Trzynasty wrócił do swoich
podwładnych i zaczął wypełniać rozkazy Inkwizytora, bezlitośnie okładając
każdego, kto w jego ocenie nie dość mocno przykładał się do przygotowań do
wymarszu. Bardzo pomocne w tym zadaniu były jego rozmiary, którymi górował
niemal nad wszystkimi pozostałymi więźniami, oraz krew pokrywająca całe jego
ciało włącznie z uniformem. Większość skazańców nie miało odwagi by
przeciwstawić się jego komendom, a pozostali, którzy byliby go w stanie pokonać
w walce wręcz, byli po prostu zbyt głupi by wpaść na pomysł jakiegokolwiek
oporu przeciwko zwierzchnictwu. Tak to już bywa w naturze, jeśli jedna cecha
rozwija się kosztem drugiej. Trzynasty był idealnym przykładem równowagi- potężnie
zbudowany, zarówno w kwestii fizycznej jak i umysłowej. Jego umysł był równie
śmiertelna bronią jak jego mięśnie i pięści, jednego i drugiego używał z
jednakową wprawą.
Musiał przyznać, że zaczynała mu
się podobać ta nowa pozycja i związana z nią władza. Zawsze lubił mieć posłuch
u pozostałych, a mając za sobą autorytet tak przerażającej postaci jaką bez
wątpienia był Xendor Kestah, miał go pod dostatkiem. Z uśmiechem przyglądał się
twardym zazwyczaj skazańcom, którzy pod jego spojrzeniem kurczyli się w sobie,
by stanowić jak najmniejszy cel. Słyszał urywane, niczym przecięte nożem
rozmowy, które milkły natychmiast, gdy tylko znalazł się w pobliżu, i napawało
go to dzika dumą. Idąc za przykładem swojego zwierzchnika, nie szczędził
członkom Karnego Batalionu razów i cięgów, ściśle kontrolując ich ilość, by
przypadkiem w zapamiętaniu nie przekroczyć liczby trzynastu. Unikał również
tych skazańców, którzy na przyszytych do piersi plakietkach mieli wpisaną
pechową cyfrę. Wolał nie kusić losu, tym bardziej, że początek tej misji i
spotkanie z demonem , samo w sobie nie wróżyło nic dobrego. Na samą myśl o potwornej bestii, której przed
chwilą stawił czoło, poczuł jak po jego ciele przebiega zimny dreszcz.
Na wszelki wpadek sięgnął pod
mundur, gdzie zawieszone na cienkim rzemyku wisiało niewielkie zawiniątko z
jego osobistymi amuletami szczęścia, którego zazdrośnie strzegł przed chciwymi
oczami towarzyszy. Nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć się Inkwizytorowi ze
swojej „przesądnej” natury, w razie gdyby któryś z zaniepokojonych podwładnych
zechciał mu donieść o zabobonnych zwyczajach kapitana. Trudno było przekonać
kogoś, kto nie doświadczył tajemniczej mocy liczb i symboli, do słuszności tego
typu zachowań.
Przesiąknięty krwią mundur
zaczynał sztywnieć utrudniając poruszanie się. Trzynasty nie miał nic przeciwko
żelaznemu zapachowi, jednak potrzebował swobody ruchów jeśli miał poprowadzić
swoich ludzi do wraku statku, na którym prawdopodobnie czaiła się cała banda
Eldarów. Nie miał zapasowego uniformu, dlatego też musiał poradzić sobie w inny
sposób. Wybrał najoczywistsze rozwiązanie, które leżało u podstaw
funkcjonowania jego Batalionu.
Poszukał wzrokiem miejsca, w
którym ułożono martwych skazańców i pospiesznie udał się w tamtą stronę. Niemal
wszystkie zwłoki były już przeszukane, uwolnione od wszelkiego rodzaju ozdób i
przedmiotów osobistych, które miały już do tej pory trzeciego, lub nawet
czwartego właściciela. Przez kilka minut chodził pomiędzy potwornie
pokiereszowanymi ciałami, zmiażdżonymi w większości przez spadające pnie i
konary. Ich ubiór nie przedstawiał sobą zbyt atrakcyjnego wyboru, niemal w
równym stopniu pokryty skorupą krwi jak jego własny. W powietrzu unosiły się
już chmary tłustych, brzęczących owadów, które siadały na szeroko wybałuszonych oczach trupów, lub
wlatywały do ich otwartych ust, składając w jeszcze ciepłym mięsie swoje jaja. Bez
śladu współczucia, kompletnie odbierając tym samym sens słowom wypowiedzianym
wcześniej do Inkwizytora, przerzucał zwłoki byłych towarzyszy niczym worki
pszenicy, szukając odpowiedniego kandydata.
W końcu trafił na solidnie
zbudowanego skazańca, który nie nosił żadnych śladów ran. Jego głowa
wykrzywiona byłą pod nienaturalnym kątem, co świadczyło o skręconym karku.
Uniform nieboszczyka był w znośnym stanie, a przynajmniej nie był cały uwalany
krwią. Wprawnymi ruchami, wyćwiczonymi przez lata praktyki, Trzynasty zaczął
rozbierać trupa i układać jego ubrania na niewielka kupkę. Gdy skończył,
dostrzegł zwisający z szyi mężczyzny łańcuszek podtrzymujący grubą, metalową
blaszkę z wyrytymi na niej napisami w jakimś nieznanym języku.
Najprawdopodobniej był to łup zdobyty na jakimś Eldarze, sądząc po runach, lub
innym więźniu. Zadowolony ze znaleziska, przewiesił swoją zdobycz przez głowę,
i nie trudząc się z zakrywaniem niemal całkowicie nagiego trupa, oddalił się do
swojego namiotu.
Ubranie było troszkę za małe i
niezbyt świeże, nadal cuchnące poprzednim właścicielem, który nie przepadał
najwidoczniej za higieną, mając ją zapewne za kolejne obco brzmiące słowo,
jednak Trzynasty nie narzekał, samemu nie przepadając za kąpielą. Służba w
Batalionie Karnym zabijała w więźniach nie tylko człowieczeństwo, ale i węch.
To ostatnie, było prawdziwym błogosławieństwem Imperatora. Skazaniec o
wrażliwym powonieniu, nie miałby najmniejszych szans na przetrwanie jednej nocy
w barakach jednostki. Pozostałe regimenty Imperialnej Gwardii lubiły żartować,
że kiedy maszerują do walki u boku karnych oddziałów, mają trudności z
odróżnieniem sojuszników od Orków, bowiem zapach jest z grubsza taki sam ,z
delikatną przewagą po stronie skazańców.
Trzynasty starannie odpruł
naszywkę ze swojego starego munduru, i za pomocą igły i nici, przyszył ją do
nowego. Było to wyjątkowo ważne, gdyż w przypadku śmierci na polu bitwy, lub
ogólnie śmierci, skazańca identyfikowano na podstawie tych właśnie numerków.
Stanowiły one przepustkę do pośmiertnego odzyskania dobrego imienia, co było
jedyną nadzieją dostępną więźniom. Syknął głośno, kiedy skaleczył się igłą.
Szkarłatna kropla krwi zalśniła złowieszczo w blasku pochodni rozświetlającej
wnętrze namiotu. Trzynasty natychmiast zaczął ssać zraniony palec, drugą dłoń
zaciskając na swoim woreczku z talizmanami. Zły znak. Przelanie krwi przed nadchodzącą walką nigdy
nie wróżyło nic dobrego.
Rzucił się pędem do skrzyni
stojącej pod przeciwległą ścianą i zaczął w niej pospiesznie grzebać. Odrzucił
kompletnie bezużyteczny w dżungli pled, i wyciągnął niewielką, rzeźbioną
szkatułkę. Zaczerpnął z niej soli, i krzywiąc się boleśnie, wtarł białe
kryształki w niewielkie ukłucie. Drugą szczyptę umieścił na koniuszku
języka, i dopiero wtedy poczuł się
uspokojony. Odetchnął z ulgą, ciesząc się, że zdążył odegnać zły urok przed
trzynastoma uderzeniami serca. Zamknął z hukiem skrzynię, i wyszedł na zewnątrz
z szerokim uśmiechem na twarzy, gotów
stawić czoła wszystkiemu, co czekało na niego w eldarskim wraku.
Pośrodku nowego obozowiska
więźniów, wznosił się spory kopczyk usypany z zebranych wśród poległych
sprzętów takich jak zapasowe baterie do karabinów laserowych, magazynki do
nielicznych bolterów, przeróżny asortyment noży i mieczy, które były zbyt
uszkodzone, lub zbyt paskudne, by połakomił się na nie któryś z żyjących
towarzyszy zmarłego, oraz kilka granatów. Trzynasty, jako kapitan miał prawo
jako pierwszy uzupełnić swoje zapasy. Podszedł do stosu i zaczął napełniać
kieszenie akumulatorami laserowymi, idąc za rozkazem Inkwizytora i biorąc tyle,
ile był w stanie pomieścić. Ukradziony miecz łańcuchowy przewiesił sobie przez
plecy, jednak jakoś nie sądził by było mu dane zbyt długo go używać. Po
pierwsze waga klingi czyniła z niej wysoce nieporęczną broń, z której swobodnie
mogli korzystać tylko Kosmiczni Marines z ich modyfikowanymi genetycznie
mięśniami super-ludzi, a po drugie, pułkownik- Inkwizytor z pewnością zmusi go
do oddania ostrza, gdy tylko zobaczy, że jeszcze tego nie zrobił.
Mimo to, nie mógł się zdobyć na
odstawienie oręża, którym pozbawił kończyny demona. Jeszcze nigdy nie posiadał
tak wspaniałego narzędzia zagłady, i wiedział, że niełatwo przyjdzie mu się z
nim pożegnać gdy przyjdzie na to pora. W razie potrzeby, miał jeszcze cały czas
zatknięty za pasem długi nóż, którym zaatakował jednego z Lucyferów. W każdym
razie, ciężko było nazwać Trzynastego bezbronnym. Uczciwy obywatel Imperium,
który zobaczyłby go w ciemnym zaułku, uciekałby tak długo, dopóki nie znalazłby
się bezpiecznie zabarykadowany we własnym domu. Szkoda tylko, że Eldarowie reprezentują
sobą całkowicie inny sposób myślenia. O ile łatwiej byłoby gdyby po prostu
uciekli na sam widok skazańców, lub co bardziej prawdopodobne, na sam ich
zapach.
Kapitan Karnego Batalionu
potrząsnął ze smutkiem głową. Z jego pechem? Będzie mówił o szczęściu jeśli uda
mu się ujść z życiem z nadchodzącej potyczki. Bo, że ta się odbędzie, nie miał
najmniejszych wątpliwości. Wrak był zbyt duży, i zbyt nieprzystępny dla
skanerów, by mógł okazać się całkowicie opuszczony. Miał tylko nadzieję, że
Imperator nie będzie akurat zajęty jakimiś ważniejszymi wojnami, i będzie miał
czas rzucić okiem na tą zapyziałą planetę. „W
końcu to dla niego tu walczymy”, pomyślał. Pozostali więźniowie, którzy
wcześniej czekali aż ich olbrzymi kapitan skończy uzupełniać swój ekwipunek,
rzucili się teraz na stertę i zaczęli walczyć ze sobą o każdy magazynek, który
w obliczu nadchodzącej bitwy mógł zadecydować o życiu lub śmierci.
Jakiś wysoki i nienaturalnie
chudy skazaniec o długich, pozlepianych w tłuste strąki włosach o trudnym do
określenia kolorze, na który składała się zakrzepła krew i warstwa czarnego
popiołu, wszczął bójkę z mniejszym kamratem o połyskującym czerwoną poświatą
mechanicznym oku, który zamierzał właśnie zabrać upatrzony przez patykowatego
mężczyznę nóż. Broń sama w sobie nie stanowiła żadnej wartości. Jej długie
ostrze było pordzewiałe, najwyraźniej poprzedni właściciel nie zawracał sobie
głowy dokładnym oczyszczaniem klingi po walce, a w wielu miejscach także
wyszczerbione. Rękojeść wykonana była ze zwykłego kawałka drewna owiniętego
skórzanym paskiem, żeby nóż lepiej trzymał się w dłoni. Ułamany czubek
dopełniał obraz nieszczęścia, jakie przedstawiał sobą sztylet.
Mimo to, obaj mężczyźni byli
najwyraźniej gotowi walczyć ze sobą na śmierć i życie o prawo do posiadania go.
W grę wchodziła tutaj przede wszystkim wewnętrzna polityka Batalionu, która w
znacznej mierze opierała się na sile i pozycji poszczególnych skazańców. Każdy
więzień musiał stale mieć się na baczności i pilnować, by nikt nie uznał, że
może bezkarnie rzucić mu wyzwanie. Dopuszczenie do takiej sytuacji, najczęściej
kończyło się śmiercią, lub w najlepszym wypadku zepchnięciem do roli obozowego
popychadła, którego i tak już skromny dobytek, przechodzi na własność każdego,
kto zechce po niego sięgnąć. Zarówno jednooki jak i chudzielec nie mieli
najmniejszej ochoty, by pozostali towarzysze uznali ich za słabych lub co gorsza
tchórzliwych i nawet tak błahy i bezwartościowy przedmiot, mógł stać się
powodem przelewu krwi.
W ruch poszły już pięści.
Długowłosy trafił swojego przeciwnika w twarz, wykorzystując przewagę
wysokości. Rozległ się mokry odgłos ustępującej chrząstki, i z nozdrzy
mężczyzny buchnęły strumienie krwi, zalewając jego otwarte w gniewnym grymasie
usta. Cyklop splunął ze złością, pozbywając się z języka metalicznej cieczy, i
z dzikim wrzaskiem rzucił się całym ciężarem swojego ciała na rywala,
przewracając go na ziemię. Usiadł okrakiem na powalonym oponencie i silnymi
ciosami zaczął okładać głowę chudego osobnika, który nie miał dość sił, by
pozbyć się uciskającego jego pierś ciężaru. Podjudzany zachęcającymi okrzykami
tłumu, Jednooki nie przestawał wytłukiwać życia ze swojej ofiary.
Jego kłykcie pokrywała szkarłatna krew
pochodząca zarówno od niego jak i od jego przeciwnika. Wyglądało na to, że
owładnięty gorączką bitwy niższy skazaniec, w zapamiętaniu zabije swojego
towarzysza. Światło płynące z obozowych ognisk zatańczyło złowieszczo na
wypolerowanej powierzchni stali noża bezszelestnie wysuniętego z pochwy. Długa,
trzydziestocentymetrowa klinga z gniewnym sykiem przebyła dystans dzielący ją
od miękkiego ciała, i po chwili nastąpiło głuche uderzenie. Siła ciosu
sprawiła, że czubek broni przebił mężczyznę na wylot. Powierzchnia chłodnego
metalu ociekała szkarłatnymi kropelkami. Ząbkowane ostrze zostawiło za sobą
szeroką, poszarpaną ranę, z której wylewały się szybko strumienie krwi.
Zdławiony jęk wyrwał się spomiędzy zbielałych warg skazańca kiedy szarpnięta
klinga pomknęła w górę, rozpłatując jego klatkę piersiową i docierając w końcu
do serca.
Trzynasty z obrzydzeniem
wyszarpnął nóż z pleców jednookiego i kopnięciem odrzucił krwawiącego trupa na
bok. Upewnił się, że wszyscy zgromadzeni skupili swoje spojrzenie na nim, i dla
lepszego efektu, potężnym stąpnięciem zmiażdżył czaszkę mężczyzny. Wilgotne
chrupnięcie posłało w ciemność kropelki posoki i szarej materii mózgu. Sztuczne
oko więźnia wypadło z oczodołu, i świeciło blado niczym część jakiejś
uszkodzonej maszynerii. Trzynasty pochylił się, i podniósł wyszczerbione
ostrze, o które obaj mężczyźni toczyli bójkę. Następnie wprostował się, i bez
słowa podszedł do leżącego wciąż długowłosego, który przekręcił się na bok i
wymiotował krwią i kawałkami zębów. Jego twarz była opuchnięta i posiniaczona,
w wielu miejscach skóra była przecięta, a za ran wpływały szkarłatne strumyki.
Kapitan podał pobitemu rękę. Ten popatrzył na niego niepewnie, i po chwili
wahania, wciąż niepewny co ma sądzić o podobnym zachowaniu, przyjął oferowaną
pomoc.
Trzynasty mocnym pociągnięciem
postawił skazańca na nogi, drugą ręką wbijając mu przedmiot sporu pod mostek,
dostatecznie nisko, by nie uszkodzić serca. Gdy „pomagał” mężczyźnie wstać,
jednocześnie rozpłatywał mu brzuch. Okropne wrzaski bólu wylewały się z ust
więźnia podczas gdy z jego rozciętego ciała wypływały wnętrzności. Trzynasty
puścił dłoń chudzielca, pozwalając mu upaść na kolana, gdzie już pozostał,
starając się zaciskać potworną ranę, jednak napływ krwi był zbyt duży, by mógł
przeżyć. Kapitan odwrócił się od cierpiącego katuszę podwładnego, i nadal nie
wypowiadając żadnego słowa, rzucił złamany, pokryty teraz posoką nóż na stos
broni. Ostrze nie zdążyło jeszcze opaść, gdy ruszył z powrotem do swojego
namiotu, zostawiając skazańców, by ci mogli przemyśleć swoje zachowanie oraz
konsekwencje, które ono ze sobą niesie. Będąc już przy wejściu, obrócił się
jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę.
-Ruszamy za pięć minut.
Inkwizytor ma specjalną celę dla tych, którzy nie będą gotowi na czas.
Dwustuosobowy oddział skazańców
poruszał się w stronę wraku, który pośród panującego mroku wydawał sie być
niczym więcej niż kolejnym cieniem kryjącym się pośród drzew. Na tle
wszechobecnej czerni odcinał się jeszcze głębszą ciemnością, zupełnie jakby
pochłaniał każdy promyk światła, który do niego docierał. Nawet okrągła tarcza
księżyca, która od czasu do czasu ukazywała się na rozgwieżdżonym, nocnym
niebie przesłoniętym leniwymi obłokami, nie była w stanie wyłonić konturów
światostatku. Szli na oślep, nie wiedząc nawet co takiego może oczekiwać na
nich wewnątrz, choć Trzynasty nie miał akurat co do tego wątpliwości. Jego
rozumowanie było proste i pozbawione całej tej, według niego bezużytecznej,
strategii, którą tak uwielbiali dowódcy Imperialnej Gwardii, a nawet Kosmiczni
Marines.
W końcu, był to pojazd Eldarów,
trudno więc aby w środku oczekiwał na nich komitet powitalny Świętej
Inkwizycji, czy przyjaźnie nastawieni Orkowie. Wewnątrz najpewniej roi się od
tych samych wojowników, których pewna część Astartes wybili podczas stoczonej
tego popołudnia bitwy. Mężczyźnie wydawało się, że słyszy dochodzące od strony
wraku odgłosy kroków oraz przeładowywanej broni, jednak ze wszystkich sił
starał się przekonać samego siebie, że to tylko gra wyobraźni. Walczył już
przecież na niejednym froncie, i jeszcze nigdy nie spotkał się z bronią
wyprodukowaną przez Eldarów, która wydawałaby jakiekolwiek inne dźwięki niż ów
mrożący krew w żyłach suchy trzask towarzyszący wystrzałowi. Wiedział, że nie
może pozwolić, by cokolwiek odwracało jego uwagę od misji, jednak stres, który
odczuwał wysoce mu to utrudniał. Po raz pierwszy w swoim
trzydziestosiedmioletnim życiu, naprawdę był za cos odpowiedzialny, i to
uczucie wcale mu sienie podobało. Dotychczas w bitwach robił to, co mu kazano,
i jak do tej pory taki układ sprawdzał się w stu procentach.
Dzięki nieprzeciętnej sile i
wrodzonemu sprytowi, zawsze znajdował jakieś wyjście z każdej sytuacji w jakiej
się znalazł zdany tylko na siebie. Teraz jednak, nie mógł myśleć wyłącznie o
ratowaniu własnej skóry. Od jego zachowania i decyzji, zależał teraz powodzenie
lub porażka imperialnych planów, i ciężar oczekiwań, który spoczywał na jego
barkach, zaczynał go nieco przygniatać. Miał co prawda ze sobą dwie setki
ludzi, którzy równie bardzo jak on sam obawiali się gniewu Inkwizytora, i
gotowi byli zrobić wszystko by go nie prowokować, jednak nie do końca był
przekonany czy może im ufać. W ryzach trzymał ich przede wszystkim strach przed
jego brutalnością, i nie mógł przewidzieć, jak zachowają się w sytuacji, gdy
pojawi się przeciwnik, którego będą obawiać się bardziej. Takim rywalem byłby
bez wątpienia demon. Skazaniec zadrżał ze strachu na samo wspomnienie
straszliwej bestii, która z niemal dziecinną łatwością zabijała potężnych
Kosmicznych Marines. Gdyby okazało się, że kolejny stwór czeka na nich wewnątrz
wraku, najprawdopodobniej żaden z nich nie wyszedłby z niego żywy.
Wprawdzie podczas wcześniejszej
walki, odciął demonowi ramię, wykazując
tym samym niemałą odwagę, jednak wówczas wszystko było kwestią adrenaliny,
która krążyła w jego żyłach, a której dopływ spowodowany został przez gniew
skierowany przeciwko Inkwizytorowi. Obecność wojowników Szkarłatnych Pięści
dodatkowo dodawała męstwa. Teraz, zdany zupełnie na siebie i na zbieraninę
wszelakich przestępców, którzy nie grzeszyli ani odwagą, ani honorem, pocił się
ze strachu na myśl o spotkaniu z podobnym stworzeniem. Eldarowie nie byli może
z rodzaju tych, których chętnie zaprosiłby na szklaneczkę gorzałki, ale oni
przynajmniej ginęli od pojedynczej, dobrze wycelowanej kuli, czy ciosu nożem.
Byli swego rodzaju pewnikiem,
rywalami, których znał i potrafił z pewną dozą prawdopodobieństwa odczytać,
podczas gdy pomioty Osnowy były, no cóż…Chaotyczne. Mogły obdarzyć człowieka
nieskończonym bogactwem, uczynić go władcą całych światów, przekazać mu tajemną
i nieznaną ludzkości wiedzę, lub też obedrzeć go ze skóry i wyssać szpik z jego
kości. Swego czasu, Trzynasty, wtedy jeszcze Culligan, słyszał wiele opowieści
o kulcie boga rozkoszy, Slaanesh’a. Wówczas uważał, że spotkanie z jedną z jego demonetek może być całkiem miłym
przeżyciem, jednak sądząc po tym, czego dzisiaj doświadczył, skończyłoby się
ono zapewne na byciu rozdartym na strzępy. Strach i niepewność popchnęły
kapitana do czegoś, czego nie robił już od niepamiętnych czasów.
Zatarte w jego wspomnieniach słowa modlitwy do
Imperatora stały się już niemożliwe do przywołania, dlatego też naprędce
wymyślił własną, zanosząc jednocześnie drugą, błagając w niej, by pierwsza nie
została poczytana jako bluźnierstwo. „Jeśli
mnie słuchasz, co jest mało prawdopodobne, zważywszy na to kim jestem, wspomóż
mnie w nadchodzącej bitwie. Wiem, że raczej nie mam co liczyć na to, że statek
będzie pusty, cholernie by mnie to zaskoczyło, ale rozumiem, Ty też musisz mieć
jakąś rozrywkę. Rządzenie całą galaktykę musi być piekielnie nudne, nie możesz nawet
napić się gorzałki… Chodzi o to, że Twoi pieprzeni synowie, na czele z tym
dupkiem, który uważa się za przedłużenie Twojej woli, Inkwizytorem Kestahem,
wysłali mnie, a no i tych dwustu za mną, na misję w ciemno.
W tym mroku, równie dobrze
moglibyśmy sami poderżnąć sobie gardła, a kto wie, co czeka na nas w tym wraku.
Nie proszę, żeby w środku czekały na nas pavoniańskie kurwy, choć muszę
przyznać, że pomysł się mi podoba, jeśli uznasz, ze to konieczne, kimże ja
jestem by kwestionować Twoja wolę? Jednak jeśli musi to być coś, co będzie
chciało wypruć nam flaki, niech będą to Eldarowie, ci popaprańcy z Imperium
Tau, ze swoją gadką o „Większym Dobru”, czy nawet banda zielonoskórych,
naprawdę, nie będę wybrzydzał. Wszystko, byle nie demony, które jako pokorny
sługa, zostawiam lepszym od siebie, gdyż niegodny jestem wypędzania ich w Twym
imieniu! Inkwizytor Kestah natomiast, on i ten obłąkany kapitan Astartes, z
pewnością ucieszyliby się z możliwości ponownego starcia z bestią. A, no i nie
chciałbym dzisiaj zginąć, jeśli nie byłby to zbytek łaski…”
Nieco uspokojony na duchu
Trzynasty, rozejrzał się po okolicy, chcąc się zorientować w sytuacji swojego
oddziału, jednak pospieszne oględziny nie przyniosły żadnego rezultatu z powodu
absolutnych ciemności. Prawda była taka, że nie był w stanie dostrzec
podążających za sobą mężczyzn, i jedynie ich przyspieszone oddechy i
potrzaskujące od czasu do czasu gałązki, świadczyły o tym, że jeszcze nie
zdecydowali się go porzucić na pastwę przeciwników. Bycie kapitanem miało swoje
dobre strony, takie jak większe racje żywnościowe, lwia część zdobytych łupów,
zwłaszcza przy pułkowniku- Inkwizytorze, który zapewne był zbyt szlachetny by
kalać sobie ręce czymś tak niegodnym jak zrabowane trupom poległych przedmioty,
oraz przede wszystkim, nieograniczona możliwość wyładowywania gniewu i
frustracji na podwładnych.
Jednak były też obowiązki, które
wcale nie były już tak bardzo przyjemne. Jednym z nich była pozycja na czele
oddziału podczas każdej akcji terenowej, co stawiało kapitana w pierwszej linii
ataku lub obrony. W konsekwencji, stanowisko to, choć prominentne, było
zajmowane dość niechętnie. Było też zaraz po chorążym, jedną z najczęściej
zmienianych pozycji w całej Imperialnej Gwardii. Podczas gdy Karne Bataliony
nie miał prawa do posiadania chorągwi czy sztandaru, to właśnie kapitanowie
należeli do oficerów, którzy ginęli najczęściej. Podczas swojej już prawie
dziesięcioletniej służby, Trzynasty miał nad sobą ponad dwudziestu, i żadnego z
nich nie pamiętał ani z imienia, ani z twarzy. Pojawiali się i znikali, równie
szybko jak wiosenna mżawka. Ze wszystkich sił starał się uwierzyć, że z nim
będzie inaczej, jednak wrak, od którego dzieliło go już tylko kilka kroków,
zdawał się zaprzeczać jego nadziejom. Nie chcąc pogrążać się w jego
niezgłębione korytarze po omacku, wyjął zza paska jedną z flar, które otrzymał
od Inkwizytora, i odpalił ją.
Wysoki snop czerwonych iskier
wystrzelił w powietrze, wyłaniając z mroku dziwnie blade w tym nieziemskim
świetle twarze zbitych w gromadkę wokół swego dowódcy skazańców. Ogromny,
poszarpany otwór powstał podczas przełamania się statku na pół. Ostre krawędzie
czarnego, organicznego metalu, z którego zbudowany był pojazd, lśniły złowrogo,
niezadowolone z pojawienia się przybyszów zakłócających spokój spoczynku
Eldarów. Trzynasty mógł mieć tylko nadzieję, że wewnątrz rzeczywiście napotkają
same trupy. Coś jednak mówiło mu, że szanse na podobny obrót sprawy są
niewielki, jeśli nie wręcz zerowe. Śmierć brata Nestora dobitnie o tym
świadczyła. Starając się nie myśleć o
upiornej śmierci Astartes, Trzynasty wziął zamach i wrzucił tlącą się flarę do
wnętrza wraku, obserwując jak niewielki punkt świetlny opada łagodnym łukiem ku
pogrążonemu w ciemnościach korytarzowi.
Dla pewności, dorzucił kolejną,
zyskując w ten sposób w miarę dokładnie oświetloną przestrzeń, w której w razie
konieczności, można było myśleć o podjęciu walki. Mógł teraz dokładniej
przyjrzeć się wystrojowi pojazdu, chociaż ku jego zdumieniu, tak naprawdę nie
było na co patrzeć. Ściany były gołe i płaskie, pozbawione nawet najmniejszego
śladu obróbki czy ozdób. Jedynym urozmaiceniem ich mętnej czerni były biegnące
wzdłuż nich kable, teraz poprzerywane i zwisające smętnie niczym uschnięte
winorośle, martwe i pozbawione życiodajnych soków- energii. Niebotycznie wysoki
sufit tonął w mroku, wywołując u kapitana klaustrofobiczne uczucie zamknięcia,
oraz irracjonalny strach przed nieznanymi stworzeniami, które mogą krążyć nad
jego głową, czekając tylko na okazję do błyskawicznego ataku zaskoczenia. Znowu
wydawało mu się, że coś słyszy, tym razem był to łopot ogromnych skrzydeł, i
szum ocierających się o siebie lotek.
Czuł na mokrej od potu twarzy delikatne prądy
powietrza, i oczami wyobraźni widział wzbudzające je istoty, do złudzenia
przypominające gigantyczne kruki. „Świetnie!
Jasne, zacznij myśleć o krukach idioto! Jakbyś mało miał do tej pory złych
omenów! Śmiało, dołóż sobie kolejny, kto wie, może uzbierasz trzynaście?” .
Chcąc odbiec myślami od tego niebezpiecznego tematu, skupił wzrok na podłodze
wyłożonej marmurowymi płytkami, teraz w większości popękanymi i usłanymi
odłamkami krystalicznego metalu. Nigdzie nie było widać żadnego ciała czy
chociażby śladów krwi, które mogłyby świadczyć w jakikolwiek sposób o dawnej
lub teraźniejszej obecności Eldarów. Próżno też było doszukiwać się odcisków
stóp, nawet pomimo warstwy pyłu, który osiadł wszędzie dookoła. Upadając, wrak
wzniecił sobą potężną chmurę piasku i ziemi, która następnie opadając, dostała
się do wnętrza pojazdu, sprawiając, że wyglądał, jakby leżał tu nie od godzin,
a od setek lat.
Można by się spodziewać, że
wydostający się ze światostatku
wojownicy pozostawią za sobą jakieś odciski, ale jeśli Eldarowie chcieli
trzymać kogoś w niepewności, nie pozostawiali za sobą żadnych dowodów na swoją
obecność. Korytarz ciągnął się jakieś sto stóp w głąb, i kończył łukowatym
przejściem, zablokowanym przez do połowy rozsunięty właz, przez który przy
odrobinie wysiłku, można się było przecisnąć. Trzynasty dał swoim ludziom znak,
i ruszył w kierunku portalu. Ich głuche kroki odbijały się głębokim echem w
pustym kadłubie, powodując u kapitana kolejną falę gęsiej skórki. Nie mógł być
do końca pewny czy to co słyszy, nie jest przypadkiem odgłosem zbliżającej się
obcej armii, dlatego też miał się stale na baczności, czujnie wyłapując każdy
odgłos, który wydawał się mu odbiegać od reszty. Nic jednak się nie pokazało,
nie padł ani jeden strzał, nie zawył żaden demon. Może jednak to był jego
szczęśliwy dzień?
Rozkazy były wyraźne. Miał
zapuścić się tak głęboko jak mógł, i w razie napotkania większego oporu, wezwać
wsparcie, składając wcześniej raport odnośnie liczebności i uzbrojenia wroga.
Wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Mogli zabłądzić, zostać odcięci od posiłków i
wymordowani, lub też natknąć się na coś tak potężnego, ze Kosmiczni Marines nie
zaryzykują ruszenia z pomocą, by ocalić grupkę bezwartościowych skazańców, i
będą woleli poczekać na wsparcie z bazy głównej przed rozpoczęciem ostatecznego
ataku. Mogli też zbadać cały wrak, i nie oddać jednego strzału. Przeciskanie
się przez wąskie przejście nie było łatwe, jednak po zdjęciu z pleców miecza
łańcuchowego, i głębokim wciągnięciu brzucha, jakoś mu się mu to udało, i już
po chwili Trzynasty znalazł się po drugiej stronie.
Pozostali więźniowie pomagali sobie nawzajem
solidnymi kopniakami i brutalnymi pchnięciami, co zakończyło się ogromną liczbą
sińców, jeszcze przed właściwą walką. Kapitan klął w myślach niefrasobliwość
swoich podwładnych i ich ignorancję w sprawach pecha, jednak trzymał swoje przekonania
dla siebie. Po pierwsze nie chciał swoimi wrzaskami ściągnąć na siebie uwagi
mogących się ukrywać w sąsiednich pomieszczeniach elearskich wojowników, a po
drugie bał się, że jeden z więźniów może donieść o jego „zabobonnych” słowach
Kestahowi. Ostatnie czego potrzebował to kula zjonizowanego gazu rozrywająca mu
czaszkę. Kolejne dwie flary pomknęły w ciemność, ujawniając następny długi
korytarz, różniący się od poprzedniego tylko ilością przejść w jego bocznych
ścianach. Okrągłe włazy rozstawione były co jakieś kilkadziesiąt kroków, jednak
wszystkie były zamknięte. Gdy pozostali nadal zmagali się z ciasnym przejściem,
Trzynasty zaczął uważnie przyglądać się pierwszemu portalowi z prawej.
W czarną ścianę obok przegrody,
wbudowany był panel sterujący, który opalizował lekko na pomarańczowo. Trzy
rzędy podłużnych guzików pokrytych pochyłym, pajęczym pismem eldarów nie dawały
kapitanowi najmniejszej wskazówki co do sposobu otwarcia przejścia, jednak
biegnący od panelu przewód, stwarzał pewną nadzieję. Bądź co bądź, był kiedyś
technikiem jednej z największych terrańskich gildii inżynieryjnych, i znał się
co nieco na wszelkiego rodzaju nowinkach technicznych. Wprawdzie z tego co
słyszał, elearska technologia różniła się znacznie od ludzkiej, jednak skazaniec
posiadał od zawsze wrodzony talent do maszyn i elektroniki, sądził więc, że
będzie w stanie rozpracować obcy mechanizm po krótkiej obserwacji. Wyjął z
kieszeni scyzoryk i podważył ostrożnie obudowę panelu, uważając by nie
uszkodzić przypadkiem żadnego przewodu. Widok, który ujrzał, na początku nieco
go zszokował.
Spodziewał się czegoś
przypominającego ludzkie układy scalone, lub jakiś rodzaj komputera kwarcowego,
jednak to co miał przed sobą, w niczym nie przypominało urządzeń, z którymi do
tej pory miał kontakt. Patrzył na skomplikowany wzór utworzony z małych i
większych kryształów mieniących się różnymi kolorami.Nic nie wskazywało na to,
że kamienie w jakikolwiek sposób są ze sobą połączone, jednak coś podpowiadało
mężczyźnie, że tak właśnie było. Sięgnął w kierunku panelu i na próbę wcisnął
pierwsze dwa guziki, obserwując zachowanie kryształów. Rozległ się melodyjny
dźwięk, a dwa najmniejsze elementy wzoru rozjarzyły się na fioletowo. Spróbował
z kolejnym guzikiem, i tym razem zapłonął na żółto jeden wielki kamień.
Otaczające go mniejsze, zaczęły bardzo szybko migać, jakby niezdecydowane,
który powinien zabłysnąć, a po kilku sekundach ponownie zmatowiały.
Kolejny rzut oka na całość,
zrodził w umyśle Trzynastego pewne podejrzenie, które zaczynało łączyć
poszczególne elementy łamigłówki, tworząc wspólną całość. Dla pewności, zaczął
dotykać poszczególnych guzików. Góra-dół, lewo-prawo, na ukos. Uśmiechnął się z
zadowoleniem. Właśnie rozgryzł jak działa kosmiczna technologia, całkowicie
zdając się na instynkt i wrodzony talent. Obejrzał się na swoich podwładnych
,ale byli oni jeszcze zbyt zajęci przeciskaniem się przez właz, by móc docenić
jego geniusz. Może to i dobrze. Któryś z nich mógłby źle zinterpretować jego
czyn, i uznać go za przejaw mocy psionicznch, lub co gorsza, oskarżyć go o
zabronione kontakty z Obcymi.
Im mnie osób wie o jego niecodziennych
talentach, tym lepiej. Zbyt dobre rozumienie innych ras, było często
postrzegane za zdradę własnego gatunku, co kończyło się wizytą w Cytadeli, i w
najlepszym wypadku stosem. W najgorszym, dożywotnimi torturami, a jeśli
Inkwizycja chciała by ktoś cierpiał, potrafiła utrzymywać go przy życiu
zadziwiająco długo zważywszy na katusze, którym poddawała takiego osobnika. Koncepcja
działania panelu była zadziwiająco prosta. Utworzony z kryształów wzór, był tak
naprawdę labiryntem, przez który należało „przeprowadzić” wiązkę energii, aby
trafiła ona do bezpiecznika odcinając dopływ mocy do śluzy, i tym samym ją
otwarła. Zaczynało się od wciśnięcia pierwszego przycisku, który wysyłał
impuls, czego sygnałem był świecący się na fioletowo mały kamień. Następnie,
należało za pomocą guzików kierunkowych przekazać energię do znajdującego się
pod nim dużego kryształu. Ten z kolei, aktywował otaczające go mniejsze. Należało
wówczas ponownie właściwie przekierować strumień mocy za pomocą klawiatury
panelu.
Celem było dostarczenie impulsu do
niewielkiego obwodu, z którego wychodził przewód biegnący do śluzy. Po
rozpracowaniu działania elektroniki, Trzynastemu nie zajęło to dłużej niż
dziesięć sekund. Rozległ się kolejny melodyjny dźwięk, i przejście otworzyło
się bezszelestnie. Kapitan wetknął ciekawie głowę do środka, pod wpływem
swojego sukcesu całkowicie zapominając o wcześniejszym strachu. Zapalił
niewielką zapalniczkę, którą zawsze ze sobą nosił i oświetlił nią nieco
niewielkie pomieszczenie. Wyglądało ono jak jakiegoś rodzaju magazyn, całe
zapchane było różnymi przedmiotami, o których przeznaczeniu mężczyzna nie miał
najmniejszego pojęcia. Niektóre z nich wyglądały dosyć groźnie, inne całkiem
nieszkodliwie. Były wśród owych sprzętów sporych rozmiarów wazony,
przypominające urny pogrzebowe, które jarzyły się błękitnawo.
Trzynastego kusiło, żeby podnieść
pokrywę jednego z nich, jednak szybki rachunek, którego jego umysł dokonał
niemal poza świadomością skazańca, powiedział mu ,ze tajemniczych dzbanów jest
dwadzieścia sześć, co jest wielokrotnością trzynastu. Gdy tylko uświadomił
sobie znaczenie tej wiedzy, czym prędzej wycofał się z pomieszczenia, i
zresetował panel, zamykając śluzę. Przeszedł do następnego portalu, i zabrał
się do zdejmowanie obudowy. Wiedząc już co powinien zrobić, szybko uporał się z
nową zagadką, i wkroczył do kolejnej części wraku. Tym razem od pierwszego
kroku poczuł, że coś wisi w powietrzu. Chwiejące się światło zapalniczki nie
wystarczało by zapewnić całkowitą widoczność w olbrzymiej komnacie, i kapitan
zmuszony był do zużycia trzech ostatnich flar. Jego ludzie nieśli zapasowe,
jednak nie chciał marnować wszystkich, dlatego powstrzymał się od wydania rozkazu,
chociaż coś podpowiadało mu, że w tym miejscu, będzie potrzebował pełnej
widoczności.
Syknął głośno na swoich
podwładnych, by dać im sygnał do dołączenia do niego. Więźniowie natychmiast
zaczęli sie tłoczyć w przejściu, i wkrótce wszyscy stali już obok dowódcy. Trzynasty
w osłupieniu przyglądał się pomieszczeniu, w którym się znalazł. Był to
niewątpliwie mostek światostatku. Każdą niemal wolną przestrzeń wypełniały
szumiące cicho urządzenia, najprawdopodobniej komputery kontrolujące wszelkie
możliwe perymetry pojazdu, oraz olbrzymie monitory, teraz czarne i martwe, ale
podczas lotu zapewne jarzące się symbolami oznaczającymi pozycję gwiazd lub
wrogich jednostek. Trzynasty zastanawiał się, czy ekrany pokazały fregatę,
która odpowiedzialna była za zestrzelenie światostatku. Tutaj również nie było
widać żadnych ciał, zupełnie jakby rozpłynęły się w powietrzu. Wąskie przejścia
pomiędzy maszynami kontrolującymi niegdyś cały pojazd, zapchane były
przewróconymi sprzętami i porzuconymi fragmentami uzbrojenia, jednak nigdzie
nie było zwłok.
Nagle do uszu Trzynastego dobiegł
niepokojący dźwięk. Gdzieś przed nimi, w ciemności, której nie były w stanie przebić
flary, coś się poruszyło, wydając z siebie metaliczny odgłos. Zaalarmowane i
zaniepokojone spojrzenia pozostałych skazańców upewniły kapitana, że tym razem
to nie wymysł jego przerażonego umysłu, tylko prawdziwe zagrożenie. Drżącymi
rękami sięgnął po zwisający u paska czujnik ruchu, i ponownie sprawdził
odczyty. Jeśli jednak spodziewał się ujrzeć na ekranie migoczące sylwetki
obcych, ogromnie się zawiódł, gdyż urządzenie pozostawało równie ślepe jak on.
W tej sytuacji nie pozostawało mu nic innego jak wykorzystanie pozostałych rac.
Wydał cichą komendą, po której jego ludzi zaczęli ciskać w najdalsze zakamarki
mostku zapalone flary. Czerwone, piekielne światło rozjaśniło większość
pomieszczenia, jednak nadal pozostawały zacienione kąty, w których coś się
poruszało, teraz już nawet nie próbując się maskować. Coś, co ku rozpaczy
Trzynastego, z pewnością nie było grupką pavoniańskich kurew, o które się
modlił.
O, Trzynasty okazal się nawet dość zmyslny. Ale dac facetowi igłe i nić? Z opisu postury wynika, ze i paluchy ma jak serdelki, nic dodać, nic ujac, pewnie nawet z nawleczeniem miał problem. Trochę mu wspolczuje, to cos da im nieźle popalic.
OdpowiedzUsuńTakie było założenie ^^ Chciałem z niego zrobić takiego Michael'a Scofield'a na sterydach :) Z troszkę bardziej grubiańskimi manierami.
Usuń