Forrix
z ulgą sięgnął ku magnetycznemu zamkowi blokującemu hełm. Jego opancerzone palce nadusiły ukrytą pod
stalowym kołnierzem runę i już po chwili rozległ się syk uciekającego powietrza
kiedy systemy wewnętrzne pancerza
siłowego Mk V typu „Crusader” wyrównały różnicę ciśnień pomiędzy zamkniętym
środowiskiem zbroi a skąpanym w sodowym blasku pokładzie Stormbirda. Strudzony
wojownik z cichym westchnieniem odrzucił ciążące mu już nakrycie głowy i
zaczerpnął głęboki haust chłodnego powietrza odczuwając przy tym niemal
dziecinną radość. Nie pamiętał już nawet kiedy ostatnio czuł w płucach równie
przyjemną mieszankę tlenową.
Od
wielu miesięcy wraz z resztą braci toczył nieustanne walki u boku Ogarów Wojny
przeciwko hordom olbrzymich robali, od których wręcz roił się sektor kosmosu
odkryty pięć lat temu przez 82-gą Flotę Ekspedycyjną. Nadano mu sygnaturę X0 –
8204, co nie wróżyło szybkiej i łatwej kompilacji mającej na celu wcielenie
tego obszaru do wiecznie głodnego nowych terytoriów Imperium. Druga część opisu
była kombinacją liczby porządkowej floty i Legionu Astartes, który został do
niej przydzielony. W tym przypadku, był to Czwarty – Żelaźni Wojownicy pod
dowództwem niedawno odnalezionego Prymarcha Perturabo.
Marines
wciąż jeszcze nie zdążył oswoić się z myślą, że oto na wzór Salamander,
Księżycowych Wilków, Kruczej Gwardii i kilku innych Legionów, również i jego
własny zakon doznał zaszczytu połączenia się ze swoim pierwowzorem genetycznym.
Dawało mu to możliwość aby spoglądać na towarzyszących Żelaznym Wojownikom
Ogarów Wojny z mieszaniną wyższości i dumy, która to jednak mikstura nie
pozbawiona była szczypty współczucia. Doskonale wiedział jak trudno jest być
osamotnionym w zmaganiach Wielkiej Krucjaty. Imperator, umiłowany przez
wszystkich, stał na czele jedenastu Legionów, trudno zatem aby zwracał ku
któremuś z nich więcej uwagi niż ku pozostałym. Dopiero połączenie się z
Prymarchem wyzwalało całą drzemiącą w Astartes siłę.
Co
prawda, Forrix nie miał ostatnio zbyt wielu okazji by stanąć oko w oko z
Perturabo, jednak samo wspomnienie tych chwil sprawiało, że wojownik czuł, jak
rozpiera go duma. Patriarcha spędzał większość czasu na pokładzie flagowego
statku Imperatora, który wisiał nad orbitami planet będących pod atakiem
Kosmicznych Marines, i wraz ze swym ojcem układał plany bitew. Zdążył już
zasłynąć ze swego geniuszu taktycznego i zamiłowania do wznoszenia i obronnych
fortyfikacji. Pod spojrzeniem jego czujnych, chłodnych niczym stal oczu,
Żelaźni Wojownicy zyskiwali sobie reputację znakomitych strategów. W połączeniu
z licznymi wszczepami biomechanicznymi czyniło to Czwarty Legion jednym z
najlepiej zorganizowanych i najszybciej zdobywających nowe planety. Byli niemal
nie do powstrzymania i sam Imperator był łaskaw wyrazić swoje zadowolenie z tempa
toczonych przez nich kampanii.
Pierwsza
część nadanej sektorowi sygnatury odnosiła się natomiast do specyfiki istot,
które go zamieszkiwały. Światy, na których odkryto prosperujące ludzkie
cywilizacje, otrzymywały oznaczenie „X5”. Te, w których człowiek był narażony
na nieustanne ataki przeważających sił Xenos – „X1”. „X0” oznaczało część
galaktyki, w której nie odnaleziono nawet najmniejszych śladów homo sapiens. X0 – 8204 w całości
opanowany był przez obcych. Nie byli to jednak Eldarowie, Orkowie czy nowoodkryte
zagrożenie jakim stało się ostatnimi czasy szybko rozwijające się Imperium Tau.
Żadnych chitynowych rojów Tyranidów ani splugawionych przez Chaos mutantów…
Zagrożenie, na które natknęła się 82-ga Flota Ekspedycyjna było zupełnie nowe i
żadne z kronik imperialnych nie wspominały o podobnych przypadkach.
Segment
X0 – 8204 składał się z czterech systemów gwiezdnych oddalonych od najbliższej
skolonizowanej przez ludzi planety o niemalże trzy miesiące podróży przez
Osnowę. Oczywiście, niekiedy pokonanie tej trasy trwało krócej lub dłużej,
pływy Wielkiego Empyreum pozostawały tajemnicą pomimo całych rzesz Kapłanów
Maszyny pracujących nad rozwikłaniem ich zagadek. Nie było żadnych raportów
informujących o rajdach Xenos z tej części kosmosu, toteż Flota nie spodziewała
się problemów podczas kompilacji…
Każdy
system gwiezdny segmentu składał się z od czterech do sześciu niewielkich
planet krążących wokół gazowych olbrzymów zalewających je swoim piekielnym
blaskiem. Początkowo, przeprowadzone z wysokiej orbity skany każdej z nich nie
wykazały obecności życia. Warunki również nie wydawały się zbyt zachęcające –
cała powierzchnia globów pokryta była nieustannie falującymi oceanami błota,
które w dodatku wydzielały do atmosfery kłęby trujących oparów. Brak solidnego
gruntu, na którym można by postawić olbrzymie obiekty fabryczne, tak niezbędne
dla będącego w ciągłym stanie wojny Imperium, czynił X0 – 8204 niezbyt łakomym
kąskiem, jednak potężne machiny bractwa Adeptus Mechanicum nie raz udowadniały,
że człowiek już od dawna potrafi ujarzmić dziką naturę i nagiąć ją do swoich
potrzeb.
Bogate
złoża promethium, odkryte przez jedną z sond wysłanych na planety, dodatkowo
zmotywowały siły imperialne do założenia kolejnej kolonii. Ciągnące za okrętami wojennymi opasłe barki
wypełnione osadnikami zaczęły wypuszczać swój „ładunek”. Olbrzymie kontenerowce
marsjańskiego bractwa podążały w ślad za nimi i wszystko wydawało się być na
dobrej drodze. Flota Ekspedycyjna wznowiła swoją podróż. Tylko połowa statków
zdołała dokonać skoku w Osnowę kiedy przez umieszczone na mostku okrętu flagowego
„Żelazna Krew” głośniki rozległo się rozpaczliwe wołanie o pomoc. Okazało się,
że X0 – 8204 skrywa w sobie więcej tajemnic niż ujawniły to imperialne skanery.
Pierwsze
siły rekonesansowe złożone z pięciu kompanii Żelaznych Wojowników poprowadził
na powierzchnię planety sam Perturabo. Forrix, jako Kowal Wojny – dowódca
Pierwszej Wielkiej Brygady, dostąpił zaszczytu pełnienia funkcji adiutanta
Prymarcha. Doskonale pamiętał towarzyszące temu emocje – dumę, ale także i
stres związany z walką u boku syna samego Imperatora. Pomimo tego, że niemalże
czterdzieści procent jego ciała stanowiły mechaniczne wszczepy, nie mógł się
powstrzymać od drżenia ekscytacji, które przebiegało po wszystkich jego kończynach.
Te same emocje widział u pozostałych braci, którzy zostali wybrani by
towarzyszyć Perturabo. To miała być ich pierwsza walka pod dowództwem tak długo
wyczekiwanego Generała.
Kapsuły
desantowe były bezużyteczne – impet, z jakim adamantowe bryły uderzyłyby w
błotnistą ziemię zatopiłby je, więżąc zamkniętych w ich wnętrzu Astartes i
skazując ich na powolną śmierć. Wybrano zatem wolniejszą, ale za to
bezpieczniejszą formę lądowania. Wszystkie pięć kompanii, w sumie dwustu
pięćdziesięciu Marines podzielonych na dwadzieścia pięć oddziałów po dziesięciu
wojowników w każdym, zostało upchniętych do niewielkiego szwadrony Stormbirdów
i posłane na ratunek osadnikom.
Podczas
opadania przez górne warstwy atmosfery nie wydarzyło się nic, co mogłoby
świadczyć o przyczynie wezwania. Nie padł ani jeden wystrzał z dział
przeciworbitalnych, nie pojawił się żaden samolot wroga. Nie poprawiało to
jednak humorów ściśniętych na pokładach niewielkich maszyn Astartes. Forrix, podróżował
wraz z Prymarchem i garstką innych, których Perturabo wybrał sobie jako straż
przyboczną, co dawało mu możliwość prób odczytania emocji jego generała. Nic
jednak nie mógł wywnioskować z twardych, zimnych jak lód oczu patriarchy, który
przez całą drogę na powierzchnię nie odezwał się ani słowem.
Kowal
Wojny miał jak najgorsze przeczucia co do losu kolonizatorów. Gdyby chociaż
padł jeden strzał! Zdecydowanie wolał wiedzieć z jakim wrogiem ma do czynienia
jeszcze zanim na niego ruszy. Coś w głębi duszy podpowiadało mu, że w grę może
wchodzić przeklęta magia.
Żelaźni
Wojownicy, jako jeden z nielicznych Legionów całkowicie odrzucili możliwość
przyjmowania w swoje szeregi osób obdarzonych psionicznym talentem. Z odrobiną
pogardy i strachu spowodowanego przesądami odnosili się do popularnych wśród
Tysiąca Synów lub Mrocznych Aniołów braci – psioników, nazywanych
Bibliotekarzami. Wierzyli, że jednie Imperator, umiłowany przez wszystkich, ma
w sobie dość mocy, by móc przeciwstawić sie zakusom Mrocznych Potęg, które
tylko czekają by pochwycić w swe szpony śmiałka na tyle nierozważnego, by
korzystać z magii Osnowy. Z olbrzymim dystansem podchodzili do astropatów i
nawigatorów niezbędnych do kierowania statkami przez pustkę Empyreum,
spoglądając na nich jak na tykające bomby mogące w każdej chwili wybuchnąć.
Owszem,
gdy było to nieuniknione, stawiali czoła demonom lecz zdecydowanie woleli dawać
odpór hordom Orków lub spoglądać w lufy Tau, niż mieć do czynienia z tymi
chodzącymi bluźnierstwami przeciwko Imperialnej Prawdzie.
Gdy w
końcu wylądowali, ich oczom ukazał się niezwykły widok. Wszędzie, aż po
horyzont, rozlewało się bezkresne, brunatne morze błota poruszane uderzeniami
wiatru. Cuchnące fale nieustannie biły o te niewielkie fragmenty kamiennego
lądu, które wyrastały z powierzchni mulistego oceanu niczym strupy na skórze
chorego. Wrażenie potęgował unoszący się w powietrzu zapach zgnilizny
przesycony dodatkowo kwaśnym odorem jakiegoś trującego gazu. Forrix czuł niemal
jak jego wzmocniony organizm zaczyna pracować aby zwalczyć skutki toksyny
przedzierającej się nawet przez systemy filtracyjne jego hełmu. Widoczność
ograniczona była przez gęste, mleczno –żółtawe
opary unoszące się ponad powierzchnią bagnistego morza.
Kłęby
tej trującej mgły skrywały wszystko, co było oddalone o więcej niż pięćdziesiąt
kroków, i nawet wspomagany przez systemy optyczne zbroi wzrok Astartes nie był
w stanie wyłowić zbyt wielu szczegółów poza tą granicą. Również zmysł słuchu
nie na wiele się zdawał, ponieważ większość dźwięków tonęła w ciągłym plusku
błotnistych fal o kamienne wybrzeża. Forrix odczuł nagle z całą pewnością, że
ten odgłos będzie go nawiedzał przez kolejne lata. Nie mylił się.
Odziany
w swój pancerz Terminatora podążył za spoglądającym co jakiś czas na ekran
urządzenia monitorującego Perturabo. Prymarch powiódł swoich wojowników w
kierunku, z którego, według wskazań systemów statku, nadano wołanie o pomoc.
Wszyscy Marines rozglądali się czujnie skanując okolicę podniesionymi do piersi
bolterami. Kowal Wojny spodziewał się, że w każdej chwili mogą zostać
zaatakowani przez tajemniczych napastników, jednak mijały kolejne minuty, a nic
takiego się nie wydarzyło. W końcu dotarli na miejsce. Był to jeden z
tymczasowych obozów osadników. Wszędzie walały się poprzewracane skrzynie z
rzeczami osobistymi i zapasami żywności. Ich porozsypywana zawartość splamiona
była niekiedy krwią, której szerokie kałuże wysychały na skałach tworząc
miniatury ogromnego oceanu błota, który otaczał ten skrawek lądu.
Kilka z
transportowców Adeptus Mechanicum stało w pobliżu z wciąż pracującymi
silnikami, które warczały cicho i dodawały do zanieczyszczonej atmosfery
kolejne kłęby trujących oparów. Kapłani Maszyny nie próżnowali. Wylądowali na
planecie niespełna pięć godzin wcześniej, a już zdążyli postawić prowizoryczne
schronienie z prefabrykatów. Wykonane z ceramitu szkieletowe ściany, poznaczone
były osmalonymi dziurami, a w niektórych miejscach zostały doszczętnie
zniszczone. Gruzowiska pokrywała gruba warstwa błota, zupełnie jakby budynki
zostały zmiecione przez potężną falę mułu. Nigdzie jednak nie było widać ciał
osadników. Gdzieniegdzie można było natknąć się na ślady krwi, lecz nie tych,
którzy je zostawili… Gdzie podziała się niemal setka ludzi, którzy powinni być
w tym obozie? W pewnym momencie, Perturabo gwałtownie podniósł głowę znad
swojego czytnika i gestem nakazał towarzyszącym mu wojownikom ciszę.
Wszyscy
stanęli w bezruchu. Prymarch, wyraźnie czegoś nasłuchując, zbliżył się nieco do
krawędzi skalnej wysepki, na której stali i zaczął uważnie przyglądać się
falującemu oceanowi. Chwilę potem sięgnął do pasa i odpiął zwisający wzdłuż
biodra potężny młot bojowy, dar od jednego z jego braci – Łamacz Kuźni. Był to
jedyny sygnał jakiego potrzebowali Żelaźni Wojownicy. Natychmiast podbiegli do
swojego generała, i ustawili się w
idealnej formacji. Każdy, nawet szeregowy Marines znał swoją pozycję i
doskonale wiedział jak jej bronić. Patriarcha skinął tylko głową z aprobatą, i
wskazał głownią młota w kierunku, w którym spoglądał.
Na początku
Forrix nie był w stanie nic dostrzec. Dopiero po kilku chwilach zobaczył jakiś
ruch na skraju mgły. Pełen podziwu dla wyczulonych zmysłów swojego dowódcy,
Kowal Wojny robił wszystko co mógł, by wydobyć jakieś szczegóły, jednak nawet
jego wszczepy optyczne nie były w stanie przebić się przez mgłę. Jednego był
pewien – coś się zbliżało, i to w zastraszającym tempie.
W
końcu, Marines dostrzegł to, co zaalarmowało jego Prymarcha. Jakieś
sześćdziesiąt kroków od miejsca, w którym stali, błotnisty ocean pruły setki
długich jak sam Perturabo i szerokich jak pancerz Astartes prętów. Dziwaczne
tyczki wyglądały jak zrobione z metalu, a na ich powierzchni tańczyły błękitne
iskierki wyładowań elektrycznych przez co przypominały trochę karykatury mieczy
energetycznych. Gdy tylko pojawiły się one w polu widzenia, uszy wojownika
został zaatakowane przez dochodzący od strony bagna krzyk. Dźwięk wydawał się
rozbrzmiewać bezpośrednio w jego głowie, jednak nie miał wątpliwości, że jego
źródłem są owe tajemnicze pręty. Rozsadzający bębenki, powalający na kolana
wrzask z całą pewnością nie pochodził z ludzkiego gardła.
Wszędzie
dookoła Kosmiczni Marines potrząsali dziko głowami próbując się pozbyć
nieprzyjemnego świdrowania w uszach, jednak wciąż utrzymywali pozycję. Szkolenie
wzięło górę nad zaskoczeniem i już po chwili, w stronę niewidocznych
napastników poleciała pierwsza fala pocisków. Wielokalibrowe kule z pluskiem
uderzały w powierzchnię błotnistego oceanu, jednak nie było sposobu by
stwierdzić, czy w jakikolwiek szkodzą atakującym. Jakby w odpowiedzi na
kanonadę ognia ze strony Astartes, sunące w ich stronę pręty rozjarzyły się
mocniejszym blaskiem i posłały w kierunku wysepki łuki błękitnej energii, które
wryły się w pierwsze szeregi Żelaznych Wojowników. Ugodzeni bracia padali z
wypalonymi w pancerzach olbrzymimi dziurami, z których wydobywała się czerwona
mgiełka parującej od ogromnej temperatury krwi.
Ku
przerażeniu Forrixa, jeden z takich świetlistych pocisków trafił w sam środek
napierśnika Perturabo, jednak zbroja wykuta na zamówienie samego Imperatora w
najwspanialszych marsjańskich kuźniach doskonale spełniła swoją rolę. Na
grubej, adamantowej płycie tworzącej przód pancerza pozostał jednie osmalony
ślad. Prymarch zawył z furii i sięgnął po swój ogromny pistolet plazmowy. Po
chwili bagno zaczęło wrzeć od kul rozpalonego gazu, które jedna za drugą
posyłał w stronę zbliżających się prętów. Krzyki rozbrzmiewające w głowie
Kowala Wojny przybrały na sile, jednak tym razem miały w sobie nuty bólu.
Jakby
nie mogąc już wytrzymać w gotującym się błocie, pierwszy przeciwnik postanowił
ujawnić się przed Żelaznymi Wojownikami. Z powierzchni cuchnącego oceanu
wytrysnęła fontanna lepkiej mazi, a wraz z nią wystrzelił w powietrze olbrzymi,
trupioblady robal. Tłuste cielsko larwy drgało nieustannie targane ciągłymi
skurczami. Potwór pozbawiony był oczu, ale miał za to trzy otwory gębowe, każdy
wyglądający jakby mógł jednym kłapnięciem odgryźć głowę Marines. W ich
czeluściach czaiły się całe tuziny ząbkowanych kłów wykonanych z jakiegoś
rodzaju kryształu. Z grzbietu istoty wyrastał jeden z owych śmiercionośnych,
metalowych prętów. Oślizgłe ciało wokół niego rozświetlone było energią, która
zbierała się w czubku włókna najwyraźniej gotując się do kolejnego wystrzału.
Tylko
Prymarch zachował trzeźwość umysłu, i podczas gdy jego wojownicy wpatrywali się
w skaczące na nich monstrum, Perturabo posłał w jego kierunku kulę płonącej
plazmy. Gdy ta sięgnęła swojej ofiary, nastąpiła gwałtowna eksplozja, od której
wyparowała większa część ciała robala. Przed śmiercią zdążył jeszcze wydać z
siebie gniewny pisk. Jakby chcąc pomścić zabitego towarzysza, pozostałe stwory
zaczęły wyskakiwać z oceanu. Kosmiczni Marines, odzyskawszy w końcu zdolność
poruszania się, stworzyli nieprzenikalną ścianę ognia, która zamieniała
olbrzymie larwy w krwawe strzępy. Cuchnąca breja, która wypływała z ran obcych
bryzgała na wszystkie strony i nie minęło wiele czasu zanim wszyscy walczący
skąpani nią byli od stóp do głów.
Krytyczny
moment walki przyszedł w chwili, gdy Astartes opróżnili pierwsze magazynki.
Wykorzystując kilkusekundową przerwę w morderczym ostrzale, bestie
przyspieszyły jeszcze bardziej i kilkudziesięciu z nich udało się gwałtownymi
skokami wedrzeć na brzeg, szybko jednak padły pod ciosami młota Prymarcha i mieczy łańcuchowych jego
podwładnych. W tym czasie, tylne szeregi uzupełniały amunicję i po chwili
ponownie rozległ się szczęk bolterów przerywany co jakiś czas hukiem eksplozji,
kiedy pistolet Perturabo anihilował kolejnych wrogów.
Widząc,
że nic nie wskórają bezpośrednim atakiem, robale zaczęły się wycofywać na pewną
odległość, i samymi pozostając bezpiecznie ukrytymi pod powierzchnią bagna, ostrzeliwały
pozycje Astartes. Spoglądać na śmierć tak wielu braci nie było przyjemną rzeczą
i Forrix wciąż opłakiwał ciężkie straty, które ponieśli tego dnia Żelaźni
Wojownicy. Błękitne łuki uderzały bezlitośnie i zbierały krwawe żniwo wśród
Kosmicznych Marines, którzy desperacko starali się trafić ukryte przed ich
wzrokiem larwy. Rzucane w kierunku lasu metalowych prętów granaty tonęły i
eksplodowały z przytłumionym hukiem, posyłając w powietrze potoki szlamu i od
czasu do czasu fragmenty bladych cielsk.
Prymarch
nakazał swoim wojownikom wycofanie się w głąb lądu, aby wywabić tym przeciwnika
na powierzchnię. Rzeczywiście, robale podpłynęły bliżej i ponownie spróbowały
wskoczyć na skały, gdzie spotykał je krwawy koniec. Pod naporem ognia z
bolterów zaczęły się wycofywać na poprzednie pozycje zostawiając za sobą
dziesiątki martwych towarzyszy. Po chwili znowu ostrzelały zwycięskich jeszcze
przed momentem Marines.
Stosując
tą szarpaną taktykę błyskawicznych wycofań i ataków, Żelaźni Wojownicy spędzili
kolejne dwie godziny na powolnej eliminacji wroga. Larwy nie wydawały się
zbytnio inteligentne lub też nie przejmowały się stratami jakie odnosiły. Za
każdym razem dawały się złapać na przynętę zarzucaną przez Perturabo, i za
każdym razem były zmuszane do odwrotu. Na niewielkiej, skalistej wysepce
zaczynało brakować miejsca – wszędzie pełno było tłustych, olbrzymich cielsk.
Astartes używali granatów do pozbywania się ich, jednak wciąż przybywały nowe.
W końcu jednak ich napływ zaczął maleć. Ataki stawały się coraz wolniejsze,
jakby niezdecydowane… W pewnym momencie, wystające z błota pręty, których teraz
było raptem kilkadziesiąt, zaczęły się oddalać od lądu. Kilka sekund później
już ich nie było.
Żelaźni
Wojownicy pod komendą Perturabo, powrócili na czekający na wysokiej orbicie
statek. Z liczącej dwieście pięćdziesiąt wojowników Pierwszej Brygady, którą dowodził
Forrix, pozostało stu czterdziestu, z czego prawie połowa odniosła mniej lub
bardziej poważne rany. Koszt zwycięstwa był ogromny, a co najgorsze, wojna
dopiero się zaczynała.
Po
wysłaniu na planetę większych sił Astartes wspomaganych dodatkowo przez ogromny regiment
Colhiańskich Dragonów z Imperialnej Gwardii, walki o oczyszczenie jej z
olbrzymich robali trwały nieprzerwanie przez trzy miesiące. Trzy miesiące
wiecznego błota, które dostawało się w każdą szczelinę pancerza, zatykało
filtry i blokowało serwomotory, które zapychało mechanizmy bolterów… Sytuacja
Gwardzistów była jeszcze gorsza. Złożone ze zwykłych ludzi oddziały Imperium
zawsze były skazane na spore starty, jednak te, które ponosili Dragoni były
ogromne. Każdego dnia ginęły setki, a nawet tysiące żołnierzy, czy to zabitych
przez larwy, czy też trującą atmosferę planety, lub rozstrzelanych przez
oficerów politycznych, którzy karali w ten sposób za tchórzostwo.
Jak
głosiło popularne powiedzenie krążące wśród dowództwa Imperialnej Gwardii,
dobry komisarz to taki, którego szeregowcy boją się bardziej niż wyjącej hordy
przeciwników. Na planecie larw nie było dobrych komisarzy. Ludzie woleli zginąć
od pojedynczej salwy lasera niż codziennie umierać po kawałku na tym
nieprzyjaznym świecie, w którym nawet powietrze chce ich śmierci.
Marines
znosili trudy znacznie lepiej, jednak i oni nie obyli się bez strat. W
porównaniu z innymi światami, które udało się im do tej pory podbić, ten wydawał
się najbardziej upartym i zawziętym. Astartes spędzali setki godzin na
budowaniu umocnień pod czujnym okiem Prymarcha. Zastawiali pułapki, osuszali
teren pod stanowiska ciężkiej broni, a oprócz tego wszystkiego stanowili rdzeń
armii, zbrojną pieść Imperium posyłaną wszędzie tam, gdzie tysiące trupów odzianych
w mundury Dragonów świadczyło o porażce Gwardii.
Przez
cały ten czas Forrix był u boku swego generała służąc mu jako adiutant i jego
prawa ręka. Wraz z nim nadzorował kopanie transzei i fortyfikacji ucząc się
przy tym tajników sztuki wznoszenia umocnień znanych wcześniej tylko
Prymarchowi. Perturabo wydawał rozkazy,
daleko mu jednak było do bezczynnego przyglądania się pracy innych. Pomagał
przy osuszaniu bagien, budowaniu murów… Stał na czele każdej szarży, każdego
odwrotu i wraz ze swoimi synami bronił każdego skrawka wydartej błotu ziemi.
Każdy Marines spoglądał z dumą na swojego patriarchę, który wraz z nimi dzielił
trudy kampanii. W ich sercach rosła miłość do tego małomównego, chłodnookiego
giganta zakutego w szary pancerz.
W
końcu, wspólnym wysiłkiem, glob został oczyszczony z Xenos i zasiedlony przez
kolejną grupę osadników. Wciąż jednak pozostały cztery planety systemu, na
których również mogły się czaić robale. Jak się okazało, aż dwie z nich
wymagały interwencji Astartes. Na szczęście Żelaźni Wojownicy mieli już
doświadczenie w walkach z tą rasą obcych, i kolejne kampanie przebiegły szybciej
i sprawniej, przy mniejszych stratach własnych. Segment X0 – 8204 miał jednak aż cztery systemy
gwiezdne…
Przez
pięć kolejnych lat, 82-ga Flota została zmuszona by stopniowo oczyszczać zainfekowane
przez robale planety. Forrix wracał właśnie z powierzchni jednej z ostatnich,
która została przydzielona jego Brygadzie, składającej sie teraz z prawie dwóch
tysięcy Marines. Przez niewielkie okienko umieszczone na burcie Stormbirda
obserwował światła pozostałych maszyn, na pokładach których znajdowali się jego
bracia, czując jak wzbiera w nim radość ze zbliżającego się w końcu odpoczynku
po trudach kampanii. Westchnął głęboko i poklepał duże, kwadratowe pudełko,
które stało obok jego fotela. W środku znajdowały się znaczniki każdego z
poległych wojowników służących pod nim.
Pomimo,
że nie zdołał zebrać ich od wszystkich, część zabitych przez robale Marines
zatonęła w bezdennych oceanach błota, lub została pożarta przez larwy wraz z
pancerzem, metalowych krążków było niemal tysiąc. Dziewięćset dziewięćdziesiąt
trzech Żelaznych Wojowników oddało swe życia w służbie Imperium. Była to liczba
ogromna i zatrważająca, jednak będąca ziarnkiem w morzu piasku w porównaniu do
strat poniesionych przez Imperialną Gwardię, której krew zamieniła bagna w
szkarłatne oceany.
– Za
Imperatora!
Okrzyk
Kowala Wojny został natychmiast pochwycony przez znajdujących się wraz z nim w
kabinie Astartes. Głos żadnego z nich nie wyrażał wahania czy zwątpienia.
Wszyscy byli świadomi, że ofiara jaką ponieśli, była niezbędna dla dobra
ludzkości. Taka bowiem była wola jej Władcy. Forrix aż drżał na samą myśl o
tym, że być może będzie mu dane ujrzeć majestat Imperatora w pełnej krasie. Pan
Terry przybył niedawno do segmentu X0 – 8204 (który obecnie miał zostać
przemianowany na „X5 – 8204”) by omówić ze swym synem kwestie kolejnych
posunięć Wielkiej Krucjaty. Każdy Kosmiczny Marines z Czwartego Legionu marzył
o choćby zobaczeniu Go z daleka. Podobnie towarzyszący im od niedawna Ogary
Wojny.
Kapitan
Pierwszej Brygady obrzucił krytycznym spojrzeniem swój pokryty grubą warstwą
błota pancerz. Spod brudu nie było widać jego szarej, pozbawionej lśnienia,
stalowej powierzchni. Żelaźni Wojownicy stawiali na prostotę – żadnych zdobień
czy kolorów… Zbroja była dla nich narzędziem, które ma dobrze służyć jej
posiadaczowi, a nie pyszniącym się złotem i purpurą symbolem potęgi, jak było
to w przypadku Dzieci Imperatora. Jeśli rzeczywiście miałby znaleźć się w
jednym pomieszczeniu z Władcą Ludzkości, musi najpierw oddać swój rynsztunek do
czyszczenia. Ponownie wyjrzał przez okno. Ogromna sylwetka nieruchomego statku
wypełniała je już niemal całkowicie. „Jak to dobrze być w domu”, pomyślał.
***
Wybierał
właśnie broń spośród rozłożonych na podłodze komnaty ćwiczebnej mieczy, toporów
i włóczni, kiedy drzwi pomieszczenia rozsunęły się z cichym sykiem, i pojawił
się w nich niski, baryłkowaty serwitor komunikacyjny. Unosząc brwi ze
zdumienia, Forrix odebrał od maszyny niewielki dysk, i nacisnął runę
aktywującą. Urządzenie zamigotało, i już po chwili ponad powierzchnią dłoni Marines
unosił się holograficzny obraz Prymarcha odzianego w pełny pancerz bojowy i z
Łamaczem Kuźni na ramieniu. Natychmiast upadł na jedno kolano trzymając
wyświetlacz wysoko ponad głową na wyprostowanym ramieniu.
– Mój
panie…
– Wstań. Nie musisz przede mną klękać. Nie
jestem moim ojcem.
Czy mu
się wydawało, czy też może wyczuł w chłodnym zazwyczaj tonie Prymarcha nutę niechęci?
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić gdyż Perturabo kontynuował, i tym
razem jego głos był taki jak zawsze – pozbawiony wszelkich emocji. Musiał się
najwidoczniej przesłyszeć.
–
Oczekuję cię w komnacie taktycznej.
Nie
zdążył nawet odpowiedzieć. Patriarcha nie musiał czekać na potwierdzenie przyjęcia
rozkazów, on po prostu oczekiwał, że zostaną one bezzwłocznie wypełnione. Kowal
Wojny pospiesznie przywdział szatę, którą zdjął na czas treningu i wyszedł z
komnaty kierując się na mostek okrętu. „Żelazna Krew” , flagowy krążownik
Czwartego Legionu, dowodzony przez samego Prymarcha, był ogromną jednostką o
potężnej sile ognia, zdolnej zamieniać całe światy w płonące zgliszcza.
Stanowił również istny labirynt korytarzy i ogromnych hall wypełnionych nieustannym
ruchem setek sług i marynarzy odzianych w liberie Żelaznych Wojowników. Wszyscy
z szacunkiem rozstępowali się przed potężną sylwetką Forrixa, który pruł przez
ten ludzki ocean jak statek sunący po wezbranym morzu.
Pomimo
tego, że nie miał na sobie swojego pancerza siłowego, nadal stanowił wspaniały
widok, może nawet wspanialszy niż w pełnym rynsztunku, bowiem teraz dopiero
można było ujrzeć jak potężną istotą jest Kosmiczny Marines. Szeroka
konstrukcja zbroi mogła sprawiać wrażenie, że ukryte pod nią ciało jest wątłe,
i że cała przewaga Astartes tkwi w jego ekwipunku, jednak każdy kto spojrzałby
na Forrixa, czy innego przedstawiciela jego rodzaju przekonałby się, że jest
dokładnie odwrotnie – to pancerz jest wykonany tak, by pasować do potężnych
mięśni, które miał ochraniać.
W miarę
jak zbliżał się do mostka, ruch malał, aż w końcu zredukował się do dwóch
Marines stojących na straży przed centrum dowodzenia okrętu. W przeciwieństwie
do niego, mieli na sobie pełne pancerze, a w zaciśniętych dłoniach dzierżyli
gotowe do strzału boltery. Obaj wojownicy skinęli z respektem głową Kowalowi
Wojny i bez słowa wpuścili go do środka.
Jak na
każdym mostku imperialnego okrętu tej wielkości, w sercu „Żelaznej Krwi”
również panował nieustanny hałas setek pracujących ludzi i maszyn, jednocześnie
wykonujących swoje obowiązki. Skąpana w ostrym blasku lamp, olbrzymia komnata przypominała
starożytne katedry z czasów, kiedy ludzkość oddawała jeszcze cześć bogom. Wysokie
sklepienie tonęło w ciemnościach, których nie było w stanie przebić nawet wyjątkowo
jasne światło, a zwisające z niego girlandy odsłoniętych kabli szumiały cicho
od przepływającej nimi energii. Perturabo nie uznawał zdobień ani nadmiernych luksusów
i taka właśnie była „Żelazna Krew” – surowa i szorstka, ale śmiertelnie
niebezpieczna. Zupełnie jak jej dowódca.
Nie
zwracając uwagi na kłaniających mu się okrętowych oficerów, Forrix parł przed
siebie do momentu, w którym dostrzegł wystające wysoko ponad tłum sylwetki
dwóch braci z jego własnej kompanii zakutych w ceremonialne pancerze
Terminatorów strzegących drzwi do pokoju taktycznego – samotni Prymarcha, w której udzielał swym kapitanom
audiencji. Skinął wojownikom głową, i poczekał aż jeden z nich aktywuje panel
wbudowany w ścianę.
–
Prymarch czeka, sir!
– Dziękuję Varro.
Właz
odsunął się z hydraulicznym sykiem i oczom Kowala Wojny ukazało się wnętrze
niewielkiej komnaty, wyposażonej jedynie w wypełniający ją niemal w całości
stół będący jednocześnie wyświetlaczem służącym do projekcji map, na których Perturabo rozrysowywał swoje
plany bitew. Urządzenie było aktywne i ukazywało trójwymiarowy obraz jakiejś
planety, która obracała się leniwie wokół własnej osi. Patriarcha stał twarzą
do drzwi, jednak zbyt był pochłonięty studiowaniem hologramu by zauważyć
wejście wojownika. Forrix wykorzystał tą chwilę na przyjrzenie się swojemu
generałowi, którego nie widział od prawie trzech lat.
Prymarch
wydawał się wypełniać swoją osobą całą niewielką komnatę. Nie była to tylko
kwestia pokaźnego wzrostu, którym Perturabo wyróżniał się nawet na tle swoich pozostałych
braci. Aura potęgi i mocy, którą wokół siebie roztaczał, wydawała się rozsadzać
wnętrze pomieszczenia. Wystarczył jeden rzut oka na szlachetną, jakby odlaną z
brązu twarz olbrzyma, by zgięły się kolana każdego, kto odważył się w nią
spojrzeć. Bez trudu można było dopatrzeć się w obliczu Prymarcha podobieństwa
do Imperatora. Być może nie było ono tak jasne i przejrzyste jak w przypadku
Lorgara, ale dość widoczne by wzbudzać zachwyt wśród tłumów.
Jedyną
różnicą były włosy. Władca Terry miał kruczoczarne kosmyki sięgające ramion,
natomiast Perturabo szczycił się ognistopomarańczowymi paskami biegnącymi wzdłuż
czaszki w kierunku wiecznie zmarszczonego jakby w gniewie czoła. Krzaczaste
brwi osłaniały głębokie, pełne nieludzkiej inteligencji oczy koloru burzowego
nieba. Patriarcha miał na sobie pancerz, który otrzymał od swego ojca. Potężne,
grube na kilka centymetrów płyty adamantium pokrywały całą powierzchnie jego
ciała nachodząc na siebie i tworząc prawdziwe arcydzieło sztuki wojennej. Nawet
palce rękawic składały się z kilkunastu segmentów odpowiedni wygiętych blaszek.
Wszystko to było pozbawione ozdób i kolorów, tylko szarość stali. Perturabo przypominał
w swojej zbroi czołg. Oparty o ramię młot, i zwisający u pasa pistolet tylko
potęgowały to wrażenie. Czysta destrukcja.
W tym
momencie patriarcha oderwał swój wzrok od przezroczystej mapy planety.
–
Jesteś. Wróciłem właśnie z okrętu mojego ojca. Wygląda na to, że przegapiliśmy jedną
planetę tego sektora. Jako że twoja kompania jako pierwsza wróciła na „Żelazną
Krew”, tylko was mam do dyspozycji. Ruszamy na wojnę.
Marines
poczuł jak oba jego serca zabił mocniej. Czy to możliwe, że dobrze zrozumiał?
– „My”,
panie?
Perturabo
skinął głową.
–
Przejmuję dowództwo nad twoją kompanią. Mam dość bezczynności.
Po tak
długiej przerwie, znów będzie miał okazję walczyć u boku Prymarcha…
– Tak
samo jak my, panie. Kiedy dotrzemy na miejsce?
Jutro pewnie będzie druga część (mam nadzieję, że ostatnia, nie umiem pisać One-shotów :O)
Próbowałem to przeczytać naprawdę. Ale po dwóch akapitach mój mózg zrobił BUM, a literki zmieniły się w hieroglify :(
OdpowiedzUsuńZastanawiam się tylko czy w tym Twoim świecie jest jakaś spokojna planeta. Taka, na której nie trzeba walczyć. Wiem, że oni bardziej przypominają maszyny niż ludzi, ale chyba chwila oddechu każdemu się należy, co?
OdpowiedzUsuńTak, jest, nawet więcej niż jedna ^^ Każdy Legion ma swoją macierzystą planetę, na której znajduje się jego główna forteca, i z pośród której mieszkańców wybiera sobie nowych rekrutów. W przypadku Żelaznych Wojowników jest to Olympia ^^ Tam nie ma wojen, bo nikt się nie odważy zaatakować ^^ Plus, ziemski układ słoneczny jest całkiem spokojny :)
UsuńMam nadzieję, że w drugiej części będzie więcej o samym Perturbaro. Pamiętam tę wojnę z robalami z poprzedniego opowiadania :) Nie jest to trochę dziwne, że na wielu planetach były te same robale? W końcu te wszystkie planety posiadałyby różne ekosystemy, z których rozwinęłyby się inne organizmy. Gdyby te glizdy były inteligentne, to mogłyby zbudować statki kosmiczne i zasiedlić inne światy, ale z tego co napisałeś wynika, że są raczej na to za głupie.
OdpowiedzUsuńNie uszło mojej uwadze, że wspomniałeś o orkach i magii. Czy to możliwe, że ta historia ma jakieś powiązania z Wojną o Midgard? (OMG!) Wspominałeś w niej o podróżach kosmicznych i kolonizacji przez ludzi obcych światów :D
Tak, druga część skupia się na osobie Prymarcha...Nie sądziłem, że wprowadzenie wyjdzie mi takie długie :/ Ekosystemy był takie same ^^ Oceany błota :) Różne oddalenia od słońc, owszem, ale te słońca były olbrzymie, więc i emanował większymi ilościami ciepła. W dodatku, okolica (jak się okaże w drugiej części) targana była sztormami Osnowy (Osnowa to przestrzeń poza światem rzeczywistym, w której rządzą Pierwotne Siły, będące emanacją ludzkich emocji), które mają bardzo daleko idąc wpływ na świat rzeczywisty. Robale, porozumiewały się psionicznymi krzykami, a energia psioniczna pochodzi właśnie z Osnowy, zatem w mojej koncepcji, robale nie powstały na tych planetach naturalnie ^^ Ale nie mogłem tego opisać, bo skąd Perturabo miałby to wiedzieć? :P
UsuńNie, nie :D W świecie Warhammera "magią" określa się mutacje specyficznego genu (która zdarza się raz na milion urodzeń),która pozwala na wykorzystywanie większej ilości potencjału mózgu do np. telekinezy, piromancji itp. Nie ma to nic wspólnego z magią ze świata "Wojny". :) A i Orkowie są tam inni...:) Statki kosmiczne z Wojny o Midgard należą do innej organizacji :)
"pierwotne siły będące emanacją ludzkich emocji" - wiesz, był taki naukowiec (nie pamiętam nazwiska), który twierdził, że wszechświat to jedynie projekcja wszystkich ludzkich umysłów (i ewentualnie pozostałych rozumnych istot w kosmosie). Jak istnieje u ciebie Osnowa to w porządku, ale w prawdziwym życiu, aby na dwóch planetach rozwinęły się identyczne formy życia jest raczej niemożliwe.
UsuńPrzeczytałem połowę drugiej części, resztę nadrobię jutro :)