środa, 10 września 2014

Breitenfeld 1631 cz. I



        Ze szczególną dedykacją dla Freyi. Nie udław się przecinkami:D
       
       Europa płonęła. Odkąd trzynaście lat wcześniej padły pierwsze strzały pod Pilznem, a krzyki umierających za wiarę męczenników zmieszały się ze szczękiem oręża, coraz to nowe państwa przyłączały się do konfliktu, mając nadzieję na poszerzenie własnych wpływów i terytoriów pod sztandarem obrony swoich współwyznawców.
Początkowo, zajęta wojną o dominium maris Baltici z Rzeczpospolitą Obojga Narodów, Szwecja nie wykazywała chęci uczestniczenia w działaniach zbrojnych, jednak jej mądry i niezwykle utalentowany w kwestiach militarnych król – Gustaw II Adolf z dynastii Wazów – bacznym spojrzeniem obserwował rozwój wydarzeń. Mając w planach uczynienie z Bałtyku wewnętrznego jeziora, nad którym jego królestwo sprawowałoby niepodzielną kontrolę, monarcha nie mógł sobie pozwolić na podzielenie swej armii, pomimo iż całym sercem był po stronie Unii Protestanckiej.
W roku tysiąc sześćset dwudziestym piątym, do konfliktu na południu przyłączył się rządzący luterańską Danią Chrsytian IV, jednak po zaledwie czterech latach i serii bolesnych porażek, podpisał pokój w Lubece, w którym zobowiązał się do zaniechania wrogich działań przeciwko Rzeszy. Ten niespodziewany zwrot akcji zostawił wszystkie północne księstwa niemieckie pod kontrolą Habsburgów, co nie wróżyło najlepiej przyszłym losom protestantów.
W tym czasie, Szwecja zawarła korzystny dla siebie pokój z Polską, na mocy którego otrzymała we władanie większość inflanckich portów, od Karelii i Rygi po Prusy, Gustaw Adolf mógł więc zwrócić swoją uwagę na bliskie swej duszy problemy, za jakie ten zagorzały luteranin uważał starcia w Europie.
Za sprawą premiera Francji, Jeana Rechelieu, pełniącego równocześnie funkcję biskupa Lionu, rozpoczęto negocjacje zakończone satysfakcjonującym dla obu stron porozumieniem – w zamian za milion liwrów, król Szwecji zobowiązał się wyposażyć i utrzymać na terytorium Świętego Cesarstwa armię, liczącą trzydzieści tysięcy piechoty i sześć tysięcy kawalerii. W lipcu, roku tysiąc sześćset trzydziestego, siły Gustawa Adolfa wylądowały na terytorium Rzeszy i ruszyły na rozproszone wojska Ligii Katolickiej.
Zaprawieni w bojach szwedzcy żołnierze torowali sobie drogę ku sercu rządzonego przez Habsburgów imperium odnosząc kolejne, w większości mało znaczące zwycięstwa. Kamieniem milowym w tym marszu było wkroczenie do Meklemburgii.
To tam właśnie, do króla dotarły wieści o zjeździe protestanckich władców, wciąż jeszcze niezdecydowanych w kwestii umiejscowienia swej lojalności, do którego doszło w Lipsku. Jego szpiedzy donieśli mu, iż na zebraniu uradzono wierność cesarzowi. Jak czas pokazał, było to źle ulokowane zaufanie.
W maju tysiąc sześćset trzydziestego pierwszego roku, wojska Ligii Katolickiej spaliły Magdeburg, a krótko później, zaatakowały Lipsk. Wobec jawnej zdrady ze strony Habsburgów, Jerzy Wilhelm – elektor brandenburski –, landgraf heski Wilhelm i elektor saski, Jan Jerzy, zwrócili się do Gustawa Adolfa, oferując mu nie tylko pokój, ale i zbrojne wsparcie; zwłaszcza to ostatnie przekonało szwedzkiego monarchę do przyjęcia ich służby. Rozpoczęły się przygotowania do wspólnej walki.
Dnia trzeciego września, siły Wazy przekroczyły rzekę Łabę pod Wittenbergą i stanęły obozem pod Düben, gdzie miały oczekiwać połączenia się z armiami sojuszniczymi. Gdy do niego doszło, nie można było nadziwić się kontrastowi między nimi.
Wojska szwedzkie spały na gołej ziemi, toteż kiedy rankiem, piątego września, do obozu, przy wtórze fanfar i głośnej muzyce, wjechały posiłki saskie, żołnierze Gustawa Adolfa pokryci byli kurzem i błotem, przez co wyglądali bardziej jak służący niż wojownicy, przed którymi drżała połowa Europy.
Nowoprzybyli natomiast, odziani byli z przepychem tak wielkim, iż trudno było odróżnić zwykłego szeregowca od oficera – ich mundury były świeże, pozbawione plam i łat, a broń lśniła w promieniach słońca niczym drogocenne klejnoty.
Obaj elektorzy, landgraf i król, udali się do namiotu dowództwa i spędzili w nim kilka godzin opracowując plan na najbliższe dni. Za zasłoniętym wejściem ustalono w końcu, że przyszedł czas, by dać nauczkę Lidze Katolickiej.
Aby uzyskać informacje na temat stacjonujących w zajętym już Lipsku sił cesarskich dowodzonych przez  hrabiego Tilly, wysłano w kierunku miasta niewielki podjazd złożony z lekkiej kawalerii. Wrócił on po kilku godzinach, przynosząc wieści – armia Habsburgów rozłożyła się obozem pod Leipzig i czekała. Przygotowywała się do pierwszej większej bitwy z wojskami szwedzkimi. Ucieszony perspektywą czekającej go chwały, Gustaw Adolf wydał rozkaz wymarszu, zatrzymując się dopiero trzy mile przed nieprzyjacielem. Rozstawiwszy żołnierzy w formacjach bojowych pozwolił im zjeść obfitą kolację, po czym odesłał ich na spoczynek. Zasnęli tak jak stali. Nim połowa krwistoczerwonej tarczy słonecznej wynurzyła się zza horyzontu, trębacze zagrali pobudkę. Dzięki wcześniejszemu ustawieniu swoich ludzi, król Szwecji mógł wyruszyć natychmiast, w pośpiechu zapominając o spożyciu śniadania.
***
Około godziny ósmej, z południa dobiegły siedzącego na swym ulubionym, czarnym jak noc wałachu, Gustawa Adolfa czyjeś gorączkowe okrzyki, którym towarzyszył tętent kopyt uderzających w lekko bagnistą ziemię. Lato tego roku było niezwykle gorące, a przez większość czasu panowała susza, przez co zazwyczaj rozmiękłe tereny Lober Bach stały się dość przejezdne, by mogła nimi przedostać się armia szwedzka maszerująca pod Breitenfeld, gdzie – jak donieśli monarsze wysłani przez niego zwiadowcy – hrabia Tilly postanowił wydać mu bitwę.
Na dumnej, nieco nalanej twarzy Gustawa Adolfa pojawił się gniewny grymas – któż śmiał zakłócać panującą w armii dyscyplinę? Ogniste, podkręcone delikatnie do góry, wąsy władcy nastroszyły się groźnie, a jego wysokie, wypukłe czoło przecięły bruzdy niezadowolenia. Gdy Gustaw Adolf przybierał podobną minę, nikt, nawet jego ulubieniec, dwudziestosiedmioletni pułkownik Nils Brahe nie miał wystarczająco odwagi, by spojrzeć mu w oczy. To właśnie wtedy, bardziej niż kiedykolwiek, przypominał Lwa, od którego wziął się jego przydomek.
Gdy tylko szwedzki król po raz pierwszy postawił stopę na ziemi należącej do Świętego Cesarstwa, od razu został okrzyknięty przez cierpiących prześladowania protestantów niemieckich mianem zbawcy i protektora. Pragnąc zyskać sobie jego przychylność, mieszkańcy wchodzących w skład Rzeszy księstw układali na cześć monarchy wiersze i pieśni, w których to  nawiązywali do biblijnego zwierza Judy, mającego pojawiać się wszędzie tam, gdzie sprawiedliwi potrzebowali jego pomocy.
Czyniono również aluzje do mniej związanych z religią źródeł, takich jak przepowiednie Nostradamusa, w których wieszcz miałby wspominać o Gustawie Adolfie jako o Lwie z północy” który pobije orła”, będącego dość jasnym odniesieniem do cesarza Ferdynanda III. Płomienna, zaczesana do tyłu czupryna, jedynie podkreślała te pogłoski, nadając królowi wygląd owego majestatycznego stworzenia.
Nie tylko zresztą oblicze monarchy przywodziło na myśl sylwetkę władcy zwierząt – jego nieposkromiony, nieznoszący sprzeciwu oraz niepowodzenia charakter, doskonale współgrał z całą resztą, dopełniając ją w każdym calu. Na jego najdrobniejsze zmarszczenie brwi lub najlżejsze podniesienie głosu, drżeli wszyscy, zarówno dworzanie jak i zagraniczni dyplomaci, przebywający akurat przed majestatem Gustawa Adolfa.
Teraz, siedząc dumnie wyprostowany w zwykłym, żołnierskim siodle, odziany w swą ulubioną, brązową kurtę z wysoką kryzą i wystające spod niej, proste szaty w czarno-żółtych  barwach, władca Szwecji stanowił sobą groźny, ale zarazem i wspaniały widok. Odsłonięta głowa monarchy otoczona była grzywą ogniście rudych, nieco przykurzonych włosów, które powiewały na dmącym nieustannie wietrze, niosącym ze sobą zapach bagna i gnijących roślin.
Ta budząca strach wśród wszystkich szwedzkich oficerów modła przystępowania do bitwy bez zakładania hełmu czy pancerza, tak często preferowana przez króla, była nieodłącznym już symbolem jego panowania. Proszony przez swych doradców o przywdzianie choć najprostszej misiurki, Gustaw Adolf zwykł odpowiadać „Pan Bóg jest moja zbroją”. Nie pomagały błagania ani argumenty – monarcha nie chciał słuchać rad pochodzących od ludzi małej wiary.
Hałas zbliżał się coraz bardziej. Otaczające władcę z obu stron oddziały Żółtego Regimentu sięgnęły po spoczywające dotąd w olstrach pistolety i zacieśniły szeregi, formując przed nim żywą ścianę ludzi i koni. Ich czujne, pełne otwartej groźby spojrzenia, omiatały uważnie okolicę w poszukiwaniu zbliżającego się niebezpieczeństwa.
Wszyscy, jak jeden mąż byli rośli i doświadczeni w bojach, o czym świadczyć mogły liczne blizny zdobiące ich wąsate oblicza oraz pewny uchwyt na rękojeściach broni. Dumnie wyprostowani, prezentowali całemu światu swoje zabrudzone nieco, ale wciąż świadczące o wysokiej pozycji w szeregach armii, skórzane uniformy w barwach królewskich. Jako jedyni spośród zaciężnych oddziałów szwedzkich – tak zwanych värvade – dostąpili owego zaszczytu.
Oprócz Żółtego, pod dowództwem Gustawa Adolfa służyły jeszcze trzy inne sławne najemne regimenty – Niebieski, Czerwony i Zielony, których nazwy brały się od noszonych do bitwy sztandarów. Szwedzcy żołnierze nazywali ich członków „starymi gastarbeiterami”, ponieważ oddziały te walczyły pod Lwem Północy jeszcze za czasów wojny z Rzeczpospolitą, w przeciwieństwie do kilku innych formacji zaciężnych, utworzonych już po wkroczeniu na terytorium Rzeszy.
Po śmierci swojego ojca, Karola IX Wazy, młody monarcha zaczął wprowadzać wielkie zmiany w organizacji armii, która dotychczas opierała się na rekrutach pochodzących z terytorium Szwecji. Rozsyłał swoich zaufanych oficerów po całej Europie, nakazując im sprowadzać najlepsze kompanie najemne na jakie się natkną. Po pewnym czasie, niemieckie, pruskie, a nawet szkockie i angielskie pułki zaczęły stanowić prawdziwy gros sił zbrojnych królestwa – o ich zasługach świadczył niezbicie fakt, iż Żółty Regiment, złożony głównie z inflanckich mieszczan i uboższych szlachciców, otrzymał chwalebną pozycję gwardii królewskiej.
Kilku z siedzących w wysokich siodłach mężczyzn zerknęło nerwowo na południe, skąd dochodziły odległe jeszcze odgłosy maszerującego wojska szwedzkiego – rżenie tysięcy koni i pobrzękiwanie uprzęży mieszało się z wykrzykiwanymi od czasu do czasu rozkazami. Żaden z nich nie miał wątpliwości, że jeśli zbliżającymi się jeźdźcami byli nieprzyjaciele, czeka ich ciężka walka w obronie życia władcy. Na szczęście jednak, gdy mocniejszy podmuch wiatru rozgonił unoszącą się nad południową częścią traktu kurzawę, oczom niewielkiego oddziału ukazała się licząca sześć koni grupka rajtarów, których monarcha wysłał do przodu dla zasięgnięcia informacji o nieprzyjacielu.
Dumny i nierozsądnie wręcz odważny, Gustaw Adolf chciał samemu dowodzić podjazdem, jednak w końcu, dzięki elokwencji feldmarszałka Horna zrezygnował z owego ryzykownego planu, zadowalając się wyjechaniem dwóch mili przed czoło swej armii w oczekiwaniu na powrót zwiadowców.
Teraz, po niemalże godzinie bezczynności, monarcha poczuł jak mężne serce napełnia mu się nadzieją czekającej go bitwy – już wkrótce stanie oko w oko z siejącym postrach wśród wojsk Unii Protestanckiej, hrabią Tilly i raz na zawsze utnie wszelkie spekulacje jakoby swoje zwycięstwa zawdzięczał wyłącznie szczęściu.
 Cum Deo et victoribus armis…
                Cichy szept króla utonął w stukocie podków rumaków, które wypadłszy w pełnym galopie zza zakrętu, zatrzymały się tuż przed jego strażą przyboczną, wzbijając w, gorące pomimo wciąż wczesnej godziny, powietrze kłęby kurzu, który osiadał na mundurach, twarzach i wąsach. Nawet płomienna czupryna Gustawa Adolfa przygasła nieco, przyprószona pokrywającym trakt pyłem. Nie okazawszy najmniejszego śladu irytacji na swym lwim obliczu, władca rzucił najwyższemu rangą jeźdźcowi taksujące spojrzenie, pragnąc ocenić, czy przynoszone przez niego nowiny są pomyślne. Czując na sobie wzrok monarchy, żołnierz skłonił się nisko, niemalże dotykając czołem końskiego karku.
– Miłościwy Panie! Nieprzyjaciel ruszył w stronę przeprawy! Feldmarszałek Pappenheim osobiście prowadzi trzy szwadrony jazdy. W mniej niż godzinę staną pod brodem.
Tym razem Lew Północy pozwolił sobie na lekki uśmiech ponurej satysfakcji. Kiwnął głową w podziękowaniu oficerowi i skinął w kierunku najbliżej stojącego najemnika.
– Ruszaj do generała Banersa. Niech wyśle przodem dwa tysiące muszkieterów. Będę tu na nich czekał, by przejąć dowodzenie. Tymczasem on i Horn mają zwiększyć tempo przemarszu reszty wojska.
– Jak sobie życzysz, Wasza Królewska Mość! – Mężczyzna pokłonił się głęboko i natychmiast zakręcił koniem, wbijając mu w boki pięty. Po chwili zniknął monarsze z pola widzenia, zasłonięty przez wzbijany kopytami kurz.
***
Szwedzi ruszyli forsownym marszem w kierunku przecinającej bagna Lober Bach niewielkiej rzeki. Sam Gustaw Adolf, zsiadłszy z konia, którego wodze przekazał pułkownikowi Żółtego Regimentu, stanął na czele dwóch brygad muszkieterów i na równi ze zwykłymi żołnierzami ponosząc trudy wędrówki, pewnym krokiem, niemalże truchtem skierował się ku przeprawie, za wszelka cenę chcąc zdążyć na miejsce przed Pappenheimem.
Jego ludzie, podniesieni na duchu dawanym przez monarchę przykładem, bez słowa skargi dotrzymywali mu tempa, pomimo, iż musieli dodatkowo dźwigać ze sobą ciężką broń oraz zapasy amunicji i prochu. Jak przystało na szwedzką piechotę, odziani byli w lekkie, wykonane z prostego, błękitnego sukna mundury i takież spodnie. Ich wysokie buty z czerwonej lub brązowej skóry nie zakrywały w całości białych, zabrudzonych pyłem i błotem pończoch sięgających niemalże do kolan. Biegnące przez piersi, pasy z żelaznymi klamrami, podtrzymywały obijające się o biodra sakwy z kulami i prochem, zaś na głowach nosili szerokie kapelusze z okrągłym rondem.
Całości dopełniały ściskane w sękatych dłoniach muszkiety, których długie, drewniane kolby nosiły już ślady wielokrotnego używania, pomimo iż były one stosunkowo nowymi modelami, zamówionymi przez króla specjalnie na potrzeby kampanii w Rzeszy i sfinansowane z francuskich pieniędzy. Stosowane jeszcze kilka lat wcześniej wersje tej niezwykle ważnej dla szwedzkiej armii broni, miały niemalże dwa metry długości i ważyły dwadzieścia pięć funtów, czego śladów wciąż można się było doszukać wśród maszerujących szeregów – większość żołnierzy, będących weteranami wojen z Rzeczpospolitą, była prawdziwymi gigantami.
Wysocy i muskularni, opierali kolby o szerokie ramiona – nie tak dawno, tylko tacy byli w stanie znieść wysiłek fizyczny towarzyszący prowadzeniu długotrwałego ostrzału z nieporęcznych strzelb. Wszystko jednak zmieniło się, gdy pojawiła się nowa, ulepszona wersja muszkietów.
Dzięki skróceniu długości luf i ograniczeniu ilości drewna stosowanego przy produkcji obudowy dla całego mechanizmu, uzyskano broń o identycznym zasięgu strzału, lżejszą o całe dziesięć funtów. Wciąż jednak pozostał dawny system wypłacania żołdu, według którego muszkieterzy otrzymywali więcej pieniędzy od arkebuzerów i pikinierów, co niezwykle pozytywnie wpływało na morale strzelców.
Po kilkunastu minutach, do uszu Gustawa Adolfa doszedł odległy jeszcze, ale już wyraźnie słyszalny szmer płynącego przed nim i jego ludźmi strumyka. Zdeterminowany, by dotrzeć na miejsce przed jazdą Pappenheima, która musiała przebyć co prawda dłuższą drogę, jednak miała do dyspozycji konie, król jeszcze bardziej zwiększył tempo, zmuszając żołnierzy do truchtu. Ich skórzane buty odciskały płytkie ślady w lekko wilgotnej ziemi całkowicie niemal wysuszonego bagna.
Wystarczyło im zaledwie kilka kolejnych chwil, by ich oczom ukazał się delikatnie schodzący w dół brzeg wolno płynącej rzeczki. Szybkie spojrzenie na pozbawioną drzew drugą stronę brodu upewniło monarchę, iż przybył na czas – po jeźdźcach nie było jeszcze ani śladu. Podniósł w górę dłoń, nakazując muszkieterom postój, po czym zaczął lustrować całą okolicę uważnym spojrzeniem swoich ciemnych oczu.
Stali na północnym brzegu, gęsto porośniętym sitowiem i bujnymi, kolczastymi krzakami, co zrodziło w głowie władcy pewien plan. Cichym rozkazem wezwał do siebie kapitanów poszczególnych regimentów, którzy czym prędzej podbiegli do niego, by wysłuchać nowych poleceń. Gdy tylko skończyli składać królowi należny mu hołd, Gustaw Adolf wyciągnął dłoń ku południu.
– Weźcie swoich ludzi i ukryjcie ich w zaroślach. Pamiętajcie żeby nie rozciągać linii. Będziemy potrzebować jak największej siły ognia.
Chwilę później, dwa tysiące szwedzkich muszkieterów wtopiło się bezszelestnie w nadbrzeżną roślinność i wstrzymało oddech w oczekiwaniu na nieprzyjaciela, a wraz z nimi zamarła w bezruchu cała okolica. Nawet wiejący od wczesnych godzin porannych wiatr ustał na moment, nasłuchując zbliżającego się stukotu podków. Jedynym dźwiękiem, który przerywał idealną wręcz ciszę zalegającą nad przeprawą, był delikatny szmer strumyka, którego wody, znacznie obniżone przez letnie upały i susze, pluskały wesoło rozbijając się o wystające ponad taflę kamienie.
Wiszące w połowie drogi do zenitu słońce opromieniało krajobraz swoimi palącymi promieniami, wydobywając na powierzchnię skóry żołnierzy krople słonego potu, który spływał w dół policzków, żłobiąc spiralne smugi w pokrytych warstewką kurzu twarzach mężczyzn. Jedynie król zdawał się nic nie robić sobie ze spiekoty – nawet najdrobniejszy ślad wilgoci nie skalał dumnego oblicza, zupełnie jakby zawieszona na firmamencie kula płomieni nie śmiała próbować swych sił z ognistą czupryną Lwa Północy i zamiast tego, skupiła się na jego ludziach.
 Nie trafił się jednak żaden żołnierz, który ośmieliłby się wyrzec choć słowo skargi. Żaden z nich nie chciał ściągnąć na siebie gniewu monarchy, który potrafił być straszny. Co prawda, Gustaw Adolf był uwielbiany zarówno wśród zwykłych szeregowców jak i wysokich rangą oficerów, jednak miłość jego podwładnych mieszała się z ogromnym strachem. Wystarczyło jedno zmarszczenie cienkich brwi monarchy, by potężni generałowie zaczęli się jąkać, a ich kolana drżały niczym targane huraganowymi podmuchami drzewka.
W tym jednak momencie, gdy swymi rozpalonymi gorączką bitewną oczyma, obserwował przeciwległy brzeg, a jego trójkątna bródka drżała z niecierpliwości, otaczający go strzelcy czuli jak w serca wlewa im się żądza walki i głębokie oddanie temu niezwyciężonemu, zdawałoby się wodzowi.
Nagle, od południa zaczęły dochodzić znajome dla uszu każdego doświadczonego żołnierza odgłosy towarzyszące zbliżaniu się jazdy. Tętent tysięcy kopyt zbliżał się coraz bardziej i bardziej, a poprzedzający kolumnę kawalerii obłok kurzu sięgał już niemal ku pozycjom Szwedów. Nie mogło być mowy o pomyłce – nadjeżdżał Pappenheim wraz z tysiącem pięciuset ludzi, wysłanych przez hrabiego Tilly w celu spowolnienia przeprawy wojsk protestanckich.
Spojrzenia wyższych oficerów zwróciły się ku przycupniętemu za kępą sitowia królowi, ten jednak uspokajająco podniósł do góry otwartą dłoń, dając im jasny sygnał – „czekać”.
Doskonale zdając sobie sprawę z przewagi, jaką da mu element zaskoczenia, Gustaw Adolf wstrzymał swoich ludzi od opuszczenia kryjówki, czekając na najbardziej dogodny moment. Wierzył w opracowaną przez siebie nowatorską technikę dowodzenia muszkieterami, która znacznie różniła się od tej stosowanej przez wojska Ligii Katolickiej. Współpracując ze swymi najlepszymi generałami, monarcha znalazł sposób na jak najbardziej efektywne wykorzystanie broni palnej – salvé – i miał nadzieję zaskoczyć nią nieprzywykłych do podobnej taktyki cesarskich.
Pierwsze szeregi jazdy przebiły się przez kurzawę i szybkim kłusem ruszyły w stronę brodu, stopniowo tracąc impet i rozglądając się uważnie w poszukiwaniu nieprzyjaciela. Wkrótce, południowy brzeg zaroił się od ciemnych sylwetek jeźdźców i koni, które zwalniały do stępu, zbliżając się do przeprawy. Kawaleria Pappenheima w głównej mierze składała się z Chorwatów, cenionych za ich męstwo i zaciekłość w boju oraz niezwykłą wprawę w posługiwaniu się bronią białą. Byli oni najbardziej doświadczonymi, wręcz elitarnymi oddziałami hrabiego Tilly, nic więc dziwnego, że to właśnie ich posłał on charakterze pierwszej linii oporu na drodze Szwedów.
Siedzący na dosyć niskich, ale wyjątkowo muskularnych konikach stepowych, w przeważającej części gniadej lub jabłkowitej maści, kawalerzyści rzeczywiście prezentowali się okazale i groźnie. W znacznej mierze przypominali posturą swoje wierzchowce – krępi, szerocy w ramionach, ustępowali znacznie wzrostem szwedzkim muszkieterom czy nawet rajtarom, jednak coś w ich wyrzeźbionych podmuchami wiatru twarzach, spalonych równinnym słońcem wielkiego morza traw, z którego się wywodzili, wzbudzało w żołnierzach Gustawa Adolfa niejaki szacunek.
Pobrużdżone, oszpecone białymi i szkarłatnymi bliznami oblicza, nierzadko pozbawione fragmentów nosa lub spoglądające dookoła jedynym zdrowym okiem, znamionowały wieloletnich weteranów, którzy od najmłodszych lat wyruszali w pole pod sztandarami niezliczonych panów.
Ciężko się było doszukać uśmiechów czy pogodnych min – wąskie usta jeźdźców zaciśnięte były w wyrazie zaciętości, niemalże groźby. Z wyglądu przypominali nieco rodowitych Szwedów. Kosmyki długich, jasnych niczym jesienne zboże włosów spływały spod obszytych lisim futrem, szkarłatnych czapek z obfitymi pomponami, które tańczyły po karkach mężczyzn, poruszane zbudzonym pojawieniem się nowych oddziałów wiatrem. Nad czołem, zza pozłacanego, lub miedzianego medalionu zdobiącego nakrycie głowy, wystawały bażancie pióra, przywodzące na myśl polskich dragonów.
Ku wielkiemu zaskoczeniu króla i jego oddziału, Chorwaci nie nosili jednolitych mundurów, jak nakazywała coraz bardziej popularna w Europie modła wojenna. Stanowili sobą istną paletę jarmarcznych barw, od prostych, żółtych koletów, po wymyślne, szkarłatne kontusze z wysokimi kryzami kołnierzy. Ci ostatni przypominali bardziej strojnych szlachciców, niż zwykłych najemników. Jedynym powtarzającym się elementem ubioru jeźdźców był ciężki, spływający w dół końskiego zadu płaszcz z krwistoczerwonej tkaniny, oraz przypięta do lewego boku zakrzywiona szabla w pochwie z brązowej skóry. Jak zdążył zauważyć szwedzki król, jedynie niewielka część z nich miała przytroczone do siodeł rogi z prochem i kulami.
Gdzieś spomiędzy plątaniny ludzi i koni, wyłonił się mocny, oślepiający blask promieni słonecznych odbijanych przez wypolerowany starannie napierśnik. Zagradzająca drogę chmara chorwackich kawalerzystów rozstąpiła się z szacunkiem, robiąc miejsce swemu dowódcy, który wyróżniał się spośród nich niczym klejnot leżący na piasku.
Miał na sobie solidną, wykonaną z emaliowanej na błękitno stali, zbroję płytową, cudownie ornamentowaną w wizerunki skrzydlatych gryfów i smoków. Była ona nieco zubożałą wersją pancerza kirasjerów, którymi dowodził feldmarszałek, a z którymi wojskom Gustawa Adolfa nie było jeszcze dane się spotkać. Wystarczyły jednak opowieści, którymi raczyli monarchę obaj elektorzy, aby wzbudzić w królu przemożne pragnienie stawienia czoła temu nowemu zagrożeniu i poddać kolejnej próbie swe umiejętności taktyczne.
Pappenheim nie nosił pełnej zbroi – zadowolił się jedynie napierśnikiem i stalowymi rękawicami. Jego nogi chroniła jedynie utwardzona skóra czarnych spodni. Podobnie jak władca Szwecji, feldmarszałek nie nosił hełmu, pozwalając podmuchom powietrza igrać ze swoimi kręconymi włosami koloru kruczych skrzydeł.
Gdyby nie biegnąca przez całą szerokość czoła bruzda, chudość twarzy i duża ilość zmarszczek, mężczyzna mógłby uchodzić za bliźniaka Gustawa Adolfa – ta sama, trójkątna bródka, podkręcone w górę końcówki wąsów i duże oczy, w których błyszczała niezachwiana wola i determinacja. Oto stanęli naprzeciw siebie dwaj ludzie niezłomnych charakterów, jeden walczący w imię utrzymania na tronie cesarza, drugi wciąż wierzący w dawno już upadłe ideały religijne, ciągle jeszcze toczący boje w imię wiary protestanckiej.
Dosiadający niezwykłej urody siwego wałacha, Pappenheim, podobnie jak kilkanaście minut wcześniej czynił to król Szwecji, bacznie wpatrywał się w przeciwległy brzeg, wyglądając wroga, jednak muszkieterzy byli doskonale ukryci i jedynie nieopatrzny hałas mógłby zdradzić ich pozycję. A na to byli zbyt doświadczeni. Zadowolony z inspekcji, feldmarszałek skinął trzymaną w dłoni prostą, żołnierską szablą w kierunku brodu, dając swoim żołnierzom sygnał do rozpoczęcia przeprawy. Przybywszy na miejsce przed siłami protestantów, zdecydował się zaatakować ich jeszcze przed strumieniem.
Gdy tylko pierwsi jeźdźcy znaleźli się mniej więcej w połowie rzeczki, Gustawa Adolf, z roziskrzonymi, ciskającymi gromy oczyma, zacisnął wciąż podniesioną dłoń w pięść, widząc co, kapitanowie natychmiast poderwali swoich ludzi do pozycji strzeleckich.
Zgodnie z rozkazem króla, muszkieterzy rozlokowali się w zaroślach w sposób umożliwiający im natychmiastowe ustawienie się w formację salvé. Na poszczególnych odcinkach gęściej rosnącej roślinności, przykucnęło po sześć szeregów strzelców, w sumie około czterystu ludzi w każdym oddziale. Teraz, gdy padł wyczekiwany przez wszystkich sygnał do ataku, trzy pierwsze linie dokonały błyskawicznego manewru – czołowy rząd pozostawał w pozycji kucającej, zachowując dwu-trzy krokowe odstępy pomiędzy poszczególnymi żołnierzami, drugi klęczał na jedno kolano, mierząc przez owe luki i również pozostawiając nieco miejsca w otoczeniu strzelców. Trzeci szpaler stał w pełni wyprostowany w przerwach, oddając salwę ponad głowami kucających z przodu ludzi.
Ustawienie szachownicowe pozwalało uniknąć przypadkowego postrzelenia towarzysza, oraz zmniejszało ryzyko utraty słuchu – huk wystrzału oddanego bezpośrednio nad uchem z łatwością mógł uszkodzić bębenki. Stosowanie salvé przez szwedzkie wojska było absolutną nowością, a uzyskana przez nie siła ognia wzbudzała strach w sercach wrogów Lwa Północy. Pojedyncza salwa, oddana z optymalnej odległości czterdziestu kroków od atakującego oddziału, potrafiła zredukować pierwszą linię nieprzyjaciela do garstki żołnierzy.
Zaskoczeni nagłym pojawieniem się Szwedów, którzy wyrośli przed nimi jak spod ziemi, Chorwaci zatrzymali się na środku brodu i zamiast natychmiast zawrócić, spoglądali tylko bezczynnie w mierzące w nich ciemne otwory muszkietów. Równie zdziwiony jak jego podwładni, Pappenheim nie był w stanie wydać żadnego rozkazu. Był to niewybaczalny błąd, tym bardziej, że kapitanowie regimentów stali już z obnażonymi, wzniesionymi nad głowy szpadami.
 Feuer!
Błyszczące ostrza zatoczyły świetlisty łuk. Zanim jeszcze czubki broni oficerów zdążyły ponownie wznieść się w górę, dusznym powietrzem późnego poranka targnął ogłuszający huk blisko tysiąca muszkietów. Gryzący, gęsty jak mleko dym, cuchnącymi prochem kłębami wydobywał się ze ściskanych przez strzelców kolb i w końcu całkowicie zakrył bród, uniemożliwiając im dostrzeżenie efektów tej pierwszej salwy. Nie czekając jednak, aż rozgoni go wzbierający wiatr, żołnierze czym prędzej rozproszyli się na boki i biegnąc na tyły formacji zrobili miejsce kolejnym trzem szeregom, które również ustawiły się w szachownicy do salvé. Wycofujący się ludzie pospiesznie przeładowywali swoje muszkiety, doskonale zdając sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec walki.
 Feuer!
Bardziej niż na widoczność i celne oczy swoich podwładnych, kapitanowie liczyli na zbite szeregi Chorwatów, którzy przeprawiając się przez strumień musieli zacieśnić szyki. Drugi tysiąc strzelb dołączył swoją kanonadę do milknącego już echa pierwszej salwy. Teraz już wszystko spowite było gęstym, niemalże namacalnym dywanem bieli, zza którego dochodziły do szwedzkich stanowisk przeraźliwe jęki rannych i konających, oraz mrożące krew w żyłach rżenia trafionych  kulami koni.
Nawet wiejący od wschodu wiatr nie był w stanie rozproszyć obłoku dymu i przez kilka chwil, zarówno Gustaw Adolf jak i jego muszkieterowie dostrzegali jedynie niewyraźne, kłębiące się pośrodku strumienia kontury jeźdźców i wierzchowców. Od południowego brzegu nadleciało w ich stronę kilka pocisków, które w większości przelatywały z dzikim świstem wysoko ponad głowami żołnierzy, lub chybiały haniebnie, o całe kroki mijając swoje cele. Pośród huku wystrzałów, jęków dogorywających, w otoczeniu gryzącego smogu prochowego, król Szwecji był swoim żywiole – stał z dumnie uniesioną głową, mężnie prezentując swą nieosłoniętą czaszkę, zupełnie jakby rzucał kulom katolików wyzwanie, by spróbowały trafić prawdziwego pomazańca bożego. Jak dotąd każdy, kto stawał na jego drodze, wcześniej czy później padał trupem, zmieciony z powierzchni ziemi przez niezwyciężone regimenty i gniew Najwyższego.
Tymczasem, jakby otrząsając się z początkowego zaskoczenia, Chorwaci rzucili się kłusem do brodu, wzbijając pod końskimi kopytami fontanny wody wymieszanej z krwią poległych towarzyszy. Wciąż jednak byli zdezorientowani przez dym, toteż część oddziałów Pappenheima, zgubiwszy w zamieszaniu drogę, zamiast na północ, skierowała swoje wierzchowce na południe, odłączając się tym samym od głównych sił. Reszcie udało się wjechać w sięgającą do końskich pęcin wodę, tylko po to, by ponownie znaleźć się oko w oko ze szwedzkimi muszkietami.
Przeładowawszy swoje strzelby, żołnierze, którzy wcześniej wycofali się do tylnych szeregów, ponownie wysunęli się na czoła oddziałów i kierując się słuchem, wycelowali lufy w kierunku, z którego dochodziło najwięcej okrzyków i rżeń.
 Feuer!
Ponownie huknęło, a nowe gęstwy dymu zalały okolicę. Z daleka mogło się zapewne zdawać, że oto na bagnach Lober Bach zjawił się mityczny smok, zatruwający pobliskie tereny swym gryzącym oddechem.
Ledwie pierwsze trzy linie szwedzkie zdążyły wycofać się za swoich towarzyszy, z zasnuwających wszystko dookoła oparów spalonego prochu zaczęły wyłaniać się ciemne kształty koni – Chorwatom w końcu udało się przedostać na drugi brzeg.
Widząc przed sobą majaczące postacie nieprzyjaciela, jeźdźcy oddali gromką salwę ze swych pistoletów skałkowych. Kilku muszkieterów przygotowujących się właśnie do wystrzału upuściło swój oręż i złapało za przestrzelone piersi, nogi lub ramiona. Ci, których kule ugodziły w czaszki, padali bez jęku na bagnistą ziemię, barwiąc ją szkarłatem. W obawie o życie króla, towarzyszący mu kapitan Erik Hand próbował odciągnąć monarchę z linii nacierających kawalerzystów, jednak w rezultacie otrzymał tylko bolesne uderzenie w ucho, które odrzuciło go o kilka kroków.
Gustaw Adolf nigdy nie należał do osób tchórzliwych i za punkt honoru obrał sobie podtrzymywanie owego wizerunku, nawet jeśli miałoby go to kosztować życie. Dlatego też, zamiast posłuchać rady młodego oficera, schylił się i podniósł upuszczony przez ranionego w udo żołnierza muszkiet, po czym zajął jego miejsce, klękając na jedno kolano w drugim szeregu.
Co prawda, Lew Północy słynął na zagranicznych dworach ze swego kunsztu posługiwania się wszelkiego rodzaju działami artyleryjskimi, jednak mało kto wiedział, że był również niezrównanym strzelcem. Podczas jednej z uczt, jeszcze za życia swojego ojca, założył się z dyplomatą angielskim, że trafi w srebrną monetę z odległości dwudziestu kroków i ku uciesze wszystkich zebranych, a w szczególności samego Karola IX, dokonał tego.
Widząc, że sam Miłościwie Panujący wziął w swe szlachetne dłonie muszkiet z wyraźnym zamiarem użycia go, dowodzący oddziałem, młodziutki kapitan zawahał się przez moment – czyż może rozkazywać swojemu władcy? Jego niezdecydowanie najwyraźniej rozbawiło monarchę, gdyż pomimo zbliżającej się z każdą sekundą ściany jeźdźców, uśmiechnął się przekornie.
 Herr Hauptmann! Wydasz komendę, czy też może wolisz, żeby twój pan wpadł w ręce Chorwatów?
Zebrawszy w sobie całą odwagę na jaką było go stać, młodzik, najwyraźniej pochodzący z najnowszego zaciągu, skinął krótko głową i przełknął ślinę.
 Feuer!
Rozgorączkowany, zapomniał nawet wziąć zamach szpadą, jednak z uwagi na spowijający wszystko dym, nikt nie zauważył tej drobnej pomyłki. Podniesieni na sercach obecnością monarchy, który własną osobą zaszczycił ich oddział, muszkieterzy robili co mogli aby go nie zawieść i dokładnie mierzyli zanim zdecydowali się na strzał. Jako pierwszy, pociągnął za cyngiel Gustaw Adolf, a po chwili dołączyli do niego pozostali.
Potrójna salwa odrzuciła nieco do tyłu nacierających Chorwatów, jednak nie wszyscy spadli z siodeł. Część nadal parła do przodu, jednak ich liczba była zdecydowanie mniejsza niż na początku. Poszczególne grupki odłączały się od przekraczającej bród głównej siły i chyłkiem zaczęły wycofywać się na bezpieczna odległość, zbyt przerażone efektywnością szwedzkich strzelców, by ryzykować bliższy kontakt z nimi.
Tak właśnie działała salvé – wlewała strach i zwątpienie w serca nieprzyjaciela. Dzięki opierającej się na założeniach kawaleryjskiego karakolu taktyce, szwedzcy muszkieterzy byli w stanie oddać sześć salw w przeciągu kilku sekund, co w porównaniu z wcześniejsza techniką rotacyjną stanowiło ogromne ulepszenie.
Fenomen podobnego sposobu prowadzenia ostrzału przez piechotę nie miał precedensu w całej Europie. Zarówno armie Ligii Katolickiej, jak i sprzymierzone ze Szwecją kraje protestanckie, stosowały znaną od samego wynalezienia broni palnej, przestarzałą metodę – uzbrojone w samopały, rusznice, arkebuzy i wszelkie inne rodzaje oręża prochowego, wojska maszerowały w kilku, bądź też kilkunastu szeregach, formując czworokąt, a gdy znajdowały się w odpowiedniej odległości od nieprzyjaciela, pierwsze linie oddawały strzał, a następnie robiły miejsce kolejnym.
Problem owej taktyki polegał przede wszystkim na czasie. Broń palna nie należała do najskuteczniejszego rodzaju oręża. Wyrzucone z luf kule mogły przebyć jedynie sześćdziesiąt stóp, przy czym po dystansie czterdziestu, traciły swój morderczy impet. W przypadku, gdy piechota miała naprzeciw siebie inny pieszy regiment, sytuacja nie przedstawiała się najgorzej. Co innego gdy poruszające się o własnych nogach oddziały musiały stawić czoła jeździe.
Przed wprowadzeniem przez Gustawa Adolfa salvé, uzbrojeni w broń dystansową żołnierze skazani byli na porażkę za każdym razem, gdy atakowali ich jeźdźcy. Przemieszczanie się poszczególnych szeregów na tyły zajmowało nieco czasu, a w połączeniu z długotrwałym ładowaniem muszkietów, często prowadzonym pod ostrzałem nieprzyjaciela, sprowadzało wszystko do punktu, w którym piechociarze byli w stanie oddać jedynie trzy-cztery salwy, zanim uderzała w nich kawaleria.
Salvé, oprócz lepszego wykorzystania żołnierzy i kul, niosło ze sobą również inne, niemniej ważne korzyści – towarzyszący owej taktyce huk i dym, idące w parze ze straszliwymi stratami, które zadawała, czyniły z niej znakomite narzędzie do łamania morale nieprzyjaciół. Tak też było i tym razem.
Coraz więcej i więcej zamazanych sylwetek zaczęło opuszczać przeprawę. Tych kilkudziesięciu nielicznych, którzy albo zgubili drogę w gęstej, prochowej mgle, albo odznaczali się wyjątkową odwagą i uporem, dotarło w końcu na drugi brzeg i opróżniwszy zapasowe pistolety położyli kilku kolejnych Szwedów. Klęczący wciąż po prawej stronie króla muszkieter złapał się za rozerwane gardło – kula jednego z jeźdźców, nadleciawszy z lewej, przebiła się przez tętnicę, błyskawicznie wykrwawiając nieszczęśnika. Na monarsze nie zrobił większego wrażenia fakt, że niewiele brakowało, aby to on sam padł ofiarą pocisku. Zmówił w duchu krótką modlitwę za duszę zmarłego, po czym nie zważając na pędzących na niego Chorwatów zaczął się wycofywać na tyły oddziału.
Wiatr zaczął w końcu rozwiewać bitewny tuman, w którym dym mieszał się z wzbijanym przez konie kurzem. Nie mogąc się powstrzymać, Gustaw Adolf przystanął w połowie drogi, ufny w otaczającą go boską protekcję, i zerknął w stronę brodu, chcąc ocenić przebieg potyczki.
Nagle, ni stąd ni zowąd, przed monarchą wychynęła wykrzywiona wściekle, wąsata twarz, której usta poruszały się wypowiadając słowa w jakimś nieznanym królowi języku.
– Nestati, protestantska pas!
Wzniesiona do mającego pozbawić Szwecję monarchy ciosu, szabla lśniła złowieszczo w promieniach słońca, które odbijały w wypolerowanej powierzchni stali swoje złote refleksy, nadając klindze piekielnego wyglądu. Całkowicie zaskoczony niespodziewanym pojawieniem się przeciwnika, król zdążył jedynie unieść wciąż ściskany w obu dłoniach muszkiet. Wykonana z twardego, lakierowanego drewna, kolba jęknęła cicho, gdy uderzyła w nią ostra niczym brzytwa broń. W powietrze wyleciały długie jak palec drzazgi, a szabla zaczęła zgrzytać, przesuwając się po wykonanym z żelaza zamku muszkietu.
Jeździec wzmocnił nacisk na królewską zastawę, chcąc za wszelką cenę przełamać jego opór i zanurzyć czubek klingi w piersi monarchy. Na szczęście, widząc swego władcę w opałach, młody kapitan, który wcześniej ośmieszył się w jego oczach, podbiegł do kawalerzysty i przebił go ostrzem szpady. Zakrwawiony czubek broni wynurzył się z piersi mężczyzny, po czym wycofał błyskawicznie, tylko po to, by za moment ponownie pojawić się, niemalże w tym samym miejscu.
Chorwat krzyknął z bólu i zgiął się w pół, krwawiąc obficie z obydwu ran. Ciemne, szkarłatne strugi spływały ciurkiem po końskim karku i skapywały na ziemie, tworząc niewielką kałużę. Chwilę później, mężczyzna zsunął się bezwładnie z siodła i z cichym plaśnięciem uderzył w miękki grunt. Otaczające go błoto szybko zaczynało zabarwiać się na czerwono. Pozbawiony znajomego ciężaru jeźdźca, oszołomiony zapachem krwi i hukami pobliskich wystrzałów, koń wierzgnął dziko i pognał przed siebie, niemal taranując Gustawa Adolfa.
Odrzucając bezużyteczny już muszkiet, monarcha, zupełnie jakby nic się nie stało, podszedł spokojnym krokiem do młodego oficera i spojrzał mu prosto w oczy. Pod siłą owego wzroku, ugięły się nogi mężczyzny, który niemalże padł na kolana w rozmiękłą ziemię. Nie zważając na wzbudzany swoją osobą strach, król położył dłoń na ramieniu mężczyzny.
– Jak cię zwą, Herr Hauptman?
Przełknąwszy ślinę, młodzik wyprostował plecy w mizernej próbie przybrania godnej postawy. Na niewiele to sie zdało – wciąż wyglądał niczym mysz schwytana w szpony kota.
– Leijonskold, panie! Marten Leijonskold, pokorny sługa Waszej Królewskiej Mości!
– Wiedz, żeś dzisiejszego dnia zasłużył się nie tylko w niebie, ale i na ziemi. – Głos Gustawa Adolfa był głęboki i czysty, wyraźnie słyszalny nawet ponad zgiełkiem pobliskiej bitwy – muszkieterzy rozprawiali się właśnie z niedobitkami Chorwatów, dźgając ich rapierami i tłukąc kolbami. – Nie zwykłem zapominać o tych, którzy służą mi wiernie. Przyjmij Waść, proszę, moje podziękowania. O lepszej nagrodzie, pomyślimy później!
Zaskoczony podobnymi słowami wychodzącymi z ust monarchy, Leijonskold upadł czym prędzej na kolana, nie zważając zupełnie na błoto, które oblepiło nogawki jego wykonanego z drogiego materiału munduru.
– Miłościwy Panie…! Nie wyobrażam sobie wspanialszej nagrody niż  bezpieczeństwo Waszej Królewskiej Mości!
Od razu widać było, że młody szlachcic wstąpił do wojska ze szczerych chęci i ogromnej miłości do panującego, co jeszcze bardziej utwierdziło króla w przeświadczeniu, że kapitana nie może ominąć nagroda. Tacy ludzie byli prawdziwym skarbem dla każdego wojującego władcy. Nie tracąc już więcej czasu na rozmowę, Gustaw Adolf skinął tylko głową i pomógłszy uprzednio żołnierzowi podnieść się na nogi, zostawił go z wciąż wypisanym na twarzy wyrazem zaskoczenia, by samemu udać się nad przeprawę. Potyczka była skończona.
Mijając po drodze porozrzucane w nieładzie pistolety, czapki, rapiery i inne sprzęty, monarcha ruszył w stronę, odciągających właśnie rannych towarzyszy, muszkieterów. Tu i ówdzie widać było martwe ciała, leżące twarzami w dół, z rozłożonymi pod nienaturalnymi kątami kończynami. Mundury, zarówno błękit szwedzkiej piechoty, jak i różnokolorowe kolety Chorwatów, były podziurawione i splamione wciąż jeszcze płynącą niekiedy krwią.
Dmący, tym razem z południa, wiatr, zdążył już rozwiać dym, jednak teraz, w jego zastępstwie, nad pobojowiskiem unosiła się ciężka mieszanka doskonale znanych każdemu żołnierzowi zapachów – metaliczna woń krwi, przeplatana kwaśnym odorem końskiego potu i smrodem zarówno zwierzęcych, jak i ludzkich odchodów i uryny. Pachnidła owe niestraszne były Gustawowi Adolfowi, który po raz pierwszy posmakował ich w wieku zaledwie dziesięciu lat, towarzysząc ojcu w wyprawie wojennej.
Gdy tylko stanął na porytym kopytami brzegu, jego oczom ukazała się ogromna chmura kurzaw, którą zostawiały za sobą wycofujące się brygady Pappenheima. Z blisko półtora tysiąca jeźdźców, których wysłał naprzeciw Szwedom hrabia Tilly, na placu boju nie pozostał ani jeden chętny do dalszej walki. Jedyną pozostałością po obecności Chorwatów, były pływające brzuchami do góry trupy ludzi i ich wierzchowców, zabarwiające wodę na delikatny róż.
Słaby, lecz wytrwały prąd strumienia zaczął już powoli uprzątać miejsce starcia, znosząc obijające się o kamienie ciała w dół swego biegu. Obracając się dookoła, zwłoki sunęły leniwie, niczym ludzie zażywający kąpieli, i gdyby nie ziejące w ich piersiach oraz głowach dziury po kulach, mogłoby się wydawać, że oto szwedzka armia przerwała właśnie katolikom poranne ablucje.
Na południowym brzegu również leżało kilku poległych –żaden z nich się nie ruszał. Rannych porwali na siodła ich towarzysze i unieśli ku bezpiecznemu, póki co, obozowi katolików. W sumie, królowi udało się doliczyć blisko stu pięćdziesięciu trupów po stronie nieprzyjaciela i zaledwie szesnastu wśród swoich własnych ludzi. Należało do tego dodać jeszcze liczbę rannych, którzy nie będą w stanie uczestniczyć w dalszej fazie boju, jednak nie było ich więcej niż kilkunastu, toteż monarcha z zadowoleniem uśmiechnął się pod wąsem. Bitwa zaczęła się niespodziewanie pomyślnie.

"Cum Deo et victoribus armis" - Dzięki Bogu i zwycięskiej armii - Dewiza Gustawa Adolfa.
"Pan Bóg jest moją zbroją" - Prawdziwe słowa, wypowiedziane przez króla przed jedną z bitew 
"Nestati, protestantska pas!" - "Zdychaj protestancki psie!" (chorwacki)
Zainteresowanych poruszanymi w opowiadaniu tematami, zaprasza do kliknięcia w źródła graficzne ^^, gdzie będę wrzucał obrazki, mapy itp. :D
P.S. Jakkolwiek w całości opowiadania trzymam się faktów, to pozwoliłem sobie na kilka tzw "hintów", które zrozumie wyłącznie Freyja, ponieważ tej części naszego wspólnego opowiadania jeszcze nie opublikowaliśmy ( BTW - POLECAM kliknąć w "Leve Carolus ^^). Opisany przeze mnie udział Lwa Północy w bitwie jest w większości moim skromnym życzeniem :D


9 komentarzy:

  1. Już po kilku akapitach tego ambitnego opowiadania przed oczami stanęła mi kobieta metr piędziesiąt w stroju jak mundurki szkolne z lat 80 w krótkich czarnych włosach i okularach - ma nauczycielka historii z ogólniaka. Bardzo fajna pani potwierdzająca, że wszystko co małe cierpi n kompleks wyższość oraz obalająca teorie, że pies ktòry dużo szczeka nie gryzie. Potrafiła w dwie minuty doprowadzić cię do łez i przekonać, że przedszkolak wie więcej od ciebie...
    Ale opo nawe nawet, choć to nie mój konik :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się cieszę, że moja nauczycielka od historii ze szkoły średniej była ok :P Potrafiła ciekawie opowiadać i zachęcić do nauki ^^ Choć z samej szkoły to bym wiedział tylko, że bitwa pod Breitenfeld miała miejsce 17 września 1631 roku, nic poza tym :/ A szkoda :D
      Dzięki ^^

      Usuń
    2. Ostatnio da zbicia czasu oglądałem "Karin" - durne anime. I tam jej ojciec wyporzyczył książkę opartą na historycznych faktach. Jego mina jak to czytał pokrywała się z moją jak czytałem twe opo xD

      Usuń
  2. Między tak ambitnym opowiadaniem, a tym co zwykle tworzysz jest taka różnica, że w tym możesz sobie pozwolić tylko na " kosmetyczne" zmiany. Główne postacie, miejsca i ważne wydarzenia muszą zgadzać się historią. Masa pracy, sprawdzania szczegółów i realiów. Powodzenia w realizacji projektu, sądzę, że chyba w dużej mierze na nim się skupisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie, to już jest on prawie skończony^^ W zapasie mam około 20 stron i naprawdę niewiele zostało do dopisania, a wszystko mam już rozpisane wiec i szukania mniej ^^ A co do zmian, to racja, ale Gustaw Adolf brał czynny udział w bitwie pod Breitenfeld, nie należał do królów, którzy na wszystko spoglądają z jakiegoś wzgórza ^^ Więc według mnie w tm jestem usprawiedliwiony troszkę :D

      Usuń
  3. No, wreszcie, po dniu pełnym przygód, dotarłam do Ciebie i mogę skomciać :D
    Największym chyba komplementem, jaki Ci tu zostawię, i który zdecydowanie powinien mówić sam przez się, będzie to, że teraz, w trakcie komentowania, czytam to już trzeci raz. Wczoraj przy sprawdzaniu, dzisiaj w tramwaju, bo tak, bo kto mi zabroni, no i jeszcze teraz, I POWIEM CI COŚ, WCALE MI SIĘ NIE ZNUDZIŁO :D Jeszcze trochę, to nauczę się tego na pamięć XD
    "branderburski" - jeszcze jeden błąd Ci znalazłam, "brandenburski"
    "żołnierze Gustawa Adolfa pokryci byli kurzem i błotem, przez co wglądali bardziej jak służący niż wojownicy, przed którymi drżała połowa Europy." - wiem, że to nie będzie jakieś mocno odkrywcze z mojej strony, bo nie posądziłabym Cię o pomijanie takich szczegółów, aczkolwiek zawsze kolejny powód do tego, żeby Cię pochwalić, znaj moje dobre serce :D No, w każdym razie chciałam tylko powiedzieć, że takie szczegóły dają +87467464454532433223 do realizmu, co jest super i aprobuję :D
    "w pośpiechu zapominając o spożyciu śniadania." to też takie niby nic, a jest super, bo Gustaw Adolf ma przez to +10 do autentyczności.
    "Płomienna, zaczesana do tyłu czupryna, jedynie podkreślała te pogłoski, nadając królowi wygląd owego majestatycznego stworzenia." - a wiesz, że w sumie, to mnie on się z wyglądu nigdy nie skojarzył z lwem? Znaczy, może i rzeczywiście coś w tym jest, aczkolwiek nie wiem, nawet o tym nie pomyślałam XD
    "Odsłonięta głowa monarchy otoczona była grzywą ogniście rudych, nieco przykurzonych włosów, " - nie mam pojęcia, czy dobór słowa GRZYWA był celowy, czy nie, aczkolwiek ładnie nawiązuje do tego podobieństwa do lwa, w sumie propsy :D
    "„Pan Bóg jest moja zbroją”. " - no to chyba był kiepską zbroją, no ale co zrobisz... :P DLA NIEGO TRUD JUŻ SKOŃCZON ;_____;
    "Ligii Katolickiej" - też chyba wczoraj nie zauważyłam.
    "brązowej lub jabłkowitej maści" - wydaje mi się, że nie mówi się o maści konia BRĄZOWA.
    "niezwykłej urody białego wałacha, " - ja bym się osobiście o siwego jednak pokusiła, jak wyżej :)
    "zupełnie jakby rzucał kulom katolików wyzwanie, by spróbowali trafić prawdziwego pomazańca bożego." i teraz się zastanawiam, kto ma większe ego: Twój Gustaw, czy nasz Karol *_*
    To ze strzelaniem do monety to true story, czy sam podkoloryzowałeś jego wizerunek? :D
    Ten bidny Leijonskold wygrał WSZYSTKO XD A swoją drogą podoba mi się bardzo takie uczłowieczanie króla, jak tak dalej pójdzie, to będę miała feelsy nie tylko przez Karola, ale przez Gustawa Adolfa też XD ALE PRZEGRAAAAAM XD
    "niż twoje bezpieczeństwo!" - po dogłębnym przemyśleniu tej kwestii osobiście dałabym WASZE, a nie TWOJE, wiesz, tak grzeczniej brzmi, moim zdaniem.
    Btw, wiesz, że ja dopiero dzisiaj, jak przeczytałam drugi raz, to wyczytałam, że Leijonskold i ten chłopaczek, co się bał królowi rozkaz wydać, to jedna i ta sama osoba? ;_; A NAPISANE JEST JAK WÓŁ. No cóż, jak się jest takim retardem jak ja, to nic się nie poradzi ;_;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, koniec uwag do konkretnych fragmentów, teraz mogę się wypowiedzieć o całości :D
      JEEEEEEEZUUUUUUUU JAK MNIE SIĘ TO PODOBA ASGDGDKFHSFSF DAŁEŚ MI FEELSY SERIO D: Kurde, nie mogłam siedzieć na dupie i czytać, i komentować, co chwilę musiałam sobie poguglać, a to mundury, a to Nilsa Brahe, a to innych randomów, czyniąc jednocześnie plany na jakieś 4846532434374654 nowych rysunków I DAMN JESTEM PRZEGRYWEM NO D:
      Ogółem to zrobiłeś genialny risercz, naprawdę, jestem pod wielkim wrażeniem, bo masz tu takie szczegóły, że aż głowa boli, no piękne to jest, naprawdę, i nawet te przecinki (NIE MYŚL SOBIE, ŻE ZAPOMNIAŁAM ALBO ŻE CI ODPUSZCZĘ :D) nie psują odbioru, już zacieram rączki na ciąg dalszy tego cudeńka, bo naprawdę inaczej tego nazwać nie można.
      Mnie osobiście bardzo, bardzo się podobały opisy taktyk i takie różne randomowe wtrącenia odnośnie rzeczy zupełnie z fabułą samego tekstu niezwiązanych. Zresztą ten twój zwyczaj rozwlekania opisów na kilka stron (chociaż, dla ścisłości, nic tu nie przebiło opisu Sztokholmu z Karola XD) jak dla mnie jest super, po pierwsze - robi klimat, a po drugie, nie da się ukryć, dzięki temu możesz się popisać nie tylko ogromną wiedzą, pod której wrażeniem nie przestaję być, ale i warsztatem. A bo i o tym muszę powiedzieć, chociaż pisałam Ci pod Diabłem, ale stary, jesteś jednym wielkim progresem, wiesz? Naprawdę jeszcze czegoś takiego nie widziałam, jak patrzę na Wojnę (która też jest fajna, żebyś nie myślał inaczej, ale technicznie nie umywa się do Breitenfeld czy do Karola) i na to, to gdyby mi ktoś pokazał tak randomowo te dwa teksty jako pliki w wordzie, to za Chiny ludowe bym nie powiedziała, że pisała to jedna osoba. I jeszcze taki progres w tak krótkim czasie. Trochę wygrałeś, nie powiem, że nie *_*
      A W OGÓLE TO PRZEZ CIEBIE JARAM SIĘ TERAZ MARTENEM JAK GOLLUM PIERŚCIENIEM NO I CO ZROBISZ JAK NIC NIE ZROBISZ, JEST PRAWIE TAKI UROCZY JAK MŁODY KAROL. ZABIJ MNIE TERAZ, MY BODY IS READY (powiedz, że znasz tego mema XD) :D
      Masz jakąś konkretną jego wizję, w sensie, że wyglądu? BO JAK NIE TO JA GO ZARAZ MALUJĘ :D
      No i tyle ode mnie, najwyżej jak cos jeszcze mi się przypomni to wtedy będę spamować, ALE WIEDZ ŻE TO BYŁO SUPER I W OGÓLE DZIENA ZA DEDYKACJĘ BO TAKA NIEWYCHOWANA JESTEM, ŻE NAWET NIE PODZIĘKOWAŁAM D:

      Usuń
    2. No i się znów nie zmieściłam, damn it ;_;

      Usuń
    3. NO TO MASZ TAK SAMO JAK JA Z TWOIM KOMENTARZEM ^^ A serio, przed wrzuceniem się zastanawiałem, czy nie za bardzo namieszałem przypadkiem ^^ Widać nie powinienem w siebie wątpić :D:D Nie, ok, ten komentarz nie będzie odzwierciedlał mojego prawdziwego ego :D
      Jak się nauczysz na pamięć tych 30 stron, które są do tej pory, to gratuluję wytrwałości :D A tak BTW. W tramwaju to z koleżanką jechałaś, tak? :D Ale racja, kto by rozmawiał...:D WIEM CO TO ZA MĘKA :D
      O tych sługach kuchennych to wziąłem inspirację z zapisków Roberta Monro - szkockiego generała służącego w saskich oddziałach zaciężnych :P Napisał o Szwedach, że "Wyglądali oni jak ciury obozowe, jednak pod grubą warstwą kurzu i zmęczenia, biły odważne serca(...)" :P Lekko zmieniłem ^^
      Co do śniadania, to to FAKT historyczny jest :D Ani król, ani jego żołnierze nie jedli śniadania przed bitwą, żołnierze przegryzali coś w czasie marszu, ale Gustaw Adolf odmówił ^^
      Mi się kojarzy ^^ Ale może to przez ów przydomek... :D I tak GRZYWA była celowa :D Jak już podkreślać, to podkreślać :D Czemu miałbym się ograniczać :D
      WŁAŚNIE TO POD LUTZEN POWIEDZIAŁ :D Masakra :D Ale to pewnie tylko przypadek :D To mi trochę Warhammera przypomina i "My faith is my shield" ^^ ALE BRZMI KOZACKO :P
      No w sumie to sienie znam na koniach, zmieniłem na "gniadej" :P Reszta błędów też poprawiona :P A WIESZ, że "brandenburski", zawsze chyba pisałem źle? :D Znaczy... mam czasem tak, że jak są dłuższe wyrazy, to nie czytam ich dokładnie i potem takie sprawy wychodzą :D:D DZIĘKI :D
      Nie chcę spojlerować, ale chyba Gustaw :D Poczekaj na armaty :D Choć Karol też jest niezły - pod Połtawą całkowicie olał swoich doradców, a potem ich winił :D PLUS "Taka jest moja wola i niech tak zostanie" :D Że o koronacji i późniejszej uczcie nie wspomnę :D
      Czytałem, że dobrze świetnie strzelał z muszkietu, a w kwestii dział to już w ogóle ekspert był :D Dodałem wielkość szwedzkich monet z tamtych czasów... PODKOLORYZOWAŁEM :D Ale ciiiiiiii :D
      Przegrałabyś, jakbyś miała feelsy przez Karola Gustawa :D Takie kombo :D
      RACJA ;___; WASZEJ MIŁOŚCI nawet powinno być...:P Zmieni się ^^ FENK JU ^^
      Wiesz, nieskromnie powiem, że tu, to jeszcze NIC :D Dojdzie do ustawiania wojsk, to dopiero będziesz miała zabawy z google :D Ogólnie, to się postaram wrzucać wszystko na tą nową stronę, nie będziesz musiała latać po googlach :P Chorwaci już tam są :P
      Moje przecinki to masakra, wiem ^^ IMPERATOR WIDZI SMUTKI MOJE ^^
      Co do samego riserczu, to i tak nie wykorzystałem wszystkiego :P Znalazłem DOKŁADNY rozstaw armii, co do pułku, z nazwiskami oficerów... Ale no... niemożliwym jest wstawienie tego w tekst, bo by mi słów zabrakło i powtórzeń od groma... Wstawię to do MISTRZA GIMPA, jak zrobię plan ^^ Będzie przejrzyściej ^^
      ALE cieszę się, że to doceniasz, aż mi sie ciepło na duszy zrobiło :D
      Właśnie obrałem sobie na cel wstawianie jak największej ilości szczegółów :P Mógłbym je oczywiście dać w przypisach, ale gdzie tu zabawa? ^^
      Z opisem Sztokholmu to mnie poniósł melanż trochę :D ALE CO ZROBISZ :D
      AŻ NIE WIEM CO CI NA DALSZĄ CZĘŚĆ ODPISAĆ ^^ Rumienię się jak panna, którą dziewosłębią :D AŻ CHCE SIĘ CZŁOWIEKOWI PISAĆ :D DZIĘKUJĘ ^^
      To jest bodajże coś, co powiedział jakiś szefu od Nintendo zanim wlazł na nowy kontroler ? :D WYGUGLAŁEM, nie znam :D
      Tak właśnie myślałem, że Ci się Marten spodoba ^^ Nie mam, w sumie, to miał wstępować tylko epizodycznie, więc FEEL FREE :P Maluj sobie do woli ^^
      NO JAK TO NIE PODZIĘKOWAŁAŚ, cież wczoraj pisałaś ^^ DZIĘKOWAĆ to ja powinienem Tobie za taki komentarz ^^ Co też niniejszym robię :D

      Usuń