James usłyszał odgłos
nadbiegających ludzi i przezornie położył dłoń na lufie karabinu Andy’ego
kierując ją bezpiecznie ku dołowi. Brodacz nie wyglądał na zbytnio
zadowolonego, ale zachował wszelkie obiekcje dla siebie. Jako pierwszy, zza
drzew wyłonił się David. Rozejrzał się dookoła, jednak jego uwagę szybko
przykuł ciemny kształt leżący na polanie. Zapach krwi zdążył się już rozlać po
okolicy wywołując jęki obrzydzenia u pozostałych członków ekipy, którzy
nadeptywali historykowi na pięty. Mężczyzna stanął jak wryty, kilkanaście
kroków przed martwym zwierzęciem wpatrując się w nie wytrzeszczonymi oczami.
Wiszące nad ich głowami ciemne, sztormowe chmury, z których spadały już
prawdziwe potoki deszczu uniemożliwiały mu identyfikację nieruchomego ciała,
nie zamierzał jednak ryzykować i podchodzić za blisko.
-Dopadliście
skubańca?
Głos
Davida był pełen nabożnego wręcz szacunku, zupełnie jakby miał przed sobą
otwartą trumnę, w której spoczywają zwłoki jego najlepszego przyjaciela. Pobrzmiewające
w nim nutki ekscytacji mieszały się z odrobiną lęku. Nadal nie mógł sie zmusić
by podejść bliżej i dotknąć leżącej kilkanaście kroków przed nim bryły mięsa.
James
otworzył usta by cos powiedzieć, jednak absurdalność sytuacji sprawiła, że mógł
jedynie bezradnie poruszać wargami niczym ryba wyrzucona na brzeg. W końcu,
zrezygnowany machnął ręką i odwrócił się w kierunku drugiej krowy, tej, której
reszta jeszcze nie widziała. Strzelec natomiast oblał sie pąsowym rumieńcem
pochłoniętym niemalże przez otaczającą go ciemność. Tylko jego szef mógł go
zobaczyć. Nie chcąc najwidoczniej przyznać się do błędu, brodacz najzwyczajniej
w świecie zaczął gwizdać, odcinając się od całej sytuacji. Dźwięk był zupełnie
nie na miejscu- stali na odsłoniętej polanie w środku lasu, otoczeni przez
zapadając mrok, smagani podmuchami zimnego wiatru i zalewani potokami morskiej
wody spadającej z nieba…W dodatku, gdzieś w pobliżu mógł wciąż znajdować się
nieznany nauce drapieżnik, którego sam wygląd wystarczył by dorosły mężczyzna
narobił w spodnie. Wszystko to przy akompaniamencie gwizdów.
Należałoby
również wziąć pod uwagę to, że wkroczyli najwyraźniej na czyjąś posiadłość i
uśmiercili dwie sporych rozmiarów krowy, co przez niektóre kultury, może zostać
odebrane jako nieuprzejme. Ameryka nigdy nie słynęła z gościnności. Ba, gdyby
dokładnie przeanalizować jej historię, nie słynęła również jako pożądany gość.
Indianie z pewnością mieliby dużo do powiedzenia w tej kwestii, gdyby nie to,
że współcześnie byli zbyt zajęci prowadzeniem kasyn i mieszkaniem w
rezerwatach…
Nie
doczekawszy się odpowiedzi, David, jak na prawdziwego mężczyznę przystało,
cofnął się o parę kroków i odepchnąwszy na bok przyklejonego do niej Vince’a,
położył dłonie na ramionach Jane.
-Jane…Chcę
żebyś wiedziała, że cokolwiek się stanie… Będę żałował, że nigdy nie
zaciągnąłem cię do łóżka.
Po czym
obrócił zaskoczoną jego nagłą wylewnością kobietę tak, że stała teraz plecami
do martwego zwierzęcia, i pchnął ją w jego kierunku.
-Uważaj
na paszczę! Jak pomyślę o tych
wszystkich zębach…Brrr! Przypomina mi się ten film dokumentalny o
rekinach…Zatapiają kły w swoich ofiarach, a potem robią beczki żeby wyrwać jak
największy kawałek mięsa…A może to były krokodyle? Jane, ty jesteś biologiem…?
W
odpowiedzi zobaczył tylko wyprostowany środkowy palec, i pędzącą mu na
spotkanie niską sylwetkę. W ciemności, nie mógł rozpoznać rysów twarzy, mógł
wiec to być tylko i wyłącznie Vince. „Czarnoskórzy byliby doskonałymi
materiałami na ninja”, zdążył pomyśleć zanim otrzymał solidny cios z tarana w
brzuch. Przewrócił się na ziemię i poczuł czyjeś ciało przelewające się przez
niego. Przez chwilę kotłowali się pośród zeschłej trawy i zbierających się
kałuży błota, aż w końcu Davidowi udało się przygnieść napastnika do ziemi.
-Stary,
co ci odbiło? Mamy tu sytuację kryzysową, a ty bawisz się w don Kichota…
Nie
mógł dostrzec twarzy drugiego mężczyzny, pomimo tego, że dzieliło ich zaledwie
kilkanaście centymetrów.
-Trzymaj
swoje brudne łap z daleka od mojej kobiety, białasie!
Od
strony gdzie stała Jane, dobiegło ich zirytowane prychnięcie.
-Chyba
za mocno oberwałeś Vince! Nie jestem „twoja”. Nie potrafisz nawet wiązać butów
jeśli nie dostaniesz instrukcji obsługi… I o co chodzi z tymi luźnymi
spodniami? Wiesz w ogóle co one oznaczają? Zadałeś sobie kiedykolwiek dość
trudu, by chociaż spróbować się dowiedzieć? Zresztą….nieważne.
Po tych
słowach odwróciła się od ubłoconych mężczyzn, i ruszyła ostrożnie w stronę
ciemnego kształtu. Gdy dzieliło ją od niego już tylko kilka kroków, przestała
się skradać i ostatnie metry pokonała niemal sprintem. Położyła obie dłonie na
stygnącej skórze zwierzęcia.
-I?-
David zdążył już podnieść się na nogi i próbował teraz nieco otrzepać swoje
drogie ubranie z oblepiającej je mazi. Jedyne efekt jakie uzyskał, to jeszcze
więcej smug i rosnąca irytacja.- To nasz diabeł?
-Cóż…-głos
Jane był pełen ledwo tłumionego rozbawienia- jeśli tak, to nigdy nie mieliśmy
do czynienia z kryptydą. Ten gatunek jest znany nauce od tysięcy lat…
-Naprawdę?-
James udał głębokie zdziwienie podchodząc do klęczącej przy zastrzelonej krowie
kobiety.- Jesteś pewna, że ta latająca maszkara od lat była na zdjęciach w
podręcznikach do przyrody? Andy, wiedziałeś o tym?
Olbrzym
wymamrotał coś niezrozumiałego. Większość słów utonęła w szumie kropel deszczu
uderzających o liście, jednak można było wyłapać pojedyncze słowa. „Karabin” i
„dupa”. To niecodzienne połączenie nie wróżyło niczego dobrego, toteż James
natychmiast odwrócił się od przyjaciela, i uśmiechnął się do Jane puszczając
jej oko. Miał ochotę zrekompensować sobie przeżyty tej nocy stres trzymając
historyka w niepewności kilka chwil dłużej.
-Wiesz
co, Jane…Przypominam sobie chyba, że mój dziadek miał kilka takich na swojej
farmie…Niebezpieczne stwory… Widziałem jak tymi swoimi kopytami roztrzaskały
ogrodzenie…
David
poczuł nieodpartą potrzebę by podejść bliżej i na własne oczy przekonać się
czym tak naprawdę jest upolowane przez Andego stworzenie, jednak instynkt
przetrwania twardo trzymał go w miejscu. Nawet Vince poddał się powadze
sytuacji, przełknął bowiem swoją gangsterską dumę i skulił się za najbliższym
drzewem wstawiając zza niego jednie głowę. Z całą pewnością w ten sposób
przygotowywał się do kolejnego skoku na bank. Tacy jak on nie wiedzą co to
strach…
Historyk
był jednak człowiekiem innego sortu. Przyzwyczaił się do pracy w biurze. Akcje
terenowe nie były jego najmocniejsza stroną. Ze złapanymi okazami lubił mieć
kontakt tylko i wyłącznie wtedy, gdy występowały w formie miękko wyprawionych
futer leżących przy kominku. Biorąc pod uwagę fakt, że w Philadelphi przez
okrągły rok panowały potworne upały i ludzie nie byli na tyle głupi, by
dodatkowo podnosić temperaturę przez rozpalanie ognia w środku domu, kontakt
ten ograniczał do zera. Oglądał zdjęcia i to mu wystarczyło. Zupełnie jak z
seksem gdy nachodziło go lenistwo tak ogromne, że nie chciało mu się nawet wyskoczyć
do klubu.
Teraz
jednak stał niemalże oko w oko z bestią, która rozszarpała już dwoje ludzi i
nie wiedział, czy powinien uciekać z powrotem do motelu i narazić się na
postrzał Tonyego, czy też po prostu umrzeć ze strachu. Najchętniej zamieniłby
się miejscami z Conorem, który najprawdopodobniej właśnie słodko sobie drzemał
w towarzystwie dziesiątek niewielkich, sześcionogich przyjaciół, na twardym jak
czaszka Andyego materacu… W tej chwili, obraz ten wydawał się mężczyźnie
uosobieniem raju na ziemi. W końcu, ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem, i
zamiast uciekać, cofnął się jedynie o kilka kroków do tyłu i zapytał drżącym z
przejęcia głosem:
-Co…To
kurwa jest?
Jane
przybrała niezwykle poważny wyraz twarzy, zupełnie jak lekarz oznajmiający
pacjentowi, że jego choroba jest nieuleczalna. Cały efekt psuło jednie to, że
David nie mógł tego widzieć. James jednak nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
-Bos Taurus. Występuje powszechnie na
terenach od Euroazji po obie Ameryki, Australię i Afrykę. Na Antarktydzie
przeważnie w formie konserw składowanych na stacjach badawczych…
-Bos
Taurus?- Vince wydawał się przerażony, zupełnie jakby samo wypowiedzenie tej
straszliwej nazwy mogło sprowadzić na niego gniew niebios objawiając się w zbyt
wąskich spodniach.- Co to za cholerstwo?
David
rozluźnił się widocznie i zdławił wymykając się mu z gardła śmiech.
-To
krowa, ośle! Znajomość łaciny nie boli! Andy…Dlaczego zastrzeliłeś krowę?
Olbrzym
wzruszył ramionami, i zaczął szperać po licznych kieszeniach swojej myśliwskiej
kurtki.
-Wyeliminowałem
zagrożenie. Popatrz tylko jak wielkie rogi ma to bydle! Wyobraź sobie jakby
wyglądał jej łeb z twoim tyłkiem nabitym na nie jako trofeum, a potem możesz mi
podziękować.
Brodacz
kucnął przed martwym zwierzęciem zaciskając w dłoni niewielki nożyk, który
wyciągnął z przepastnych czeluści kombinezonu w moro. Przycisnął ostrze do
łaciatego brzucha i pchnął, zagłębiając klingę aż po rękojeść. Odór krwi i
czegoś gorszego przybrał na sile. Ciemne strumyki zaczęły spływać wraz z
potokami deszczu.
-Co…Ty…Kurwa…Robisz…?
James
wytrzeszczał oczy z niedowierzaniem spoglądając na dziwaczny rytuał, który
odprawiał jego towarzysz.
-Z
moich obserwacji wynika,- David odzyskał już swój zwyczajny, wesoły ton, w
którym strach ustąpił miejsca kpiącemu autorytetowi- że nasz myśliwy ma zamiar
złożyć dziękczynną ofiarę bogom lasu, jako że z ich błogosławieństwem odegnał
klęskę głodu od swego plemienia. Najprawdopodobniej wytnie i zje serce swojej
zdobyczy, aby tym samym uhonorować jej poświecenie. Jego gatunek jest silnie
związany z mocami przyrody…Duch Puszczy, Krąg Życia, New Age…Oglądałeś chyba
„Avatara”, co nie? Jedna różnica pomiędzy nim, a tymi niebieskimi ekologami
jest to, że dzisiaj „akurat” nie wziął ze sobą swojego łuku…
-Nagle
zostałeś ekspertem w dziedzinie antropologii, co?- głos Jane był kąśliwy, jakby
wciąż nie wybaczyła koledze, że wysłał ją samą by zbadała rzekomego Diabła- To
ja tutaj jestem biologiem!
Wydała
z siebie gulgoczący dźwięk, coś pośredniego pomiędzy parsknięciem śmiechem a
kichnięciem.
-Podobne
zachowanie widziałam u prymitywnych plemion amazońskich. Szamani, za pomocą
rytualnych ostrzy nacinali brzuchy zaszlachtowanych zwierząt, by z ich
wnętrzności odczytać przyszłość…Cóż widzisz w tym świętym Jelicie Grubym, o
Wielki Myśliwy? Jaka przyszłość nas czeka?
Jakby w
odpowiedzi na jej kpiące pytanie, do ich nozdrzy przedostał się trudny do
pomylenia z czymś innym zapach.
-Gówniana,
jak mniemam- David odsunął się trochę od patroszącego krowę mężczyzny. Tylko
James był na tyle odpowiedzialny, żeby spróbować powstrzymać Andy’ego przed tym
niedorzecznym zajęciem.
-Jeśli
nie chcesz mi powiedzieć, że ta pieprzona krowa połknęła naszego Diabła na
chwilę przed tym zanim ja zabiłeś, odłóż ten jebany nóż! Co z tobą nie tak?
Masz jakieś chore zboczenie polegające na taplaniu się w zwierzęcej krwi??
-Hmmm…O
takim jeszcze nie słyszałem…-Historyk świetnie się bawił.
-Zamknij
mordę! Nie słyszysz, że rozmawiam z Andym? Trochę kultury ludzie, do kurwy
nędzy!
Wszyscy
skierowali spojrzenie w stronę Jamesa. Wiedzieli, że ich szef nie należy do
najcierpliwszych osób na świecie, ale takie wybuchy nie zdarzały się mu często.
Coś musiało go najwyraźniej porządnie wyprowadzić z równowagi. Każdy z nich
zastanawiał się co też to mogło być. Nawet Andy przerwał na chwilę swoja krwawą
pracę i podniósł zdziwione spojrzenie na stojącego przed nim mężczyznę.
-Szefie,
rozumiem, że możesz czuć się zagubiony w zaistniałej sytuacji-olbrzym miał
dziwny nawyk używania wyrafinowanych słów i sformułowań w chwilach, w których
chciał być odbierany na poważnie- nie możesz jednak spychać swoich problemów
emocjonalnych na niewinnych ludzi. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić,
problem któremu musimy stawić teraz czoło, został zapoczątkowany przez krowy!
Albo przez farmera, do którego należą…Gdyby o nie dbał, nie pozwoliłby im
włóczyć się po lesie tuż przed burzą…
James
otworzył szeroko szczękę nie mogąc wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku.
Coraz częściej zaczynał odnosić wrażenie, że jego podwładni nie należeli do
grona przeciętnych, przychodzących do pracy w garniturach ludzi…Prawdę mówiąc,
o ile sobie przypominał, dzień można było uznać za udany, jeśli żaden z nich
nie pojawił się w biurze w niekompletnej garderobie…Andy wprost uwielbiał
obnażać swoją szeroką, włochatą niczym zadek Yeti klatę i paradować w ten
sposób po ulicach Philadelphi strasząc swoją postacią małe dzieci, które na
jego widok błyskawicznie uczyły się chodzić i uciekały z wózków, byle jak
najdalej od niedźwiedziowatego nieznajomego wyglądającego jakby miał zamiar je
pożreć.
Wrażenie
to potęgował zwisający smętnie brzuch, a raczej opona, która poprzedzała
brodacza o dobre piętnaście centymetrów. „Chłop bez brzucha słabo rucha”… James
podejrzewał, że kłusownik ma to wytatuowane pomiędzy jedna a drugą fałdą
tłuszczu. Można by oczywiście przypuszczać, że jego aktywny tryb życia,
polegający na przemierzaniu leśnych ostępów ze snajperką i całą gammą innych
broni, raczej przysłuży się do jego kondycji, jednak było zupełnie odwrotnie.
Setki kilogramów zdobytego na tych samotnych wyprawach mięsa nie mogło się
przecież marnować. Krąg życia- ciało ofiary stawało się częścią ciała
drapieżnika, choć wielu stwierdziłoby, że zwinna sylwetka łani wygląda o niebo
lepiej przed, niż po tym, jak zostanie skonsumowana i wchłonięta przez wiecznie
pracujący na oparach paliwa mechanizm, jakim było ciało olbrzyma.
Nawet
on jednak nie był w stanie pobić rekordzisty w pojawianiu się częściowo nago,
jakim był Conor. Dobry stary Conor…Wiele razy James dochodził już do wniosku,
że jego przyjaciel pije w barach, w których jako zapłatę za wychylone drinki pobiera
się części garderoby. Jakby tego było mało, były to zazwyczaj klub gejowskie,
ponieważ w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, pijanemu w sztok
detektywowi brakowało dolnego przyodziewku. Do dziś nie mógł zapomnieć widoku
gołego tyłka mężczyzny gdy odbierał go leżącego pod siedzibą Rady Miejskiej. Być
może była to pewnego rodzaju forma protestu, bowiem rzeczywiście, jak się nad
tym głębiej zastanowić, zarówno prezydent jak i jego doradcy mieli mieszkańców
Philadelphi głęboko w dupie, bardziej zaprzątając sobie głowy problemami
własnych kieszeni, niż zwykłych obywateli. Niech Bóg błogosławi Amerykę! I
każdą piędź ziemi, na której postanie stopa jednego z jej bojowników o wolność!
Zabawne,
jak w przeciągu kilkunastu lat to słowo zmieniło swoje znaczenie. Za czasów
takich ludzi jak Lincoln czy Roosevelt, kryła się za nim idea. Potem rozpoczęły
się rządy Busha i obecnie kolejne oddziały amerykańskich złotych chłopców z
bezinteresownością rzucają się na pomoc ciemiężonym ludom, wywrzaskując „Freedom!”
za każdym razem gdy zanurzą swoje dłonie w czarnej cieczy tryskającej z owych
zniewolonych ziem. „Freedom” można było obecnie kupić na każdym skrzyżowaniu,
dla każdego ile dusza zapragnie. Amerykański sen śniony przez miliony zapadających
w śpiączkę insulinową spowodowaną zamknięciem Burger Kinga na okres dwudziestu
czterech godzin…
Zdał
sobie nagle sprawę, że pogrążony we własnych myślach odpłynął tak daleko, że
nie docierały do niego słowa towarzyszy. Wszyscy stali teraz dookoła niego i
spoglądali mu w twarz w sposób, w jaki można by kontemplować rzeźbę jaskiniowca
w muzeum historii naturalnej.
-Tak
się wkurwił, że dostał udaru…-David zdobył się nawet na ton, w którym przy dobrych
chęciach można by się doszukać troski- Halo! Ziemia do Jamesa…?
-Może
powinienem go uderzyć? To czasem pomaga.
Akceptujące
pomruki ostrzegły go w samą porę, by zdążył się uchylić przed ciosem
okrwawionej pięści Andyego.
-Spierdalajcie
wszyscy, ale już! Nie zbliżajcie się z tą waszą ludową medycyną… Nic mi nie
jest!
-Przestraszyłeś
nas szefie…Nie wiedzieliśmy co robić!
-Na
początek byłbym szczęśliwy wiedząc, dlaczego do cholery rozciąłeś tą nieszczęsna
krowę? Szukasz trofeum? Weź rogi i spieprzajmy stąd zanim ktoś tu przyjdzie
zwabiony strzałami!
Brodacz
uśmiechnął się konspiracyjnie.
-No właśnie!
Prędzej czy później ktoś się tu zjawi i znajdzie zastrzelone krowy…mogę się mylić,
ale pewnie będzie chciał wiedzieć kto to zrobił…
-Jasne,
jestem pewien, że zostało mu w stodole jeszcze kilka, których nie zabiłeś.
Zaprosi cię na kawę i ciasteczka, a później poprosi żebyś załatwił resztę…
Nie
zwracając uwagi na sarkazm pobrzmiewający w głosie Davida, olbrzym kontynuował.
-…a
chyba nie chcemy, żeby trafił do nas, prawda? Trochę boli mnie głowa, i nie mam
ochoty wysłuchiwać kolejnych krzyków…No i pomyślmy o biednym Conorze! On też by
cierpiał…
-Do
rzeczy, albo cię zwiążemy i zostawimy tutaj, żeby się upewnić, że cię znajdą!
-Spokojnie
szefie, spokojnie…Widziałem to w filmie…Wystarczy tylko porozrzucać dookoła
trochę flaków i innych organów i upozorować tym samym działanie kosmitów…
Wybuch
śmiechu Davida zabrzmiał niczym kolejny wystrzał. Po chwili jednak umilkł,
kiedy zorientował się, że Andy mówi poważnie. Rozbawienie zamieniło się na jego
obliczu w troskę.
-Stary…To
trochę niezręczne pytanie, ale jako twój przyjaciel muszę je zadać…Czy ciebie
do reszty popierdoliło? Nie możesz mówić poważnie! A jeśli tak, to z tego
miejsca powinniśmy zawieźć cię do najbliższego psychiatryka, gdzie „kosmici” w
białych kitlach wsadzą ci sondę w d…
Nie
dowiedzieli się gdzie olbrzymowi zaaplikowano by sondę, gdyż reszta zdania
utonęła w huku wystrzału. Przez chwile wydawało się, że pocisk przeleciał
gdzieś obok nich, jednak po chwili James poczuł palący ból rozchodzący się po
jego ciele. Zgiął się w pół i upadł na kolana przyciskając dłoń do rany. Z jego
ust wydarł się jęk cierpienia, a chwilę potem osunął się twarzą w błoto. Przez
chwilę na powierzchni mulistej kałuży pojawiały się bańki powietrza.
Tymczasem
Andy, uzbrojony jednie w niewielki nóż, rzucił się w kierunku swojego karabinu,
jednak został zatrzymany w połowie skoku przez wydobywający się z ciemności przed
nimi głos.
-Nawet
nie próbuj tłuściochu, albo podziurawię ci ten kałdun jak durszlak…-chwila ciszy,
a po niej stłumione przekleństwo. Czyjś zdławiony śmiech, a potem drugi głos
ledwo głośniejszy od szeptu.
-Earl,
ty idioto-słowo utonęło w tłumionym chichocie-w filmach mówią „jak sito”. Choć raz
zachowałbyś się jak należy, a nie jak tępy wieśniak, którym jesteś. Nie
widzisz, że to miastowe? Do nich trzeba
z kurt…kutr…kuru…tą, kurwuazją!
Dwie
postacie opatulone szczelnie żółtymi sztormiakami wychynęły z ciemności. Każda
z nich trzymała strzelbę wymierzoną w zebraną przy martwej krowie grupkę. Wyższa
z nich, sądząc po głosie, mężczyzna nazwany Earlem podszedł bliżej i lufą broni
wskazał na leżącego w błocie Jamesa.
-A temu
co? Ekolog? Był tu u nas kiedyś taki jeden…Też ze łbem w trawie siedział,
gadał, że chrząszczy szuka. Panie, podnieś się pan, jak leje, to całe to
paskudztwo schodzi się do motelu Tonyego!
James
ostrożnie podniósł się z ziemi. Jego uwalana błotem twarz wyrażała zarówno ból
jak i zdziwienie. Ciągle żył. Niższy z mężczyzn zbliżył się do niego i wyciągnął
dłoń chwytając go za przód bluzy i podnosząc na nogi. Przez chwilę spoglądali
sobie w oczy. Usta przybysza wykrzywione były w złośliwym uśmieszku.
-Boli,
co?
-Co to
kurwa ma znaczyć? Postrzeliliście mnie! Rozum wam wszy zjadły? Mogłem zginąć, wy
bezmózgie kutafony! A żeby wam tak jaja zgniły i chuje odpadły!- ostatni bluzg
pochodził z licznego repertuaru, który należał do jego sąsiada-Juana,
przesiadującego całymi dniami na ganku i wywrzaskującego obelgi pod adresem
wszystkich, którzy jego zdaniem naruszali zasady porządku publicznego. Miły
człowiek, a przy tym niezwykle elokwentny.
Na
szczęście pistolet, który wręczył mu wcześniej Andy gdzieś się zawieruszył, w
przeciwnym bowiem razie był niemal pewny, że w furii, która go opanowała,
zacząłby strzelać. Zamiast tego wymierzył szczerzącemu się przed nim
człowiekowi solidny cios w szczękę, który powalił go na ziemię. Nagle poczuł
wokół nadgarstków żelazne obręcze. Próbował się wyrwać, jednak uściska Earla
był niczym imadło.
-Uspokój
się, pan, uspokój! To gumowe kule! Nikogo jeszcze nie zabiły, ale za to
potrafią nastraszyć…
Przeniósł
wzrok na martwe zwierze, a potem na leżącą opodal snajperkę.
-W
przeciwieństwie do tego maleństwa…Więc? Co macie na swoje usprawiedliwienie?
James
wytrzeszczył oczy i przestał się rzucać. Widząc, że się uspokoił, Earl wypuścił
go z uścisku i pozwolił mu upaść na ziemię. Mężczyzna natychmiast uniósł
podkoszulek by zbadać stan swojego ciała. Parę centymetrów poniżej serca,
wykwitała w zastraszającym tempie szkarłatna plama sińca, jednak skóra nie była
przecięta. Nie wylała się ani jedna kropla krwi. Odetchnął z ulgą i natychmiast
pożałował, że uderzył przybysza. Ten z kolei krwawił i to dość mocno ze
złamanego nosa.
-Myślę…myślę,
że się jakoś dogadamy…
I tak
też zrobili. Po tym jak opowiedzieli im całą historię pościgu za Diabłem, obaj
mężczyźni natychmiast stali się bardziej przyjaźni i łatwiej było ich przekonać
do ugodowego załatwienia konfliktu. Wychowując się na tych ziemiach, wraz z
mlekiem matki przyswoili sobie tutejszy folklor, w tym przerażającą opowieść o
przeklętym dziecku. Wierzyli też w całą masę bredni o latających talerzach
porywających ludzi i kosmitach umieszczających im różne przedmioty w najróżniejszych
otworach ciała.
Chociaż sam zazwyczaj nie dawał
wiary opowieściom o obcych, biorąc pod uwagę to, czego był tego dnia świadkiem,
ze zdziwieniem odkrył, że w głębi duszy zaczyna dokonywać rewizji swoich
poglądów. Skoro Diabeł był prawdziwy, być może UFO również. Być może naprawdę
istniały zielone ludziki, które lubowały się w naruszaniu największej prywatności
ludzkiej. Albo po prostu po okolicy krążył gej-gwałciciel. Jeśli chodzi o
niewielkie, zamknięte społeczności wiejskie, nigdy nic nie wiadomo.
W końcu po długiej rozmowie w
trakcie której zdążyli wrócić do obskurnego motelu, i wypisaniu przez Jamesa
czeku na stosunkowo niska sumę, w którą wliczone było pokrycie szkód związanych
z uśmierceniem dwóch sztuk bydła, wizytą u dentysty, której wymagał uderzony mężczyzna
i kosztem gumowego naboju, obie strony rozeszły się w swoim kierunku.
James rzucił Andy’emu
sfrustrowane spojrzenie.
-Wisisz mi sześć kawałków. Dodając
do tego wszystkie inne twoje wybryki, za które musiałem płacić, od tej chwili,
do końca twojego nędznego życia powinieneś być moim niewolnikiem. Jednak ze
względu na to, że takie postępowanie mogłoby urazić obecnego tu Vince’a, ze
względu na jego przodków, którzy zostali sprowadzeni do naszego kraju wbrew
swojej woli…
-Stary, o czym ty pieprzysz..? Moi
rodzice pochodzą z RPA…Przyjechali do Stanów bo ojciec dostał awans w swojej
firmie…
-Zamknij się, nie mówię teraz do
ciebie! W ogóle nie powinno cię tu być, nie jesteś członkiem ekipy! A co do
ciebie- ponownie zwrócił się do olbrzyma, dźgając go palcem w szeroką pierś.
Niemal słyszał chrzęst ocierających się o siebie włosów gdy to robił.- nie
obchodzi mnie jak, masz mi zwrócić moją kasę! Rozumiesz?
W odpowiedzi otrzymał szeroki
uśmiech.
-Jasne szefie! Znam jednego
szewca…Nie lubi zadawać zbyt wiele pytań. Załatwię ci nowiutkie buty ze skóry
aligatora jak tylko wrócimy do domu. Wystarcz jedno polowanie i…
-Kasa! Nie jakieś jebane buty!
Kasa!
Przesłanie najwyraźniej dotarło,
bowiem brodacz skinął głową i nie poruszał już więcej tematu skóry aligatora.
Przyjaciele ruszyli w stronę schodów prowadzących do pokoi, kiedy nagle
spojrzenie Davida przykuły dwie postacie siedzące na rozpadającej się kanapie w
„recepcji”. Siedzieli tyłem do niego, zatem trudno mu było rozpoznać twarze,
ale w pewnym momencie uchwycił obraz profilu jednego z mężczyzn..
-Conor! Wskrzeszenie Łazarza to
przy twojej rezurekcji małe piwo!- odrobinę się speszył- Wybacz, nie chciałem
wspominać o alkoholu…Ale wciąż to robię, prawda? Zachowuję się jakbym był
nawalony…Ups!
-Stul dziób eleganciku- głos
detektywa był ochrypły jakby od nieużywania i suchy-i podaj mi lepiej jednego z
tych twoich magicznych skrętów. Potrzebuję motywacji do działania.
Historyk rzucił pytające spojrzenie
szefowi, a kiedy ten skinął głową, sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki.
-To z gorzałą ma problem, nie z
ziołem. Nie zaszkodzi mu. W zasadzie, mi też coś zarzuć, Aptekarzu.
David z szerokim uśmiechem na
twarzy wygrzebał garść białych i zadziwiająco suchych jak na panującą na
zewnątrz pogodę skrętów i obleciał po kolei wszystkich przyjaciół częstując ich
jonitem. James odpalił swojego zielonego papierosa i z błogością poczuł jak
gęsty dym wypełnia mu tchawicę Odczekał do momentu, w którym jego twarz zrobiła
sie czerwona z braku tlenu, i oczyścił płuca.
-A kim jest twój nowy przyjaciel?
-No tak…-Conor skinął tlącym się
zawiniątkiem w stronę drugiego mężczyzny- wybiegliście tak szybko, że zupełnie
zapomnieliście o swoim gościu… Poznajcie Chrisa Pontberry, człowieka, który
uciekła Diabłu…Zupełnie jak Twardowski!
Wyraz konsternacji przebiegł po
twarzach zgromadzonych. Widząc to, detektyw westchnął głęboko spowijając swoja
głowę w chmurze narkotykowego dymu.
-Studiowałem z człowiekiem
nazwiskiem Do-browsky…Miły gość, choć niewiele pamiętam z naszych wspólnych
pogawędek… Zwykle kończyliśmy pod stołami…Student z wymiany. Polak. Za jego
namową przeczytałem trochę jego ojczystej literatury…Wiedzieliście, że „Wiedźmin”,
został zrobiony na podstawie książek jakiegoś kolesia z Polski?
-Serio? Myślałem, że pomysł jest
całkowicie amerykański! Tyle godzin spędziłem nad tą grą…- David zauważył
spojrzenia rzucane mu przez resztę zespołu- yyy…jako przygotowanie do pracy oczywiście…Studiowałem
zachowanie mantikor i innych kryptyd… To doskonały symulator krypto zoologa.
-Chyba dla Andyego- wtrąciła Jane-
On z pewnością nadałby się na jednego z wiedźminów. Chodzić z dwoma mieczami i
wrzynać wszystko co jest zbyt brzydkie by trzymać to jako zwierzątko domowe?
Tak, to cały on.
-Och, przestań-brodacz zarumienił
się jak panna na wydaniu- Chciałbym być
wiedźminem, ale chyba się na niego nie nadaję…Poza tym, wolę myśleć o sobie
jako o Kosmicznym Marines. To dopiero jest moc!
-Hej, HEJ!- James podniósł głos
do tonu roztrzaskującego szyby w oknach.- Co to kurwa ma być? Klub Przyjaciół
Książki? Macie uwagę na poziomie pantofelków! Skupcie się do ciężkiej cholery!
Popatrzyli na niego z ukosa, ale umilkli.
Zadowolony, przeniósł wzrok na skulonego w kącie kanapy mężczyznę. W trzęsących
się dłoniach ściskał kubek wypełniony jakąś mętną, żółtawą substancją
roztaczającą dookoła silny zapach spirytusu. Miarą podłości jaką przedstawiał
sobą trunek było to, że siedzący obok detektyw nawet nie raczył na niego
spojrzeć.
-Nazywam się James Stiller, a to
moi współpracownicy: Jane Owens, David Lesli i Andy Whimperton. Conora już pan
pewnie zna.-Chris skinął twierdząco głową.- Opowie nam pan, co się wydarzyło?
Pontberry wziął spory łyk
wypełniającej kubek cieczy, która najwyraźniej paliła mu gardło. Jego oczy tępo
wpatrywały siew jeden punkt w podłodze, zupełnie jakby poplamione wymiocinami deski
mogły mu udzielić odpowiedzi na pytania odnośnie sensu życia. Gdyby mogły,
James był niemalże pewny, że zamiast spodziewanych wyjaśnień natury ludzkiej
egzystencji, wybuchły by śmiechem.
-Zepsuł się rębak na wycince.
Główny mechanik…Cóż, pewnie słyszeliście o tym, co go spotkało…Całe Leeds Point
huczy opowieściami o jego rozerwanym na strzępy ciele… dlatego szef kazał mi zostać
po godzinach i „naprawić ten jebany złom”. Obiecał mi premię, więc nie
protestowałem…Mój ojciec miał warsztat samochodowy, znam się trochę na różnych silnikach…
Zanim skończyłem, zaczęły się zbierać chmury…Powiał wiatr, a wraz z nim
przyszedł dźwięk. Coś łopotało w powietrzu… Coś skrzeczało jak ranne zwierzę.
Początkowo wmawiałem sobie, że to
tylko wycie powietrza w gałęziach drzew… Skończyłem robotę i ruszyłem ścieżką w stronę miasteczka. Przechodziłem tamtędy
nawet po kilka razy dziennie, i nigdy nawet się nie przewróciłem. To zawsze
było takie spokojne miejsce…I wtedy znowu to usłyszałem. Nie mogłem się
powstrzymać, spojrzałem w górę, a tam…Zacząłem uciekać. Wpadłem pomiędzy
drzewa, licząc, że nie będzie w stanie za mną polecieć, ale za każdym razem,
gdy myślałem już, że go zgubiłem, za moimi plecami rozlegał się jego skrzek.
Skrzek rozrywanego gardła…
Biegłem przed siebie zataczając
koła i błądząc, dobrze wiedząc co mnie czeka jeśli nie będę dość szybki….Nie
wiem jakim cudem udało mi się dotrzeć do motelu. Już prawie pogodziłem się z
losem, kiedy wyczułem zapach dymu. Kierowałem się nim, aż w końcu ujrzałem
przerzedzenie. Resztę widzieliście.
Odstawił kubek i zakrył oczy
dłońmi. Zapadła cisza. Wszyscy pogrążeni byli we własnych myślach, nawet Andy
uszanował powagę chwili i nie wyskoczył z żadnym bezmyślnym pomysłem. Milczenie przerwał Conor.
-To nie wszystko. Podczas gdy wy
strzelaliście do niewinnych zwierząt…Tak Andy, słyszałem strzały i widzę krew
na twoim ubraniu… Ja zająłem się pracą…
-Hej, hej! Tylko bez takich!-
James zaczął się irytować- Nie mam zamiaru słuchać wymówek z ust, z których
jedne co wyszło w przeciągu ostatniej doby to wymiociny! Przejdź do rzeczy, i
nie zgrywaj ważniaka.
-Dobrze, szefie- Conor był nieco
urażony, ale nie był w pozycji do kłótni. Wiedział, że przyjaciel ma rację.-
Jak dotąd, mamy trzy przypadki ataków Diabła. Ofiara pierwsza- Aaron Shelby.
Ofiara druga- Mickey Trant, główny mechanik pracujący przy wyrębie zachodniej
części zagajnika Greenwater. I w końcu trzecia, na całe szczęście niedoszła
ofiara- siedzący przed wami Chris Pontberry, były współpracownik Trant’a.
-I? Nie znaliśmy nazwiska drugiej
ofiary…Na tym kończą się twoje rewelacje, Sherlocku.
Detektyw uśmiechnął się
tryumfalnie. Miał jeszcze jednego asa w rękawie.
-Wiecie, kto złożył największe
zamówienie na drewno z Greenwater, tuż przed tym jak zginął w makabrycznych okolicznościach?
-Niech zgadnę…-David był nieco
blady na twarz- Aaron Shelby?
-Bingo, przyjacielu! W nagrodę,
otrzymujesz darmowy bilet na wycieczkę do lasu! A skoro dzisiaj odznaczasz się wyjątkowym
szczęściem, czy spróbujesz odgadnąć także, jak nazywa się ten las?
Conor potoczył pełnym dumy spojrzeniem
po twarzach przyjaciół. Nikt nie ośmielił się odezwać.
-Ten, kto obstawiał, że
odpowiedzią jest zagajnik Greenwater, będzie szedł w pierwszym szeregu.
Neo, sorry za opóźnienie, mam nadzieję, że się spodoba ^^ Żeby nikt nie mówił, że nie dbam o ludzi, którzy mnie czytają :D
Baaardzo się podoba :3 Tylko...
OdpowiedzUsuńCo oznacza zdanie :
" [...] Nawet Andy przerwał nachwalę swoja krwawą pracę... [...] "
A dalej, ileś tam ciekawych zdań dalej, masz "wczułem" zamiast "wyczułem".
Ale tak to naprawdę supcio :D Jak pójdzie dobrze to może ja u siebie wrzuce jakieś teksty.
Word...Naprawdę fajny program, który chroni człowieka przed wieloma bykami, ale wystarczy źle kliknąć w spację albo literkę, a on sobie robi autokorektę według uznania...:P Plus, "Y" mi szwankuje ^^ Człowiek sprawdza, ale zawsze się coś wymknie. Dzięki, i poprawione ;)
UsuńOOO, rębak, diabelstwo przeklęte. No może nie całkiem. Bardzo fajnie wplotłeś naszą literaturę. A taką kulką oberwać? Jeden z moich kumpli jest tak walnięty, że mnie postrzelił z malutkiej , plastykowej kuleczki. Takie pistolety są nagminne na odpustach. Z odległości chyba pięciu centymetrów. Siniec miałam przez miesiąc, a on trzymał się z daleka przez pół roku. No bo jak zbliżyć się do baby, która ma mord w oczach?
OdpowiedzUsuńNo ja oberwałem w oko :D Ale to nie był wystrzał tylko efekt kijowego załadowania wiec siłą nie była porównywalna ^^ Kuzyn "przeładowywał" z lufą skierowaną do góry, i za wcześnie puścił :P Sprężyna odbiła a ja się bawiłem w pirata przez dwa tygodnie :D A gumowe kule są używane przez policję podczas pacyfikowania demonstracji...Boli podobno jak cholera.
UsuńSkuta byłam, pałką też mi się zdarzyło oberwać, z pistoletu di mnie strzelano, ale gumowej kuli jeszcze nie zaliczyłam.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to coś porównywalnego do postrzału z ASG :P Czyli nic, czego powinnaś żałować^^ Ale ja Cie miałem za spokojną osobę a tu się takich rzeczy dowiaduję... :D Choć pałką to akurat za byle co ostatnio można zebrać.
UsuńEeee, nie ma tak źle. Nie mam kłopotów z policją czy światem przestępczym. Nie jestem też całkowicie grzeczna, bo chyba byłoby nudno. Prawda jest prozaiczna. Różne wypadki chodzą po ludziach jeżeli się ma brata wariata i ojca komendanta. Zresztą to było dawno, jak byłam bardzo smarkata. Chyba zrobię u siebie nową stronkę właśnie z takimi opowiastkami, będziecie mieć z czego się pośmiać.
UsuńA,bardzo dobry pomysł! Utrzymaj to w formie opowiadania z pierwszej osoby i chętnych nie zabraknie :P Ja na pewno przeczytam :D
Usuń"bezradnie poruszać wargami niczym ryba wyrzucona na brzeg." <33333
OdpowiedzUsuń"Zupełnie jak z seksem gdy nachodziło go lenistwo tak ogromne, że nie chciało mu się nawet wyskoczyć do klubu. " XD
Tak, dzisiaj będę komentowała emotkami, soraski :D
"Gdyby o nie dbał, nie pozwoliłby im włóczyć się po lesie tuż przed burzą…" EJ, pomyślałam sobie coś bardzo podobnego... Znaczy, co ja wiem o życiu, miastowa jestem, to nie wiem co się robi z krowami przed burzą, ale zmierzam z tym wszystkim tylko do tego, że rzeczywiście podejrzanie bardzo utożsamiam się z Andym XD
"Andy wprost uwielbiał obnażać swoją szeroką, włochatą niczym zadek Yeti klatę" DOBRA, TERAZ MNIEJ SIĘ UTOŻSAMIAM XD
A teraz może bez cytatu - miałam tu w sumie walnąć dłuuuugi w cholerę esej na temat tego, jak bardzo nienawidzę 'MURICI i Amerykańców, ale suma summarum to zamknięciem Burger Kinga i śpiączką insulinową wystarczają dobrze to podsumowałeś, a ja może skończę z awanturowaniem się, dostałam dzisiaj dwa bany na fejsbusiu, jakiś bojowy nastrój mnie ogarnął, więc no, może jednak będzie lepiej, jak już będę cicho XD
"Wystarczy tylko porozrzucać dookoła trochę flaków i innych organów i upozorować tym samym działanie kosmitów…" NO JA PRZEPRASZAM BARDZO, Amerykańcy są tak tępi, że bym się nie zdziwiła, jakby to łyknęli XD UPS MIAŁAM BYĆ CICHO.
O BOŻE, KURWUAZJA, KWICZĘ ŻAŁOŚNIEJ NIŻ ZARZYNANE PROSIĘ XD
"Wybacz, nie chciałem wspominać o alkoholu…Ale wciąż to robię, prawda? Zachowuję się jakbym był nawalony…Ups!" no teraz to się z historykiem utożsamiam, jeśli chodzi o gadanie o rzeczach, o których miałam nie gadać XD
"Student z wymiany. Polak." XDDDD Już nie będę tu wywlekać, dlaczego śmieszy mnie to w takim stopniu, ale wiesz o co chodzi XD
Dobra, może jeszcze dziś wrócę, a może jutro, zobaczymy, w każdym razie szykuj się już na esej odnośnie całości pod ostatnim rozdziałem. MIMO ŻE JUŻ ZNAM ZAKOŃCZENIE ;______________;
No akurat w tym pierwszym to nie do końca wiem co Ci się tak podoba, ALE K :D BYLEŚ BYŁA SZCZĘŚLIWA :D
UsuńTaa, spooko ^^ Komentuj sobie jak chcesz :P Mnie i tak to cieszy ^^ Już chyba ze czwarty raz czytam coś mi tu napisała i się szczerze jak Andy do spluwy :D
NO raczej się krowy chowa pod dach :P Ma to coś wspólnego z tym, że bydlęta nie powinny żreć mokrej trawy, bo zdechną czy coś... Już nie pamiętam, dziadek mi kiedyś tłumaczył ;__; Tomek-pastuch... :D
Do końca opowiadania jeszcze zmienisz zdanie z 10 razy :D:D Tylko z Jane się pewnie nie będziesz, bo, no nie będę mówił co jest nie tak z Vince'm, już Ty dobrze wiesz :D Takie ciastka są, wiesz OCB :D:D
A proszę Cię bardzo, jak Ci coś leż na wątrobie, to pisz, sam mógłbym dużo powiedzieć na ten temat, więc mi to żaden strach :D Oooo... Się będę bał z Tobą gadać :D Ale tam akurat łatwo bana złapać, nadwrażliwce jedne... :D
NO WŁAŚNIE WIEM ŻE BY UWIERZYLI :D Andy wbrew pozorom głupi nie jest :D Ma po prostu własny świat :D Tym bardziej, że im większa wieś w JuEs i Ej, tym głupsze zabobony i większy ciemnogród :D OJ TAM, MÓW DO WOLI :P
^^ A skąd Ty wiesz jak krzyczy zarzynane prosię? :D ALE NIC NIE MÓWIĘ, BO ZNÓW BĘDZIE, ŻE WZGARDZAM :D
PFFF... Bo ja to niby chodząca moralność? :D
Żarty o Polakach za granicą zawsze w cenie :D
Spoko, wiem, że są sprawy ważne i ważniejsze (Fringe:D) Nie musisz się spieszyć :P
Ogólnie, na ów esej już się cieszę jak debil...(patrz, zacząłem odpowiadać na komenty jak Ty...:D) Naprawdę, jakbym jeszcze pisał "Diabła" to bym chyba z motywacji stworzył pińset stron w jedną noc, po takiej dawce kopa ^^ Lepsze niż RedBull :P
NO TO CO JA CI ZROBIĘ, BYŁO NIE CZYTAĆ KOMENTARZY :D
A to dlatego, że ja tak ciągle gadam, Tobie zresztą też z tym wyskoczyłam, że "tarzam się jak ryba wyjęta z wody" :D
UsuńJAK ANDY DO SPLUWY XD Ale tak całkiem poważnie, to się cieszę, że Cię ucieszyłam :D
No tak jak mówię, nie wiem, ufam Ci, jeśli o traktowanie krów chodzi, no ale rzeczywiście, na deszczu to nawet ja bym krów nie zostawiła ;_; PASTUCH XD
NO NIE, Z NIĄ NIE ZAMIERZAM, SORASKI XDD NIGDY WIĘCEJ ICH NIE ZJEM XD Ciastek, znaczy XDD
Nie, dobra, już, bo narzekanie na Amerykańców byłoby dłuższe niż sam komentarz ;_; MOGŁABYM TAK W NIESKOŃCZONOŚĆ ;_; Nie, sponio, nie bój nic, już się wyżyłam, nie pogryzę Cię XD NO ALE SERIO TEGO BANA DOSTAŁAM NIESŁUSZNIE. OBA ;_;
Wiesz, Amerykańcy, jak dla mnie, jeśli chodzi o wiarę w teorie spiskowe, to są trochę jak Macierewicz i jeńcy ze Smoleńska pod Kremlem XD A i z tymi wsiami to święta racja ;_; znaczy, ja nie byłam, ale wystarczy pooglądać amerykańskie seriale no ;_;
teraz to już mi przeszło, ALE ZAPAMIĘTAM TO SOBIE, następnym razem wywalę wszystko XD
....POWIEDZMY, ŻE JESTEM W STANIE TO SOBIE WYOBRAZIĆ :D
Ale ja miałam na myśli tylko to, że linijkę wcześniej powiedziałam dokładnie to samo, co historyk, tyle że nie odnośnie chlania, a amerykańców, nie wiem o czym Ty pomyślałeś, że to do siebie odnosisz XD
A tu się zgadzam :D
Eeeeee, no właśnie, wpadłam tu między odcinkami, także tego XD
Bo już Ci mówiłam, że się upodabniasz... :P Ale seryjnie się cieszę, że daję takiego kopa, chociaż nieskutecznego, skoro już skończone, ale może zadziała lepiej, jak zacznę czytać coś, co będziesz pisał na bieżąco :D
Że tak powiem TEN TYP TAK MA, no i co zrobisz, jak nic nie zrobisz? :D