Fala skazańców uderzyła w morze Eldarów, przelewając się przez nie i kotłując. Strzały z przystawionych
bezpośrednio do ciał pistoletów niemal rozrywały obcych na strzępy, a noże,
maczety i co kto miał pod ręką wznosiły się i opadały raz po raz zagłębiając
się w opancerzonych wojowników. Sama masa i liczebność więźniów wystarczyła, by
całkowicie rozbroić kosmitów. Ich długie ostrza stały się zupełnie bezużyteczne
w równie zbitej ciżbie. Z kolei przyzwyczajeni do barowych burd członkowie
Karnego Batalionu, za pomocą noży, pięści, a nawet zębów stopniowo eliminowali
swoich nieprzyjaciół. Ich kapitan spoglądał z klęczek na bitwę, która go
otaczała. Okrzyki skazańców, którymi zagrzewali się do bitwy, poruszyły w nim
jakąś głęboko ukrytą strunę, która przedarła się przez zwykle żelazne, a teraz
osłabione przez rany i wycieńczenie bariery, i dała sobie ujście.
-TRZYNASTY! Jeszcze raz
usłyszę….że któryś z was, kundli….nazywa mnie…Culligan….osobiście wypruję mu
flaki…i go nimi…uduszę!
Podpierając się na swoim mieczu,
mężczyzna chwiejnie podniósł się na nogi, i korzystając z bitewnego
zamieszania, pokuśtykał w kierunku łącznościowca, który leżał dokładnie tam,
gdzie go zostawił. Jakiś więzień grzebał właśnie przy jego zwłokach, zupełnie
nie interesując się walką, w którą zaangażowani byli jego koledzy. Nie zauważył
on zbliżającego się kapitana, co było kolejnym jego błędem. Trzynasty wymierzył
rabusiowi solidnego kopniaka w wypięte pośladki, tak, że ten poleciał głową
wprzód, wprost na nieosłoniętą część pomieszczenia, gdzie zaraz został
zamieniony przez skoncentrowany ogień nieprzyjaciela w nierozpoznawalna stertę
mielonego mięsa. Nie poświęcając mu najmniejszej uwagi, kapitan uklęknął przy
urządzeniu VOX, i uruchomił kanał kontaktowy z Inkwizytorem.
Poprzez odgłosy wystrzałów i
krzyki zarówno ludzi jak i Eldarów, usłyszał jedynie jakieś szumy i trzaski. Dla
pewności uderzył kilka razy pięścią w nadajnik, mając nadzieję, że ten
sprawdzony wielokrotnie sposób naprawy podziała, jednak tym razem się zawiódł.
Pokręcił gałką, szukając aktywnych łączy, i po chwili został nagrodzony jakimś
staruszkiem wygłaszającym peany nad potęgą Imperium, zapewne był to jeden z
Retorów, próbujący przekonać miejscowych, że przyłączenie się do przybyszów
zapewni im o wiele lepsze życie. Ponownie ustawił częstotliwość Inkwizytora, i
tym razem zapaliła się zielona lampka sygnalizująca czyste połączenie.
Mężczyzna westchnął z ulgą.
-Lordzie Inkwizytorze, kapitan
Trzynasty melduje napotkanie silnego oporu wroga. Powtarzam-silny opór wroga.
Mamy tu kilka setek Eldarów przeciwko topniejącym szeregom moich ludzi. Prosimy
o posiłki. Odbiór.
Przez chwilę w głośniku panowała
tylko cisza, przerwana odległymi trzaskami. Potem coś zaszumiało, i przebił się
spokojny głos Inkwizytora.
-Potwierdzam odbiór wiadomości.
Trzynasty czekał na zapewnienie o
przysłaniu posiłków, jednak nic takiego nie nadeszło. Transmisja została
zerwana. Spróbował ponowić kontakt, jednak na kanale Kestaha panowała teraz
martwa cisza, nieprzerywana nawet zwykłymi szumami. Klnąc pozbawione
współczucia postępowanie swojego podwładnego, mężczyzna rzucił ze złością
nadajnikiem, i powrócił spojrzeniem do swoich ludzi. Walka, którą przed chwila
opuścił dobiegała właśnie końca. Ostatni wojownicy Eldarów byli przypierani do
ścian i zakłuwani nożami. Ku zdumieniu kapitana, pośród poległych znajdowało
się tylko czterech skazańców, podczas gdy trupy obcych leżały w pokaźnych
stertach, mogących liczyć nawet po osiem osobników.
Po chwili, więźniowie rzucili się
ponownie w kierunku osłon, i wznowili sporadyczną wymianę ognia z
nieprzyjacielem. Trzynasty chciał im coś powiedzieć, podnieść w nich ducha
obietnicą przybycia posiłków, jednak sam nie był przekonany, że faktycznie się one
zjawią. Dlatego też zamiast tego, chwycił porzucony pistolet, i celnymi
strzałami powalał kolejnych przeciwników, modląc siew duchu, by Inkwizytor nie
postanowił zostawić ich tu na pastwę losu. Wymieniał właśnie baterię w swojej
broni, kiedy usłyszał rytmiczny, głuchy odgłos metalu uderzającego o metal.
Brzmiało to zupełnie jakby ktoś zrzucał na pokład ciężkie kamienie. Chwilę
zajęło mu zrozumienie co tak naprawdę słyszy. Zanim mu się to jednak udało,
wąski właz prowadzący do pomieszczenia,
w którym toczyła się walka został przesłonięty przez masywną sylwetkę.
Rozległ się dźwięk dartego metalu, i potężna pięść przedarła się przez ścianę
statku, poszerzając wejście. Kolejne uderzenie w przegrodę, i po chwili obok
śluzy pojawiła się kolejna, wybita.
Wydobył się z niej prawdziwy grad
pocisków, rzygających we wszystkie strony z ciężkiego działka obrotowego
przymocowanego do olbrzymiego cielska Drednota. Potoki ognia tryskającego ze
wszystkich sześciu luf zalały Eldarów, i kładły ich pokotem w kałużach rozlanej
krwi. Wybuchowe naboje z łatwością przedzierały się zarówno przez opancerzone
ciała wojowników, jak i przez osłony, za którymi się ukrywali. Pojawienie sie
brata Ayzeel’a było prawdziwym zaskoczeniem również dla skazańców, którzy
wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi ustami, chłonąc każdy szczegół
pancerza swojego wybawiciela. Był to zaiste imponujący widok. Drednot, który
uwolnił na swoich nieprzyjaciół cały piekielny arsenał, którym dysponował, był
zarówno śmiertelnie przerażającym ale i niezwykle pięknym obrazem. Skąpany w
blasku wybuchów wyrzucanych z potężnego działka, Brat Ayzeel był uosobieniem
gniewu samego Imperatora, który przybył na ten splamiony obecnością obcych
wrak, by raz na zawsze pozbyć się zagrożenia z ich strony.
W ślad za Drednotem, do pomieszczenia
wdzierały się mniejsze, ale również wspaniałe postacie Adeptus Astartes, na
czele których znajdował się oczywiście kapitan Abiddus. Jego biały hełm
podświetlony był od wewnątrz zielonkawym światłem systemów lokalizujących,
które skanowały otoczenie w poszukiwaniu przeciwników. Bolter, który trzymał
pewnie w jednym ręku, był tak ogromny, że Trzynasty wątpił, by był w stanie
udźwignąć go w dwóch. Baryłkowata sylwetka broni błyszczała złowrogo, a ziejący
czernią otwór lufy, rozglądał się drapieżnie, szukając sobie ofiary, która
zaspokoiłaby jego głód. Najwyraźniej kapitan znalazł jakiś cel, gdyż powietrzem
targnął ogłuszający huk dwóch wystrzałów, które pomknęły w kierunku
pierzchających w popłochu na widok Aniołów Zniszczenia Eldarów. Pociski uderzyły
w biegnące ciała, siła impetu wyrzuciła je wysoko w górę, i roztrzaskała o
jeden z licznych filarów. Abiddus wdał z siebie upiorny dźwięk, od którego
Trzynastego przeszły ciarki.
Dopiero po chwili zorientował
się, że był to śmiech zniekształcony przez filtr mowy wbudowany w hełm.
Kosmiczni Marines znani byli ze swej pogardy w obliczu śmierci, i radości,
którą czerpali z wojny. Szkarłatne Pięści były sztandarowym przykładem
najlepszych wojowników Imperatora. Wznosząc pełne zachwytu i dzikiej radości
okrzyki, pozostali Astartes wdarli się do pomieszczenia, przyłączając
szczękania swoich bolterów do kanonady działek Brata Ayzeel’a, i rozpoczęli
rzeź. Eldarzy padali jak muchy. Wszędzie walały się oderwane siłą postrzału
kończyny i fragment pancerzy, leżące w kałużach ciemnej krwi, po których z
każdym nowym wstrząsem targającym wrakiem, rozchodziły się kręgi. Z kolei broń
obcych zdawała się nie robić wrażenia na zakutych w ciemnogranatowe pancerze
siłowe wojownikach. Zębate dyski odbijały się nieszkodliwie od ich grubych
zbroi, wywołując tylko kolejne wybuchy upiornego śmiechu.
Nagle, ku zdziwieniu Trzynastego,
kapitan Abiddus przestał strzelać, i przypasał swój bolter za pomocą zamka
magnetycznego do szerokiego napierśnika zbroi, sięgając z kolei po rękojeść miecza.
Widząc przykład swojego dowódcy, pozostali Kosmiczni Marines zrobili to samo,
dobywając z pochew łańcuchowe ostrza, potężne młoty bojowe, czy topory o
wirujących zębach. Ich lider odpiął klamrę mocującą hełm, i odrzucił osłonę,
prezentując nieprzyjaciołom swoją odsłoniętą głowę jako doskonały cel. Był to
akt wyjątkowej pewności siebie, odwagi graniczącej z głupotą, choć jeśli
chodziło o Astartes, te dwa pojęcia były tak ze sobą przemieszane, że trudno
było określić wyraźną granicę pomiędzy nimi. W każdym razie, nikt nigdy nie
odważył się otwarcie nazwać któregoś z nich „głupcem”, a już z pewnością nie
któregoś z ich kapitanów. Uruchamiając pole energetyczne wokół swojego długiego
ostrza, Abiddus uśmiechał się grymasem maniakalnego mordercy, i toczył dumnym
wzrokiem po swoich ludziach, którzy również pozbyli się hełmów.
-Chwała dla tego, który pierwszy
zginie dla Imperatora!
Jego szkarłatna blizna,
podświetlana przez wewnętrzne systemy pancerza nadawała mu wyglądu, który z
pewnością zapewniłby mu miejsce pośród elity służącej w Karnym Batalionie. Odpowiedziały
mu chóralne wrzaski Szkarłatnych Pięści. Wojownicy, nie czekając na rozkaz,
rzucili się biegiem za wycofującym się wrogiem, prześcigając się nawzajem,
pchani żądzą bitwy i rozlewu krwi obcych, Xenos. Nie było żadną niespodzianką,
że to właśnie kapitan Abiddus wyforsował się najdalej z linii nacierających
wojowników. Wznosząc wojenne okrzyki w swoim rodzinnym języku i wzywając
imienia Imperatora, pędził z szybkością, która wydawałaby się nieprawdopodobna
dla człowieka odzianego w równie ciężki pancerz. Jednak Astartes nie byli
zwykłymi ludźmi. Byli włócznią Imperium, która została zaprojektowana jako
narzędzie niosące śmierć na tysiące różnych sposobów, wybranymi dziećmi Władcy
Ludzkości, które nosiły w sobie cząstkę jego boskiej mocy.
Sam impet ataku kapitana,
przypominał szarżę transportera opancerzonego. Tuż obok Abiddusa, podążał
zawsze czujny, i gotowy wspomóc w walce swojego ukochanego dowódcę Brat Sepion,
a za nimi nawała pozostałych wojowników. Hałas, jaki wywoływały ich stalowe
stopy uderzające w pokład był niemal nie do zniesienia. Na końcu podążał na
poruszanych ogromnymi tłokami kończynach Brat Ayzeel, który przestał strzelać,
zamierzając walczyć teraz drugą ręką, która otoczona była kulą trzaskającej od
wyładowań energii. Ze straszliwym łoskotem, zdolnym poruszyć same niebiosa,
pierwsza linia Kosmicznych Marines dogoniła uciekających Eldarów. Pojedyncze
strzały, które tchórzliwi obcy oddali w kierunku Szkarłatnych Pięści, nie
przyniosły żadnych rezultatów, odbijając się nieszkodliwie od pancerzy
rozpędzonych wojowników, którzy odbierali teraz krwawą zapłatę od kosmitów, za
najechanie imperialnego świata.
Niektórzy Astartes zrezygnowali z
mieczy, i szerzyli śmierć i zniszczenie za pomocą gołych dłoni, zupełnie jak
wcześniej Trzynasty. Jedyną różnicą były skutki, które wywoływały sobą ataki.
Gdy jeden z Braci wymierzył od niechcenia cios, głowa Eldara, na której
wylądował, oderwała się od reszty ciała, i ze straszliwą prędkością pomknęła
przed siebie, rozbijając się o ścianę niczym zgnite jabłko. Inny, chwycił
przeciwnika w obie ręce, i pozornie delikatnym ruchem ramion, rozdarł zarówno
zbroję, jak i zakutego w nią kosmitę na dwoje. Krew i wnętrzności chlusnęły na
ziemię, plamiąc zbroję Marines, ten jednak był juz zbyt zajęty kolejną ofiarą,
by przejmować się podobnymi drobiazgami. Bracia brali straszliwy odwet za
śmierć towarzyszy, którzy polegli tego dnia, zarówno we wcześniejszej
strzelaninie przed wrakiem, jak i w późniejszej utarczce z demonem, która
również była sprawką obcych.
Już po kilkunastu sekundach od
brutalnej szarży Astartes, pokład mostku zalegała sięgająca do kostek kałuża
krwi, w której niczym makabryczne ryby, pływały poodrywane kończyny. Wkrótce
Marines w pogoni za Eldarami zniknęli w nieoświetlonej części wraku, i tylko
odgłosy rzezi oraz trupy, które za sobą zostawili, świadczyły o ich obecności.
Trzynasty wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku, spróbował podnieść się na
nogi. Po raz kolejny usłyszał zbliżające się kroki, i odwrócił się, aby stawić
czoła ewentualnemu zagrożeniu. Ku jego uldze, w otworze pojawił się odziany w
swoją niebieskawą zbroję Inkwizytor Kestah. Szkarłatna peleryna ciągnęła się
ciężko po skrwawionej podłodze, jednak mężczyzna zdawał sobie nic z tego nie
robić. Uważnie wpatrywał się w pobojowisko, jakby upewniając się, że żaden z
trupów nie zaczyna sie zmieniać w demona. Pobieżnie przesunął wzrokiem po
swoich poszarpanych, skrwawionych i zmęczonych podwładnych, nie poświęcając im
więcej uwagi niż trupom, które oglądał. Nagle, gdzieś przodu rozległ się
nieprzyjemny krzyk, który sprawił, że pod Trzynastym ugięły się nogi.
W ciemności pojawiła się kula zimnego,
niebieskiego światła, która wyrzuciła w powietrze kilka opancerzonych postaci.
W wielkim basenie krwi zaczęły rozchodzić się kręgi, oraz dało się słychać
plusk nadbiegających stóp. Po chwili, w rzucanym przez wciąż płonące flary
kręgu światła, pojawiła się eldarska wiedźma, którą Trzynasty miał za martwą. W
całości pokryta była krwią swoich pobratymców, a jej głowę, oraz pięści
otaczało połyskujące halo elektryzującego światła mentalnej energii. Na widok
blokującego wyjście Inkwizytora, zatrzymała się i niepewnie obejrzała za
siebie, skąd nadchodziły już odgłosy pogoni. Xendor sięgnął po swój miecz i już
po chwili po jego powierzchni pełgały niebieskie wyładowania. Mężczyzna bez
chwili wahania ruszył przez szkarłatne jezioro w kierunku swojej przeciwniczki.
Widząc jego nadejście, psioniczka rzuciła w jego kierunku kulę jaskrawego
światła, ta jednak rozpłynęła się nieszkodliwie, zanim zdążyła dotrzeć do celu.
Kestah uśmiechnął się złowrogo, najwyraźniej podobnie jak Astartes, ciesząc się
z możliwości stoczenia walki.
-„Moja wiara jest moją tarczą”.
Chroni mnie moc samego Boskiego Imperatora, przy której twoja plugawa magia
Osnowy gaśnie niczym świeca przy narodzinach gwiazdy. Aby odwdzięczyć się Mu za
tak wielką łaskę, z ochotą zakończę twój nędzny żywot.
W dłoniach wiedźmy pojawiła się
wierna replika miecza, który trzymał w dłoni Inkwizytor. Widząc to, Xendor uśmiechnął
się jeszcze szerzej. Nie wypowiedział już jednak ani jednego słowa, i zamiast
tego natarł na psioniczkę, ściskając rękojeść w obu rękach. Potężny zamach zza
głowy niemal przedarł się przez jej gardę, jednak była dość szybka, by odsunąć
się w samą porę, by uniknąć ostrza. Teraz z kolei to ona wyprowadziła krótkie
cięcie, mierzone w odsłonięte zdawałoby się ramię Inkwizytora, jednak Kestah z
pogardliwą łatwością zblokował uderzenie, i zmienił uchwyt na mieczu. Trzymał
ją teraz jedną ręką, polegając bardziej na finezyjnych ruchach nadgarstka, niż
na brutalnej sile. Drugą dłonią sięgnął po zwisający u pasa pistolet plazmowy,
i pewnym ruchem wyszarpnął go z kabury. Nadal rozpraszał uwagę wiedźmy,
zmuszając ją do skupiania się na odparowywaniu i unikaniu kolejnych jego
uderzeń, pchnięć i zwodów. Dzięki temu, nie zauważyła ona przystawionej niemal
do samej piersi lufy, która chwilę później rozpaliła w niej miniaturową gwiazdę
rozgrzanego gazu. Potworna temperatura pochłonęła wrzeszczącą agonalnie
psioniczkę, której zamieniające się w parę ciało, upadło w kałużę krzepnącej
krwi.
Ogień zaczął syczeć niczym zamknięta w klatce
bestia, drażniona przez zgromadzoną za kratami publikę, domagająca się
wolności, i gotowa pożreć każdego, kto stanie jej na drodze. W polu widzenia
pojawiło się kilku wojowników Astartes, jednak gdy tylko zobaczyli, że wiedźma
jest już unieszkodliwiona, z wyrazem zawodu na twarzach powrócili biegiem do
toczącej się przed nimi rzezi, bowiem to, co Kosmiczni Marines robili z
Eldarami, trudno było nazwać walką. Obcy padali niemalże bez oporu, a jeśli
któryś z nich zdecydował się na próbę obrony, robił to słabo, jakby stracił
zupełnie całą nadzieję na wygraną. Trzynasty podszedł ostrożnie do Inkwizytora,
uważając by nie poślizgnąć się na śliskiej od posoki podłodze. Posiniaczona i
krwawiąca pierś, oraz rozcięte ramię zaczynały powoli przezwyciężać potężną
dawkę adrenaliny, i organizm olbrzymiego skazańca zaczynał powoli odmawiać
posłuszeństwa. Musiał wkładać całą swoją silną wolę w każdy kolejny krok,
dodatkowo podpierając się skradzionym mieczem łańcuchowym. Xendor nie wydawał
się odczuwać żadnej emocji na widok swojego kapitana.
-Lordzie Inkwizytorze, kapitan
Trzynasty posłusznie melduje, że zadanie powierzone 13-temu Batalionowi zostało
wypełnione. Ilość zabitych i rannych nieznana, zaraz wyznaczę kogoś do tego
zadania.
Kestah skinął tylko głową na znak
zgody, i odwrócił siew kierunku dźwięków zbliżających się kroków. Jeden po
drugim, z mroków wychodzili kolejni Kosmiczni Marines, pokryci krwią Eldarów.
Rozmawiali wesoło, a ich twarze rozświetlone były przez błogie uśmiechy, które
można tak często spotkać na obliczach ludzi, którzy wypili za dużo. Zbierali
się w kręgu światła, uważnie sprawdzając każdego znajdującego siew pobliżu
trupa obcego, jakby mając nadzieję, że któryś z nich tylko udaje martwego.
Ostatni, jak można się było spodziewać, zjawił się kapitan Abiddus, z
nieodłącznym Bratem Sepionem u boku. Spokojny zazwyczaj młody adiutant, był
teraz wyraźnie poruszony, i toczył ze swoim dowódcą ożywioną dyskusję.
Wojownicy, najlepsi z najlepszych, synowie synów samego Imperatora, potomkowie
potężnych Prymarchów, szczytowe osiągnięcie inżynierii genetycznej, Adeptus
Astartes… Szkarłatne Pięści. Patrząc na ich zakrwawione rękawice, Trzynasty nie
miał wątpliwości skąd wzięła się ta nazwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz