wtorek, 22 lipca 2014

Jersey Devil V

James usłyszał odgłos nadbiegających ludzi i przezornie położył dłoń na lufie karabinu Andy’ego kierując ją bezpiecznie ku dołowi. Brodacz nie wyglądał na zbytnio zadowolonego, ale zachował wszelkie obiekcje dla siebie. Jako pierwszy, zza drzew wyłonił się David. Rozejrzał się dookoła, jednak jego uwagę szybko przykuł ciemny kształt leżący na polanie. Zapach krwi zdążył się już rozlać po okolicy wywołując jęki obrzydzenia u pozostałych członków ekipy, którzy nadeptywali historykowi na pięty. Mężczyzna stanął jak wryty, kilkanaście kroków przed martwym zwierzęciem wpatrując się w nie wytrzeszczonymi oczami. Wiszące nad ich głowami ciemne, sztormowe chmury, z których spadały już prawdziwe potoki deszczu uniemożliwiały mu identyfikację nieruchomego ciała, nie zamierzał jednak ryzykować i podchodzić za blisko.
                -Dopadliście skubańca?
                Głos Davida był pełen nabożnego wręcz szacunku, zupełnie jakby miał przed sobą otwartą trumnę, w której spoczywają zwłoki jego najlepszego przyjaciela. Pobrzmiewające w nim nutki ekscytacji mieszały się z odrobiną lęku. Nadal nie mógł sie zmusić by podejść bliżej i dotknąć leżącej kilkanaście kroków przed nim bryły mięsa.
                James otworzył usta by cos powiedzieć, jednak absurdalność sytuacji sprawiła, że mógł jedynie bezradnie poruszać wargami niczym ryba wyrzucona na brzeg. W końcu, zrezygnowany machnął ręką i odwrócił się w kierunku drugiej krowy, tej, której reszta jeszcze nie widziała. Strzelec natomiast oblał sie pąsowym rumieńcem pochłoniętym niemalże przez otaczającą go ciemność. Tylko jego szef mógł go zobaczyć. Nie chcąc najwidoczniej przyznać się do błędu, brodacz najzwyczajniej w świecie zaczął gwizdać, odcinając się od całej sytuacji. Dźwięk był zupełnie nie na miejscu- stali na odsłoniętej polanie w środku lasu, otoczeni przez zapadając mrok, smagani podmuchami zimnego wiatru i zalewani potokami morskiej wody spadającej z nieba…W dodatku, gdzieś w pobliżu mógł wciąż znajdować się nieznany nauce drapieżnik, którego sam wygląd wystarczył by dorosły mężczyzna narobił w spodnie. Wszystko to przy akompaniamencie gwizdów.
                Należałoby również wziąć pod uwagę to, że wkroczyli najwyraźniej na czyjąś posiadłość i uśmiercili dwie sporych rozmiarów krowy, co przez niektóre kultury, może zostać odebrane jako nieuprzejme. Ameryka nigdy nie słynęła z gościnności. Ba, gdyby dokładnie przeanalizować jej historię, nie słynęła również jako pożądany gość. Indianie z pewnością mieliby dużo do powiedzenia w tej kwestii, gdyby nie to, że współcześnie byli zbyt zajęci prowadzeniem kasyn i mieszkaniem w rezerwatach…
                Nie doczekawszy się odpowiedzi, David, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, cofnął się o parę kroków i odepchnąwszy na bok przyklejonego do niej Vince’a, położył dłonie na ramionach Jane.
                -Jane…Chcę żebyś wiedziała, że cokolwiek się stanie… Będę żałował, że nigdy nie zaciągnąłem cię do łóżka.
                Po czym obrócił zaskoczoną jego nagłą wylewnością kobietę tak, że stała teraz plecami do martwego zwierzęcia, i pchnął ją w jego kierunku.
                -Uważaj na paszczę! Jak  pomyślę o tych wszystkich zębach…Brrr! Przypomina mi się ten film dokumentalny o rekinach…Zatapiają kły w swoich ofiarach, a potem robią beczki żeby wyrwać jak największy kawałek mięsa…A może to były krokodyle? Jane, ty jesteś biologiem…?
                W odpowiedzi zobaczył tylko wyprostowany środkowy palec, i pędzącą mu na spotkanie niską sylwetkę. W ciemności, nie mógł rozpoznać rysów twarzy, mógł wiec to być tylko i wyłącznie Vince. „Czarnoskórzy byliby doskonałymi materiałami na ninja”, zdążył pomyśleć zanim otrzymał solidny cios z tarana w brzuch. Przewrócił się na ziemię i poczuł czyjeś ciało przelewające się przez niego. Przez chwilę kotłowali się pośród zeschłej trawy i zbierających się kałuży błota, aż w końcu Davidowi udało się przygnieść napastnika do ziemi.
                -Stary, co ci odbiło? Mamy tu sytuację kryzysową, a ty bawisz się w don Kichota…
                Nie mógł dostrzec twarzy drugiego mężczyzny, pomimo tego, że dzieliło ich zaledwie kilkanaście centymetrów.
                -Trzymaj swoje brudne łap z daleka od mojej kobiety, białasie!
                Od strony gdzie stała Jane, dobiegło ich zirytowane prychnięcie.
                -Chyba za mocno oberwałeś Vince! Nie jestem „twoja”. Nie potrafisz nawet wiązać butów jeśli nie dostaniesz instrukcji obsługi… I o co chodzi z tymi luźnymi spodniami? Wiesz w ogóle co one oznaczają? Zadałeś sobie kiedykolwiek dość trudu, by chociaż spróbować się dowiedzieć? Zresztą….nieważne.
                Po tych słowach odwróciła się od ubłoconych mężczyzn, i ruszyła ostrożnie w stronę ciemnego kształtu. Gdy dzieliło ją od niego już tylko kilka kroków, przestała się skradać i ostatnie metry pokonała niemal sprintem. Położyła obie dłonie na stygnącej skórze zwierzęcia.
                -I?- David zdążył już podnieść się na nogi i próbował teraz nieco otrzepać swoje drogie ubranie z oblepiającej je mazi. Jedyne efekt jakie uzyskał, to jeszcze więcej smug i rosnąca irytacja.- To nasz diabeł?
                -Cóż…-głos Jane był pełen ledwo tłumionego rozbawienia- jeśli tak, to nigdy nie mieliśmy do czynienia z kryptydą. Ten gatunek jest znany nauce od tysięcy lat…
                -Naprawdę?- James udał głębokie zdziwienie podchodząc do klęczącej przy zastrzelonej krowie kobiety.- Jesteś pewna, że ta latająca maszkara od lat była na zdjęciach w podręcznikach do przyrody? Andy, wiedziałeś o tym?
                Olbrzym wymamrotał coś niezrozumiałego. Większość słów utonęła w szumie kropel deszczu uderzających o liście, jednak można było wyłapać pojedyncze słowa. „Karabin” i „dupa”. To niecodzienne połączenie nie wróżyło niczego dobrego, toteż James natychmiast odwrócił się od przyjaciela, i uśmiechnął się do Jane puszczając jej oko. Miał ochotę zrekompensować sobie przeżyty tej nocy stres trzymając historyka w niepewności kilka chwil dłużej.
                -Wiesz co, Jane…Przypominam sobie chyba, że mój dziadek miał kilka takich na swojej farmie…Niebezpieczne stwory… Widziałem jak tymi swoimi kopytami roztrzaskały ogrodzenie…
                David poczuł nieodpartą potrzebę by podejść bliżej i na własne oczy przekonać się czym tak naprawdę jest upolowane przez Andego stworzenie, jednak instynkt przetrwania twardo trzymał go w miejscu. Nawet Vince poddał się powadze sytuacji, przełknął bowiem swoją gangsterską dumę i skulił się za najbliższym drzewem wstawiając zza niego jednie głowę. Z całą pewnością w ten sposób przygotowywał się do kolejnego skoku na bank. Tacy jak on nie wiedzą co to strach…
                Historyk był jednak człowiekiem innego sortu. Przyzwyczaił się do pracy w biurze. Akcje terenowe nie były jego najmocniejsza stroną. Ze złapanymi okazami lubił mieć kontakt tylko i wyłącznie wtedy, gdy występowały w formie miękko wyprawionych futer leżących przy kominku. Biorąc pod uwagę fakt, że w Philadelphi przez okrągły rok panowały potworne upały i ludzie nie byli na tyle głupi, by dodatkowo podnosić temperaturę przez rozpalanie ognia w środku domu, kontakt ten ograniczał do zera. Oglądał zdjęcia i to mu wystarczyło. Zupełnie jak z seksem gdy nachodziło go lenistwo tak ogromne, że nie chciało mu się nawet wyskoczyć do klubu.
                Teraz jednak stał niemalże oko w oko z bestią, która rozszarpała już dwoje ludzi i nie wiedział, czy powinien uciekać z powrotem do motelu i narazić się na postrzał Tonyego, czy też po prostu umrzeć ze strachu. Najchętniej zamieniłby się miejscami z Conorem, który najprawdopodobniej właśnie słodko sobie drzemał w towarzystwie dziesiątek niewielkich, sześcionogich przyjaciół, na twardym jak czaszka Andyego materacu… W tej chwili, obraz ten wydawał się mężczyźnie uosobieniem raju na ziemi. W końcu, ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem, i zamiast uciekać, cofnął się jedynie o kilka kroków do tyłu i zapytał drżącym z przejęcia głosem:
                -Co…To kurwa jest?
                Jane przybrała niezwykle poważny wyraz twarzy, zupełnie jak lekarz oznajmiający pacjentowi, że jego choroba jest nieuleczalna. Cały efekt psuło jednie to, że David nie mógł tego widzieć. James jednak nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
                -Bos Taurus. Występuje powszechnie na terenach od Euroazji po obie Ameryki, Australię i Afrykę. Na Antarktydzie przeważnie w formie konserw składowanych na stacjach badawczych…
                -Bos Taurus?- Vince wydawał się przerażony, zupełnie jakby samo wypowiedzenie tej straszliwej nazwy mogło sprowadzić na niego gniew niebios objawiając się w zbyt wąskich spodniach.- Co to za cholerstwo?
                David rozluźnił się widocznie i zdławił wymykając się mu z gardła śmiech.
                -To krowa, ośle! Znajomość łaciny nie boli! Andy…Dlaczego zastrzeliłeś krowę?
                Olbrzym wzruszył ramionami, i zaczął szperać po licznych kieszeniach swojej myśliwskiej kurtki.
                -Wyeliminowałem zagrożenie. Popatrz tylko jak wielkie rogi ma to bydle! Wyobraź sobie jakby wyglądał jej łeb z twoim tyłkiem nabitym na nie jako trofeum, a potem możesz mi podziękować.
                Brodacz kucnął przed martwym zwierzęciem zaciskając w dłoni niewielki nożyk, który wyciągnął z przepastnych czeluści kombinezonu w moro. Przycisnął ostrze do łaciatego brzucha i pchnął, zagłębiając klingę aż po rękojeść. Odór krwi i czegoś gorszego przybrał na sile. Ciemne strumyki zaczęły spływać wraz z potokami deszczu.
                -Co…Ty…Kurwa…Robisz…?
                James wytrzeszczał oczy z niedowierzaniem spoglądając na dziwaczny rytuał, który odprawiał jego towarzysz.
                -Z moich obserwacji wynika,- David odzyskał już swój zwyczajny, wesoły ton, w którym strach ustąpił miejsca kpiącemu autorytetowi- że nasz myśliwy ma zamiar złożyć dziękczynną ofiarę bogom lasu, jako że z ich błogosławieństwem odegnał klęskę głodu od swego plemienia. Najprawdopodobniej wytnie i zje serce swojej zdobyczy, aby tym samym uhonorować jej poświecenie. Jego gatunek jest silnie związany z mocami przyrody…Duch Puszczy, Krąg Życia, New Age…Oglądałeś chyba „Avatara”, co nie? Jedna różnica pomiędzy nim, a tymi niebieskimi ekologami jest to, że dzisiaj „akurat” nie wziął ze sobą swojego łuku…
                -Nagle zostałeś ekspertem w dziedzinie antropologii, co?- głos Jane był kąśliwy, jakby wciąż nie wybaczyła koledze, że wysłał ją samą by zbadała rzekomego Diabła- To ja tutaj jestem biologiem!
                Wydała z siebie gulgoczący dźwięk, coś pośredniego pomiędzy parsknięciem śmiechem a kichnięciem.
                -Podobne zachowanie widziałam u prymitywnych plemion amazońskich. Szamani, za pomocą rytualnych ostrzy nacinali brzuchy zaszlachtowanych zwierząt, by z ich wnętrzności odczytać przyszłość…Cóż widzisz w tym świętym Jelicie Grubym, o Wielki Myśliwy? Jaka przyszłość nas czeka?
                Jakby w odpowiedzi na jej kpiące pytanie, do ich nozdrzy przedostał się trudny do pomylenia z czymś innym zapach.
                -Gówniana, jak mniemam- David odsunął się trochę od patroszącego krowę mężczyzny. Tylko James był na tyle odpowiedzialny, żeby spróbować powstrzymać Andy’ego przed tym niedorzecznym zajęciem.
                -Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, że ta pieprzona krowa połknęła naszego Diabła na chwilę przed tym zanim ja zabiłeś, odłóż ten jebany nóż! Co z tobą nie tak? Masz jakieś chore zboczenie polegające na taplaniu się w zwierzęcej krwi??
                -Hmmm…O takim jeszcze nie słyszałem…-Historyk świetnie się bawił.
                -Zamknij mordę! Nie słyszysz, że rozmawiam z Andym? Trochę kultury ludzie, do kurwy nędzy!
                Wszyscy skierowali spojrzenie w stronę Jamesa. Wiedzieli, że ich szef nie należy do najcierpliwszych osób na świecie, ale takie wybuchy nie zdarzały się mu często. Coś musiało go najwyraźniej porządnie wyprowadzić z równowagi. Każdy z nich zastanawiał się co też to mogło być. Nawet Andy przerwał na chwilę swoja krwawą pracę i podniósł zdziwione spojrzenie na stojącego przed nim mężczyznę.
                -Szefie, rozumiem, że możesz czuć się zagubiony w zaistniałej sytuacji-olbrzym miał dziwny nawyk używania wyrafinowanych słów i sformułowań w chwilach, w których chciał być odbierany na poważnie- nie możesz jednak spychać swoich problemów emocjonalnych na niewinnych ludzi. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, problem któremu musimy stawić teraz czoło, został zapoczątkowany przez krowy! Albo przez farmera, do którego należą…Gdyby o nie dbał, nie pozwoliłby im włóczyć się po lesie tuż przed burzą…
                James otworzył szeroko szczękę nie mogąc wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Coraz częściej zaczynał odnosić wrażenie, że jego podwładni nie należeli do grona przeciętnych, przychodzących do pracy w garniturach ludzi…Prawdę mówiąc, o ile sobie przypominał, dzień można było uznać za udany, jeśli żaden z nich nie pojawił się w biurze w niekompletnej garderobie…Andy wprost uwielbiał obnażać swoją szeroką, włochatą niczym zadek Yeti klatę i paradować w ten sposób po ulicach Philadelphi strasząc swoją postacią małe dzieci, które na jego widok błyskawicznie uczyły się chodzić i uciekały z wózków, byle jak najdalej od niedźwiedziowatego nieznajomego wyglądającego jakby miał zamiar je pożreć.
                Wrażenie to potęgował zwisający smętnie brzuch, a raczej opona, która poprzedzała brodacza o dobre piętnaście centymetrów. „Chłop bez brzucha słabo rucha”… James podejrzewał, że kłusownik ma to wytatuowane pomiędzy jedna a drugą fałdą tłuszczu. Można by oczywiście przypuszczać, że jego aktywny tryb życia, polegający na przemierzaniu leśnych ostępów ze snajperką i całą gammą innych broni, raczej przysłuży się do jego kondycji, jednak było zupełnie odwrotnie. Setki kilogramów zdobytego na tych samotnych wyprawach mięsa nie mogło się przecież marnować. Krąg życia- ciało ofiary stawało się częścią ciała drapieżnika, choć wielu stwierdziłoby, że zwinna sylwetka łani wygląda o niebo lepiej przed, niż po tym, jak zostanie skonsumowana i wchłonięta przez wiecznie pracujący na oparach paliwa mechanizm, jakim było ciało olbrzyma.
                Nawet on jednak nie był w stanie pobić rekordzisty w pojawianiu się częściowo nago, jakim był Conor. Dobry stary Conor…Wiele razy James dochodził już do wniosku, że jego przyjaciel pije w barach, w których jako zapłatę za wychylone drinki pobiera się części garderoby. Jakby tego było mało, były to zazwyczaj klub gejowskie, ponieważ w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, pijanemu w sztok detektywowi brakowało dolnego przyodziewku. Do dziś nie mógł zapomnieć widoku gołego tyłka mężczyzny gdy odbierał go leżącego pod siedzibą Rady Miejskiej. Być może była to pewnego rodzaju forma protestu, bowiem rzeczywiście, jak się nad tym głębiej zastanowić, zarówno prezydent jak i jego doradcy mieli mieszkańców Philadelphi głęboko w dupie, bardziej zaprzątając sobie głowy problemami własnych kieszeni, niż zwykłych obywateli. Niech Bóg błogosławi Amerykę! I każdą piędź ziemi, na której postanie stopa jednego z jej bojowników o wolność!
                Zabawne, jak w przeciągu kilkunastu lat to słowo zmieniło swoje znaczenie. Za czasów takich ludzi jak Lincoln czy Roosevelt, kryła się za nim idea. Potem rozpoczęły się rządy Busha i obecnie kolejne oddziały amerykańskich złotych chłopców z bezinteresownością rzucają się na pomoc ciemiężonym ludom, wywrzaskując „Freedom!” za każdym razem gdy zanurzą swoje dłonie w czarnej cieczy tryskającej z owych zniewolonych ziem. „Freedom” można było obecnie kupić na każdym skrzyżowaniu, dla każdego ile dusza zapragnie. Amerykański sen śniony przez miliony zapadających w śpiączkę insulinową spowodowaną zamknięciem Burger Kinga na okres dwudziestu czterech godzin…
                Zdał sobie nagle sprawę, że pogrążony we własnych myślach odpłynął tak daleko, że nie docierały do niego słowa towarzyszy. Wszyscy stali teraz dookoła niego i spoglądali mu w twarz w sposób, w jaki można by kontemplować rzeźbę jaskiniowca w muzeum historii naturalnej.
                -Tak się wkurwił, że dostał udaru…-David zdobył się nawet na ton, w którym przy dobrych chęciach można by się doszukać troski- Halo! Ziemia do Jamesa…?
                -Może powinienem go uderzyć? To czasem pomaga.
                Akceptujące pomruki ostrzegły go w samą porę, by zdążył się uchylić przed ciosem okrwawionej pięści Andyego.
                -Spierdalajcie wszyscy, ale już! Nie zbliżajcie się z tą waszą ludową medycyną… Nic mi nie jest!
                -Przestraszyłeś nas szefie…Nie wiedzieliśmy co robić!
                -Na początek byłbym szczęśliwy wiedząc, dlaczego do cholery rozciąłeś tą nieszczęsna krowę? Szukasz trofeum? Weź rogi i spieprzajmy stąd zanim ktoś tu przyjdzie zwabiony strzałami!
                Brodacz uśmiechnął się konspiracyjnie.
                -No właśnie! Prędzej czy później ktoś się tu zjawi i znajdzie zastrzelone krowy…mogę się mylić, ale pewnie będzie chciał wiedzieć kto to zrobił…
                -Jasne, jestem pewien, że zostało mu w stodole jeszcze kilka, których nie zabiłeś. Zaprosi cię na kawę i ciasteczka, a później poprosi żebyś załatwił resztę…
                Nie zwracając uwagi na sarkazm pobrzmiewający w głosie Davida, olbrzym kontynuował.
                -…a chyba nie chcemy, żeby trafił do nas, prawda? Trochę boli mnie głowa, i nie mam ochoty wysłuchiwać kolejnych krzyków…No i pomyślmy o biednym Conorze! On też by cierpiał…
                -Do rzeczy, albo cię zwiążemy i zostawimy tutaj, żeby się upewnić, że cię znajdą!
                -Spokojnie szefie, spokojnie…Widziałem to w filmie…Wystarczy tylko porozrzucać dookoła trochę flaków i innych organów i upozorować tym samym działanie kosmitów…
                Wybuch śmiechu Davida zabrzmiał niczym kolejny wystrzał. Po chwili jednak umilkł, kiedy zorientował się, że Andy mówi poważnie. Rozbawienie zamieniło się na jego obliczu w troskę.
                -Stary…To trochę niezręczne pytanie, ale jako twój przyjaciel muszę je zadać…Czy ciebie do reszty popierdoliło? Nie możesz mówić poważnie! A jeśli tak, to z tego miejsca powinniśmy zawieźć cię do najbliższego psychiatryka, gdzie „kosmici” w białych kitlach wsadzą ci sondę w d…
                Nie dowiedzieli się gdzie olbrzymowi zaaplikowano by sondę, gdyż reszta zdania utonęła w huku wystrzału. Przez chwile wydawało się, że pocisk przeleciał gdzieś obok nich, jednak po chwili James poczuł palący ból rozchodzący się po jego ciele. Zgiął się w pół i upadł na kolana przyciskając dłoń do rany. Z jego ust wydarł się jęk cierpienia, a chwilę potem osunął się twarzą w błoto. Przez chwilę na powierzchni mulistej kałuży pojawiały się bańki powietrza.
                Tymczasem Andy, uzbrojony jednie w niewielki nóż, rzucił się w kierunku swojego karabinu, jednak został zatrzymany w połowie skoku przez wydobywający się z ciemności przed nimi głos.
                -Nawet nie próbuj tłuściochu, albo podziurawię ci ten kałdun jak durszlak…-chwila ciszy, a po niej stłumione przekleństwo. Czyjś zdławiony śmiech, a potem drugi głos ledwo głośniejszy od szeptu.
                -Earl, ty idioto-słowo utonęło w tłumionym chichocie-w filmach mówią „jak sito”. Choć raz zachowałbyś się jak należy, a nie jak tępy wieśniak, którym jesteś. Nie widzisz, że to miastowe?  Do nich trzeba z kurt…kutr…kuru…tą, kurwuazją!
                Dwie postacie opatulone szczelnie żółtymi sztormiakami wychynęły z ciemności. Każda z nich trzymała strzelbę wymierzoną w zebraną przy martwej krowie grupkę. Wyższa z nich, sądząc po głosie, mężczyzna nazwany Earlem podszedł bliżej i lufą broni wskazał na leżącego w błocie Jamesa.
                -A temu co? Ekolog? Był tu u nas kiedyś taki jeden…Też ze łbem w trawie siedział, gadał, że chrząszczy szuka. Panie, podnieś się pan, jak leje, to całe to paskudztwo schodzi się do motelu Tonyego!
                James ostrożnie podniósł się z ziemi. Jego uwalana błotem twarz wyrażała zarówno ból jak i zdziwienie. Ciągle żył. Niższy z mężczyzn zbliżył się do niego i wyciągnął dłoń chwytając go za przód bluzy i podnosząc na nogi. Przez chwilę spoglądali sobie w oczy. Usta przybysza wykrzywione były w złośliwym uśmieszku.
                -Boli, co?
                -Co to kurwa ma znaczyć? Postrzeliliście mnie! Rozum wam wszy zjadły? Mogłem zginąć, wy bezmózgie kutafony! A żeby wam tak jaja zgniły i chuje odpadły!- ostatni bluzg pochodził z licznego repertuaru, który należał do jego sąsiada-Juana, przesiadującego całymi dniami na ganku i wywrzaskującego obelgi pod adresem wszystkich, którzy jego zdaniem naruszali zasady porządku publicznego. Miły człowiek, a przy tym niezwykle elokwentny.
                Na szczęście pistolet, który wręczył mu wcześniej Andy gdzieś się zawieruszył, w przeciwnym bowiem razie był niemal pewny, że w furii, która go opanowała, zacząłby strzelać. Zamiast tego wymierzył szczerzącemu się przed nim człowiekowi solidny cios w szczękę, który powalił go na ziemię. Nagle poczuł wokół nadgarstków żelazne obręcze. Próbował się wyrwać, jednak uściska Earla był niczym imadło.
                -Uspokój się, pan, uspokój! To gumowe kule! Nikogo jeszcze nie zabiły, ale za to potrafią nastraszyć…
                Przeniósł wzrok na martwe zwierze, a potem na leżącą opodal snajperkę.
                -W przeciwieństwie do tego maleństwa…Więc? Co macie na swoje usprawiedliwienie?
                James wytrzeszczył oczy i przestał się rzucać. Widząc, że się uspokoił, Earl wypuścił go z uścisku i pozwolił mu upaść na ziemię. Mężczyzna natychmiast uniósł podkoszulek by zbadać stan swojego ciała. Parę centymetrów poniżej serca, wykwitała w zastraszającym tempie szkarłatna plama sińca, jednak skóra nie była przecięta. Nie wylała się ani jedna kropla krwi. Odetchnął z ulgą i natychmiast pożałował, że uderzył przybysza. Ten z kolei krwawił i to dość mocno ze złamanego nosa.
                -Myślę…myślę, że się jakoś dogadamy…
                I tak też zrobili. Po tym jak opowiedzieli im całą historię pościgu za Diabłem, obaj mężczyźni natychmiast stali się bardziej przyjaźni i łatwiej było ich przekonać do ugodowego załatwienia konfliktu. Wychowując się na tych ziemiach, wraz z mlekiem matki przyswoili sobie tutejszy folklor, w tym przerażającą opowieść o przeklętym dziecku. Wierzyli też w całą masę bredni o latających talerzach porywających ludzi i kosmitach umieszczających im różne przedmioty w najróżniejszych otworach ciała.
Chociaż sam zazwyczaj nie dawał wiary opowieściom o obcych, biorąc pod uwagę to, czego był tego dnia świadkiem, ze zdziwieniem odkrył, że w głębi duszy zaczyna dokonywać rewizji swoich poglądów. Skoro Diabeł był prawdziwy, być może UFO również. Być może naprawdę istniały zielone ludziki, które lubowały się w naruszaniu największej prywatności ludzkiej. Albo po prostu po okolicy krążył gej-gwałciciel. Jeśli chodzi o niewielkie, zamknięte społeczności wiejskie, nigdy nic nie wiadomo.
W końcu po długiej rozmowie w trakcie której zdążyli wrócić do obskurnego motelu, i wypisaniu przez Jamesa czeku na stosunkowo niska sumę, w którą wliczone było pokrycie szkód związanych z uśmierceniem dwóch sztuk bydła, wizytą u dentysty, której wymagał uderzony mężczyzna i kosztem gumowego naboju, obie strony rozeszły się w swoim kierunku.
James rzucił Andy’emu sfrustrowane spojrzenie.
-Wisisz mi sześć kawałków. Dodając do tego wszystkie inne twoje wybryki, za które musiałem płacić, od tej chwili, do końca twojego nędznego życia powinieneś być moim niewolnikiem. Jednak ze względu na to, że takie postępowanie mogłoby urazić obecnego tu Vince’a, ze względu na jego przodków, którzy zostali sprowadzeni do naszego kraju wbrew swojej woli…
-Stary, o czym ty pieprzysz..? Moi rodzice pochodzą z RPA…Przyjechali do Stanów bo ojciec dostał awans w swojej firmie…
-Zamknij się, nie mówię teraz do ciebie! W ogóle nie powinno cię tu być, nie jesteś członkiem ekipy! A co do ciebie- ponownie zwrócił się do olbrzyma, dźgając go palcem w szeroką pierś. Niemal słyszał chrzęst ocierających się o siebie włosów gdy to robił.- nie obchodzi mnie jak, masz mi zwrócić moją kasę! Rozumiesz?
W odpowiedzi otrzymał szeroki uśmiech.
-Jasne szefie! Znam jednego szewca…Nie lubi zadawać zbyt wiele pytań. Załatwię ci nowiutkie buty ze skóry aligatora jak tylko wrócimy do domu. Wystarcz jedno polowanie i…
-Kasa! Nie jakieś jebane buty! Kasa!
Przesłanie najwyraźniej dotarło, bowiem brodacz skinął głową i nie poruszał już więcej tematu skóry aligatora. Przyjaciele ruszyli w stronę schodów prowadzących do pokoi, kiedy nagle spojrzenie Davida przykuły dwie postacie siedzące na rozpadającej się kanapie w „recepcji”. Siedzieli tyłem do niego, zatem trudno mu było rozpoznać twarze, ale w pewnym momencie uchwycił obraz profilu jednego z mężczyzn..
-Conor! Wskrzeszenie Łazarza to przy twojej rezurekcji małe piwo!- odrobinę się speszył- Wybacz, nie chciałem wspominać o alkoholu…Ale wciąż to robię, prawda? Zachowuję się jakbym był nawalony…Ups!
-Stul dziób eleganciku- głos detektywa był ochrypły jakby od nieużywania i suchy-i podaj mi lepiej jednego z tych twoich magicznych skrętów. Potrzebuję motywacji do działania.
Historyk rzucił pytające spojrzenie szefowi, a kiedy ten skinął głową, sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki.
-To z gorzałą ma problem, nie z ziołem. Nie zaszkodzi mu. W zasadzie, mi też coś zarzuć, Aptekarzu.
David z szerokim uśmiechem na twarzy wygrzebał garść białych i zadziwiająco suchych jak na panującą na zewnątrz pogodę skrętów i obleciał po kolei wszystkich przyjaciół częstując ich jonitem. James odpalił swojego zielonego papierosa i z błogością poczuł jak gęsty dym wypełnia mu tchawicę Odczekał do momentu, w którym jego twarz zrobiła sie czerwona z braku tlenu, i oczyścił płuca.
-A kim jest twój nowy przyjaciel?
-No tak…-Conor skinął tlącym się zawiniątkiem w stronę drugiego mężczyzny- wybiegliście tak szybko, że zupełnie zapomnieliście o swoim gościu… Poznajcie Chrisa Pontberry, człowieka, który uciekła Diabłu…Zupełnie jak Twardowski!
Wyraz konsternacji przebiegł po twarzach zgromadzonych. Widząc to, detektyw westchnął głęboko spowijając swoja głowę w chmurze narkotykowego dymu.
-Studiowałem z człowiekiem nazwiskiem Do-browsky…Miły gość, choć niewiele pamiętam z naszych wspólnych pogawędek… Zwykle kończyliśmy pod stołami…Student z wymiany. Polak. Za jego namową przeczytałem trochę jego ojczystej literatury…Wiedzieliście, że „Wiedźmin”, został zrobiony na podstawie książek jakiegoś kolesia z Polski?
-Serio? Myślałem, że pomysł jest całkowicie amerykański! Tyle godzin spędziłem nad tą grą…- David zauważył spojrzenia rzucane mu przez resztę zespołu- yyy…jako przygotowanie do pracy oczywiście…Studiowałem zachowanie mantikor i innych kryptyd… To doskonały symulator krypto zoologa.
-Chyba dla Andyego- wtrąciła Jane- On z pewnością nadałby się na jednego z wiedźminów. Chodzić z dwoma mieczami i wrzynać wszystko co jest zbyt brzydkie by trzymać to jako zwierzątko domowe? Tak, to cały on.
-Och, przestań-brodacz zarumienił się jak panna na wydaniu-  Chciałbym być wiedźminem, ale chyba się na niego nie nadaję…Poza tym, wolę myśleć o sobie jako o Kosmicznym Marines. To dopiero jest moc!
-Hej, HEJ!- James podniósł głos do tonu roztrzaskującego szyby w oknach.- Co to kurwa ma być? Klub Przyjaciół Książki? Macie uwagę na poziomie pantofelków! Skupcie się do ciężkiej cholery!
Popatrzyli na niego z ukosa, ale umilkli. Zadowolony, przeniósł wzrok na skulonego w kącie kanapy mężczyznę. W trzęsących się dłoniach ściskał kubek wypełniony jakąś mętną, żółtawą substancją roztaczającą dookoła silny zapach spirytusu. Miarą podłości jaką przedstawiał sobą trunek było to, że siedzący obok detektyw nawet nie raczył na niego spojrzeć.
-Nazywam się James Stiller, a to moi współpracownicy: Jane Owens, David Lesli i Andy Whimperton. Conora już pan pewnie zna.-Chris skinął twierdząco głową.- Opowie nam pan, co się wydarzyło?
Pontberry wziął spory łyk wypełniającej kubek cieczy, która najwyraźniej paliła mu gardło. Jego oczy tępo wpatrywały siew jeden punkt w podłodze, zupełnie jakby poplamione wymiocinami deski mogły mu udzielić odpowiedzi na pytania odnośnie sensu życia. Gdyby mogły, James był niemalże pewny, że zamiast spodziewanych wyjaśnień natury ludzkiej egzystencji, wybuchły by śmiechem.
-Zepsuł się rębak na wycince. Główny mechanik…Cóż, pewnie słyszeliście o tym, co go spotkało…Całe Leeds Point huczy opowieściami o jego rozerwanym na strzępy ciele… dlatego szef kazał mi zostać po godzinach i „naprawić ten jebany złom”. Obiecał mi premię, więc nie protestowałem…Mój ojciec miał warsztat samochodowy, znam się trochę na różnych silnikach… Zanim skończyłem, zaczęły się zbierać chmury…Powiał wiatr, a wraz z nim przyszedł dźwięk. Coś łopotało w powietrzu… Coś skrzeczało jak ranne zwierzę.
Początkowo wmawiałem sobie, że to tylko wycie powietrza w gałęziach drzew… Skończyłem robotę i ruszyłem ścieżką  w stronę miasteczka. Przechodziłem tamtędy nawet po kilka razy dziennie, i nigdy nawet się nie przewróciłem. To zawsze było takie spokojne miejsce…I wtedy znowu to usłyszałem. Nie mogłem się powstrzymać, spojrzałem w górę, a tam…Zacząłem uciekać. Wpadłem pomiędzy drzewa, licząc, że nie będzie w stanie za mną polecieć, ale za każdym razem, gdy myślałem już, że go zgubiłem, za moimi plecami rozlegał się jego skrzek. Skrzek rozrywanego gardła…
Biegłem przed siebie zataczając koła i błądząc, dobrze wiedząc co mnie czeka jeśli nie będę dość szybki….Nie wiem jakim cudem udało mi się dotrzeć do motelu. Już prawie pogodziłem się z losem, kiedy wyczułem zapach dymu. Kierowałem się nim, aż w końcu ujrzałem przerzedzenie. Resztę widzieliście.
Odstawił kubek i zakrył oczy dłońmi. Zapadła cisza. Wszyscy pogrążeni byli we własnych myślach, nawet Andy uszanował powagę chwili i nie wyskoczył z żadnym bezmyślnym pomysłem.  Milczenie przerwał Conor.
-To nie wszystko. Podczas gdy wy strzelaliście do niewinnych zwierząt…Tak Andy, słyszałem strzały i widzę krew na twoim ubraniu… Ja zająłem się pracą…
-Hej, hej! Tylko bez takich!- James zaczął się irytować- Nie mam zamiaru słuchać wymówek z ust, z których jedne co wyszło w przeciągu ostatniej doby to wymiociny! Przejdź do rzeczy, i nie zgrywaj ważniaka.
-Dobrze, szefie- Conor był nieco urażony, ale nie był w pozycji do kłótni. Wiedział, że przyjaciel ma rację.- Jak dotąd, mamy trzy przypadki ataków Diabła. Ofiara pierwsza- Aaron Shelby. Ofiara druga- Mickey Trant, główny mechanik pracujący przy wyrębie zachodniej części zagajnika Greenwater. I w końcu trzecia, na całe szczęście niedoszła ofiara- siedzący przed wami Chris Pontberry, były współpracownik Trant’a.
-I? Nie znaliśmy nazwiska drugiej ofiary…Na tym kończą się twoje rewelacje, Sherlocku.
Detektyw uśmiechnął się tryumfalnie. Miał jeszcze jednego asa w rękawie.
-Wiecie, kto złożył największe zamówienie na drewno z Greenwater, tuż przed tym jak zginął w makabrycznych okolicznościach?
-Niech zgadnę…-David był nieco blady na twarz- Aaron Shelby?
-Bingo, przyjacielu! W nagrodę, otrzymujesz darmowy bilet na wycieczkę do lasu! A skoro dzisiaj odznaczasz się wyjątkowym szczęściem, czy spróbujesz odgadnąć także, jak nazywa się ten las?
Conor potoczył pełnym dumy spojrzeniem po twarzach przyjaciół. Nikt nie ośmielił się odezwać.

-Ten, kto obstawiał, że odpowiedzią jest zagajnik Greenwater, będzie szedł w pierwszym szeregu. 

Neo, sorry za opóźnienie, mam nadzieję, że się spodoba ^^ Żeby nikt nie mówił, że nie dbam o ludzi, którzy mnie czytają :D

11 komentarzy:

  1. Baaardzo się podoba :3 Tylko...
    Co oznacza zdanie :
    " [...] Nawet Andy przerwał nachwalę swoja krwawą pracę... [...] "
    A dalej, ileś tam ciekawych zdań dalej, masz "wczułem" zamiast "wyczułem".
    Ale tak to naprawdę supcio :D Jak pójdzie dobrze to może ja u siebie wrzuce jakieś teksty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Word...Naprawdę fajny program, który chroni człowieka przed wieloma bykami, ale wystarczy źle kliknąć w spację albo literkę, a on sobie robi autokorektę według uznania...:P Plus, "Y" mi szwankuje ^^ Człowiek sprawdza, ale zawsze się coś wymknie. Dzięki, i poprawione ;)

      Usuń
  2. OOO, rębak, diabelstwo przeklęte. No może nie całkiem. Bardzo fajnie wplotłeś naszą literaturę. A taką kulką oberwać? Jeden z moich kumpli jest tak walnięty, że mnie postrzelił z malutkiej , plastykowej kuleczki. Takie pistolety są nagminne na odpustach. Z odległości chyba pięciu centymetrów. Siniec miałam przez miesiąc, a on trzymał się z daleka przez pół roku. No bo jak zbliżyć się do baby, która ma mord w oczach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja oberwałem w oko :D Ale to nie był wystrzał tylko efekt kijowego załadowania wiec siłą nie była porównywalna ^^ Kuzyn "przeładowywał" z lufą skierowaną do góry, i za wcześnie puścił :P Sprężyna odbiła a ja się bawiłem w pirata przez dwa tygodnie :D A gumowe kule są używane przez policję podczas pacyfikowania demonstracji...Boli podobno jak cholera.

      Usuń
  3. Skuta byłam, pałką też mi się zdarzyło oberwać, z pistoletu di mnie strzelano, ale gumowej kuli jeszcze nie zaliczyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to coś porównywalnego do postrzału z ASG :P Czyli nic, czego powinnaś żałować^^ Ale ja Cie miałem za spokojną osobę a tu się takich rzeczy dowiaduję... :D Choć pałką to akurat za byle co ostatnio można zebrać.

      Usuń
    2. Eeee, nie ma tak źle. Nie mam kłopotów z policją czy światem przestępczym. Nie jestem też całkowicie grzeczna, bo chyba byłoby nudno. Prawda jest prozaiczna. Różne wypadki chodzą po ludziach jeżeli się ma brata wariata i ojca komendanta. Zresztą to było dawno, jak byłam bardzo smarkata. Chyba zrobię u siebie nową stronkę właśnie z takimi opowiastkami, będziecie mieć z czego się pośmiać.

      Usuń
    3. A,bardzo dobry pomysł! Utrzymaj to w formie opowiadania z pierwszej osoby i chętnych nie zabraknie :P Ja na pewno przeczytam :D

      Usuń
  4. "bezradnie poruszać wargami niczym ryba wyrzucona na brzeg." <33333
    "Zupełnie jak z seksem gdy nachodziło go lenistwo tak ogromne, że nie chciało mu się nawet wyskoczyć do klubu. " XD
    Tak, dzisiaj będę komentowała emotkami, soraski :D
    "Gdyby o nie dbał, nie pozwoliłby im włóczyć się po lesie tuż przed burzą…" EJ, pomyślałam sobie coś bardzo podobnego... Znaczy, co ja wiem o życiu, miastowa jestem, to nie wiem co się robi z krowami przed burzą, ale zmierzam z tym wszystkim tylko do tego, że rzeczywiście podejrzanie bardzo utożsamiam się z Andym XD
    "Andy wprost uwielbiał obnażać swoją szeroką, włochatą niczym zadek Yeti klatę" DOBRA, TERAZ MNIEJ SIĘ UTOŻSAMIAM XD
    A teraz może bez cytatu - miałam tu w sumie walnąć dłuuuugi w cholerę esej na temat tego, jak bardzo nienawidzę 'MURICI i Amerykańców, ale suma summarum to zamknięciem Burger Kinga i śpiączką insulinową wystarczają dobrze to podsumowałeś, a ja może skończę z awanturowaniem się, dostałam dzisiaj dwa bany na fejsbusiu, jakiś bojowy nastrój mnie ogarnął, więc no, może jednak będzie lepiej, jak już będę cicho XD
    "Wystarczy tylko porozrzucać dookoła trochę flaków i innych organów i upozorować tym samym działanie kosmitów…" NO JA PRZEPRASZAM BARDZO, Amerykańcy są tak tępi, że bym się nie zdziwiła, jakby to łyknęli XD UPS MIAŁAM BYĆ CICHO.
    O BOŻE, KURWUAZJA, KWICZĘ ŻAŁOŚNIEJ NIŻ ZARZYNANE PROSIĘ XD
    "Wybacz, nie chciałem wspominać o alkoholu…Ale wciąż to robię, prawda? Zachowuję się jakbym był nawalony…Ups!" no teraz to się z historykiem utożsamiam, jeśli chodzi o gadanie o rzeczach, o których miałam nie gadać XD
    "Student z wymiany. Polak." XDDDD Już nie będę tu wywlekać, dlaczego śmieszy mnie to w takim stopniu, ale wiesz o co chodzi XD
    Dobra, może jeszcze dziś wrócę, a może jutro, zobaczymy, w każdym razie szykuj się już na esej odnośnie całości pod ostatnim rozdziałem. MIMO ŻE JUŻ ZNAM ZAKOŃCZENIE ;______________;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No akurat w tym pierwszym to nie do końca wiem co Ci się tak podoba, ALE K :D BYLEŚ BYŁA SZCZĘŚLIWA :D
      Taa, spooko ^^ Komentuj sobie jak chcesz :P Mnie i tak to cieszy ^^ Już chyba ze czwarty raz czytam coś mi tu napisała i się szczerze jak Andy do spluwy :D
      NO raczej się krowy chowa pod dach :P Ma to coś wspólnego z tym, że bydlęta nie powinny żreć mokrej trawy, bo zdechną czy coś... Już nie pamiętam, dziadek mi kiedyś tłumaczył ;__; Tomek-pastuch... :D
      Do końca opowiadania jeszcze zmienisz zdanie z 10 razy :D:D Tylko z Jane się pewnie nie będziesz, bo, no nie będę mówił co jest nie tak z Vince'm, już Ty dobrze wiesz :D Takie ciastka są, wiesz OCB :D:D
      A proszę Cię bardzo, jak Ci coś leż na wątrobie, to pisz, sam mógłbym dużo powiedzieć na ten temat, więc mi to żaden strach :D Oooo... Się będę bał z Tobą gadać :D Ale tam akurat łatwo bana złapać, nadwrażliwce jedne... :D
      NO WŁAŚNIE WIEM ŻE BY UWIERZYLI :D Andy wbrew pozorom głupi nie jest :D Ma po prostu własny świat :D Tym bardziej, że im większa wieś w JuEs i Ej, tym głupsze zabobony i większy ciemnogród :D OJ TAM, MÓW DO WOLI :P
      ^^ A skąd Ty wiesz jak krzyczy zarzynane prosię? :D ALE NIC NIE MÓWIĘ, BO ZNÓW BĘDZIE, ŻE WZGARDZAM :D
      PFFF... Bo ja to niby chodząca moralność? :D
      Żarty o Polakach za granicą zawsze w cenie :D
      Spoko, wiem, że są sprawy ważne i ważniejsze (Fringe:D) Nie musisz się spieszyć :P
      Ogólnie, na ów esej już się cieszę jak debil...(patrz, zacząłem odpowiadać na komenty jak Ty...:D) Naprawdę, jakbym jeszcze pisał "Diabła" to bym chyba z motywacji stworzył pińset stron w jedną noc, po takiej dawce kopa ^^ Lepsze niż RedBull :P
      NO TO CO JA CI ZROBIĘ, BYŁO NIE CZYTAĆ KOMENTARZY :D

      Usuń
    2. A to dlatego, że ja tak ciągle gadam, Tobie zresztą też z tym wyskoczyłam, że "tarzam się jak ryba wyjęta z wody" :D
      JAK ANDY DO SPLUWY XD Ale tak całkiem poważnie, to się cieszę, że Cię ucieszyłam :D
      No tak jak mówię, nie wiem, ufam Ci, jeśli o traktowanie krów chodzi, no ale rzeczywiście, na deszczu to nawet ja bym krów nie zostawiła ;_; PASTUCH XD
      NO NIE, Z NIĄ NIE ZAMIERZAM, SORASKI XDD NIGDY WIĘCEJ ICH NIE ZJEM XD Ciastek, znaczy XDD
      Nie, dobra, już, bo narzekanie na Amerykańców byłoby dłuższe niż sam komentarz ;_; MOGŁABYM TAK W NIESKOŃCZONOŚĆ ;_; Nie, sponio, nie bój nic, już się wyżyłam, nie pogryzę Cię XD NO ALE SERIO TEGO BANA DOSTAŁAM NIESŁUSZNIE. OBA ;_;
      Wiesz, Amerykańcy, jak dla mnie, jeśli chodzi o wiarę w teorie spiskowe, to są trochę jak Macierewicz i jeńcy ze Smoleńska pod Kremlem XD A i z tymi wsiami to święta racja ;_; znaczy, ja nie byłam, ale wystarczy pooglądać amerykańskie seriale no ;_;
      teraz to już mi przeszło, ALE ZAPAMIĘTAM TO SOBIE, następnym razem wywalę wszystko XD
      ....POWIEDZMY, ŻE JESTEM W STANIE TO SOBIE WYOBRAZIĆ :D
      Ale ja miałam na myśli tylko to, że linijkę wcześniej powiedziałam dokładnie to samo, co historyk, tyle że nie odnośnie chlania, a amerykańców, nie wiem o czym Ty pomyślałeś, że to do siebie odnosisz XD
      A tu się zgadzam :D
      Eeeeee, no właśnie, wpadłam tu między odcinkami, także tego XD
      Bo już Ci mówiłam, że się upodabniasz... :P Ale seryjnie się cieszę, że daję takiego kopa, chociaż nieskutecznego, skoro już skończone, ale może zadziała lepiej, jak zacznę czytać coś, co będziesz pisał na bieżąco :D
      Że tak powiem TEN TYP TAK MA, no i co zrobisz, jak nic nie zrobisz? :D

      Usuń