niedziela, 6 kwietnia 2014

Isthmus część VII

Głęboki na czterech mężczyzn, długi szereg skazańców stał w milczeniu pośrodku polany, oczekując na pojawienie się Inkwizytora i jego inspekcję. Niektórzy z nich dokonywali jeszcze ostatnich poprawek, zapinając niesforne guziki, czy przesuwając niechlujnie założone pasy z nabojami. Ich mundury nie prezentowały się zbyt okazale, jednak widać było wyraźną różnicę w czystości strojów. Zakopane pośród sterty innych osobistych przedmiotów szczotki usunęły nagromadzoną, często z wielkim wysiłkiem przez okres kilku lat, warstwę kurzu i pyłu, pochodzących z przeróżnych planet i dziesiątków układów gwiezdnych.
Cała gamma brudu stanowiła lepki, obrzydliwy pomnik historii poszczególnych członków Batalionu, jak i całej jednostki. Kolory uniformów były wypłowiałe, ich barwa skradziona przez promienie kilkunastu słońc, świecących na kilkunastu różnych nieboskłonach. Chwiejące się pod podmuchami wiatru płomienie ognisk, odcinały wyraźnie na ich tle niewielkie, białe prostokąty przyszyte pośrodku piersi munduru, wyciągnięte na wierzch przez dokładne zabiegi pielęgnacyjne. Umieszczony na nich numer był oznaką hańby i odstępstwa od imperialnych zasad, symbolem przynależności do karnej jednostki. Pierwsze dwie cyfry były sygnaturą przestępstwa za jakie dany mężczyzna został skazany, a kolejne mówiły o dokładniejszej specyfice zbrodni, i numerze porządkowym sprawy.
Najmniejszy z nich składał się z „zaledwie” dwudziestu znaków, największy z pięćdziesięciu trzech. Twarze zebranych były na przemian zaczerwienione od wypitego alkoholu i trupio blade ze strachu przed gniewem nowego dowódcy, który pokazał im, że nie będzie tolerował braku dyscypliny i hulanek podczas służby. Oznaczało to permanentny zakaz tego typu rozrywek, ponieważ członkowie Karnego Batalionu nie dostawali przepustek, czy szansy na odpoczynek. Byli przerzucani z jednego świata na drugi, z wojny przeciwko Orkom, na wojnę przeciwko Eldarom, lub sługom Chaosu. Ich życie pełne było niebezpieczeństwa i walki, śmierci i przelewu krwi. Jedynym, co trzymało je przy życiu, były ciągłe dostawy świeżych rekrutów, uzupełniające ogromne starty w szeregach Karnych Batalionów, a tych nie brakowało nigdy, bowiem machina sprawiedliwości Imperium działała szybko i skutecznie.
Niektórzy skazańcy wciąż byli widocznie pijani, i od tych odsuwali się ich towarzysze, nie chcąc znaleźć się zbyt blisko nich, gdy pojawi się Inkwizytor, by nie zarobić przypadkowej kulki między oczy. Mimo pozornego braku dyscypliny, który zaprezentowali wcześniej, więźniowie ustawili się w równych szeregach, i gdyby nie specyfika umundurowania i uzbrojenia, niczym nie różniliby się od innych jednostek Imperialnej Gwardii. Nagłe poruszenie pośrodku szyku przykuło uwagę wszystkich zebranych. Jeden ze skazańców upadł na ziemię i przebierał dziwacznie rękami, najwyraźniej zbyt pijany by się podnieść. Wokół spodni mężczyzny utworzyła się szeroka, mokra plama, a w powietrze wzbił się nieprzyjemny zapach uryny.
Pozostali natychmiast zrobili duży krok w bok, odseparowując się od nieszczęśnika. Grupa podzieliła się na dwie części, a on pozostał pomiędzy nimi niczym wyrzucona przez morze ryba, walcząca o powrót do życiodajnej wody. Wszystkie spojrzenia skierowane były w jego stronę, wszystkie pozbawione współczucia, przepełnione jedynie nieludzką ciekawością, a czasami nawet jawną kpiną. Nikt nie pofatygował się żeby pomóc leżącemu. Nagle, na oczach wszystkich, czaszka mężczyzny zamieniła się w krwawą miazgę złożoną z potrzaskanych kawałków kości i szarej materii mózgu. Huk wystrzału odbił się echem wśród pogrążonego w głębokim uśpieniu tropikalnego lasu. Skazańcy zwrócili się w stronę, z której padł strzał i ujrzeli odzianego w kobaltowy pancerz siłowy Inkwizytora, stojącego z opuszczonym wzdłuż biodra bolterem i wpatrującego się zimno w leżącego kilkanaście stóp przed nim trupa.
Jego pistolet plazmowy spoczywał zabezpieczony w kaburze, i wielu z zebranych westchnęło z ulgą widząc, że go nie użył. Gdyby wypuścił kulę rozgrzanego do niebotycznych temperatur gazu w ciasno zbitą grupę więźniów, starty mogłyby być ogromne. Ciężka, szkarłatna peleryna wydawała się obojętna na podmuchy wiatru, pozostając niewzruszoną na zaczepki ze strony prądów powietrza. Blask płomieni tańczył na ozdobionym czaszkami symbolu Świętej Inkwizycji zdobiącym pierś dowódcy, i nadawał wyszczerzonym w krzywym uśmiechu, obdartym z mięśni szczękom wyraz wyjątkowego okrucieństwa.
Wszyscy wstrzymali oddech czekając na kolejny strzał, niepewni jak teraz zachowa się Xendor; nikt nie ośmielił się wykonać nawet najmniejszego ruchu, pomimo, że po twarzach stojących najbliżej zabitego nadal spływały fragmenty szarej mazi, która była niegdyś jego mózgiem. Kestah spokojnym, miarowym krokiem podszedł bliżej pierwszych szeregów i zaczął w milczeniu przechadzać się wzdłuż linii skazańców, uważnie przypatrując się ich twarzom. Gdy dotarł do końca, przystanął i rozejrzał się dookoła, najwyraźniej kogoś szukając.
-Trzynasty! Gdzie jesteś do cholery?
Z tłumu wyskoczył natychmiast łysy skazaniec i podszedł do Inkwizytora, starannie unikając patrzenia mu prosto w oczy. Zatrzymał się w odległości kilku kroków od niego, raz by znaleźć się poza zasięgiem energetycznego miecza zwisającego wzdłuż biodra Xendora, dwa, by okazać mu należny jego osobie szacunek. Skłonił nisko głowę, i w milczeniu oczekiwał na kolejne słowa swojego przełożonego. Kestah skrzywił się z irytacją i przybliżył się do Trzynastego, stając z nim niemal twarzą w twarz. Odczekał chwilę, dopóki mężczyzna nie był zmuszony do podniesienia wzroku.
-No więc…?
Więzień wyglądał na naprawdę zmieszanego. W jego oczach czaiły się pytania, których bał się zadać, a jego dłonie nerwowo błądziły po zapięciach munduru, niczym para insektów, szukających odsłoniętego miejsca, by zatopić w miękkim ciele swoje żuwaczki. Na gładką głowę mężczyzny wystąpiły gęste krople potu, a jego plecy przebiegły ciarki strachu. Nie miał pojęcia o co może chodzić nowemu pułkownikowi, zastanawiał się czy zrobił coś nie tak. Jeszcze raz przypomniał sobie rozkazy, które otrzymał i w myślach przeanalizował to co zrobił, nie znalazł jednak żadnych rozbieżności. Czy chodziło zatem o tego pijanego skazańca?
Jeśli tak, jego los był już przesądzony. Miał marne szanse na przekonanie Inkwizytora, że postawa tego śmiecia, nie jest jego winą. Wiedział również, że stojąc jak słup, i nie odpowiadając na pytanie, nawet tak nieprecyzyjne jak to, które usłyszał, nie zwiększa wcale swoich szans na przeżycie. Przełknął głośno ślin, walcząc z ogarniającym go przerażeniem. Odziany w adamantową zbroję Kestah nie był kimś, z kim chciałby w tej, czy jakiejkolwiek chwili, zadzierać. Inkwizytor wyglądał niczym ucieleśnienie samej wojny, potężny i bezlitosny, zdolny bez mrugnięcia okiem obrócić perzynę całe planety, jeśli tylko uzna, że ich mieszkańcy sprzeciwiają się woli Imperatora.
-Zrobiłem…Zrobiłem wszystko co rozkazałeś, panie…Ten człowiek…On..
Xendor nie dał Trzynastemu skończyć. Błyskawicznym ciosem pięści powalił skazańca na ziemię, z po raz kolejny tego dnia rozbitym, krwawiącym nosem. Nie włożył w uderzenie zbyt dużo siły, świadom, że jego wzmocnione dodatkowo przez serwomotory pancerza mięśnie, mogłyby z łatwością pozbawić mężczyznę życia. Musiał przyznać, że w pewnym stopniu upatrzył sobie w nim swojego oficera, i niełatwo było mu zrezygnować z tego pomysłu. Wydawał się być jedynym dość bystrym osobnikiem spośród tej zgrai łotrów i oszustów.
 Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar być dla niego pobłażliwy, gdy uchybiał wojskowemu porządkowi. Nadepnął obutą w plastalowy but stopą na pierś Trzynastego i nacisnął lekko, czując jak kruche kości protestują przeciwko podobnemu traktowaniu. Skazaniec instynktownie spróbował zepchnąć przygniatający go ciężar, jednak po chwili zorientował się, że może to zostać poczytane jako podnoszenie ręki na Inkwizycję, i zrezygnował z oporu. Zamiast tego, chwycił sięga złamany nos, i spróbował zatamować krwawienie. Jego z taką troską wyczyszczony i odnowiony mundur zdążył się już pokryć lepkimi, szkarłatnymi plamkami.
 Xendor westchnął na myśl o niechlujstwie swoich przymusowych podwładnych i delikatnie zwiększył napór na mostek oficera z przypadku, uważając jednak by go nie uszkodzić. Twarz Trzynastego zamieniła się zakrwawioną, wykrzywioną w grymasie bólu maskę, przypominającą wizerunki przedstawiane nieraz w heretyckich dziełach jako oblicza demonów. Świszczący, urywany oddech, świadczył o problemach w złapaniu tchu.
-Kiedy dowódca pojawia się na zbiórce, do obowiązków kapitana, należy złożenie mu raportu o stanie jednostki. Nie zrobiłeś tego. Wygląda na to, że nie tylko nie znacie znaczenia słowa „dyscyplina”, nie macie również pojęcia o podstawach związanych ze służbą w Imperialnej Gwardii!
Ostatnie słowa skierował do wszystkich zebranych, tocząc po nich wściekłym wzrokiem, pod którym nawet najtwardsi bandyci zamieniali się w pokorne owieczki z wbitymi w swoje stopy oczami. Kestah zabrał but uciskający pierś Trzynastego i pozwolił mu wstać. Skazaniec niepewnie podniósł się najpierw na klęczki, a potem całkowicie do pionu. Przez chwilę stał w milczeniu, masując obolały mostek. Z jego ust wyrwał się suchy kaszel, wraz, z którym wyleciały niewielkie kropelki krwi. Mężczyzna splunął soczyście na trawę, i otarł czerwoną strużkę, ściekającą mu z kącików warg. Pomimo bólu ściśniętych płuc, który palił jego wnętrzności niczym żywy ogień, Trzynasty spróbował wyprostować się, by przedstawiać sobą minimum dostojności, i zasalutował.
-Kapitan Trzynasty posłusznie..khy khy.. melduje gotowość Batalionu do walki. Stan osobowy jednostki…-nagły atak kaszlu przerwał składanie raportu, jednak Kestah zdawał się nie zwracać na to uwagi, uważnie wpatrując się w oficera, najwyraźniej zadowolony z jego szybkich postępów w nauce posłuszeństwa-…stan osobowy jednostki to czterystu osiemdziesięciu trzech-spojrzał niepewnie na nieruchome ciało z odstrzeloną głową-czterystu osiemdziesięciu dwóch skazańców, wszyscy sprawni i gotowi by oddać życie pod twoje rozkazy panie!
Przez szeregi więźniów przeszedł niezdecydowany pomruk aprobaty, wszyscy bowiem chcieli przypodobać się swojemu dowódcy, obawiając się jego reakcji, gdyby powziął podejrzenia, odnośnie ich gorliwości w poświęcaniu się dla większego dobra. Kestah sięgnął groźnie do kabury, w której trzymał pistolet plazmowy, i uśmiechnął się niebezpiecznie do skazańców. Pomimo swoich ograniczeń umysłowych, więźniowie natychmiast zrozumieli ten niemy przekaz i jednym, nieco zachrypniętym głosem wyrazili swe poparcie dla słów Trzynastego. Inkwizytor cofnął dłoń, zadowolony z efektów. Nadszedł czas, by zamienić ten surowy, odrzucony przez resztę materiał, w skuteczną i śmiertelnie niebezpieczną broń. Przeszedł na środek szeregów, tak, by blask ognisk oświetlał całą jego postać i stanął twarzą do swoich podwładnych. Do przewidzianej przez kapitana Abiddusa zbiórki pozostało jeszcze około piętnaście minut.
-Zapewne wydaje się wam, że zesłanie do tego oddziału jest waszym przekleństwem. Że nic gorszego nie mogło was spotkać. Wielu spośród tych szeregów, wolałoby śmierć niż nieustanną walkę. Jednak nie można zapominać, że służba w Karnym Batalionie, jest nie tyle karą, co możliwością odkupienia. Umierając z rąk egzekutora, człowiek jest pozbawiany szansy naprawienia swoich błędów, ginie, skazany na wieczne potępienie wśród swoich pobratymców i na wieczną niesławę. Wy natomiast, otrzymaliście prawdziwą łaskę, która daje możliwość odpłacenia tym, których skrzywdziliście swoim zbrodniczym postępowaniem.
Nie zrozumcie mnie źle, dla mnie jesteście, i na zawsze pozostaniecie zwykłymi śmieciami, robactwem pełgającym w ciemnych zakamarkach Imperium. Jednak, pośród tych wszystkich wad, macie jedną zaletę, która stawia was, nic niewartych ponad Eldarów, Orków i inne plugastwa zamieszkujące galaktykę. Jesteście śmieciami Imperatora! W swej nieskończonej mądrości, postanowił On dać wam kolejną szansę, i przeznaczył temu Batalionowi zadanie walki ze wszystkimi przeciwnikami ludzkości. I tak jak czasem dobry człowiek musi splamić swe ręce podstępem, by uratować to, co mu bliskie, tak Bóg-Imperator patrzy na was, i widzi narzędzie swego gniewu. Narzędzie brutalne i pozbawione wszelkich ozdób, niegodne by służyć tak wspaniałemu bytowi jak Władca Terry, mimo to, świadom zagrożeń czyhających na jego umiłowanych poddanych, sięga po nie.
 A jeśli już to robi, my, jako Jego wierny lud, nie możemy uchybić zamysłom Imperatora, i winniśmy robić wszystko co w naszej mocy, by je zrealizować. Albowiem sprzeciwiać się im, oznacza sprzeciwiać się Jemu, a to nie może być tolerowane! Wiec choć nie znajduję żadnej przyjemności w dowodzeniu wami, z pokorą i miłością do swojego Pana, przyjmuję na me barki ten ciężar, i zrobię co w mojej mocy, by jak najlepiej  go wykorzystać do szerzenia Jego chwały. Każdy, kto będzie mi w tym przeszkadzał, zostanie natychmiast usunięty. Jeśli w czymś mi uchybicie- zginiecie. Jeśli będziecie wiernie walczyć, obiecuję, że po śmierci, wszyscy zostaniecie przywróceni do społeczeństwa Imperium. Nie zabraknie wam zdobyczy i zaopatrzenia, jedyne czego wymagam, to dyscyplina. Czy wyraziłem się jasno?
Przez chwilę wydawało się, że nikt mu nie odpowie. Szeregi skazańców w milczeniu przetrawiały jego słowa, uważnie zastanawiając się nad wszystkim co usłyszały. Wszyscy wiedzieli, że nigdy nie odzyskają wolności, więc oświadczenie Inkwizytora nie było dla nich nowością. Jednak po raz pierwszy ktoś im powiedział, że sam Imperator ma wobec nich jakiś plan. Poprzedni pułkownicy ograniczali się do spontanicznych wyzwisk i wykrzykiwania rozkazów natarcia, nigdy odwrotu. Pomimo dość drastycznych metod, Kestah uświadomił im, że rzeczywiście mogą odpokutować swoje przewinienia, robiąc to, co robili przez całe dotychczasowe życie-walcząc. Trzynasty wyprostował się dumnie, i uczynił na piersi znak Aquili, składając przy tym niski ukłon przed Xendorem. Idąc za jego przykładem, pozostali skazańcy zrobili to samo, a po chwili z setek gardeł wyrwał się jeden ogłuszający okrzyk, przepełniony oddaniem i wolą walki.
-Za Imperatora!
Inkwizytor przyłączył się do tego zawołania, nie tyle z poczucia wspólnoty z podwładnymi, ile ze szczerej miłości do swego Władcy. Po chwili wrzask ustał, zastąpiony ciszą, podczas której czterysta osiemdziesiąt dwie pary oczu wpatrywały się w Kestaha, czekając na jego rozkazy. Xendor uśmiechnął się tajemniczo. Teraz nadszedł czas na prawdziwą próbę wiary dla tych ludzi.

Tak jak obiecał, rozstawił skazańców na całej szerokości polany, tak aby każdy z nich miał wokół siebie przynajmniej dwa kroki wolnej przestrzeni, a następnie przetestował ich trzeźwość, rozkazał im stanąć na jednej nodze. Nie wiadomo czy to przez strach wywołany egzekucją dziewięciu więźniów, czy też nowo wzbudzone oddanie dla Imperium, jednak żaden z nich nie upadł, i Inkwizytor nie był zmuszony zabijać kolejnych. Przechodził właśnie koło ostatniej grupki, kiedy podbiegł do niego dziany w mundur służącego Szkarłatnych Pięści posłaniec z wiadomością od kapitana Abiddusa. Trzynasty, pochłonięty swoją nową rolą, zastąpił kurierowi drogę i wyrwał mu z dłoni zapieczętowany pergamin, sprawdzając symbol odciśnięty w wosku. Kestah zaskoczony zuchwałością swojego kapitana, odebrał mu pismo i miał już trzepnąć go w ucho, jednak się rozmyślił. Podejrzewał, że w liście zawarte są rozkaz wymarszu, i nie chciał, by poturbowany zbyt mocno mężczyzna musiał zostać w obozie. Przełamał lak, i odczytał starannie wykaligrafowane słowa w Wysokim Gotyku. Nie mylił się. Abiddus wzywał go do swojego namiotu. Siły Imperium wyruszały w poszukiwaniu wraku.

5 komentarzy:

  1. Bardzo dobre, zastanawiam sie, czy takiej metody nie zastosowac wobec moich podwładnych. Chodzi mi oczywiscie o metody psychologiczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, powiedz im, że są "śmieciami Imperatora" :D Norma wzrośnie o 50 %, jak nic ^^ Tylko nie podawaj źródła, podoba mi się lakier na samochodzie, nie chcę żeby ktoś mi go porysował :D

      Usuń
    2. Na 40 pracowników, połowa to wiezniowie. I wierz mi, kombinuja jak moga.

      Usuń
    3. No nie wątpię, za uczciwą pracę by nie trafili do więzienia. A trudno się pozbyć raz nabytych zwyczajów :P

      Usuń