Głęboki na czterech mężczyzn,
długi szereg skazańców stał w milczeniu pośrodku polany, oczekując na
pojawienie się Inkwizytora i jego inspekcję. Niektórzy z nich dokonywali
jeszcze ostatnich poprawek, zapinając niesforne guziki, czy przesuwając
niechlujnie założone pasy z nabojami. Ich mundury nie prezentowały się zbyt
okazale, jednak widać było wyraźną różnicę w czystości strojów. Zakopane pośród
sterty innych osobistych przedmiotów szczotki usunęły nagromadzoną, często z
wielkim wysiłkiem przez okres kilku lat, warstwę kurzu i pyłu, pochodzących z
przeróżnych planet i dziesiątków układów gwiezdnych.
Cała gamma brudu stanowiła lepki,
obrzydliwy pomnik historii poszczególnych członków Batalionu, jak i całej
jednostki. Kolory uniformów były wypłowiałe, ich barwa skradziona przez
promienie kilkunastu słońc, świecących na kilkunastu różnych nieboskłonach.
Chwiejące się pod podmuchami wiatru płomienie ognisk, odcinały wyraźnie na ich
tle niewielkie, białe prostokąty przyszyte pośrodku piersi munduru, wyciągnięte
na wierzch przez dokładne zabiegi pielęgnacyjne. Umieszczony na nich numer był
oznaką hańby i odstępstwa od imperialnych zasad, symbolem przynależności do
karnej jednostki. Pierwsze dwie cyfry były sygnaturą przestępstwa za jakie dany
mężczyzna został skazany, a kolejne mówiły o dokładniejszej specyfice zbrodni,
i numerze porządkowym sprawy.
Najmniejszy z nich składał się z
„zaledwie” dwudziestu znaków, największy z pięćdziesięciu trzech. Twarze
zebranych były na przemian zaczerwienione od wypitego alkoholu i trupio blade
ze strachu przed gniewem nowego dowódcy, który pokazał im, że nie będzie
tolerował braku dyscypliny i hulanek podczas służby. Oznaczało to permanentny
zakaz tego typu rozrywek, ponieważ członkowie Karnego Batalionu nie dostawali
przepustek, czy szansy na odpoczynek. Byli przerzucani z jednego świata na
drugi, z wojny przeciwko Orkom, na wojnę przeciwko Eldarom, lub sługom Chaosu.
Ich życie pełne było niebezpieczeństwa i walki, śmierci i przelewu krwi.
Jedynym, co trzymało je przy życiu, były ciągłe dostawy świeżych rekrutów,
uzupełniające ogromne starty w szeregach Karnych Batalionów, a tych nie
brakowało nigdy, bowiem machina sprawiedliwości Imperium działała szybko i
skutecznie.
Niektórzy skazańcy wciąż byli
widocznie pijani, i od tych odsuwali się ich towarzysze, nie chcąc znaleźć się
zbyt blisko nich, gdy pojawi się Inkwizytor, by nie zarobić przypadkowej kulki
między oczy. Mimo pozornego braku dyscypliny, który zaprezentowali wcześniej,
więźniowie ustawili się w równych szeregach, i gdyby nie specyfika
umundurowania i uzbrojenia, niczym nie różniliby się od innych jednostek
Imperialnej Gwardii. Nagłe poruszenie pośrodku szyku przykuło uwagę wszystkich
zebranych. Jeden ze skazańców upadł na ziemię i przebierał dziwacznie rękami,
najwyraźniej zbyt pijany by się podnieść. Wokół spodni mężczyzny utworzyła się
szeroka, mokra plama, a w powietrze wzbił się nieprzyjemny zapach uryny.
Pozostali natychmiast zrobili
duży krok w bok, odseparowując się od nieszczęśnika. Grupa podzieliła się na
dwie części, a on pozostał pomiędzy nimi niczym wyrzucona przez morze ryba, walcząca
o powrót do życiodajnej wody. Wszystkie spojrzenia skierowane były w jego
stronę, wszystkie pozbawione współczucia, przepełnione jedynie nieludzką
ciekawością, a czasami nawet jawną kpiną. Nikt nie pofatygował się żeby pomóc
leżącemu. Nagle, na oczach wszystkich, czaszka mężczyzny zamieniła się w krwawą
miazgę złożoną z potrzaskanych kawałków kości i szarej materii mózgu. Huk
wystrzału odbił się echem wśród pogrążonego w głębokim uśpieniu tropikalnego
lasu. Skazańcy zwrócili się w stronę, z której padł strzał i ujrzeli odzianego
w kobaltowy pancerz siłowy Inkwizytora, stojącego z opuszczonym wzdłuż biodra
bolterem i wpatrującego się zimno w leżącego kilkanaście stóp przed nim trupa.
Jego pistolet plazmowy spoczywał
zabezpieczony w kaburze, i wielu z zebranych westchnęło z ulgą widząc, że go
nie użył. Gdyby wypuścił kulę rozgrzanego do niebotycznych temperatur gazu w
ciasno zbitą grupę więźniów, starty mogłyby być ogromne. Ciężka, szkarłatna
peleryna wydawała się obojętna na podmuchy wiatru, pozostając niewzruszoną na
zaczepki ze strony prądów powietrza. Blask płomieni tańczył na ozdobionym
czaszkami symbolu Świętej Inkwizycji zdobiącym pierś dowódcy, i nadawał
wyszczerzonym w krzywym uśmiechu, obdartym z mięśni szczękom wyraz wyjątkowego
okrucieństwa.
Wszyscy wstrzymali oddech
czekając na kolejny strzał, niepewni jak teraz zachowa się Xendor; nikt nie
ośmielił się wykonać nawet najmniejszego ruchu, pomimo, że po twarzach
stojących najbliżej zabitego nadal spływały fragmenty szarej mazi, która była
niegdyś jego mózgiem. Kestah spokojnym, miarowym krokiem podszedł bliżej
pierwszych szeregów i zaczął w milczeniu przechadzać się wzdłuż linii
skazańców, uważnie przypatrując się ich twarzom. Gdy dotarł do końca,
przystanął i rozejrzał się dookoła, najwyraźniej kogoś szukając.
-Trzynasty! Gdzie jesteś do
cholery?
Z tłumu wyskoczył natychmiast
łysy skazaniec i podszedł do Inkwizytora, starannie unikając patrzenia mu
prosto w oczy. Zatrzymał się w odległości kilku kroków od niego, raz by znaleźć
się poza zasięgiem energetycznego miecza zwisającego wzdłuż biodra Xendora,
dwa, by okazać mu należny jego osobie szacunek. Skłonił nisko głowę, i w
milczeniu oczekiwał na kolejne słowa swojego przełożonego. Kestah skrzywił się
z irytacją i przybliżył się do Trzynastego, stając z nim niemal twarzą w twarz.
Odczekał chwilę, dopóki mężczyzna nie był zmuszony do podniesienia wzroku.
-No więc…?
Więzień wyglądał na naprawdę
zmieszanego. W jego oczach czaiły się pytania, których bał się zadać, a jego
dłonie nerwowo błądziły po zapięciach munduru, niczym para insektów,
szukających odsłoniętego miejsca, by zatopić w miękkim ciele swoje żuwaczki. Na
gładką głowę mężczyzny wystąpiły gęste krople potu, a jego plecy przebiegły
ciarki strachu. Nie miał pojęcia o co może chodzić nowemu pułkownikowi,
zastanawiał się czy zrobił coś nie tak. Jeszcze raz przypomniał sobie rozkazy,
które otrzymał i w myślach przeanalizował to co zrobił, nie znalazł jednak
żadnych rozbieżności. Czy chodziło zatem o tego pijanego skazańca?
Jeśli tak, jego los był już
przesądzony. Miał marne szanse na przekonanie Inkwizytora, że postawa tego
śmiecia, nie jest jego winą. Wiedział również, że stojąc jak słup, i nie
odpowiadając na pytanie, nawet tak nieprecyzyjne jak to, które usłyszał, nie
zwiększa wcale swoich szans na przeżycie. Przełknął głośno ślin, walcząc z
ogarniającym go przerażeniem. Odziany w adamantową zbroję Kestah nie był kimś,
z kim chciałby w tej, czy jakiejkolwiek chwili, zadzierać. Inkwizytor wyglądał
niczym ucieleśnienie samej wojny, potężny i bezlitosny, zdolny bez mrugnięcia
okiem obrócić perzynę całe planety, jeśli tylko uzna, że ich mieszkańcy
sprzeciwiają się woli Imperatora.
-Zrobiłem…Zrobiłem wszystko co
rozkazałeś, panie…Ten człowiek…On..
Xendor nie dał Trzynastemu
skończyć. Błyskawicznym ciosem pięści powalił skazańca na ziemię, z po raz
kolejny tego dnia rozbitym, krwawiącym nosem. Nie włożył w uderzenie zbyt dużo
siły, świadom, że jego wzmocnione dodatkowo przez serwomotory pancerza mięśnie,
mogłyby z łatwością pozbawić mężczyznę życia. Musiał przyznać, że w pewnym
stopniu upatrzył sobie w nim swojego oficera, i niełatwo było mu zrezygnować z
tego pomysłu. Wydawał się być jedynym dość bystrym osobnikiem spośród tej zgrai
łotrów i oszustów.
Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar być
dla niego pobłażliwy, gdy uchybiał wojskowemu porządkowi. Nadepnął obutą w
plastalowy but stopą na pierś Trzynastego i nacisnął lekko, czując jak kruche
kości protestują przeciwko podobnemu traktowaniu. Skazaniec instynktownie
spróbował zepchnąć przygniatający go ciężar, jednak po chwili zorientował się,
że może to zostać poczytane jako podnoszenie ręki na Inkwizycję, i zrezygnował z
oporu. Zamiast tego, chwycił sięga złamany nos, i spróbował zatamować
krwawienie. Jego z taką troską wyczyszczony i odnowiony mundur zdążył się już
pokryć lepkimi, szkarłatnymi plamkami.
Xendor westchnął na myśl o niechlujstwie
swoich przymusowych podwładnych i delikatnie zwiększył napór na mostek oficera
z przypadku, uważając jednak by go nie uszkodzić. Twarz Trzynastego zamieniła
się zakrwawioną, wykrzywioną w grymasie bólu maskę, przypominającą wizerunki
przedstawiane nieraz w heretyckich dziełach jako oblicza demonów. Świszczący,
urywany oddech, świadczył o problemach w złapaniu tchu.
-Kiedy dowódca pojawia się na
zbiórce, do obowiązków kapitana, należy złożenie mu raportu o stanie jednostki.
Nie zrobiłeś tego. Wygląda na to, że nie tylko nie znacie znaczenia słowa
„dyscyplina”, nie macie również pojęcia o podstawach związanych ze służbą w
Imperialnej Gwardii!
Ostatnie słowa skierował do
wszystkich zebranych, tocząc po nich wściekłym wzrokiem, pod którym nawet
najtwardsi bandyci zamieniali się w pokorne owieczki z wbitymi w swoje stopy
oczami. Kestah zabrał but uciskający pierś Trzynastego i pozwolił mu wstać.
Skazaniec niepewnie podniósł się najpierw na klęczki, a potem całkowicie do
pionu. Przez chwilę stał w milczeniu, masując obolały mostek. Z jego ust wyrwał
się suchy kaszel, wraz, z którym wyleciały niewielkie kropelki krwi. Mężczyzna
splunął soczyście na trawę, i otarł czerwoną strużkę, ściekającą mu z kącików
warg. Pomimo bólu ściśniętych płuc, który palił jego wnętrzności niczym żywy
ogień, Trzynasty spróbował wyprostować się, by przedstawiać sobą minimum
dostojności, i zasalutował.
-Kapitan Trzynasty
posłusznie..khy khy.. melduje gotowość Batalionu do walki. Stan osobowy
jednostki…-nagły atak kaszlu przerwał składanie raportu, jednak Kestah zdawał
się nie zwracać na to uwagi, uważnie wpatrując się w oficera, najwyraźniej
zadowolony z jego szybkich postępów w nauce posłuszeństwa-…stan osobowy
jednostki to czterystu osiemdziesięciu trzech-spojrzał niepewnie na nieruchome
ciało z odstrzeloną głową-czterystu osiemdziesięciu dwóch skazańców, wszyscy
sprawni i gotowi by oddać życie pod twoje rozkazy panie!
Przez szeregi więźniów przeszedł
niezdecydowany pomruk aprobaty, wszyscy bowiem chcieli przypodobać się swojemu
dowódcy, obawiając się jego reakcji, gdyby powziął podejrzenia, odnośnie ich
gorliwości w poświęcaniu się dla większego dobra. Kestah sięgnął groźnie do
kabury, w której trzymał pistolet plazmowy, i uśmiechnął się niebezpiecznie do
skazańców. Pomimo swoich ograniczeń umysłowych, więźniowie natychmiast
zrozumieli ten niemy przekaz i jednym, nieco zachrypniętym głosem wyrazili swe
poparcie dla słów Trzynastego. Inkwizytor cofnął dłoń, zadowolony z efektów. Nadszedł
czas, by zamienić ten surowy, odrzucony przez resztę materiał, w skuteczną i
śmiertelnie niebezpieczną broń. Przeszedł na środek szeregów, tak, by blask
ognisk oświetlał całą jego postać i stanął twarzą do swoich podwładnych. Do
przewidzianej przez kapitana Abiddusa zbiórki pozostało jeszcze około
piętnaście minut.
-Zapewne wydaje się wam, że
zesłanie do tego oddziału jest waszym przekleństwem. Że nic gorszego nie mogło
was spotkać. Wielu spośród tych szeregów, wolałoby śmierć niż nieustanną walkę.
Jednak nie można zapominać, że służba w Karnym Batalionie, jest nie tyle karą,
co możliwością odkupienia. Umierając z rąk egzekutora, człowiek jest pozbawiany
szansy naprawienia swoich błędów, ginie, skazany na wieczne potępienie wśród
swoich pobratymców i na wieczną niesławę. Wy natomiast, otrzymaliście prawdziwą
łaskę, która daje możliwość odpłacenia tym, których skrzywdziliście swoim
zbrodniczym postępowaniem.
Nie zrozumcie mnie źle, dla mnie
jesteście, i na zawsze pozostaniecie zwykłymi śmieciami, robactwem pełgającym w
ciemnych zakamarkach Imperium. Jednak, pośród tych wszystkich wad, macie jedną
zaletę, która stawia was, nic niewartych ponad Eldarów, Orków i inne plugastwa
zamieszkujące galaktykę. Jesteście śmieciami Imperatora! W swej nieskończonej
mądrości, postanowił On dać wam kolejną szansę, i przeznaczył temu Batalionowi
zadanie walki ze wszystkimi przeciwnikami ludzkości. I tak jak czasem dobry
człowiek musi splamić swe ręce podstępem, by uratować to, co mu bliskie, tak
Bóg-Imperator patrzy na was, i widzi narzędzie swego gniewu. Narzędzie brutalne
i pozbawione wszelkich ozdób, niegodne by służyć tak wspaniałemu bytowi jak
Władca Terry, mimo to, świadom zagrożeń czyhających na jego umiłowanych
poddanych, sięga po nie.
A jeśli już to robi, my, jako Jego wierny lud,
nie możemy uchybić zamysłom Imperatora, i winniśmy robić wszystko co w naszej
mocy, by je zrealizować. Albowiem sprzeciwiać się im, oznacza sprzeciwiać się
Jemu, a to nie może być tolerowane! Wiec choć nie znajduję żadnej przyjemności
w dowodzeniu wami, z pokorą i miłością do swojego Pana, przyjmuję na me barki
ten ciężar, i zrobię co w mojej mocy, by jak najlepiej go wykorzystać do szerzenia Jego chwały.
Każdy, kto będzie mi w tym przeszkadzał, zostanie natychmiast usunięty. Jeśli w
czymś mi uchybicie- zginiecie. Jeśli będziecie wiernie walczyć, obiecuję, że po
śmierci, wszyscy zostaniecie przywróceni do społeczeństwa Imperium. Nie
zabraknie wam zdobyczy i zaopatrzenia, jedyne czego wymagam, to dyscyplina. Czy
wyraziłem się jasno?
Przez chwilę wydawało się, że
nikt mu nie odpowie. Szeregi skazańców w milczeniu przetrawiały jego słowa,
uważnie zastanawiając się nad wszystkim co usłyszały. Wszyscy wiedzieli, że
nigdy nie odzyskają wolności, więc oświadczenie Inkwizytora nie było dla nich
nowością. Jednak po raz pierwszy ktoś im powiedział, że sam Imperator ma wobec
nich jakiś plan. Poprzedni pułkownicy ograniczali się do spontanicznych wyzwisk
i wykrzykiwania rozkazów natarcia, nigdy odwrotu. Pomimo dość drastycznych
metod, Kestah uświadomił im, że rzeczywiście mogą odpokutować swoje
przewinienia, robiąc to, co robili przez całe dotychczasowe życie-walcząc.
Trzynasty wyprostował się dumnie, i uczynił na piersi znak Aquili, składając
przy tym niski ukłon przed Xendorem. Idąc za jego przykładem, pozostali
skazańcy zrobili to samo, a po chwili z setek gardeł wyrwał się jeden ogłuszający
okrzyk, przepełniony oddaniem i wolą walki.
-Za Imperatora!
Inkwizytor przyłączył się do tego
zawołania, nie tyle z poczucia wspólnoty z podwładnymi, ile ze szczerej miłości
do swego Władcy. Po chwili wrzask ustał, zastąpiony ciszą, podczas której czterysta
osiemdziesiąt dwie pary oczu wpatrywały się w Kestaha, czekając na jego
rozkazy. Xendor uśmiechnął się tajemniczo. Teraz nadszedł czas na prawdziwą
próbę wiary dla tych ludzi.
Tak jak obiecał, rozstawił
skazańców na całej szerokości polany, tak aby każdy z nich miał wokół siebie
przynajmniej dwa kroki wolnej przestrzeni, a następnie przetestował ich
trzeźwość, rozkazał im stanąć na jednej nodze. Nie wiadomo czy to przez strach
wywołany egzekucją dziewięciu więźniów, czy też nowo wzbudzone oddanie dla Imperium,
jednak żaden z nich nie upadł, i Inkwizytor nie był zmuszony zabijać kolejnych.
Przechodził właśnie koło ostatniej grupki, kiedy podbiegł do niego dziany w
mundur służącego Szkarłatnych Pięści posłaniec z wiadomością od kapitana
Abiddusa. Trzynasty, pochłonięty swoją nową rolą, zastąpił kurierowi drogę i
wyrwał mu z dłoni zapieczętowany pergamin, sprawdzając symbol odciśnięty w
wosku. Kestah zaskoczony zuchwałością swojego kapitana, odebrał mu pismo i miał
już trzepnąć go w ucho, jednak się rozmyślił. Podejrzewał, że w liście zawarte
są rozkaz wymarszu, i nie chciał, by poturbowany zbyt mocno mężczyzna musiał
zostać w obozie. Przełamał lak, i odczytał starannie wykaligrafowane słowa w
Wysokim Gotyku. Nie mylił się. Abiddus wzywał go do swojego namiotu. Siły
Imperium wyruszały w poszukiwaniu wraku.
Bardzo dobre, zastanawiam sie, czy takiej metody nie zastosowac wobec moich podwładnych. Chodzi mi oczywiscie o metody psychologiczne.
OdpowiedzUsuńOczywiście, powiedz im, że są "śmieciami Imperatora" :D Norma wzrośnie o 50 %, jak nic ^^ Tylko nie podawaj źródła, podoba mi się lakier na samochodzie, nie chcę żeby ktoś mi go porysował :D
UsuńNa 40 pracowników, połowa to wiezniowie. I wierz mi, kombinuja jak moga.
UsuńNo nie wątpię, za uczciwą pracę by nie trafili do więzienia. A trudno się pozbyć raz nabytych zwyczajów :P
UsuńXendor jest śmieciem D:
OdpowiedzUsuń