piątek, 16 maja 2014

Isthmus XII


Fala skazańców uderzyła w morze Eldarów, przelewając się przez nie i kotłując. Strzały z przystawionych bezpośrednio do ciał pistoletów niemal rozrywały obcych na strzępy, a noże, maczety i co kto miał pod ręką wznosiły się i opadały raz po raz zagłębiając się w opancerzonych wojowników. Sama masa i liczebność więźniów wystarczyła, by całkowicie rozbroić kosmitów. Ich długie ostrza stały się zupełnie bezużyteczne w równie zbitej ciżbie. Z kolei przyzwyczajeni do barowych burd członkowie Karnego Batalionu, za pomocą noży, pięści, a nawet zębów stopniowo eliminowali swoich nieprzyjaciół. Ich kapitan spoglądał z klęczek na bitwę, która go otaczała. Okrzyki skazańców, którymi zagrzewali się do bitwy, poruszyły w nim jakąś głęboko ukrytą strunę, która przedarła się przez zwykle żelazne, a teraz osłabione przez rany i wycieńczenie bariery, i dała sobie ujście.
-TRZYNASTY! Jeszcze raz usłyszę….że któryś z was, kundli….nazywa mnie…Culligan….osobiście wypruję mu flaki…i go nimi…uduszę!
Podpierając się na swoim mieczu, mężczyzna chwiejnie podniósł się na nogi, i korzystając z bitewnego zamieszania, pokuśtykał w kierunku łącznościowca, który leżał dokładnie tam, gdzie go zostawił. Jakiś więzień grzebał właśnie przy jego zwłokach, zupełnie nie interesując się walką, w którą zaangażowani byli jego koledzy. Nie zauważył on zbliżającego się kapitana, co było kolejnym jego błędem. Trzynasty wymierzył rabusiowi solidnego kopniaka w wypięte pośladki, tak, że ten poleciał głową wprzód, wprost na nieosłoniętą część pomieszczenia, gdzie zaraz został zamieniony przez skoncentrowany ogień nieprzyjaciela w nierozpoznawalna stertę mielonego mięsa. Nie poświęcając mu najmniejszej uwagi, kapitan uklęknął przy urządzeniu VOX, i uruchomił kanał kontaktowy z Inkwizytorem.
Poprzez odgłosy wystrzałów i krzyki zarówno ludzi jak i Eldarów, usłyszał jedynie jakieś szumy i trzaski. Dla pewności uderzył kilka razy pięścią w nadajnik, mając nadzieję, że ten sprawdzony wielokrotnie sposób naprawy podziała, jednak tym razem się zawiódł. Pokręcił gałką, szukając aktywnych łączy, i po chwili został nagrodzony jakimś staruszkiem wygłaszającym peany nad potęgą Imperium, zapewne był to jeden z Retorów, próbujący przekonać miejscowych, że przyłączenie się do przybyszów zapewni im o wiele lepsze życie. Ponownie ustawił częstotliwość Inkwizytora, i tym razem zapaliła się zielona lampka sygnalizująca czyste połączenie. Mężczyzna westchnął z ulgą.
-Lordzie Inkwizytorze, kapitan Trzynasty melduje napotkanie silnego oporu wroga. Powtarzam-silny opór wroga. Mamy tu kilka setek Eldarów przeciwko topniejącym szeregom moich ludzi. Prosimy o posiłki. Odbiór.
Przez chwilę w głośniku panowała tylko cisza, przerwana odległymi trzaskami. Potem coś zaszumiało, i przebił się spokojny głos Inkwizytora.
-Potwierdzam odbiór wiadomości.
Trzynasty czekał na zapewnienie o przysłaniu posiłków, jednak nic takiego nie nadeszło. Transmisja została zerwana. Spróbował ponowić kontakt, jednak na kanale Kestaha panowała teraz martwa cisza, nieprzerywana nawet zwykłymi szumami. Klnąc pozbawione współczucia postępowanie swojego podwładnego, mężczyzna rzucił ze złością nadajnikiem, i powrócił spojrzeniem do swoich ludzi. Walka, którą przed chwila opuścił dobiegała właśnie końca. Ostatni wojownicy Eldarów byli przypierani do ścian i zakłuwani nożami. Ku zdumieniu kapitana, pośród poległych znajdowało się tylko czterech skazańców, podczas gdy trupy obcych leżały w pokaźnych stertach, mogących liczyć nawet po osiem osobników.
Po chwili, więźniowie rzucili się ponownie w kierunku osłon, i wznowili sporadyczną wymianę ognia z nieprzyjacielem. Trzynasty chciał im coś powiedzieć, podnieść w nich ducha obietnicą przybycia posiłków, jednak sam nie był przekonany, że faktycznie się one zjawią. Dlatego też zamiast tego, chwycił porzucony pistolet, i celnymi strzałami powalał kolejnych przeciwników, modląc siew duchu, by Inkwizytor nie postanowił zostawić ich tu na pastwę losu. Wymieniał właśnie baterię w swojej broni, kiedy usłyszał rytmiczny, głuchy odgłos metalu uderzającego o metal. Brzmiało to zupełnie jakby ktoś zrzucał na pokład ciężkie kamienie. Chwilę zajęło mu zrozumienie co tak naprawdę słyszy. Zanim mu się to jednak udało, wąski właz prowadzący do pomieszczenia,  w którym toczyła się walka został przesłonięty przez masywną sylwetkę. Rozległ się dźwięk dartego metalu, i potężna pięść przedarła się przez ścianę statku, poszerzając wejście. Kolejne uderzenie w przegrodę, i po chwili obok śluzy pojawiła się kolejna, wybita.
Wydobył się z niej prawdziwy grad pocisków, rzygających we wszystkie strony z ciężkiego działka obrotowego przymocowanego do olbrzymiego cielska Drednota. Potoki ognia tryskającego ze wszystkich sześciu luf zalały Eldarów, i kładły ich pokotem w kałużach rozlanej krwi. Wybuchowe naboje z łatwością przedzierały się zarówno przez opancerzone ciała wojowników, jak i przez osłony, za którymi się ukrywali. Pojawienie sie brata Ayzeel’a było prawdziwym zaskoczeniem również dla skazańców, którzy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi ustami, chłonąc każdy szczegół pancerza swojego wybawiciela. Był to zaiste imponujący widok. Drednot, który uwolnił na swoich nieprzyjaciół cały piekielny arsenał, którym dysponował, był zarówno śmiertelnie przerażającym ale i niezwykle pięknym obrazem. Skąpany w blasku wybuchów wyrzucanych z potężnego działka, Brat Ayzeel był uosobieniem gniewu samego Imperatora, który przybył na ten splamiony obecnością obcych wrak, by raz na zawsze pozbyć się zagrożenia z ich strony. 
W ślad za Drednotem, do pomieszczenia wdzierały się mniejsze, ale również wspaniałe postacie Adeptus Astartes, na czele których znajdował się oczywiście kapitan Abiddus. Jego biały hełm podświetlony był od wewnątrz zielonkawym światłem systemów lokalizujących, które skanowały otoczenie w poszukiwaniu przeciwników. Bolter, który trzymał pewnie w jednym ręku, był tak ogromny, że Trzynasty wątpił, by był w stanie udźwignąć go w dwóch. Baryłkowata sylwetka broni błyszczała złowrogo, a ziejący czernią otwór lufy, rozglądał się drapieżnie, szukając sobie ofiary, która zaspokoiłaby jego głód. Najwyraźniej kapitan znalazł jakiś cel, gdyż powietrzem targnął ogłuszający huk dwóch wystrzałów, które pomknęły w kierunku pierzchających w popłochu na widok Aniołów Zniszczenia Eldarów. Pociski uderzyły w biegnące ciała, siła impetu wyrzuciła je wysoko w górę, i roztrzaskała o jeden z licznych filarów. Abiddus wdał z siebie upiorny dźwięk, od którego Trzynastego przeszły ciarki.
Dopiero po chwili zorientował się, że był to śmiech zniekształcony przez filtr mowy wbudowany w hełm. Kosmiczni Marines znani byli ze swej pogardy w obliczu śmierci, i radości, którą czerpali z wojny. Szkarłatne Pięści były sztandarowym przykładem najlepszych wojowników Imperatora. Wznosząc pełne zachwytu i dzikiej radości okrzyki, pozostali Astartes wdarli się do pomieszczenia, przyłączając szczękania swoich bolterów do kanonady działek Brata Ayzeel’a, i rozpoczęli rzeź. Eldarzy padali jak muchy. Wszędzie walały się oderwane siłą postrzału kończyny i fragment pancerzy, leżące w kałużach ciemnej krwi, po których z każdym nowym wstrząsem targającym wrakiem, rozchodziły się kręgi. Z kolei broń obcych zdawała się nie robić wrażenia na zakutych w ciemnogranatowe pancerze siłowe wojownikach. Zębate dyski odbijały się nieszkodliwie od ich grubych zbroi, wywołując tylko kolejne wybuchy upiornego śmiechu.
Nagle, ku zdziwieniu Trzynastego, kapitan Abiddus przestał strzelać, i przypasał swój bolter za pomocą zamka magnetycznego do szerokiego napierśnika zbroi, sięgając z kolei po rękojeść miecza. Widząc przykład swojego dowódcy, pozostali Kosmiczni Marines zrobili to samo, dobywając z pochew łańcuchowe ostrza, potężne młoty bojowe, czy topory o wirujących zębach. Ich lider odpiął klamrę mocującą hełm, i odrzucił osłonę, prezentując nieprzyjaciołom swoją odsłoniętą głowę jako doskonały cel. Był to akt wyjątkowej pewności siebie, odwagi graniczącej z głupotą, choć jeśli chodziło o Astartes, te dwa pojęcia były tak ze sobą przemieszane, że trudno było określić wyraźną granicę pomiędzy nimi. W każdym razie, nikt nigdy nie odważył się otwarcie nazwać któregoś z nich „głupcem”, a już z pewnością nie któregoś z ich kapitanów. Uruchamiając pole energetyczne wokół swojego długiego ostrza, Abiddus uśmiechał się grymasem maniakalnego mordercy, i toczył dumnym wzrokiem po swoich ludziach, którzy również pozbyli się hełmów.
-Chwała dla tego, który pierwszy zginie dla Imperatora!
Jego szkarłatna blizna, podświetlana przez wewnętrzne systemy pancerza nadawała mu wyglądu, który z pewnością zapewniłby mu miejsce pośród elity służącej w Karnym Batalionie. Odpowiedziały mu chóralne wrzaski Szkarłatnych Pięści. Wojownicy, nie czekając na rozkaz, rzucili się biegiem za wycofującym się wrogiem, prześcigając się nawzajem, pchani żądzą bitwy i rozlewu krwi obcych, Xenos. Nie było żadną niespodzianką, że to właśnie kapitan Abiddus wyforsował się najdalej z linii nacierających wojowników. Wznosząc wojenne okrzyki w swoim rodzinnym języku i wzywając imienia Imperatora, pędził z szybkością, która wydawałaby się nieprawdopodobna dla człowieka odzianego w równie ciężki pancerz. Jednak Astartes nie byli zwykłymi ludźmi. Byli włócznią Imperium, która została zaprojektowana jako narzędzie niosące śmierć na tysiące różnych sposobów, wybranymi dziećmi Władcy Ludzkości, które nosiły w sobie cząstkę jego boskiej mocy.
Sam impet ataku kapitana, przypominał szarżę transportera opancerzonego. Tuż obok Abiddusa, podążał zawsze czujny, i gotowy wspomóc w walce swojego ukochanego dowódcę Brat Sepion, a za nimi nawała pozostałych wojowników. Hałas, jaki wywoływały ich stalowe stopy uderzające w pokład był niemal nie do zniesienia. Na końcu podążał na poruszanych ogromnymi tłokami kończynach Brat Ayzeel, który przestał strzelać, zamierzając walczyć teraz drugą ręką, która otoczona była kulą trzaskającej od wyładowań energii. Ze straszliwym łoskotem, zdolnym poruszyć same niebiosa, pierwsza linia Kosmicznych Marines dogoniła uciekających Eldarów. Pojedyncze strzały, które tchórzliwi obcy oddali w kierunku Szkarłatnych Pięści, nie przyniosły żadnych rezultatów, odbijając się nieszkodliwie od pancerzy rozpędzonych wojowników, którzy odbierali teraz krwawą zapłatę od kosmitów, za najechanie imperialnego świata.
Niektórzy Astartes zrezygnowali z mieczy, i szerzyli śmierć i zniszczenie za pomocą gołych dłoni, zupełnie jak wcześniej Trzynasty. Jedyną różnicą były skutki, które wywoływały sobą ataki. Gdy jeden z Braci wymierzył od niechcenia cios, głowa Eldara, na której wylądował, oderwała się od reszty ciała, i ze straszliwą prędkością pomknęła przed siebie, rozbijając się o ścianę niczym zgnite jabłko. Inny, chwycił przeciwnika w obie ręce, i pozornie delikatnym ruchem ramion, rozdarł zarówno zbroję, jak i zakutego w nią kosmitę na dwoje. Krew i wnętrzności chlusnęły na ziemię, plamiąc zbroję Marines, ten jednak był juz zbyt zajęty kolejną ofiarą, by przejmować się podobnymi drobiazgami. Bracia brali straszliwy odwet za śmierć towarzyszy, którzy polegli tego dnia, zarówno we wcześniejszej strzelaninie przed wrakiem, jak i w późniejszej utarczce z demonem, która również była sprawką obcych.
Już po kilkunastu sekundach od brutalnej szarży Astartes, pokład mostku zalegała sięgająca do kostek kałuża krwi, w której niczym makabryczne ryby, pływały poodrywane kończyny. Wkrótce Marines w pogoni za Eldarami zniknęli w nieoświetlonej części wraku, i tylko odgłosy rzezi oraz trupy, które za sobą zostawili, świadczyły o ich obecności. Trzynasty wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku, spróbował podnieść się na nogi. Po raz kolejny usłyszał zbliżające się kroki, i odwrócił się, aby stawić czoła ewentualnemu zagrożeniu. Ku jego uldze, w otworze pojawił się odziany w swoją niebieskawą zbroję Inkwizytor Kestah. Szkarłatna peleryna ciągnęła się ciężko po skrwawionej podłodze, jednak mężczyzna zdawał sobie nic z tego nie robić. Uważnie wpatrywał się w pobojowisko, jakby upewniając się, że żaden z trupów nie zaczyna sie zmieniać w demona. Pobieżnie przesunął wzrokiem po swoich poszarpanych, skrwawionych i zmęczonych podwładnych, nie poświęcając im więcej uwagi niż trupom, które oglądał. Nagle, gdzieś przodu rozległ się nieprzyjemny krzyk, który sprawił, że pod Trzynastym ugięły się nogi.
 W ciemności pojawiła się kula zimnego, niebieskiego światła, która wyrzuciła w powietrze kilka opancerzonych postaci. W wielkim basenie krwi zaczęły rozchodzić się kręgi, oraz dało się słychać plusk nadbiegających stóp. Po chwili, w rzucanym przez wciąż płonące flary kręgu światła, pojawiła się eldarska wiedźma, którą Trzynasty miał za martwą. W całości pokryta była krwią swoich pobratymców, a jej głowę, oraz pięści otaczało połyskujące halo elektryzującego światła mentalnej energii. Na widok blokującego wyjście Inkwizytora, zatrzymała się i niepewnie obejrzała za siebie, skąd nadchodziły już odgłosy pogoni. Xendor sięgnął po swój miecz i już po chwili po jego powierzchni pełgały niebieskie wyładowania. Mężczyzna bez chwili wahania ruszył przez szkarłatne jezioro w kierunku swojej przeciwniczki. Widząc jego nadejście, psioniczka rzuciła w jego kierunku kulę jaskrawego światła, ta jednak rozpłynęła się nieszkodliwie, zanim zdążyła dotrzeć do celu. Kestah uśmiechnął się złowrogo, najwyraźniej podobnie jak Astartes, ciesząc się z możliwości stoczenia walki.
-„Moja wiara jest moją tarczą”. Chroni mnie moc samego Boskiego Imperatora, przy której twoja plugawa magia Osnowy gaśnie niczym świeca przy narodzinach gwiazdy. Aby odwdzięczyć się Mu za tak wielką łaskę, z ochotą zakończę twój nędzny żywot.
W dłoniach wiedźmy pojawiła się wierna replika miecza, który trzymał w dłoni Inkwizytor. Widząc to, Xendor uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie wypowiedział już jednak ani jednego słowa, i zamiast tego natarł na psioniczkę, ściskając rękojeść w obu rękach. Potężny zamach zza głowy niemal przedarł się przez jej gardę, jednak była dość szybka, by odsunąć się w samą porę, by uniknąć ostrza. Teraz z kolei to ona wyprowadziła krótkie cięcie, mierzone w odsłonięte zdawałoby się ramię Inkwizytora, jednak Kestah z pogardliwą łatwością zblokował uderzenie, i zmienił uchwyt na mieczu. Trzymał ją teraz jedną ręką, polegając bardziej na finezyjnych ruchach nadgarstka, niż na brutalnej sile. Drugą dłonią sięgnął po zwisający u pasa pistolet plazmowy, i pewnym ruchem wyszarpnął go z kabury. Nadal rozpraszał uwagę wiedźmy, zmuszając ją do skupiania się na odparowywaniu i unikaniu kolejnych jego uderzeń, pchnięć i zwodów. Dzięki temu, nie zauważyła ona przystawionej niemal do samej piersi lufy, która chwilę później rozpaliła w niej miniaturową gwiazdę rozgrzanego gazu. Potworna temperatura pochłonęła wrzeszczącą agonalnie psioniczkę, której zamieniające się w parę ciało, upadło w kałużę krzepnącej krwi.
 Ogień zaczął syczeć niczym zamknięta w klatce bestia, drażniona przez zgromadzoną za kratami publikę, domagająca się wolności, i gotowa pożreć każdego, kto stanie jej na drodze. W polu widzenia pojawiło się kilku wojowników Astartes, jednak gdy tylko zobaczyli, że wiedźma jest już unieszkodliwiona, z wyrazem zawodu na twarzach powrócili biegiem do toczącej się przed nimi rzezi, bowiem to, co Kosmiczni Marines robili z Eldarami, trudno było nazwać walką. Obcy padali niemalże bez oporu, a jeśli któryś z nich zdecydował się na próbę obrony, robił to słabo, jakby stracił zupełnie całą nadzieję na wygraną. Trzynasty podszedł ostrożnie do Inkwizytora, uważając by nie poślizgnąć się na śliskiej od posoki podłodze. Posiniaczona i krwawiąca pierś, oraz rozcięte ramię zaczynały powoli przezwyciężać potężną dawkę adrenaliny, i organizm olbrzymiego skazańca zaczynał powoli odmawiać posłuszeństwa. Musiał wkładać całą swoją silną wolę w każdy kolejny krok, dodatkowo podpierając się skradzionym mieczem łańcuchowym. Xendor nie wydawał się odczuwać żadnej emocji na widok swojego kapitana.
-Lordzie Inkwizytorze, kapitan Trzynasty posłusznie melduje, że zadanie powierzone 13-temu Batalionowi zostało wypełnione. Ilość zabitych i rannych nieznana, zaraz wyznaczę kogoś do tego zadania.

Kestah skinął tylko głową na znak zgody, i odwrócił siew kierunku dźwięków zbliżających się kroków. Jeden po drugim, z mroków wychodzili kolejni Kosmiczni Marines, pokryci krwią Eldarów. Rozmawiali wesoło, a ich twarze rozświetlone były przez błogie uśmiechy, które można tak często spotkać na obliczach ludzi, którzy wypili za dużo. Zbierali się w kręgu światła, uważnie sprawdzając każdego znajdującego siew pobliżu trupa obcego, jakby mając nadzieję, że któryś z nich tylko udaje martwego. Ostatni, jak można się było spodziewać, zjawił się kapitan Abiddus, z nieodłącznym Bratem Sepionem u boku. Spokojny zazwyczaj młody adiutant, był teraz wyraźnie poruszony, i toczył ze swoim dowódcą ożywioną dyskusję. Wojownicy, najlepsi z najlepszych, synowie synów samego Imperatora, potomkowie potężnych Prymarchów, szczytowe osiągnięcie inżynierii genetycznej, Adeptus Astartes… Szkarłatne Pięści. Patrząc na ich zakrwawione rękawice, Trzynasty nie miał wątpliwości skąd wzięła się ta nazwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz