeć, nie podniosła wzroku. Poczuła, że oblewa ja fala ciepła, jakby nad jej głową pojawiło się nowe słońce. Rozległ się ostry, szczękający dźwięk, któremu towarzyszył zapach palonego prochu. Po chwili dołączyły do niego kolejne grzmoty. Chitynowe pancerze najbliższych bestii eksplodowały w rozbłyskach ognia. Przepełnione bólem piski umierających potworów wzbiły się w powietrze, z którego nadciągnęła ich zagłada. Dopiero wtedy dziewczynka odważyła sie zerknąć w górę. Nad nią, unosił się olbrzym zakuty w czarną zbroję ze złotymi obramowaniami. Na jego naramienniku widniał wymalowany białą farbą symbol miecza spowitego parą anielskich skrzydeł, zaś do napierśnika miał przytwierdzony wizerunek dwugłowego, złotego Orła Imperium, który niejednokrotnie widziała w poświęconej Imperatorowi świątyni.
Nie mogła widzieć twarzy wojownika, ponieważ była ona całkowicie zakryta przez hełm, w którym znajdował się wąski, podświetlany zielonkawymi diodami wizor. Gigant miał na sobie olbrzymi plecak, którego uformowane na kształt rozpostartych skrzydeł dysze, wypluwały z siebie strumienie ognia. Powoli, manewrując swoim osobistym odrzutowcem jedną ręką, a drugą wciąż posyłając kolejne salwy eksplodującej amunicji w szeregi Tyranidów, wojownik obniżał swój lot, aż w końcu stanął na ziemi. Silniki jego plecaka zgasły, a olbrzym wolną ręką sięgnął po drugi pistolet, z którego natychmiast zaczął strzelać. Nie przestając oddawać kolejnych serii w chitynowe ciała Roju, przybysz postąpił kilka kroków naprzód i zasłonił Jorę własnym ciałem, stojąc pomiędzy nią a hordą napastników niczym stalowy mur.
Każdemu wystrzałowi z jego grzmiących broni towarzyszył pisk bólu  i łoskot upadającego ciała. Śmierdząca, brejowata krew insektoidów tryskała falami we wszystkie strony, i już po chwili pancerz wojownika aż się od niej lepił. Gdy suchy trzask dał mu znać, że skończyła się amunicja, olbrzym odrzucił niedbale swoje pistolety i sięgnął do zawieszonej przy pasie pochwy, z której wyciągnął długie na półtora metra, zębate ostrze. Ścisnął rękojeść, i broń zawyła dziko budząc się do życia. Wirujące ostrze opadło szerokim łukiem w zbitą ścianę Tyranidów odcinając macki i żuwaczki, rozbryzgując smugi posoki i rozsiewając dookoła fragmenty chityny. Rozwścieczone potwory rzuciły się na olbrzyma, próbując dosięgnąć go swymi szponami, on jednak z kocią zręcznością unikał ich błyskawicznych ciosów, i zadawał własne, które za każdym razem kładły trupem po dwa lub więcej potworów.
Jednak nawet tak potężny wojownik, nie mógł zbyt długo radzić sobie z tak przeważającym liczebnie przeciwnikiem. Jora zobaczyła, jak jeden z sierpowatych pazurów dosięga ramienia giganta i wbija się w niego niczym w masło. Przybysz ryknął wściekle i cofnął się nieco, nie pozwalając by szpon uczynił mu jakieś poważniejsze szkody. Machnął na odlew swoim mieczem, i pozbawił kreaturę głowy. Wciąż jednak miał do czynienia z blisko dwoma setkami mniejszych przeciwników, oraz tym większym, który zaskoczony nagłym pojawieniem się tak groźnego rywala, przystanął na moment, ale już ponownie ruszał w jego kierunku. Gdy już wydawało się, że pomimo chwilowego zamieszania, które wprowadził w szeregi Roju, i straszliwej rzezi, której w nich dokonał, wojownik ulegnie przeważającemu nieprzyjacielowi, wydarzył się kolejny nieoczekiwany przez Jorę wypadek.
 Ponownie usłyszała szum zbliżających się silników, i z nieba spadł istny grad pocisków, które zamieniły stłoczonych chitynowych wojowników w sterty drgającego i krwawiącego mięsa. Potoki ognia zalały ulicę i spopieliły zalegających ją Tyranidów. Pojawili się kolejni giganci zakuci w czarne zbroje, chociaż ich pozbawione były emblematu dwugłowego orła. Z rykami nienawiści, rzucili się na przeciwników, i już po chwili zepchnęli ich o dobre kilka metrów w dół ulicy. Uzbrojeni w beczkowate miotacze płomieni wojownicy roztaczali wokoło szalejące interno, które pożerało Rój w zastraszającym tempie. Gdy bitwa była niemal przesądzona, do walki włączył się większy potwór. Trysnęły fontanny kwasu z jego bionicznej broni, i obryzgały pancerze olbrzymów. Dziewczynka spodziewała się, że ich potężne zbroje będą odporne na działanie cuchnącej breji, jednak okrzyki bólu szybko rozwiały to złudzenie.
Kościane ostrze zatoczyło łuk i przecięło w pół dwóch stojących obok siebie wojowników, przechodząc przez ich metalowe kombinezony jak przez zwykłą tkaninę. Pozostali przybysze skierowali całą siłę ognia na ogromną bestię. Białe płomienie lizał jej chitynowe kończyny, wybuchowe pociski uderzały w słabiej opancerzone podbrzusze. Kawałki owadziej zbroi odpadały wraz ze sporymi fragmentami ciała. Jeden z gigantów przyklęknął na jedno kolano i oparł na ramieniu prostokątną wyrzutnię rakiet. Dwie smugi ognia pomknęły w kierunku głowy bestii i tam wybuchły odrywając większą część czaszki. Potężne ciało zachwiało się i upadło, miażdżąc pod swoim ciężarem mniejszych współbraci. Pozostałymi zajęli się wojownicy. Po kilku minutach, na spowitym dymem i ochlapanym brunatną posoką Tyranidów polu bitwy zostali już tylko opancerzeni giganci i mała dziewczynka wpatrująca się w nich z szeroko otwartymi oczami.
Ten, który przybył jako pierwszy i chronił ją swoim własnym ciałem, odwrócił się do niej i przykucnął by nie górować nad drobnym dzieckiem. Mimo to wciąż przewyższał ją o połowę. Sięgnął zakutą w stalową rękawicę dłonią ku swojemu hełmowi i nacisnął ukrytą pod metalowym kołnierzem runę. Rozległ się głośny syk uciekającego powietrza. Olbrzym złapał nakrycie głowy i ściągnął je, odsłaniając swoją twarz. Popatrzył na Jorę łagodnymi choć przerażająco wielkimi oczami i uśmiechnął się pokrzepiająco. Jego oblicze było niczym wykute w skale. Grubo ciosane rysy skrywały w sobie szlachetność i odwagę. Przez ogoloną na łyso czaszkę mężczyzny biegła szeroka, poszarpana blizna, a nad lewą brwią miał wszczepione trzy złote guzy. Gdy zobaczył, że dziewczynka przypatruje się im, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
                -To odznaczenia bojowe. Każdy z tych guzów, to pięćdziesiąt lat spędzonych w służbie Imperium. A to- wskazał na swoją bliznę- pamiątka po latach młodości, kiedy byle Ork był w stanie podejść do mnie na tyle blisko, by zamachnąć się swoją pordzewiałą maczetą. Ale to już dawno mam za sobą.
                Uśmiech zniknął z jego ust, gdy zobaczył łzy zbierające się w kącikach oczu Jory. Spojrzał na jej zakrwawioną, przerażoną buzię i zamachał na kręcącego się w pobliżu brata-Aptekarza.
                -Bracie Kadosie, sprawdź czy dziewczynka nie jest ranna.
                -Oczywiście kapitanie!
                Wywołany, noszący biały pancerz z emblematem zaciśniętej rękawicy na naramienniku wojownik, podszedł ostrożnie do Jory, i uklęknął przed nią. On również nie miał już na sobie hełmu. Wyraz zatroskania na jego twarzy przebijał nawet ten zdobiący oblicze jego kapitana. Posłał dziecku uspokajając uśmiech i zaczął uważnie się jej przyglądać. Sięgnął do swojej sakwy przymocowanej do pasa i wyjął z niej czystą ściereczkę oraz butelkę środka antyseptycznego. Nasączył tkaninę płynem i delikatnie przetarł zakrwawiona twarz dziewczynki. Kontynuował swój zabieg do momentu, w którym nie usunął z niej ostatniego śladu szkarłatu. Jedyny problem stanowiła poplamiona krwią sukienka, jednak na to nie mógł niczego zaradzić. Pogładził Jorę delikatnie po włosac , i kiwnął głową kapitanowi, odchodząc do swoich obowiązków. Dopiero wtedy dziewczynka odzyskała mowę.
                -Poczekaj!
                Aptekarz zatrzymał się niepewnie i zerknął na nią uważnie, jakby szukając śladów zranienia.
                -Jesteś..Jesteś lekarzem?
                Nie chcąc tłumaczyć pięcioletniemu dziecku różnicy pomiędzy Aptekarzem Kosmicznych Marines a ludzkim lekarzem, Kodos jedynie skinął twierdząco głową.
                -Tam koło czołgu-wskazała palcem w kierunku sterty trupów- tam…leży mój tata. Słyszałam jak do mnie mówił..Pomożesz mu?
                Aptekarz popatrzył niepewnie na kapitana szukając u niego zgody. Nie leżało w zwyczaju Astartes troszczyć się o gwardzistów. Ten jednak machnął ręką w kierunku wraku, udzielając pozwolenia. Kodos ruszył w tamtą stronę, i po chwili wydobył spod sterty ciał kaszlącego i plującego krwią mężczyznę. Jora podbiegła do biało opancerzonego olbrzyma i wspięła się na palce, próbując zobaczyć swojego ojca, jednak była za mała. Widząc jej wysiłki, Aptekarz pochylił się i złożył rannego na ziemi. Jora ze łzami w oczach wpatrywała się w pobladłą, pokrytą krwią twarz mężczyzny, który ją wychował.
                -Jora…Tak się cieszę…że cię widzę…
                -Ja też się cieszę tatusiu. Teraz już nic ci nie będzie. Imperator przysłał swoich aniołów żeby nas obronili!
                -Imperator strzeże.
Dziewczynka podniosła wzrok w kierunku, z którego doszedł ją głos. Stał nad nią kapitan, ze złotym orłem na piersi. Pochylił się i wziął ją na ręce. Niemal zniknęła w jego potężnych objęciach, co dawało jej poczucie bezgranicznego bezpieczeństwa.
                -Zostawmy brata Kodosa, żeby mógł w spokoju zająć się twoim tatą.
                Dziewczynka skinęła posłusznie główką .Trzymający ją wojownik odwrócił się i ruszył w stronę pozostałych olbrzymów.
                -Widzisz ten symbol?- wskazał na wizerunek dwugłowego Orła- Jest to pieczęć samego Imperatora, który poprzysiągł stać w obronie swoich poddanych. Zawsze gdy będziesz się bała, lub pomyślisz, że wszystko już stracone, pamiętaj o jednym- On zawsze i wszędzie czuwa nad tymi, którzy są Mu wierni. A my, jesteśmy instrumentami Jego woli.
                -Aniołami?
Kapitan roześmiał się szczerze.
                -Niektórzy tak właśnie nas nazywają- Anioły Imperatora… Nasz zakon nazywa się Mroczne Anioły. Dlatego nasze plecaki odrzutowe mają kształt skrzydeł… To jednak tylko pamiątka po naszym Prymarchu, nie ma nic wspólnego z nadprzyrodzonymi istotami, o których myślisz…Ale dosyć o nas…Jak masz na imię? Chyba, że wolisz, żebym zwracał się do ciebie „dziewczynko”?
                Twarz Jory rozjaśnił rozbawiony uśmiech. Widząc to, kapitan również odsłonił zęby w wilczym grymasie radości.
                -Jora. Mam na imię Jora.
                -Kapitan Soler z 3 Kompanii Mrocznych Aniołów.
                Postawił ją ostrożnie na ziemi i zmierzwił jej włosy swoją ogromną dłonią. Wydawało się, że bez problemu mógłby zamknąć jej głowę w  jednej pięści.
                -Poczekaj tu chwilę, muszę zająć się swoimi ludźmi. Nigdzie nie odchodź, za chwilę będę z powrotem i poszukamy kogoś, kto się tobą zajmie.
                Obdarzył ja kolejnym uśmiechem i ruszył w stronę grupki Kosmicznych Marines. Dziewczynka wpatrywała się przez chwilę w jego szerokie plecy zastanawiając się czy to możliwe, że Imperator usłyszał jej modlitwę. Ale jak inaczej można było wytłumaczyć przybycie Aniołów? Nagle coś się jej przypomniało. Odwróciła się i pędem pobiegła w kierunku zrujnowanego budynku, w którym się wcześniej ukrywała. Jest! Tam, pod oknem leżało jej kraciaste zawiniątko. Podniosła je pospiesznie i wybiegła na zewnątrz. Poszukała wzrokiem kapitana Solera i skierowała się w jego stronę. Olbrzym zajęty był właśnie rozmową. Nie chcąc przeszkadzać , przycupnęła z boku i wyobrażała sobie jak to jest być jednym z najlepszych wojowników Imperium. Gdy Soler odwrócił się żeby odejść, podeszła do niego i nieśmiało wyciągnęła w jego kierunku swoją zdobycz. Mężczyzna uniósł wysoko brew, ale wziął z dłoni dziewczynki kraciastą chusteczkę. Ostrożnie rozsupłał węzeł i na jego stalową rękawicę wsypały się pokruszone ciasteczka z czekoladą. Zaskoczony posłał Jorze pytające spojrzenie.
                -To dla ciebie. Możesz zjeść ile chcesz, pod warunkiem, że podzielisz się z Kodosem. On też uratował mojego tatę.
                Marines wybuchnął śmiechem.
                -Błogosławieństwa Imperatora zaiste przybierają najróżniejsze formy, ale jeszcze nigdy nie były to ciastka!
                Otworzyła oczy. Wciąż wpatrywała się w płonące ślepia demona, ale teraz nie odczuwała już strachu. Nie kiedy czuła przy sobie Jego boską obecność. Imperator uratował ją przed tyloma laty na Istvanie III, i teraz również nie pozwoli jej umrzeć w paszczy pomiotu Osnowy. W gardle zebrał jej kpiący śmiech, który na chwilę zdekoncentrował bestię.
                -Imperator strzeże wszystkich, którzy są mu wierni!
                Podkurczyła nogi i za całych sił kopnęła przygniatającego ją potwora w podbrzusze. Istota poluzowała nieco uścisk, co pozwoliło Jorze na oswobodzenie się. Błyskawicznie przeturlała się poza zasięg pazurów i złożyła dłoń na zdobiącym jej napierśnik symbolu dwugłowego Orła. Poczuła jak wzrasta w niej moc. Jej oczy zapłonęły białym światłem, które zdawało się wypełniać całe ciało kobiety. Jednym ruchem poderwała się na nogi i podniosła upuszczony topór. Tańczące po jego powierzchni niebieskie iskierki zgasły, zastąpione intensywną aureolą jasnej energii. Demon wyglądał na zaskoczonego i może nawet trochę przestraszonego. Nie tracąc czasu, Jora rzuciła się do przodu.
                -Giń, w imię Imperatora!
                Ostrze opadło wśród oślepiającego rozbłysku światła i uderzyło w cielsko bestii. Rozległ się przeraźliwy, potępieńczy wrzask bólu i nienawiści. Otaczająca broń energia zaczęła się kłębić i gęstnieć aż w końcu osiągnęła masę krytyczną i rozlała się świetlistą falą na wszystkie strony. Jora poczuła jak jej członki napełniają się nową siłą, kiedy przeniknęła przez nią czysta moc. Blask bijący od topora był tak intensywny, że kapitan musiała zamknąć oczy by nie oślepnąć. Gdy je otworzyła, z powrotem otaczał ją aksamitny mrok nocy. Zniknął demon, zniknęły ciała kultystów, porwane przez ich mrocznych Panów by cierpiały wieczne tortury w pustce Osnowy… Jora spojrzała po otaczających ją resztkach Celestii. Patrzyły na nią zdziwione, ale przepełnione radością ze zwycięstwa twarze.

                -Imperator czuwa!

7 komentarzy:

  1. Drogi imperatorze.
    Wiesz, że ten tekst jest, no cóż, trudny i nie każdemu przypadnie do gustu. Trzeba być fanem, którym jestem, żeby zachwycić się tekstem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i to mi wystarczy ^^ Zresztą, nawet jeśli by się nikomu nie spodobał, to wciąż bym był zadowolony, że go napisałem. Mówisz, że jesteś fanem Warhammera, i dobrze:P ja jestem Psychofanem i dla mnie te opowiadania to czysta epickość i dobra zabawa :) Plus ta historia- nadludzcy wojownicy stający w obronie niewinnego dziecka...Badass :D Tylko trochę mnie boli jak to brzmi po polsku;P "Imperator strzeże" a "The Emperor protects!"...No cóż :D

      Usuń
  2. Tak, zaczelam czytać :D bo przecież po co się uczyć na kolosa :p
    Tak, jest siódma rano. Tak, jestem w szkole i czekam na ćwiczenia... Ja nie wiem czo te tramwaje, ale to mnie boli D:
    Skomciam jak skoncze, ale... STARY, PRZECINKI :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobra, cofam wszystko, nie jest z przecinkami tak źle :p ZWRACAM HONOR :D

      Usuń
    2. A T wiesz, że mi mogłaś maila napisać, WIDZIAŁBYM?:D Ale jak wolisz mi tu pisać to k, ja nie narzekam..LICZNIK BIJE :D Ale się cieszę, że Ci się podobują przecinki, to było jeszcze za czasów, kiedy w nie lamiłem więc to duża pochwała :D

      Usuń
    3. O JEZUS NO.MOGŁAM ALE CHCIAŁAM SIĘ ZACHOWAĆ JAK WZOROWA CZYTELNICZKA NOOOOO. I o tekście tutaj pisać :D a ze mi się trochę marudzenia wkradło to cśś, zdarza się :p A TY JESZCZE MARUDZISZ : p ale wiesz, co do tych przecinkow to Ci powiem tak: przed i tu nie widziałam (!) ale wiesz, "oraz" to takie inne "i", wiec w sumie.... :p

      Usuń
    4. Feelsy... Bardzo... Damn IT...

      Usuń