Europa płonęła. Odkąd trzynaście lat wcześniej padły pierwsze strzały pod Pilznem, a krzyki umierających za wiarę męczenników zmieszały się ze szczękiem oręża, coraz to nowe państwa przyłączały się do konfliktu, mając nadzieję na poszerzenie własnych wpływów i terytoriów pod sztandarem obrony swoich współwyznawców.
Początkowo, zajęta wojną o dominium maris Baltici z Rzeczpospolitą Obojga
Narodów, Szwecja nie wykazywała chęci uczestniczenia w działaniach zbrojnych,
jednak jej mądry i niezwykle utalentowany w kwestiach militarnych król – Gustaw
II Adolf z dynastii Wazów – bacznym spojrzeniem obserwował rozwój wydarzeń.
Mając w planach uczynienie z Bałtyku wewnętrznego jeziora, nad którym jego
królestwo sprawowałoby niepodzielną kontrolę, monarcha nie mógł sobie pozwolić
na podzielenie swej armii, pomimo iż całym sercem był po stronie Unii
Protestanckiej.
W roku tysiąc sześćset dwudziestym piątym,
do konfliktu na południu przyłączył się rządzący luterańską Danią Chrsytian IV,
jednak po zaledwie czterech latach i serii bolesnych porażek, podpisał pokój w
Lubece, w którym zobowiązał się do zaniechania wrogich działań przeciwko
Rzeszy. Ten niespodziewany zwrot akcji zostawił wszystkie północne księstwa
niemieckie pod kontrolą Habsburgów, co nie wróżyło najlepiej przyszłym losom
protestantów.
W tym czasie, Szwecja zawarła korzystny
dla siebie pokój z Polską, na mocy którego otrzymała we władanie większość
inflanckich portów, od Karelii i Rygi po Prusy, Gustaw Adolf mógł więc zwrócić
swoją uwagę na bliskie swej duszy problemy, za jakie ten zagorzały luteranin
uważał starcia w Europie.
Za sprawą premiera Francji, Jeana
Rechelieu, pełniącego równocześnie funkcję biskupa Lionu, rozpoczęto negocjacje
zakończone satysfakcjonującym dla obu stron porozumieniem – w zamian za milion
liwrów, król Szwecji zobowiązał się wyposażyć i utrzymać na terytorium Świętego
Cesarstwa armię, liczącą trzydzieści tysięcy piechoty i sześć tysięcy
kawalerii. W lipcu, roku tysiąc sześćset trzydziestego, siły Gustawa Adolfa
wylądowały na terytorium Rzeszy i ruszyły na rozproszone wojska Ligii
Katolickiej.
Zaprawieni w bojach szwedzcy żołnierze
torowali sobie drogę ku sercu rządzonego przez Habsburgów imperium odnosząc
kolejne, w większości mało znaczące zwycięstwa. Kamieniem milowym w tym marszu
było wkroczenie do Meklemburgii.
To tam właśnie, do króla dotarły wieści o
zjeździe protestanckich władców, wciąż jeszcze niezdecydowanych w kwestii
umiejscowienia swej lojalności, do którego doszło w Lipsku. Jego szpiedzy
donieśli mu, iż na zebraniu uradzono wierność cesarzowi. Jak czas pokazał, było
to źle ulokowane zaufanie.
W maju tysiąc sześćset trzydziestego
pierwszego roku, wojska Ligii Katolickiej spaliły Magdeburg, a krótko później,
zaatakowały Lipsk. Wobec jawnej zdrady ze strony Habsburgów, Jerzy Wilhelm –
elektor brandenburski –, landgraf heski Wilhelm i elektor saski, Jan Jerzy,
zwrócili się do Gustawa Adolfa, oferując mu nie tylko pokój, ale i zbrojne
wsparcie; zwłaszcza to ostatnie przekonało szwedzkiego monarchę do przyjęcia
ich służby. Rozpoczęły się przygotowania do wspólnej walki.
Dnia trzeciego września, siły Wazy
przekroczyły rzekę Łabę pod Wittenbergą i stanęły obozem pod Düben, gdzie miały
oczekiwać połączenia się z armiami sojuszniczymi. Gdy do niego doszło, nie
można było nadziwić się kontrastowi między nimi.
Wojska szwedzkie spały na gołej ziemi,
toteż kiedy rankiem, piątego września, do obozu, przy wtórze fanfar i głośnej
muzyce, wjechały posiłki saskie, żołnierze Gustawa Adolfa pokryci byli kurzem i
błotem, przez co wyglądali bardziej jak służący niż wojownicy, przed którymi
drżała połowa Europy.
Nowoprzybyli natomiast, odziani byli z
przepychem tak wielkim, iż trudno było odróżnić zwykłego szeregowca od oficera
– ich mundury były świeże, pozbawione plam i łat, a broń lśniła w promieniach
słońca niczym drogocenne klejnoty.
Obaj elektorzy, landgraf i król, udali się
do namiotu dowództwa i spędzili w nim kilka godzin opracowując plan na
najbliższe dni. Za zasłoniętym wejściem ustalono w końcu, że przyszedł czas, by
dać nauczkę Lidze Katolickiej.
Aby uzyskać informacje na temat
stacjonujących w zajętym już Lipsku sił cesarskich dowodzonych przez hrabiego Tilly, wysłano w kierunku miasta niewielki podjazd złożony z
lekkiej kawalerii. Wrócił on po kilku godzinach, przynosząc wieści – armia
Habsburgów rozłożyła się obozem pod Leipzig i czekała. Przygotowywała się do
pierwszej większej bitwy z wojskami szwedzkimi. Ucieszony perspektywą
czekającej go chwały, Gustaw Adolf wydał rozkaz wymarszu, zatrzymując się
dopiero trzy mile przed nieprzyjacielem. Rozstawiwszy żołnierzy w formacjach
bojowych pozwolił im zjeść obfitą kolację, po czym odesłał ich na spoczynek.
Zasnęli tak jak stali. Nim połowa krwistoczerwonej tarczy słonecznej wynurzyła się
zza horyzontu, trębacze zagrali pobudkę. Dzięki wcześniejszemu ustawieniu
swoich ludzi, król Szwecji mógł wyruszyć natychmiast, w pośpiechu zapominając o
spożyciu śniadania.
***
Około godziny ósmej, z południa dobiegły
siedzącego na swym ulubionym, czarnym jak noc wałachu, Gustawa Adolfa czyjeś
gorączkowe okrzyki, którym towarzyszył tętent kopyt uderzających w lekko
bagnistą ziemię. Lato tego roku było niezwykle gorące, a przez większość czasu
panowała susza, przez co zazwyczaj rozmiękłe tereny Lober Bach stały się dość
przejezdne, by mogła nimi przedostać się armia szwedzka maszerująca pod
Breitenfeld, gdzie – jak donieśli monarsze wysłani przez niego zwiadowcy –
hrabia Tilly postanowił wydać mu bitwę.
Na dumnej, nieco nalanej twarzy Gustawa
Adolfa pojawił się gniewny grymas – któż śmiał zakłócać panującą w armii
dyscyplinę? Ogniste, podkręcone delikatnie do góry, wąsy władcy nastroszyły się
groźnie, a jego wysokie, wypukłe czoło przecięły bruzdy niezadowolenia. Gdy
Gustaw Adolf przybierał podobną minę, nikt, nawet jego ulubieniec,
dwudziestosiedmioletni pułkownik Nils Brahe nie miał wystarczająco odwagi, by
spojrzeć mu w oczy. To właśnie wtedy, bardziej niż kiedykolwiek, przypominał
Lwa, od którego wziął się jego przydomek.
Gdy tylko szwedzki król po raz pierwszy
postawił stopę na ziemi należącej do Świętego Cesarstwa, od razu został
okrzyknięty przez cierpiących prześladowania protestantów niemieckich mianem
zbawcy i protektora. Pragnąc zyskać sobie jego przychylność, mieszkańcy
wchodzących w skład Rzeszy księstw układali na cześć monarchy wiersze i
pieśni, w których to nawiązywali do biblijnego zwierza Judy, mającego
pojawiać się wszędzie tam, gdzie sprawiedliwi potrzebowali jego pomocy.
Czyniono również aluzje do mniej
związanych z religią źródeł, takich jak przepowiednie Nostradamusa, w których
wieszcz miałby wspominać o Gustawie Adolfie jako o Lwie z północy” który
pobije orła”, będącego dość jasnym odniesieniem do
cesarza Ferdynanda III. Płomienna, zaczesana do tyłu czupryna, jedynie
podkreślała te pogłoski, nadając królowi wygląd owego majestatycznego
stworzenia.
Nie tylko zresztą oblicze monarchy
przywodziło na myśl sylwetkę władcy zwierząt – jego nieposkromiony, nieznoszący
sprzeciwu oraz niepowodzenia charakter, doskonale współgrał z całą resztą,
dopełniając ją w każdym calu. Na jego najdrobniejsze zmarszczenie brwi lub
najlżejsze podniesienie głosu, drżeli wszyscy, zarówno dworzanie jak i
zagraniczni dyplomaci, przebywający akurat przed majestatem Gustawa Adolfa.
Teraz, siedząc dumnie wyprostowany w
zwykłym, żołnierskim siodle, odziany w swą ulubioną, brązową kurtę z wysoką
kryzą i wystające spod niej, proste szaty w czarno-żółtych barwach, władca Szwecji stanowił sobą groźny, ale zarazem i wspaniały
widok. Odsłonięta głowa monarchy otoczona była grzywą ogniście rudych, nieco
przykurzonych włosów, które powiewały na dmącym nieustannie wietrze, niosącym
ze sobą zapach bagna i gnijących roślin.
Ta budząca strach wśród wszystkich
szwedzkich oficerów modła przystępowania do bitwy bez zakładania hełmu czy
pancerza, tak często preferowana przez króla, była nieodłącznym już symbolem
jego panowania. Proszony przez swych doradców o przywdzianie choć najprostszej
misiurki, Gustaw Adolf zwykł odpowiadać „Pan Bóg jest moja
zbroją”. Nie pomagały błagania ani argumenty – monarcha nie chciał słuchać rad
pochodzących od ludzi małej wiary.
Hałas zbliżał się coraz bardziej. Otaczające
władcę z obu stron oddziały Żółtego Regimentu sięgnęły po spoczywające dotąd w
olstrach pistolety i zacieśniły szeregi, formując przed nim żywą ścianę ludzi i
koni. Ich czujne, pełne otwartej groźby spojrzenia, omiatały uważnie okolicę w
poszukiwaniu zbliżającego się niebezpieczeństwa.
Wszyscy, jak jeden mąż byli rośli i
doświadczeni w bojach, o czym świadczyć mogły liczne blizny zdobiące ich wąsate
oblicza oraz pewny uchwyt na rękojeściach broni. Dumnie wyprostowani,
prezentowali całemu światu swoje zabrudzone nieco, ale wciąż świadczące o
wysokiej pozycji w szeregach armii, skórzane uniformy w barwach królewskich.
Jako jedyni spośród zaciężnych oddziałów szwedzkich – tak zwanych värvade – dostąpili owego zaszczytu.
Oprócz Żółtego, pod dowództwem Gustawa
Adolfa służyły jeszcze trzy inne sławne najemne regimenty – Niebieski, Czerwony
i Zielony, których nazwy brały się od noszonych do bitwy sztandarów. Szwedzcy
żołnierze nazywali ich członków „starymi gastarbeiterami”, ponieważ oddziały te
walczyły pod Lwem Północy jeszcze za czasów wojny z Rzeczpospolitą, w
przeciwieństwie do kilku innych formacji zaciężnych, utworzonych już po
wkroczeniu na terytorium Rzeszy.
Po śmierci swojego ojca, Karola IX Wazy,
młody monarcha zaczął wprowadzać wielkie zmiany w organizacji armii, która
dotychczas opierała się na rekrutach pochodzących z terytorium Szwecji.
Rozsyłał swoich zaufanych oficerów po całej Europie, nakazując im sprowadzać
najlepsze kompanie najemne na jakie się natkną. Po pewnym czasie, niemieckie,
pruskie, a nawet szkockie i angielskie pułki zaczęły stanowić prawdziwy gros
sił zbrojnych królestwa – o ich zasługach świadczył niezbicie fakt, iż Żółty
Regiment, złożony głównie z inflanckich mieszczan i uboższych szlachciców,
otrzymał chwalebną pozycję gwardii królewskiej.
Kilku z siedzących w wysokich siodłach
mężczyzn zerknęło nerwowo na południe, skąd dochodziły odległe jeszcze odgłosy
maszerującego wojska szwedzkiego – rżenie tysięcy koni i pobrzękiwanie uprzęży
mieszało się z wykrzykiwanymi od czasu do czasu rozkazami. Żaden z nich nie
miał wątpliwości, że jeśli zbliżającymi się jeźdźcami byli nieprzyjaciele,
czeka ich ciężka walka w obronie życia władcy. Na szczęście jednak, gdy
mocniejszy podmuch wiatru rozgonił unoszącą się nad południową częścią traktu
kurzawę, oczom niewielkiego oddziału ukazała się licząca sześć koni grupka
rajtarów, których monarcha wysłał do przodu dla zasięgnięcia informacji o
nieprzyjacielu.
Dumny i nierozsądnie wręcz odważny, Gustaw
Adolf chciał samemu dowodzić podjazdem, jednak w końcu, dzięki elokwencji
feldmarszałka Horna zrezygnował z owego ryzykownego planu, zadowalając się
wyjechaniem dwóch mili przed czoło swej armii w oczekiwaniu na powrót zwiadowców.
Teraz, po niemalże godzinie bezczynności,
monarcha poczuł jak mężne serce napełnia mu się nadzieją czekającej go bitwy –
już wkrótce stanie oko w oko z siejącym postrach wśród wojsk Unii
Protestanckiej, hrabią Tilly i raz na zawsze utnie wszelkie spekulacje jakoby
swoje zwycięstwa zawdzięczał wyłącznie szczęściu.
– Cum Deo et victoribus armis…
Cichy szept króla utonął w stukocie podków rumaków,
które wypadłszy w pełnym galopie zza zakrętu, zatrzymały się tuż przed jego
strażą przyboczną, wzbijając w, gorące pomimo wciąż wczesnej godziny, powietrze
kłęby kurzu, który osiadał na mundurach, twarzach i wąsach. Nawet płomienna
czupryna Gustawa Adolfa przygasła nieco, przyprószona pokrywającym trakt pyłem.
Nie okazawszy najmniejszego śladu irytacji na swym lwim obliczu, władca rzucił
najwyższemu rangą jeźdźcowi taksujące spojrzenie, pragnąc ocenić, czy
przynoszone przez niego nowiny są pomyślne. Czując na sobie wzrok monarchy,
żołnierz skłonił się nisko, niemalże dotykając czołem końskiego karku.
– Miłościwy Panie! Nieprzyjaciel ruszył w
stronę przeprawy! Feldmarszałek Pappenheim osobiście prowadzi trzy szwadrony
jazdy. W mniej niż godzinę staną pod brodem.
Tym razem Lew Północy pozwolił sobie na
lekki uśmiech ponurej satysfakcji. Kiwnął głową w podziękowaniu oficerowi i
skinął w kierunku najbliżej stojącego najemnika.
– Ruszaj do generała Banersa. Niech wyśle
przodem dwa tysiące muszkieterów. Będę tu na nich czekał, by przejąć
dowodzenie. Tymczasem on i Horn mają zwiększyć tempo przemarszu reszty wojska.
– Jak sobie życzysz, Wasza Królewska Mość!
– Mężczyzna pokłonił się głęboko i natychmiast zakręcił koniem, wbijając mu w
boki pięty. Po chwili zniknął monarsze z pola widzenia, zasłonięty przez
wzbijany kopytami kurz.
***
Szwedzi ruszyli forsownym marszem w
kierunku przecinającej bagna Lober Bach niewielkiej rzeki. Sam Gustaw Adolf,
zsiadłszy z konia, którego wodze przekazał pułkownikowi Żółtego Regimentu,
stanął na czele dwóch brygad muszkieterów i na równi ze zwykłymi żołnierzami
ponosząc trudy wędrówki, pewnym krokiem, niemalże truchtem skierował się ku
przeprawie, za wszelka cenę chcąc zdążyć na miejsce przed Pappenheimem.
Jego ludzie, podniesieni na duchu dawanym
przez monarchę przykładem, bez słowa skargi dotrzymywali mu tempa, pomimo, iż
musieli dodatkowo dźwigać ze sobą ciężką broń oraz zapasy amunicji i prochu.
Jak przystało na szwedzką piechotę, odziani byli w lekkie, wykonane z prostego,
błękitnego sukna mundury i takież spodnie. Ich wysokie buty z czerwonej lub
brązowej skóry nie zakrywały w całości białych, zabrudzonych pyłem i błotem
pończoch sięgających niemalże do kolan. Biegnące przez piersi, pasy z żelaznymi
klamrami, podtrzymywały obijające się o biodra sakwy z kulami i prochem, zaś na
głowach nosili szerokie kapelusze z okrągłym rondem.
Całości dopełniały ściskane w sękatych
dłoniach muszkiety, których długie, drewniane kolby nosiły już ślady
wielokrotnego używania, pomimo iż były one stosunkowo nowymi modelami,
zamówionymi przez króla specjalnie na potrzeby kampanii w Rzeszy i sfinansowane
z francuskich pieniędzy. Stosowane jeszcze kilka lat wcześniej wersje tej
niezwykle ważnej dla szwedzkiej armii broni, miały niemalże dwa metry długości
i ważyły dwadzieścia pięć funtów, czego śladów wciąż można się było doszukać
wśród maszerujących szeregów – większość żołnierzy, będących weteranami wojen z
Rzeczpospolitą, była prawdziwymi gigantami.
Wysocy i muskularni, opierali kolby o
szerokie ramiona – nie tak dawno, tylko tacy byli w stanie znieść wysiłek
fizyczny towarzyszący prowadzeniu długotrwałego ostrzału z nieporęcznych
strzelb. Wszystko jednak zmieniło się, gdy pojawiła się nowa, ulepszona wersja
muszkietów.
Dzięki skróceniu długości luf i
ograniczeniu ilości drewna stosowanego przy produkcji obudowy dla całego
mechanizmu, uzyskano broń o identycznym zasięgu strzału, lżejszą o całe
dziesięć funtów. Wciąż jednak pozostał dawny system wypłacania żołdu, według
którego muszkieterzy otrzymywali więcej pieniędzy od arkebuzerów i pikinierów,
co niezwykle pozytywnie wpływało na morale strzelców.
Po kilkunastu minutach, do uszu Gustawa
Adolfa doszedł odległy jeszcze, ale już wyraźnie słyszalny szmer płynącego
przed nim i jego ludźmi strumyka. Zdeterminowany, by dotrzeć na miejsce przed
jazdą Pappenheima, która musiała przebyć co prawda dłuższą drogę, jednak miała
do dyspozycji konie, król jeszcze bardziej zwiększył tempo, zmuszając żołnierzy
do truchtu. Ich skórzane buty odciskały płytkie ślady w lekko wilgotnej ziemi
całkowicie niemal wysuszonego bagna.
Wystarczyło im zaledwie kilka kolejnych
chwil, by ich oczom ukazał się delikatnie schodzący w dół brzeg wolno płynącej
rzeczki. Szybkie spojrzenie na pozbawioną drzew drugą stronę brodu upewniło
monarchę, iż przybył na czas – po jeźdźcach nie było jeszcze ani śladu.
Podniósł w górę dłoń, nakazując muszkieterom postój, po czym zaczął lustrować
całą okolicę uważnym spojrzeniem swoich ciemnych oczu.
Stali na północnym brzegu, gęsto
porośniętym sitowiem i bujnymi, kolczastymi krzakami, co zrodziło w głowie
władcy pewien plan. Cichym rozkazem wezwał do siebie kapitanów poszczególnych
regimentów, którzy czym prędzej podbiegli do niego, by wysłuchać nowych
poleceń. Gdy tylko skończyli składać królowi należny mu hołd, Gustaw Adolf
wyciągnął dłoń ku południu.
– Weźcie swoich ludzi i ukryjcie ich w
zaroślach. Pamiętajcie żeby nie rozciągać linii. Będziemy potrzebować jak
największej siły ognia.
Chwilę później, dwa tysiące szwedzkich
muszkieterów wtopiło się bezszelestnie w nadbrzeżną roślinność i wstrzymało
oddech w oczekiwaniu na nieprzyjaciela, a wraz z nimi zamarła w bezruchu cała
okolica. Nawet wiejący od wczesnych godzin porannych wiatr ustał na moment,
nasłuchując zbliżającego się stukotu podków. Jedynym dźwiękiem, który przerywał
idealną wręcz ciszę zalegającą nad przeprawą, był delikatny szmer strumyka,
którego wody, znacznie obniżone przez letnie upały i susze, pluskały wesoło
rozbijając się o wystające ponad taflę kamienie.
Wiszące w połowie drogi do zenitu słońce
opromieniało krajobraz swoimi palącymi promieniami, wydobywając na powierzchnię
skóry żołnierzy krople słonego potu, który spływał w dół policzków, żłobiąc
spiralne smugi w pokrytych warstewką kurzu twarzach mężczyzn. Jedynie król
zdawał się nic nie robić sobie ze spiekoty – nawet najdrobniejszy ślad wilgoci
nie skalał dumnego oblicza, zupełnie jakby zawieszona na firmamencie kula
płomieni nie śmiała próbować swych sił z ognistą czupryną Lwa Północy i zamiast
tego, skupiła się na jego ludziach.
Nie trafił się jednak żaden
żołnierz, który ośmieliłby się wyrzec choć słowo skargi. Żaden z nich nie
chciał ściągnąć na siebie gniewu monarchy, który potrafił być straszny. Co
prawda, Gustaw Adolf był uwielbiany zarówno wśród zwykłych szeregowców jak i
wysokich rangą oficerów, jednak miłość jego podwładnych mieszała się z ogromnym
strachem. Wystarczyło jedno zmarszczenie cienkich brwi monarchy, by potężni
generałowie zaczęli się jąkać, a ich kolana drżały niczym targane huraganowymi
podmuchami drzewka.
W tym jednak momencie, gdy swymi
rozpalonymi gorączką bitewną oczyma, obserwował przeciwległy brzeg, a jego
trójkątna bródka drżała z niecierpliwości, otaczający go strzelcy czuli jak w
serca wlewa im się żądza walki i głębokie oddanie temu niezwyciężonemu,
zdawałoby się wodzowi.
Nagle, od południa zaczęły dochodzić
znajome dla uszu każdego doświadczonego żołnierza odgłosy towarzyszące
zbliżaniu się jazdy. Tętent tysięcy kopyt zbliżał się coraz bardziej i
bardziej, a poprzedzający kolumnę kawalerii obłok kurzu sięgał już niemal ku
pozycjom Szwedów. Nie mogło być mowy o pomyłce – nadjeżdżał Pappenheim wraz z
tysiącem pięciuset ludzi, wysłanych przez hrabiego Tilly w celu spowolnienia przeprawy
wojsk protestanckich.
Spojrzenia wyższych oficerów zwróciły się
ku przycupniętemu za kępą sitowia królowi, ten jednak uspokajająco podniósł do
góry otwartą dłoń, dając im jasny sygnał – „czekać”.
Doskonale zdając sobie sprawę z przewagi,
jaką da mu element zaskoczenia, Gustaw Adolf wstrzymał swoich ludzi od
opuszczenia kryjówki, czekając na najbardziej dogodny moment. Wierzył w
opracowaną przez siebie nowatorską technikę dowodzenia muszkieterami, która
znacznie różniła się od tej stosowanej przez wojska Ligii Katolickiej.
Współpracując ze swymi najlepszymi generałami, monarcha znalazł sposób na jak
najbardziej efektywne wykorzystanie broni palnej – salvé – i miał nadzieję zaskoczyć nią
nieprzywykłych do podobnej taktyki cesarskich.
Pierwsze szeregi jazdy przebiły się przez
kurzawę i szybkim kłusem ruszyły w stronę brodu, stopniowo tracąc impet i
rozglądając się uważnie w poszukiwaniu nieprzyjaciela. Wkrótce, południowy
brzeg zaroił się od ciemnych sylwetek jeźdźców i koni, które zwalniały do
stępu, zbliżając się do przeprawy. Kawaleria Pappenheima w głównej mierze składała się z Chorwatów, cenionych za ich męstwo i zaciekłość w boju oraz
niezwykłą wprawę w posługiwaniu się bronią białą. Byli oni najbardziej
doświadczonymi, wręcz elitarnymi oddziałami hrabiego Tilly, nic więc dziwnego,
że to właśnie ich posłał on charakterze pierwszej linii oporu na drodze
Szwedów.
Siedzący na dosyć niskich, ale wyjątkowo
muskularnych konikach stepowych, w przeważającej części gniadej lub
jabłkowitej maści, kawalerzyści rzeczywiście prezentowali się okazale i
groźnie. W znacznej mierze przypominali posturą swoje wierzchowce – krępi,
szerocy w ramionach, ustępowali znacznie wzrostem szwedzkim muszkieterom czy
nawet rajtarom, jednak coś w ich wyrzeźbionych podmuchami wiatru twarzach,
spalonych równinnym słońcem wielkiego morza traw, z którego się wywodzili,
wzbudzało w żołnierzach Gustawa Adolfa niejaki szacunek.
Pobrużdżone, oszpecone białymi i
szkarłatnymi bliznami oblicza, nierzadko pozbawione fragmentów nosa lub
spoglądające dookoła jedynym zdrowym okiem, znamionowały wieloletnich
weteranów, którzy od najmłodszych lat wyruszali w pole pod sztandarami
niezliczonych panów.
Ciężko się było doszukać uśmiechów czy
pogodnych min – wąskie usta jeźdźców zaciśnięte były w wyrazie zaciętości,
niemalże groźby. Z wyglądu przypominali nieco rodowitych Szwedów. Kosmyki
długich, jasnych niczym jesienne zboże włosów spływały spod obszytych lisim
futrem, szkarłatnych czapek z obfitymi pomponami, które tańczyły po karkach
mężczyzn, poruszane zbudzonym pojawieniem się nowych oddziałów wiatrem. Nad
czołem, zza pozłacanego, lub miedzianego medalionu zdobiącego nakrycie głowy,
wystawały bażancie pióra, przywodzące na myśl polskich dragonów.
Ku wielkiemu zaskoczeniu króla i jego
oddziału, Chorwaci nie nosili jednolitych mundurów, jak nakazywała coraz
bardziej popularna w Europie modła wojenna. Stanowili sobą istną paletę
jarmarcznych barw, od prostych, żółtych koletów, po wymyślne, szkarłatne
kontusze z wysokimi kryzami kołnierzy. Ci ostatni przypominali bardziej
strojnych szlachciców, niż zwykłych najemników. Jedynym powtarzającym się
elementem ubioru jeźdźców był ciężki, spływający w dół końskiego zadu płaszcz z
krwistoczerwonej tkaniny, oraz przypięta do lewego boku zakrzywiona szabla w
pochwie z brązowej skóry. Jak zdążył zauważyć szwedzki król, jedynie niewielka
część z nich miała przytroczone do siodeł rogi z prochem i kulami.
Gdzieś spomiędzy plątaniny ludzi i koni,
wyłonił się mocny, oślepiający blask promieni słonecznych odbijanych przez
wypolerowany starannie napierśnik. Zagradzająca drogę chmara chorwackich
kawalerzystów rozstąpiła się z szacunkiem, robiąc miejsce swemu dowódcy, który
wyróżniał się spośród nich niczym klejnot leżący na piasku.
Miał na sobie solidną, wykonaną z
emaliowanej na błękitno stali, zbroję płytową, cudownie ornamentowaną w
wizerunki skrzydlatych gryfów i smoków. Była ona nieco zubożałą wersją pancerza
kirasjerów, którymi dowodził feldmarszałek, a z którymi wojskom Gustawa Adolfa
nie było jeszcze dane się spotkać. Wystarczyły jednak opowieści, którymi
raczyli monarchę obaj elektorzy, aby wzbudzić w królu przemożne pragnienie
stawienia czoła temu nowemu zagrożeniu i poddać kolejnej próbie swe
umiejętności taktyczne.
Pappenheim nie nosił pełnej zbroi –
zadowolił się jedynie napierśnikiem i stalowymi rękawicami. Jego nogi chroniła
jedynie utwardzona skóra czarnych spodni. Podobnie jak władca Szwecji,
feldmarszałek nie nosił hełmu, pozwalając podmuchom powietrza igrać ze swoimi
kręconymi włosami koloru kruczych skrzydeł.
Gdyby nie biegnąca przez całą szerokość
czoła bruzda, chudość twarzy i duża ilość zmarszczek, mężczyzna mógłby uchodzić
za bliźniaka Gustawa Adolfa – ta sama, trójkątna bródka, podkręcone w górę
końcówki wąsów i duże oczy, w których błyszczała niezachwiana wola i
determinacja. Oto stanęli naprzeciw siebie dwaj ludzie niezłomnych charakterów,
jeden walczący w imię utrzymania na tronie cesarza, drugi wciąż wierzący w
dawno już upadłe ideały religijne, ciągle jeszcze toczący boje w imię wiary
protestanckiej.
Dosiadający niezwykłej urody siwego wałacha, Pappenheim, podobnie jak kilkanaście minut wcześniej czynił to król
Szwecji, bacznie wpatrywał się w przeciwległy brzeg, wyglądając wroga, jednak
muszkieterzy byli doskonale ukryci i jedynie nieopatrzny hałas mógłby zdradzić
ich pozycję. A na to byli zbyt doświadczeni. Zadowolony z inspekcji,
feldmarszałek skinął trzymaną w dłoni prostą, żołnierską szablą w kierunku
brodu, dając swoim żołnierzom sygnał do rozpoczęcia przeprawy. Przybywszy na
miejsce przed siłami protestantów, zdecydował się zaatakować ich jeszcze przed
strumieniem.
Gdy tylko pierwsi jeźdźcy znaleźli się
mniej więcej w połowie rzeczki, Gustawa Adolf, z roziskrzonymi, ciskającymi
gromy oczyma, zacisnął wciąż podniesioną dłoń w pięść, widząc co, kapitanowie
natychmiast poderwali swoich ludzi do pozycji strzeleckich.
Zgodnie z rozkazem króla, muszkieterzy
rozlokowali się w zaroślach w sposób umożliwiający im natychmiastowe ustawienie
się w formację salvé. Na poszczególnych odcinkach gęściej
rosnącej roślinności, przykucnęło po sześć szeregów strzelców, w sumie około
czterystu ludzi w każdym oddziale. Teraz, gdy padł wyczekiwany przez wszystkich
sygnał do ataku, trzy pierwsze linie dokonały błyskawicznego manewru – czołowy
rząd pozostawał w pozycji kucającej, zachowując dwu-trzy krokowe odstępy
pomiędzy poszczególnymi żołnierzami, drugi klęczał na jedno kolano, mierząc
przez owe luki i również pozostawiając nieco miejsca w otoczeniu strzelców.
Trzeci szpaler stał w pełni wyprostowany w przerwach, oddając salwę ponad
głowami kucających z przodu ludzi.
Ustawienie szachownicowe pozwalało uniknąć
przypadkowego postrzelenia towarzysza, oraz zmniejszało ryzyko utraty słuchu –
huk wystrzału oddanego bezpośrednio nad uchem z łatwością mógł uszkodzić
bębenki. Stosowanie salvé przez szwedzkie wojska było absolutną nowością, a uzyskana przez nie siła
ognia wzbudzała strach w sercach wrogów Lwa Północy. Pojedyncza salwa, oddana z
optymalnej odległości czterdziestu kroków od atakującego oddziału, potrafiła
zredukować pierwszą linię nieprzyjaciela do garstki żołnierzy.
Zaskoczeni nagłym pojawieniem się Szwedów,
którzy wyrośli przed nimi jak spod ziemi, Chorwaci zatrzymali się na środku
brodu i zamiast natychmiast zawrócić, spoglądali tylko bezczynnie w mierzące w
nich ciemne otwory muszkietów. Równie zdziwiony jak jego podwładni, Pappenheim
nie był w stanie wydać żadnego rozkazu. Był to niewybaczalny błąd, tym
bardziej, że kapitanowie regimentów stali już z obnażonymi, wzniesionymi nad
głowy szpadami.
– Feuer!
Błyszczące ostrza zatoczyły świetlisty
łuk. Zanim jeszcze czubki broni oficerów zdążyły ponownie wznieść się w górę,
dusznym powietrzem późnego poranka targnął ogłuszający huk blisko tysiąca
muszkietów. Gryzący, gęsty jak mleko dym, cuchnącymi prochem kłębami wydobywał
się ze ściskanych przez strzelców kolb i w końcu całkowicie zakrył bród,
uniemożliwiając im dostrzeżenie efektów tej pierwszej salwy. Nie czekając
jednak, aż rozgoni go wzbierający wiatr, żołnierze czym prędzej rozproszyli się
na boki i biegnąc na tyły formacji zrobili miejsce kolejnym trzem szeregom,
które również ustawiły się w szachownicy do salvé. Wycofujący się ludzie pospiesznie przeładowywali swoje muszkiety, doskonale
zdając sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec walki.
– Feuer!
Bardziej niż na widoczność i celne oczy
swoich podwładnych, kapitanowie liczyli na zbite szeregi Chorwatów, którzy
przeprawiając się przez strumień musieli zacieśnić szyki. Drugi tysiąc strzelb
dołączył swoją kanonadę do milknącego już echa pierwszej salwy. Teraz już
wszystko spowite było gęstym, niemalże namacalnym dywanem bieli, zza którego
dochodziły do szwedzkich stanowisk przeraźliwe jęki rannych i konających, oraz
mrożące krew w żyłach rżenia trafionych kulami koni.
Nawet wiejący od wschodu wiatr nie był w
stanie rozproszyć obłoku dymu i przez kilka chwil, zarówno Gustaw Adolf jak i
jego muszkieterowie dostrzegali jedynie niewyraźne, kłębiące się pośrodku
strumienia kontury jeźdźców i wierzchowców. Od południowego brzegu nadleciało w
ich stronę kilka pocisków, które w większości przelatywały z dzikim świstem
wysoko ponad głowami żołnierzy, lub chybiały haniebnie, o całe kroki mijając
swoje cele. Pośród huku wystrzałów, jęków dogorywających, w otoczeniu gryzącego
smogu prochowego, król Szwecji był swoim żywiole – stał z dumnie uniesioną
głową, mężnie prezentując swą nieosłoniętą czaszkę, zupełnie jakby rzucał kulom
katolików wyzwanie, by spróbowały trafić prawdziwego pomazańca bożego. Jak
dotąd każdy, kto stawał na jego drodze, wcześniej czy później padał trupem,
zmieciony z powierzchni ziemi przez niezwyciężone regimenty i gniew
Najwyższego.
Tymczasem, jakby otrząsając się z
początkowego zaskoczenia, Chorwaci rzucili się kłusem do brodu, wzbijając pod
końskimi kopytami fontanny wody wymieszanej z krwią poległych towarzyszy. Wciąż
jednak byli zdezorientowani przez dym, toteż część oddziałów Pappenheima,
zgubiwszy w zamieszaniu drogę, zamiast na północ, skierowała swoje wierzchowce
na południe, odłączając się tym samym od głównych sił. Reszcie udało się
wjechać w sięgającą do końskich pęcin wodę, tylko po to, by ponownie znaleźć
się oko w oko ze szwedzkimi muszkietami.
Przeładowawszy swoje strzelby, żołnierze,
którzy wcześniej wycofali się do tylnych szeregów, ponownie wysunęli się na
czoła oddziałów i kierując się słuchem, wycelowali lufy w kierunku, z którego
dochodziło najwięcej okrzyków i rżeń.
– Feuer!
Ponownie huknęło, a nowe gęstwy dymu
zalały okolicę. Z daleka mogło się zapewne zdawać, że oto na bagnach Lober Bach
zjawił się mityczny smok, zatruwający pobliskie tereny swym gryzącym oddechem.
Ledwie pierwsze trzy linie szwedzkie
zdążyły wycofać się za swoich towarzyszy, z zasnuwających wszystko dookoła
oparów spalonego prochu zaczęły wyłaniać się ciemne kształty koni – Chorwatom w
końcu udało się przedostać na drugi brzeg.
Widząc przed sobą majaczące postacie
nieprzyjaciela, jeźdźcy oddali gromką salwę ze swych pistoletów skałkowych.
Kilku muszkieterów przygotowujących się właśnie do wystrzału upuściło swój oręż
i złapało za przestrzelone piersi, nogi lub ramiona. Ci, których kule ugodziły
w czaszki, padali bez jęku na bagnistą ziemię, barwiąc ją szkarłatem. W obawie
o życie króla, towarzyszący mu kapitan Erik Hand próbował odciągnąć monarchę z
linii nacierających kawalerzystów, jednak w rezultacie otrzymał tylko bolesne uderzenie
w ucho, które odrzuciło go o kilka kroków.
Gustaw Adolf nigdy nie należał do osób
tchórzliwych i za punkt honoru obrał sobie podtrzymywanie owego wizerunku,
nawet jeśli miałoby go to kosztować życie. Dlatego też, zamiast posłuchać rady
młodego oficera, schylił się i podniósł upuszczony przez ranionego w udo
żołnierza muszkiet, po czym zajął jego miejsce, klękając na jedno kolano w
drugim szeregu.
Co prawda, Lew Północy słynął na
zagranicznych dworach ze swego kunsztu posługiwania się wszelkiego rodzaju
działami artyleryjskimi, jednak mało kto wiedział, że był również niezrównanym
strzelcem. Podczas jednej z uczt, jeszcze za życia swojego ojca, założył się z
dyplomatą angielskim, że trafi w srebrną monetę z odległości dwudziestu kroków
i ku uciesze wszystkich zebranych, a w szczególności samego Karola IX, dokonał
tego.
Widząc, że sam Miłościwie Panujący wziął w
swe szlachetne dłonie muszkiet z wyraźnym zamiarem użycia go, dowodzący
oddziałem, młodziutki kapitan zawahał się przez moment – czyż może rozkazywać
swojemu władcy? Jego niezdecydowanie najwyraźniej rozbawiło monarchę, gdyż
pomimo zbliżającej się z każdą sekundą ściany jeźdźców, uśmiechnął się
przekornie.
– Herr Hauptmann! Wydasz komendę, czy też może wolisz, żeby twój pan wpadł w ręce Chorwatów?
Zebrawszy w sobie całą odwagę na jaką było
go stać, młodzik, najwyraźniej pochodzący z najnowszego zaciągu, skinął krótko
głową i przełknął ślinę.
– Feuer!
Rozgorączkowany, zapomniał nawet wziąć
zamach szpadą, jednak z uwagi na spowijający wszystko dym, nikt nie zauważył
tej drobnej pomyłki. Podniesieni na sercach obecnością monarchy, który własną
osobą zaszczycił ich oddział, muszkieterzy robili co mogli aby go nie zawieść i
dokładnie mierzyli zanim zdecydowali się na strzał. Jako pierwszy, pociągnął za
cyngiel Gustaw Adolf, a po chwili dołączyli do niego pozostali.
Potrójna salwa odrzuciła nieco do tyłu
nacierających Chorwatów, jednak nie wszyscy spadli z siodeł. Część nadal parła
do przodu, jednak ich liczba była zdecydowanie mniejsza niż na początku.
Poszczególne grupki odłączały się od przekraczającej bród głównej siły i
chyłkiem zaczęły wycofywać się na bezpieczna odległość, zbyt przerażone efektywnością szwedzkich strzelców, by ryzykować bliższy kontakt z nimi.
Tak właśnie działała salvé – wlewała strach i zwątpienie w serca
nieprzyjaciela. Dzięki opierającej się na założeniach kawaleryjskiego karakolu
taktyce, szwedzcy muszkieterzy byli w stanie oddać sześć salw w przeciągu kilku
sekund, co w porównaniu z wcześniejsza techniką rotacyjną stanowiło ogromne
ulepszenie.
Fenomen podobnego sposobu prowadzenia
ostrzału przez piechotę nie miał precedensu w całej Europie. Zarówno armie Ligii Katolickiej, jak i sprzymierzone ze Szwecją kraje protestanckie, stosowały
znaną od samego wynalezienia broni palnej, przestarzałą metodę – uzbrojone w
samopały, rusznice, arkebuzy i wszelkie inne rodzaje oręża prochowego, wojska
maszerowały w kilku, bądź też kilkunastu szeregach, formując czworokąt, a gdy
znajdowały się w odpowiedniej odległości od nieprzyjaciela, pierwsze linie
oddawały strzał, a następnie robiły miejsce kolejnym.
Problem owej taktyki polegał przede
wszystkim na czasie. Broń palna nie należała do najskuteczniejszego rodzaju
oręża. Wyrzucone z luf kule mogły przebyć jedynie sześćdziesiąt stóp, przy czym
po dystansie czterdziestu, traciły swój morderczy impet. W przypadku, gdy
piechota miała naprzeciw siebie inny pieszy regiment, sytuacja nie
przedstawiała się najgorzej. Co innego gdy poruszające się o własnych nogach
oddziały musiały stawić czoła jeździe.
Przed wprowadzeniem przez Gustawa Adolfa salvé, uzbrojeni w broń dystansową żołnierze skazani byli na porażkę za każdym
razem, gdy atakowali ich jeźdźcy. Przemieszczanie się poszczególnych szeregów
na tyły zajmowało nieco czasu, a w połączeniu z długotrwałym ładowaniem
muszkietów, często prowadzonym pod ostrzałem nieprzyjaciela, sprowadzało
wszystko do punktu, w którym piechociarze byli w stanie oddać jedynie
trzy-cztery salwy, zanim uderzała w nich kawaleria.
Salvé, oprócz lepszego wykorzystania żołnierzy
i kul, niosło ze sobą również inne, niemniej ważne korzyści – towarzyszący owej
taktyce huk i dym, idące w parze ze straszliwymi stratami, które zadawała,
czyniły z niej znakomite narzędzie do łamania morale nieprzyjaciół. Tak też
było i tym razem.
Coraz więcej i więcej zamazanych sylwetek
zaczęło opuszczać przeprawę. Tych kilkudziesięciu nielicznych, którzy albo
zgubili drogę w gęstej, prochowej mgle, albo odznaczali się wyjątkową odwagą i
uporem, dotarło w końcu na drugi brzeg i opróżniwszy zapasowe pistolety
położyli kilku kolejnych Szwedów. Klęczący wciąż po prawej stronie króla
muszkieter złapał się za rozerwane gardło – kula jednego z jeźdźców,
nadleciawszy z lewej, przebiła się przez tętnicę, błyskawicznie wykrwawiając
nieszczęśnika. Na monarsze nie zrobił większego wrażenia fakt, że niewiele
brakowało, aby to on sam padł ofiarą pocisku. Zmówił w duchu krótką modlitwę za
duszę zmarłego, po czym nie zważając na pędzących na niego Chorwatów zaczął się
wycofywać na tyły oddziału.
Wiatr zaczął w końcu rozwiewać bitewny
tuman, w którym dym mieszał się z wzbijanym przez konie kurzem. Nie mogąc się
powstrzymać, Gustaw Adolf przystanął w połowie drogi, ufny w otaczającą go
boską protekcję, i zerknął w stronę brodu, chcąc ocenić przebieg potyczki.
Nagle, ni stąd ni zowąd, przed monarchą
wychynęła wykrzywiona wściekle, wąsata twarz, której usta poruszały się
wypowiadając słowa w jakimś nieznanym królowi języku.
– Nestati, protestantska pas!
Wzniesiona do mającego pozbawić Szwecję
monarchy ciosu, szabla lśniła złowieszczo w promieniach słońca, które odbijały
w wypolerowanej powierzchni stali swoje złote refleksy, nadając klindze
piekielnego wyglądu. Całkowicie zaskoczony niespodziewanym pojawieniem się
przeciwnika, król zdążył jedynie unieść wciąż ściskany w obu dłoniach muszkiet.
Wykonana z twardego, lakierowanego drewna, kolba jęknęła cicho, gdy uderzyła w
nią ostra niczym brzytwa broń. W powietrze wyleciały długie jak palec drzazgi,
a szabla zaczęła zgrzytać, przesuwając się po wykonanym z żelaza zamku
muszkietu.
Jeździec wzmocnił nacisk na królewską
zastawę, chcąc za wszelką cenę przełamać jego opór i zanurzyć czubek klingi w
piersi monarchy. Na szczęście, widząc swego władcę w opałach, młody kapitan,
który wcześniej ośmieszył się w jego oczach, podbiegł do kawalerzysty i przebił
go ostrzem szpady. Zakrwawiony czubek broni wynurzył się z piersi mężczyzny, po
czym wycofał błyskawicznie, tylko po to, by za moment ponownie pojawić się,
niemalże w tym samym miejscu.
Chorwat krzyknął z bólu i zgiął się w pół,
krwawiąc obficie z obydwu ran. Ciemne, szkarłatne strugi spływały ciurkiem po
końskim karku i skapywały na ziemie, tworząc niewielką kałużę. Chwilę później,
mężczyzna zsunął się bezwładnie z siodła i z cichym plaśnięciem uderzył w
miękki grunt. Otaczające go błoto szybko zaczynało zabarwiać się na czerwono.
Pozbawiony znajomego ciężaru jeźdźca, oszołomiony zapachem krwi i hukami
pobliskich wystrzałów, koń wierzgnął dziko i pognał przed siebie, niemal
taranując Gustawa Adolfa.
Odrzucając bezużyteczny już muszkiet,
monarcha, zupełnie jakby nic się nie stało, podszedł spokojnym krokiem do
młodego oficera i spojrzał mu prosto w oczy. Pod siłą owego wzroku, ugięły się
nogi mężczyzny, który niemalże padł na kolana w rozmiękłą ziemię. Nie zważając
na wzbudzany swoją osobą strach, król położył dłoń na ramieniu mężczyzny.
– Jak cię zwą, Herr Hauptman?
Przełknąwszy ślinę, młodzik wyprostował
plecy w mizernej próbie przybrania godnej postawy. Na niewiele to sie zdało –
wciąż wyglądał niczym mysz schwytana w szpony kota.
– Leijonskold, panie! Marten Leijonskold,
pokorny sługa Waszej Królewskiej Mości!
– Wiedz, żeś dzisiejszego dnia zasłużył
się nie tylko w niebie, ale i na ziemi. – Głos Gustawa Adolfa był głęboki i
czysty, wyraźnie słyszalny nawet ponad zgiełkiem pobliskiej bitwy –
muszkieterzy rozprawiali się właśnie z niedobitkami Chorwatów, dźgając ich
rapierami i tłukąc kolbami. – Nie zwykłem zapominać o tych, którzy służą mi
wiernie. Przyjmij Waść, proszę, moje podziękowania. O lepszej nagrodzie,
pomyślimy później!
Zaskoczony podobnymi słowami wychodzącymi
z ust monarchy, Leijonskold upadł czym prędzej na kolana, nie zważając zupełnie
na błoto, które oblepiło nogawki jego wykonanego z drogiego materiału munduru.
– Miłościwy Panie…! Nie wyobrażam sobie
wspanialszej nagrody niż bezpieczeństwo Waszej Królewskiej Mości!
Od razu widać było, że młody szlachcic
wstąpił do wojska ze szczerych chęci i ogromnej miłości do panującego, co
jeszcze bardziej utwierdziło króla w przeświadczeniu, że kapitana nie może
ominąć nagroda. Tacy ludzie byli prawdziwym skarbem dla każdego wojującego
władcy. Nie tracąc już więcej czasu na rozmowę, Gustaw Adolf skinął tylko głową
i pomógłszy uprzednio żołnierzowi podnieść się na nogi, zostawił go z wciąż
wypisanym na twarzy wyrazem zaskoczenia, by samemu udać się nad przeprawę.
Potyczka była skończona.
Mijając po drodze porozrzucane w nieładzie
pistolety, czapki, rapiery i inne sprzęty, monarcha ruszył w stronę,
odciągających właśnie rannych towarzyszy, muszkieterów. Tu i ówdzie widać było
martwe ciała, leżące twarzami w dół, z rozłożonymi pod nienaturalnymi kątami
kończynami. Mundury, zarówno błękit szwedzkiej piechoty, jak i różnokolorowe
kolety Chorwatów, były podziurawione i splamione wciąż jeszcze płynącą niekiedy
krwią.
Dmący, tym razem z południa, wiatr, zdążył
już rozwiać dym, jednak teraz, w jego zastępstwie, nad pobojowiskiem unosiła
się ciężka mieszanka doskonale znanych każdemu żołnierzowi zapachów –
metaliczna woń krwi, przeplatana kwaśnym odorem końskiego potu i smrodem
zarówno zwierzęcych, jak i ludzkich odchodów i uryny. Pachnidła owe niestraszne
były Gustawowi Adolfowi, który po raz pierwszy posmakował ich w wieku zaledwie
dziesięciu lat, towarzysząc ojcu w wyprawie wojennej.
Gdy tylko stanął na porytym kopytami
brzegu, jego oczom ukazała się ogromna chmura kurzaw, którą zostawiały za sobą
wycofujące się brygady Pappenheima. Z blisko półtora tysiąca jeźdźców, których
wysłał naprzeciw Szwedom hrabia Tilly, na placu boju nie pozostał ani jeden
chętny do dalszej walki. Jedyną pozostałością po obecności Chorwatów, były
pływające brzuchami do góry trupy ludzi i ich wierzchowców, zabarwiające wodę
na delikatny róż.
Słaby, lecz wytrwały prąd strumienia
zaczął już powoli uprzątać miejsce starcia, znosząc obijające się o kamienie
ciała w dół swego biegu. Obracając się dookoła, zwłoki sunęły leniwie, niczym
ludzie zażywający kąpieli, i gdyby nie ziejące w ich piersiach oraz głowach
dziury po kulach, mogłoby się wydawać, że oto szwedzka armia przerwała właśnie
katolikom poranne ablucje.
Na południowym brzegu również leżało kilku
poległych –żaden z nich się nie ruszał. Rannych porwali na siodła ich
towarzysze i unieśli ku bezpiecznemu, póki co, obozowi katolików. W sumie,
królowi udało się doliczyć blisko stu pięćdziesięciu trupów po stronie
nieprzyjaciela i zaledwie szesnastu wśród swoich własnych ludzi. Należało do
tego dodać jeszcze liczbę rannych, którzy nie będą w stanie uczestniczyć w
dalszej fazie boju, jednak nie było ich więcej niż kilkunastu, toteż monarcha z
zadowoleniem uśmiechnął się pod wąsem. Bitwa zaczęła się niespodziewanie
pomyślnie.
"Cum Deo et victoribus armis" - Dzięki Bogu i zwycięskiej armii - Dewiza Gustawa Adolfa.
"Pan Bóg jest moją zbroją" - Prawdziwe słowa, wypowiedziane przez króla przed jedną z bitew
"Nestati, protestantska pas!" - "Zdychaj protestancki psie!" (chorwacki)
Zainteresowanych poruszanymi w opowiadaniu tematami, zaprasza do kliknięcia w źródła graficzne ^^, gdzie będę wrzucał obrazki, mapy itp. :D
P.S. Jakkolwiek w całości opowiadania trzymam się faktów, to pozwoliłem sobie na kilka tzw "hintów", które zrozumie wyłącznie Freyja, ponieważ tej części naszego wspólnego opowiadania jeszcze nie opublikowaliśmy ( BTW - POLECAM kliknąć w "Leve Carolus ^^). Opisany przeze mnie udział Lwa Północy w bitwie jest w większości moim skromnym życzeniem :D
"Cum Deo et victoribus armis" - Dzięki Bogu i zwycięskiej armii - Dewiza Gustawa Adolfa.
"Pan Bóg jest moją zbroją" - Prawdziwe słowa, wypowiedziane przez króla przed jedną z bitew
"Nestati, protestantska pas!" - "Zdychaj protestancki psie!" (chorwacki)
Zainteresowanych poruszanymi w opowiadaniu tematami, zaprasza do kliknięcia w źródła graficzne ^^, gdzie będę wrzucał obrazki, mapy itp. :D
P.S. Jakkolwiek w całości opowiadania trzymam się faktów, to pozwoliłem sobie na kilka tzw "hintów", które zrozumie wyłącznie Freyja, ponieważ tej części naszego wspólnego opowiadania jeszcze nie opublikowaliśmy ( BTW - POLECAM kliknąć w "Leve Carolus ^^). Opisany przeze mnie udział Lwa Północy w bitwie jest w większości moim skromnym życzeniem :D
Już po kilku akapitach tego ambitnego opowiadania przed oczami stanęła mi kobieta metr piędziesiąt w stroju jak mundurki szkolne z lat 80 w krótkich czarnych włosach i okularach - ma nauczycielka historii z ogólniaka. Bardzo fajna pani potwierdzająca, że wszystko co małe cierpi n kompleks wyższość oraz obalająca teorie, że pies ktòry dużo szczeka nie gryzie. Potrafiła w dwie minuty doprowadzić cię do łez i przekonać, że przedszkolak wie więcej od ciebie...
OdpowiedzUsuńAle opo nawe nawet, choć to nie mój konik :)
No to się cieszę, że moja nauczycielka od historii ze szkoły średniej była ok :P Potrafiła ciekawie opowiadać i zachęcić do nauki ^^ Choć z samej szkoły to bym wiedział tylko, że bitwa pod Breitenfeld miała miejsce 17 września 1631 roku, nic poza tym :/ A szkoda :D
UsuńDzięki ^^
Ostatnio da zbicia czasu oglądałem "Karin" - durne anime. I tam jej ojciec wyporzyczył książkę opartą na historycznych faktach. Jego mina jak to czytał pokrywała się z moją jak czytałem twe opo xD
UsuńMiędzy tak ambitnym opowiadaniem, a tym co zwykle tworzysz jest taka różnica, że w tym możesz sobie pozwolić tylko na " kosmetyczne" zmiany. Główne postacie, miejsca i ważne wydarzenia muszą zgadzać się historią. Masa pracy, sprawdzania szczegółów i realiów. Powodzenia w realizacji projektu, sądzę, że chyba w dużej mierze na nim się skupisz.
OdpowiedzUsuńW zasadzie, to już jest on prawie skończony^^ W zapasie mam około 20 stron i naprawdę niewiele zostało do dopisania, a wszystko mam już rozpisane wiec i szukania mniej ^^ A co do zmian, to racja, ale Gustaw Adolf brał czynny udział w bitwie pod Breitenfeld, nie należał do królów, którzy na wszystko spoglądają z jakiegoś wzgórza ^^ Więc według mnie w tm jestem usprawiedliwiony troszkę :D
UsuńNo, wreszcie, po dniu pełnym przygód, dotarłam do Ciebie i mogę skomciać :D
OdpowiedzUsuńNajwiększym chyba komplementem, jaki Ci tu zostawię, i który zdecydowanie powinien mówić sam przez się, będzie to, że teraz, w trakcie komentowania, czytam to już trzeci raz. Wczoraj przy sprawdzaniu, dzisiaj w tramwaju, bo tak, bo kto mi zabroni, no i jeszcze teraz, I POWIEM CI COŚ, WCALE MI SIĘ NIE ZNUDZIŁO :D Jeszcze trochę, to nauczę się tego na pamięć XD
"branderburski" - jeszcze jeden błąd Ci znalazłam, "brandenburski"
"żołnierze Gustawa Adolfa pokryci byli kurzem i błotem, przez co wglądali bardziej jak służący niż wojownicy, przed którymi drżała połowa Europy." - wiem, że to nie będzie jakieś mocno odkrywcze z mojej strony, bo nie posądziłabym Cię o pomijanie takich szczegółów, aczkolwiek zawsze kolejny powód do tego, żeby Cię pochwalić, znaj moje dobre serce :D No, w każdym razie chciałam tylko powiedzieć, że takie szczegóły dają +87467464454532433223 do realizmu, co jest super i aprobuję :D
"w pośpiechu zapominając o spożyciu śniadania." to też takie niby nic, a jest super, bo Gustaw Adolf ma przez to +10 do autentyczności.
"Płomienna, zaczesana do tyłu czupryna, jedynie podkreślała te pogłoski, nadając królowi wygląd owego majestatycznego stworzenia." - a wiesz, że w sumie, to mnie on się z wyglądu nigdy nie skojarzył z lwem? Znaczy, może i rzeczywiście coś w tym jest, aczkolwiek nie wiem, nawet o tym nie pomyślałam XD
"Odsłonięta głowa monarchy otoczona była grzywą ogniście rudych, nieco przykurzonych włosów, " - nie mam pojęcia, czy dobór słowa GRZYWA był celowy, czy nie, aczkolwiek ładnie nawiązuje do tego podobieństwa do lwa, w sumie propsy :D
"„Pan Bóg jest moja zbroją”. " - no to chyba był kiepską zbroją, no ale co zrobisz... :P DLA NIEGO TRUD JUŻ SKOŃCZON ;_____;
"Ligii Katolickiej" - też chyba wczoraj nie zauważyłam.
"brązowej lub jabłkowitej maści" - wydaje mi się, że nie mówi się o maści konia BRĄZOWA.
"niezwykłej urody białego wałacha, " - ja bym się osobiście o siwego jednak pokusiła, jak wyżej :)
"zupełnie jakby rzucał kulom katolików wyzwanie, by spróbowali trafić prawdziwego pomazańca bożego." i teraz się zastanawiam, kto ma większe ego: Twój Gustaw, czy nasz Karol *_*
To ze strzelaniem do monety to true story, czy sam podkoloryzowałeś jego wizerunek? :D
Ten bidny Leijonskold wygrał WSZYSTKO XD A swoją drogą podoba mi się bardzo takie uczłowieczanie króla, jak tak dalej pójdzie, to będę miała feelsy nie tylko przez Karola, ale przez Gustawa Adolfa też XD ALE PRZEGRAAAAAM XD
"niż twoje bezpieczeństwo!" - po dogłębnym przemyśleniu tej kwestii osobiście dałabym WASZE, a nie TWOJE, wiesz, tak grzeczniej brzmi, moim zdaniem.
Btw, wiesz, że ja dopiero dzisiaj, jak przeczytałam drugi raz, to wyczytałam, że Leijonskold i ten chłopaczek, co się bał królowi rozkaz wydać, to jedna i ta sama osoba? ;_; A NAPISANE JEST JAK WÓŁ. No cóż, jak się jest takim retardem jak ja, to nic się nie poradzi ;_;
Dobra, koniec uwag do konkretnych fragmentów, teraz mogę się wypowiedzieć o całości :D
UsuńJEEEEEEEZUUUUUUUU JAK MNIE SIĘ TO PODOBA ASGDGDKFHSFSF DAŁEŚ MI FEELSY SERIO D: Kurde, nie mogłam siedzieć na dupie i czytać, i komentować, co chwilę musiałam sobie poguglać, a to mundury, a to Nilsa Brahe, a to innych randomów, czyniąc jednocześnie plany na jakieś 4846532434374654 nowych rysunków I DAMN JESTEM PRZEGRYWEM NO D:
Ogółem to zrobiłeś genialny risercz, naprawdę, jestem pod wielkim wrażeniem, bo masz tu takie szczegóły, że aż głowa boli, no piękne to jest, naprawdę, i nawet te przecinki (NIE MYŚL SOBIE, ŻE ZAPOMNIAŁAM ALBO ŻE CI ODPUSZCZĘ :D) nie psują odbioru, już zacieram rączki na ciąg dalszy tego cudeńka, bo naprawdę inaczej tego nazwać nie można.
Mnie osobiście bardzo, bardzo się podobały opisy taktyk i takie różne randomowe wtrącenia odnośnie rzeczy zupełnie z fabułą samego tekstu niezwiązanych. Zresztą ten twój zwyczaj rozwlekania opisów na kilka stron (chociaż, dla ścisłości, nic tu nie przebiło opisu Sztokholmu z Karola XD) jak dla mnie jest super, po pierwsze - robi klimat, a po drugie, nie da się ukryć, dzięki temu możesz się popisać nie tylko ogromną wiedzą, pod której wrażeniem nie przestaję być, ale i warsztatem. A bo i o tym muszę powiedzieć, chociaż pisałam Ci pod Diabłem, ale stary, jesteś jednym wielkim progresem, wiesz? Naprawdę jeszcze czegoś takiego nie widziałam, jak patrzę na Wojnę (która też jest fajna, żebyś nie myślał inaczej, ale technicznie nie umywa się do Breitenfeld czy do Karola) i na to, to gdyby mi ktoś pokazał tak randomowo te dwa teksty jako pliki w wordzie, to za Chiny ludowe bym nie powiedziała, że pisała to jedna osoba. I jeszcze taki progres w tak krótkim czasie. Trochę wygrałeś, nie powiem, że nie *_*
A W OGÓLE TO PRZEZ CIEBIE JARAM SIĘ TERAZ MARTENEM JAK GOLLUM PIERŚCIENIEM NO I CO ZROBISZ JAK NIC NIE ZROBISZ, JEST PRAWIE TAKI UROCZY JAK MŁODY KAROL. ZABIJ MNIE TERAZ, MY BODY IS READY (powiedz, że znasz tego mema XD) :D
Masz jakąś konkretną jego wizję, w sensie, że wyglądu? BO JAK NIE TO JA GO ZARAZ MALUJĘ :D
No i tyle ode mnie, najwyżej jak cos jeszcze mi się przypomni to wtedy będę spamować, ALE WIEDZ ŻE TO BYŁO SUPER I W OGÓLE DZIENA ZA DEDYKACJĘ BO TAKA NIEWYCHOWANA JESTEM, ŻE NAWET NIE PODZIĘKOWAŁAM D:
No i się znów nie zmieściłam, damn it ;_;
UsuńNO TO MASZ TAK SAMO JAK JA Z TWOIM KOMENTARZEM ^^ A serio, przed wrzuceniem się zastanawiałem, czy nie za bardzo namieszałem przypadkiem ^^ Widać nie powinienem w siebie wątpić :D:D Nie, ok, ten komentarz nie będzie odzwierciedlał mojego prawdziwego ego :D
UsuńJak się nauczysz na pamięć tych 30 stron, które są do tej pory, to gratuluję wytrwałości :D A tak BTW. W tramwaju to z koleżanką jechałaś, tak? :D Ale racja, kto by rozmawiał...:D WIEM CO TO ZA MĘKA :D
O tych sługach kuchennych to wziąłem inspirację z zapisków Roberta Monro - szkockiego generała służącego w saskich oddziałach zaciężnych :P Napisał o Szwedach, że "Wyglądali oni jak ciury obozowe, jednak pod grubą warstwą kurzu i zmęczenia, biły odważne serca(...)" :P Lekko zmieniłem ^^
Co do śniadania, to to FAKT historyczny jest :D Ani król, ani jego żołnierze nie jedli śniadania przed bitwą, żołnierze przegryzali coś w czasie marszu, ale Gustaw Adolf odmówił ^^
Mi się kojarzy ^^ Ale może to przez ów przydomek... :D I tak GRZYWA była celowa :D Jak już podkreślać, to podkreślać :D Czemu miałbym się ograniczać :D
WŁAŚNIE TO POD LUTZEN POWIEDZIAŁ :D Masakra :D Ale to pewnie tylko przypadek :D To mi trochę Warhammera przypomina i "My faith is my shield" ^^ ALE BRZMI KOZACKO :P
No w sumie to sienie znam na koniach, zmieniłem na "gniadej" :P Reszta błędów też poprawiona :P A WIESZ, że "brandenburski", zawsze chyba pisałem źle? :D Znaczy... mam czasem tak, że jak są dłuższe wyrazy, to nie czytam ich dokładnie i potem takie sprawy wychodzą :D:D DZIĘKI :D
Nie chcę spojlerować, ale chyba Gustaw :D Poczekaj na armaty :D Choć Karol też jest niezły - pod Połtawą całkowicie olał swoich doradców, a potem ich winił :D PLUS "Taka jest moja wola i niech tak zostanie" :D Że o koronacji i późniejszej uczcie nie wspomnę :D
Czytałem, że dobrze świetnie strzelał z muszkietu, a w kwestii dział to już w ogóle ekspert był :D Dodałem wielkość szwedzkich monet z tamtych czasów... PODKOLORYZOWAŁEM :D Ale ciiiiiiii :D
Przegrałabyś, jakbyś miała feelsy przez Karola Gustawa :D Takie kombo :D
RACJA ;___; WASZEJ MIŁOŚCI nawet powinno być...:P Zmieni się ^^ FENK JU ^^
Wiesz, nieskromnie powiem, że tu, to jeszcze NIC :D Dojdzie do ustawiania wojsk, to dopiero będziesz miała zabawy z google :D Ogólnie, to się postaram wrzucać wszystko na tą nową stronę, nie będziesz musiała latać po googlach :P Chorwaci już tam są :P
Moje przecinki to masakra, wiem ^^ IMPERATOR WIDZI SMUTKI MOJE ^^
Co do samego riserczu, to i tak nie wykorzystałem wszystkiego :P Znalazłem DOKŁADNY rozstaw armii, co do pułku, z nazwiskami oficerów... Ale no... niemożliwym jest wstawienie tego w tekst, bo by mi słów zabrakło i powtórzeń od groma... Wstawię to do MISTRZA GIMPA, jak zrobię plan ^^ Będzie przejrzyściej ^^
ALE cieszę się, że to doceniasz, aż mi sie ciepło na duszy zrobiło :D
Właśnie obrałem sobie na cel wstawianie jak największej ilości szczegółów :P Mógłbym je oczywiście dać w przypisach, ale gdzie tu zabawa? ^^
Z opisem Sztokholmu to mnie poniósł melanż trochę :D ALE CO ZROBISZ :D
AŻ NIE WIEM CO CI NA DALSZĄ CZĘŚĆ ODPISAĆ ^^ Rumienię się jak panna, którą dziewosłębią :D AŻ CHCE SIĘ CZŁOWIEKOWI PISAĆ :D DZIĘKUJĘ ^^
To jest bodajże coś, co powiedział jakiś szefu od Nintendo zanim wlazł na nowy kontroler ? :D WYGUGLAŁEM, nie znam :D
Tak właśnie myślałem, że Ci się Marten spodoba ^^ Nie mam, w sumie, to miał wstępować tylko epizodycznie, więc FEEL FREE :P Maluj sobie do woli ^^
NO JAK TO NIE PODZIĘKOWAŁAŚ, cież wczoraj pisałaś ^^ DZIĘKOWAĆ to ja powinienem Tobie za taki komentarz ^^ Co też niniejszym robię :D