czwartek, 3 kwietnia 2014

Isthmus część VI

Po jego słowach, zahipnotyzowany tłum wpatrzonych w niego skazańców zaczął poruszać się i skręcać, gdy każdy z nich, chciał jak najszybciej wykonać rozkazy swojego nowego dowódcy, bojąc się sprawdzać, jaki los czeka tego, kto w jakikolwiek sposób im uchybi. Plac pośrodku namiotów przypominał teraz mrowisko olbrzymich mrówek, w które ktoś wetknął patyk, i tym samym pobudził owady do działania. Butelki z brzękiem tłuczonego szkła upadały na ziemię, ludzie przepychali się i tratowali, byle jak najprędzej znaleźć się przy swoich plecakach, w których trzymali nieużywane dotąd przyrządy służące do konserwacji broni.
Obozowisko wypełniło się hałaśliwymi rozmowami przetykanymi przekleństwami, i odgłosem osełek przesuwających się po ostrzach noży, mieczy, toporów, oraz wszelkiego innego rodzaju broni przeznaczonej do dźgania lub rąbania. Skazańcy nie byli wybredni. Brali to, co wpadło im w ręce, i zazwyczaj z tym ginęli. Gdzieś niedaleko wybuchła gwałtowna sprzeczka, zakończona głuchym uderzeniem pięści w twarz. Xendor z zadowoleniem przyglądał się efektom, które wywołał swoją przemową. Ci, ludzie, choć nie sądził, by zasługiwali na to czcigodne miano, nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z kimś, kto wymagałby od nich czegoś więcej niż prostego rzucenia się przeciwnikom do gardła i wygryzienia sobie drogi ku wyznaczonym przez dowództwo celom.
 Byli przyzwyczajeni do rozpasania, na które zezwalali ich poprzedni pułkownicy, i trudno im było wyobrazić sobie, by żołnierskie życie mogło wyglądać inaczej. Twarda pięść rzeczywistości pod postacią okrytego szkarłatnym płaszczem Inkwizytora, była dla nich kubłem zimnej wody, i tak jak w przypadku lodowatej kąpieli, pozostawiała ich mokrymi. Jednak ta wilgoć, wilgoć strachu, który sprawiał, że na ich skórę występował lepki pot, była dobra. Jeśli nie będą mieli świadomości, że stoi nad nimi ktoś, kto nie toleruje ich luźnego podejścia do dyscypliny wojskowej, sami nigdy w życiu nie zechcą jej przestrzegać. Xendor zamierzał być tym, który wyprowadzi te zbłąkane owieczki z mroków, w których żyły. Wprost do oświetlonego blaskiem chwał Imperatora legowiska lwa.
Skinął na swoich ochroniarzy, którzy trzymali miedzy sobą pod łokcie bezwładne ciało więźnia z tatuażem gildii inżynierskiej, i odwrócił się na pięcie. Ponownie przemierzył całą część obozu należącą do Karnego Batalionu, jednak tym razem, nastroje na jego widok, były zupełnie odmienne. Nikt już nie przyglądał się mu z nienawiścią, co mogło dziwić, zważywszy, że dopiero co z zimną krwią dokonał egzekucji na siedmiu ich towarzyszach. Aby zrozumieć przyczyny takiego zobojętnienia na los swoich kamratów, należy samemu znaleźć się w podobnej jednostce. Z pewnością nie było to miejsce, w którym nawiązywało się przyjaźnie. Każdy ze skazańców był wyrzutkiem. Nowotworem, toczącym gigantyczny organizm Imperium Ludzkości, wyciętym i odrzuconym.
 Przeważnie byli samotnikami, którzy troszczyli się wyłącznie o własną skórę, nie mając żadnych oporów przed zostawianiem swych towarzyszy, z którymi poprzedniego dnia walczyli ramię w ramię, na pewną śmierć. Dla skazańców, honor tracił na swym szlachetnym znaczeniu, stawał się jedynie pustym słowem, które nie potrafiło, i nie mogło zagwarantować przeżycia. Co innego podstęp. Ludzie stawali się sprytni, na swój zwierzęcy sposób, i nie wahali się przed niczym, co mogłoby choć o dzień odroczyć wykonanie wyroku, który ciążył nad ich głowami od dnia, w którym przywdziali brunatny mundur Karnego Batalionu. Człowiek przestawał być osobą, która myśli i czuje, stawał się graczem, który za wszelką cenę chciał osiągnąć zwycięstwo-przeżyć.
Owszem, trafiały się przypadki skazańców, którzy próbowali nawiązać z towarzyszami niedoli jakieś bliższe stosunki, ale zawsze kończyli oni jako obiekt kpin, lub byli wykorzystywani przez pozbawionych skrupułów kamratów. Szybko tracili swoje ideały i naiwne spojrzenie na świat, i zamieniali się w wyprane ze wszelkich emocji skorupy. Kestah wcale nie żałował ich podłego losu. Prawo było prawem, i nikt nie stał ponad nim, nawet Astartes. Jeśli ktoś popełniał przestępstwo znając jego konsekwencję, tak naprawdę sam kupował sobie jednostronny bilet do Karnego Batalionu, i jedynym kogo mógł winić, był on sam.
Inkwizytor starał się nawiązać kontakt wzrokowy ze skazańcami, jednak ci natychmiast uciekali spojrzeniami, nie chcąc przyciągnąć niepotrzebnej uwagi swego nowego dowódcy. Na ich twarzach malowała się teraz pokora i poddanie się jego woli. Wiedział, że udało mu się całkowicie podporządkować sobie tych ludzi. Nie sprawiało mu to zbyt dużej radości, czy satysfakcji, jednak jeśli już musiał nimi przewodzić, wolał to robić na własnych warunkach.
Dotarł do swojego namiotu, który wciąż stał niedaleko kwater kapitana Abiddusa i jego oficerów, w samym centrum obozu sił imperialnych. Ciężka, płócienna poła, służąca za drzwi, łopotała lekko, uderzana delikatnymi podmuchami ciepłego, tropikalnego wiatru. Przed wejściem stał jego osobisty serwitor , nad którym unosiły się roje bzyczących owadów. Obsiadły już całą skórę mechanicznego sługi, i wbijały w nią swoje długie, twarde ssawki, pijąc płynącą w żyłach krew. Serwitory były jednym z najbardziej kontrowersyjnych wynalazków Adeptus Mechanicus, jednak cieszyły się wśród bogatszych obywateli Imperium dużą popularnością.
Powstawały w wyniku całkowitej symbiozie ułomnego ciała, z doskonałością maszyny. Ludzie, u których zdiagnozowano śmiertelne choroby, lub popełnili specyficzne zbrodnie, ofiary wypadków i wylewów, były poddawane lobotomii, by pozbawić je poczucia własnego „ja”, a następnie instalowano w ich półkulach mózgowych odpowiednie matryce, które „programowały” pracę serwitora. Były to najczęściej proste, nieskomplikowane zadania, najczęściej polegające na sterowaniu lotem lub obsługiwaniem stanowiska broni ciężkiej. Sprawdzały się także jako służba domowa, lub osobiści strażnicy.
 Xendor używał swojego tylko do jednego celu- zakładania swojej zbroi bitewnej. Przestąpił przez próg namiotu i skierował się w stronę zwyczajnie wyglądającej, metalowej szafy stojącej w jednym z jego rogów. Po drodze zgarnął ze stolika niedopity kielich czerwonego wytrawnego wina i pociągnął solidny łyk, by zmyć z języka brud i kurz, które zdawały sie oblepiać całe jego gardło, od czasu pobytu w obozowisku Karnego Batalionu. Cierpki trunek, o wybornym smaku dojrzewających w promieniach szkarłatnego słońca planety Dionizis winogron, spływał w głąb przełyku Inkwizytora i spłukiwał nieapetyczny posmak z jego ust.
Przechylił naczynie do końca, a gdy w kielichu nie została już ani kropla, rzucił go niedbale na podłogę, pozwalając mu opaść łagodnie na gruby dywan z zielonej trawy. Podszedł do szafki i przycisnął dłoń do czytnika. Przez ekran urządzenie przesunęła się zielona kreska, porównując odciski palców. Głośny pisk potwierdził zgodność. Na wysokości głowy Kestaha otworzyło się niewielkie okienko, zza którego wsunęło się teleskopowe ramię, na końcu którego znajdowała się kamera. Mechaniczny wąż zbliżył się do twarz mężczyzny, i rozpoczął skanowanie siatkówki. Kolejny pisk, tym razem głośniejszy. Z głośnym sykiem dekompresji, szafa uchyliła się.
 W jej wnętrzu znajdował się osadzony na specjalnym stojaku, potężny pancerz siłowy, niemal dorównujący tym, które nosili Kosmiczni Marines. Wykonany był z płyt kompozytowych, stanowiących połączenie adamantium i plastali, które były w stanie wytrzymać uderzenie rozpędzonego pojazdu opancerzonego. Metal miał delikatny, kobaltowy kolor, który lśnił tajemniczo w blasku niebieskich neonów oświetlających stojak. Spośród kłębów pary, które wydobyły się z otwartej szafy, przebijały się bogate ornamenty wryte na niemalże całej powierzchni zbroi. Na prawym naramienniku pysznił się wspaniały, perłowy Orzeł Imperium, ze swoimi dwoma głowami, symbolizującymi Unię zawartą pomiędzy Marsem a Terrą.
 Potężny ptak miał szeroko otwarte oba dziob, uchylone w niemym krzyku, którym zwiastował osąd i śmierć wszystkim nieprzyjaciołom ludzkości. Na prawym zaś, wyryty był znak Ordo Malleus, świadczący o przynależności noszącego do kasty zajmującej się tropieniem zdrajców pośród ludzi. Na piersi widniał święty symbol Inkwizycji, mający chronić przed demonami i podszeptami Chaosu. U dołu zdobił go wizerunek szczerzącej się czaszki pokrytej zakrzepłą krwią, unoszącej się na złotych skrzydłach. Był to osobisty dowód uznania samego Fabrykatora Generalnego Marsa, który sam wykonał tą zbroję, i podarował ją Kestahowi.
Na wzór Adeptus Astartes, do piersi pancerza przymocowane były długie zwoje Ślubów Bitewnych, jednak zamiast woskowych pieczęci, przytrzymywały je misternie wykonane w złocie spinki w kształcie Orła i Czaszki. W niektórych miejscach, niebieskawą powierzchnię metalu zdobiły głębokie rysy, jednak nie umniejszały one aury potęgi i dostojeństwa, którą roztaczała wokół siebie zbroja, wręcz przeciwnie, sprawiały one, że stawała się prawdziwym pomnikiem siły i zabójczej precyzji, a nie tylko błyszczącym nowością cackiem, stojącym w salonie jakiegoś nadętego arystokraty. Słowa modlitw do Imperatora pokrywały niemal każdy wolny skrawek pancerza, i zapewniały błogosławieństwo władcy ludzkości.
Były też litanie do Boga-Maszyny, jednak Inkwizytor nigdy specjalnie nie wierzył w ich skuteczność. Ostatecznie, czyż niektórzy spośród Kapłanów Marsa, nie uważali Imperatora za wcielenie swego bóstwa? Nie był to jednak czas na rozważania na tematy teologiczne. Za niecałą godzinę rozpoczynała się kolejna akcja ku chwale ludzkości, i musiał się na nią dobrze przygotować. Wezwał do siebie serwitora, i uruchomił sekwencję zakładania pancerza. Stanął pośrodku namiotu z rozłożonymi rękami i szeroko rozstawionymi stopami, i pozwolił automatonowi na wykonaniu swojej pracy.
Podczas gdy poszczególne elementy zbroi znajdowały drogę do przeznaczonych im miejsc na ciele Xendora, jego Lucyferzy zajmowali się wciąż nieprzytomnym mężczyzną, którego przywlekli ze sobą. Ułożyli go dość brutalnie na trawiastej podłodze i próbowali ocucić. Jeden z nich klepał skazańca po policzku z taką siłą, że Kestah krzywił się słysząc soczyste plaśnięcia, kiedy urękawiczniona  dłoń ochroniarza uderzała w obwisłą skórę wytatuowanego. Drugi z Lucyferów wyszedł na zewnątrz, i po chwili powrócił niosąc ze sobą kubeł wody, który następnie wylał na głowę nieprzytomnego. Przez chwilę wydawało się, że nic się nie wydarzy, jednak nagle ponad mechaniczny zgrzyt podnośników, którymi wzmocnione były kończyny serwitora, wzbił się mokry kaszel.
Skazaniec otworzył szeroko oczy i błyskawicznie podniósł się do pozycji siedzącej. Pochylający się nad nim „opiekun”  ostrzegawczo położył mu dłoń na ramieniu i ponownie popchnął w dół. Mężczyzna usłuchał niechętnie, najwyraźniej pamiętając swoje poprzednie spotkanie z Lucyferami. Wodził jedynie przerażonymi oczami po nieznanym otoczeniu, zapewne zastanawiając się jakie okropności go czekają za atak na inkwizytorskich ochroniarzy. Xendor, widząc, że jego gość się przebudził, obrócił się w jego stronę i wlepił w niego surowe spojrzenie. Twarz więźnia była pokryta zaskorupiałą warstwą krwi z rozbitego nosa, jednak poza tym, wydawał się cały. Kestah zaczynał już się bać, że jego ludzie uszkodzili jedynego spośród Karnego Batalionu, kto mógłby mu się przydać. Chociaż dopóki nie sprawdzi stanu jego umysłu, nie mógł stwierdzić tego z cała pewnością.
-Jak się nazywasz?
Mężczyzna ponownie spróbował podnieść się do pozycji siedzącej, i ponownie został stanowczo popchnięty przez Lucyfera. Jego twarz zbladła pod zakrzepłą maską, a oczy były bezdennymi studniami przerażenia. Xendor wcale się nie zdziwił, widział tego typu reakcje już wielokrotnie u ludzi, których przesłuchiwał. Ocknięcie się w obecności członka Inkwizycji, w dodatku będąc pod ścisłym nadzorem dwóch potężnie zbudowanych, odzianych w czerń Lucyferów, nie należało do standardowego repertuaru marzeń każdego człowieka, było to raczej coś, czego każdy chciał uniknąć.
Straszliwe plotki, rozpowiadane w całym odkrytym wszechświecie, często na zlecenie samej Inkwizycji, budowały tej organizacji nieprzejednaną i brutalną reputację, z której każdy jej członek był dumny. Ułatwiała ona zdobywanie informacji, ponieważ wystarczyło wylegitymować się przynależnością do Ordo Malleus, by zapytany zdradził wszystkie małe i większe grzechy swoje, i swojej rodziny do trzeciego pokolenia wstecz. Jednak w tym przypadku, wyrok został już wydany, a człowiek, od którego próbował wydobyć nazwisko, już od jakiegoś czasu odbywał swoją karę. Strach paraliżował jego ciało, i znacznie utrudniał komunikację. Wargi skazańca poruszały się bezgłośnie, a on sam zdawał się wkładać wiele wysiłku w to, by udzielić Xendorowi odpowiedzi, której żądał, jednak żaden dźwięk nie chciał wydobyć się z zaciśniętego gardła mężczyzny. Kestah przetoczył oczami i westchnął głęboko, okazując swoją irytację. Więzień, jeśli to było możliwe, zbladł jeszcze bardziej.
-Jeśli okaże się, że moi ludzie byli wobec ciebie zbyt…gorliwi, będziesz zupełnie bezużyteczny. Każę cię przerobić na serwitora, i do końca swoich dni będziesz sprzątał obozowe latryny. Powtarzam jeszcze raz: Jak się nazywasz?
Tym razem nadeszła odpowiedź.
- Culligan…John Culligan.
Inkwizytor skłonił z zadowoleniem głowę, ciesząc się, że skazaniec ma się lepiej niż podejrzewał.
-Przed Batalionem, byłeś członkiem gildii inżynierskiej.-To nie było pytanie, proste stwierdzenie faktu.-Myślę, że ktoś taki jak ty, przydałby się komuś takiemu jak ja, by ogarnąć ten bajzel, który zostawił mi wasz poprzedni pułkownik.
Coś w tonie głosu Xendora, kazało Culliganowi przypuszczać, że lepiej dla niego, by potwierdził tą informację, w przeciwnym bowiem razie, może okazać się nieprzydatnym. Zadrżał na myśl co by to oznaczało. Przypomniał sobie wszystkie potworne opowieści, które słyszał o członkach Inkwizycji. Nie chciał być bohaterem kolejnej.
-Tak, przez siedem, lat byłem technikiem na statku sześćdziesiątej Floty Ekspedycyjnej, „Włócznia Imperatora”. To był dobry numer…Że też akurat musiałem trafić do 13-tego Batalionu! Wolałbym rzucić się w Oko Chaosu niż walczyć pod tak pechowym numerem.
Najwyraźniej cios, który otrzymał, nie pozostawał bez wpływu na jasność jego umysłu, jasnym bowiem było, że skazaniec odpływał myślami na sobie tylko znane wody, niemal ignorując wypowiedź Inkwizytora. Najwyraźniej, Kestah miał przed sobą jednostkę daleką od oświecenia przez Imperialną Prawdę, nadal pełna zabobonów i ciemnoty. Nie mógł pozwolić, by tego typu poglądy miały miejsce w jego, jak niechętnie zaczął nazywać Karny Batalion, oddziale. Nie chciał jednak zabijać Culligana. Nie dlatego, że uważał, że jego przesądy są niegroźne, po prostu nie miał ochoty szukać wśród tej zbieraniny prymitywów kolejnego osobnika, który mógłby zająć miejsce byłego technika. Postanowił, że najlepszym rozwiązaniem będzie oduczenie zacofanego skazańca jego barbarzyńskich wierzeń. Nagle, przyszedł mu do głowy doskonały pomysł jak to zrobić. Drzemiąca w Inkwizytorze nutka sadyzmu doszła do głosu.
-Więc uważasz, że para znaków, przypisana do pewnej wartości, może stanowić o twoim losie? Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo ociera się to o herezję?
Culligan zmarszczył głęboko brwi, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. W jego zamglonych jeszcze oczach kryły się przytłumione przez przymroczenie iskierki inteligencji.
-Zaraz…Jak to…”były pułkownik”?
Kestah zaklął głośno. Z tym skazańcem było gorzej niż sądził. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że są to jedynie tymczasowe skutki ciosu w głowę. Być może porządny sen przywróci Culliganowi jego dawną osobowość. Jedno było pewne- w zbliżającej się akcji, nie będzie mógł na niego liczyć.
-Wasz pułkownik postanowił popełnić samobójstwo poprzez zaatakowanie przedstawiciela świętej Inkwizycji. Lord Militant przydzielił mi tymczasowe, a przynajmniej o to modlę się do Imperatora, dowództwo nad twoim parszywym Batalionem. Trzynastym. Wybrałem cię, ponieważ tylko ty, spośród całego tłumu ćwierćmózgów, wdawałeś się do czegoś nadawać. Od dzisiaj, jeśli oczywiście stan twojego umysłu ulegnie poprawie, jesteś nowym sierżantem. Gratuluję zaszczytu i tak dalej…Pamiętaj, że będziesz odpowiadał za swoich ludzi. Odpowiadał przede mną, a wierz mi, jeśli chodzi o kary, jestem znacznie gorszy niż wasz poprzedni pułkownik.
Culligan rozdziawił szeroko usta i wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć w to, co go spotkało. Trudno było jedynie ocenić, czy cieszy się z otrzymanej nominacji, czy też w duchu przeklina Inkwizytora za jego wątpliwe „zaszczyty”. Nie miał jednak żadnego wyboru, to nie była propozycja, lecz rozkaz, dlatego też skinął krótko głową na znak potwierdzenia. Kestah obrócił się w kierunku otwartej szafy. Serwitor skończył właśnie zakładanie ostatniego fragmentu pancerza. Całą postać Xendora wydawała sie teraz o wiele wyższa i potężniejsza.
Zakuta w stal sylwetka przypominała Kosmicznego Marines, jedynie odsłonięta głowa świadczyła o tym, że nosiciel zbroi był zwykłym człowiekiem. Ciche zgrzytania serwomotorów towarzyszyły każdemu krokowi mężczyzny, a kłęby pary wydobywały się zza jego karku, z dyszy chłodzącej. Plątanina rurek otaczała twarz Inkwizytora, dostarczając paliwo i odprowadzając, wyprodukowaną w procesie spalania go, wodę. Potężny, energetyczny miecz zwisał na skórzanym, bogato zdobionym pasie, a do biodra przytroczona była kabura z pistoletem plazmowym.
Kestah zakładał ten pancerz tylko w wyjątkowych sytuacjach, wiedział jednak , jakim śmiertelnym zagrożeniem był dla swoich wrogów, gdy był w niego zakuty. Uwielbiał uczucie mocy, która płynęła ze wzmacnianych przez adamantowe tłoki mięśni oraz lekkość, którą zapewniały serwomotory. Sięgnął do szafy i wyjął z niej wspaniałą, szkarłatną pelerynę, ze złotymi zdobieniami. Po jej bokach, niemal tuz przy samej ziemi, wyszyte były symbole Inkwizycji. Xendor wciągnął w nozdrza zapach drogiego materiału, z którego była wykonana, i uśmiechnął się, czując powracające wspomnienia.
-A teraz Culligan, przestań wygniatać trawę w namiocie swojego dowódcy i leć zająć się moimi ludźmi. Zbiórka na środku polany za pięć minut. To twoje pierwsze zadanie, nie zawiedź mnie!
Skazaniec zerwał się natychmiast z podłogi, i wyprostował sztywno. Wykonał coś co można by przy odrobinie dobrych chęci uznać za salut, i zbyt przestraszony by coś powiedzieć, ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał go głos Inkwizytora.
-Byłbym zapomniał. Przejawiasz niezdrowe przywiązanie do zabobonów i magicznych liczb. Nie będę tolerował takich rzeczy w moim oddziale. Od tej chwili masz zapomnieć o wszystkich przesądach. Żeby to udowodnić, zmienisz nazwisko na Trzynasty. Jeśli usłyszę, lub dowiem się, że przedstawiasz się komuś jako Culligan…Cóż, obawiam się, że będę musiał ogłosić cię heretykiem. No już, nie stój jak tępe bydle, którym jesteś, zbiórka za pięć minut!

Po chwili Trzynasty pędził już w kierunku obozowiska Karnego Batalionu gorzko przeklinając swój parszywy los, i nadpobudliwy język, który zdradził nieopatrznie jego myśli.

2 komentarze:

  1. Byłam, przeczytałam i cieszę sie, że ja tak się ubierac nie musze. Koszmar.
    Pytanko. Co znaczy bród, a co brud? Bo to jak to napisales, zaczelam szukać rzeki.
    Wiem, jestem wredna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. The Emperor has forsaken me ^^ Wybacz ten błąd :/ Wcale tego nie odbieram jako "bycie wredną" "Dla tych którzy dążą do doskonałości, nie ma odpoczynku w tym życiu." :D

      Usuń