sobota, 26 kwietnia 2014

Isthmus- część X


Trzynasty wrócił do swoich podwładnych i zaczął wypełniać rozkazy Inkwizytora, bezlitośnie okładając każdego, kto w jego ocenie nie dość mocno przykładał się do przygotowań do wymarszu. Bardzo pomocne w tym zadaniu były jego rozmiary, którymi górował niemal nad wszystkimi pozostałymi więźniami, oraz krew pokrywająca całe jego ciało włącznie z uniformem. Większość skazańców nie miało odwagi by przeciwstawić się jego komendom, a pozostali, którzy byliby go w stanie pokonać w walce wręcz, byli po prostu zbyt głupi by wpaść na pomysł jakiegokolwiek oporu przeciwko zwierzchnictwu. Tak to już bywa w naturze, jeśli jedna cecha rozwija się kosztem drugiej. Trzynasty był idealnym przykładem równowagi- potężnie zbudowany, zarówno w kwestii fizycznej jak i umysłowej. Jego umysł był równie śmiertelna bronią jak jego mięśnie i pięści, jednego i drugiego używał z jednakową wprawą.
Musiał przyznać, że zaczynała mu się podobać ta nowa pozycja i związana z nią władza. Zawsze lubił mieć posłuch u pozostałych, a mając za sobą autorytet tak przerażającej postaci jaką bez wątpienia był Xendor Kestah, miał go pod dostatkiem. Z uśmiechem przyglądał się twardym zazwyczaj skazańcom, którzy pod jego spojrzeniem kurczyli się w sobie, by stanowić jak najmniejszy cel. Słyszał urywane, niczym przecięte nożem rozmowy, które milkły natychmiast, gdy tylko znalazł się w pobliżu, i napawało go to dzika dumą. Idąc za przykładem swojego zwierzchnika, nie szczędził członkom Karnego Batalionu razów i cięgów, ściśle kontrolując ich ilość, by przypadkiem w zapamiętaniu nie przekroczyć liczby trzynastu. Unikał również tych skazańców, którzy na przyszytych do piersi plakietkach mieli wpisaną pechową cyfrę. Wolał nie kusić losu, tym bardziej, że początek tej misji i spotkanie z demonem , samo w sobie nie wróżyło nic dobrego.  Na samą myśl o potwornej bestii, której przed chwilą stawił czoło, poczuł jak po jego ciele przebiega zimny dreszcz.
Na wszelki wpadek sięgnął pod mundur, gdzie zawieszone na cienkim rzemyku wisiało niewielkie zawiniątko z jego osobistymi amuletami szczęścia, którego zazdrośnie strzegł przed chciwymi oczami towarzyszy. Nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć się Inkwizytorowi ze swojej „przesądnej” natury, w razie gdyby któryś z zaniepokojonych podwładnych zechciał mu donieść o zabobonnych zwyczajach kapitana. Trudno było przekonać kogoś, kto nie doświadczył tajemniczej mocy liczb i symboli, do słuszności tego typu zachowań.
Przesiąknięty krwią mundur zaczynał sztywnieć utrudniając poruszanie się. Trzynasty nie miał nic przeciwko żelaznemu zapachowi, jednak potrzebował swobody ruchów jeśli miał poprowadzić swoich ludzi do wraku statku, na którym prawdopodobnie czaiła się cała banda Eldarów. Nie miał zapasowego uniformu, dlatego też musiał poradzić sobie w inny sposób. Wybrał najoczywistsze rozwiązanie, które leżało u podstaw funkcjonowania jego Batalionu.
Poszukał wzrokiem miejsca, w którym ułożono martwych skazańców i pospiesznie udał się w tamtą stronę. Niemal wszystkie zwłoki były już przeszukane, uwolnione od wszelkiego rodzaju ozdób i przedmiotów osobistych, które miały już do tej pory trzeciego, lub nawet czwartego właściciela. Przez kilka minut chodził pomiędzy potwornie pokiereszowanymi ciałami, zmiażdżonymi w większości przez spadające pnie i konary. Ich ubiór nie przedstawiał sobą zbyt atrakcyjnego wyboru, niemal w równym stopniu pokryty skorupą krwi jak jego własny. W powietrzu unosiły się już chmary tłustych, brzęczących owadów, które siadały  na szeroko wybałuszonych oczach trupów, lub wlatywały do ich otwartych ust, składając w jeszcze ciepłym mięsie swoje jaja. Bez śladu współczucia, kompletnie odbierając tym samym sens słowom wypowiedzianym wcześniej do Inkwizytora, przerzucał zwłoki byłych towarzyszy niczym worki pszenicy, szukając odpowiedniego kandydata.
W końcu trafił na solidnie zbudowanego skazańca, który nie nosił żadnych śladów ran. Jego głowa wykrzywiona byłą pod nienaturalnym kątem, co świadczyło o skręconym karku. Uniform nieboszczyka był w znośnym stanie, a przynajmniej nie był cały uwalany krwią. Wprawnymi ruchami, wyćwiczonymi przez lata praktyki, Trzynasty zaczął rozbierać trupa i układać jego ubrania na niewielka kupkę. Gdy skończył, dostrzegł zwisający z szyi mężczyzny łańcuszek podtrzymujący grubą, metalową blaszkę z wyrytymi na niej napisami w jakimś nieznanym języku. Najprawdopodobniej był to łup zdobyty na jakimś Eldarze, sądząc po runach, lub innym więźniu. Zadowolony ze znaleziska, przewiesił swoją zdobycz przez głowę, i nie trudząc się z zakrywaniem niemal całkowicie nagiego trupa, oddalił się do swojego namiotu.
Ubranie było troszkę za małe i niezbyt świeże, nadal cuchnące poprzednim właścicielem, który nie przepadał najwidoczniej za higieną, mając ją zapewne za kolejne obco brzmiące słowo, jednak Trzynasty nie narzekał, samemu nie przepadając za kąpielą. Służba w Batalionie Karnym zabijała w więźniach nie tylko człowieczeństwo, ale i węch. To ostatnie, było prawdziwym błogosławieństwem Imperatora. Skazaniec o wrażliwym powonieniu, nie miałby najmniejszych szans na przetrwanie jednej nocy w barakach jednostki. Pozostałe regimenty Imperialnej Gwardii lubiły żartować, że kiedy maszerują do walki u boku karnych oddziałów, mają trudności z odróżnieniem sojuszników od Orków, bowiem zapach jest z grubsza taki sam ,z delikatną przewagą po stronie skazańców.
Trzynasty starannie odpruł naszywkę ze swojego starego munduru, i za pomocą igły i nici, przyszył ją do nowego. Było to wyjątkowo ważne, gdyż w przypadku śmierci na polu bitwy, lub ogólnie śmierci, skazańca identyfikowano na podstawie tych właśnie numerków. Stanowiły one przepustkę do pośmiertnego odzyskania dobrego imienia, co było jedyną nadzieją dostępną więźniom. Syknął głośno, kiedy skaleczył się igłą. Szkarłatna kropla krwi zalśniła złowieszczo w blasku pochodni rozświetlającej wnętrze namiotu. Trzynasty natychmiast zaczął ssać zraniony palec, drugą dłoń zaciskając na swoim woreczku z talizmanami. Zły znak.  Przelanie krwi przed nadchodzącą walką nigdy nie wróżyło nic dobrego.
Rzucił się pędem do skrzyni stojącej pod przeciwległą ścianą i zaczął w niej pospiesznie grzebać. Odrzucił kompletnie bezużyteczny w dżungli pled, i wyciągnął niewielką, rzeźbioną szkatułkę. Zaczerpnął z niej soli, i krzywiąc się boleśnie, wtarł białe kryształki w niewielkie ukłucie. Drugą szczyptę umieścił na koniuszku języka,  i dopiero wtedy poczuł się uspokojony. Odetchnął z ulgą, ciesząc się, że zdążył odegnać zły urok przed trzynastoma uderzeniami serca. Zamknął z hukiem skrzynię, i wyszedł na zewnątrz z szerokim uśmiechem  na twarzy, gotów stawić czoła wszystkiemu, co czekało na niego w eldarskim wraku.
Pośrodku nowego obozowiska więźniów, wznosił się spory kopczyk usypany z zebranych wśród poległych sprzętów takich jak zapasowe baterie do karabinów laserowych, magazynki do nielicznych bolterów, przeróżny asortyment noży i mieczy, które były zbyt uszkodzone, lub zbyt paskudne, by połakomił się na nie któryś z żyjących towarzyszy zmarłego, oraz kilka granatów. Trzynasty, jako kapitan miał prawo jako pierwszy uzupełnić swoje zapasy. Podszedł do stosu i zaczął napełniać kieszenie akumulatorami laserowymi, idąc za rozkazem Inkwizytora i biorąc tyle, ile był w stanie pomieścić. Ukradziony miecz łańcuchowy przewiesił sobie przez plecy, jednak jakoś nie sądził by było mu dane zbyt długo go używać. Po pierwsze waga klingi czyniła z niej wysoce nieporęczną broń, z której swobodnie mogli korzystać tylko Kosmiczni Marines z ich modyfikowanymi genetycznie mięśniami super-ludzi, a po drugie, pułkownik- Inkwizytor z pewnością zmusi go do oddania ostrza, gdy tylko zobaczy, że jeszcze tego nie zrobił.
Mimo to, nie mógł się zdobyć na odstawienie oręża, którym pozbawił kończyny demona. Jeszcze nigdy nie posiadał tak wspaniałego narzędzia zagłady, i wiedział, że niełatwo przyjdzie mu się z nim pożegnać gdy przyjdzie na to pora. W razie potrzeby, miał jeszcze cały czas zatknięty za pasem długi nóż, którym zaatakował jednego z Lucyferów. W każdym razie, ciężko było nazwać Trzynastego bezbronnym. Uczciwy obywatel Imperium, który zobaczyłby go w ciemnym zaułku, uciekałby tak długo, dopóki nie znalazłby się bezpiecznie zabarykadowany we własnym domu. Szkoda tylko, że Eldarowie reprezentują sobą całkowicie inny sposób myślenia. O ile łatwiej byłoby gdyby po prostu uciekli na sam widok skazańców, lub co bardziej prawdopodobne, na sam ich zapach.
Kapitan Karnego Batalionu potrząsnął ze smutkiem głową. Z jego pechem? Będzie mówił o szczęściu jeśli uda mu się ujść z życiem z nadchodzącej potyczki. Bo, że ta się odbędzie, nie miał najmniejszych wątpliwości. Wrak był zbyt duży, i zbyt nieprzystępny dla skanerów, by mógł okazać się całkowicie opuszczony. Miał tylko nadzieję, że Imperator nie będzie akurat zajęty jakimiś ważniejszymi wojnami, i będzie miał czas rzucić okiem na tą zapyziałą planetę. „W końcu to dla niego tu walczymy”, pomyślał. Pozostali więźniowie, którzy wcześniej czekali aż ich olbrzymi kapitan skończy uzupełniać swój ekwipunek, rzucili się teraz na stertę i zaczęli walczyć ze sobą o każdy magazynek, który w obliczu nadchodzącej bitwy mógł zadecydować o życiu lub śmierci.
Jakiś wysoki i nienaturalnie chudy skazaniec o długich, pozlepianych w tłuste strąki włosach o trudnym do określenia kolorze, na który składała się zakrzepła krew i warstwa czarnego popiołu, wszczął bójkę z mniejszym kamratem o połyskującym czerwoną poświatą mechanicznym oku, który zamierzał właśnie zabrać upatrzony przez patykowatego mężczyznę nóż. Broń sama w sobie nie stanowiła żadnej wartości. Jej długie ostrze było pordzewiałe, najwyraźniej poprzedni właściciel nie zawracał sobie głowy dokładnym oczyszczaniem klingi po walce, a w wielu miejscach także wyszczerbione. Rękojeść wykonana była ze zwykłego kawałka drewna owiniętego skórzanym paskiem, żeby nóż lepiej trzymał się w dłoni. Ułamany czubek dopełniał obraz nieszczęścia, jakie przedstawiał sobą sztylet.
Mimo to, obaj mężczyźni byli najwyraźniej gotowi walczyć ze sobą na śmierć i życie o prawo do posiadania go. W grę wchodziła tutaj przede wszystkim wewnętrzna polityka Batalionu, która w znacznej mierze opierała się na sile i pozycji poszczególnych skazańców. Każdy więzień musiał stale mieć się na baczności i pilnować, by nikt nie uznał, że może bezkarnie rzucić mu wyzwanie. Dopuszczenie do takiej sytuacji, najczęściej kończyło się śmiercią, lub w najlepszym wypadku zepchnięciem do roli obozowego popychadła, którego i tak już skromny dobytek, przechodzi na własność każdego, kto zechce po niego sięgnąć. Zarówno jednooki jak i chudzielec nie mieli najmniejszej ochoty, by pozostali towarzysze uznali ich za słabych lub co gorsza tchórzliwych i nawet tak błahy i bezwartościowy przedmiot, mógł stać się powodem przelewu krwi.
W ruch poszły już pięści. Długowłosy trafił swojego przeciwnika w twarz, wykorzystując przewagę wysokości. Rozległ się mokry odgłos ustępującej chrząstki, i z nozdrzy mężczyzny buchnęły strumienie krwi, zalewając jego otwarte w gniewnym grymasie usta. Cyklop splunął ze złością, pozbywając się z języka metalicznej cieczy, i z dzikim wrzaskiem rzucił się całym ciężarem swojego ciała na rywala, przewracając go na ziemię. Usiadł okrakiem na powalonym oponencie i silnymi ciosami zaczął okładać głowę chudego osobnika, który nie miał dość sił, by pozbyć się uciskającego jego pierś ciężaru. Podjudzany zachęcającymi okrzykami tłumu, Jednooki nie przestawał wytłukiwać życia ze swojej ofiary.
 Jego kłykcie pokrywała szkarłatna krew pochodząca zarówno od niego jak i od jego przeciwnika. Wyglądało na to, że owładnięty gorączką bitwy niższy skazaniec, w zapamiętaniu zabije swojego towarzysza. Światło płynące z obozowych ognisk zatańczyło złowieszczo na wypolerowanej powierzchni stali noża bezszelestnie wysuniętego z pochwy. Długa, trzydziestocentymetrowa klinga z gniewnym sykiem przebyła dystans dzielący ją od miękkiego ciała, i po chwili nastąpiło głuche uderzenie. Siła ciosu sprawiła, że czubek broni przebił mężczyznę na wylot. Powierzchnia chłodnego metalu ociekała szkarłatnymi kropelkami. Ząbkowane ostrze zostawiło za sobą szeroką, poszarpaną ranę, z której wylewały się szybko strumienie krwi. Zdławiony jęk wyrwał się spomiędzy zbielałych warg skazańca kiedy szarpnięta klinga pomknęła w górę, rozpłatując jego klatkę piersiową i docierając w końcu do serca.
Trzynasty z obrzydzeniem wyszarpnął nóż z pleców jednookiego i kopnięciem odrzucił krwawiącego trupa na bok. Upewnił się, że wszyscy zgromadzeni skupili swoje spojrzenie na nim, i dla lepszego efektu, potężnym stąpnięciem zmiażdżył czaszkę mężczyzny. Wilgotne chrupnięcie posłało w ciemność kropelki posoki i szarej materii mózgu. Sztuczne oko więźnia wypadło z oczodołu, i świeciło blado niczym część jakiejś uszkodzonej maszynerii. Trzynasty pochylił się, i podniósł wyszczerbione ostrze, o które obaj mężczyźni toczyli bójkę. Następnie wprostował się, i bez słowa podszedł do leżącego wciąż długowłosego, który przekręcił się na bok i wymiotował krwią i kawałkami zębów. Jego twarz była opuchnięta i posiniaczona, w wielu miejscach skóra była przecięta, a za ran wpływały szkarłatne strumyki. Kapitan podał pobitemu rękę. Ten popatrzył na niego niepewnie, i po chwili wahania, wciąż niepewny co ma sądzić o podobnym zachowaniu, przyjął oferowaną pomoc.
Trzynasty mocnym pociągnięciem postawił skazańca na nogi, drugą ręką wbijając mu przedmiot sporu pod mostek, dostatecznie nisko, by nie uszkodzić serca. Gdy „pomagał” mężczyźnie wstać, jednocześnie rozpłatywał mu brzuch. Okropne wrzaski bólu wylewały się z ust więźnia podczas gdy z jego rozciętego ciała wypływały wnętrzności. Trzynasty puścił dłoń chudzielca, pozwalając mu upaść na kolana, gdzie już pozostał, starając się zaciskać potworną ranę, jednak napływ krwi był zbyt duży, by mógł przeżyć. Kapitan odwrócił się od cierpiącego katuszę podwładnego, i nadal nie wypowiadając żadnego słowa, rzucił złamany, pokryty teraz posoką nóż na stos broni. Ostrze nie zdążyło jeszcze opaść, gdy ruszył z powrotem do swojego namiotu, zostawiając skazańców, by ci mogli przemyśleć swoje zachowanie oraz konsekwencje, które ono ze sobą niesie. Będąc już przy wejściu, obrócił się jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę.
-Ruszamy za pięć minut. Inkwizytor ma specjalną celę dla tych, którzy nie będą gotowi na czas.
Dwustuosobowy oddział skazańców poruszał się w stronę wraku, który pośród panującego mroku wydawał sie być niczym więcej niż kolejnym cieniem kryjącym się pośród drzew. Na tle wszechobecnej czerni odcinał się jeszcze głębszą ciemnością, zupełnie jakby pochłaniał każdy promyk światła, który do niego docierał. Nawet okrągła tarcza księżyca, która od czasu do czasu ukazywała się na rozgwieżdżonym, nocnym niebie przesłoniętym leniwymi obłokami, nie była w stanie wyłonić konturów światostatku. Szli na oślep, nie wiedząc nawet co takiego może oczekiwać na nich wewnątrz, choć Trzynasty nie miał akurat co do tego wątpliwości. Jego rozumowanie było proste i pozbawione całej tej, według niego bezużytecznej, strategii, którą tak uwielbiali dowódcy Imperialnej Gwardii, a nawet Kosmiczni Marines. 
W końcu, był to pojazd Eldarów, trudno więc aby w środku oczekiwał na nich komitet powitalny Świętej Inkwizycji, czy przyjaźnie nastawieni Orkowie. Wewnątrz najpewniej roi się od tych samych wojowników, których pewna część Astartes wybili podczas stoczonej tego popołudnia bitwy. Mężczyźnie wydawało się, że słyszy dochodzące od strony wraku odgłosy kroków oraz przeładowywanej broni, jednak ze wszystkich sił starał się przekonać samego siebie, że to tylko gra wyobraźni. Walczył już przecież na niejednym froncie, i jeszcze nigdy nie spotkał się z bronią wyprodukowaną przez Eldarów, która wydawałaby jakiekolwiek inne dźwięki niż ów mrożący krew w żyłach suchy trzask towarzyszący wystrzałowi. Wiedział, że nie może pozwolić, by cokolwiek odwracało jego uwagę od misji, jednak stres, który odczuwał wysoce mu to utrudniał. Po raz pierwszy w swoim trzydziestosiedmioletnim życiu, naprawdę był za cos odpowiedzialny, i to uczucie wcale mu sienie podobało. Dotychczas w bitwach robił to, co mu kazano, i jak do tej pory taki układ sprawdzał się w stu procentach.
Dzięki nieprzeciętnej sile i wrodzonemu sprytowi, zawsze znajdował jakieś wyjście z każdej sytuacji w jakiej się znalazł zdany tylko na siebie. Teraz jednak, nie mógł myśleć wyłącznie o ratowaniu własnej skóry. Od jego zachowania i decyzji, zależał teraz powodzenie lub porażka imperialnych planów, i ciężar oczekiwań, który spoczywał na jego barkach, zaczynał go nieco przygniatać. Miał co prawda ze sobą dwie setki ludzi, którzy równie bardzo jak on sam obawiali się gniewu Inkwizytora, i gotowi byli zrobić wszystko by go nie prowokować, jednak nie do końca był przekonany czy może im ufać. W ryzach trzymał ich przede wszystkim strach przed jego brutalnością, i nie mógł przewidzieć, jak zachowają się w sytuacji, gdy pojawi się przeciwnik, którego będą obawiać się bardziej. Takim rywalem byłby bez wątpienia demon. Skazaniec zadrżał ze strachu na samo wspomnienie straszliwej bestii, która z niemal dziecinną łatwością zabijała potężnych Kosmicznych Marines. Gdyby okazało się, że kolejny stwór czeka na nich wewnątrz wraku, najprawdopodobniej żaden z nich nie wyszedłby z niego żywy.
Wprawdzie podczas wcześniejszej walki,  odciął demonowi ramię, wykazując tym samym niemałą odwagę, jednak wówczas wszystko było kwestią adrenaliny, która krążyła w jego żyłach, a której dopływ spowodowany został przez gniew skierowany przeciwko Inkwizytorowi. Obecność wojowników Szkarłatnych Pięści dodatkowo dodawała męstwa. Teraz, zdany zupełnie na siebie i na zbieraninę wszelakich przestępców, którzy nie grzeszyli ani odwagą, ani honorem, pocił się ze strachu na myśl o spotkaniu z podobnym stworzeniem. Eldarowie nie byli może z rodzaju tych, których chętnie zaprosiłby na szklaneczkę gorzałki, ale oni przynajmniej ginęli od pojedynczej, dobrze wycelowanej kuli, czy ciosu nożem.
Byli swego rodzaju pewnikiem, rywalami, których znał i potrafił z pewną dozą prawdopodobieństwa odczytać, podczas gdy pomioty Osnowy były, no cóż…Chaotyczne. Mogły obdarzyć człowieka nieskończonym bogactwem, uczynić go władcą całych światów, przekazać mu tajemną i nieznaną ludzkości wiedzę, lub też obedrzeć go ze skóry i wyssać szpik z jego kości. Swego czasu, Trzynasty, wtedy jeszcze Culligan, słyszał wiele opowieści o kulcie boga rozkoszy, Slaanesh’a. Wówczas uważał, że spotkanie z jedną z  jego demonetek może być całkiem miłym przeżyciem, jednak sądząc po tym, czego dzisiaj doświadczył, skończyłoby się ono zapewne na byciu rozdartym na strzępy. Strach i niepewność popchnęły kapitana do czegoś, czego nie robił już od niepamiętnych czasów.
 Zatarte w jego wspomnieniach słowa modlitwy do Imperatora stały się już niemożliwe do przywołania, dlatego też naprędce wymyślił własną, zanosząc jednocześnie drugą, błagając w niej, by pierwsza nie została poczytana jako bluźnierstwo. „Jeśli mnie słuchasz, co jest mało prawdopodobne, zważywszy na to kim jestem, wspomóż mnie w nadchodzącej bitwie. Wiem, że raczej nie mam co liczyć na to, że statek będzie pusty, cholernie by mnie to zaskoczyło, ale rozumiem, Ty też musisz mieć jakąś rozrywkę. Rządzenie całą galaktykę musi być piekielnie nudne, nie możesz nawet napić się gorzałki… Chodzi o to, że Twoi pieprzeni synowie, na czele z tym dupkiem, który uważa się za przedłużenie Twojej woli, Inkwizytorem Kestahem, wysłali mnie, a no i tych dwustu za mną, na misję w ciemno.
 W tym mroku, równie dobrze moglibyśmy sami poderżnąć sobie gardła, a kto wie, co czeka na nas w tym wraku. Nie proszę, żeby w środku czekały na nas pavoniańskie kurwy, choć muszę przyznać, że pomysł się mi podoba, jeśli uznasz, ze to konieczne, kimże ja jestem by kwestionować Twoja wolę? Jednak jeśli musi to być coś, co będzie chciało wypruć nam flaki, niech będą to Eldarowie, ci popaprańcy z Imperium Tau, ze swoją gadką o „Większym Dobru”, czy nawet banda zielonoskórych, naprawdę, nie będę wybrzydzał. Wszystko, byle nie demony, które jako pokorny sługa, zostawiam lepszym od siebie, gdyż niegodny jestem wypędzania ich w Twym imieniu! Inkwizytor Kestah natomiast, on i ten obłąkany kapitan Astartes, z pewnością ucieszyliby się z możliwości ponownego starcia z bestią. A, no i nie chciałbym dzisiaj zginąć, jeśli nie byłby to zbytek łaski…”  
Nieco uspokojony na duchu Trzynasty, rozejrzał się po okolicy, chcąc się zorientować w sytuacji swojego oddziału, jednak pospieszne oględziny nie przyniosły żadnego rezultatu z powodu absolutnych ciemności. Prawda była taka, że nie był w stanie dostrzec podążających za sobą mężczyzn, i jedynie ich przyspieszone oddechy i potrzaskujące od czasu do czasu gałązki, świadczyły o tym, że jeszcze nie zdecydowali się go porzucić na pastwę przeciwników. Bycie kapitanem miało swoje dobre strony, takie jak większe racje żywnościowe, lwia część zdobytych łupów, zwłaszcza przy pułkowniku- Inkwizytorze, który zapewne był zbyt szlachetny by kalać sobie ręce czymś tak niegodnym jak zrabowane trupom poległych przedmioty, oraz przede wszystkim, nieograniczona możliwość wyładowywania gniewu i frustracji na podwładnych.
Jednak były też obowiązki, które wcale nie były już tak bardzo przyjemne. Jednym z nich była pozycja na czele oddziału podczas każdej akcji terenowej, co stawiało kapitana w pierwszej linii ataku lub obrony. W konsekwencji, stanowisko to, choć prominentne, było zajmowane dość niechętnie. Było też zaraz po chorążym, jedną z najczęściej zmienianych pozycji w całej Imperialnej Gwardii. Podczas gdy Karne Bataliony nie miał prawa do posiadania chorągwi czy sztandaru, to właśnie kapitanowie należeli do oficerów, którzy ginęli najczęściej. Podczas swojej już prawie dziesięcioletniej służby, Trzynasty miał nad sobą ponad dwudziestu, i żadnego z nich nie pamiętał ani z imienia, ani z twarzy. Pojawiali się i znikali, równie szybko jak wiosenna mżawka. Ze wszystkich sił starał się uwierzyć, że z nim będzie inaczej, jednak wrak, od którego dzieliło go już tylko kilka kroków, zdawał się zaprzeczać jego nadziejom. Nie chcąc pogrążać się w jego niezgłębione korytarze po omacku, wyjął zza paska jedną z flar, które otrzymał od Inkwizytora, i odpalił ją.
Wysoki snop czerwonych iskier wystrzelił w powietrze, wyłaniając z mroku dziwnie blade w tym nieziemskim świetle twarze zbitych w gromadkę wokół swego dowódcy skazańców. Ogromny, poszarpany otwór powstał podczas przełamania się statku na pół. Ostre krawędzie czarnego, organicznego metalu, z którego zbudowany był pojazd, lśniły złowrogo, niezadowolone z pojawienia się przybyszów zakłócających spokój spoczynku Eldarów. Trzynasty mógł mieć tylko nadzieję, że wewnątrz rzeczywiście napotkają same trupy. Coś jednak mówiło mu, że szanse na podobny obrót sprawy są niewielki, jeśli nie wręcz zerowe. Śmierć brata Nestora dobitnie o tym świadczyła. Starając się nie myśleć  o upiornej śmierci Astartes, Trzynasty wziął zamach i wrzucił tlącą się flarę do wnętrza wraku, obserwując jak niewielki punkt świetlny opada łagodnym łukiem ku pogrążonemu w ciemnościach korytarzowi.
Dla pewności, dorzucił kolejną, zyskując w ten sposób w miarę dokładnie oświetloną przestrzeń, w której w razie konieczności, można było myśleć o podjęciu walki. Mógł teraz dokładniej przyjrzeć się wystrojowi pojazdu, chociaż ku jego zdumieniu, tak naprawdę nie było na co patrzeć. Ściany były gołe i płaskie, pozbawione nawet najmniejszego śladu obróbki czy ozdób. Jedynym urozmaiceniem ich mętnej czerni były biegnące wzdłuż nich kable, teraz poprzerywane i zwisające smętnie niczym uschnięte winorośle, martwe i pozbawione życiodajnych soków- energii. Niebotycznie wysoki sufit tonął w mroku, wywołując u kapitana klaustrofobiczne uczucie zamknięcia, oraz irracjonalny strach przed nieznanymi stworzeniami, które mogą krążyć nad jego głową, czekając tylko na okazję do błyskawicznego ataku zaskoczenia. Znowu wydawało mu się, że coś słyszy, tym razem był to łopot ogromnych skrzydeł, i szum ocierających się o siebie lotek.
 Czuł na mokrej od potu twarzy delikatne prądy powietrza, i oczami wyobraźni widział wzbudzające je istoty, do złudzenia przypominające gigantyczne kruki. „Świetnie! Jasne, zacznij myśleć o krukach idioto! Jakbyś mało miał do tej pory złych omenów! Śmiało, dołóż sobie kolejny, kto wie, może uzbierasz trzynaście?” . Chcąc odbiec myślami od tego niebezpiecznego tematu, skupił wzrok na podłodze wyłożonej marmurowymi płytkami, teraz w większości popękanymi i usłanymi odłamkami krystalicznego metalu. Nigdzie nie było widać żadnego ciała czy chociażby śladów krwi, które mogłyby świadczyć w jakikolwiek sposób o dawnej lub teraźniejszej obecności Eldarów. Próżno też było doszukiwać się odcisków stóp, nawet pomimo warstwy pyłu, który osiadł wszędzie dookoła. Upadając, wrak wzniecił sobą potężną chmurę piasku i ziemi, która następnie opadając, dostała się do wnętrza pojazdu, sprawiając, że wyglądał, jakby leżał tu nie od godzin, a od setek lat.
Można by się spodziewać, że wydostający się ze światostatku  wojownicy pozostawią za sobą jakieś odciski, ale jeśli Eldarowie chcieli trzymać kogoś w niepewności, nie pozostawiali za sobą żadnych dowodów na swoją obecność. Korytarz ciągnął się jakieś sto stóp w głąb, i kończył łukowatym przejściem, zablokowanym przez do połowy rozsunięty właz, przez który przy odrobinie wysiłku, można się było przecisnąć. Trzynasty dał swoim ludziom znak, i ruszył w kierunku portalu. Ich głuche kroki odbijały się głębokim echem w pustym kadłubie, powodując u kapitana kolejną falę gęsiej skórki. Nie mógł być do końca pewny czy to co słyszy, nie jest przypadkiem odgłosem zbliżającej się obcej armii, dlatego też miał się stale na baczności, czujnie wyłapując każdy odgłos, który wydawał się mu odbiegać od reszty. Nic jednak się nie pokazało, nie padł ani jeden strzał, nie zawył żaden demon. Może jednak to był jego szczęśliwy dzień?
Rozkazy były wyraźne. Miał zapuścić się tak głęboko jak mógł, i w razie napotkania większego oporu, wezwać wsparcie, składając wcześniej raport odnośnie liczebności i uzbrojenia wroga. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Mogli zabłądzić, zostać odcięci od posiłków i wymordowani, lub też natknąć się na coś tak potężnego, ze Kosmiczni Marines nie zaryzykują ruszenia z pomocą, by ocalić grupkę bezwartościowych skazańców, i będą woleli poczekać na wsparcie z bazy głównej przed rozpoczęciem ostatecznego ataku. Mogli też zbadać cały wrak, i nie oddać jednego strzału. Przeciskanie się przez wąskie przejście nie było łatwe, jednak po zdjęciu z pleców miecza łańcuchowego, i głębokim wciągnięciu brzucha, jakoś mu się mu to udało, i już po chwili Trzynasty znalazł się po drugiej stronie.
 Pozostali więźniowie pomagali sobie nawzajem solidnymi kopniakami i brutalnymi pchnięciami, co zakończyło się ogromną liczbą sińców, jeszcze przed właściwą walką. Kapitan klął w myślach niefrasobliwość swoich podwładnych i ich ignorancję w sprawach pecha, jednak trzymał swoje przekonania dla siebie. Po pierwsze nie chciał swoimi wrzaskami ściągnąć na siebie uwagi mogących się ukrywać w sąsiednich pomieszczeniach elearskich wojowników, a po drugie bał się, że jeden z więźniów może donieść o jego „zabobonnych” słowach Kestahowi. Ostatnie czego potrzebował to kula zjonizowanego gazu rozrywająca mu czaszkę. Kolejne dwie flary pomknęły w ciemność, ujawniając następny długi korytarz, różniący się od poprzedniego tylko ilością przejść w jego bocznych ścianach. Okrągłe włazy rozstawione były co jakieś kilkadziesiąt kroków, jednak wszystkie były zamknięte. Gdy pozostali nadal zmagali się z ciasnym przejściem, Trzynasty zaczął uważnie przyglądać się pierwszemu portalowi z prawej.
W czarną ścianę obok przegrody, wbudowany był panel sterujący, który opalizował lekko na pomarańczowo. Trzy rzędy podłużnych guzików pokrytych pochyłym, pajęczym pismem eldarów nie dawały kapitanowi najmniejszej wskazówki co do sposobu otwarcia przejścia, jednak biegnący od panelu przewód, stwarzał pewną nadzieję. Bądź co bądź, był kiedyś technikiem jednej z największych terrańskich gildii inżynieryjnych, i znał się co nieco na wszelkiego rodzaju nowinkach technicznych. Wprawdzie z tego co słyszał, elearska technologia różniła się znacznie od ludzkiej, jednak skazaniec posiadał od zawsze wrodzony talent do maszyn i elektroniki, sądził więc, że będzie w stanie rozpracować obcy mechanizm po krótkiej obserwacji. Wyjął z kieszeni scyzoryk i podważył ostrożnie obudowę panelu, uważając by nie uszkodzić przypadkiem żadnego przewodu. Widok, który ujrzał, na początku nieco go zszokował.
Spodziewał się czegoś przypominającego ludzkie układy scalone, lub jakiś rodzaj komputera kwarcowego, jednak to co miał przed sobą, w niczym nie przypominało urządzeń, z którymi do tej pory miał kontakt. Patrzył na skomplikowany wzór utworzony z małych i większych kryształów mieniących się różnymi kolorami.Nic nie wskazywało na to, że kamienie w jakikolwiek sposób są ze sobą połączone, jednak coś podpowiadało mężczyźnie, że tak właśnie było. Sięgnął w kierunku panelu i na próbę wcisnął pierwsze dwa guziki, obserwując zachowanie kryształów. Rozległ się melodyjny dźwięk, a dwa najmniejsze elementy wzoru rozjarzyły się na fioletowo. Spróbował z kolejnym guzikiem, i tym razem zapłonął na żółto jeden wielki kamień. Otaczające go mniejsze, zaczęły bardzo szybko migać, jakby niezdecydowane, który powinien zabłysnąć, a po kilku sekundach ponownie zmatowiały.
Kolejny rzut oka na całość, zrodził w umyśle Trzynastego pewne podejrzenie, które zaczynało łączyć poszczególne elementy łamigłówki, tworząc wspólną całość. Dla pewności, zaczął dotykać poszczególnych guzików. Góra-dół, lewo-prawo, na ukos. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Właśnie rozgryzł jak działa kosmiczna technologia, całkowicie zdając się na instynkt i wrodzony talent. Obejrzał się na swoich podwładnych ,ale byli oni jeszcze zbyt zajęci przeciskaniem się przez właz, by móc docenić jego geniusz. Może to i dobrze. Któryś z nich mógłby źle zinterpretować jego czyn, i uznać go za przejaw mocy psionicznch, lub co gorsza, oskarżyć go o zabronione kontakty z Obcymi.
 Im mnie osób wie o jego niecodziennych talentach, tym lepiej. Zbyt dobre rozumienie innych ras, było często postrzegane za zdradę własnego gatunku, co kończyło się wizytą w Cytadeli, i w najlepszym wypadku stosem. W najgorszym, dożywotnimi torturami, a jeśli Inkwizycja chciała by ktoś cierpiał, potrafiła utrzymywać go przy życiu zadziwiająco długo zważywszy na katusze, którym poddawała takiego osobnika. Koncepcja działania panelu była zadziwiająco prosta. Utworzony z kryształów wzór, był tak naprawdę labiryntem, przez który należało „przeprowadzić” wiązkę energii, aby trafiła ona do bezpiecznika odcinając dopływ mocy do śluzy, i tym samym ją otwarła. Zaczynało się od wciśnięcia pierwszego przycisku, który wysyłał impuls, czego sygnałem był świecący się na fioletowo mały kamień. Następnie, należało za pomocą guzików kierunkowych przekazać energię do znajdującego się pod nim dużego kryształu. Ten z kolei, aktywował otaczające go mniejsze. Należało wówczas ponownie właściwie przekierować strumień mocy za pomocą klawiatury panelu.
 Celem było dostarczenie impulsu do niewielkiego obwodu, z którego wychodził przewód biegnący do śluzy. Po rozpracowaniu działania elektroniki, Trzynastemu nie zajęło to dłużej niż dziesięć sekund. Rozległ się kolejny melodyjny dźwięk, i przejście otworzyło się bezszelestnie. Kapitan wetknął ciekawie głowę do środka, pod wpływem swojego sukcesu całkowicie zapominając o wcześniejszym strachu. Zapalił niewielką zapalniczkę, którą zawsze ze sobą nosił i oświetlił nią nieco niewielkie pomieszczenie. Wyglądało ono jak jakiegoś rodzaju magazyn, całe zapchane było różnymi przedmiotami, o których przeznaczeniu mężczyzna nie miał najmniejszego pojęcia. Niektóre z nich wyglądały dosyć groźnie, inne całkiem nieszkodliwie. Były wśród owych sprzętów sporych rozmiarów wazony, przypominające urny pogrzebowe, które jarzyły się błękitnawo.
Trzynastego kusiło, żeby podnieść pokrywę jednego z nich, jednak szybki rachunek, którego jego umysł dokonał niemal poza świadomością skazańca, powiedział mu ,ze tajemniczych dzbanów jest dwadzieścia sześć, co jest wielokrotnością trzynastu. Gdy tylko uświadomił sobie znaczenie tej wiedzy, czym prędzej wycofał się z pomieszczenia, i zresetował panel, zamykając śluzę. Przeszedł do następnego portalu, i zabrał się do zdejmowanie obudowy. Wiedząc już co powinien zrobić, szybko uporał się z nową zagadką, i wkroczył do kolejnej części wraku. Tym razem od pierwszego kroku poczuł, że coś wisi w powietrzu. Chwiejące się światło zapalniczki nie wystarczało by zapewnić całkowitą widoczność w olbrzymiej komnacie, i kapitan zmuszony był do zużycia trzech ostatnich flar. Jego ludzie nieśli zapasowe, jednak nie chciał marnować wszystkich, dlatego powstrzymał się od wydania rozkazu, chociaż coś podpowiadało mu, że w tym miejscu, będzie potrzebował pełnej widoczności.
Syknął głośno na swoich podwładnych, by dać im sygnał do dołączenia do niego. Więźniowie natychmiast zaczęli sie tłoczyć w przejściu, i wkrótce wszyscy stali już obok dowódcy. Trzynasty w osłupieniu przyglądał się pomieszczeniu, w którym się znalazł. Był to niewątpliwie mostek światostatku. Każdą niemal wolną przestrzeń wypełniały szumiące cicho urządzenia, najprawdopodobniej komputery kontrolujące wszelkie możliwe perymetry pojazdu, oraz olbrzymie monitory, teraz czarne i martwe, ale podczas lotu zapewne jarzące się symbolami oznaczającymi pozycję gwiazd lub wrogich jednostek. Trzynasty zastanawiał się, czy ekrany pokazały fregatę, która odpowiedzialna była za zestrzelenie światostatku. Tutaj również nie było widać żadnych ciał, zupełnie jakby rozpłynęły się w powietrzu. Wąskie przejścia pomiędzy maszynami kontrolującymi niegdyś cały pojazd, zapchane były przewróconymi sprzętami i porzuconymi fragmentami uzbrojenia, jednak nigdzie nie było zwłok.

Nagle do uszu Trzynastego dobiegł niepokojący dźwięk. Gdzieś przed nimi, w ciemności, której nie były w stanie przebić flary, coś się poruszyło, wydając z siebie metaliczny odgłos. Zaalarmowane i zaniepokojone spojrzenia pozostałych skazańców upewniły kapitana, że tym razem to nie wymysł jego przerażonego umysłu, tylko prawdziwe zagrożenie. Drżącymi rękami sięgnął po zwisający u paska czujnik ruchu, i ponownie sprawdził odczyty. Jeśli jednak spodziewał się ujrzeć na ekranie migoczące sylwetki obcych, ogromnie się zawiódł, gdyż urządzenie pozostawało równie ślepe jak on. W tej sytuacji nie pozostawało mu nic innego jak wykorzystanie pozostałych rac. Wydał cichą komendą, po której jego ludzi zaczęli ciskać w najdalsze zakamarki mostku zapalone flary. Czerwone, piekielne światło rozjaśniło większość pomieszczenia, jednak nadal pozostawały zacienione kąty, w których coś się poruszało, teraz już nawet nie próbując się maskować. Coś, co ku rozpaczy Trzynastego, z pewnością nie było grupką pavoniańskich kurew, o które się modlił. 

2 komentarze:

  1. O, Trzynasty okazal się nawet dość zmyslny. Ale dac facetowi igłe i nić? Z opisu postury wynika, ze i paluchy ma jak serdelki, nic dodać, nic ujac, pewnie nawet z nawleczeniem miał problem. Trochę mu wspolczuje, to cos da im nieźle popalic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie było założenie ^^ Chciałem z niego zrobić takiego Michael'a Scofield'a na sterydach :) Z troszkę bardziej grubiańskimi manierami.

      Usuń