poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Perturabo część II (koniec)


             Kilkanaście minut później, gdy w pokoju taktycznym zrobiło się tłoczno od wypełniających go potężnych sylwetek wszystkich wyższych stopniem Astartes zarówno z IV Legionu, jak i Ogarów Wojny, patriarcha Żelaznych Wojowników uciszył wszelkie rozmowy uniesieniem dłoni i aktywował wbudowany w stół wyświetlacz. Światła w niewielkiej komnacie zostały automatycznie wyłączone, jednak zanim jego zmodyfikowany wzrok Kosmicznych Marines zdążył się dostosować do nowych warunków, z projektora wstrzeliła wszystkim już dobrze znana, fosforyzująca, trójwymiarowa mapa segmentu X0 – 8204. Prymarch sięgnął swoją opancerzoną dłonią w kierunku panelu, i za pomocą odpowiedniej kombinacji run wyszczególnił system gwiezdny, w którym właśnie się znajdowali.
                Obraz stał się wyraźniejszy, i teraz Forrix mógł z łatwością odróżnić poszczególne globy, na których jeszcze nie tak dawno toczył zacięte boje z olbrzymimi robalami. Sześć powoli obracających się wokół własnej osi błyszczących sfer kręciło się z mniejszą lub większą prędkością wokół oślepiająco jasnego gazowego giganta. Każda z planet oznaczona była zielonymi runami w Wysokim Gotyku symbolizującymi zakończone już kompilacje bądź też poszczególne oddziały Astartes, które wciąż walczyły na ich powierzchni. Z tego co widział, i słów, które usłyszał od załogi „Żelaznej Krwi”, Kowal Wojny z radością wywnioskował, że plugawi Xenos bronią już swoich ostatnich bastionów, i już wkrótce zostaną całkowicie zniszczeni. Miał już dość błota i raniących uszy wrzasków przerośniętych larw.
                – Nie dajcie się zwieść, Żelaźni Wojownicy! – Głos Perturabo był twardy jak kute żelazo i chłodny jak stal, którą Prymarch cenił bardziej od złota, tak upodobanego sobie przez wielu z jego braci – Ten system nie wpadł jeszcze w nasze ręce. Ostatnie raporty złożone na ręce mojego ojca, a waszego Imperatora… – Odczekał chwilę, aż ucichną radosne wiwaty na cześć Władcy Terry – … donoszą o siódmej planecie układu, która skrywa się za potężnymi wirami Osnowy, uniemożliwiającymi skanerom wykrycie jej obecności.
                Szary gigant ponownie pochylił się nad połyskującym wielobarwnymi lampkami panelem. Holograficzna mapa zamigotała, i obraz zaczął pędzić w kierunku lewej granicy systemu gwiezdnego, by w końcu zatrzymać się na kłębiącej się kotłowaninie czegoś, co wyglądało jak zbierające się chmury burzowe. Przez komnatę przetoczyły się niespokojne szmery. Niektóre zakątki galaktyki, zwłaszcza te, które powstały stosunkowo niedawno, wciąż nosił ślady pierwotnej siły, która je stworzyła. Były to niewielkie szczeliny pomiędzy Empyreum, a wymiarem fizycznym,  przez które to rany, niczym krew sączyła się mroczna esencja Chaosu mogąca zniszczyć wszystko, co stanie na jej drodze.
                W miejscach takich tworzyły się ogromne wiry i sztormy psionicznej energii, której pływy miały zgubne oddziaływanie na dusze i umysły zarówno zwykłych ludzi, jak i Kosmicznych Marines. Spośród zgromadzonych w komnacie wojowników, niewielu miało wcześniej do czynienia z podobnymi zjawiskami, jednak wystarczyło im jedno spojrzenie na twarze tych kilku nielicznych pechowców, by poczuć przyspieszone bicie serc. Pomimo fizycznej niemożliwości do odczuwania strachu, Astartes mieli świadomość zagrożenia, a to, emanujące ze zbitej masy, którą oglądali na holograficznej mapie było wystarczające, by ich organizmy natychmiast przestawiły się w stan gotowości bojowej.
                Zupełnie jakby nie wyczuwając wiszącego w powietrzu komnaty chemicznego zapachu sztucznej adrenaliny, która tętniła w żyłach jego wojowników, Perturabo przełączył obraz, i tym razem nad powierzchnię stołu uniosła się pojedyncza, nieco zniekształcona kula poznaczona nielicznymi, skalnymi wysepkami. Ukryta planeta.
                – Statek zwiadowczy natknął się na nią gdy walczył z otaczającymi ją wirami Empyreum. Z rozkazu Imperatora, na powierzchnię natychmiast posłano kilkanaście dronów. Żaden nie wrócił. To samo stało się z czterema Stormbirdami wypełnionymi Gwardzistami… Mój ojciec nie powinien spodziewać się niczego innego po zwykłych żołnierzach… To zadanie wymaga czegoś więcej, niż kilkunastu słabych ludzi… Wymaga Kosmicznych Marines… A czyż są gdzieś wojownicy lepsi, niż Czwarty Legion? …I towarzyszące mu Ogary Wojny?
                Chóralny ryk wydobywający się z dziesiątek gardeł dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że odpowiedź na jego pytanie brzmi „nie”
***
                „Żelazna Krew” zbliżała się do planety. Forrix nie musiał spoglądać przez oszklony przód olbrzymiego mostka, by się o tym przekonać. Silne drgania, które targały całą konstrukcją potężnego okrętu były jedynym potwierdzeniem jakiego potrzebował. Sztorm Osnowy, który otaczał siódmy glob systemu jak kokon, przyciągał do siebie wszystko, co znajdowało się w jego pobliżu i jedynie dzięki napędzanym niebotycznymi ilościami energii silnikom, flagowy statek Czwartego Legionu nie wpadł jeszcze w jego szpony. Nie ochroniły one jednak „Żelaznej Krwi” od olbrzymich przeciążeń, którym poddawany był jej kadłub. Cała konstrukcja zawodziła potępieńczo i skrzypiała z bólu walcząc, by nie dać się rozszarpać na kawałki.
                Kowal Wojny z łatwością potrafił wzbudzić w sobie współczucie do gigantycznej maszyny. Sam, chociaż bezpiecznie ukryty w brzuchu adamantowego molocha, odczuwał dyskomfort związany z tak bliskim sąsiedztwem niszczycielskiej siły. Jego wnętrzności na przemian skręcały się i prostowały, jakby i je chciało rozerwać przyciąganie sztormu. Nawet stojący kilka kroków od niego Prymarch wydawał się lekko poruszony, co samo w sobie było zadziwiające. Na mostku panowało niecodzienne milczenie, jakby każdy z obecnych na nim oficerów, serwitorów oraz Kapłanów Maszyny nie śmiał wydobyć z siebie głosu, by nie zwrócić ku sobie uwagi szalejącego na zewnątrz sztormu.
                Nikt oprócz Perturabo nie znalazł w sobie dość odwagi by spoglądać przez wzmocnioną szybę na wirującą pod okrętem planetę. Jej ciemna, skąpana w czerwonym blasku odległego olbrzyma powierzchnia nie różniła się wiele od innych globów X0 – 8204. Być może posiadała więcej skalnych wysepek, jednak ciągle przeważającą jej część pokrywał błotny ocean. Należało się spodziewać, że zamieszkują ją robale.
                Ostatnim, dramatycznie przeciągającym się zrywem przegrzanych niemalże silników, „Żelazna Krew” wyrwała się przyciągającym ją mackom Osnowy, i przebiła się przez kokon psionicznej energii. Drgania natychmiast ustały, podobnie jak przeraźliwe dźwięki rozdzieranego metalu. Przepływ paliwa zasilającego potężny generator plazmowy został zmniejszony, i powoli wytracając prędkość, imperialny okręt osiągnął w końcu wysoką orbitę planety.
                – Komandorze! – Wciąż nieco blady na twarzy mężczyzna odziany w mundur pierwszego oficera 82-giej Floty podskoczył na dźwięk głosu Prymarcha.
                – Tak, panie?
                – Wprowadzić do systemów celowniczych baterii laserowych koordynaty największej wyspy i ostrzelać jej okolicę! Chcę mieć wokół niej przynajmniej kilometr oczyszczonego bagna! W każdą stronę…
                Komandor zasalutował składając dłonie na piersi w znaku Aquili i natychmiast przesłał odpowiednie rozkazy na pokład zbrojeniowy. Zajęło chwilę zanim wszystkie stanowiska strzeleckie zebrały odpowiednia ilość energii.
                – Ognia!
                Mostek „Żelaznej Krwi” zadrżał w posadach, a ku planecie pomknęło kilkanaście świetlistych lanc, które wkrótce uderzyły w ocean błota. Z tej wysokości trudno było określić, czy osiągnęły one spodziewany efekt, jednak Forrix widział już w swoim długim życiu dość bombardowań orbitalnych by móc sobie wyobrazić skalę zniszczeń. Jeśli w pobliżu były jakieś robale, nie stanowiły już żadnego zagrożenia. Szkoda tylko, że nie można było tego powiedzieć o reszcie planety.
***
                Stormbird niosący w sobie Prymarcha opadł z głośnym wizgiem silników odrzutowych na osmalony niecelnym strzałem z baterii laserowej kawałek skalnej wyspy. Po chwili, rampa prowadząca na pokład opadła z głośnym sykiem hydraulicznych tłoków, i zszedł po niej niewielki oddział straży przybocznej, za którą podążał Perturabo. Osobista Gwardia patriarchy składała się z najbardziej doświadczonych weteranów I Brygady pod dowództwem Forrixa. Wszyscy braci mieli na sobie wspaniałe pancerze Terminatorów, w których przewyższali zwykłych Marines o głowę, nadal jednak nie dorównując swojemu generałowi.
                Wokół miejsca lądowania, na które pilot wybrał krawędź wskazanego przez Prymarcha skrawka lądu, krajobraz w niczym nie przypominał tego, który Kowal Wojny pamiętał z innych planet X0 – 8204. Bombardowanie orbitalne zamieniło fragment błotnistego oceanu w powybrzuszany, ale w miarę stabilny teren, po którym można było się poruszać. Ogromna temperatura laserowych salw zamieniła całą wilgoć dookoła wyspy w parę wodną, zostawiając po sobie brunatną, popękaną od suchoty powierzchnię. Gdzieniegdzie, w miejscach, gdzie strzały trafił po raz drugi, żłobiły ją głębokie bruzdy sięgające nawet do tworzących płaszcz globu głazów. Można było wśród nich dostrzec na wpół zagrzebane, częściowo porozrywane cielska bladych larw.
                Nadal jednak z łatwością można było wyczuć wszechobecny odór stęchlizny i zgniłych roślin, a nad wszystkim unosiły się gęste opary żółtawej mgły. Nie tracąc czasu na rozglądanie się dookoła, Perturabo ruszył w głąb wyspy wzbudzając echo uderzeniami swoich stalowych butów o kamień. Jego gwardia honorowa bez słowa podążyła za nim.
                Docierali już mniej więcej do środka spłachetka stałego lądu, gdy z otaczającej ich mgły zaczęły wynurzać się jakieś wysokie, ciemne kształty przypominające porozrzucane byle jak skrzynie. Prymarch dał znak do przygotowania broni i sam sięgnął po swój pistolet plazmowy.
                Poruszali się powoli i ostrożnie, nie chcąc nieroztropnym ruchem uprzedzić ewentualnego przeciwnika. Kilku z braci szło tyłem, skanując bacznie okolicę w poszukiwaniu najmniejszych oznak zasadzki. Tajemnicze konstrukcje wznosiły się przed nimi niczym niemi strażnicy. Nie dochodził z ich strony żaden, nawet najmniejszy dźwięk, nie docierał najlżejszy ślad sygnatury cieplnej… Wydawało się, że nie ma powodu do niepokoju.
                Byli coraz bliżej. Mgła rozrzedzała się i ustępowała miejsca słabo tlącym się ogniom, które płonęły w niewielkich paleniskach przed kanciastymi budynkami. Ktoś, lub coś musiał tu niedawno być, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Forrix przyjrzał się uważniej najbliższej budowli. Wykonana była z jednego materiału dostępnego na planecie w nadmiarze – błota. Krzywe, chropowate ściany nosiły ślady wielu warstw nakładanych jedna po drugiej i pozbawione były otworów, zupełnie jakby ten, kto mieszkał w tej dziwacznej chacie, chciał się całkowicie odciąć od świata zewnętrznego. Ktokolwiek to był, Kowal Wojny nie dziwił mu się.
                Jeden z braci podszedł właśnie do pierwszego z brzegu budynku i najwyraźniej znalazł wejście, ponieważ po chwili zniknął Forrixowi z oczu. Zanim zdążył zrobić kolejny krok, jego komunikator ożył zaskoczonym głosem Marines.
                – Sir… Tu są ludzie!
***
                Odkrycie niewielkiej osady ludzi na, wdawałoby się całkowicie nieprzyjaznej dla człowieka planecie wstrząsnęło w posadach całą flotą Ekspedycyjną. Zaskoczone meldunki przeskakiwały pomiędzy statkami kiedy kolejne oddziały zwiadowcze natrafiały na nowe wioski. Przeważnie były to niewielkie skupiska kilku lub kilkunastu błotnych chat zamieszkiwanych przez przestraszone, blade stworzenia, które swoją egzystencją urągały wszystkiemu co zostało osiągnięte przez potężne Imperium. Istoty te posługiwały się trudna do zrozumienia wariacją Wysokiego Gotyku, jednak ich mowa opierała się w przeważającej części na gestach, zupełnie jakby bali się, że zbyt częste używanie głosów sprowadzi im na głowy robale.
                Ich obawy nie był zresztą nieuzasadnione. Zamieszkujące błotny ocean larwy, traktowały zdegenerowanych przez stulecia niewoli ludzi jak stałe źródło pożywienia. Pozwalały im zakładać osady, zbierać nielicznie rosnące na bagnach jadalne grzyby, i dorastać do pewnego wieku, w którym mogli stanowić syty posiłek. Pozbawieni możliwości podróżowania między wyspami, odcięci od innych grup, ludzie nie próbowali nawet stawiać oporu. Niczym woły prowadzone pod nóż, potulnie przyjmowały narzucany im przez ich krwiożerczych panów porządek świata. Teraz jednak, miało się to zmienić.  Imperium nie miało w zwyczaju przebaczać zniewag, a plugawi Xenos hodujący człowieka jak bydło, byli mu cierniem w boku, który natychmiast należało usunąć. Rozpoczęła się kolejna wojna.
                Tym razem, zastępy Astartes były napędzane przez furię i chęć zemsty, jednak i przeciwnicy wydawali się bardziej zawzięci niż kiedykolwiek wcześniej. Perturabo przechodził sam siebie w sztuce fortyfikacji. Dokładał wszelkich starań, by jego wojownicy mieli jak najlepsze zaplecze do tego, w czym byli najlepsi. Sprowadził potężne maszyny kopiące i za ich pomocą stworzył sieć wysokich wałów, z których Marines zasypywali nadciągające robale gradem pocisków zamieniając ich w skwierczące ochłapy. Wzniósł dziesiątki ceramitowych bunkrów ze stanowiskami ciężkiej broni, które w dzień i w nocy skanowały teren za pomocą wysokiej jakości czujników ruchu, gotowe w każdej chwili skąpać przeciwnika w piekielnej lawinie kul.
                Pamiętał również o nieszczęsnych mieszkańcach planety, która w ich języku nosiła nazwę Nove Shendak. Zbudował dla nich ufortyfikowany obóz otoczony wysokim na kilkanaście metrów murem, którego larwy nie były w stanie przeskoczyć, i nakazał eskadrom Stormbirdów przeczesać każdą skalną wysepkę w poszukiwaniu ludzi, umieszczanych później w owym azylu. Rozkazał eszelonom bombowców zrzucać w błoto ładunki wybuchowe obciążone ołowianymi sztabami, dzięki czemu opadały na odpowiednią głębokość, gdzie oczekiwały na pojawienie się napastników…
                W międzyczasie toczył wiele mniejszych i większych walk, w których bohatersko dowodził swoimi Astartes. Sam najczęściej był widywany w pierwszym szeregu, gdzie potężne cios jego bojowego młota posyłały w powietrze zdruzgotane ciała olbrzymich larw. Był dokładnie tym, czym stworzył go jego ojciec – perfekcją.
***
                – Sir!
                Głos Marines był nieco zniekształcony przez ustawiczne trzaski. Forrix nie pamiętał już nawet kiedy otrzymał cios w głowę, który uszkodził jego nadajnik. Wojna na Nove Shendak trwała już prawie miesiąc i przez cały ten czas nie było ani chwili spokoju, w której mógłby oddać swój sprzęt do naprawy. Zresztą nie tylko on jeden. Każdy z wojowników walczących w tej bezlitosnej wojnie ucierpiał w jakiś sposób, i ciężko było znaleźć choćby jednego Astartes, którego zbroja nie nosiła by śladów uszkodzeń. Nawet Prymarch stracił swój naramiennik.
                – Jakiś problem, bracie Varro?
                – Tak, sir! Wybuch… szkodził… agment umocnień. W tej chw.. ale nie atakują, ale… pojawić.
                Pomimo zakłóceń udało mu się zrozumieć treść wiadomości. Musiał czym prędzej porozmawiać z patriarchą. Na szczęście, należąc do Gwardii honorowej Perturabo, zawsze był w jego pobliżu. Odwrócił się w kierunku swego generała, który słysząc jego wcześniejsze pytanie spoglądał na niego wyczekująco.
                – Panie, fragment północnych umocnień został rozerwany przez wybuch. Varro donosi, że…
                Zanim zdążył uspokoić swego władcę, że chwilowo robale nie atakują osłabionej pozycji, zakuty w stal gigant szedł już szybkim krokiem we wspomnianym kierunku. Nie mając innego wyboru, Forrix ruszył za nim. Pozostali członkowie straży Prymarcha rozsiani byli po całym obozie, i nie miał czasu ab ich teraz szukać. Poza tym, Gwardia Honorowa była dokładnie taka, jak sugerowała jej nazwa. Miała stanowić zaszczytną służbę przeznaczoną dla najbardziej zasłużonych Żelaznych Wojowników. Prawda była taka, że Perturabo sam doskonale zapewniał sobie bezpieczeństwo i nie potrzebował dodatkowej ochrony.
                Przechodzącego przez środek obozu patriarchę witały niskie pokłony ze strony Czwartego Legionu, i pełne szacunku saluty Ogarów Wojny. Wszyscy Marines wglądali na zmęczonych długotrwałą walką, jednak wciąż gotowych do odparcia kolejnego szturmu larw. Sama obecność tak wspaniałej istoty jak Prymarch wystarczała, by wlać w ich serca otuchy.
                Wkrótce dotarli na miejsce. Niewielka grupka Astartes stała nad wyłomem i dyskutowała o czymś przyciszonymi głosami. Widząc nadchodzącego Perturabo, natychmiast umilkli i upadli na jedno kolano. Generał zniecierpliwionym machnięciem ręki dał im znak żeby wstali, co też pospiesznie uczynili. Olbrzym bez słowa podszedł do osmalonej, głębokiej wyrwy powstałej w wyniku trafienia w wał przez błękitny promień energii, którym posługiwały się robale. Uważnie obejrzał uszkodzenie zastanawiając się jak najszybciej je załatać. Nagle podniósł głowę do góry, najwyraźniej zaskoczony.
                – Odsuńcie się!
                Zgromadzeni Marines pospiesznie wykonali rozkaz i cofnęli się o kilka kroków od krawędzi robót ziemnych. Prymarch tymczasem sięgnął do przytroczonego do pasa pistoletu plazmowego i wcelował nim kierunku ziejącej w błocie dziury. Szum wzbierającej w broni energii przypominał rój latających owadów. Po chwili, świetlista kula wielkości pięści Astartes pomknęła w dół i eksplodowała wysyłając w powietrze grudy lepkiej mazi i niewielkie fragmenty odłupanej skały. Forrix poczuł jak coś cuchnącego i gęstego uderza go w bok hełmu. Stojący obok niego wojownicy również nie uniknęli ochlapania. Gdy wszystko sie uspokoiło, Kowal Wojny podszedł ostrożnie do swojego generała i zerknął na poczynione przez niego spustoszenia.
                Ku ogromnemu zaskoczeniu Marines, spoglądał teraz w ziejący w litej skale otwór, przez który z łatwością mógłby się przecisnąć. Jakby odczytując jego myśli, Perturabo skinął głową, jakby potwierdziły się jego przypuszczenia, i ukucnął przed tajemniczym wejściem. Chwile później połowa jego ciała zniknęła już w mrokach jaskini.
                – Za mną, kapitanie!
***
                Przez moment zwisał w powietrzu kurczowo wczepiając się palcami w poszarpany otwór wybity przez wybuch, starając się wczuć stopami twardy grunt, jednak po kilku nieudanych próbach zdał się całkowicie na swojego dowódcę, i rozluźnił uchwyt. Skała znajdowała się niecały metr pod nim. Zalegające w jaskini ciemności przez moment zupełnie go zdezorientowały, i dopiero gdy jego wzrok dostosował się do panujących warunków mógł nieco rozejrzeć się po swoim otoczeniu. Znajdował się w wąskim, wysokim na prawie cztery metry korytarzu wydrążonym w szarej, ziarnistej skale, tej samej, która budowała wszystkie wyspy planety. Pozbawiony choćby odrobiny światła, cuchnący wilgocią i zgnilizną tunel ciągnął się w obie strony i wił jak wąż.
                Pokrywające podłogę błoto wmieszane było z zielonkawym, brejowatym śluzem, który dobitnie świadczył o tym, że jaskinia była używana przez robale. W dodatku wyglądało na to, że całkiem niedawno. Kilkanaście kroków przed sobą, Forrix wyłowił szeroką postać Perturabo posuwającego się na południe. Prymarch odwrócił się aby sprawdzić, czy podąża za nim.
                Korytarz to piął się w górę, to opadał gwałtownie. Każdy kolejny metr ukazywał nowe odnogi, z których wydobywał się dobrze już znany Marines odór larw. Prowadzący patriarcha bez chwili wahania, jakby kierowany jakimś niesłyszalnym dla Forrixa zewem, parł przed siebie, co jakiś czas odbijając w lewo lub prawo. Kowal Wojny odbierał sporadycznie kilka trzasków komunikatora pochodzących od pozostawionych na powierzchni braci, jednak albo z winy uszkodzonego odbiornika, albo z powodu grubej warstwy skał, która rozciągała się nad ich głowami, nie był w stanie wyłapać ani jednego słowa. Poirytowany wyłączył całkowicie urządzenie.
                Co jakiś czas odczuwał drgania, a na głowę spadały mu się okruchy kamienia i zaschnięte błoto – gdzieś tam, u góry nadal toczyła się bitwa. Marines żałował, że nie może teraz wraz ze swoimi wojownikami stawiać czoła Xenos, ale rozkazy patriarchy były najważniejsze. Pogrążony w rozmyślaniach na temat swoich walczących braci, Forrix nie zauważył, że tunel którym podążali zaczyna się rozszerzać, dlatego też zdziwił się wielce kiedy nagle znalazł się na otwartej przestrzeni. Zatrzymał się w pół kroku i rozejrzał dookoła. Stał w czymś, co wydawało się być naturalną jaskinią całkiem sporych rozmiarów. Z sufitu opadały dziwacznie ukształtowane skalne sople, z których ściekały krople mętnej, cuchnącej siarką wody. W całej grocie pełno było śladów larw, jednak najwyraźniej żadnej nie było w pobliżu.
                Ściany kamiennej komnaty wypełnione były dziesiątkami, setkami otworów, tak, że przypominały plastry miodu. Nagle, ziemia pod ich stopami zadrżała, a głowę Kowala Wojny wypełnił przeraźliwy wrzask, który mógł oznaczać tylko jedno – robale. Znalazły ich.
                Perturabo, najwyraźniej też słysząc ów psioniczny krzyk, natychmiast sięgnął po swój pistolet. Jego Gwardzista ledwo zdążył zrobić to samo, gdy z otworów będących w istocie wylotami tuneli, wylała się istna lawina tłustych cielsk. Forrix postąpił kilka kroków do przodu, chcąc znaleźć się bliżej patriarchy, i nie czekając na rozkaz, zaczął strzelać. Wybuchowe pociski wyrywały ogromne dziury w bladej tkance robali i zbierały bezlitosne żniwo śmierci. Z każdym zabitym stworzeniem, pisk pozostałych przybierał na sile. Kowal Wojny poczuł, jak z nosa zaczyna mu cieknąć krew. Z gniewnym okrzykiem posłał w kierunku napastników kolejną serię z boltera.
                Prymarch również nie próżnował. Kule płonącego gazu przetapiały się przez szeregi atakujących i zamieniał je w skwierczące, zwęglone truchła, od których bił niesamowity wręcz smród. Tylko dzięki systemom filtracyjnym hełmu Marines był w stanie go wytrzymać. Miał właśnie wymieniać magazynek, kiedy zobaczył, że wokół metalowych prętów wrastających z ciał robali, zaczynają zbierać się wyładowania energii. Krzyknął ostrzegawczo aby zaalarmować Perturabo, jednak Prymarch biegł już kierunku najbliższego schronienia, którym jak na ironię, był jeden z tuneli.  Po drodze, patriarcha miażdżył każdego napotkanego przeciwnika potężnymi ciosami Łamacza Kuźni. Larwy napierały na niego niemalże ze wszystkich stron, i ze wszystkich stron padały gęstym trupem.
                Podążając jego śladem zniszczenia, Kowal Wojny mógł jedynie od czasu do czasu zatapiać swoje energetyczne szpony w nielicznych niedobitkach. Nie mógł jednak narzekać na zbyt małą ilość wrogów. Robali wciąż przybywało. Wypełniały jaskinię niczym pełzająca fala. Coś eksplodowało, i Forrix zasłonił odruchowo twarz aby uniknąć zderzenia z ostrymi odłamkami kamienia, które posłał w jego kierunku strzał z dziwacznej broni Xenos. Świetlisty łuk energii minął Astartes zaledwie o kilka centymetrów i rozbił się o przeciwległą ścianę. Na szczęście, zanim napastnicy mogli oddać kolejną salwę, wojownik dotarł do okrągłego wylotu, w którym chwilę wcześniej zniknął jego generał.
                Wpadł do wąskiego korytarza, i nie patrząc pod nogi pobiegł kilka kroków przed siebie. Gwałtownie poczuł pod stopami pustkę, a jego wnętrzności podskoczyły mu do gardła gdy nagle stracił oparcie solidnego gruntu. Nabierając prędkości, i obijając się o wystające kamienie, zaczął zsuwać się coraz niżej i niżej.
                W końcu uderzył o coś nogami i siłą ślizgu przeturlał się kilka metrów do przodu. Zatrzymał się niemal u samych stóp Perturabo, który zdążył już podnieść się do pionu i właśnie spoglądał na coś, co wyrastało ze środka olbrzymiej błotnej sadzawki pośrodku komnaty. Jeszcze zbyt zdezorientowany po nagłym upadku, Forrix nie mógł dokładnie stwierdzić cóż to takiego jest, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że było ogromne. W dodatku się ruszało. Ostrożnie wstał z ziemi i obrzucił nowe miejsce okiem wojownika, natychmiast odnajdując najbardziej strategiczne lokacje.
                Ta pieczara była ogromna. Nie był w stanie dostrzec sufitu ani ścian innych niż ta, z której przed chwilą wypadł. Wszędzie walało się mnóstwo potrzaskanych, dokładnie objedzonych kości, zdecydowanie ludzkich. Ku swojej zgrozie, dostrzegł również kilka fragmentów pancerza Astartes. Najwyraźniej to tutaj robale znosiły swoje ofiary.
                – Forrixie, podaj mi swoje granaty.
                Kowal Wojny bez słowa sięgnął do podajnika, i po naciśnięciu runy, przekazał Prymarchowi dziesięć niewielkich krążków wypełnionych materiałem wybuchowym. Zanim zdążył zapytać o powód podobnego rozkazu, z ciemności zaczęły wystrzeliwać błękitne błyskawice. Wraz z nimi pojawił się ogłuszając wrzask, tym razem wyjątkowo głośny i natarczywy. Przyciskając dłonie do boków hełmu, Kowal Wojny pobiegł zygzakiem w kierunku leżącego opodal kamienia, na tyle wielkiego, by mógł się za nim ukryć. Gdy tylko sięgnął osłony, przeładował  bolter i wychylając się ostrożnie, posłał falę pocisków w kierunku Xenos. Spodziewał się w każdej chwili usłyszeć huk detonacji granatów, które oddał patriarsze, jednak nic takiego nie nastąpiło. Rozejrzał się dookoła, jednak nigdzie nie mógł dostrzec swego dowódcy. Oba jego serca stanęły na moment. Czy to możliwe, by zginął?
                Odrzucił od siebie tą natrętną myśl i uważniej przeskanował okolicę. Jego wzrok podążył w kierunku błotnistego bajora… Wynurzona z niego larwa była ogromna. Górna część jej bladego, skąpanego w brązowej mazi ciała, tonęła w mrokach wysokiego sklepienia, podczas gdy dolna, niewiadomo jak długa, wciąż ukryta była pod powierzchnią błocka. Bestia wydawała z siebie przeraźliwy wizg, który wydawał się zachęcać jej mniejszych pobratymców do ataku. Nie potrzebował niczyich wyjaśnień by domyślić się, że oto trafili do leża tego, co stało za atakami hord larw.
                Prymarcha dostrzegł mniej więcej w połowie drogi do sadzawki, raz po raz oddającego w kierunku olbrzymiego stworzenia strzały ze swego pistoletu plazmowego. Płomienne kule z sykiem mknęły w stronę wznoszącego się niemal pionowo monstrum, jednak nie wdawały się czynić mu żadnych większych szkód. Języki ognia lizały blade, oślizgłe cielsko ale nie zostawiały po sobie żadnych widocznych ran. Rozsierdzony patriarcha odrzucił w końcu nieskuteczna broń, i sięgnął po Łamacz Kuźni. Królowa robali nie wydawała się zwracać na niego najmniejszej uwagi, jednak kierowane jej naglącymi wrzaskami, mniejsze larwy zmienił kierunek ataku, i znaczna część z nich rzuciła siew pogoń za Perturabo.
                Tylko nieliczne wciąż ostrzeliwały pozycję Forrixa. Widząc swojego generała w niebezpieczeństwie, Kowal Wojny skosił serią wybuchowych pocisków kilka najbliższych Xenos, po czym aktywował przepływ energii w długich na niemalże metr szponach, które wysunęły się z jego opancerzonych rękawic. Na ich stalowej powierzchni pojawił się tańczące iskierki mocy, którym towarzyszył elektryczny szum zbierających sie ładunków. Nie tracąc czasu na przeładowywanie boltera, rzucił się na grupkę kilkunastu robali, które został za główną siłą.
                Psioniczny krzyk olbrzymiej kreatury niemal powalał go na kolana, jednak zagryzając mocno zęby przebiegł dzielące go od obcych kilkanaście kroków i rozpoczął masakrę. Zaskoczone stworzenia nie miały nawet czasu by spróbować wystrzelić w jego kierunku ze swoich bionicznych broni. Pierwsze z nich zapiszczało przeraźliwie gdy ostre jak brzytwy szpony zagłębiły się aż po kłykcie w miejscu, które powinno być głową. Trysnęła cuchnąca breja. Druga ręka Forrixa wykonywała tymczasem szerokie łuki rozpruwające miękkie podbrzusza, z których wylewały się bezkształtne, przezroczyste organy wewnętrzne.
                Wyszarpnął broń z bezwładnego ciała, i rzucił się w wir zabijania. Rozdawał ciosy na prawo i lewo, za każdym razem czując delikatny, niemal niezauważalny opór gdy energetyczne ostrza napotykały na swej drodze ciała Xenos. Wystarczyło mu zaledwie kilka sekund by zamienić wszystkich przeciwników w krwawą ruinę poszarpanych szczątków i cuchnącej breji. Ostatni z wrogów wciąż jeszcze drgał, nadziany na jeden z jego pazurów, a Forrix już zaczął biec w stronę oddalających sie odwłoków reszty robaczej armii podążającej za Perturabo.
                Prymarch zupełnie nie przejmował się pościgiem całą uwagę poświęcając wrzeszczącej Królowej. Gdy tylko dotarł do krawędzi jeziora, wyskoczył w powietrze. Potężne mięśnie wspomagane dodatkowo mocą wbudowanych w zbroję serwomotorów i adamantowych sprężyn, posłały go dobrych kilka metrów do przodu, wprost na drgające nieustannie cielsko gigantycznego robala. Wyciągnięta lewa ręka zamieniła się w grot włóczni, który przebił bladą skórę larwy dając tym samym patriarsze możliwość utrzymania się na przeciwniku, podczas gdy prawa, dzierżąca młot, raz za razem zadawała potężne ciosy obuchem broni.
                Tam, gdzie uderzała wykuta na kształt stożka głowica, pojawiały się pęknięcia, z których natychmiast wyciekał ciemny płyn. Wrzaski bestii przybrały na sile, a jej słudzy przyspieszyli aby rzucić się jej na pomoc. Żaden jednak nie oddał w kierunku Prymarcha strzału, najwyraźniej bojąc się zranić Królową. Wykorzystując swoją w miarę bezpieczną pozycję, Perturabo zaczął się wspinać w górę potężnego cielska. Podciągając się na muskularnych ramionach, darł stalowymi palcami bladą skórę robala, i pokonywał kolejne metry z zadziwiającą szybkością jak na kogoś zakutego w tak gruby pancerz.
                Tymczasem Forrix dopadł właśnie do tylnych szeregów larw, i wdarł się w nie niczym wilk rozszarpujący owce, ćwiartując i rozpruwając przeciwników. Świdrujące krzyki wypełniały teraz całą komnatę, a od ich siły drgały jej ścian i podłoga. Z sufitu sypały się odłamki kamieni dość spore, by swym ciężarem zmiażdżyć Xenos, na których upadły. Wrogowie zaczynali się wycofywać przed furią Kowala Wojny, i wkrótce zyskał on odrobinę wolnej przestrzeni. Wykorzystał ten moment wytchnienia od rzezi aby rzucić okiem na poczynania patriarchy.
                Prymarch zdążył już dotrzeć w okolice głowy Królowej, która teraz znajdowała się zaledwie kilka metrów nad posadzką ogromnej pieczary. Stworzenia, zgięte w pół, wykonywało swoim ciałem gwałtowne rzuty, którymi chciało strącić z siebie dokuczliwego intruza, jednak pewny uchwyt Perturabo na to nie pozwalał. Duma wypełniała serce Marines gdy spoglądał w tej chwili na swojego generała. Wiedza, że jego własna siła pochodzi od tak wspaniałego wojownika dodawała Forrixowi otuchy. Sprawiała, że zrobiłby dla niego wszystko.
                Nagle, coś uderzyło w kamienną posadzkę. Metaliczny brzęk był słyszalny nawet przez nieustający ani na moment wizg robali i ich Królowej. Wytężywszy wzrok, Marines ze zgrozą odkrył, że przedmiotem, który spowodował ten hałas był Łamacz Kuźni. Jego dowódca był rozbrojony. Przeniósł przerażone spojrzenie na przyczepionego do cuchnącego monstrum stalowego giganta. Perturabo sięgnął do pasa i wydobył stamtąd coś, czego Kowal Wojny nie mógł rozpoznać z dzielącej ich odległości, a następnie zaciskając to w pięści, uderzył z całych sił w bok głowy stworzenia.
                Z szerokiej rany trysnęła szlamowata krew. Pisk bólu. Nagle, ku zaskoczeniu Forrixa, Prymarch odepchnął się od ciała Królowej, i zaczął opadać w kierunku ziemi. Po chwili uderzył z głośnym hukiem o kamień. Przeturlał się aby zamortyzować upadek, i już po chwili był na nogach pędząc w kierunku tunelu, z którego tu przybyli. Zatrzymał się tylko dwa razy, aby podnieść swój młot i wcześniej upuszczony pistolet. Wpadł pomiędzy zaskoczonych przeciwników i rzucił się w morderczy taniec z Łamaczem Kuźni. Zdążył jednak zabić tylko kilkanaście robali.
                Rozległ się gwałtowny huk, a wszędzie dookoła pospał się fragmenty rozerwanego ciała cuchnącego zgnilizną. Brejowata posoka skąpała mniejsze larwy, które zaczęły wrzeszczeć w śmiertelnym przerażeniu patrząc, jak ich Królowa chwieje się i upada. Górna połowa jej ciała zniknęła w potężnej eksplozji ładunków wybuchowych, które zostawił w niej Perturabo. Bezgłowy odwłok olbrzymiej larwy wił się na lewo i prawo niczym gotując się do ataku wąż, a z ogromnej, szarpanej rany tryskały fontanny ciemnej cieczy. Gdy zaczęło upadać, mniejsze robale, pozbawione przywództwa, rzuciły się do panicznej ucieczki, całkowicie ignorując dwójkę intruzów. Psioniczny wrzask, który przybrał na sile w momencie śmierci Królowej cichł coraz bardziej, aż w końcu zamilkł. Jej gigantyczne truchło uderzyło w ziemię z obrzydliwym chlupotem pękającego tłustego ciała. Gdy Forrix rozejrzał się dookoła, zorientował się, ze byli sami. Robale zniknęły.
***
                Droga powrotna na powierzchnię zajęła im sporo czasu, ponieważ musieli poruszać się nieznanymi tunelami. Tylko dzięki nadludzkim zmysłom jakim oboje dysponowali, udało im się nie zabłądzić w plątaninie korytarzy i jaskiń. Poruszali się w ciemnościach, dokładnie sprawdzając każdy zakręt w poszukiwaniu przeciwników, jednak nie spotkali już ani jednej larwy. Wyglądało na to, że śmierć ich Królowej zupełnie odebrała im wolę walki.
                W końcu, po prawie dwóch godzinach wędrówki, Forrix zaczął rozpoznawać poszczególne elementy mijanych rozwidleń. Zdecydowanie tędy już przechodzili, a zatem do wyjścia było niedaleko. Rzeczywiście, niecałe kilka minut później ujrzeli przebijając się przez dziurę w suficie blask światła dziennego, a do ich uszu doszedł szum zmartwionych głosów Marines. Udało im się.
                – Varro, czy to ty?
                Ktoś poruszył się gwałtownie nad ich głowami, i nikłe promienie słoneczne został zasłonięte przez czyjąś szeroką sylwetkę. W otworze pojawiła się głowa Marines.
                – Sir! Panie! Wróciliście!
                – Chyba nie spodziewałeś się, że postanowiłem zamieszkać w grocie jak jakaś jaszczurka?
                – Spuśćcie linę. – W głosie Perturabo na próżno było się doszukiwać radości z ponownego ujrzenia otwartej przestrzeni.
                Rozkaz został bezzwłocznie wykonany, i już po chwili obaj, Prmarch i Kowal Wojny stali na uszkodzonym fragmencie wałów. Forrix rozejrzał się uważnie dookoła i zamarł. Wszędzie leżały poszatkowane, martwe ciała robali. Było ich mnóstwo, o wiele więcej niż Marines pamiętał z ostatniego razu kiedy spoglądał na pole bitwy. Widząc jego zaciekawione spojrzenie, Varro wskazał kciukiem w kierunku pobojowiska.
                – Gdy cienie było, sir, pojawił się robale. Całe mnóstwo robali. Walka była ciężka, wielu z braci poległo… I zginęliby wszyscy, gdyby nagle nie pojawił się sam Imperator… Sir… To był wspaniały widok… Jego ognisty miecz wznosił się i opadał, a plugawe Xenos uciekały w popłochu przed jego potęgą…
                – Dosyć! Forrixie – Perturabo odwrócił się plecami do swoich podwładnych – Do mojego namiotu.
                Wszyscy zgromadzeni Astartes byli nieco zaskoczeni szorstkością w głosie Prymarcha, ale uznali, że powodem jest przegapienie równie wspaniałej bitwy. Kowal Wojny posłusznie wykonał rozkaz i podążył za swoim generałem. Gdy przechodzili przez obóz, mało kto zauważał obecność patriarchy. Wszyscy wojownicy, zarówno ci z Czwartego Legionu jak i Ogary Wojny, stali w mniejszych lub większych grupach i wznosili pochwalne okrzyki na cześć Imperatora i jego odwagi lub opowiadali historie o czynach, których dokonał Władca Terry. W końcu dotarli do namiotu Prymarcha.
                – Panie…
                – Mój ojciec zgarnął dla siebie całą chwałę dzisiejszego dnia!
                Po plecach Kowala Wojny przebiegł zimny dreszcz. W głosie Perturabo pobrzmiewała zimna furia, przed którą ugięłyby się kolana każdego zwykłego człowieka. Tylko Astartes mógł stanąć jej naprzeciw, choć z trudem. Wojownik marzył by paść na kolana i błagać generała o przebaczenie, chociaż w niczym nie zawinił.
                – Gdybym nie zabił Królowej… To mnie należy się to zwycięstwo! Czyż nie byłem tym, który podbił całe trzy systemy? Czy nie toczyłem bojów o Nove Shendak od ponad miesiąca? Dlaczego moi właśni Marines wznoszą okrzyki ku czci mojego ojca, który pojawił się aby wziąć udział w jednej bitwie?
                – Panie… Opowiem braciom o tym, co zrobiłeś w pieczarze, jestem pewny, że…
                – NIE! Nie potrzebuję niczyjej łaski!
                Prymarch zaczął się nieco uspokajać.
                – Nie, Forrixie… Moi wojownicy nauczą się jeszcze kto jest ich prawdziwym dowódcą… A póki co…
                Odsłonił połę namiotu i stanął przed nim wyprostowany, tak, aby mogła go widzieć najbliższa grupka Astartes.
                – ZA IMPERATORA!

                Ton okrzyku absolutnie nie zdradzał śladów niedawnej furii. Był chłodny i pozbawiony emocji. Jak zawsze. Odpowiedział mu ryk setek gardeł.

4 komentarze:

  1. Ciężko jest kiedy ktoś zabiera Ci chwałę. Nie wszyscy jednak potrafią zacisnąć zęby i pominąć ten fakt milczeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Perturabo też nie potrafił ^^ Jest jednym z siedmiu zdrajców, którzy obrócili się przeciwko swemu ojcu :) Tu mu chciałem tak jakby dać zalążki powodów, dla których mógłby zdradzić ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. "...śmierć ich Królowej zupełnie odebrała im wolę walki." - dlaczego brzmi mi to jakoś znajomo?... :D
    Spodziewałem się, że lepiej poznamy Perturbaro, tymczasem prawie cały czas tylko walczył. Poprzedniego prymarcha poznaliśmy całkiem dobrze: jego historię, charakter, przekonania, itd. Tutaj tylko na samym końcu dowiadujemy się co nieco o Perturnaro. Walka z larwami nie była zła, ale spodziewałem się, że historia skupi się bardziej na osobie prymarcha.

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest właśnie moja koncepcja Perturabo :D Zamknięty w sobie, perfekcyjnie opanowany... Przecież nawet Forrix, jego osobisty adiutant się zdziwił, gdy usłyszał, że jego Prymarch umie się wściec... Chodzi o to, że on hoduje w sobie złość, pielęgnuje ją, i w końcu - zdradzi ^^ Zupełna odwrotność Angrona, który jak się wkurzy, to to pokazuje :P

    OdpowiedzUsuń