Coś zimnego i ciężkiego jak bryła ołowiu
opadło na dno żołądka Ivara. Rzucił kowalowi czujne spojrzenie, jakby
upewniając się, iż ten nie żartuje, jednak rozradowana twarz mężczyzny wyrażała
absolutną szczerość. Skąd zresztą miałby znać ową tajemniczą nazwę? Wątpił, że
Runolfowi udało się spotkać na swej drodze smoka dość przyjaznego, by przekazał
on mu odebrane ludzkości wspomnienia, tak, jak w przypadku chłopaka uczynił to
Saladyn. Pozostawało mu jedynie ufać słowom przyjaciela.
Przeniósł roziskrzone spojrzenie swoich
lodowato błękitnych oczu na leżące przed nim szczątki niegdyś majestatycznego
pojazdu. Już odkąd Smokobójca zwrócił mu uwagę, że jest to ten sam materiał, z
którego wykonano jego starożytny rynsztunek, młodzieniec spoglądał na bryły
metalu z mieszaniną szacunku i nabożnej niemalże czci, jednak dopiero teraz,
gdy w pełni zrozumiał z czym miał do czynienia, poczuł jak ogarnia go fala
emocji. Zakręciło mu się w głowie.
Stał oto przed kolebką ludzkości, tajemniczym,
gwiezdnym statkiem, w którym przybyli pierwsi mieszkańcy Midgardu… Wydawało mu
się, iż nieruchome kawałki granatowego metalu emanują wręcz aurą tajemnicy i
pradawnej wiedzy, na zawsze straconej dla jego pobratymców. Nie. Nie straconej
– odebranej przez smoki. Przezwyciężając rosnący w nim gniew, Ivar oderwał
wzrok od Księżycowego Metalu i ponownie skupił się na twarzy Runolfa.
– Jesteś pewny, że dobrze odczytałeś runy?
Sam zdziwił się słysząc swój głos. Brzmiał
on blado i cicho, zupełnie jakby chłopak stracił nagle całą swoją energię. Tak
też właśnie sie czuł – jego nogi drżały jak po kilkugodzinnym marszu, a serce
łomotało w piersi niczym młot kowalski.
– Całkowicie. Te dwa słowa znaczą dla mnie
wiele… – Radosny wyraz zniknął z oblicza mężczyzny, zastąpiony przez nagłą
powagę. – Według opowieści mojego ojca, w dniu, w którym je ujrzę, zakończy się
klątwa wisząca nad moim rodem. Winy przodków w końcu zostaną wymazane i Odyn
ponownie spojrzy na moją rodzinę przychylnym okiem.
Stojący nieco z boku Sigmund parsknął
śmiechem. Dźwięk ten był tak nieoczekiwany i tak głośny, że głowy pozostałej
dwójki natychmiast zwrócił się w jego kierunku. Widząc dwie pary spoglądających
na niego pytająco oczu, Smokobójca odchrząknął nieco zażenowany swoim wybuchem
i spróbował zamaskować zmieszanie przybierając najbardziej godny wyraz twarzy
na jaki było go stać.
– Cóż… Uznałem to za nader zabawną grę
słów…Rozumiecie… Odyn spoglądający przychylnym… okiem.
Widać było, iż zjawa wkłada mnóstwo
wysiłku w kontrolowanie mimiki twarzy. Po paru chwilach duch poddał się i
ponownie rozległ się jego grzmiący śmiech. Wyglądający na nieco urażonego,
Runolf przywołał na usta lekki uśmieszek, doceniając bystry dowcip towarzysza.
– Jestem pewny, że władca Asgardu nie
miałby nic przeciwko natrząsaniu się z jego kalectwa.
Zanim Ivar zdążył się wtrącić do wymiany
zdań, do jego uszu dobiegł głośny, przerażony krzyk kobiety dochodzący
najwyraźniej od strony oddalonej o kilkadziesiąt kroków ściany lasu. Jakby
ucięty tym nowym dźwiękiem, śmiech Sigmunda umilkł. Cała trójka spojrzała po
sobie, a po chwili, rozumiejąc się bez słów, ruszyła pędem w kierunku, z
którego rozległ się wrzask. Nie zdążyli jednak dotrzeć nawet na środek wioski,
gdy ich oczom ukazał się, sunący po porytej kołami wozów ziemi, ogromny cień.
Chwilę później, powietrzem targnął ogłuszając ryk bestii, która zwinęła
skrzydła i zaczęła opadać na wioskę.
Zaskoczony nagłym pojawieniem się smoka,
Ivar podniósł oczy do góry, próbując ocenić skalę zagrożenia, jednak gad
najwyraźniej nie był głupi – zbliżał się do nich mając za plecami płonącą
tarczę słońca. Był zaledwie niewyraźnym, ciemnym kształtem sunącym nieubłaganie
ku swym ofiarom. Żałując, że nie ma na sobie zbroi, chłopak wyszarpnął z pochwy
rękojeść Huggtanda i zostawiając swoich towarzyszy
w tyle, ruszył na spotkanie opadającego napastnika, spodziewając się w każdej
chwili poczuć na twarzy gorąco smoczego oddechu. Nic takiego sie jednak nie
wydarzyło. Zamiast tego, pojawił się znajomy już nacisk na umysł, przez który
Ivar miał ochotę potrząsnąć gwałtownie głową, w sposób, w jaki odpędza się
uciążliwego owada. Z ulgą opuścił klingę i cofnął się nieco robiąc zielonej
smoczych miejsce do lądowania.
„Gdzie twoja zbroja?”
Pobrzmiewające w tonie Skjeal nutki paniki
zaniepokoiły młodzieńca, podobnie zresztą jak to, co kryło się za jej pytaniem.
Rzucił uważne spojrzenie w górę, rozglądając się w poszukiwaniu pościgu lub
innego niebezpieczeństwa, które mogło przestraszyć jaszczurzycę, nic jednak nie
zobaczył. Tylko niewielkie, żeglujące na prądach delikatnego wiatru obłoki.
„Gdzie twoja zbroja?”
Ziemia pod stopami Ivara zadrżała lekko
kiedy opadło na nią masywne cielsko Skjeal. Wzbijane przez jej wciąż bijące
skrzydła chmury pyłu zaatakowały twarz młodzieńca, zmuszając go do odwrócenia
głowy. Przez moment walczył z drapiącym go w gardło kurzem, chcąc jak
najszybciej odpowiedzieć zielonołuskiej. W końcu udało mu się nieco zwilżyć
usta i wypluć zgrzytające nieprzyjemnie pomiędzy zębami ziarenka.
– Po co mi zbroja? Ktoś cię ściga?
„Nie mamy czasu! – Smoczyca otworzyła
szeroko paszczę i ryknęła Ivarowi prosto w twarz, jakby mając nadzieję, że
zmusi go tym do szybszego działania . Bijący spomiędzy ogromnych szczęk smród
gnijącego mięsa niemal odebrał młodzieńcowi oddech. – Mroczny wzywa!”
– Wzywa…? Mnie?
Poirytowana pytaniami Skjeal ponownie
wydała z siebie wściekły krzyk. Widząc, że sprawa najwyraźniej jest niezwykle
poważna, Ivar powstrzymał się przed wypowiadaniem na głos setek wątpliwości,
które zaczęły szturmować jego myśli. Zamiast tego wpatrywał się badawczo w
smoczycę, domagając się wyjaśnień.
„Smoki. Wzywa smoki! Znudził się powolnym
wykrwawianiem ludzi… Planuje rozpętanie wielkiej wojny, w której chce
wyniszczyć całą twoją rasę.”
Zielonołuska drżała na całym ciele, a jej
wężowaty ogon ze świstem smagał chłodne powietrze. Cała jej postawa wyrażała
ogromne wzburzenie i strach, zupełnie jakby chodziło o jej własne życie.
Uderzony wagą wypowiedzianych przez Skjeal
słów, Ivar potrzebował chwili, by w pełni pojąć powagę sytuacji. Jeśli
jaszczurzyca miała rację, dysponowali mniejszą ilością czasu niż się
spodziewał. Pancerze, nad którymi pracowali Runolf i Sigmund, nie były jeszcze
gotowe i nawet z pomocą chłopów, poduczanych przez kowala w sztuce
płatnerskiej, miną całe dni zanim zdobędą odpowiednią ilość ekwipunku, by
choćby marzyć o stawieniu oporu zmasowanemu atakowi smoków. Jeżeli Mroczny
naprawdę zamierza wymazać z powierzchni Midgardu cały rodzaj ludzki, wszystkich
ich czeka zagłada. Nie byli na to przygotowani. Chcąc zyskać absolutną pewność,
zwrócił się do zielonej samicy.
– Skąd możesz to wiedzieć? Spotkałaś
innego smoka?
„Każdy członek naszej rasy połączony jest
z pozostałymi więzami Aury. Pozwala to nam na wzajemne komunikowanie się ze
sobą. Największe lewiatany posiadają wystarczającą ilość energii magicznej, by
przesłać swe słowa do wszystkich smoków krainy, niezależnie jak daleko się one
znajdują.”
Złożone ciasno przy ciele skrzydła Skjeal
drżały nerwowo, a jej pazurzaste łapy darły ziemię, wyrzucając w powietrze
grudy błota. Bardziej niż wówczas gdy spotkał ją po raz pierwszy, przypominała
zapędzone w ślepy zaułek zwierzę, przeczuwające swój rychły koniec. Chłopak
potrafił nawet odnaleźć w sobie nutki współczucia dla zielonołuskiej – gdy
Mroczny skończy zabijać ludzi, skieruje swoje gorejące spojrzenie w kierunku
tych spośród swojej rasy, którzy nie poddali się jego woli.
Poczuwszy jak czyjaś ręka dotyka jego
ramienia, Ivar odwrócił twarz do tyłu, by napotkać zaniepokojone spojrzenie
Runolfa.
– Co się stało?
Dopiero wtedy młodzieniec uświadomił
sobie, że mężczyzna nie usłyszał ani jednego słowa wypowiedzianego przez
smoczycę. Kowal był jednak dość spostrzegawczy, by po bladym obliczu chłopaka
domyślić się, iż wieści przyniesione przez Skjeal nie są pomyślne.
– Skończył nam się czas…
– O czym ty… – Runolf uniósł wysoko brwi,
zupełnie nie rozumiejąc o co chłopakowi chodzi, ten jednak nie dał mu skończyć.
– Udało ci się skończyć chociaż jedną
zbroję?
Zmieszany mężczyzna oblizał nerwowo wargi,
wciąż nie wiedząc do czego zmierza jego rozmówca. Po wyrazie oczu Ivara widać
było, że wydarzyło się coś strasznego. Zniknął gdzieś zwyczajny dla młodzieńca
optymizm, zastąpiony pustką rezygnacji. Widząc podobne spojrzenie przyjaciela,
kowal poczuł jak jego niedawna radość topnieje niczym śnieg pod dotykiem
promieni słonecznych. Zanim jednak zdążył mu odpowiedzieć, do gorączkowej
wymiany zdań wtrącił się Sigmund.
– Skoro skończył się nam czas, kilka
sekund, które poświęcisz na wyjaśnienia, nie zrobi żadnej różnicy. Mów,
chłopcze.
Po zniecierpliwionej twarzy Ivara widać
było, że najchętniej zbyłby Smokobójcę i pobiegł czym prędzej w kierunku chaty,
w której zostawił pancerz. Na szczęście Skjeal, która również nie miała ochoty
na niepotrzebne słowa, wyręczyła chłopaka w odpowiadaniu na pytania jego
towarzyszy. Smoczyca warknęła głośno i posłała w kierunku Runolfa oraz Sigmunda
strumień myśli, w których przekazała im to, czym wcześniej podzieliła się z
młodzieńcem. Obaj natychmiast umilkli, uważnie wsłuchując się w rozbrzmiewający
w ich umysłach głos zielonołuskiej. W końcu kowal skinął głową, najwyraźniej
pojmując powagę sytuacji.
– Zbroje nie są gotowe. Na Odyna, wykułem
ledwo kilka mieczy i dwa napierśniki! Niepotrzebnie zmarnowałem tyle godzin na
układanie tej przeklętej inskrypcji! Gdybym tylko…
„DOŚĆ! – Siła ryku samicy odrzuciła
mężczyznę o krok do tyłu. W kocich oczach Skjeal płonęła prawdziwa furia. –
Wasz gatunek skazany jest na wymarcie! Wolicie użalać się nad swoimi błędami,
niż działać! Mroczny chce zamienić wasze wioski w pogrzebowe stosy, a wy
zamierzacie się temu biernie przyglądać? Co z was za wojownicy?”
Cierpkie słowa podziałały na całą trójkę
niczym wiadro lodowatej wody. Nie tracąc więcej czasu ani oddechu na dalsze
roztrząsanie sprawy, rozbiegli się w różnych kierunkach – Ivar wraz z Sigmundem
skierowali się do chaty kowala, gdzie na chłopaka czekała zbroja, a Runolf
pospieszył do kuźni, by zebrać wszystko, co mogło im się przydać. Pędzącemu co
tchu w kierunku zabudowań młodzieńcowi zdążyły jeszcze przemknąć przez głowę
urywki wspomnień przekazanych mu przez Saladyna. Ponownie patrzył oczami
sędziwego smoka wprost w emanujące pierwotnym strachem, bezdenne ślepia
Mrocznego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie może powiedzieć o tym
swoim przyjaciołom, ale nie miał najmniejszych wątpliwości co do wyniku walki z
czarnym lewiatanem. Nie byli na nią gotowi. Jeśli spróbują powstrzymać
ogromnego gada, zginą. Jednak jeśli nic nie zrobią, czeka ich taki sam koniec.
Wybór był prosty. Ciemnogranatowa klinga, wciąż ściskanego przez Ivara miecza,
zalśniła złowieszczo, jakby przeczuwając zbliżające się starcie ze swym
odwiecznym wrogiem.
***
Z pomocą Smokobójcy, w zadziwiająco
szybkim tempie udało mu się dopasować wszystkie elementy zbroi. Gdy tylko
ostatni rzemień został zaciągnięty, a metalowe klamry zatrzasnęły się z cichym
kliknięciem, pochwycił w chronioną pancerną rękawicą dłoń hełm i wybiegł na
zewnątrz jakby ścigała go horda Orków. Tuż za nim podążał milczący, jak zawsze
przed walką, Sigmund dzierżący w dłoniach eteryczną kopię Huggtanda. Co prawda,
nauczony doświadczeniami ze zrujnowanego zamku, Ivar nie sądził, by duch miał
jakiekolwiek szanse na uczestnictwo w walce z Mrocznym, ale i tak cieszył się z
obecności przyjaciela. Dodawała mu ona otuchy i przypominała, że nawet
największe smoki, takie jak Saladyn, mogą zostać pokonane, jeśli rzuci się im
naprzeciw człowiek pchany odpowiednią ilością determinacji.
Było to jednak niewielkie pocieszenie. W
dodatku przyćmiewało je wspomnienie czarnej bestii, która oprócz niezwykłej
siły fizycznej, dysponowała również ogromnymi zasobami Aury. Biorąc pod uwagę
posłyszane od jednookiego gada historie, Mroczny nie był zwyczajnym jaszczurem
– rósł szybciej niż pozostali przedstawiciele jego gatunku, a energia magiczna,
która w nim drzemała nie przypominała niczego z czym chłopak do tej pory się
zetknął. Od chwili gdy Saladyn po raz pierwszy zetknął się z czarnym smokiem,
minął prawie miesiąc, i kto wie, jak potężny był on w tym momencie? Już wówczas
przecież przewyższał wzrostem i siłą brązowego lewiatana, a łatwość z jaką go
powalił podczas owego spotkania budziła w Ivarze dreszcze przerażenia. Jeśli
tak olbrzymie stworzenie jak Saladyn uległo potędze Mrocznego, jakie szanse
miał jeden człowiek, nawet jeśli miał na sobie niemalże niezniszczalną zbroję?
Bestia nie musi być w stanie przebić go pazurami, może po prostu pożreć go
żywcem, wraz z pancerzem i mieczem.
Podobne myśli jednak w niczym nie mogły mu
pomóc, toteż odepchnął je na bok, świadom, że spoczywa na nim los całej krainy,
a co ważniejsze – jej mieszkańców. Istniało ogromne prawdopodobieństwa, że
zginie, pieczętując tym samym ich los, jednak nie zamierzał kryć się po kątach
i czekać aż Mroczny zrobi sobie z niego przekąskę. Życie zwierzyny nieustannie
umykającej przed pogonią nie przedstawiało się zbyt zachęcająco. Jeśli miał
wybór, wolał chwycić za miecz i znaleźć śmierć na polu bitwy jak przystało na
wojownika.
Gdy dotarł na plac, na którym wylądowała
smoczyca, czekał już tam na niego Runolf odziany w coś, co okazało się być
pospiesznie skompletowanym pancerzem, w którym mieszały się elementy stalowe i
wykonane z Księżycowego Metalu. Niedokończony, noszący jeszcze ślady uderzeń
młota, napierśnik, połyskiwał ciemnym granatem, podobnie jak garnczkowaty hełm
i głownia potężnego topora. Reszta pochodziła z niezbyt dobrze utrzymanej,
miejscami dziurawej od uderzeń miecza stalowej zbroi. Całość nie prezentowała
się specjalnie okazale i chłopak wątpił, by naprędce sklecony pancerz ochronił
mężczyznę przed smoczym ogniem.
Jedynie ściskany w pewnym uchwycie ręki
kowala topór budził niejaki szacunek. Zarówno stylisko jak i głowica broni
wykonane były z ciemnogranatowego metalu, który lśnił złowieszczo, odbijając
ostatnie promienie słoneczne od morderczej krawędzi ostrza. Oręż był ogromny –
dwukrotnie przewyższał rozmiarami każdy inny berdysz, który chłopak widział do
tej pory, i gdyby nie to, że został wykonany z tak lekkiego materiału, nawet
muskularny kowal miałby problem aby go unieść. Trzonek broni dorównywał
wysokością Ivarowi, a półksiężycowa głowica była prawie tak szeroka jak jego
pierś – wyglądała jakby jednym cięciem była w stanie odrąbać smoczy łeb.
Nie spodziewał się wprawdzie, że Runolf
zdecyduje się im towarzyszyć, jednak nie potrafił się zmusić do próby
wyperswadowania mu tego. Skinął po prostu głową w niemej podzięce za gotowość
przyjaciela. Na wytatuowanej twarzy kowala pojawił się ponury uśmiech.
– Pomyślałem, że mogę się przydać. –
Przerzucił topór z jednej ręki do drugiej zaskakując chłopaka zręcznością z
jaką to zrobił. Od razu widać było, ze miał już wcześniej do czynienia z
bronią. – Wykuwałem to dla siebie w wolnych chwilach… Nie sądziłem, iż
przyjdzie mi go użyć tak szybko. Przynajmniej udało mi się go skończyć.
„Dość już marnowania oddechu! Czuję jak
gniew Mrocznego przybiera na sile… Musimy się spieszyć!”
Skjeal ugięła łapy i wyprostowała prawe
skrzydło tak, że jego czubek spoczął na ziemi u stóp Ivara, tworząc łagodną
rampę, po której chłopak mógł się wspiąć na grzbiet smoczycy. Tuż za nim zaczął
gramolić się Runolf ze swoim olbrzymim toporem. Niewątpliwie straszliwa w
walce, broń stanowiła nie lada przeszkodę w bezpiecznym usadowieniu się na
łuskowatych plecach jaszczurzycy. Gdy tylko mu się to udało, kowal klepnął
młodzieńca w ramię, dając mu znak, że mogą ruszać. Zza pleców mężczyzny dobiegł
niewyraźny pomruk Sigmunda potwierdzający gotowość ducha.
– Jak blisko jest teraz Mroczny?
Skórzaste skrzydła Skjeal uderzyły mocno,
wzbijając kłęby zatykającego nozdrza pyłu. Jej zbudowane z węźlastych mięśni
łapy wyprostowały się gwałtownie, niczym giętkie gałęzie młodego drzewka i Ivar
poczuł silny wstrząs, który wydusił powietrze z jego płuc.
„Kilka godzin lotu stąd. Nawet z tak
znacznej odległości, jego obecność pali mnie niczym rozżarzone żelazo… Jest w
nim coś… Złego.”
Bez dalszych wyjaśnień, zielonołuska
zaczęła wzbijać się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu cały świat zlał się dla
chłopaka w świst wiatru i łopot uderzających miarowo skrzydeł.
***
Wylądowali na ogromnej polanie pośrodku
gęstej puszczy, która widziana z góry ciągnęła się w kierunku północnym aż po
linię horyzontu. Dookoła zdążyły już zapaść nieprzeniknione niemalże ciemności,
skąpo oświetlane przez co chwila kryjący się za chmurami sierp księżyca. Trudno
było określić ile czasu zajęła im podróż, jednak Ivar przypuszczał, że zbliżała
się północ. Chłodne, przesycone zapachem igliwia powietrze wionęło absolutną
ciszą, w której łoskot skrzydeł Skjeal brzmiał niczym uderzenia gromów. Cała
okolica wydawała się pusta i martwa.
Gdy smoczyca osiadła w końcu na ziemi, dla
żadnego z towarzyszącej jej trójki wojowników nie było niespodzianką, iż polana
nie rozbrzmiewała okrzykami nocnego ptactwa. Wisząca nad nią atmosfera
zagrożenia wystarczała, by mieszkające w pobliżu zwierzęta umilkły, kuląc się
przerażone we własnych norach i leżach. Ivar ostrożnie zsunął się z grzbietu
zielonołuskiej i obrzucił otaczającą go przestrzeń uważnym spojrzeniem. Nie na
wiele mu się to zdało – tarcza księżyca zniknęła właśnie za ciężkim obłokiem,
spowijając krainę w aksamitnym płaszczu mroku.
Nie mogąc polegać na wzroku, młodzieniec
wytężył pozostałe zmysły, próbując wychwycić najmniejsze oznaki zbliżającego
się niebezpieczeństwa. Czujnie nadstawiał uszu w poszukiwaniu odległego ryku,
mogącego zdradzać obecność smoków, jednak docierał do niego jedynie rzężący
odgłos jaki przy oddychaniu wydawała z siebie wykończona lotem Skjeal. Zniechęcony niepowodzeniem, rzucił w kierunku jarzących się w
ciemnościach oczu smoczych pytające spojrzenie.
– To tu wezwał cię Mroczny?
„Nie – jej głos był czysty i wyraźny,
pozbawiony jakichkolwiek oznak zmęczenia. – Wyczuwam jego obecność niedaleko
stąd… Pomyślałam, że próba lądowania pomiędzy stadem smoków nie jest najlepszym
planem. Zabiliby nas zanim jeszcze dostalibyśmy się w pobliże tego czarnego
diabła!”
Musiał przyznać, że to miało sens. Poczuł
nawet coś na kształt wyrzutów sumienia spowodowanych własną bezmyślnością.
Chciał zapytać Skjeal czy ma jakieś propozycje, co do dalszych działań, jednak
nie zdążył. Nagle, zupełnie znikąd, poczuł na sobie czyjeś nienawistne
spojrzenie, które paliło go niczym rozgrzane do czerwoności węgle przytknięte
do karku. Nogi zaczęły mu drżeć, a ściskająca Huggtanda dłoń zrobiła się mokra
od potu, przez co rękojeść prawie wyślizgnęła mu się z uchwytu. Stojąca przed
nim smoczyca syknęła głośno i pochyliła łeb ku ziemi, jakby oddając komuś
cześć.
Ivar zaczął się obracać, aby stawić czoła
przeciwnikowi, wcale jednak nie potrzebował go widzieć, by być pewnym kim –a
raczej czym – on jest. Potworny, rozdzierający bębenki ryk targnął nocnym powietrzem. Wydawało się, że sama siła tego dźwięku jest w
stanie wyrwać okoliczne drzewa z korzeniami – chłopak czuł napierające na swoje
plecy fale krzyku, które uderzały w niego z mocą huraganu, niemal zwalając go z
nóg. Przezwyciężając paraliżujący członki strach, młodzieniec obrócił się przez
ramię i natychmiast spojrzał w górę.
Powiał silniejszy wiatr, przeganiając
zasłaniające niebo chmury i pozwalając srebrzystemu światłu księżyca rozjaśnić
nieco gęste ciemności. Nie udało się to im jednak w przypadku wiszącej na tle
ciemnogranatowego firmamentu olbrzymiej sylwetki Mrocznego. Oniemiały Ivar z
otwartymi ustami przypatrywał się czarnemu niczym skrzydła śmierci kształtowi,
który mógł dostrzec jedynie jako przysłaniający gwiazdy cień. Nie potrafił
odróżnić poszczególnych części ciała bestii, tak samo jak nie był w stanie
znaleźć żadnego wytłumaczenia dla faktu, iż równie gigantyczny stwór unosił się
w powietrzu, nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku.
Coś zaczęło napierać na umysł chłopaka,
który natychmiast podjął rozpaczliwe próby powstrzymania napastliwej obecności,
spodziewając się lada moment poczuć obłapiające go macki myśli Mrocznego.
Dopiero po chwili zorientował się, że była to Skjeal.
„Wybacz mi, Obdarzony. Nie miałam wyboru!”
Wypowiedziawszy te tajemniczo brzmiące
słowa, które zostawiły młodzieńca z jeszcze większym mętlikiem w głowie,
smoczyca wzbiła się do lotu i już po chwili zniknęła w ciemnościach. Nagle,
cała polana jęknęła głucho i zadrżała. Siła wstrząsu zbiła Ivara i stojącego w
pobliżu Runolfa, którego twarzy nie był w stanie dostrzec, z nóg. Tylko Sigmund
twardo trzymał się wyprostowany. Leżąc pośród wyschniętej trawy, chłopak ze
zgrozą obserwował świetlisty, jadowicie zielony łuk, który nadleciawszy od
strony Mrocznego, ugodził jarzącą się błękitem sylwetkę ducha prosto w pierś.
Zjawa zniknęła w cichej eksplozji energii. Jednocześnie, młodzieniec poczuł jak
zabrany z grobowca Smokobójcy naszyjnik, który nosił od tamtej pory ukryty pod
koszulą, rozsypuje się w pył, zupełnie jakby nagle zniknęły podtrzymujące go w
całości zaklęcia i przedmiot postarzał się w przyspieszonym tempie o całe pięć
tysięcy lat spędzonych pod ich opieką. Nie potrzebował żadnych innych dowodów
na to, że jego przyjaciel odszedł z tego świata. Tym razem, na zawsze.
Ogarnęła go wściekłość. Płonąca w sercu
chłopaka, ślepa furia tamowała chwilowo poczucie straty i żalu z powodu
ostatecznej śmierci Sigmunda, kierując całą zbierającą się już od dłuższego
czasu nienawiść młodzieńca na przycupniętego na środku polany gada. Sięgnął po
upuszczony podczas upadku miecz i sprawnie podniósł się na równe nogi, nie
zwracając nawet uwagi na wciąż rozciągniętego na ziemi kowala. Nie mając
pojęcia gdzie znajduje się łeb Mrocznego, ani nie mogąc dostrzec jego
śmiertelnie niebezpiecznych pazurów, Ivar ruszył biegiem w jego kierunku,
wydając z siebie gniewny okrzyk.
Nie obchodziło go już, że zginie, nie czuł
strachu. Jego rodzice i przyjaciele, a wraz z nimi rzesze niewinnych
mieszkańców Midgardu, zginęli, jeśli nie zabici bezpośrednio przez czarnego
smoka, to przez działające na jego rozkazy jaszczury. Nawet gdyby nie chciał z nim
walczyć, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że na ucieczkę było już o wiele
za późno. Jedyne co mu pozostało to spróbować zabić bestię. Najwyraźniej Runolf
doszedł do tego samego wniosku, ponieważ młodzieniec nie ubiegł jeszcze sześciu
kroków, kiedy zza swoich pleców usłyszał tupot uderzających o ziemię butów
kowala. Dodało mu to odwagi – cieszył się, że jeśli pisane mu było zginąć z
paszczy potwora, nie umrze samotnie.
Szarżując w stronę lewiatana, spodziewał
się w każdej chwili napotkać na swej drodze ścianę płomieni. Co prawda miał
wcześniej okazję przetestować starożytny pancerz Smokobójcy w piekle gadziego
ognia, jednak coś podpowiadało mu, że nawet Księżycowy Metal stopiłby się jak
wosk w konfrontacji z płomieniami podsycanymi magią Mrocznego. Nic takiego się
jednak nie wydarzyło. Zamiast tego, mniej więcej w połowie drogi dzielącej go
od gigantycznego smoka, Ivar poczuł czyjąś obrzydliwą obecność.
Uczucie przypominało powolne zanurzanie
się w lodowate, lepkie błoto, wciągające ofiarę w swoje bezlitosne odmęty.
Towarzyszyło mu, czające się na obrzeżach świadomości chłopaka przerażenie,
które niemalże zmusiło go do zaprzestania biegu. Zbierając każdą, najmniejszą
nawet odrobinę woli walki, młodzieniec przezwyciężył oplatającą go niczym sidła
chęć ucieczki i kontynuował szarżę.
Nagle, ni stąd ni z owąd, kilkadziesiąt
stóp przed nim pojawiła się kula jasnego światła, która wyłowiła z ciemności
znajomą mu sylwetkę. Poczuł się jakby otrzymał uderzenie obuchem kowalskiego
młota. Znowu unosił się w owej tajemniczej pustce pomiędzy światami i rozmawiał
ze Strażnikami Bramy. Przebłyski wspomnień przewijały się mu przed oczami z
prędkością światła – miał przed sobą wspaniały pałac z białego kamienia.
Obserwował tłoczących się na dziedzińcu magów. Przenikał przez kolejne
kondygnacje, by w końcu znaleźć się w komnacie oświetlonej rozstawionymi na
czubkach ośmioramiennej gwiazdy, czarnymi świecami… Pod jego niewidzialnym
duchem stał zakapturzony mężczyzna recytujący jakąś tajemniczą inwokację w
nieznanym chłopakowi języku… W końcu, wrota piekieł otwarły się wypuszczając
wysoką, uskrzydloną postać stworzoną z samej esencji Ciemności. Dokładnie tę
samą, która towarzyszyła teraz Mrocznemu.
Obślizgła, ociekająca żółtawą ropą skóra
demona wydawała się pulsować niezdrowo, a jego ozdobiony rogami łeb szczerzył
się okrutnie, kierując w stronę wrośniętego w ziemię Ivara spojrzenie czarnych
niczym studnie piekieł ślepiów. Gdy tylko chłopak zobaczył z kim ma do
czynienia, natychmiast zatrzymał się, niepewny jak powinien się zachować.
Walczył już wcześniej ze smokami i wiedział, że owszem, są one potężne, ale
można jednak je pokonać, nawet jeśli są rozmiarów stojącego przed nim
lewiatana. W przypadku jednego ze sług Ciemności, nie miał najmniejszego
pojęcia czego powinien się spodziewać i czy w ogóle można go zabić. Słyszał w
swoim życiu dość opowieści o potędze demonów, by czuć przed nimi nie tylko strach,
ale i respekt. Może i były złe do szpiku kości, jednak nie umniejszało to ich
nieludzkiej inteligencji i siły, wręcz przeciwnie – pozbawione skrupułów,
kierowane żądzą niesienia śmierci i zniszczenia, stanowiły ogromne
niebezpieczeństwo dla zwykłych ludzi.
Nie zdając sobie sprawy z tego z czym ma
do czynienia, Runolf pędził dalej w kierunku piekielnej istoty, wznosząc swój
olbrzymi topór. Demon, bez odrywania spojrzenia od wciąż sparaliżowanego
przerażeniem Ivara, machnął swoją szponiasta łapą w kierunku szarżującego
mężczyzny, który natychmiast zamienił się w krwawą mgiełkę. Wszystko w
promieniu kilkunastu stóp pokryło się grubą warstwą szkarłatu. Nigdzie nie
można było dostrzec fragmentu ciała Runolfa, który byłby większy niż pyłek. Kości,
mięśnie, organy wewnętrzne i skóra… – to, co kiedyś składało się na
wytatuowanego mężczyznę, zostało zredukowane do obrzydliwej zawiesiny,
wsiąkającej teraz w wysuszoną ziemię polany.
Nocnym powietrzem targnął dobiegający
jakby spod ziemi śmiech, przypominający raczej jęki potępionych niż wyraz
wesołości. Demon odrzucił swój paskudny łeb do tyłu i dawał upust swojej
uciesze. Chwilę później, Ivar nie wiedział nawet jak i kiedy, bestia była tuż
przy nim. Jeszcze sekundę temu stała przy Mrocznym, jakieś trzydzieści stóp od
miejsca, w którym zatrzymał się chłopak; Ivar mrugnął, i gdy otworzył oczy,
stwór pochylał nad nim swoją zdeformowaną czaszkę.
Bijący od sługi Ciemności smród gnijącego
mięsa i siarki był tak przejmujący, że młodzieniec poczuł jak do ust podchodzi
mu fala wymiocin. Nie zdążył jednak zwrócić swojego ostatniego posiłku. Znikąd,
w jego polu widzenia pojawiła się szponiasta łapa, która ugodziła go w
napierśnik. Spodziewał się, że siła ciosu odrzuci go do tyłu, jednak ku swemu
przerażeniu poczuł, jak czarne niczym noc pazury z łatwością przedzierają się
przez Księżycowy Metal i głęboko ranią ukryte pod nim ciało.
Ponownie rozległ się przypominający skalną
lawinę śmiech bestii. Jakby odpowiadając swemu panu, Mroczny otworzył szeroko
paszczę i zaryczał przeciągle. Wciąż rechocząc, demon wyszarpnął zabarwione
ciemnym szkarłatem szpony z pancerza chłopaka. Przez głębokie rozcięcia w
zbroi, natychmiast wypłynęły strumienie gorącej krwi, przez co wydawać się
mogło, że to starożytny rynsztunek umiera.
Coś brzęknęło głucho i Ivar ze zdziwieniem
stwierdził, że klęczy na kamienistej ziemi – nie pamiętał, żeby uginał kolana.
Nie do końca jeszcze zdając sobie sprawę tego co się przed chwila stało, rzucił
stojącemu nad sobą demonowi zaciekawione spojrzenie. Bestia przestała się
śmiać.
Odrzuciwszy do tyłu łeb, potwór przycisnął
do skroni swoje pazurzaste łapy i wydał z siebie pełne bólu wycie, które
zagłuszyłoby nawet świeżo przebrzmiały ryk Mrocznego. Długie, ostre jak brzytwy
szpony, kaleczyły skórę demona. Przez niewielkie rany wypływała żółtawa
substancja cuchnąca zjełczałym tłuszczem. Zanim młodzieniec pogrążył się w
wyciągającej ku niemu ramiona Pustce, zdążył jeszcze zauważyć gwałtowną
eksplozję światła, która pochłonęła potwora. Gdy tajemniczy rozbłysk zgasł,
plugawa obecność, która ciążyła na umyśle Ivara niczym gradowa chmura, rozmyła
się i zniknęła. Ostatnią rzeczą jaką usłyszał za życia był rozpaczliwy ryk
Mrocznego i odległy jeszcze łopot skrzydeł.
***
Otworzył oczy i natychmiast został
zmuszony je zamknąć. Leżał pośrodku skąpanej w ostrym świetle słonecznym łąki.
Odzyskawszy świadomość, spodziewał się ukłucia bólu rozchodzącego się z
miejsca, w które ugodził go demon, jednak po kilku głębszych oddechach
przekonał się, że nic takiego się nie dzieje. Ostrożnie uchylił powieki, powoli
przyzwyczajając źrenice do dziwacznego oświetlenia i pochylił głowę, chcąc
ocenić uszkodzenia jakie wyrządziła, zarówno w zbroi jak i jego własnym ciele,
łapa bestii. Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu stwierdził, że ma na sobie prostą,
lnianą koszulę i wykonane z tego samego materiału spodnie. Porządne buty ze
wzmocnionej skóry dopełniały wyglądu zwykłego mieszkańca Midgardu. Ale gdzie
podział się jego pancerz?
Zanim jednak zaczął go szukać, przycisnął
drżące z niepewności dłonie do swojej klatki piersiowej w poszukiwaniu rany.
Nie widział co prawda żadnych śladów krwi, ale i tak musiał się przekonać.
Jakaż była ulga chłopaka, gdy pod palcami wyczuł jednie twardą powierzchnię
mięśnia; żadnego bólu. Po chwili jednak zaczął się niepokoić. Co się stało? Czy
spotkanie z demonem było tylko snem? A może wciąż leżał na owej polanie
pośrodku ciemnego lasu, podczas gdy jego umierająca świadomość próbowała
złagodzić koszmar powolnego wygasania, poprzez przeniesienie go do tej
spokojnej krainy?
– Po części masz rację. Twój duch odłączył
się od ciała. Mylisz się w innej kwestii. Ty nie umierasz. Jesteś martwy.
Zaskoczony nagłym pojawieniem się
tajemniczego głosu, jak i również faktem, iż jego posiadacz najwyraźniej
potrafił czytać mu w myślach, Ivar poderwał się do pozycji siedzącej i
gwałtownie rozejrzał po okolicy. W odległości kilku kroków od niego, stał
wsparty o złotą włócznię mężczyzna z czarną opaską przesłaniającą jedno oko.
Jego królewska twarz, ozdobiona opadającą na pierś, siwą brodą, miała srogi,
ale sprawiedliwy wyraz, taki, jakiego można by się spodziewać na obliczu boga
zarówno wojny jak i mądrości. U stóp Odyna, bowiem chłopak nie miał
wątpliwości, że oto ma przed sobą władcę Asgardu, leżał zwinięty w kłębek
olbrzymi basior o sierści białej niczym pierwszy śnieg, którego Ivar rozpoznał
jako tego, który uratował mu niegdyś życie. Widząc szeroko otwarte ze
zdziwienia oczy młodzieńca, bóg uśmiechnął się lekko i wskazał na śpiącego
najwyraźniej wilka.
– To Geri. Pocieszna bestia, ale
niezmiernie leniwa. Musiałem mu zagrozić Gungnirem – Potrząsnął ściskaną w
dłoni włócznią – żeby skłonić go do odwiedzenia Midgardu. Najchętniej całymi
dniami na przemian objadałby się mięsiwem i spał. – Zaśmiał się chicho. – Ale
dość o moich pupilach. Z pewnością masz wiele pytań?
Oszołomiony nowiną o własnej śmierci, Ivar
potrafił jedynie skinąć głową. Widząc to, Odyn uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– Nie wiesz od czego zacząć? – Kolejne
kiwnięcie. – Pozwól zatem, że zanim udamy się do
Valhalli, wyjaśnię ci kwestie, które najbardziej ciążą na twoim umyśle. Skoro
nie chcesz mówić, – Uśmiechnął się szerzej, aby chłopak nie wziął tego za
zarzut – pozwól, że odczytam twoje myśli.
– Jak sobie życzysz, panie…
Zanim zdążył dokończyć, Odyn nabierał już
powietrza by rozpocząć swoją opowieść.
– Oczywiście, twoja śmierć! – Beztroski
ton jakim została wypowiedziana ta nieodwracalna prawda sprawił, że po plecach
chłopaka przeszedł dreszcz. Wciąż nie mógł uwierzyć, ze naprawdę zginął. –
Widzę, że nie nadszedł jeszcze dla ciebie czas na zaakceptowanie tej smutnej
wiadomości. Niestety… Demon, niechcący zresztą przyczyniając się tym samym do
własnej zguby, zadał twojemu ciału cios, który odebrał ci życie.
Odyn wykonał dłonią jakiś skomplikowany
gest i w powietrzu pojawił się nagle obraz polany pośrodku puszczy, gdzie w
kałuży rozlanej krwi leżały nieruchome zwłoki Ivara. Chłopak ze zgrozą
wpatrywał się w swoje własne, pozbawione blasku źrenice spoglądające na niego z
zapadniętych oczodołów otoczonych trupiobladą skóra. Ponownie przeszedł go
dreszcz.
– Z pewnością nie jest to łatwy widok… –
Bóg klasnął w dłonie i obraz rozwiał się niczym poranna mgła. – Czy pamiętasz
co się działo tuż przed tym, kiedy to twój duch udał się do Asgardu?
– Pamiętam… – Wciąż wstrząśnięty widokiem
samego siebie leżącego bez życia, Ivar nie potrafił złożyć poprawnego zdania –
Potwór… Myślę, że on… – Podniósł spojrzenie na uśmiechającego się zachęcająco
Odyna. – Zginął?
– Tak. I to twoja zasługa. Cóż, dokładniej
mówiąc twojej krwi, a właściwie tego, co w niej płynie… – Rzuciwszy chłopakowi
szybkie spojrzenie, zorientował się, iż ten nie pojmuje sensu jego słów. –
Wybacz, nie znasz szczegółów. Czasami łatwo jest zapomnieć jak bardzo
ograniczony jest umysł śmiertelnika…
Bóg ponownie klasnął w dłonie i tym razem
tuż obok niego pojawiła się prosta, drewniana ława, na której natychmiast
spoczął, wzdychając z rozkoszy.
– Duchy Strażników pokazały ci w jaki
sposób demon przedostał się do Midgardu, zapominając jednak wytłumaczyć
działania owej plugawej magii. – Oblicze Odyna zachmurzyło się nieco. –
Przyzywanie istot zrodzonych z Ciemności jest wyjątkowo obrzydliwą praktyką…
Czarnoksiężnik musi związać swoje śmiertelne ciało z bestią, aby pozwolić jej
na przebywanie w świecie żywych, do którego ona nie należy. Taki czyn to świętokradztwo!
Duch odprawiającego inwokację, zostaje nieodwracalnie skorumpowany przez Zło, a
piętno potwora odciska się na wszystkich jego potomkach…
Ivar uważnie wsłuchiwał się w słowa boga,
wciąż jednak nie potrafił zrozumieć do czego on zmierza, Brakowało mu jednak
śmiałości, by przerwać opowieść władcy Asgardu.
– Pozwalało to nie tylko na sprowadzenie
demona do Midgardu i zatrzymaniu go w nim – służyło również jako forma
sprawowania kontroli, gwarancja posłuszeństwa ze strony bestii. Podczas
wypowiadania inwokacji, czarnoksiężnik wiąże przyzywaną istotę ze swoją krwią.
Nie będę tłumaczył ci jak dokładnie przebiega cały proces, to straszliwa magia
i nie chce o niej rozmawiać…
Na chwilę zapadła głęboka cisza, w której
słychać było jedynie delikatny szum wiatru poruszającego wysokie źdźbła trawy.
W końcu, pogrążony w jakichś niewesołych myślach Odyn ocknął się z zadumy.
– Cały świat opiera się na równowadze –
tak jak nic ze świata żywych nie może przebywać w królestwie umarłych, nic co
pochodzi zza owej granicy nie może jej przekroczyć. Przywołanie demona narusza
ów delikatny balans… Aby móc przechadzać się wśród istot obdarzonych tchnieniem
życia, bestia, będąca zrodzoną z jego przeciwieństwa, jakim jest Ciemność, musi
posiadać śmiertelny element, który wprawdzie naraża ją na ataki, jednak
umożliwia szerzenie zniszczenia wśród ludzi.
Oczywiście nie sposób umieścić iskry
stworzenia w przesiąkniętym do cna Mrokiem ciele demona, gdyż natychmiast by
ona zmarniała, wypędzając potwora z powrotem do Otchłani. Dlatego też, magowie
wiązali przyzwaną istotę ze swoją krwią, dając jej element niezbędny do
opuszczenia Piekła. Dzięki temu zyskiwali również kontrolę nad stworzeniem – w
każdej chwili mogli odwrócić rytuał, oczyszczając swoje żyły z płynącej przez
nie esencji demona.
Chroniło ich to także przed atakami ze
strony potwora, który nie mógł ich uśmiercić bez zniszczenia samego siebie.
Sprowadzało się to do tego, iż dopóki żył czarnoksiężnik, który wezwał do
Midgardu sługę Ciemności, tak długo owa istota mogła nękać ziemie należącą do
ludzi. Tak przynajmniej wydawało się władającym Aurą, którzy stworzyli
inwokację… W praktyce, okazało się, że przeklęta krew przechodziła z ojca na
syna, podtrzymując istnienie demona do chwili, w której zniknął ostatni z rodu…
Ivar zaczął powoli domyślać się do czego
zmierza Odyn. Poczuł, jak po plecach przebiegają mu lodowate dreszcze, a na
usta cisną się dziesiątki pytań. Znajdował się jednak przed obliczem samego
władcy Asgardu i nie mógł ot tak mu przerywać. Coś zresztą podpowiadało mu, że
to nie koniec historii. Nie mylił się.
– Tak, mój chłopcze… Widzę, że rozumiesz
co chcę ci powiedzieć… Ów mężczyzna… Mag, który przyzwał demona w Cytadeli
Obdarzonych – Widząc nieco głupkowatą minę na twarzy młodzieńca, Odyn
uśmiechnął się szeroko. – Tak naprawdę nazywało się miejsce, które w myślach
zwiesz „zamkiem z białego kamienia”… Cóż, żeby nie przedłużać, był nim twój
odległy przodek. To dlatego demon zginął, gdy zadał ci śmiertelny cios –
przerwał swoje jedyne połączenie ze światem żywych i tym samym zaburzył
równowagę Wszechrzeczy. Magia nie lubi paradoksów, mój chłopcze… Zawsze dąży do
ich wyeliminowania… Bestia nie będzie już zagrożeniem dla twoich ludzi. Dla
nikogo.
Na wieść, że jest – był – spokrewniony z
człowiekiem odpowiedzialnym za wszystkie śmierci i cierpienia spowodowane przez
demona, Ivar poczuł jak robi mu się niedobrze. Wprost nie mógł w to uwierzyć! W
dodatku dowiedział się właśnie, że przez całe swoje szesnastoletnie życie nosił
w sobie jego przeklętą krew. To było zdecydowanie za dużo. Zdołał jednak
przezwyciężyć jakoś targające sobą silne emocje i słabym głosem zadać wciąż
pozostające dla niego zagadką pytanie.
– A co z Mrocznym? Orkami? Czy oni również
zginęli wraz z bestią?
Odyn machnął dłonią w identyczny sposób
jak wtedy, gdy pokazał chłopakowi jego martwe ciało. I tym razem powietrze
przed bogiem zamigotało i utworzyło obraz. Początkowo młodzieniec nie był w
stanie zrozumieć co widzi – spoglądał na jakiś ogromny, kłębiący się wszystkimi
kolorami tęczy kształt. Dopiero po chwili zorientował się, że ma przed sobą
walczące smoki.
Mniejsze gady, których liczbę należało
zakładać w dziesiątkach, rzuciły się na gigantycznego, czarnego lewiatana,
niemal całkowicie go zakrywając. Wyglądały jak stado szczurów wieszające się na
kocie i powoli wyduszające z niego życie. Co prawda, u stóp Mrocznego leżało
kilka zakrwawionych i potrzaskanych ciał, jednak zalewająca go fala
przeciwników ciągle przybierała na sile i było tylko kwestią czasu zanim w niej
utonie. Szczęki gadów odrywały wielkie kawałki mięsa od bazaltowo czarnego
cielska i chłopak był wdzięczny, że nie słyszy dochodzących z odległej polany
wrzasków bólu. Był pewien, że panujący tam zgiełk z łatwością doprowadziłby
zwykłego człowieka do szaleństwa. Władca Asgardu odesłał obraz klaśnięciem.
– Pozbawiony hipnotycznej władzy, którą
dawał mu demon, Mroczny nie mógł już sprawować kontroli nad swoimi braćmi i
siostrami… Smoki to mądre stworzenia. Doskonale zdają sobie sprawę zagrożenia
jakie reprezentują sobą czarne jaszczury… Gdy tylko zniknęła zmuszająca je do
posłuszeństwa magia, rzuciły się na niego i nie wątpię, że pomimo poniesionych
przez mniejsze gady strat, będzie on martwy przed świtem… Co do Orków, cóż… Z
nimi, mieszkańcy Midgardu będą musieli poradzić sobie sami. Dzięki tobie nie są
przynajmniej całkowicie bezbronni…
Chłopak poczuł jak ogarnia go poczucie
beznadziejności. Przeszedł przez wszystkie stawiane przed nim prób, dał się
nawet zabić w imię wolności Midgardu, a wciąż istniało zagrożenie, które mogło
owej swobodzie zagrozić. Ów zawód dodał mu odwagi potrzebnej do wypowiedzenia
następnych słów.
– Odkąd w Astaroth zginęła cała moja
rodzina, nieustannie walczyłem o wyswobodzenie swojej krainy spod władzy smoków
i Orków. Wypełniałem każde twoje polecenie, które przekazywałeś mi za
pośrednictwem swojego wilka… Dzięki mojej śmierci zostało zażegnane największe
zagrożenie wiszące nad światem ludzi… Zasłużyłem sobie na jeszcze jedną szansę.
Odeślij mnie do Midgardu!
Przez moment wydawało mu się, że posunął
się za daleko, i że Odyn ugodzi go swoją włócznią, bądź poszczuje na niego
śnieżnobiałego basiora. Jednak ku zaskoczeniu chłopaka, bóg zastanowił się
chwilę, po czym skinął lekko głową.
– Niech i tak będzie. Pod jednym
warunkiem…
Nie ma już muzyczki? Usunąłeś, czy mnie się coś nie wczytuje?
OdpowiedzUsuńWidzę, że opowiadanie zmierza ku końcowi, szkoda, ale prędzej czy później to musi nastąpić :P Miałem nadzieję, że Ivar chociaż powalczy trochę z demonem, niekoniecznie wygra, ale ostateczną konfrontację można było trochę wydłużyć. Niemniej fajne było, gdy Ivar dowiedział się kto przywołał demona. Teraz pytanie czy chłopak wróci do świata żywych jako człowiek, czy duch i co zamierza tam zrobić.
PS: przez chwilę myślałem, że jakimś cudem uruchomią statek kosmiczny i użyją go do walki ze smokami :D
Nie było przez chwilę, bo mnie Freyja hejtowała, że jej się włącza od razu po wejściu na bloga, i że jej się miesza z jej własną :D Już jest z powrotem, z tym, że teraz nie będzie się odpalać automatycznie, myślę, ze dla tych, którzy nie lubią jak coś im gra w tle, będzie to jakiś improvement :D
UsuńNo niestety, kiedyś trzeba skończyć :/ I tak miałem przed końcem wakacji to zrobić... Nie wyszło, bo sie wziąłem za Carola...:D
No cóż, w zamyśle miałem demona zbyt OP, żeby Ivar mógłby mu podskoczyć ^^ Ale nie martw się, walka jeszcze będzie ^^
No, to by było dziwaczne troche :D
Warunek? Dlaczego zawsze muszą być warunki? Albo ja, na moim zakręcie życiowym, jestem tak negatywnie nastawiona, albo życie jest do bani.
OdpowiedzUsuńNiejako można powiedzieć, że Ivar odkupił uczynki przodka. Szkoda tylko, że musiał zapłacić własnym życiem.
Cóż, "do bani" to może zbyt dużo powiedziane, ale mało jest na tym świecie rzeczy, które możemy otrzymać za darmo.Nawet religie wymagają określonych postaw moralnych - skoro stawiane jako uosobienia Dobra, Istoty Wyższe, żądają czegoś w zamian za tzw. "życie wieczne", trudno oczekiwać żeby ludzie byli lepsi...
OdpowiedzUsuńA tak, odkupił ^^ Z mieszaniną szczęścia/pecha i determinacji... Cóż, nie zawsze bohaterowie żyją długo i szczęśliwie :P